1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Classé Audio Delta Pre & Delta Mono

Classé Audio Delta Pre & Delta Mono

Link do zapowiedzi: Classé Delta PRE & Delta MONO

Opinia 1

Jeszcze kilka lat temu mogło się wydawać, że Classé dołączy do klubu marek, które były. Po prostu były, bo już ich nie ma. Zawirowania natury finansowej, właścicielskiej i taka a nie inna koniunktura potrafiły niejedną, wydawać by się mogło mającą ugruntowaną pozycję na rynku, legendę sprowadzić z audiofilskiego Olimpu nie tylko na ziemię, ale i sześć stóp poniżej gruntu. Pozornie trafienie w 2001 roku pod skrzydła Bowers & Wilkins dawało Kanadyjczykom względny komfort psychiczny, lecz życie pokazało, że i takie zaplecze nie zawsze jest w stanie utrzymać danego gracza na powierzchni. Całe szczęście w 2018 markę nabył Sound United i nie tylko patrząc, lecz i przy okazji ucząc się na błędach swoich poprzedników postanowił tchnąć w projektowane w Montréalu urządzenia nowe życie i nową jakość. Dlatego też czym prędzej przeniósł produkcję z CHRLD do japońskich zakładów Shirakawa Audio Works (gdzie powstają topowe modele Marantza i Denona), zaostrzył kontrolę jakości i sukcesywnie zaczął przywracać należne marce miejsce. O skali tych działań mieliśmy okazję przekonać się blisko rok temu, kiedy podczas majowego High Endu w Monachium Classé z dumą zaprezentowało topową serię Delta, w skład której wszedł niezwykle zaawansowany przedwzmacniacz o jakże enigmatycznej nazwie Pre, oraz stereofoniczne i monofoniczne końcówki mocy, czyli Delta Stereo i Delta Mono.
Jednak targowa premiera to jedno a możliwość zapewnienia ciągłości dostaw do ogólnoświatowej sieci dystrybucyjnej to zupełnie inna bajka, więc na faktyczne pojawienie się ww. nowości w magazynie rodzimego przedstawiciela marki – stołecznego Horna, przyszło nam dłuższą chwilę poczekać. Cierpliwość jednak się opłaciła, gdyż jako pierwszym w Polsce przypadł nam zaszczyt oficjalnego unboxingu wielce imponującego zestawu Classé Audio Delta Pre + Delta Mono, który to gościł w naszym OPOS-ie przez ostatnie tygodnie, a co z owej wizyty wpadło nam w ucho sumiennie relacjonujemy poniżej.

Jak widać na powyższych fotografiach nowy właściciel Classé przy projektowaniu najnowszej odsłony serii Delta postawił na naturalną ewolucję i delikatny lifting a nie zrywającą z bądź co bądź historycznym wizerunkiem marki rewolucję. W dodatku projektantom udało się nieco zdeindustrializować dotychczasowe, nieco zbyt masywne fronty końcówek mocy. Może zabrzmi to cokolwiek dziwnie, lecz o ile w przedwzmacniaczach Classé (np. Delta CP-700) poprzedni design sprawdzał się po prostu wzorowo, a duże i przy tym szalenie czytelne wyświetlacze okazały się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, co w najnowszej inkarnacji (vide Delta Pre) pozostawiono praktycznie bez zmian, to wzmacniacze mocy (daleko nie szukając monobloki CA-M600) potrafiły przytłoczyć swą monolitycznością. Tymczasem w Deltach Mono przednie ścianki nieco przearanżowano dodając nie tylko „żaluzje” stanowiące wlot powietrza układu chłodzenia, co przede wszystkim uwielbiane przez sporą populację nabywców czarno-białe wskaźniki wychyłowe.
Przechodząc od ogółów do szczegółów i skupiając się na Delta Pre – jego masywnym aluminiowym, utrzymanym w tonacji satynowego tytanu, froncie (choć tak naprawdę jest to li tylko przednia część masywnego korpusu stanowiącego z bokami monolityczny profil) znajdziemy, patrząc od lewej przycisk Standby/On z centralnie umieszczoną diodą, dotykowy ekran wkomponowany w elegancki płat, tym razem szczotkowanego, anodowanego na czarno aluminium, niewielki szyld mieszczący przycisk uaktywniający dostęp do menu, czujnik IR, dedykowany urządzeniom Apple oraz umożliwiający update firmware’u port USB, 6,3 mm gniazdo słuchawkowe i gałkę głośności. Skoro dosłownie przed chwilą pojawiła się nazwa firmy z nadgryzionym jabłkiem pozwolę sobie na małą dygresję i wspomnę, iż to właśnie Classé przypada zaszczyt bycia pierwszym producentem wykorzystującym sterowanie poprzez ekran dotykowy. Apple iPod-a Touch prowadziło dopiero ok. 7 miesięcy po Kanadyjczykach.
Płyta górna wzdłuż bocznych krawędzi jest gęsto ponacina, lecz pozbawiono ją jakichkolwiek ozdób. Zdecydowanie więcej dzieje się za to na ścianie tylnej. Praktycznie dopiero tutaj widać jak zaawansowanym urządzeniem jest Pre i co ma do zaoferowania.
Przystępując do żmudnej wyliczanki warto na początku zwrócić uwagę na pozornie nieco zaskakującą lokalizację zintegrowanego z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem panelu gniazda zasilającego. Otóż lewy górny narożnik i pozioma orientacja sprawiają, że co prawda łatwiej nam będzie sięgnąć do włącznika, za to przewód zasilający (zakładam, że docelowo nie będzie to li tylko komputerówka) znajdzie się nad rządkiem wyjść analogowych (zdublowane RCA/XLR i na subwoofer – również w obu formatach), do których od czasu do czasu przydałoby się mieć jakiś możliwe łatwy dostęp. Najwidoczniej jednak takie a nie inne rozplanowanie zostało narzucone przez ułożenie układów wewnętrznych i tyle. Następnie mamy nad wyraz rozbudowaną sekcję cyfrową obejmującą wejścia USB, Ethernet, AES/EBU, trzy koaksjalne i trzy optyczne. Uzupełniają ją gniazda komunikacyjne – RS232 dedykowane systemom domowej inteligencji, systemowej magistrali CN-BUS, czujników IR i triggera. Tuż pod nimi pysznią się wejścia analogowe – dwie pary XLR-ów i trzy pary RCA – pod postacią masywnych rodowanych Furutechów, z których skrają parkę zadedykowano miłośnikom analogu, aplikując zaawansowany przedwzmacniacz MM/MC i zacisk uziemienia. O możliwościach sekcji cyfrowej z racji ich ogromu rozwodzić się nie będę, wszystkich zainteresowanych odsyłając tym samym do szalenie przydatnej, raptem 50-stronicowej instrukcji obsługi i tylko wspomnę, że po USB Classé przyswaja dane do 384kHz i DSD256 a po pozostałych max. 192kHz / DSD64. Z atrakcji dostępnych z poziomu Menu wypadałoby również wspomnieć o zaskakująco zaawansowanej equalizacji i to zaawansowanej na tyle, że sam producent nad wyraz jasno i dobitnie daje do zrozumienia, żeby się do niej zabierać po pierwsze wyłącznie po dokonanych pomiarach, a po drugie z pomocą wykwalifikowanej kadry.
Jednak prawdziwe szaleństwo i istna rozpusta odbywa się tak naprawdę dopiero w trzewiach. W pełni zbalansowaną konstrukcję potraktowano w tym momencie wybitnie bezkompromisowo, przez co już w regulacji głośności znajdziemy po jednym stereofonicznym układzie MUSE72320 … na kanał, co automatycznie zapewnia wyższą separację i wyższy odstęp sygnał/szum. Podobnie jest w sekcji przetwornika, gdzie mamy po jednej kości Asahi Kasei Microdevices AK4497 na kanał. Nad konwencjonalnymi wejściami cyfrowymi czuwa za to kontroler Cirrus Logic CS8416.
W komplecie znajduje się oczywiście stosowny pilot, choć biorąc pod uwagę usieciowienie przedwzmacniacza z powodzeniem można całkowicie z niego zrezygnować sterując całością za pomoc smartfonu/tabletu z zainstalowaną firmową aplikacją dostępną zarówno na Androida, jak i iOSa.

