1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Graham Audio LS5/9

Graham Audio LS5/9

Link do zapowiedzi: Graham Audio LS5/9

Opinia 1

Tuż po zeszłorocznym Audio Video Show mieliśmy niewątpliwą przyjemność gościć w naszych skromnych, oktagonalnych progach przedstawicielki klasycznej i sięgającej złotych czasów brytyjskiego Hi-Fi legendy BBC, czyli kolumny Graham Audio LS5/8. Pozornie anachroniczne proporcje i równie oldschoolowy wygląd nie przeszkodziły im jednak w zjednaniu sobie naszej szczerej sympatii. Grając nie tylko diametralnie inaczej, co wręcz całkowicie wbrew obecnie obwiązującym trendom pokazały, że piękno niejedno ma imię a i prawda o muzyce jest pojęciem tak względnym co subiektywnym i zmieniającym swe oblicze na przestrzeni lat. Ne ma się jednak co czarować i zaklinać nieraz szarej rzeczywistości, czy mówiąc prosto z mostu polskich realiów mieszkaniowych. Dlatego też z myślą o wszystkich tych, którzy z oczywistych względów nie mają szans na wstawienie niezaprzeczalnie absorbujących gabarytowo LS5/8 wzięliśmy pod lupę ich zdecydowanie bardziej cywilizowane rozmiarowo rodzeństwo, czyli model LS5/9.

Choć genezą powstania Graham Audio było może nie tyle przywrócenie świetności legendarnym monitorom BBC, co przypomnienie ich niepodrabialnego brzmienia współczesnym melomanom i audiofilom poprzez tworzenie możliwie zgodnych z oryginałami replik, to korzystając ze współczesnych zdobyczy techniki pewne „drobiazgi” zostały wykonane lepiej aniżeli w latach 70 i 80 ubiegłego tysiąclecia było to możliwe.
Tak też jest przypadku LS5/9, gdzie z jednej strony mamy ten sam co w oryginałach głośnik wysokotonowy Son Audax HD 13D34H a z drugiej całkowicie nowy przetwornik nisko-średniotonowy, zaprojektowany i zbudowany w UK przez firmę Volt. Przeprojektowaniu poddana została również zwrotnica, którą przygotował dla Grahama sam Derek Hughes. Proporcje i wymiary obudów pozostały bez mian. To nadal zaskakująco, irracjonalnie wręcz cienka 9 mm (!) fornirowana sklejka brzozowa wytłumiona od wewnątrz jedynie warstwą masy bitumicznej i płatami wełny Rockwool, przez co oczywistym jest, że o czymś tak pożądanym w dzisiejszych czasach jak „martwej”, czy jak kto woli „głuchej” skrzyni można sobie co najwyżej pomarzyć. Jednak to nie błąd w sztuce a celowy zabieg, gdyż projektanci postanowili owe drgania wykorzystać a poprzez odpowiednie skręcenie obudowy Grahamów najogólniej rzecz mówiąc są strojone. Całe szczęście w porównaniu do swoich protoplastów we współczesnych, tytułowych konstrukcjach maskownice nie tylko montowane są za pomocą ukrytych pod fornirem magnesów, a nie jak drzewiej bywało rzepów, co również ich zdjęcie nie naraża osób o słabszych nerwach na atak spowodowanej szokiem estetycznym histerii. Wszystko, patrząc na zagadnienie z punktu tak estetycznego, jak i stolarskiego jest na najwyższym poziomie. Śmiało można stwierdzić, że wręcz  wymuskane. Co prawda trzeba się przyzwyczaić do „durszlakopodobnej” blaszanej osłony tweetera i wystawionego na forum publicum panela umożliwiającego regulację wysokich tonów z … niewielką pomocą lutownicy. Terminale głośnikowe są za to najnormalniejsze w świecie – pojedyncze, solidne i pozbawione modnych ostatnio zabezpieczeń spędzających sen z oczu posiadaczom kabli zaterminowanych widłami.
Nieco mniej entuzjazmu budzić za to mogą firmowe standy stanowiące przykład niemalże garażowej prostoty i pragmatyzmu. Są to bowiem niezbyt grube i niezbyt wysublimowane wzorniczo, w dodatku dość lapidarnie zespawane stalowe pręty, na których montażu kolumn dokonuje się z użyciem BluTacka. Z ww. „plasteliny” toczy się bowiem niewielkie kulki, umieszcza na wierzchołkach prętów i na nich usadawia kolumny. Może na pierwszy rzut oka wygląda to dość kuriozalnie, ale tak nakazuje nie tylko tradycja, lecz i zdrowy rozsądek, gdyż skoro tak zaleca sam producent, to przecież sensownym wydaje się mu zaufać.
Kolejną i w pewnym stopniu znamienną ciekawostką wydaje się być drobna nieścisłość związana z pewny bonusem, jaki zdobyć można nie tyle zaglądając, co po prostu zapoznając się z dołączaną przez producenta instrukcją obsługi, dzięki której być może unikniemy paru rozczarowań. Chodzi mianowicie o dość znaczący rozjazd pomiędzy podawanymi przez Grahama i polskiego dystrybutora wartościami dotyczącymi rekomendowanych mocy współpracujących z LS5/9 wzmacniaczy. Otóż Audiopunkt podaje nad wyraz optymistyczny zakres 15-300 W, za to sięgając do firmowej broszury znajdziemy wartości 50-150W a jakby tego było mało na stronie produktowej widnieje przedział 50 – 200W. Krótko mówiąc z całego tego galimatiasu można wysnuć jedynie słuszny wniosek, że o ile z nadmiarem mocy przesadzić będzie raczej ciężko, co z resztą sugeruje sam producent, to zbyt cherlawych wzmacniaczy podłączać raczej nie ma sensu, bo dźwięk będzie cienki jak zadek zaskrońca.

A jak tytułowe legendy BBC grają? Cóż, żeby być zupełnie szczerym musze przyznać, że przez kilka ładnych godzin musiałem nie dość, że dokonać samoistnego resetu, by przestać próbować je porównywać ze współcześnie zaprojektowanymi konstrukcjami, to w dodatku koniecznym okazało się całkowite wyrugowanie z pamięci, czy też podświadomości ich studyjnej proweniencji.  O ile jednak pierwszym zjawiskiem zajmę się za chwilę, to przy drugim sprawa wydaje się dość jasna i oczywista. Przecież synonimem studyjnego monitora jest możliwie analityczny, transparentny i pełnopasmowy dźwięk pozbawiony wszelakiej maści podbarwień i upiększeń jakże lubianych na rynku „cywilnego” Hi-Fi. I wcale nie chodzi tu o powtarzane z ust do ust stereotypy, lecz o moje własne doświadczenia zebrane podczas odwiedzin takich miejsc jak m.in. studio Chartmakers, samotnia Martina Kantoli z Nordic Audio Labs, monachijskie MSM, Wiktorów Studio, czy JG Master Lab Jacka Gawłowskiego. Tymczasem LS5/9 grają nie dość, że niekoniecznie dźwiękiem mogącym uchodzić za liniowy, o pełno-pasmowości nawet nie wspominając, co ewidentnie po swojemu. Jeśli zaś chodzi o porównanie do aktualnej, rynkowej konkurencji to wpięcie we własny tor Grahamów przypomina nieco przesiadkę ze współczesnego turladełka do świetnie zachowanego (odrestaurowanego?) 30-40 letniego Saaba, Volvo, czy Jaguara / Daimlera. I wcale nie należy tej zmiany rozpatrywać w kategoriach lepiej/gorzej, gdyż jest po prostu inaczej a końcowy osąd zależy wyłącznie od naszych własnych, czysto subiektywnych preferencji. Nasuwa się jednak pytanie, czego owa inność dotyczy a odpowiedź jest równie enigmatyczna, co niejednoznaczna – wszystkiego i to począwszy od budowania dramatyzmu poprzez definicję muzykalności na rozdzielczości i liniowości skończywszy. Zbyt ogólnie? No to czas na konkrety podparte muzycznymi przykładami.
Pamiętają Państwo moment, gdy na rynku zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu dopieszczone i na nowo zremasterowane reedycje, dostępne również w gęstych formatach, nagrań The Rolling Stones? Była euforia, zachwyt i niemalże szał na odkrywanie nieznanych, niesłyszanych do tej pory niuansów. Jednym słowem Hi-Res pełną gębą. Jednak siadając na spokojnie i słuchając dajmy na to „Hot Rocks 1964-1971”, czy „Beggars Banquet” okazuje się, że zaczynamy odczuwać swoistą dychotomię, gdyż niewątpliwie słychać więcej, dużo więcej, lecz trudno nam ów przyrost informacji uznać za jednoznacznie pozytywny. Górze brakuje finezji i potrafi na dłuższą metę męczyć, średnica cierpi na niedobór nasycenia a bas trąca kartonowością. Prawda czasów, zmiana akceptowalnej estetyki, czy wyciągnięcie na powierzchnię dotychczas maskowanych realizatorskich problemów technicznych? Trudno jednoznacznie wyrokować, lecz jedno jest pewne – zaimplementowanie przy powyższym repertuarze tytułowych Grahamów działa nie tyle kojąco, co w 100% rozwiązuje, leczy wspomniane anomalie. Wokal i wydarzenia dziejące się w środku pasma zostają dosaturowane i nieco wypchnięte przed szereg, góra zyskuje na szlachetności i złotej poświacie, choć relatywnie robi jej się mniej a bas przestaje monotonnie dudnić tylko nabiera zalotnej krągłości. Zachodzi zbawienny proces ucywilizowania i homogenizacji dźwięku, w trakcie którego poszczególne tony łączą się w kompletną i logiczną całość w pełni zasługującą na miano muzyki.
Podobnie można ocenić wpływ LS5/9 na repertuar jazzowy. Fenomenalny skądinąd album „Ella and Louis” duetu Ella Fitzgerald / Louis Armstrong na brytyjskich monitorach odzyskał nie tylko blask, co drugą młodość. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęło zabierające sporo przyjemności z odsłuchu zmatowienie wokali a całość nabrała iście analogowej organiczności. Uwaga słuchaczy została praktycznie w pełni skupiona, zaabsorbowana na średnicy a skraje pasma stanowiły jedynie dyskretny dodatek – niczym z rozmysłem i wyczuciem dobrane przyprawy do wybornego dania. Scena kreowana była w sposób całkowicie niewymuszony, naturalny w typowo „klubowym” rozkładzie, gdzie z jednej strony nikt nikomu nie wchodzi na głowę, lecz też nie trzeba wytężać wzroku, by śledzić drugo i trzecioplanowe wydarzenia.
A jak wypadają współczesne realizacje? O Dianie Krall, czy Queen Latifach nie ma nawet co wspominać, bo obie divy z soczystości i krągłości Grahamów czerpią pełnymi garściami, dzięki czemu brzmią jeszcze bardziej „karmelowo” i wysublimowanie aniżeli do tej pory. Jednak okazuje się, że jeśli nie tylko przysłowiową krainę łagodności eksplorujecie Państwo w swoich muzycznych podróżach to też nie ma co się LS5/9 obawiać, gdyż sporo frajdy przyniósł mi odsłuch nawet tak „piłujących” uszy pozycji jak „Balls To The Wall” i „Stalingrad” Accept. Niby brak najniższego dołu przesunął równowagę tonalną ku górze, lecz zamiast spodziewanej jazgotliwości pojawiła się „firmowa” komunikatywność i oparty na przełomie średnicy i wyższego basu pulsujący, niepozwalający spokojnie wysiedzieć w miejscu drajw. Gitarowe riffy nie tracąc nic z natywnej zadziorności i surowości dostały w gratisie dodatkową porcję naszpikowanej adrenaliną krwistej tkanki – takiego „lampowego” dopalenia, dzięki któremu aż korci by podkręcić głośność i dać zdrowo czadu. Jednak w tym momencie dochodzimy do oczywistych, wynikających z praw fizyki i techniki ograniczeń Grahamów, które w moich dwudziestu, z niewielkim okładem, metrach były co prawda w stanie zagrać dość głośno, lecz nie bardzo głośno i mówiąc zupełnie szczerze nie wyglądało na to, żeby takie, jeszcze dalekie od koncertowych poziomy głośności specjalnie przypadły im do gustu.

Graham Audio LS5/9 to kolumny wymykające się jednoznacznym osądom i nie dające się łatwo zdefiniować. Z jednej strony zarówno swoim nieco anachronicznym, no dobrze „klasycznym”, wyglądem i brzmieniem nawiązują do stanowiącej podwaliny dzisiejszego Hi-Fi epoki monitorów BBC a z drugiej potrafią sprawić, że nagrania i to nie tylko te „stare” zyskują na atrakcyjności, muzykalności i stają się wreszcie „słuchalne”. Nie będąc jednak bezpieczną propozycją dla wszystkich stają się wręcz wymarzonym elementem toru audio wszędzie tam, gdzie brakuje tzw. „magicznego pierwiastka” analogowości i spójności. Jeśli bowiem borykacie się Państwo z nadmiarem dostarczanych przez wasz system informacji, które dziwnym trafem nijak nie chcą się układać w coś, co zasługiwałoby na miano muzyki lepiej w trybie iście ekspresowym posłuchajcie LS5/9 a jeśli dysponujecie nieco większą aniżeli konieczna na tytułowe monitory ilością miejsca to zasadnym wydaje się sprawdzenie ich starszego rodzeństwa – LS5/8.

 

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Convert Technologies Plato Lite
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Devialet Expert 440 Pro
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Sądzę, że zgodzicie się ze mną, gdy powiem, iż bez względu na szybkość ewolucji uważanego przez daną populację audiofilów wzorca dźwiękowego jest pewna grupa melomanów, która panicznie stroniąc od jakichkolwiek nowalijek swą drogę przez świat muzyki wiąże z tak zwanym nurtem “Vintage”. Oczywistym jest również fakt rozpatrywania przynależności do owego trendu ze względu na stan portfela. Jednak stroniąc od osobistych wycieczek do zasobów finansowych miłośników dobrego dźwięku przywołany zbiór wiekowych komponentów audio możemy podzielić na posiadające rodowód rynku konsumenckiego i profesjonalnego podzbiory. I gdy każdy z nich ma swoich większych lub mniejszych wygranych, to niekwestionowanymi królami są produkty noszące metkę pro, czyli dla przykładu kolumny sygnowane plakietką radia BBC. Bredzę? Niestety nie, co wydaje się potwierdzać rynek i zainteresowanie czytelników takimi recenzjami. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że spora część świata audiofilów wyraźnie daje do zrozumienia, iż dobrze brzmiące produkty zostały wyprodukowane dawno temu i dla wielu z nich jeszcze długo nic w tej materii się nie zmieni. Ja aż tak daleko posuniętych teorii raczej nie popieram, ale bez względu na Waszą reakcję na wyartykułowaną formułę mam dobrą wiadomość. Dzisiejszy odcinek kręcić się będzie właśnie wokół kolumn użytkowanych niegdyś przez wspomniane angielskie radio. Naturalnie będzie to ich najnowsze, lekko unowocześnione wcielenie, ale z pełną specyfikacją techniczną z tamtych czasów. Gdy tajemnica poliszynela została ujawniona, zapraszam na spotkanie z kolumnami marki Graham Audio LS5/9, które do testu dostarczył warszawski dystrybutor AUDIOPUNKT.

Patrząc na rzeczone kolumny bez punktu odniesienia można ulec złudzeniu, iż są to niewielkie konstrukcje. Tymczasem, fotografie pokazują, że na tle moich monstrualnych “Szaf Gdańskich” LS5/9 nie mają problemu zaznaczyć swojej obecności nawet w przecież dość sporym pomieszczeniu. Naturalnie są mniejsze od Austriaków, ale naprawdę pokaźne, a dzięki ciemnej okleinie wydaje mi się, iż wbrew obiegowym opiniom odchudzania sylwetki ciemnym kolorem efekt mimo wszystko jest delikatnie podkręcony. Wymieniając podstawowe informacje trzeba powiedzieć, iż są to wykonane ze dość cienkiej sklejki, skręcone sporą ilością usytuowanych na płaszczyźnie przedniej i tylnej ścianki wkrętów skrzynki. Z racji rodowodu niewielkiego monitora studyjnego obdarowano je jedynie dwoma głośnikami (wysokotonowy i średnio-niskotonowy). Ciekawostką techniczną i niestety niezbyt dobrze wypadającą wizualnie jest fakt nietypowego umieszczenia otworu bass refleksu w prawym górnym rogu frontu i wyprowadzonych na wierzch pinów umożliwiających ewentualne dostrojenie do potrzeb użytkownika znajdującej się wewnątrz obudowy zwrotnicy na jego lewej flance. Nietrudno się domyśleć, iż ta swoista surowość designerska połączonych drutami ocynowanych kołków i mnogości łebków śrub montażowych wielu potencjalnych nabywców mogłaby nieco odstraszać, dlatego w celu uspokojenia skołatanych nerw zainteresowanych klientów konstruktor przewidział nadające projektowi plastycznemu dystynkcji przytwierdzane ukrytymi pod okleiną magnesami stosowne maskownice. Jak to zwykle bywa, kolumny podstawkowe do odpowiedniego dopasowania ich do wysokości odsłuchowej potrzebują odpowiednich podstawek. Ale i tutaj mam dobre informacje, gdyż również w tym przypadku o sprawie już w procesie projektowym pomyślał sam producent i jeśli tylko zgłosicie taką chęć, dystrybutor zaproponuje Wam dedykowane do naszych bohaterek stendy. Na pierwszy rzut oka wyglądają dość surowo, ale według zapewnień tak wytwórcy, jak i samych przedstawicieli dystrybutora tylko na firmowych szkieletach tytułowe kolumny są w stanie oddać pełnię zamierzeń zamierzchłych czasów. Sam nie testowałem taboretów innych marek, ale nauczony wieloletnim doświadczeniem, nie mam podstaw, by nie wierzyć w to co zaleca producent. Dlaczego? Przecież tak uwielbiane przez wielu melomanów produkty spod znaku BBC (GRAHAM, ROGERS, HARBETH) wbrew obecnym tendencjom grają całą obudową i aby to wykorzystać, należy odpowiednio zestroić rezonansowo kolumnę z podtrzymującym ją stolikiem. Śmieszne? Bynajmniej. Będąc w warszawskim klubie KAIM ową współpracę obydwu komponentów z zaskakującymi wynikami przez przypadek przećwiczyliśmy (o tym w dalszej części tekstu) na własnej skórze, dlatego z całą stanowczością zapewniam, w tym przypadku odpowiednio dobrana podstawa jest bardzo istotnym elementem.

Zderzając się z tytułową, co prawda mającą za sobą tak znamienitą rekomendację, ale jednak bardzo narzucającą swój charakter brzmienia konstrukcją należy bardzo uważać, by nie popadać w szkodliwą, czy to pozytywną, czy też negatywną skrajność. A trzeba jasno powiedzieć, iż potomków słynnego radia albo się kocha, albo nienawidzi. Niestety pośrednie stany są bardzo rzadkie, jednak bez względu na osobisty, pozytywny odbiór Grahamów dla dobra racjonalnego wyartykułowania za i przeciw testowanych konstrukcji swój sposób postrzegania musiałem zagnieździć w mniejszościowej grupie środka. Zatem ad rem. Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, iż świat malowany przez produkt Grahama jest zbiorem elementów stawiających piękno muzyki ponad wszystko. Nie znajdziemy w nim wyczynowej pogoni za rozdzielczością, czy zwartym basem, tylko konsekwentne nastawienie na wyciągnięcie do granic możliwości wszystkiego, co kryje środek pasma. To jest swoisty stempel tych konstrukcji i jeśli ktoś w większości swojej płytoteki stawia na wokalistykę i kameralne składy zakupując LS5/9 teoretycznie zamyka temat na długie lata. Ale spokojnie. Pisząc o “nadprzyrodzonych” umiejętnościach  czarowania słuchacza zakresem średnio-tonowym nie sugerowałem po macoszemu podejścia do reszty pasma. W tych zakresach również jest na czym zawiesić ucho. Może górne rejestry nie są demonami najwierniejszego oddania jakości i ilości bogatej w perkusjonalia muzyki jazowej, czy dzwoneczków i innych atrybutów muzyki dawnej, ale w aspekcie swobodnego pakietu głównych informacji nie zaznałem najmniejszej ułomności. Po prostu, z jednej strony stara konstrukcyjnie kopułka nie jest w stanie nadążyć za oczekiwaniami współczesnej audiofilskiej gawiedzi, a z drugiej unikanie zbytnich wyostrzeń najwyższych częstotliwości poprawia spójność i gładkość stawiającego na płynność muzyki przekazu. Gdy wiemy, jak wypadają dwa górne zakresy, przyszedł czas na niskie pomruki. Niestety, tych najniższych, zbliżonych do subsonicznych z oczywistych względów nie usłyszymy, ale wspomniana w opisie budowy grająca skrzynka, swoim umiejętnie dodawanym do dźwięku rezonansem sprawia, że z tak małych skrzynek otrzymujemy zaskakująco dużo przyjemnie masującego nas basu. Co ważne, basu, który nie jest oderwanym od średnicy samoistnym bytem, tylko płynnie, a co za tym idzie fantastycznie, zszytą z resztą pasma jej podstawą. I w tym momencie chciałbym przywołać sygnalizowaną wcześniej, niezbędną z punktu widzenia uzyskania tego co założył konstruktor pieczołowitość w usadowieniu kolumn na miejscu odsłuchowym. Chodzi mianowicie nie tylko o zalecane przez producenta postawienie paczek na firmowych szkieletach, ale również wykorzystanie dodawanych w komplecie kolców i bezpośrednim ich kontakcie z podłożem. My nie chcąc burzyć wypracowanej przez lata lokalizacji granitowych podstaw firmowy tandem posadowiliśmy na poprzecznie przebiegających prętach podstaw. Efekt? Płaskie, pozbawione emocji, barwy i przyjemności słuchania dźwięki. To naprawdę było przysłowiowym strzałem w twarz, dlatego już po kilku minutach pokornie dostosowaliśmy się zaleceń i dostarczone kolce osobiście spotkały się z podłogą. Nie wierzycie? Spróbujcie, a sami się przekonacie, że to nie są bajki z mchu i paproci.  Przybliżając możliwości soniczne naszych bohaterek rozpocznę od czerpiącej z nich wszystkiego co najlepsze muzyki dawnej. Podczas słuchania zrealizowanej w budowli sakralnej płyty „Kapsberger: Labirinto d’Amore” przed moimi oczami rysowała się fenomenalnie oddana w zakresie homogeniczności i intymności, pokazana w świetle piękna kobiecego głosu sesja nagraniowa. To było na tyle sugestywne, że wystarczyło zamknąć oczy, by bez większego wysiłku oczami wyobraźni zasiąść w pierwszym rzędzie rzeczonego kościoła. A przecież wspomniałem jedynie o będącej jedynie wisienką na torcie wokalizie. Również patrząc na tę kompilację od strony instrumentalnej ciężko znaleźć mi słowa, by bez popadania w  przesadny zachwyt wyrazić fantastyczny odbiór gitary z jej drewnianym nalotem i głębią współpracujących z pudłem rezonansowym gęsto brzmiących strun. I gdybym naprawdę musiał się do czegoś przyczepić, to niezobowiązująco zwróciłbym uwagę na minimalny brak krawędzi każdej nuty. Owszem, każda z nich była w jak najlepszym porządku, jednak w starciu z tym, co można uzyskać z najnowszych konstrukcji, brakowało nieco iskry przedłużającej wybrzmiewanie każdej z nich. Ale jak napisałem, jeśli ktoś jest zakochany w takich klimatach, bez bezpośredniej konfrontacji po kilku płytach temat przestaje istnieć, a zaczyna się długoletnia, pełna miłości przygoda. W podobnej estetyce do muzyki barokowej wypadł lekki free jazzowy koncert na trzy saksofony barytonowe i perkusję grupy Bluiet Baritone Nation. Błyskawiczne uderzenia niskich rejestrów z najniższych wentyli wspomnianych saxów nie pozostawiały złudzeń, że to jest idealnie skrojona dla testowanych kolumn muzyka. Barwa, wysycenie, gdy trzeba dobra podstawa basowa i płynność dźwięków były ciężkie do dogonienia przez konkurencję i tylko wielbiciel latających w eterze żyletek mógłby stwierdzić, iż to zbyt mocno okraszona kolorem prezentacja. Końcówka odsłuchów obfitowała w muzykę elektroniczną. I wiecie co? Może nie był to w pełni oddany zamysł artystów pokaz, ale jak dla mnie jedynymi poszkodowanymi były wszelkie świsty i sztucznie generowane przestery, gdyż bas może nie był subsoniczny, ale w większości przypadków spokojnie dawał sobie z tym trudnym materiałem radę. Jednak puentując ten odcinek testowy nawet ja, bardzo kibicujący Grahamom osobnik śmiem twierdzić, iż mimo ciekawie wypadającego spektaklu sztucznych tworów dźwiękowych ten gatunek muzyczny raczej nie jest konikiem tych konstrukcji.

Jak znakomicie można się zorientować, opiniowane kolumny są w stanie bardzo dobrze zagrać spory wachlarz muzyki. Owszem, nie ma w tym wyczynowości, do jakiej dążą obecne konstrukcje. Jednak nie po to kupujemy coś naznaczonego fantastycznie odbieranym nawet w tych czasach firmowym znakiem dawnych konstrukcji, aby potem urządzać wyścigi z obecnymi, stawiającymi w innym miejscu punkt “zero” wyrobami. Nie wiem, jak Wy odbieracie opisany sznyt dźwięku, ale bez względu na to, mogę powiedzieć tylko jedno: jeśli nie szukacie ekstremów przekazu muzycznego i nastawiacie się na czerpanie z muzyki przyjemności przez duże “P”, Grahamy LS5/9 są dla Was idealnymi partnerami. Niestety dokładnego okresu Waszego zadowolenia z naturalnych przyczyn ciągłej zmienności gustów nie jestem określić, ale z pewnością będzie to szmat przyjemnie spędzonego czasu.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audiopunkt / Graham Audio
Cena: 17 900 PLN (para) + 1 990 PLN podstawki.

Dane techniczne:
– Konstrukcja: kolumny dwudrożne z bas-refleksem
– Obudowa: ścianki o niewielkiej grubości (wytłumione) ze sklejki brzozowej
– Wykończenie: okleina z drewna tekowego
– Wymiary : 28 cm x 27,5 cm x 46 cm
– Waga: 14 kg
– Pasmo przenoszenia: 50 Hz ~ 16kHz +/-3 dB
– Impedancja: 8 Ω
– Skuteczność: 87 dB SPL (2,83V, 1 m)
– Skuteczność maks.: ponad 100 dB w odległości 2m (para)
– Głośnik nisko-średniotonowy: membrana Diaphnatone (polipropylenowa) o średnicy 200 mm
– Głośnik wysokotonowy: Son Audax HD 13D34H
– Zwrotnica: FL 6/36, 24 wysokoprecyzyjne elementy
– Moc wzmacniacza: 15-300 W / kanał (rekomendowana)

 

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF