Po ogólnopolskiej burzy w tematyce audio na praktycznie każdym związanym z nią forum chyba jasnym jest, iż powoli opada kurz po odbywającej się w dniach 28-30.10.2022r. wystawie Audio Video Show 2022. Nie byle jakiej wystawie, gdyż mającej swój finał po trzech latach przerwy spowodowanej obostrzeniami covid-owymi. Z zakulisowych informacji wiem, iż posucha była tak bolesna, że w połowie soboty został wyczerpany limit biletów kupowanych przez internet. Naturalnie bez problemu temat można było sfinalizować w hotelowych kasach, co znakomicie unaoczniały permanentnie wypełnione po brzegi pomieszczenia wystawców. I to od piątku do wczesnego popołudnia niedzieli. Czy warto było się wybrać? Dla mnie jak najbardziej. I to nawet nie z racji poszukiwania dźwięku życia, bo zapewniam Was, każdy ma swój w domu bez względu na cenę, tylko posmakowania różnych szkół dążenia do prezentacji muzyki jak najbliższej prawdzie. I nie zawsze chodzi tylko o skalę projekcji, tylko również o barwę oraz namacalność. I gdy wydawałoby się, że sprawa jest banalna, bo każdy kiedyś zderzył się z jakimś występem na żywo i producenci wiedzą, o co w tej zabawie chodzi, praktycznie każdy z nich na dotarcie do wspomnianej prawdy ma inny pomysł. To źle? Bynajmniej, bowiem tak samo jak oni, również my mamy wypracowane przez lata swoje wzorce i całe szczęście, że w teorii dążąca do tego samego wzorca jest tak bogata, gdyż na jej bazie możemy osiągnąć swój wymarzony sound. Lepszy, czy gorszy, nie ma znaczenia, ważne, że pozwala nam z przyjemnością obcować z ukochaną muzyką. Muzyką, bez której opisywane wydarzenie nie miałoby racji bytu.
Gdy przemierzałem bezkresne czy to hole, czy pomieszczenia wystawowe, przez cały czas zastanawiałem się, jak do tytułowego przedsięwzięcia podejść od strony relacji. Kolejny raz kreślić dłuższe akapity o swoich obserwacjach pod kilkudziesięcioma seriami fotografii? Wiedziony empirycznie potwierdzoną wiedzą, iż naród nie lubi czytać, tylko woli oglądać zdjęcia ze smartfonów, najnormalniej w świecie idąc na łatwiznę te same serie fotosów okrasić lakonicznym stwierdzeniem faktu kto na nich widnieje? Czy odejść od dotychczasowych standardów i na bazie swoich codziennych doświadczeń pokusić się o ocenę jakiegoś wycinka wystawy? Jak można się domyślić, pierwsza i trzecia opcja wymuszała pewne zaangażowanie się w napisanie ciekawego tekstu, dlatego w pierwszym obronnym ruchu prywatnego czasu stawiałem na bramkę numer dwa. Pójdzie szybko, łatwo i przyjemnie, a wygospodarowany czas poświecę na słuchanie muzyki. Niestety jak to u mnie bywa, staram się unikać robienia czegoś po łebkach, czego efektem jest wybór opcji, jak mawiał klasyk „z numerem numer trzy”. Powód? Pewnie się zdziwicie, ale to pokłosie obserwacji kilku forów i głoszonych w nich dramatycznie przeciwstawnych opinii na temat tych samych zestawów. Naturalnie z uwagi, iż żyjemy w wolnym kraju, nic do nich nie mam, jednak znając specyfikę brzmienia wielu urządzeń postanowiłem zabrać głos w obronie kilu z nich, zaś resztę jedynie zamieścić jako dowód, że „tam byłem, miód i wino piłem, a com widział i słyszał, niestety z przed momentem wspomnianego powodu w księgi nie umieściłem”. Oczywiście nie jako samozwańczy guru od oceny wszystkiego co się rusza, na drzewo nie ucieka i do tego generuje dźwięk, tylko luźne uświadomienie niektórym z czym tak naprawdę się zderzyli i jak dalekie to było od znanych mi występów na własnym podwórku. Na co padł wybór?
Cóż, pewnie wielu z Was zdążyło zorientować się, iż w kwestii posiadanego systemu audio od kilku lat obracam się w oparach absurdu. Mało tego. Większość zabawek dostępnych na naszym rynku z tak zwanej stratosfery cenowej miałem u siebie w domu, co pozwoliło mi nie tylko dogłębnie je poznać, ale również wyrobić sobie o nich pewne zdanie. Zdanie na tyle brzemienne w skutkach, że obecnie bawię się topowymi zabawkami CEC-a, dCs-a, Gaudera i Gryphona. Nie z powodu marności brzmienia konkurencji, tylko nie do końca korelowania jej grania z moimi oczekiwaniami. W wartościach bezwzględnych większość była znakomita, jednak ich sznyt brzmieniowy nie współgrał z tym, czego oczekuję od zabawek audio w swoim romantycznym świecie. Powtarzam, nie chodziło o jakość, tylko spełnienie melomańskiej próżności, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, realizację wyimaginowanego w duchu wzorca muzyki z jaką chciałbym osobiście obcować. A pomysł jest taki. Plastyczny, ale rozdzielczy CEC TL 0 3.0 połączony z odpowiednio mocnym w krawędzi i oferującym niezbędną do rysowania czytelnych źródeł pozornych twardość dźwięku dCs-em Vivaldi DAC 2.0 karmią sygnałem sterowaną cyfrowo przez anglika, monstrualną, dzięki temu oddającą prąd na poziomie przemysłowej spawarki A-klasową końcówkę mocy Gryphon Apex, która napędza równie wielkie, wykorzystujące twarde głośniki kolumny Gauder Akustik Berlina RC-11 BE. Efekt? Dostałem nie tylko dobry wgląd w nagranie, ale przy tym jego zjawiskową esencję i brak ograniczeń w makro i mikro dynamice. W skrócie powiedziałbym, że gra to fajnie. Po co o tym piszę? Już zdradzam. Oczywiście spełniając założenie napisania relacji w oparciu o punkt numer 3 przygotowuję Was do zapoznania się z moimi obserwacjami na temat najbardziej przyciągających melomanów, naturalnie najdroższych systemów audio tego wydarzenia. Nie wszystkich, tylko kilku. Jednak z uwagi na goszczenie u siebie głównych komponentów z ich wystawowej konfiguracji, pozwalających mi zabrać poparty doświadczeniem głos.
Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26, Ayon
To zestawienie z całej opisywanej puli znam najlepiej. Miałem u siebie jakiś miesiąc i przez ten czas próbowałem go nie tylko z podobną do wystawowej ofertą Ayon-a, ale również z moim setem. To było na tyle zjawiskowe granie, że mimo wieloletniej alergii na kolumny tubowe, z pewnych powodów się nimi zauroczyłem. Po pierwsze – nie krzyczały. Po drugie – zjawiskowo zawieszały źródła pozorne na bezkresnej wirtualnej scenie. A po trzecie – dzięki dedykowanym modułom basowym – oczywiście najlepsze są flagowe basshorny, ale wystawowe pionowe maluchy w domu też dawały radę – można było je dostroić do wymaganego przez siebie poziomu nasycenia. To jest na tyle banalnie łatwe do zrealizowania, że przy woli zrobienia sobie cukierkowego dźwięku, po podłączeniu zestawu do strojenia trwa to dosłownie kilka minut. W efekcie możemy mieć nie tylko niekrzyczące, ale nawet grające z soczystą magią tuby. I taki stan wychwyciłem podczas odsłuchu w hotelu Sobieski. Bez agresji, za to z fajnym wglądem w nagranie i rozległą sceną. Osobiście w domu podkręciłbym transparentność, jednak biorąc pod uwagę potrzeby nagłośnienia wielkiej sali z gromadą ludzi, a przez to wykorzystywanie wysokich poziomów głośności wiedziałem, iż ów zabieg ustawienia raczej przyjemnego, aniżeli wyczynowego grania był zamierzony. Dlatego nie ma się co dziwić, że ktoś hołubiący bezkompromisowe tubowe zestawy czasem kręcił nosem. Ba, nawet miał do tego prawo. Jednak ważne jest, aby wiedział, iż to celowy zabieg, a nie brak „mocy przerobowych” tego zestawu. Każdy wystawca chce osiągnąć zamierzony, zazwyczaj zadowalający znaczną większość gości efekt i jeśli ktoś tego nie przyjmuje do wiadomości i odżegnuje system od czci i wiary, nie mamy o czym rozmawiać. Tytułowy zestaw AA Trio na wystawie grał bezpiecznie i przy tym zjawiskowo, a to zapewniam, tylko jedna z nieograniczonych opcji jego ostatecznej konfiguracji. Jest na tyle uniwersalny, że jeśli tylko zaakceptujemy specyfikę tubowej prezentacji, ciężko jest przejść koło niego obojętnie.