W przypadku końcówek Delta Mono jest już znacznie prościej. Na froncie znajdziemy jedynie włącznik Standby/On, zajmujące całą wysokość i mniej więcej ¼ szerokości żaluzje układu chłodzenia ICTunnel™ i prostokątne okno wychyłowego wskaźnika mocy. Płytę górną również wzorem przedwzmacniacza solidnie ponacinano. Ściana tylna, jak na końcówkę mocy prezentuje nad wyraz intrygująco. O ile bowiem dostępne zarówno pod postacią gniazd RCA, jak i XLR wejścia liniowe i jedne z najlepszych dostępnych na rynku podwójne terminale głośnikowe Furutecha ze sprzęgłem nie wywołują zdziwienia (a jedynie zadowolenie), to już widok zlokalizowanych wzdłuż lewej krawędzi wejść komputerowych może wprawić w lekkie zdumienie. Okazuje się, iż są to interfejsy magistrali CAN-Bus, domowej inteligencji (AMX®, Crestron™, Control 4) czujników IR, triggerów i port USB do update’u firmware’u. Trudno również pominąć imponującą kratkę układu chłodzenia ICTunnel™.
A jak wygląda sprawa osiągów? Nie mniej imponująco od ich aparycji. 300 W przy 8 Ω, z czego pierwszych 35W oddawanych jest w czystej klasie A i 1000 W przy 2 Ω jasno dają do zrozumienia, że żarty się skończyły. W trzewiach króluje potężny kilkunastokilogramowy toroidalny transformator i bateria 22 (słownie dwudziestu dwóch) kondensatorów Mundorfa o bardzo niskiej impedancji wewnętrznej i łącznej pojemności przekraczającej 202 000 µF. Jednostkom cierpiącym na nerwicę natręctw mogę, dzięki pomocy samego Rainera Fincka, zdradzić że na ów wielce imponujący wolumen składa się m.in. 16 szt. kondensatorów o pojemności 10 000 µF i cztery po 6 800 µF każdy, uzupełnionych 16 szt. bocznikującymi największe pojemności nieco mniej wyrafinowanymi maluchami 1 000 µF. W rezultacie, zgodnie z zapewnieniami kadry inżynierskiej uzyskano dźwięk o prędkości Usaina Bolta i sile zawodnika Sumo. Jednym słowem zapowiada się ciekawie. Jak sami Państwo widzicie pomimo imponującej mocy i konwencjonalnej budowy (brak impulsowych zasilaczy i klasy D) próżno szukać na zewnątrz spodziewanych radiatorów. Co ciekawe wewnątrz też ich nie znajdziemy, gdyż ich rolę pełni ICTunnel™, do którego obudowy przytwierdzono masywną płytę z pracującymi na wyjściu MOSFET-ami a boczne ścianki chłodzą z kolei niespecjalnie lubiące wysokie temperatury kondensatory.
Wzmacniacz zbudowano w konfiguracji zmostkowanej (bridge-tied load, w skrócie BTL) i podobnie jak Pre jest konstrukcją w pełni zbalansowaną, dlatego też producent gorąco rekomenduje swojej elektroniki XLR-mi, na co obaj z Jackiem z radością przystaliśmy.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu miałem pewną zagwozdkę, gdyż z jednej strony po cichu liczyłem na adekwatną do zmian designu ewolucję „dużych” Classé poprzedniej generacji, a z drugiej po trochu obawiałem się skrętu w kierunku nieco zbyt antyseptycznej analityczności, jaką swojego czasu (blisko pięć lat temu) uraczył nas D-klasowy zestaw Sigma SSP + AMP2. Całe szczęście już od pierwszych taktów budzących się do życia fabrycznie nowych Delt jasnym było, że producent ani myślał iść w kierunku kompromisów i tzw. eco audio, czyli mówiąc wprost pojechał po przysłowiowej bandzie, oferując brzmienie swoich flagowców w starym, dobrym „amerykańskim stylu”. Mamy zatem do czynienia z potężnym, jednak przy tym zdecydowanie lepiej kontrolowanym niż w poprzednich generacjach basem, przyjemnie wysyconą średnicą i odważnymi, a zarazem urzekająco słodkimi wysokimi tonami. Jeśli dodamy do tego obszerną, kreowaną z iście hollywoodzkim rozmachem scenę jasnym stanie się, że miłośnicy wielkiej symfoniki i ciężkich odmian Rocka powinni czym prędzej rzucić na tytułowy zestaw uchem. Można oczywiście oba powyższe nurty zespolić i w ramach wielce smakowitego 2w1 sięgnąć po takie pozycje jak „Beloved Antichrist”  Therion, „Distance Over Time” Dream Theater, czy nawet nasz dyżurny „S&M” Metallicy, by przy iście koncertowych poziomach głośności cieszyć się nie tylko pełną kontrolą reprodukowanego pasma, co przede wszystkim wgniatającą w fotel dynamiką. W porównaniu do wcześniejszych dokonań Classé daje się zauważyć zdecydowanie lepsza motoryka Delt i wyraźnie poprawiona czytelność przekazu, co w sposób oczywisty wskazuje na wielce satysfakcjonującą rozdzielczość. Wgląd w nagranie jest świetny – szalejące szarpidruty wyraźnie odcinały się od wspierających ich poczynania symfoników.
Jednak kanadyjski zestaw sprawdzał się nie tylko w tak spektakularnych klimatach, gdyż bez najmniejszego trudu był w stanie oddać skupienie i podniosłość „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” w wykonaniu Mercedes Sosy, jak niezobowiązującą, kawiarniano-barową atmosferę jubileuszowego wydania „Jazz at the Pawnshop” (Arne Domnérus, Lars Erstrand, Egil Johansen, Bengt Hallberg, Georg Riedel). Szczególnie w tym drugim przypadku timing i skupiona na skali mikro żywiołowość dzielonej amplifikacji sprawiły, że nie sposób było spokojnie usiedzieć w fotelu. W dodatku nie było mowy o jakiejkolwiek nerwowości, czy też próbach podkręcania tempa, czy też powiększania źródeł pozornych. O nie, tutaj była raczej kwintesencja grania na totalnym luzie i wyłącznie dla przyjemności, istny piątkowy chillout.

No to niejako na deser mała ciekawostka. Otóż zwykło się uważać, że poprzez swoją obecność w torze większość przedwzmacniaczy psuje, bądź … poprawia dźwięk. Nielogiczne? Wręcz przeciwnie, po prostu wszystko zależy od tego, czy o opinię spytamy przeciwników, czy też zwolenników owych konstrukcji. Pierwsi będą szli w zaparte, twierdząc iż każdy pre „zachowuje dla siebie” sporo rozdzielczości i dynamiki, czyli mówiąc wprost muli. Natomiast drudzy upierać się będą, że przedwzmacniacz daje bardziej naturalne wypełnienie, tzw. „body” a przede wszystkim oferuje nieporównanie lepszą funkcjonalność aniżeli zdanie się na pojedyncze źródło z regulowanym stopniem wyjściowym, który może po prostu nie podołać prawidłowo wysterować końcówki mocy.
A jak jest w przypadku Delty Pre? Przewrotnie powiem, że dość zaskakująco, gdyż w tym zestawieniu to właśnie przedwzmacniacz jest w głównej mierze odpowiedzialny za dawkę analityczności w finalnym przekazie. Tylko uwaga – chodzi o analityczność a nie rozdzielczość, bo jeśli chodzi o nią, to końcówkom nie sposób czegokolwiek zarzucić. To raczej kwestia tego, iż obecność Pre sprawia, iż równowaga tonalna zestawu jest delikatnie przesuwna ku górze, krawędzie źródeł pozornych wydają się ostrzejsze a przez to na scenie robi się porządniej i czyściej.
Rezygnacja z firmowego Pre na rzecz naszego, „nieco droższego” redakcyjnego dCSa pokazała nieco bardziej romantyczne oblicze kanadyjskich końcówek. Bez zmian ich równowagi tonalnej do głosu doszło nieco słonecznego, ciepłego blasku wysokich tonów a i średnica nabrała żywszych kolorów. Proszę tylko mnie źle nie zrozumieć – Delta Pre kosztuje 50 kPLN a Vivaldi z przyległościami znacznie przekracza 150 kPLN, więc sami Państwo rozumiecie, że to nieco inna bajka i bynajmniej nie chodzi o deprecjonowanie firmowego przedwzmacniacza a raczej weryfikację, w dodatku zakończoną sukcesem, potencjału samych końcówek, które z powodzeniem wyzwaniu nie tylko podołały, co ewidentnie rozwinęły skrzydła.

Reasumując powyższą, sążnistą epistołę śmiem twierdzić, że zmiana właściciela okazała się dla Kanadyjczyków z Classé Audio zdecydowanie udanym posunięciem. Nie tylko odrodzili się niczym Feniks z popiołów, co od razu wystartowali z wielce ambitną propozycją dla wszystkich audiofilów i melomanów ukierunkowanych nie tylko na szeroko pojętą muzykalność, co nieskrępowaną dynamikę a przede wszystkim solidny inżynierski know-how. Tutaj nie ma ściemy, pudrowanej pseudo ekologicznym bełkotem optymalizacji kosztów własnych, tylko kawał rasowego i soczystego dźwięku wywołującego uśmiech równie wielki i szczery, co widok a przede wszystkim smak steka Wagyu T-bone. Chodzi bowiem o to, iż Delta Pre wraz końcówkami Delta Mono pomimo swojej iście atomowej dynamiki nie próbują niepotrzebnie epatować ordynarną i pozbawioną kontroli mocą, lecz są w stanie opleść ją wokół szkieletu wyrafinowania powalając delektować się praktycznie każdym rodzajem muzyki. Oczywiście potrzebują do tego odpowiednich warunków i okoliczności, czyli swoistego dobrostanu, który zapewnią im m.in. okablowanie sygnałowe XLR, jak i zasilające, gdyż na zwykłych „komputerowych” sieciówkach szczerze wątpię byście usłyszeli Państwo chociaż połowę drzemiącego w nich potencjału.
I już dosłownie na koniec drobna sugestia właśnie odnośnie przewodów zasilających. Otóż o ile końcówkom „wystarczą” rozdzielcze i dynamiczne „druty” w stylu Furutechów NanoFlux NCF, o tyle przy PRE warto sprawdzić w którą stronę jest nam po drodze, gdyż jest to urządzenie na tyle transparentne, że pół żartem pół serio nawet kolor peszelka może okazać się kluczowy.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Nie wiem, ilu z Was orientuje się w tematyce zawirowań na światowej mapie audio, dlatego też delikatnie napomknę, iż goszcząca dzisiaj u nas marka stosunkowo niedawno otarła się o całkowitą eksterminację. Tak tak, mimo niegdyś znakomitej passy pośród miłośników dobrej jakości dźwięku w ostatnim czasie, na szczęście tylko na chwilę, jednak zaliczyła realny przysłowiowy knockdown – ogłoszenie zaprzestania produkcji. Na szczęście dość szybko znaleźli się ludzie, którzy nie pozwolili na zaprzepaszczenie wieloletnich doświadczeń kanadyjskich inżynierów i na zeszłorocznej wystawie w Monachium – patrz relacja Marcina z zamkniętej prezentacji – będący obiektem naszych zainteresowań Classé, niczym powstający z popiołów Feniks, zaprezentował będące nowym pomysłem na biznes trzy konstrukcje. Co to za produkty? Już zdradzam. Jak sygnalizują fotografie, za sprawą stacjonującego w Warszawie dystrybutora Horn, po prawie rocznym oczekiwaniu od wstępnych ustaleń dotarł do nas dzielony zestaw wzmocnienia w postaci przedwzmacniacza liniowego Classé Delta Pre i monofonicznych końcówek mocy Classé Delta Mono. Zaintrygowani, co nowego w temacie brzmienia produktów spod znaku klonowego liścia tchnęło przywołane trzęsienie ziemi? Jeśli tak, nie pozostaje nic innego, jak zapoznać się z kilkoma poniższymi strofami.

