1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Electrocompaniet ECG 1 & ECP 2

Electrocompaniet ECG 1 & ECP 2

Link do zapowiedzi: Electrocompaniet ECG 1 i ECP 2

Opinia 1

Nie wiem jak dla Was, ale określenie, iż coś gra jak typowy Electrocompaniet, dla mnie osobiście jawi się jako muzykalny, nastawiony na przyjemność podczas słuchania zestaw audio. I nie mówcie mi, że tak nie jest, gdyż mimo sporego bagażu doświadczeń, kuluarowych rozmów, wielu prezentacji i wystaw nigdy nie spotkałem się z innym niż przed momentem wypowiedzianym jak mantra ciągiem literowym. Naturalnym jest, iż owe pewnego rodzaju zaszufladkowanie dla większości potencjalnych klientów w momencie decyzji zakupowej jest swoistą gwarancją fantastycznej inwestycji w przyjemnie spędzony czas z muzyką, ale nie wiem, czy wiecie, iż tak postawiony akcent soniczny nie jest jedyną zaletą tego brandu. O co chodzi? Po sondażu rynku audio i jego panującego tamże szaleństwa związanego z żądanymi kwotami odpowiedź wydaje się być bardzo prosta. Popatrzcie na cennik tej norweskiej manufaktury, a okaże się, że za jej topowe monobloki zapłacimy kwotę, od której wielu jej konkurentów dopiero zaczyna penetrować nasze kieszenie. To spora rzadkość w tych czasach, ale jasno daje nam do zrozumienia, iż Skandynawowie nie nastawiają się na zysk ponad wszystko, tylko dozują stopień korelacji ceny z jakością soniczna danego komponentu w strawnych dla sporej rzeszy potencjalnych zainteresowanych zakresach. Dlatego też z niekłamaną przyjemnością zapraszam wszystkich na garść informacji testowych o bardzo ciekawym dla mnie temacie oferty analogowej tytułowego producenta, w którego skład wchodzą: uzbrojony w japońską wkładkę Lyra Delos gramofon ECG 1 i firmowy phonostage ECP 2. Nie zdradzę tajemnicy poliszynela, gdy powiem, iż wspomniany zestaw do oceny w swoich okowach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi Hi-Fi Club.

Opis wizualny dzisiejszego zestawienia rozpocznę od gramofonu. Ten idąc za wypracowanym przez lata designem, będąc połączeniem trzech prostokątnych blatów jako górny, czyli będący w bezpośrednim kontakcie z przenikliwym okiem nabywcy wykorzystuje fantastycznie prezentujący się  od strony pozycjonowania w zakresie WAF, czerniony akryl, następnie płat aluminium i kolejną warstwę akrylu. Ważną informacją z punktu widzenia izolacji plinty (czytaj platformy nośnej dla ramienia i talerza) od potencjalnych drgań silnika napędowego jest brak fizycznego kontaktu pomiędzy nimi. To zaś oznacza, że sam motorek stoi na stoliku ze sprzętem w specjalnie przygotowanym, nieco większym od jego średnicy, zlokalizowanym w lewym tylnym narożniku otworze plinty. Jedyny punkt oddziaływania wspomnianych podzespołów konstrukcji odbywa się poprzez łagodzący ewentualne wibracje gumowy pasek. To, jest bardzo rozpowszechnione rozwiązanie, jednak szukając na jego temat opinii za i przeciw znajdziemy tyle samo zwolenników, co przeciwników. Dlatego unikając tematów prowadzących do niepotrzebnego zwarcia obu obozów kwestię końcowej oceny zasadności takiego pomysłu na napędzanie talerza pozostawię docelowemu klientowi. Kontynuując proces opisu wyposażenia naszego ECG 1 nie będę zbytnio odkrywczy, gdy zeznam, iż ramię – w tym przypadku tłumione olejowo japońskie Jelco – znajdziemy na prawej tylnej flance. Kończąc przechadzkę po platformie nośnej całej konstrukcji tuż przy lewym przednim narożniku zauważymy jeszcze uformowany w kształcie krzyża zestaw czterech guzików sterujących naszym drapakiem i na prawo od niego zajmujące prawie połowę szerokości gramofonu utrwalone złotą czcionką logo marki. Przerzucenie wzroku na przedwzmacniacz gramofonowy skutkuje ukazaniem się dość niskiego, ale za to standardowej szerokości i głębokości korpusu. Konsekwencja dbania o wizerunek marki powiela użycie na część frontową urządzenia płatu czernionego akrylu, jednak w tym przypadku pojedynczy złoty włącznik i logo marki umieszczono w jego centrum. Krótki research tylnego panelu pokazuje nam, iż pakiet przyłączeniowo-zdawczy sygnału wkładki gramofonowej opiewa na pojedynczy portal RCA, zacisk uziemienia, zestaw przełączników dopasowania wartości elektrycznych phono do posiadanego „rylca”, pakiet wyjść wzmocnionego sygnału w domenie RCA/XLR i gniazdo zasilające.  Jak widać na załączonych fotografiach, obie konstrukcje wydają się być dość proste, jednak wieloletnie doświadczenie z tym brandem pozwala na rokowanie ciekawych efektów sonicznych, a na relację czy tak się faktycznie stało, zapraszam do dalszej lektury tekstu.