Focal, Naim
Internetowe opiniowanie tego przypadku zdziwiło mnie najbardziej. Kolumny Focala jakie są, każdy wie. To nie jest szkoła dla słuchaczy przysłowiowego „pitu pitu”, tylko pełnowymiarowa, dla mnie zjawiskowa, bo pozwalająca poczuć energię muzyki dobrze rozumiana agresja. Tymczasem spotkałem się z opiniami wystawowej porażki. Jeśli nie lubi się podobnego grania, po kiego grzyba wchodzić na takie prezentacje. Lepiej zaliczyć pokaz ze słabowitym lampowym wzmacniaczykiem wespół z kolumnami bazującymi na szerokopasmowym papierzaku – zaznaczam, że słyszałem świetne tego typu zestawienia – i tam się spełniać jako zatwardziały meloman-romantyk, a nie pchać się w okowy skądinąd znakomitej jazdy bez trzymanki. Wracając jednak do clou, informacyjnie przypomnę, iż oprócz znakomitego wzmacniacza Naim Statement gościłem u siebie kolumny Stella Utopia. To oferta oczko niżej, jednak natychmiast po wejściu na pokaz z Grand Utopiami przekonałem się, jak bliskie jest granie obydwu produktów i jak znakomitym rozwinięciem tamtej przygody było zaliczenie występów na PGE Narodowym. Nie było niedomówień, tylko atak, energia i kreowanie zarysowanych ostrym rysikiem, przez to pokazanych jak na dłoni scenicznych bytów, za co się kocha lub nienawidzi te paczki. Osobiście przyznam się, że przez cały czas trwania tej 3-dniowej imprezy nie mogłem dobić się do tego pokoju – od rana do wieczora były w nim masakryczne tłumy nie dające szans na rozsądne posłuchanie o zrobieniu fotografii nie mówiąc. Jednak przy wiedzy co potrafiły mniejsze siostry Grand Utopii – Stelle, postanowiłem nie odpuścić. W wyniku takiego zaparcia pomieszczenie zaliczyłem rzutem na taśmę, czyli koło 16.00 w niedzielę. A i tak tylko dzięki osobistej znajomości przedstawiciela dystrybutora, który nie tylko mnie wpuścił, ale również wygonił wszędobylskich oglądaczy z pola sesji zdjęciowej. Dla mnie pokaz okazał się być znakomity. Naturalnie w od lat rozpoznawalnym tego tandemu stylu, ale niezaprzeczalnie znakomity. Powiem więcej, bardzo bliski mojemu drugiemu „ja”. Jak blisko? O tym trochę później.
Wilson Audio Chronosonic XVX, Gryphon Apex & Commander
Jeśli chodzi o to zestawienie, również nie mogę zrozumieć, o co ludziom chodzi. A nie rozumieć mogę dlatego, że z tej zbieraniny – notabene najdroższej na wystawie – na co dzień używam końcówki mocy. Jednak żeby być bardziej wiarygodnym dodam, iż w swej przygodzie z tą marką kolumnową miałem przyjemność bawić się u siebie modelem Alexia 2 i zaliczyć wyjazdową sesję odsłuchową do salonu dystrybutora z modelem Alex 5 w roli głównej. To naturalnie pozwoliło mi zrozumieć, iż granie Wilson Audio jest graniem amerykańskim. Z rozmachem, raczej szybciej i lżej, niż wolniej i gęściej, za to nigdy nie w źle rozumianej przez Jankesów audiofilskości, czyli ocierające się o granice dobrego smaku ogólne nasycenie przekazu oraz mocny, niestety przez swą masę w ich rozumieniu lekko spowolniony bas. Co to to nie. A dodatkowym potwierdzeniem założeń zwarcia i szybkości przekazu jest użycie przetworników papierowych, które przy całej wspomnianej batalii o brzmienie kolumn nadają im dodatkowo unikający rozlazłości soniczny posmak szybkiej w działaniu celulozy. A jeśli tak, oczywistością jest, że taki stan rzeczy rodzi marce wielu wrogów. Jednak jeśli się wie, o co danemu producentowi chodzi, nie można ferować dramatycznie negatywnych opinii. Tym bardziej, że to co system pokazał w sali TVP2 i tak dzięki pracy zestawu pre-power Gryphona było nieźle pokolorowane oraz ku mojej uciesze, mimo to znakomicie trzymane na wodzy. Panowie malkontenci, to jest Wilson Audio, a nie Harbeth, dlatego w opiniach należy wziąć pod uwagę wszelkie aspekty danej konfiguracji, a nie strzelać focha, bo nie grało z oczekiwaną polewą waniliową. Dla mnie ten pokaz był idealnym potwierdzeniem zdobytych wcześniej doświadczeń o Wilsonach z lekko podkręconymi przez Duńczyków aspektami muzykalności i nieskrępowanej energii. Dzięki temu muzykalności podanej z rzadko spotykanym w świecie audio rozmachem i swobodą.
Estelon, Accuphase
Jedno jest pewne, poczciwy japoński brand zna praktycznie każdy z Was. Jednak znać to jedno, a mieć doświadczenie z praktycznie całą wierchuszką cennika w swoim lokalu i do tego w zestawieniu wystawowym to drugie. Ja na szczęście miałem tę przyjemność i wiem, że co jak co, ale mocy najnowszym końcówkom P-7500 w opcji monobloków z pewnością nie brakuje. Po co o tym wspominam? Otóż spotkałem się z opiniami słabo kontrolowanego basu podczas napędzania flagowych kolumn Estelon Extreme MKII. Na szczęście były to wyjątki, ale jednak były. Co było przyczyną takiego odbioru? Mam kilka teorii. Pierwsza związana jest z brakiem doświadczenia w obcowaniu z tak nisko schodzącymi kolumnami, które gdy coś ma być lekko pogrubione to takie jest, z czym dany delikwent u siebie z kolumnami ograniczonymi do praktycznego, a nie tabelkowego w instrukcji zejścia na poziomie 50Hz nigdy nie miał do czynienia. Druga to przymus nagłośnienia wielkiej sali czasem powodującego powstawanie niechcianych fale stojących w kilku miejscach pokoju. Trzecia złe miejsce do odsłuchu blisko co prawda cienkich, ale jednak psujący jego jakość ścianek działowych. Zaś czwarta to brak doświadczenia z zastosowanymi przez Estelona kanapkowymi głośnikami basowymi. To jest inna szkoła grania. Mamy znacznie bardziej miękko grające przetworniki Accutona, czego akurat producent moich kolumn Roland Gauder nie akceptuje i nie stosuje, jednak znakomita większość nie tylko konstruktorów, ale również odbiorców nowej odsłony tych głośników uwielbia. I jeśli ktoś ma w głowie stare rozdanie tego brandu, może odnieść wrażenie braku dobrej krawędzi dźwięku i znanego z dawnych występów zwarcia basu. Co było przyczyną owych wspomnianych nieprzychylnych opinii, nie mam pojęcia. Jednak jak widać na przykładzie tych kilku opisanych naprędce niuansów, podczas podobnych pokazów z uwagi na częste nakładanie się ich na siebie można odnieść mylne finalne wrażenie o zestawie. Ja byłem w tej sali kilka razy, za każdym starałem się zająć dobre miejsce i biorąc pod uwagę specyfikę konstrukcji i warunki wystawowe, znakomicie rozumiałem, o co konstruktorowi powołaniem do życia modelu Extreme MKII chodzi. Krótko mówiąc o muzyczną, znakomicie zawieszoną, bo dzięki mocnej prądowo elektronice bez jakichkolwiek oznak wysiłku w bezkresnym eterze, namalowaną płynną kreską bajkę.
Marten, Tenor Audio
Kolumny Marten to kolejny produkt z cenowej stratosfery. Niestety u nas jest jeszcze na tyle egzotycznym bytem, że moje doświadczenia bazują jedynie na pokazach w Monachium i chwilowych mitingach u znajomego ze znacznie mniejszym modelem. Na szczęście mam na koncie sporo przygód z towarzyszącą im sekcją wzmocnienia, dlatego spokojnie pozwoliłem pokusić się o zabranie głosu w ich sprawie. Powód? Podobny do całej puli omawianych zestawów, czyli na szczęście nieczęste, ale jednak narzekanie. Tymczasem w przypadku Martena mamy podobny temat jak z Estelonem. Chodzi oczywiście o kanapkowe głośniki basowe. Wszystkie kolumny je wykorzystujące oferują podobny sznyt grania i tego nie da się uniknąć. Jedynym co może to lekko zmienić, jest zastosowana elektronika, a i tak basu nie da się oszukać. Będzie zawsze pełny i wielobarwny, tylko w zależności od sekcji wzmocnienia, bardziej lub mniej zwarty. Nie bułowaty, tylko krąglejszy, co zapewniam jest wielką różnicą. Po to zresztą konstruktorzy po te głośniki sięgają. Tak tak, jeśli je się dobrze zaaplikuje, z uwagi na ich większą esencjonalność, a nie pozorną magię opartą o monotonna magmę. A gdy do tej esencjonalności dodamy tryskające czarem lamp, ale mocne prądowo kanadyjskie hybrydy marki Tenor Audio, świat nie może być inny niż piękny. Czasem dla kogoś zbyt piękny, jednak to już kwestia muzycznego gustu, a nie problemem natury jakości grania zestawu. A w tym przypadku mieliśmy esencję dźwięku w najczystszej postaci. Barwną, z niepohamowaną energią i do tego znakomicie ćwierkającą w środkowych i górnych rejestrach. Dlaczego akurat w tych? Jak widać na obrazkach, ten model Martena zastosował identyczny układ przetworników wspomnianej sekcji jaki mam. w swoich 11-kach. Diament na górze i wyższym środku oraz ceramika w jego niższych patiach oferują feerię nieskazitelnie czystych informacji. Jednak dla jasności dodam, iż dalekich od nachalności, tylko pokazujących najdrobniejszy niuans z zachowaniem jego ważności i energii w danej frazie muzycznej. Gdy kilka lat temu usłyszałem taką projekcję w obecnie posiadanych Gauderach Berlina RC-11, wiedziałem, że jeśli tylko będzie mnie stać, nie odpuszczę, muszę to mieć u siebie. Jak widać los sprawił, że udało się tego dokonać, dlatego gdy tylko coś podobnego ma do zaoferowania konkurencja, wiem, że będzie się działo. A u Martena się działo. Bardziej miękko i słodko niż mam na co dzień – przypominam o hybrydowej elektronice na pokazie na stadionie i soczyściej grających głośnikach niż aluminiowe basowce w Berlinach, ale ze znakomitym wglądem w nagranie, co w zależności od mojej decyzji pozwalało delektować się raz każdą nutą z osobna, zaś innym razem całym wydarzeniem muzycznym.
Nie wiem, jak niektórzy z Was odbiorą serię powyższych wywodów, dlatego chciałbym tylko zaznaczyć, iż podjęta rola Reytana prezentowanych na wystawie drogich systemów audio nie była bezmyślną obroną tychże urządzeń. Bardziej chodziło o pokazanie, że każdy ze znanych mi komponentów grał w estetyce znanej mi z osobistych spotkań w domu. To jak ostatecznie wypadły na wystawie, to już inna para kaloszy. Wiadomym jest, ze od drogiego urządzenia wymaga się więcej. Niestety to więcej można uzyskać zazwyczaj w kontrolowanych warunkach i przy normalnych poziomach głośności, na co pod czas takich imprez nie ma szans. Dla mnie wszystkie pokazy potwierdziły swoje poszczególne walory. Czy zatem na bazie opisanej puli zestawów usłyszałem dźwięk życia? Naturalnie. Jaki? To co prawda będzie ekwilibrystyka, ale zdradzę. Otóż ze wszystkich pokazów wybrałbym projekcję góry i środka Martenów, swobodę i rozmach Wilson Audio Chronosonic XVX, lekkość zawieszenia muzyki w eterze Estelonów i bezkompromisowość muzycznej wypowiedzi Focala. Dlaczego? To chyba banał, bo podobnie jak pewnie większość z Was taki dźwięk mam w domu. Najlepszy bez względu na wszystko.
TR Audio
Ostatnim wydarzeniem jakie postanowiłem opisać, jest prezentacja systemu TR Audio. Nie będę ukrywał, iż to bardzo mocno „zmanierowany” dźwięk – konstruktorzy stawiają na vintage sound i tak w 100 procentach jest – jednak najistotniejsze, że jest jakiś. Nie jeden z wielu znanych mi powielaczy nowoczesnego, czyli maksymalnie kulturalnego podejścia do kwestii aplikacji tak zwanych megafonów, tylko będąca myślą przewodnią tego – podobno hobbystycznego – projektu pogoń za najlepszymi czasami tego typu konstrukcji. To jest na tyle inny niż dotychczas słyszałem sposób na muzykę, że mimo braku chemii z podobnymi wynalazkami na spotkania z ofertą TR Audio zawsze chodzę z niekłamaną ciekawością. Raz wiedziony chęcią przypomnienia sobie tego nietuzinkowego brzmienia. Innym razem planowanym spotkaniem z muzyką graną z taśmy. By w najgorszym razie zamiast magnetofonu szpulowego nacieszyć się muzyką z będącego ich głównym źródłem gramofonu. Tym razem, czyi podczas wystawy głównym bodźcem była taśma, człowiek legenda i większa część zespołu jazzowego. Czyli? O materiale muzycznym ze szpuli nie będę pisał, bowiem panowie mają bezkresną „taśmotekę”, tylko przejdę do osobowego clou wspominanego soboru. A było nim spotkanie z właścicielem analogowego studia nagraniowego w Rogalowie Wojciechem Czernem dla znajomych „Wojckiem” oraz dwoma muzykami z formacji PKP Trio w osobach Piotra Łyszkiewicza – saksofon i Karola Gacało – kontrabas. Jak przebiegł ów miting muzyczny? Ciekawie. Najpierw pan Wojciech zgrabnie wprowadził nas w meandry swojej analogowej zabawy i związanej z tym pewnego rodzaju bezsilności spowodowanej brakiem zaangażowania w takie wymagające skupienia projekty wielu polskich artystów. Następnie po luźnej pogadance wspomniani artyści zagrali na żywo przed stłoczoną w pokoju publicznością. By na koniec posłuchać pracy „Wojcka”, czyli zrealizowanych przez niego nagrań z kilkoma utworami wspomnianych muzyków włącznie. Wrażenia? Znakomite. Dwojakie, ale znakomite. Co to oznacza? Po pierwsze – gra na żywo ze swoją nieprzewidywalnością wydobycia idealnego dźwięku nie daje szans nawet najlepszym sesjom nagranym w studiu. Po drugie – taśma jest niesamowicie blisko gładkości, barwy i namacalności instrumentów na żywo. Zaś po trzecie „dwojakie” – uważane przez niektórych za jedynie prawdziwie oddające muzykę kolumny tubowe bardzo mocno ingerują w jej finalny odbiór. Chodzi oczywiście o podkolorowanie tubą. Owszem, to w pewien sposób może się podobać, bo daje poczucie większej obecności i żywotności dźwięku, ale pokaz muzyki na żywo vs za moment ten sam materiał z zestawu audio z tubami, na piewcach teorii jej projekcji jeden do jeden z tego typu zestawów głośnikowych nie pozostawił suchej nitki. Saksofon wzmocniony – w przypadku TR Audio kwadratowym kielichem – zwyczajnie świecił. Gdy tymczasem na żywo był nasycony drewnem, a przez top lekko nosowy. Czy to źle? Nic z tych rzeczy, tylko w dobrym tonie jest, nie naciągać zbytnio faktów, o czym na szczęście gospodarze spotkania dobrze wiedzą i nigdy podobnych herezji z ich ust nie słyszałem. Za to na zorganizowanym jakiś czas temu moim pierwszym spotkaniu z nimi słyszałem do czego dążą i z przyjemnością przyznaję, że robią to znakomicie. Co? Owszem, powielają, jednak dawne wspaniałe analogowe czasy, a nie obecnie popularną tubową papkę. Niestety w całej ich zabawie jest jedno „ale”. Ze względu na swoistą specyfikę oferowanego przez konstrukcje TR Audio dźwięku, trzeba do niego dojrzeć. Czy to dla nich problem? Pewnie się zdziwicie, ale żaden. Ba, realizują swój projekt tylko temu, kto ich do siebie przekona. Żartuję? Nic z tych rzeczy, gdyż to jest ich hobby, a nie sposób na życie i w masówkę wejść nie mają zamiaru. Czy to oznacza, że w czasach pogoni za pieniądzem są zwyczajnie nienormalni? Co do wszystkich nie mam pewności. Jednak jeden znany mi Sebastian wygląda na świadomego swoich czynów, co pozwala domniemywać, że reszta zespołu również wie co robi.
I tym optymistycznym akcentem zakończę to wystawowe rozdanie. Naturalnie winien wielu wystawcom podziękowania za miłe przyjęcie i swobodne rozmowy na koniec zamieszczam serię zdjęć pokoi, w których byłem. Przepraszam za pominięcie w szczegółowych opisach, ale jak wspominałem na początku, w dobie „oglądactwa” ludzie nie lubią czytać. Tym bardziej zniechęca ich pojawienie się opisów kilka dni po imprezie. Na szczęście w Soundbrebels jest nas dwóch pomyleńców i jeśli ktoś chce bliżej poznać opinie o kilkudziesięciu odwiedzanych pomieszczeniach, może zajrzeć do pisanych po nocach relacji Marcina. On nie szanuje swojego zdrowia i pierwsze jaskółki wylądowały na stronie już w niedzielę. Ja natomiast optując za szacunkiem dla swojego jestestwa na tym ziemskim padole, piszę swoje wnioski na końcu. A, że banalne opisy po kilku dniach dla wielu odwiedzających naszą stronę są passe, w tym roku postanowiłem przybliżyć Wam spotkania z najdroższymi, znanymi mi prawie od podszewki zestawami. Co z tego wywnioskujecie, nie ma znaczenia. Ja chciałem tylko pokazać, że każdy z nich mniej więcej grał swoim sznytem. Nic więcej. Do zobaczenia za rok.
Jacek Pazio