Opinia 1
Hi-Fi a szczególnie jego ekstremum, czyli High-End, to obszary, w których bardzo często w pomiarach porównawczych żadnych różnic nie widać, a na tzw. „ucho” są równie oczywiste jak te między beczącym jak zarzynana owca Martyniukiem a Pavarottim. Krótko mówiąc z jednej strony usłyszeć znaczy uwierzyć a z drugiej jest to niepodważalny dowód na to, że jeśli czegoś nie można zmierzyć/zobaczyć to wcale nie oznacza, że owego czegoś nie ma, czyli owo coś nie istnieje. Jednym ze sztandarowych przykładów z naszego podwórka jest obecny w powszechnej świadomości jitter. O ile jednak nikt przy zdrowych zmysłach obecnie jego istnienia nie neguje, to warto mieć świadomość, iż w momencie przypadającej na początek lat 80-ych ubiegłego wieku cyfrowej rewolucji digitalizacja miała być nie tylko lekiem na całe zło, lecz i swoistym absolutem najwyższej jakości. Problem w tym, że cyfryzacja analogowych dźwięków w praktyce wcale nie okazała się taka prosta, łatwa i przyjemna. Tak samo stosowanie różnych przetworników konwertujących sygnał cyfrowy do zjadliwej dla amplifikacji postaci analogowej powodowało słyszalne (dla ówczesnych audiofilów) i znaczące różnice brzmieniowe, choć część twardogłowych inżynierów uparcie broniła stanowiska, że cyfra to cyfra i oprócz umownych zer i jedynek nic więcej tam nie ma. I pewnie ów czysto akademicki spór trwałby nadal w najlepsze, gdyby na scenie pro-audio nie pojawił się niejaki Ed Meitner, który nie dość, że autorytatywnie stwierdził, iż jednak jest tam „coś” jeszcze, to w dodatku owo „coś” ma wybitnie degradujący wpływ na to, co słyszymy, więc primo, wypadałoby to nazwać, secundo zmierzyć i tertio oczywiście wyeliminować. Jak postanowił, tak zrobił i tym oto sposobem powstał LIM Detector, służący pomiarom, owego „czegoś” czyli jittera i C-Lock – układ służący jego eliminacji. Po co o tym wszystkim piszę? Oczywiście nie bez powodu, gdyż dzięki uprzejmości ekipy poznańskiego Korisu przez ostatnie kilka tygodni mieliśmy niekłamaną przyjemność gościć w naszych redakcyjnych systemach dwa sygnowane przez założoną w 1998 roku, właśnie przez Eda Meitnera, kanadyjską manufakturę EMM Labs urządzenia – topowy przetwornik cyfrowo-analogowy DV2 i streamer, choć po prawdzie ze względu na brak wyjść analogowych nieco bliższym obowiązującej nomenklaturze określeniem byłby … transport plików NS1.
Jak na li tylko przetwornik DV2 jest zaskakująco duży, tzn. może źle się wyraziłem. Za duży można bowiem uznać zajmujący na półce ponad 84 cm Wadax Atlantis REFERENCE DAC a DV2 po prostu posiada standardowe gabaryty pełnowymiarowego komponentu audio, czyli około 44 cm szerokości, 40 cm głębokości i 16 cm wysokości. Wystarczy jednak rzut oka na portfolio EMM Labs, by wszystko stało się oczywiste. Po prostu w ramach daleko posuniętej unifikacji, a tym samym optymalizacji kosztów własnych – cały korpus wykonano z anodowanego na czarno, bądź srebrno aluminium, więc nie jest to „budżetowa” blaszana wytłoczka, takie same obudowy wykorzystują również pozbawiony regulacji głośności przetwornik DA2 V2, transport CD/SACD TX2, oraz przedwzmacniacz liniowy PRE. Przechodząc do detali i skupiając się na płycie frontowej warto zwrócić uwagę na idealne połączenie minimalizmu formy z wręcz wzorową ergonomią i intuicyjnością obsługi, co jasno wynika z coraz rzadziej spotykanej umiejętności łączenia tego co najlepsze w High-Endzie i obszarze pro-audio. Jednak ad rem. Front podzielono optycznie na trzy części – dwie srebrne skrajne flanki z których lewą zdobi jedynie firmowy logotyp i dyskretny włącznik standby a prawą potężna gałka głośności i wyfrezowany symbol modelu. Za to środkowa -utrzymana w satynowej czerni wstawka to już domena kilkuwierszowego wyświetlacza oraz umieszczonych pod nim pięciu zgrabnie spasowanych frontem przycisków funkcyjno-nawigacyjnych.
