Opinia 1
O ile blisko dekadę temu produkty debiutującej u nas marki Alluxity niejako z automatu zakwalifikowaliśmy do grona górnopółkowego lifestyle’u, a dzielony zestaw Pre-amp One & Power-amp One jako oczywisty ukłon w kierunku audiofilsko zorientowanych miłośników form niebanalnych a jednocześnie dalekich od krzykliwości, to już kolejne spotkanie, tym razem z utrzymaną w charakterystycznym, minimalistycznym stylu integrą Int One jedynie utwierdziło nas w przekonaniu, że nie jest to bynajmniej nastawiony na szybką i łatwą kasę krótkoterminowy eksperyment, tylko potraktowany całkowicie serio byt. Nie dość bowiem, że stojący za ww. przedsięwzięciem Alexander Vitus Mogensen zanim poszedł na swoje pierwsze kroki stawiał pod czujnym ojcowskim okiem … Hansa-Ole Vitusa. Tak, tak, „Tego Vitusa”, to decydując się na podążanie własną drogą, zamiast zgodnie nawet nie tyle z modą, co rachunkiem ekonomicznym, zamawiać wszystko u zewnętrznych dostawców zainwestował w zaawansowany technologicznie a zatem i kosztowny park maszynowy. Krótko mówiąc wyszedł z całkiem słusznego założenie, że jeśli coś ma być zrobione porządnie, to najlepiej zrobić to samemu. Dlatego też z zainteresowaniem przyjęliśmy informacje o delikatnym odświeżeniu duńskiego katalogu, w którym znaną i lubianą ww. integrę zastąpiła nowsza inkarnacja – Int One mkII, której pojawienie w naszej redakcji zawdzięczamy ekipie katowickiemu RCM-u.
Jak sami Państwo widzicie w tzw. międzyczasie, poza zachowaniem firmowego designu, który stał się znakiem rozpoznawczym Alluxity, Alex zerwał z monochromatycznym wzornikiem kolorów i postanowił nieco zaszaleć, dzięki czemu przez ostatnich kilka tygodni mogliśmy cieszyć oczy widokiem naszego gościa w wielce intrygującym umaszczeniu Titanium Orange, które swój debiut miało, o ile tylko pamięć mnie nie zawodzi, podczas monachijskiego High Endu w … 2017 r. a powtórkę zaliczyło dwa lata później (link). Oczywiście poza łapiącym za gałkę lakierem wzmacniacz może pochwalić się iście monolitycznym korpusem wykonanym z jednego bloku aluminium, który pomimo upływu czasu prezentuje się wprost obłędnie potwierdzając słuszność obecności na froncie jedynie 5” dotykowego wyświetlacza o rozdzielczości 800 x 480 pikseli. Zero pokręteł, zero przycisków, więc albo palcujemy matrycę displaya, albo sięgamy po znajdującego się na wyposażeniu „leniucha”. A właśnie, zgodnie z tradycją w roli sterownika zdecydowano się po raz kolejny na charakterystyczny pilot Apple i choć zarówno do jego działania, jak i ergonomii trudno mieć jakieś zastrzeżenia, to o ile przy czarnej wersji jeszcze się bronił, to przy „rudej” jednostce centralnej wygląda jak z zupełnie innej bajki, co biorąc pod uwagę, iż poruszamy się po pograniczu lifestyle’u i górnopółkowego Hi-Fi, taki niuans dla wrażliwego na harmonię wzorniczą odbiorcy końcowego może mieć znaczenie.
Płytę górną, oprócz oczywistych, biegnących wzdłuż bocznych krawędzi oczek radiatorów zdobi pokaźnych rozmiarów precyzyjnie wycięty firmowy logotyp. Jednak prawdziwe, w pozytywnym znaczeniu, szaleństwo czeka na nas na ścianie tylnej. Niby jej widok na tle poprzedniej inkarnacji nie powinien dziwić, ale choć mamy do czynienia z klasyczną powtórką z rozrywki każdorazowo cieszy i zachwyca. Jej skraje zajmują pojedyncze terminale głośnikowe Furutecha ze „sprzęgłem” i zabezpieczającymi przez zwarciem kołnierzami, które co prawda w teorii akceptują zarówno wtyki bananowe i BFA na równi z widłami, to praktyka pokazuje, że jeśli posiadają Państwo okablowanie zakonfekcjonowane nieco większymi aniżeli azjatycka rozmiarówka widłami, to możecie obejść się smakiem, gdyż w Alluxity ich nie wciśniecie. Oś symetrii wyznaczają usytuowane centralnie zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC i tuż nad nim port Ethernet z pomocą którego będzie można w przyszłości aktualizować oprogramowanie integry. Sekcje przyłączy obejmują trzy pary wejść RCA i dwie XLR, które uzupełnia para wyjść RCA na zewnętrzną końcówkę mocy. Jak widać Alex nie kombinował i całą powyższą biżuterię zamówił w Furutechu.
Co do trzewi, to najdelikatniej rzecz ujmując oprócz tego, iż lwią część ulokowanych w dedykowanych, wyżłobionych w ww. aluminiowym bloku komorach bliźniaczych płytek zajmują układy SMD i po zestawie czterech 10 000 μF kondensatorów. Centralna „komnata” przypadła z kolei solidnemu toroidowi. Oddający pierwsze kilka z 200 deklarowanych w specyfikacji Watów w klasie A stopień wyjściowy oparto na tranzystorach Sankena, które powstające podczas pracy ciepło przekazują do obudowy urządzenia stanowiącej ich radiator. W porównaniu do pierwszej wersji mkII doczekała się całkowicie przeprojektowanej, już w pełni zbalansowanej sekcji przedwzmacniacza oferującej zdecydowanie szersze spektrum regulacji głośności obejmującej teraz zakres od -79dB do +13dB, co na tle poprzedniego (od -69dB do +6dB) zapewnia zdecydowanie większe pole manewru i łatwość spasowania nawet z egzotycznymi kolumnami.
Przechodząc do części poświęconej walorom sonicznym odświeżonej wersji duńskiej integry warto zwrócić uwagę na dwie, nader istotne kwestie. Po pierwsze zaobserwowane w stosunku do poprzednika zmiany mają charakter czysto ewolucyjny – skupiony w głównej mierze na rozdzielczości, a po drugie idealnie wpisują się w politykę firmy dążącej do tego, by jej wyroby najogólniej rzecz mówiąc sprawiały przyjemność odbiorcom. Wspominam o nich na samym wstępie, żeby mieli Państwo jasność co do reprezentowanej przez Alluxity Int One mkII szkoły brzmienia, gdzie główne role grają gładkość i soczystość przekazu. Włączamy wzmacniacz, dajemy mu chwilkę na stabilizacje termiczną i gdy tylko jego obudowa osiągnie przyjemną w dotyku temperaturę lepiej nie mieć w najbliższym czasie nic pilnego do zrobienia. Wystarczą bowiem pierwsze takty któregoś z ulubionych albumów a bardzo szybko można się przekonać, jak kluczową rolę odgrywa w audiofilskiej samotni wygodny fotel, no bo ile można kręcić się i wiercić szukając optymalnej pozycji do spędzenia kilku godzin delektując się pieszczącymi nasze uszy dźwiękami.
Elektroniczny album „Convergence” Malii i Borisa Blanka nawet nie tyle otulał, co wręcz wciskał w ów fotel, gdyż zarejestrowany na nim (albumie, nie fotelu) bas charakteryzowała imponująca skala i zejście. Alluxity z niezwykłym realizmem oddał również jego „niedefiniowalność”. O ile bowiem przy naturalnym, akustycznym instrumentarium definiowanie konturów wydaje się oczywistą oczywistością, o tyle przy syntetycznych, onirycznych plamach dźwiękowych zdani jesteśmy wyłącznie na łaskę i/lub inwencję twórcy i ekipy realizacyjnej. A tutaj scena jest niezwykle szeroka, zawieszona w czerni niemalże bezkresnego kosmosu a nam pozostaje jedynie wskazywać kierunek skąd dobiegają nas poszczególne dźwięki, bądź po prostu skupić się na pierwszoplanowym silnym i zarazem zmysłowym wokalu Malii, która z kolei zdefiniowana jest wybornie. Średnica jest gęsta, kremowa i karmelowo słodka, jednak owa „deserowość” bynajmniej nie oznacza zaniechania rozdzielczości, za co wypada szczerze podziękować nie tylko Blankowi odpowiedzialnemu za muzykę, aranżacje i produkcję, lecz również tytułowej amplifikacji, która w dążeniu do czysto hedonistycznego charakteru nie poszła na skróty popadając w zbytnią, mdłą cukierkowość. Góra jest dźwięczna, przyprószona lekko złotem i idealnie zespolona z resztą pasma.
Skoro wspomniałem o naturalnym instrumentarium, to nie było wyjścia i również po nie pozwoliłem sobie sięgnąć. Zarejestrowany w niewielkim XIX w. szwedzkim kościele Ingelstorps Kyrka album „Nature Boy” Nilsa Landgrena, to nader intrygująca mieszanka skandynawskich melodii ludowych i jazzowych standardów zaaranżowanych na … puzon solo. Żywa akustyka sakralnej budowli pozwala spojrzeć na ww. dęciaka z zupełnie innej aniżeli zazwyczaj perspektywy, bowiem zamiast hermetycznie „zdjętego” dźwięku bezpośredniego mamy istną feerię pogłosów, odbić i wędrujących pod sklepieniem wybrzmień, a tym samym doświadczamy w pełni kompletnego pod względem wykorzystanego spektrum środków artystycznego wyrazu spektaklu. Alluxity postawił w tym momencie akcent na „body” puzonu, głębię jego barwy i romantyczność. Nie atakował zbytnio podkreślonymi krawędziami, czy samą pracą, mechaniką instrumentu, choć bez najmniejszych problemów można usłyszeć moment nabierania powietrza przez Landgrena, jak i dobiegające z tła skrzypnięcia kościelnych ław. Nie są to jednak elementy siłowo wypychane na pierwszy plan a jedynie oczywiste składowe misternie utkanego obrazu całości.
Całe szczęście wspomniane zaokrąglenie konturów nie oznacza bynajmniej otulenia wszystkiego miękką pianką, bądź mięsistym pluszem, gdyż daleki od łagodności album „Duhkha” rodzimej formacji Votum zabrzmiał z właściwą sobie energią i zadziornością. Prog-metalowe, mroczne zawijasy podlano tu posiekaną w drobne konfetti iście garażową, brudną elektroniką w rezultacie czego jest to krążek, na którym niejedna legenda potrafi się wyłożyć, jak długa. Tymczasem Alluxity z wrodzonym wdziękiem zamiast ścigać się z moim Brystonem w domenie kontroli, precyzji i timingu postawił na uplastycznienie przekazu i tchnięcie weń nieco więcej namacalności i soczystości. Całość uległa lekkiemu uspokojeniu, ale proszę się nie martwić, wystarczy tylko nieco pogłośnić a ładunek energetyczny zapisany na materiale źródłowym bezpardonowo potrafi wyrwać niczego nie spodziewającego się delikwenta z butów. Tak jak jednak wspomniałem do osiągnięcia owego stanu potrzebne będą odpowiednie dawki decybeli, gdyż pomimo niezwykle precyzyjnej regulacji głośności (skok o 1dB), szczególnie przydatnej w dole skali Int One mkII lubi grać na nieco wyższym poziomie, gdyż przy cichym odsłuchu staje się nieco zbyt romantyczny, co o ile przy Dianie Krall, czy Carli Bruni ewidentnie działa na ich korzyść, to przy ciężkim rocku, przynajmniej na moje ucho, zbyt mocno ingeruje w strukturę nagrań.
Pół żartem, pół serio można uznać, iż Alluxity Int One mkII jest na tyle atrakcyjny pod względem designu, że nawet nie musi grać, żeby znaleźli się na niego nabywcy. Całe szczęście elegancki Duńczyk nie tylko wygląda, lecz również oferuje dźwięk nie tylko lepszy od protoplasty, lecz na tyle wysokiej klasy, że z powodzeniem może zwrócić uwagę nawet najbardziej wybrednych melomanów. Z premedytacją wskazałem właśnie melomanów, gdyż to właśnie dla nich muzyka i przyjemność wynikająca z kontaktów, obcowania z nią są celem samym w sobie. Z kolei ortodoksyjni, poszukujący większej transparentności i mainstreamowego High-Endu audiofile też nie odejdą z pustymi rękoma. Wystarczy, że zainteresują się nieco droższą ofertą Vitusa seniora, czyli Vitus Audio RI-101 MkII.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak zapewne stali czytelnicy się orientują, z duńską marką Alluxity kilka lat temu mieliśmy okazję zmierzyć swoje szpady. To podobnie do dzisiejszego spotkania były starcia z sekcjami wzmocnienia. Jako pierwsza jaskółka wystąpił dzielony set PRE-AMP ONE & POWER-AMP ONE, zaś po nich integra INT ONE. Próbując w skrócie opisać ich walory brzmieniowe powiedziałbym, iż co prawda z przynależną dla każdej z kategorii cenowej końcową jakością przekazu, ale obydwie konstrukcje szły drogą fajnej, bo opartej o dobrą wagę dźwięku, projekcji świata muzyki. Bez wyścigów na osiągi w tabelkach, tylko w służbie oddania ducha muzyki podczas obcowania z nią w domowym zaciszu. Niestety jak to zwykle bywa, na przywołanych produktach upływający czas na tyle brutalnie odcisnął swoje piętno, że pomysłodawca rzeczonego brandu – Alexander Vitus Mogensen nieco zmuszony postępem technologicznym postanowił dokonać liftingu wspomnianych konstrukcji. Liftingu, który z jednej strony powinien przynieść znaczny progres jakości wzmacnianego dźwięku, a z drugiej nie zatracić świetnie wdrożonej w życie w protoplastach muzykalności konstrukcji. Zapewne jesteście ciekawi, o czym będzie dzisiaj mowa? Oczywiście o będącym głównym punktem naszego spotkania, czyli odmłodzonym technicznie wzmacniaczu zintegrowanym Alluxity Int One mk II, którego opieką dystrybucyjną na naszym rynku od lat konsekwentnie zajmuje się katowicki RCM.
Jak można się spodziewać, kolejna inkarnacja każdego urządzenia zawsze oparta jest o identyczną obudowę poprzednika. Inaczej nie ma sensu sygnować ją oznaczeniem „mk 2”. Dlatego też niedziwne jest, że zmodyfikowane trzewia wzmacniacza producent ubrał w bliźniaczą, w celach podkręcenia walorów wizualnych tym razem wykończoną w ceglastym złocie, pancerną, bo wydrążoną z puca, będącą stosunkowo płaskim, ale przy tym o standardowej szerokości i głębokości prostopadłościanem, aluminiową obudowę. Jej front podobnie do wersji sprzed lat jest ostoją jedynie zorientowanego w centrum, nie tylko fajnego w odbiorze, bo kolorowego, ale również idącego z duchem czasu dotykowego wyświetlacza. Funkcję zazwyczaj będących bokami obudowy, często przykręcanych do niej, chłodzących konstrukcję radiatorów w przypadku tej wersji Int One pełnią będące integralną częścią obudowy, wydrążone wertykalnie owalne otwory. Plecy nie przejmując się solidnym zagęszczeniem dostępnej połaci, oferują nabywcy 3 wejścia liniowe RCA, jedną przelotkę RCA, dwa wejścia liniowe XLR, pojedyncze terminale kolumnowe, konfiguracyjne gniazdo LAN i zasilania IEC. Tak prezentujący się monolit posadowiono na dobrze separujących go od podłoża, pływających stopach, zaś w celach wygodnej obsługi wyposażono w pilota zdalnego sterowania od Apple’a. Tyle w kwestiach widocznych gołym okiem, które chyba przyznacie, niczym nie różnią się od poprzednika. Ale to tylko pozory, bowiem jak wiadomo, prawdziwym powodem powołania do życia następcy jest przeprojektowanie układów wewnętrznych. Te zaś idąc za informacjami ze źródła, opiewają na zmianę konstrukcji na w pełni zbalansowaną, poprawienie sekcji przedwzmacniacza i zwiększenie zakresu regulacji głośności. Naturalnie to są bardzo ogólne informacje. Jednak nie oszukujmy się, nikt przy zdrowych zmysłach w dzisiejszych, nastawionych na nachalne kopiowanie czasach nie zdradza stu procent swoich pomysłów szerokiej publiczności. Dlatego w zrozumieniu tematu ochrony wrażliwych danych musimy pokornie przyjąć do wiadomości przekazaną nam przez producenta wiedzę, a jedyne co nam pozostaje, to w poniższym teście spróbować skonfrontować tą rynkową nowość z doznaniami sprzed lat.
Co zaproponowała mi odmłodzona wersja Int One? Przyznam, że bardzo ciekawie doznania. A ciekawie z bardzo prostego powodu. Mianowicie nowy „Allu” nie zatracił ducha projekcji muzyki w estetyce dobrego nasycenia i dociążenia, a przy tym jako feedback wdrożenia nowej myśli technicznej pokazał się z lepszej strony w domenie rozdzielczości i nienachalnego zaznaczenia bytu bardzo ważnych dla swobody prezentacji górnych rejestrów. Oczywiście lepsza rozdzielczość w tym przypadku nie ogranicza się jedynie do środka pasma, ale również niskich tonów. Te ostatnie podobnie do średnicy tak jak dawniej konsekwentnie emanując solidną masą i energią, teraz dość wyraźnie pokazują, jak dużo informacji jest w tym dla wielu mającym tylko wywoływać trzęsienia ziemi, zakresie częstotliwości. Oczywiście to nie jest tak zwane „złapanie Boga za nogi” przez ten wycinek pasma, ale na tle poprzednika słychać wyraźny progres. I tak naprawdę dobrze, gdyż zbytnie podkręcenie tego aspektu mogłoby odbić się na spójności przekazu, która mimo wyartykułowanych zmian nadal jest na bardzo dobrym poziomie. Co na to muzyka?
Aby coś konkretnego przekazać nie mogę oprzeć się o nic innego, niż materiał słuchany podczas pierwszego podejścia testowego z Int One w roli głównej. To nakazuje rozsądek. Rozsądek, który na początek nie może przemilczeć obecnie znacznie lepszego pokazania rozwibrowania trzęsącego podłogą basu w wykonaniu zespołu Yellow na płycie „Touch”. Nadal mocnego, ale jakby mniej rozlanego, a przy tym owe rozmycie zamieniającego w dodatkową szczyptę energii. Naturalnie nie rozprawiamy tutaj o jakimś przewartościowaniu tematu do poziomu niedoścignionego wzorca, jednak od pierwszych nut czuć, że to inne, jakby dosadniejsze i bardziej kontrolowane spojrzenie na niby prosty, teraz bardziej rozwibrowany pomruk. To oczywiście z automatu przełożyło się na lepszą witalność prezentacji, na szczęście nadal utrzymując dość wyrazistą projekcję wysokich tonów na tej płycie w estetyce mocnego, ale niemęczącego rozmachu.
Kolejny na liście jest John Potter ze swoją interpretacją twórczości Claudio Monteverdiego „Care-charming sleep”. W tym przypadku temat poprawy odbioru opiewał na czytelniejsze – mniejsze rozmycie krawędzi, a przez to lepsze pozycjonowanie artystów. Bliższą naturalnym realiom pracę idealnie zaprzęgniętego do podkręcenia emocji słuchania muzyki w obiektach sakralnych, wszechobecnego echa. Dobre oddanie głębokości goszczącej muzyków posadzki. I ogólną swobodę wypełniania przestrzeni. Oczywiście to nadal było kreowanie świata w estetyce plastyki i dobrze zbilansowanej wagi, ale z racji zmian konstrukcyjnych znacznie dojrzalsze niż przed laty. Jednak żebyśmy się dobrze zrozumieli. Owa dojrzałość nie świadczy o odcinaniu się od dawnego wzorca, tylko jego uszlachetnianiu polegającym na pokazaniu większego pakietu tak ważnych dla muzyki niuansów. Bez nich jest zwyczajnie nudno. Jednak ich nadinterpretacja również nie jest mile widziana. Dlatego też Alexowi należą się brawa za unikniecie wpadnięcia w pułapkę przerysowania tak ważnego dla nas świata muzyki.
Na koniec jazz spod znaku Bobo Stensona, czyli gdy wymaga tego materiał fajny drive, a gdy panowie chcą zagrać ciszą, prawie niekończące się, zawieszone pomiędzy kolumnami pojedyncze dotknięcia instrumentów. Oczywiście ważnymi aspektami są również energia i zwartość uderzenia z jaką operuje stopa perkusji, bilans struny i pudła rezonansowego kontrabasu oraz dostojność fortepianu. Jak to wypadło całościowo? Na bazie powyższych opisów dosłownie wszystko zyskiwało. Na tyle dużo, że w tym jednym przypadku śmiało mogę powiedzie, iż było to największe pozytywne zaskoczenie. Uwielbiam ten rodzaju muzyki i mniej więcej o to, co zaproponowała integra mk II, w niej chodzi. Naturalnie da się lepiej. Tylko jakim kosztem. A trzeba pamiętać, że kompilacja testowa jest pewnego rodzaju przypadkowym polem walki. To co się wydarzy, gdy od początku do końca zadbamy o najdrobniejszy jej element? Ja wiem i mam nadzieję, że Wy również.
Próbując spuentować powyższy monolog nie mogę zrobić nic innego, jak zachęcić Was do osobistego zapoznania się z naszym bohaterem. Jednak będąc do bólu szczerym muszę ostrzec przed nim jedną grupę. Mianowicie chodzi mi wielbicieli latających w eterze żyletek. Nawet w najbardziej ekstremalnej konfiguracji Alluxity nie da zaprząc się do kaleczenia muzyki jedynie atakiem, szybkością narastania sygnału i jej otwartością ponad wszystko. To nie jest wpisane w jego kod DNA. Owszem, przywołane niuanse pozwoli lekko podkręcić, na szczęście nigdy za cenę szkodliwego odejścia od parafrazując klasyka, niezbędnej ilości muzyki w muzyce. To nie jego natura. Dlatego jeśli stronicie od przerysowań, bez względu na poziom muzykalności posiadanej układanki nasz bohater ma wielkie szanse wpisać się w dosłownie każdy potencjalny set. Jest tylko jeden warunek. Musicie wziąć go na tapet.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: RCM
Producent: Alluxity
Cena: 9 950 €
Dane techniczne
Moc Wyjściowa 2 x 200 W/8Ω
Wejścia: 2 pary XLR, 3 pary RCA
Wyjścia: para RCA
Wymiary (S x W x G): 43,5 x 10,5 x 31,5 cm
Waga: 17,5 kg