Dostarczone do zaopiniowania konstrukcje w temacie designu dla wizualnej spójności zestawu zostały przyjemnie zunifikowane. To zaś oznacza, że tak przedwzmacniacz, jak i końcówki mocy wykorzystują identyczne wyglądające obudowy, w kwestii różnicy pozostawiając jedynie rozmiar i aplikację niezbędnych do funkcjonowania każdego z produktów, nieco innych przyłączeniowo – kontrolno – manipulacyjnych dodatków. Korpusy Kanadyjczyków po trosze wzorem starszych topowych konstrukcji mają wykonane z grubego płata aluminium, mocno zaoblony na przednich krawędziach, jednocześnie płynnie przechodzący w ścianki boczne front. Omawiając bliżej przedwzmacniacz liniowy spieszę donieść, iż ten jest znacznie niższy od końcówek mocy. Jeśli chodzi o zabezpieczenie możliwości sterowania dostarczanymi sygnałami audio, na jego awersie znajdziemy usadowiony na wstawce ze szczotkowanego aluminium, lekko przesunięty na lewą flankę, duży, a przez to czytelny i dodatkowo dotykowy wyświetlacz. Tuż obok, całkowicie z lewej strony, swoje lokum znalazł wzbogacony o diodę sygnalizującą stan urządzenia okrągły włącznik. Z prawej strony wspomnianego okienka informacyjnego w poprzecznym pasku również ze szczotkowanego aluminium, dumnie oznajmiają swój byt: wielofunkcyjny przycisk potwierdzania czynności, okienko odbiornika fal z pilota zdalnego sterowania, terminal USB i gniazdo słuchawkowe. Zaś zwieńczeniem prawej strony awersu jest duża gałka wzmocnienia. Jeśli chodzi o plecy Delty Pre, te nie pozostawiają najmniejszych złudzeń co do wielofunkcyjności komponentu, bowiem obsłużą każdy dostarczony do niego sygnał analogowy i cyfrowy. To naturalnie oznacza, że oprócz spełniania zwykłych zadań przedwzmacniacza liniowego za pomocą powielonych gniazd XLR i RCA, w pakiecie firmowym mamy do dyspozycji zaaplikowany wewnątrz przetwornik cyfrowo-analogowy obsługujący protokoły: Optical, AES/EBU, SPDIF, LAN i USB, a także dzięki modułowi phonostage’a i zaciskowi masy otrzymujemy możliwość obsługi bardzo popularnych obecnie gramofonów. Uzupełniając informację nie można zapomnieć o dodatkowej serii wejść LAN pozwalających spiąć wszystkie komponenty Classé (wraz z końcówkami mocy) w jedną firmową, łatwo sterowalną całość. Wieńcząc opis liniówki miłą informacją wydaje się być dostarczanie komplecie startowym przez producenta pilota zdalnego sterowania.
Kreśląc kilka zdań o końcówkach Delta Mono ważnym tematem natury użytkowej jest ich spora wysokość, co sprawia, że raczej na zwyczajowej półce wielozadaniowego stolika ich nie postawimy i należałoby zadbać o stawiane na podłodze stosowne platformy. Front oferuje trzy akcenty. Pierwszym jest bliźniaczo do przedwzmacniacza ulokowany z lewej strony okrągły włącznik. Tuż obok niego swoje miejsce znalazł tym razem nie wyświetlacz, tylko użebrowany poziomymi poprzeczkami, niezbędny do wymuszonego wentylowania trzewi każdego wzmacniacza stosownym wiatrakiem, moduł zasysania chłodnego powietrza. Natomiast prawe skrzydło okupuje bardzo lubiany przez melomanów, na szczęście unikający nadmiernej wyrazistości, bo wykorzystujący akcenty szarości, czerni i bieli wskaźnik wychyłowy oddawanej mocy. Spinając dzieło opisu piecyków w jedną całość dodam jeszcze, iż tylna ścianka oferuje nam podwojone zaciski kolumnowe, gniazdo zasilania, po jednym wejściu RCA/XLR, osłonięty srebrną kratownicą wspomniany, zapewniam, że bardzo cichy nawet z bliskiej odległości, wentylator i dedykowane do firmowego spięcia w całość z innymi komponentami ze stajni Classé złącza LAN.

Przechodząc do tematu brzmienia kanadyjskiego zestawu bardzo istotną jest informacja, iż od początku do końca obróbki sygnału przez owe komponenty mamy do czynienia z w pełni zbalansowanym torem audio. Nie próbą naciągania faktów często stosowaną dla spokoju ducha żądnego nawet takiego quasi rozwiązania ortodoksa, symetryzacją i desymetryzacją sygnału, tylko zrobionym po bożemu zbalansowanym przebiegiem. To naturalnie ze startu wręcz nakazywało nam pełne wykorzystanie drzemiącego w takim rozwiązaniu potencjału, co naturalnie z wielką przyjemnością przy pomocy okablowania XLR marki TQ Silver Diamond wdrożyliśmy w życie. Jaki był tego efekt? Zapewniam, że bardzo owocny w przyjemne doznania. Pierwszym co rzuciło mi się w uszy, to przyjemna ciemnawa estetyka dźwięku. Naturalnie nie oznacza to zmniejszenia pakietu informacji – te były pełnoprawnym bytem każdej prezentacji, tylko podążanie drogą większej aniżeli większość konkurencji, co ciekawe nadal wyposażonej w niezbędny dla wiernego przekazania nam świata muzyki pakiet danych, intymności przekazu. Żadnych wyskoków w stylu sztucznego doświetlania dźwięku w środku i górze pasma, a jedynie przyjemne w odbiorze przygaszenie światła na scenie. Jednak zapewniam, nie odbywało się kosztem jej rozmachu w wektorach szerokości i głębokości, gdyż te ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu były znakomite. Po prostu oferowany przez testową konfigurację przekaz cechował oczekiwany przeze mnie na tym poziomie cenowym z jednej strony stoicki spokój, a z drugiej pełnia niezbędnej do pokazania najdrobniejszych niuansów brzmieniowych, ekspresji. Co to oznaczało w konkretnych przykładach płytowych? Swój przegląd serii odsłuchów rozpocznę od pełnego melancholii materiału Charlesa Lloyda w kwartecie zatytułowanym „Mirror”. Efekt? Otrzymałem znakomite oddanie nie tylko pełnego dostojności i świetnie wybrzmiewającego w eterze mimo ciemnawego grania systemu, fortepianu, ale również szeroką paletę wybrzmień drewnianego stroika saksofonu. Do tego spokojnie mogę wspomnieć jeszcze o ciekawie, bo w lekkiej przewadze, ale bez przekraczania cienkiej granicy dobrej jakości, pokazującym pudło rezonansowe, aniżeli struny, kontrabasie. A gdy spinając wszystko w jedną całość dodam od początku wyczuwalne pomiędzy artystami flow, okaże się, iż wspomniany wirtuoz ulubionego przeze mnie dęciaka wespół ze swoim teamem zaprosił mnie na taką, jaką lubię kupując płyty spod znaku ECM, pełną intymności, około godzinną muzyczną opowieść. Nic, tylko w dobie szalejącego wirusa zatopić się w przyjemnej dla ducha kontemplacji, co naturalnie nie raz uczyniłem. Kolejnym bohaterem, a tak prawe mówiąc bohaterką tego sparingu na szczycie była urocza Diana Krall w koncertowej kompilacji „Live In Paris”. Jaki był cel tego muzycznego przedsięwzięcia? Otóż nie chodziło mi o prawie pewny, nie oszukujmy się, znakomity wynik pokazania głosu artystki i solowych występów towarzyszącego jej zespołu, tylko o sposób oddania realiów tego wydarzenia, a konkretnie mówiąc o poziom wykreowania uczucia osobistego udziału w nim na żywo. I powiem Wam, było efektownie. Z energią i odpowiednim rozmachem w kwestii dobiegających do mnie wszechobecnych oklasków publiczności po każdym utworze, co utwierdziło mnie, iż nowe rozdanie kanadyjskiego producenta wie, o co w prawdziwym przybliżaniu nas do na żywo nagrywanej muzyki chodzi.
Po tak dobrych prezentacjach z raczej emocjonalną muzą nie mogłem nie podjąć próby, brutalnie mówiąc sponiewierania tych miłych dla oka i ucha Kanadyjczyków tak zwanym łojeniem i w napędzie odtwarzacza CD wylądował projekt pod nazwą Dream Theater „The Astonishing”. I? Uuuu, było ostro, ale pod pełną kontrolą. Mocne uderzenia nie dość że oferowały zjawiskową energię, to nie traciły przy tym tak zwanego PRAT-u, co bez dwóch zdań w ciekawym pokazaniu o co muzykom pełnym wewnętrznego buntu chodzi, jest nieodzowne. Czy to mocne i do tego wyraziste w dziedzinie zaznaczania poszczególnych ataków stron, gitarowe riffy, czy ekspresyjna, a przez to mocna w wydźwięku wokaliza, każdy element składał tę nacechowaną nienawiścią do otaczającego nas świata układankę w jedną, świetnie brzmiącą całość. Powiem więcej. Doszło do tego, że zamiast zwyczajowo po jednym lub dwóch kawałkach ściszyć poziom decybeli w pokoju, nie wiedzieć czemu, raczej przysłowiowy ruch gałki wzmocnienia odbywał się w przeciwną stronę, czyli przekładając z polskiego na nasze, nie wiem skąd, ale znajdowałem dziką przyjemność w coraz to głośniejszym pastwieniu się nad swoim słuchem. Na szczęście wiem, kiedy mój organizm mówi pas i jakimś trafem udało mi się ocalić resztki tego zmysłu. Tak tak, nawet ja, zadeklarowany wielbiciel twórczości barokowej w przypadku ciekawej prezentacji rockowej potrafię odkryć w sobie diabła. Co więcej, nie tylko rockowej, gdyż kilka razy podobny stan ducha zaliczyłem podczas zabawy z materiałem elektronicznym. Ktoś zapyta: przecież system grał ciemnawo, to jakim prawem sprawdził się w propagacji wysokotonowych przesterów? Otóż słowem kluczem była rola przedwzmacniacza w tym zestawie. Owszem, przekaz był dostojny, ale jak wspominałem nacechowany odpowiednimi dawkami informacji, o które dbało właśnie pre. I gdy materiał wręcz wymagał unikania przyjemnego dla ucha kompromisu pomiędzy łagodnością, a informacyjnością na rzecz ranienia słuchu, muzyka oczywiście na życzenie słuchacza po odkręceniu gałki wzmocnienia, stawała się agresywna. To co, same końcówki grały jak muły? Nic z tych rzeczy. O dziwo są niewiele mniej wyraziste na krawędziach, ale nadal pełne wigoru, co potencjalnemu nabywcy, tak jak przykładowo mi podczas testu, daje możliwość wyboru słuchania z firmowym przedwzmacniaczem, lub dysponującym regulowanym wyjściem przetwornika dCS, który podczas testów również miał swoje przysłowiowe pięć minut.

Wieńcząc to spotkanie powiem szczere, że był to bardzo ciekawy test. Dlaczego? To proste. Przecież świetny w domenie muzykalności, bo pełen dostojności w jazzie i damskiej wokalizie początek w oparciu o podobne wyniki konkurencji nie rokował tak dobrego występu w agresywnych nurtach. Ale jak widać po analizie powyższego opisu, stało się inaczej i system równie znakomicie spisał się w rocku i elektronice. Czy to jest zestaw dla każdego? Prawie tak. Dlaczego prawie? Otóż jedynym osobnikiem mogącym mieć drobne problemy konfiguracyjne będzie właściciel zbyt otyłej układanki. Jednak i to nie będzie regułą, gdyż w momencie rozdzielczo grającego źródła i te, naprawdę lekkie obwarowania mogą się nie sprawdzić – patrz mój już na starcie gęsto skonfigurowany zestaw. Jedno jest pewne, nawet skutkująca brakiem decyzji o ostatecznym ożenku z Kanadyjczykami próba na własnym podwórku – o co w wielu potencjalnych, nacechowanych wiedzą czego szuka się w muzyce, przypadkach jestem dziwnie spokojny – będzie świetnie spędzonym czasem z ich najnowszą myślą techniczną. A to jest chyba jeden z nadrzędnych celów naszej zabawy w zaawansowane audio.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Horn
Ceny:
Delta Pre: 49 999,00 PLN
Delta Mono: 54 999,00 PLN

Parametry techniczne

Delta Pre
Wymiary (S x G x W): 44.4 cm x 44.9 cm x 12.1 cm
Waga: 18.7 kg (brutto), 13.5 kg (netto)

Ogólne
Zakres wzmocnienia:-93 dB to +14 dB
Zrównoważenie kanałów:+/- 0.03 dB
Impedancja wejściowa (@ 1 kHz): 50 kΩ
Impedancja wyjściowa: 200 Ω (XLR) / 50 Ω (RCA)
Maksymalne napięcie wyjściowe: 18 Vrms (XLR) / 9 Vrms (RCA)

Tryb BYPASS
(Analog inputs, Tone / EQ / Subwoofers disabled)
(selektor wejść, regulacja tonów/EQ/ wyjście na subwoofer nieaktywne)
Pasmo przenoszenia(-3 dB, impedancja źródła50 Ω):1 Hz – 2 MHz
Zniekształcenia harmoniczne(zakres pomiaru: 90 kHz)
<0.0004 % @ 1 kHz
<0.0005 % @10 kHz
<0.0006 % @20 kHz
Zniekształcenia intermodulacyjne(zakres pomiaru: 90 kHz)<0.001 %
Maksymalne napięcie wejściowe (@0 dB wzmocnienia): 9 Vrms (+21.3 dBu) XLR / 4.5 Vrms (+15.3 dBu) RCA
Odstęp sygnał-szum (średnio-ważony)(22 kHz BW, ref 9 Vrms)130 dB (133 dBA)
przesłuch między kanałami (jeden kanał niewykorzystywany):-143 dB (100 Hz), -140 dB (1 kHz), -124 dB (10 kHz)

Sekcja PHONO
(0 dB gain, Bypass Mode, wejście XLR2, wyjście Main XLR)
Niezgodność z krzywą RIAA (20 Hz-20 kHz)< 0.2 dB
Wybór obciążenia dla wkładek typu MM (47k II): 50pF, 100pF, 150pF, 200pF, 250pF, 300pF, 350pF, 400pF, 450pF
Wybór obciążenia dla niskopoziomowych wkładek MC – : .5Ω, 10Ω, 33Ω, 50Ω, 82Ω, 100Ω, 330Ω, 1kΩ

Obciążenie dla wysokopoziomowych wkładek : 47kΩ

Wysokopoziomowe wkładki MM, MC
Wzmocnienie (1kHz, 20Ω impedancja źródła): 41.5dB
Odstęp sygnał-szum (22kHz BW, ref 5mVrms in): 86dB (93dB A-wtd)
Max sygnał wejściowy (ref 5mVrms): 11dB (20Hz), 23dB (1kHz), 34dB (10kHz)

Niskopoziomowe wkładki MC
Wzmocnienie (1kHz, 20Ω impedancja źródła, 1kΩ obciążenie): 60dB
Odstęp sygnał-szum (20Hz-20kHz):68dB (74dB A-wtd)
Max sygnał wejściowy (ref 0.5mVrms, 1kΩ): 12dB (20Hz), 31dB (1kHz), 52dB (10kHz)

Wyjście słuchawkowe
Moc wyjściowa (0dB gain, 32Ω): 540mW/kanał
Impedancja wyjściowa: 6.8Ω

Obsługiwane formaty i częstotliwości plików
USB-F:44.1k, 48k, 88.2k, 96k (iOS– w zależności od wersji systemu)
USB-B: 32k, 44.1k, 48k, 88.2k, 96k, 176.4k, 192k, 352.8k, 384kDSD64, DSD128, DSD256 (natywne – wymaga dedykowanych sterowników Thesycon/Classe dla Windows) DSD64, (DoP)
Ethernet: WAV, AIFF, ALAC, FLAC, WMA, AAC, MP3, OGG_VORBIS (max 192k/24b) DSD64, (DoP)
SPDIF (opt, coax, AES / EBU): PCM 32k, 44.1k, 48k, 88.2k, 96k, 176.4k, 192k / DSD64

Wejścia/wyjścia
Wejścia analogowe
XLR: 2 pary (XLR2 może być ustawione jako zbalansowane wejście phono)
RCA: 2 pary, Phono RCA 1 para
Wejścia cyfrowe:
HDMI: 4* (HDMI 2.0b w/HDCP 2.2)
USB-F: 1
USB-B: 1
SPDIF Coaxial: 3
SPDIF Optical: 3
SPDIF AES / EBU: 1
Ethernet: 1

Wyjścia
HDMI: 1* (HDMI 2.0b w/HDCP 2.2)
XLR: 5 (konfigurowane: 2 pary+1sub, 1 para+1sub)
RCA: 5 (konfigurowalne: 2pary+1sub, 1 para+1sub)

Interfejsy domowej automatyki
DC Triggers In / Out: 2 sets
CAN Bus: 1 zestaw in / out
RS-232 ( RJ-45): 1

DELTA Mono ™ WZMACNIACZ MOCY
Wymiary (S x G x W): 44.4 x 49.2 x 22.2 cm
Waga: 50.6 kg (brutto), 44.3 kg (netto)
Pasmo przenoszenia(-3 dB, 50 Ω): 1Hz – 650 kHz
Moc wyjściowa (@ 1 kHz, 0.1% THD+N):
35 W @ 8 Ω w czystej klasie A
300 W @ 8 Ω
600 W @ 4 Ω
1000 W @ 2 Ω
Zniekształcenia harmoniczne (zakres pomiaru: 500 kHz, 25 Vrms @ 4 Ω/ 8 Ω)
<0.0016 % at 1 kHz
<0.0018 % at 10 kHz
<0.0028 % at 20 kHz
Zniekształcenia harmoniczne (zakres pomiaru: 90 kHz, 25 Vrms in 4 Ω / 8 Ω)
<0.0005 % at 1 kHz
<0.0006 % at 10 kHz
<0.0015 % at 20 kHz
Napięcie wyjściowe: 148 Vp-p @ 8 Ω; 156 Vp-p (bez obciążenia)
Impedancja wejściowa (@ 1 kHz): 82 kΩ
Wzmocnienie: 29 dB
Zniekształcenia intermodulacyjne (SMPTE 4:1) (8 Ω / 4 Ω: 0.001 %
Zniekształcenia intermodulacyjne (CCIF) (8Ω / 4Ω): <0.002 %
Odstęp sygnał/szum: 117 dB (119.5 dBA)
Współczynnik narastania: 72 V / μs
Impedancja wyjściowa: 0.01 Ω (100 Hz), 0.011 Ω (1 kHz), 0.015 Ω (10 kHz)
Współczynnik tłumienia(@1 kHz, 8Ω): 700

Pobierz jako PDF