Ściana tylna, na której króluje czerń, przedstawia się równie elegancko i logicznie. Jej górną część zajmują interfejsy wejściowe, oraz komunikacyjne a dolną wyjściowe. I tak, do dyspozycji otrzymujemy patrząc od lewej wejście AES/EBU, dwa koaksjalne, dwa optyczne TOSLINK, USB, firmowe EMM OptiLink, oraz firmową magistralę komunikacyjną RS-232 i serwisowe USB. Wyjścia analogowe są zdublowane – w postaci szeroko rozstawionych gniazd RCA i XLR. Powyższą wyliczankę kończy zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo IEC.
Zagłębiając się w lekturze instrukcji obsługi i danych technicznych można poczuć się niemalże jakbyśmy przeglądali skład wybitnie niezalecanych przez dietetyków chipsów, bądź innego, wysoko – przetworzonego stymulanta naszych kubków smakowych. Oczywiście zamiast przysłowiowej tablicy Mendelejewa mamy tym razem do czynienia z równie imponującą listą firmowych rozwiązań. Nie wierzycie? No to proszę uprzejmie: MDAC2™, VControl™, MDAT2™, MFAST™, MCLK2™. W dodatku wypadałoby ową listę nie tylko zapamiętać, ale i zrozumieć, gdyż stanowi ona swoiste credo Eda Meitnera, bowiem w DV2 próżno szukać popularnych, ogólnodostępnych kości przetworników. Zamiast nich zastosowano autorskie rozwiązanie MDAC2™, czyli pierwszy w pełni dyskretny jednobitowy DAC o wewnętrznej częstotliwości porównania 1024fs (16xDSD). Oznacza to, że zarówno sygnały PCM, jak i DSD są bądź konwertowane, bądź upsamplowane do 6xDSD. Z kolei za symbolem VControl™ kryje się wysokiej rozdzielczości cyfrowa regulacja głośności oferująca 24-bitową rozdzielczość przy maksymalnej wartości 100 a 14-bitową przy minimum. Zgodnie z zaleceniami producenta warto operować w zakresie powyżej 50-60, co przekłada się na 18-19-bitową rozdzielczość. Idąc dalej mamy MDAT2™ – najnowszą odsłonę Meitner Digital Audio Translator – przekładając na nasze kanadyjską wersję DSP. Natomiast MFAST™ niezwykle silnie związany jest z MCLK2™, gdyż pierwszy jest wysokiej prędkości/wydajności asynchronicznym układem eliminującym jitter a drugi autorskim zegarem całkowicie ów jitter pomijającym w procesie konwersji. Do tego warto dodać pełną galwaniczną izolację gniazda USB zdolnego obsłużyć nie tylko sygnał PCM 24bit/192kHz, jak pozostałe interfejsy wejściowe, lecz również 2xDSD, DXD (352/384 kHz) i MQA®. A i jeszcze jeden drobiazg – zasilacz jest impulsowy, lecz szczelnie ekranowany – zamknięty w ciągnącym się przez całą długość obudowy tunelu. Wraz z DAC-iem otrzymujemy równie solidnie wykonany co jednostka centralna pilot zdalnego sterowania plus będący niezwykle miła niespodzianką wysokiej klasy przewód zasilający Kimber Base PK14.
Zdecydowanie mniej imponująco przedstawia się dostarczone wraz z tytułowym DAC-iem źródło, czyli streamer, lub jak kto woli transport NS1. Przy gabarytach 28x27x6 cm i wadze 5 kg śmiało można go traktować jako oczywistą konkurencję dla Lumina U1 Mini, choć swoją solidnością aluminiowego korpusu znacznie nad skośnookim sparingpartnerem kanadyjski maluch góruje. A tak po prawdzie jest to odpowiedź Eda Meitnera na pojawienie się na rynku dCS Network Bridge. Jego front też został podzielony na trzy sekcje, choć tym razem zabrakło czernionego środkowego płata. Brakuje też spodziewanego wyświetlacza, zamiast którego rolę komunikacji ze światem zewnętrznym powierzono trzem niewielkim diodom informującym o stanie pracy urządzenia. Ściana tylna, ze względu na dość ograniczoną powierzchnię zawiera jedynie to, co konieczne, czyli patrząc od lewej mamy sekcję wyjść cyfrowych w postaci AES/EBU, Toslink SPDIF i EMM Optilink, port USB do podłączenia zewnętrznej pamięci masowej, wejścia Ethernet (RJ45), USB type A dla modułu WiFi, oraz magistralę RS 232 do komunikacji z DV2. Mając do dyspozycji dwa urządzenia EMM Labs warto spiąć je właśnie po EMM Optilink, gdyż połączenie to oferuje pełną izolację galwaniczną, co w związku z brakiem w NS1 wyjścia USB wydaje się jednym z rozsądniejszych rozwiązań, tym bardziej, że stosowny przewód połączeniowy, a raczej przewody (DV2 z NS1 spinamy nie tylko pomarańczową łączówką optyczną, lecz również po RS232) znajdują się na wyposażeniu. NS1 bez najmniejszych problemów radzi sobie z sygnałami PCM 24-bit/192kHz i DSD64, MQA®, plikami AAC, AIFF, ALAC, FLAC, MP3, WAV, WMA i co chyba kluczowe w dzisiejszych czasach również serwisami streamingowymi Tidal, Qobuz, Spotify, Deezer i vTuner. Ponadto może pełnić rolę endpointa Roona, choć podczas testów zamiast z ww. Roona korzystaliśmy z dedykowanej, dostępnej zarówno na iOSa, jak i Androida aplikacji mConnect.
Dysponując tak wysokiej klasy przetwornikiem, bo nie ma co się oszukiwać, że NS1 nie jest czymkolwiek więcej aniżeli tylko miłym, acz na swój sposób dość oczywistym dodatkiem do DV2 jednogłośnie z Jackiem uznaliśmy, że ostatnią rzeczą jakiej nam potrzeba to … pośpiech. Dlatego też tytułowemu duetowi poświęciliśmy niemalże miesiąc, by zupełnie bezstresowo się u nas rozgościł, a my sami byśmy mogli przejść nad jego obecnością do porządku dziennego, czyli by emocje wynikające z ekscytacji nowością podczas wydawania finalnego werdyktu miały jak najmniejsze znaczenie. Pomijając jednak etap obowiązkowej akomodacji jasnym było, iż oferta EMM Labs reprezentuje diametralnie inne podejście do tematu kreowania spektaklu muzycznego tak od rozświetlonej rozdzielczości dCSa Jacka, jak i lampowej soczystości mojej 35-ki Ayona. Stawia bowiem na w firmowy sposób zdefiniowaną, wręcz organiczną, gładkość i pewnego rodzaju przyciemnienie. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. To nie jest różnica jak między czernią i bielą, czy yin i yang, lecz na potrzeby niniejszej recenzji autorskie i w pełni subiektywne, a przy tym świadomie wyolbrzymienie niuansów. Rozumiecie Państwo o co chodzi? O operowanie na poziomie mikro a nie makro. Niemniej jednak, jeśli ktoś mając na stanie powyższe trzy konstrukcje uznałby, że cyfra to cyfra i wszystkie grają tak samo, oznaczałoby to trzy opcje – albo reszta jego toru woła o pomstę do nieba, albo on sam ma poważne problemy natury foniatryczno-laryngologicznej, albo zachodzą oba powyższe czynniki jednocześnie. Chodzi bowiem o to, że EMM preferując na swój sposób stonowane naświetlenie sceny oferuje jednocześnie niezwykłą rozdzielczość i detaliczność, odwołując się do fotograficznej analogii, tak w światłach (co oczywiste, gdyż unikamy tzw. przepaleń), jak i w cieniach. Dzięki temu jesteśmy w stanie czerpać przyjemność zarówno z muzykalnych acz wybitnie audiofilskich realizacji sygnowanych przez 2L – nieustannie zachwycający a zarazem mroczny album „Tomba sonora” Stemmeklang/ Kristin Bolstad, rozświetlone smyczkowymi trelami „The Tube Only Night Music” wydawnictwo TACET-a, po niemalże pornograficzną dosłowność każdego dźwięku serii „Closer to the Music” (1, 2, 3, 4, 5) Stockfischa. Jednym, a raczej dwoma słowami pełna uniwersalność. Jednak owa uniwersalność w przypadku EMM Labs wcale nie oznacza uśredniania, czy nie daj Boże grania wszystkiego na jedno kopyto, vide firmową modłę, a dbałość o niuanse, melodyjny „core” i niezależnie jak głęboko zakopany timing. Pomimo bowiem wspomnianej gładkości i krągłości Kanadyjczycy nie zapominają o aspektach dynamicznych i emocjonalnych. O ile jednak z audiofilskich smętów nie zawsze da się coś takiego wykrzesać, to już z bardziej komercyjnych pozycji tytułowy duet jest w stanie w tzw. okamgnieniu wygenerować prawdziwą apokaliptyczną nawałnicę dźwięków. Weźmy na ten przykład thrashowy, a więc szalenie daleki od łagodności, „Countdown To Extinction” Megadeth. I w tym momencie pozwolę sobie przenieść Państwa uwagę z DV2 na NS1, gdyż niezbyt często tak w naszych, jak i branżowych publikacjach pojawia się kwestia różnicowania nagrań. I bynajmniej nie chodzi w tym momencie o kwestie porównywania różnych albumów a tej samej pozycji wydawniczej, lecz dostępnej nawet nie na różnych nośnikach, co nazwijmy to umownie platformach. I tak, wydawać by się mogło, iż piskliwie pokrzykujący Dave z ferajną z Tidala w jakości HiFi brzmi co najmniej wybornie. I tak też jest w rzeczywistości, o ile za punkt odniesienia uznamy przebasowioną i pozbawioną oddechu wersję dostępną na Spotify. Wystarczy jednak sięgnąć po zdigitalizowany własnym sumptem, wydany na 24k złocie, sygnowany przez MFSL (UDCD 765) krążek CD a cały nasz dobry nastrój rozsypie się jak przysłowiowy domek z kart. Niby to ten sam album, ale nie da się ukryć, że po prostu wszystkiego jest więcej a całość brzmi bezdyskusyjnie lepiej – bardziej realistycznie i naturalnie. Atak ma impet, którego krawędziami jesteśmy wstanie ogolić się wcale nie gorzej aniżeli odziedziczoną po dziadku brzytwą a gradacja planów dalece wykracza poza możliwości naszego wzroku. I to wszystko jesteśmy w stanie stwierdzić za pomocą dość nikczemnej postury plikograja. Plikograja, którego pomijając i wchodząc na DV2 z wysokiej klasy transportu CD/SACD (vide Jacka C.E.C.) jesteśmy w stanie usłyszeć jeszcze więcej. Sytuację ratują oczywiście „gęste” pliki, których dostępność obecnie zdecydowanie przewyższa ofertę fizycznych nośników SACD, jednak w tym momencie dochodzimy do drugiej kwestii. Otóż warto pamiętać, iż NS1 nie dysponuje wyjściem USB zapewniającym obecnie najszerszy wachlarz obsługiwanych częstotliwości i formatów a tym samym ma nieco ograniczone możliwości współpracy nie tylko z DV2, lecz i przetwornikami firm trzecich. Wspominam o tym fakcie nie przez podobno wrodzoną złośliwość, lecz jedynie na podstawie bezpośredniego porównania z Luminem U1 Mini, który grając wespół z DV2 właśnie po USB, był w stanie z dokładnie tych samych nagrań wycisnąć nieco więcej niżeli NS1 po OptiLinku.
Nie wiem, czy zwrócili Państwo uwagę, ale EMM Labs DV2 idealnie wpisał się w wyznawaną w SoundRebels ideę, iż najlepsze efekty brzmieniowe można osiągnąć stosując możliwie purystyczny, pozbawiony zbędnych elementów tor audio, czyli eliminując elementy, które w nim egzystować mogą, aczkolwiek wcale nie muszą. I tak zarówno u Jacka, jak i u mnie DV2 zastąpił nasze dyżurne, wyposażone w regulowane stopnie wyjściowe przetworniki / źródła cyfrowe, współpracując bezpośrednio ze stereofonicznymi końcówkami mocy (Gryphon Mephisto i Bryston 4B³). Jeśli w tym momencie zastanawiacie się, czy w tym szaleństwie jest metoda, to śmiem twierdzić, iż bezdyskusyjnie tak. Po prostu eliminacja kolejnych połączeń przewodowych, a więc ominiecie oczywistego wpływu okablowania tak sygnałowego, jak i zasilającego, o całej masie czynnych i biernych elementów ukrytych wewnątrz zewnętrznego przedwzmacniacza nie wspominając, procentują bardziej realistycznym i rozdzielczym brzmieniem o naturalnej, nieskrepowanej dynamice tak w skali mikro, jak i makro. A że EMM Labs gra w tonacji nieco innej niż nasze dyżurne urządzenia, to tylko dowód na to, że Ed Meitner obrał własną drogę do osiągnięcia upragnionego celu. I chwała mu za to, bo to co robi DV2 wespół z NS1 zasługuje na w pełni szczere uznanie.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
Opinia 2
To, że rynek audio mocno forsuje temat słuchania muzyki z plików wie każdy, nie boję się tego powiedzieć, nawet początkujący meloman. Praktycznie nie ma brandu, który w swoim portfolio jeśli nie oferuje pełnoprawnego streamera lub wielofunkcyjnego urządzenia z takowym na pokładzie, to proponuje przynajmniej pozwalający obsłużyć wszelkiego rodzaju sygnały cyfrowe, przetwornik cyfrowo-analogowy. Naturalnie piszę o ekstremalnie minimalistycznych ofertach, bowiem na dzień dzisiejszy każdy chcący liczyć się na rynku podmiot powinien zaspakajać każdą zachciankę klienta na wielu poziomach zaawansowania jakości dźwięku. I nie ma znaczenia, o jakim pułapie cenowym rozprawiamy, gdyż od popularnego Hi-Fi po ekstremalny High-End posiadanie tego typu zabawek jest obecnie pewnego rodzaju koniecznością. Co wspólnego z tematem plików ma dzisiejsze spotkanie? Otóż za sprawą poznańskiego Korisa na gościnne występy do naszej redakcji dotarły dwa bardzo ciekawe komponenty. Co prawda głównym rozgrywającym jest najnowsze wcielenie iście high end-owego, topowego przetwornika cyfrowo-analogowego kanadyjskiej marki Emm Labs DV2, to jednak ważnym uzupełnieniem będzie także kilka informacji na temat ich również pachnącego nowością streamera NS1. Zainteresowani? Jeśli tak, to zapraszam na kilka poniższych akapitów.
Opis obydwu konstrukcji rozpocznę od DAC-a. Jego aparycja z pozoru jest niezbyt radosna, bowiem przypomina coś na kształt monotonnego, sporych rozmiarów jak na przetwornik D/A monolitu. Jednak zapewniam, to jest właśnie jego atut. Powód? Po pierwsze – brak ostrych kantów znacznie uprzyjemnia odbiór wzrokowy. A po drugie – minimalistyczne wyposażenie frontu i dobór szaro-czarnej kolorystyki sprawiają, że projekt nie jest przeładowany wizualnie, a przez to jest w stanie wpisać się w wystrój nawet najbardziej wyszukanego estetycznie pomieszczenia. Przednią ściankę podzielono na trzy części. Dwie zewnętrzne są w kolorze całej skrzynki, czyli w przyjemnej jasnej szarości. Lewą w górnym rogu ozdobiono jedynie wyfrezowanym logo marki. Natomiast prawą oprócz podobnie wykonanego w dolnej połaci oznaczenia modelu, okupuje dodatkowo sporej wielkości, nieprzytłaczająca wizualnie projektu wielofunkcyjna gałka. Jednak to nie koniec oferty awersu, gdyż na zorientowanej w jego centrum czarnej połaci, patrząc od góry producent zaaplikował czytelny, błękitny wyświetlacz i tuż pod nim serię pozwalających poruszać się po menu pięciu prostokątnych przycisków. Jeśli chodzi plecy DV2-ki, te idąc drogą obsługi wszystkiego, co obecnie w domenie sygnałów oferuje rynek audio, uzbrojono w wejścia cyfrowe typu: AES/EBU, COAX, TOSLINK, USB i firmowy EMM OPTILINK, wyjścia analogowe XLR/RCA, kilka terminali serwisowych i zintegrowane z głównym włącznikiem gniazdo zasilania. Miłym dodatkiem ze strony producenta jest dostarczany w komplecie startowym pilot zdalnego sterowania, sygnowany oznaczeniem Emm Labs kabel sieciowy od potentata tego kawałka tortu firmy Kimber Kable i zatermionowany zakręcanymi minizłączkami kabelek światłowodowy do firmowego podłączenia przetwornika ze streamerem. Jak to zwykle bywa, tak i w tym przypadku z racji możliwości przeczytania wszystkiego na stronie producenta nie będę nadmiernie uzewnętrzniał się na temat najgłębszych technikaliów omawianego DAC-ka i przytoczę jedynie najważniejsze z punktu użytkowania. Pierwsza ważną informacją jest obsługa sygnałów do 24 bitów / 195 kHz PCM i DSD podczas wykorzystania wszystkich dostępnych wejść. Kolejną jest bezproblemowa praca z protokołami DSD i DXD (352/385 kHz) oraz MQA przez portal USB. I na koniec bardzo ważna dla użytkowników kochających minimalizm, umożliwiająca rezygnację z przedwzmacniacza liniowego, cyfrowa regulacja głośności. Naturalnie to jest jedynie wycinek niesionego przez DV2 dobra, jednak jak wspomniałem, postanowiłem przywołać moim zdaniem jedynie najważniejsze tematy.
Streamer NS1 w odróżnieniu od przetwornika, żeby nie powiedzieć minimalistyczny, rozmiarowo jest znacznie bardziej kompaktowy. To okazuje się być również monolitycznie wyglądająca, jasnoszara, jednak w tym przypadku pozbawiona jakichkolwiek manipulatorów, mała skrzynka. Jej niski front za pomocą pionowych nacięć, również podzielono na trzy części, z tą tylko różnicą, że gdy w przypadku zewnętrznych dostajemy powielenie motywów z DAC-a, to w środkowej znajdziemy jedynie trzy diody informujące o stanie urządzenia i pod nimi wykonany w tej samej technice co nazwa firmy i modelu napis przybliżający pomysłodawcę owych komponentów „meitner design”. Tylny panel przyłączeniowy mimo swoich niewielkich rozmiarów jest w pełni przygotowany do współpracy z każdym potencjalnym systemem i oferuje wyjścia cyfrowe typu: AES/EBU, TOSLINK i firmowy EMM OPTILINK, wejście USB dla dysku zewnętrznego, wejścia sieciowe: LAN, USB (dla modułu WiFi), UNITLINK, a także gniazdo zasilania. Jak z powyższego pakietu danych wynika, NS1-ką nie da się sterować manualnie, dlatego też do tego celu wykorzystujemy co prawda bez przymusu, ale najlepiej uzbrojony w aplikację ROON telefon, laptop lub iPad.
Nie będę udawał wszechwiedzącego, dlatego przyznam się szczerze, iż wpinając tytułowy przetwornik D/A w posiadany tor audio, nie miałem wiedzy, czego tak naprawdę się spodziewać. Nigdy nie udało mi się spotkać z tą konstrukcją na ubitym polu – oczywiście pomijając kilkanaście często bardzo niereprezentatywnych minut na jesiennej wystawie AVS 2019, dlatego też moje myśli nie były skażone jakimikolwiek domysłami. Owszem, biorąc udział w kilku forach tematycznych czytałem o jego świetnych występach, jednak co innego przeczytać o czymś, a co innego doświadczyć na własnym podwórku. I wiecie co? Z perspektywy spędzonego z tą konstrukcją czasu jestem rad, że po pierwsze – wreszcie udało mi się z nią zapoznać, a po drugie – potwierdziła krążące w sieci pozytywne opinie. Jakie? Że jest świetna. To znaczy? Oferuje wiele bardzo dobrych cech sonicznych. Począwszy od znakomitej rozdzielczości, przez odpowiednią wagę i oddech przekazu, zarezerwowane dla najlepszych budowanie szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny, po dodanie do wszystkich tych składowych z mojego punktu widzenia, przyjemnie odbieranej plastyki. Ale nie w sensie ograniczenia rozmachu wybrzmień instrumentów z perkusjonaliami włącznie, tylko nadania muzyce pierwiastka nieszkodliwej gładkości, a przez to namacalności. Czyli przekładając z polskiego na nasze, było w dobrym tego słowa znaczeniu gęsto, przy tym zaskakująco swobodnie, z rozmachem w domenie budowania planów i świetnie zawieszenie całości w wymiarze 3D. Co to oznaczało w realiach różnych kompilacji płytowych? Żeby nie było łatwo, na początek zaserwowałem Kanadyjczykowi starcie z Johnem Zornem i jego projektem Masada „First Live 1993”. To jest bardzo zróżnicowane z naciskiem w wielu kawałkach na energetykę i szybkość, bo z pogranicza free jazzu granie, z którym DV2 poradził sobie znakomicie. Gdy wymagał tego materiał, muzyka tętniła wymaganą dla tego krążka nie tylko energią jako taką, ale również szybkością jej różnicowania. To były na przemian wolne i szybkie pasaże z fantastycznym udziałem znakomitego instrumentarium i jakiekolwiek spowalnianie przekazu położyłoby całość na przysłowiowe łopatki. Tymczasem Emm Labs mimo dobrej masy i wspomnianej szczypty gładkości nie zwolnił tempa nawet na moment. Mało tego, Dzięki sznytowi nasycenia i gładkości dobiegającej z kolumn muzyki nie tylko nie miał żadnych problemów, ale wręcz znakomicie podkreślał różnice w brzmieniu pomiędzy często spierającymi się między sobą na scenie saksofonem frontmana i trąbką jednego z jego współgraczy. Banał? Bynajmniej, gdyż w swej zabawie miałem kilka przypadków, gdzie czasem krzykliwość, a innym razem przesycenie, testowo skonfigurowanego systemu zacierało różnice między tymi dwoma teoretycznie wykonanymi z blachy, jednak odmiennie generującymi dźwięk instrumentami. W tym podejściu i saksofon i trąbka bez problemu emanowały swoimi atutami – sax drewnem w stroiku, a trąbka przenikliwością. W drugim starciu Emm Labs zmierzył się ze znaną z czarująco śpiewanych ballad Dianą Krall „The Look Of Love”. Efekt? Po dobrym występie z mocnym brzmieniem przewidywalnie pozytywny, jednak do wspomnianego czaru głosu artystki doszła dobra lokalizacja w tle towarzyszącej jej na tej płycie formacji klasycznej, na co przy wyborze repertuaru bardzo liczyłem i się nie zawiodłem.
Wieńcząc dzieło opiniowania w napędzie CD-ka wylądowała muza elektroniczna spod znaku Massive Attack „Protection”. Jaki był cel tego przedsięwzięcia? Otóż zapragnąłem przekonać się, czy ogólnie słyszalna gładkość dźwięku nie przeszkadzała w oddaniu jego zamierzonej bardzo często przez muzyka przenikliwości. I wiecie co, było bardzo dobrze, bowiem na wstępie wspomniana rozdzielczość nie pozwoliła nawet na najmniejsze uśrednianie owych artefaktów. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że być może kilka systemów będące solą takiej muzy piski pokazałoby bardziej ofensywnie, jednak stawiam skrzynkę jabłek przeciwko siatce gruszek, iż w większości przypadków byłoby to raczej pokłosie wprowadzania do muzyki pakietu zniekształceń, a nie większej swobody w oddaniu witalności dźwięku. Tak tak, bardzo często ów znakomity wynik w drażnieniu naszego słuchu jest efektem zniekształceń, na co przedstawiciel segmentu High End nie ma prawa sobie pozwolić, a co jak widać po analizie tego tekstu, testowany DAC Emm Labs DV2 znakomicie wdrażał w życie.
Powoli zbliżając się ku końcowi tej opowieści skreślę kilka zdań o drugim urządzeniu testu, czyli firmowym streamerze NS1. Na początek wielkie podziękowania za trud dystrybutora w uruchomieniu pozwalającemu na przeprowadzenie tego starcia w mojej pozbawionej sieci komputerowej samotni. Niestety na chwilę obecną z racji zazwyczaj mniej angażującego grania plików od słuchania tego samego materiału z płyty CD, nie jestem emocjonalnie przygotowany na stawianie tego typu, pozwalających obcować z muzyką akcesoriów i wykupywanie abonamentu platformy streamingowej, dlatego też jeśli mam posłuchać czegoś z Tidala i tym podobnych przybytków, a nie twardego dysku, ten proces ceduję na dystrybutora, co jak widać, kolejny raz udało się zapiąć na ostatni guzik. Jak wypadł ów niepozorny gabarytowo „plikograj”? Naturalnie był bliźniaczym powieleniem oferty brzmieniowej przed momentem ocenianego przetwornika DV2, z tą tylko różnicą, że nieco bardziej słychać było pracę nad większą krągłością przekazu, minimalnie tonizując jego witalność. Skąd takie wnioski? Ten komponent konfrontowałem w dwóch konfiguracjach z dwoma różnymi źródłami. Pierwsze starcie było walką z moim odtwarzaczem płyt kompaktowych CEC TL0 3.0, zaś na drugie udałem się do mekki Marcina, gdzie sparingpartnerem był streamer Lumin U1 Mini. Naturalnie zalecam brać poprawkę na dość przypadkowe testowe konfiguracje, ale w obydwu przypadkach przywołane ugładzanie dźwięku było pierwszym, co rzucało się w uszy. Jednak proszę nie wyrywać sobie włosów z głowy, gdyż tak Marcin, jak i ja, mamy dość soczyście grające kolumny, a mimo w najmniejszym stopniu to nie był to zwalisty, a jedynie mocniej podkręcony w domenie nasycenia i mniejszej przenikliwości przekaz. Zatem należy podejrzewać, że naprawdę niewielkim nakładem pracy – oczywiście w momencie takiej potrzeby – jesteśmy w stanie ten efekt nawet jeśli nie zlikwidować, to przynajmniej zminimalizować. Wszystko zależy do zastanego środowiska, upodobań miłośnika muzyki i jego determinacji w osiągnięciu celu.
Mam nadzieję, że wszelkie wychwycone aspekty brzmienia obydwu komponentów udało mi się w miarę strawnie przekazać. Dlaczego tak się ubezpieczam? Otóż to są na tyle świetne urządzenia – w szczególności flagowy przetwornik cyfrowo/analogowy, że pominięcie nawet najdrobniejszego niuansu byłoby dla nich krzywdzące. A to tylko jedna strona medalu, gdyż jeśli ja czegoś nie wskażę, wówczas potencjalny nabywca może się daną konstrukcją nie zainteresować. Dlatego też liczę, że z tej walki o prawdę wyszedłem z tarczą. Czy to są konstrukcje dla wszystkich? Myślę, że jak najbardziej, gdyż swoje atrybuty plastyki i gładkości aplikują stosunkowo delikatnie, co w przypadku chęci korekcji brzmienia łatwo da się skorygować. Wystarczy mieć trochę wiedzy i wszystko jest możliwe. Czy jest haczyk? Naturalnie, jak to w segmencie High End-u bywa, pewnym problemem może być zasobność portfela potencjalnego nabywcy w banknoty NBP. Jednak jeśli nie jest to dla Was temat tabu, moim zdaniem podczas poszukiwań czy to DAC-a, czy streamera, nie możecie zapomnieć o testowanym dzisiaj duecie marki Emm Labs DV2 i NS1.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Koris
Ceny
EMM Labs DV2: 147 900 PLN
EMM Labs NS1: 22 900 PLN
Dane techniczne
EMM Labs DV2
Wejścia cyfrowe:
– EMM OptiLink (CD, SACD) dedykowane źródłom EMM Labs
– AES/EBU: 24-bit/192kHz i DSD
– 2 x S/PDIF Coax: 24-bit/192kHz i DSD
– 2 x TosLink: 24-bit/192kHz i DSD
– USB: 2xDSD, DXD (352/384kHz), MQA, 24-bit/192kHz
Wyjścia analogowe: para XLR, para RCA
Złącza serwisowe:: USB – upgrade oprogramowania, RS-232 – sterowanie/komunikacja
Impedancja wyjściowa: 300 Ω XLR, 150 Ω RCA
Napięcie wyjściowe (High/Low): 7.0/5.0V XLR, 3.5/2.5V RCA
Pobór mocy: 30 W max
Wymiary (S x G x W) : 438 x 400 x 161 mm
Waga: 17.2kg
Wersje kolorystyczne: srebrna, czarna
EMM Labs NS1
Obsługiwane format audio: AAC, AIFF, ALAC, FLAC, MP3, WAV, WMA
Obsługiwane serwisy streamingowe: Tidal, Qobuz, Spotify, Deezer, vTuner
Wsparcie dla: MQA®, DSD (DFF, DSF), UPNP/DLNA, Roon Ready / Roon End Point
Wejścia: Ethernet (RJ45), 2x USB type A
Wyjścia cyfrowe: EMM Optilink, AES/EBU, TOSLINK SPDIF
Pobór mocy: 10 W
Wymiary (S x G x W): 280 x 268 x 60mm
Waga: 5kg