Jako preludium części testowej chciałbym przywołać pierwszych kilka zdań ze wstępniaka, które nie bez kozery mówiąc o gęstym, ciepłym, a przez to bardzo przyjemnym graniu produktów tej marki w pewnym sensie podczas tego sparingu staną w opozycji do tego, co zaszło podczas mitingu gramofonowego. Spokojnie, nic strasznego nie miało miejsca, a nawet powiedziałbym, iż owa kontra jest według mnie ważnym, bo idącym w stronę utrzymania może nadal trochę podkręconej barwowo, ale jednak pewnej równowagi tonalnej firmowego zestawienia.  O co chodzi? Sądzę, że sprytniejsi czytelnicy od pierwszego zdania tego akapitu doskonale wiedzą, ale dla pełnego nakreślenia sposobu prezentacji dźwięku przez dostarczoną do redakcji kompilację gramofonu, wkładki i phonostage’a powiem, że w tym przypadku mamy do czynienia wyraźnym zebraniem się w sobie generowanego dźwięku. To ni mniej nie więcej oznacza jedno. Zaproponowano nam patrząc na metkę marki z jednej strony zaskakujący, a z drugiej ciekawy, bo dobrze wykonturowany sposób na prezentację muzyki. Oczywiście to z mojej strony w najmniejszym stopniu nie jest żaden przytyk, tylko dający pewien pogląd na zastaną sytuację bardzo ważny podczas kreślenia listy odsłuchowej potencjalnych produktów pakiet informacji. Dźwięk rysowany jest ostrą kreską, co natychmiast odwdzięcza się zastrzykiem oddechu w międzykolumnowym eterze i przyspieszeniem dźwięku, co gdy nie jest przerysowane, a zapewniam, że w tym przypadku tak nie jest, dostarcza podczas obcowania z wydarzeniami na materializującej się przed naszymi oczami wirtualnej scenie muzycznej bardzo dużo przyjemności. Co ważne, przekaz mimo swoistego liftingu masowego i prędkościowego nadal był bardzo plastyczny, jednak w starciu ze starymi, pochodzącym ze złotej epoki winylu wydaniami czasem zdarzało się być nieco zbyt szczupło. Ale zaznaczam, raz -ja jestem zboczony na punkcie koloru, dwa – docelowym, z założenia idealnym systemem dla testowej układanki jest komplet firmowy, a trzy – wiele zależeć będzie od założonej na ramię wkładki gramofonowej, co już na starcie może pokazać całkowicie inną twarz Norwegów. Zatem, gdy kości zostały rzucone i wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż gra całe zestawienie, a nie główne patrząc na gabaryty komponenty (przypominam o wkładce), postaram się przybliżyć Wam, jak pomysł na fonię w wydaniu Electrocompanieta z japońskim cartridgem wypadł na losowo wybranych pozycjach płytowych. Przygodę z poszczególnymi czarnymi krążkami rozpoczniemy od solisty gitarowego Billa Connorsa i jego materiału zatytułowanego „Swimming with a Hole in My Body”. To w znakomitej większości są wolne kawałki, ale położyłem tę płytę na talerzu gramofonu z premedytacją. Trochę złośliwie, ale zapragnąłem sprawdzić, jak wypadnie ten, przecież bazujący na graniu pudłem rezonansowym instrument w przypadku jego bardzo konturowej prezentacji. I co? I nic. Muszę przyznać, że może wspomnianego pudła było nieco mniej niż u mnie, ale nie robiło to krzywdy w odbiorze tego instrumentu, ale w zamian za to otrzymałem fantastyczny wgląd w atak i niekończące się wybrzmiewanie każdej ze strun. W tym przypadku ważną rolę odgrywała również wspomniana wcześniej homogeniczność i plastyka dźwięku w wydaniu ECI, gdyż przy całym szaleństwie informacyjnym o początku każdej nuty nie odbywało się na zasadzie przejaskrawienia. To był nieco inny niż mam na co dzień pokaz estetyki grania gramofonu, a nie obniżająca jakość oceny wada. Rzekłbym, co kto lubi, nic więcej. Kolejnym plackiem na tytułowym ECG-1 była chóralna muzyka sakralna XV wieku wytwórni Harmonia Mundi. Owe czterdziestoletnie tłoczenie swoimi walorami realizacyjnymi grało w sposób powodujący powstawanie ciarek na plecach. W tym przypadku nieocenionym okazał się wgląd w wielkość kubatury kościelnej z bardzo dobrym oddaniem generowanego przez nią echa i niezbędnym do jego usłyszenia od momentu opuszczenia frazy ust wokalisty do odbicia się od sklepienia czasem reakcji. Z drobnych niedociągnięć wspomniałbym tylko o nieco zbyt oszczędnym wysyceniu głosów artystów, ale jak to w życiu bywa, zawsze jest coś za coś i gdy pewien aspekt nie przeradza się w trudny do zaakceptowania szkopuł, radujmy się z tych wyśmienicie wypadających artefaktów. Kończąc miting po walorach tego krążka muszę pochwalić Norwegów za jeszcze jedną rzecz. Chodzi mianowicie o budowanie szerokiej i bardzo głębokiej sceny muzycznej, co trochę piętnując moje marudzenie z czystym sumieniem pozwala zapomnieć o przesunięciu tonacji o oczko w górę. Jak wspomniałem, inny system i inny oczekiwania melomana mogą całkowicie przewartościować sposób postrzegania tej kompilacji sprzętowej. Na koniec postawiłem na szaleńczy free-jazz spod znaku Petera Brotzmanna z tytułem „Last Exit” z 87 roku. Szybkość i klarowność każdego z instrumentów były tym, czego oczekuje się od tego nurtu muzycznego, a co idealnie zaspokoił drapak z północy. Mało tego. Zwarty bas podczas wyżywania się perkusisty na bębnach nie powodował rozlewania się po podłodze przysłowiowej magmy, tylko punktowo oświadczał, kiedy wyposażony w dwa „kijki” pan użył stopy, czy werbla. To była jazda bez trzymanki. Minusy? Jeden i to mały. Wspomniany Peter przez cały czas pastwi się nad różnymi tonacyjnie saksofonami, a niestety proponowane przez tytułową układankę testową przyspieszenie i lifting ciężaru zatracały nieco informacji o budulcu stroika tychże instrumentów. Brakowało mi trochę nosowości generującego dźwięki saksofonów drewna. Ale jak powiedziałem, to jest mój punkt widzenia i proszę nie traktować go jako wyrok, tylko oczekiwania wypaczonego codziennym słuchaniem muzyki na papierowych głośnikach tetryka.

Jak doskonale zdajecie sobie sprawę, do podobnych testów należy podchodzić z zarezerwowanym przez mającą wiele do powiedzenia w końcowym rozrachunku dźwięku wkładkę gramofonową dużym marginesem oczekiwań. Idealne dopasowanie sekcji analogowej do danej układanki jest sztuką samą w sobie. Owszem, czasem nawet ślepej kurze trafi się ziarno, ale zazwyczaj tak kolorowo nie jest. Dlatego też zastanawiając się nad jakąś propozycją warto jest to, co udało mi się wyartykułować skonfrontować z oczekiwaniami tak własnymi, jak i posiadanego zestawienia. Dlatego też podczas ustalania procesu wypożyczenia danego gramofonu ze sprzedawcą najlepiej przygarnąć cały testowany set – napęd, ramię, wkładkę, przedwzmacniacz, gdyż tylko to pozwoli na w miarę dokładne przekonanie się, czy po drodze Wam z tym co napisał dany recenzent, czy należy szukać gdzie indziej. W innym przypadku nawet nieco tańsza lub droższa wkładka całkowicie zaburzy wszelkie skreślone podczas każdej relacji z testu wnioski. Zatem jeśli uda się Wam doprowadzić do posłuchania opisywanego dzisiaj zestawu analogowego, pamiętajcie, iż Electrocompaniet proponuje bardzo wyrafinowany pod względem czytelności rysunku sceny muzycznej świat. To ma kilka drobnych konsekwencji w zakresie głęboko rozumianej muzykalności za wszelką cenę. Ale pamiętajcie, gdy dla jednego coś jest muzykalne, dla innego jest przesłodzonym ulepkiem. Dlatego też, tylko Wy możecie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to jest świat, w którym się zakochacie. Ja osobiście po wprowadzających nieco więcej koloru do muzyki bez utraty jej konturu drobnych korektach kablowych z kompletem analogowym testowanego dzisiaj Electrocompanieta spokojnie mógłbym żyć. A Wy?

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Opinia 2

Zanim się zorientowaliśmy z chwilowej mody, która w iście lawinowym tempie przerodziła się w prawdziwy boom analog na stałe wpisał się w audiofilski krajobraz. Sprzedaż płyt winylowych ciągle rośnie a wyroby gramofonopodobne pojawiają się nawet w dyskontach. Istne szaleństwo. Trudno zatem się dziwić, że nawet marki nie do końca kojarzone z czarną płytą prędzej czy później dochodzą do wniosku, że jednak lepiej mieć niż nie mieć choćby pojedynczą „szlifierkę” w portfolio i albo same zabierają się do pracy, albo wolą zaufać fachowcom i zgłaszają się do wyspecjalizowanych manufaktur, które na analogu zjadły zęby. Drugą, zdecydowanie bardziej popularną, bo bezpieczniejszą opcję wybrał m.in. Marantz i McIntosh zamawiając projekty w  Clearaudio, czy Mark Levinson zacieśniając stosunki z VPI. Nieco inną drogę obrał natomiast nasz dzisiejszy bohater, jednak zanim przejdę do konkretów pozwolę sobie na małą dygresję i skupię się na zdaniu, które można przeczytać w materiałach udostępnianych przez dystrybutora owej marki – „W przeciwieństwie do większości naszej konkurencji, nie zdecydowaliśmy się na powierzenie zaprojektowania i wytwarzania naszego gramofonu firmie zewnętrznej lecz sami opracowaliśmy oraz wdrożyliśmy do produkcji ECG 1”.  I choć niby wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, to dziwnym zbiegiem okoliczności nie znajdziemy go w oryginalnych materiałach producenta, co z resztą nie dziwi biorąc pod uwagę fakt, iż podczas monachijskiego High Endu w 2014 r. mieliśmy okazję nie tylko posłuchać ECG 1, oraz zbalansowanego phonostage’a ECP-2 , lecz również porozmawiać z ich konstruktorem (imienia i nazwiska niestety nie pomnę), który otwarcie mówił, że jest specjalnie zatrudnionym w celu stworzenia obu urządzeń … konsultantem zewnętrznym. Krótko mówiąc ECG 1 i ECP 2, na których w skupimy tym razem swoją uwagę, powstają na terenie skandynawskich zakładów i są przez ekipę Electrocompanieta wykonywane, jednak do ich powstania przyczyniło się pozyskanie kogoś z zewnątrz. Dzięki temu Norwegowie nie tylko nie musieli wyważać już otwartych drzwi i na nowo wynajdywać koła, ale i mieli, nadal mają pełną kontrole nad procesem wytwórczym, co jak wiadomo przy dostawcach OEM nie jest takie proste.

Aspekt wizualny w przypadku tytułowych urządzeń Electrocompanieta można potraktować w dwójnasób. W wersji skrótowej, bazującej na ponad czterdziestoletniej historii marki w pełni zrozumiałym wydaje się fakt ścisłego trzymania się określonych standardów i kanonów piękna, czyli krótko mówiąc zarówno gramofon, jak i pre już z daleka i na pierwszy rzut oka otwarcie manifestują swoją przynależność do serii Classic Line Electrocompanieta. Po prostu zaoblonych rogów i czernionego akrylu przetykanego mosiężnymi guzikami i utrzymanymi w tej samej kolorystyce napisami z niczym innym pomylić się nie da a jeśli taki wypadek przy pracy komuś by się przydarzył,  to znaczy, że jakiś nowicjusz po prostu „zerżnął” pomysł Pera Abrahamsena. Nie można jednak wykluczyć sytuacji, że wśród populacji homo sapiens egzystują jakieś nieliczne, bo nieliczne, ale jednak obecne jednostki nie mające świadomości istnienia norweskiej marki i z myślą o nich wypadałoby co nieco o parce ECI napisać.
ECG 1 prezentuje się niezwykle elegancko, czyli typowo dla serii Classic Line. Jego trójwarstwowa plinta została wykonana z naprzemiennie ułożonych płatów akrylu i aluminium a całość tego sandwicza zwieńczono również akrylowym, tym razem mlecznobiałym talerzem. 24 V silnik AC umieszcza się w dedykowanym, umieszczonym w lewym górnym rogu wycięciu a następnie spina z korpusem gramofonu z pomocą krótkiego przewodu zakończonego wtykiem RJ45. Dzięki temu zyskujemy kontrolę nad jego obrotami, którymi sterujemy za pomocą zlokalizowanych w lewym przednim rogu czterema mosiężnymi przyciskami. Dostarczony na testy egzemplarz wyposażony został w klasyczne ramię Jelco SA-750EB, które zostało uzbrojone, tym razem już nie w ramach pakietu firmowego, we wkładkę Lyrę Delos. Niestety wraz z gramofonem nie otrzymujemy żadnej pokrywy, więc biorąc pod uwagę tendencję akrylu do mikro zarysowań lepiej zaopatrzyć się w stosowny ”klosz” we własnym zakresie.
Przedwzmacniacz prezentuje się w sposób jeszcze bardziej minimalistyczny. Czerniony, akrylowy front zdobią jedynie złote napisy z nazwą marki, modelu i centralnie umieszczony mosiężny włącznik główny, nad którym zgrabnie wkomponowano dyskretnie podświetlony logotyp Norwegów. Podobnie jak gramofon, tak i pre wyposażono jedynie w trzy nóżki, więc lepiej nie przesadzać z przewodami zasilającymi. Zaszaleć można za to z interkonektami, gdyż ECI jest konstrukcją zbalansowaną i oczywiście wyposażoną nie tylko w wyjścia RCA, ale i XLR-y. Wejścia są za to pojedyncze i tylko w standardzie RCA, więc nici z jednoczesnego wpięcia obciążeń MM i MC. Odpowiednich nastaw dokonujemy dedykowanymi mikro switchami, które umieszczono tuż obok zacisku uziemienia.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu tytułowego seta w pierwszej kolejności przyjrzałem/przysłuchałem się całości a następnie rozkompletowałem zestaw i sprawdziłem jak Norwegowie radzą sobie solo. Na pierwszy ogień poszedł zatem dostarczony przez warszawski Hi-Fi Club duet, który zamiast kurtuazyjnej rozgrzewki od razu został rzucony na głęboką wodę, gdyż korzystając z nieobecności domowników postanowiłem nieco połomotać i na mlecznobiałym talerzu ECG-1 wylądowały , oczywiście nie naraz, lecz po kolei dwie burgundowe płyty albumu „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy. Bynajmniej moja decyzja nie była podyktowana, czy to złośliwością o którą jestem przez co poniektórych posądzany, czy też chęcią najzwyklejszego znokautowania bohaterów niniejszego testu już w pierwszej rundzie a jedynie zwykłą ludzką ciekawością. Po prostu konfigurując swój tor analogowy aspektem nadrzędnym, na który zwracałem szczególną uwagę była dynamika możliwie synergicznie zespolona z szerokorozumianą muzykalnością. Po prostu znaczną część mojej płytoteki stanowią pozycje zbliżone repertuarowo właśnie do ww. Metallicy, czy też idące w nieco bardziej niejednoznaczne, ale niezaprzeczalnie ciężkie klimaty jak „Das Seelenbrechen” Ihsahn. Dlatego też uznałem że skoro pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, to niech ECI zagrają materiał, który nader często ląduje na talerzu mojej Kuzmy. Pierwsze takty i … było inaczej niż z mojego źródła, nieco lżej, ale jak to mówią „był potencjał”. Po pierwsze dźwięk z nico wyżej umieszczonym środkiem ciężkości sprawił, że „Meta” zabrzmiała jeszcze surowiej, bardziej garażowo i zajadle, choć nie przekraczała umownej bariery za którą heavy-metalowo-thrashowa wściekłość i napastliwość przeradza się w ból pękającego szkliwa i krwawiących uszu. Bas uległ słyszalnemu wykonturowaniu i pierwsze skrzypce zaczęło grać opętańcze tempo. Gdzieniegdzie, szczególnie pod koniec drugiego krążka zaczęło mi nieco doskwierać lekkie zmatowienie przełomu średnicy i góry, więc zanotowałem sobie małe co nieco na marginesie i igła odtworzyła ostatni „rowek” sięgnąłem po zdecydowanie bardziej romantyczną propozycję – „You Want It Darker” Leonarda Cohena, gdzie jakiekolwiek odstępstwa o melancholijno-elegijnego klimatu ewidentnie mszczą się na zaburzającym porządek rzeczy profanie. Norweski zestaw do tematu podszedł z wrodzoną elegancją tylko w niewielkim stopniu desaturując przekaz i sprawiając, że żegnający się z tym ziemskim łez padołem bard wypadł nieco bardziej szeleszcząco aniżeli zazwyczaj. Jednak tknięty przeczuciem w dosłownie kilka minut zastąpiłem ECP-2 angielskim Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp i to było to. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uzbrojony w Lyrę Delos ECG 1 złapał wiatr w żagle i odzyskawszy wigor zaczął czarować iście impresjonistycznymi barwami i soczystością sułtańskich winogron. Porównanie do tych bezpestkowych smakołyków jest jak najbardziej świadome i zamierzone, gdyż zmiana phonostage’a po pierwsze pokazała potencjał drzemiący w testowanym napędzie i jasno dała do zrozumienia, że warto uzbroić go we wkładkę przynajmniej klasy sugerowanego przez Hi-Fi Club Delosa. Dzięki temu zdołamy osiągnąć wyśmienitą równowagę pomiędzy nasyceniem, barwą i rozdzielczością, wystarczy tylko zadbać o odpowiednio „muzykalne” towarzystwo w stylu ww. Tellurium, Trilogy Audio 907, czy nawet lampowego Audiona.
Czyżby zatem ECP-2 okazał się wąskim gardłem? Na pierwszy rzut oka można byłoby tak sądzić, jednak podpięcie do niego mojej uzbrojonej w Sheltera 201 Kuzmy Stabi S i oczywiste zmiany parametrów jego pracy pokazało, że takie a nie inne podejście do tematu saturacji, a dokładnie zachowawczości w jej dozowaniu i kurczowe trzymanie się precyzji w kreśleniu konturów kreślonych źródeł pozornych nie jest przysłowiowym wypadkiem przy pracy a świadomym działaniem mającym za zadanie tonizowanie i równoważenie pozostałego, obecnego w torze rodzeństwa pozwalającego sobie na zdecydowanie większą dobroduszność pod tym względem. Z gęsto a zarazem całkiem rozdzielczo grającą wkładką i równie mocno osadzonym w dole pasma transportem ECP 2 stanowił wyśmienite towarzystwo czujnie kontrolując najniższe składowe, dzięki czemu nawet klubowe „Rarities” Selah Sue nie były wstanie utkać zwyczajowego basowego kobierca snującego się tuż przy podłodze.

Patrząc z perspektywy czasu uważam, że tytułowy system w udany sposób łączy przysłowiowy ogień z wodą, gdyż oferując niepodważalnie analogową dawkę emocji daleki jest od popadania w zbytnią euforię epatowania przesyconą i zagęszczoną średnicą niejako pozostawiając skraje pasma samym sobie. W przypadku Electrocompanietów słychać bowiem dążenie do liniowości i neutralności przekazu z naciskiem położonym na muzykalność i przyjemność odbioru. O ile jednak sam gramofon pozwala pójść o krok, czy nawet dwa dalej zarówno jeśli chodzi o rozdzielczość, jak i soczystość dźwięku, tak phonostage pełni w tym duecie niewdzięczną rolę cerbera stojącego na straży porządku.
Czy taki podział obowiązków sprawdzi się w Państwa systemach wolałbym nie zgadywać, dlatego też po raz enty powtórzę, że aby się o tym przekonać trzeba dane urządzenie po prostu wpiąć w posiadany ołtarzyk Hi-Fi i na spokojnie, bez ciśnienia posłuchać. Po kilku dniach wszystko powinno być jasne a naszą radosną twórczość epistolarną proszę jedynie traktować jako zbiór subiektywnych wskazówek, sugestii i impresji, które powinni Państwo interpretować na swój własny użytek.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Hi-Fi Club
Ceny:
Electrocompaniet ECG 1: 13 800 PLN
Electrocompaniet ECP 2: 7 200 PLN
Lyra Delos: 4 900 PLN

Dane techniczne:
Electrocompaniet ECG 1:
Prędkości obrotowe: 33 i 1/3 / 45 / 78 obr./min
Ramię: Jelco SA-750EB
Długość ramienia: 258 mm
Waga gramofonu: 13 kg
Waga silnika: 1,3 kg
Waga talerza: 2,8 kg
Wymiary /S x W x G/: 46,5 cm x 15,3 cm x 36,0 cm
Masa wkładki: 4-12 g

Electrocompaniet ECP-2:
Wzmocnienie @ 1 kHz RCA:39,8 – 71,4 dB
Wzmocnienie @ 1 kHz XLR: 45,8 – 76,4 dB
Impedancja wyjściowa: RCA – 100Ω, XLR – 200Ω
Maksymalny poziom wyjściowy: 17,5V rms (+ 25 dB V)
Pasmo przenoszenia: 20Hz-20kHz +/-0,2dB
Separacja kanałów: > 85dB, 20Hz-20kHz
Filtr subsoniczny: -3dB @ 11 Hz, 24 dB/okt.
THD + szum: < 0.003 % @ 1 kHz
S/N-R 96 dB: 1 kHz, A-ważone, ref. 10 dB V na wyjściu
S/N-R 91 dB: 1 kHz, A-ważone, ref. 5mV na wejściu
S/N-R 67,4 dB: 1 kHz, A-ważone, ref. 500μV na wejściu
Wymiary /SxWxG/: 465x78x371 mm
Waga: 9kg

Lyra Delos:
Wkładka o średniej masie, średniej podatności, niskiej impedancji i ruchomej cewce.
Pasmo przenoszenia: 10Hz-50 kHz
Separacja kanałów: ≥ 30 dB przy 1 kHz
Masa wkładki (bez osłony igły): 7,3 g
Zalecana siła nacisku: 1,7-1,8 g (preferowana 1,75 g)
Podatność: około 12 x 10 cm/dyna na 100 Hz
VTA: 20 stopni
Cewka: miedź 6-N (impedancja wewnętrzna: 8,2 Ω, Indukcyjność: 9,5 μH)
Napięcie wyjściowe: 0,6 mV na 5 cm/s (nagranie testowe CBS)

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Audio Analogue Maestro Anniversary; Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF