Opinia 1
Jestem więcej niż pewny, że bez najmniejszych problemów zauważyliście ostatnio modną na rynku audio walkę producentów o tak zwaną wszechstronność swojej oferty. Jednak nie chodzi mi w tym momencie o zwiększanie portfolio w okupowanym przez siebie segmencie asortymentu typu elektronika, okablowanie, czy choćby zespoły głośnikowe, tylko o wkraczanie na dotychczas niekojarzone z danym brandem biznesowe sektory. To od jakiegoś czasu jest standardem i robi to wiele marek. Przykład? Choćby znany do niedawna jedynie z oferty znakomitego okablowania holenderski Siltech, który oprócz wdepnięcia w dział elektroniki wszedł dodatkowo w produkcję kolumn. Zaskoczeni? Jeśli tak, to oznacza, że słabo obserwujecie rynek, w poznaniu którego, na ile to możliwe oczywiście staramy się pomagać, czego przykładem jest dzisiejszy recenzencki tapet. To co prawda nie jest jakaś specjalna nowość, ale być może kogoś obudzi, bowiem dzięki warszawskiemu dystrybutorowi EIC na testy zaprosiliśmy znaną chyba wszystkim markę, a tak po prawdzie oficynę wydawniczą oraz akcesoryjną dla sekcji winylowej MoFi. Jednak na przekór wszystkim przypuszczeniom nie poprosiliśmy o żadne wydawnictwo płytowe, tylko o jeden z ciekawej, wprowadzonej do portfolio marki jakieś 3 tata temu oferty gramofonów. I jak? Ja na poczet formowanych wniosków z przyjemnością zacieram ręce, dlatego jeśli i Wy osiągacie podobny stan ducha, zapraszam na kilka informacji o drugim od góry modelu w cenniku MoFi Electronics UltraDeck +, co ni mniej, ni więcej, ale oznacza w pełni wyposażony do pracy po przysłowiowym wyjęciu z kartonu, konglomerat flagowego werku, ramienia i stojącej w hierarchii rylców na drugim miejscu wkładki UltraTracker MM.
Próbując nieco przybliżyć budowę naszego bohatera, rozpocznę od plinty. Ta w celu nadania odpowiedniej wagi oraz sztywności konstrukcji, a przez to poprawy tłumienia szkodliwych drgań podczas pracy wkładki gramofonowej, bazuje na konstrukcji kanapkowej z MDF-u, polimeru i górnej płaszczyzny wykonanej z aluminium. Jednak to nie koniec walki konstruktorów z przeciwnościami losu, gdyż już sam w sobie odporny na drgania werk posadowiono dodatkowo na stopach wykonanych przez HRS – amerykańskiego specjalistę od akcesoriów antywibracyjnych. Idąc dalej tropem podstawy, bardzo istotnym aspektem jest jej aparycja, która z uwagi na codzienne obcowanie z tym nie oszukujmy się, ekstrawaganckim analogowym gadżetem, została wykończona w satynowym brązie i osłoniona przed wszędobylskim kurzem ciemnobrązową akrylową pokrywą. Gdy mamy za sobą główną składową gramofonu, kolejnym w kolejce istotnych elementów jest odizolowany elastycznie od plinty synchroniczny silnik prądu zmiennego 300 RPM, zwieńczony, dwuśrednicowym kołem (dla prędkości 33 1/3 i 45 obrotów) napędzającym napędzającym talerz, podobnie jak ww. rolka wykonany z Delrinu. Oczywistym jest, że gramofon nie obejdzie się bez ramienia prowadzącego wkładkę, które w tym wypadku jest prostą, aluminiową konstrukcją. Projekt opiera się na zastosowaniu kardanowego zawieszenia dla 10 calowej belki i okablowaniu go przewodami Cardasa zakończonymi złoconymi terminalami. Jeśli chodzi o łożysko talerza o grubości 33 mm, mamy do czynienia z wykorzystującą stal nierdzewną, brąz oraz szafir opcją odwróconą. Jak zdążyłem zaanonsować we wstępniaku, całość projektu zatytułowanego UltraDeck + wieńczy druga w hierarchii wkładka gramofonowa MM Mofi UltraTracker, której głównymi cechami technicznymi są: zastosowanie podwójnego magnesu, toroidalna cewka oraz obudowa z lotniczego aluminium.
Czego można spodziewać się po naszym bohaterze? Oczywiście przybliżania świata muzyki w estetyce bardzo bliskim naszej duszy analogowym posmaku. Powiem więcej. W tym przypadku nie ma niedomówień w tym temacie, gdyż już od pierwszej przesłuchanej płyty było jasne, że co jak co, ale przekaz zawsze powinien być esencjonalny, jednak co ciekawe, bez oznak nadmiernego poluzowania konturów pozornych źródeł, przy tym energetyczny i chyba najdziwniejsze, że podany z bardzo dużym pakietem informacji. Owszem, raczej w estetyce ciepła i zwiększonego nasycenia barw, jednak konsekwentnie bez szkodliwej utraty witalności. Muzyka nie szukała poklasku wyczynowym pokazaniem poszczególnych podzakresów typu krawędź dźwięku, krótkie łupnięcie na dole, tudzież przenikliwość błysku talerzy perkusisty rodem z gwiazdkowych zimnych ogni, tylko bardzo spójnie brzmieniowo zapraszała mnie na fajnie podany analogowy, często pełen ponadprzeciętnej ekspresji rytuał odsłuchowy. To był cel nadrzędny omawianego drapaka, z tą tylko informacją, że w zależności od położonej na talerzu płyty tytułowy konglomerat plinty, ramienia i wkładki starał się raczej podciągać sonicznie daną realizację, niż grać ją na swoją, zawsze taka samą modłę. Wiem, bo dobrze to sprawdziłem, w czym pomogły mi widniejące na serii fotografii trzy wydawnictwa od na nowo zremasterowanej kompilacji grupy Nirvana, przez wydany w czasach świetności winylu czarny krążek Jack DeJohnette’s Special Edition, po znaną chyba wszystkim Melody Gardot „My One And Only Thrill”. Każda z tych pozycji jest diametralnie innym światem muzycznym, ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu każda z nich zabrzmiała widowiskowo. Z wymaganą esencjonalnością, w odpowiedzi na potrzeby materiału czasem czarującym rozwibrowaniem, ale również i soczystym kopnięciem. Jak to możliwe? Już wspominałem, słowo, a raczej fraza klucz to „spójność przekazu skupiona na odpowiednim pokolorowaniu i sonicznym dociążeniu świata muzyki z zachowaniem realnych wymiarów wirtualnej sceny muzycznej”. Jasne, patrząc na całość z perspektywy neutralności to miało swoje tonalne i timingowe konsekwencje, jednak zapewniam, w tym przypadku nie zderzyłem się z brzmieniem kluchowatym i monotonnym, tylko fajnie nasyconym i plastycznym, a gdy trzeba było przyłożyć, pełnym ekspresji, co z jednej strony idealnie pokazywała pani Melody Gardot, a z drugiej freejazzowa formacji Jack-a DeJohnette’a. Czyli? Temat wokalistki chyba jest łatwy do ogarnięcia, gdyż co jak co, ale dobre oddanie tembru głosu oraz intymne popisy gardłowe śpiewaczki bardzo zyskują na prezentacji w momencie odpowiedniego podgrzania atmosfery wydarzenia, co notabene jest główną cechą produktu MoFi. Zaś w kwestii wymagającego natychmiastowości zmian tempa oraz bezpardonowości ataku free-jazzu, przy na moje ucho niewielkim, rzekłbym nawet minimalnym osłabieniu owych artefaktów, całość zyskiwała w temacie wiarygodności barwowej instrumentarium, czyli przekładając z polskiego na nasze, wszelkie generatory fal dźwiękowych nabierały fajnego body, przez co epatowały przyjemnym brzmieniem. A co w takim razie z Nirvaną? Również w tym przypadku gramofon fajnie to ogarnął. Po pierwsze – bardzo zyskał głos Kurta Cobaina, stając się pełniejszym i dzięki temu podczas częstej jazdy bez trzymanki bardziej energetycznym, a w balladach mroczniejszym. A po drugie – mimo, że jako skutek pracy nad nasyceniem dotąd mocno kalecząca moje uszy sekcja instrumentalne stała się przyjemniejsza w odbiorze, to naprawdę bardzo niewiele utraciła z tak ważnego dla swoich popisów drive’u. W konsekwencji działań clou naszego spotkania wszystko zostało podane minimalnie mniej szorstko, za to o dziwo nadal w buntowniczy sposób. I wiecie co? Na tym poziomie cenowym ja to zwyczajnie kupuję.
Jak wynika sprzed momentem wystukanego na klawiaturze opisu, w przypadku gramofonu od niedawnego specjalisty w kwestii wydawnictw płytowych mamy do czynienia z poszukiwaniem piękna, a nie wyczynowych parametrów słuchanej muzyki. Nie ma walki o często oderwane od reszty przekazu, czasem odbierane jako efekt „łał” ukucie w ucho, czy ostre cięcie krawędzi dźwięku z najniższym basem włącznie. Nic z tych rzeczy. MoFi UltraDeck+ przez cały czas stawia na sprawiającą nam największą frajdę muzykalność zestawu. Jednak co w tym wszystkim jest bardzo istotne, umiejętnie nie przekracza cienkiej linii nudy i szkodliwego uśredniania świata muzyki. Czy to jest zabawka dla każdego? Spokojnie mogę powiedzieć, iż dla 90 procent analogowej populacji homo sapiens jak najbardziej. A co z tą dychą? Otóż sprawa jest banalnie prosta. Znam dobrze świat „gramofoniarzy” i wiem, że jest grupa, która kocha mocne uderzenie, natychmiastowy atak i ostrość rysunku, której z naszym bohaterem zwyczajnie nie będzie po drodze. Dlatego też na ile to możliwe będąc obiektywnym, nie mogłem ich ostrzec. Jednak zostawiając ich w swoim brutalnym świecie, wspomnianą większościową resztę miłośników muzyki chciałbym solennie zapewnić, po tych kilkunastu dniach zabawy z czarną płytą na talerzu produktu MoFi Electronics jedno co przychodzi mi na myśl, to zapewnienie, iż ów drapak jest wart każdej spędzonej z nim chwili. Spróbujcie, a sami się przekonacie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM SENSOR 2 MK II
Opinia 2
Pomimo niesłabnącego renesansu winyli i wszelakich ustrojstw (pomimo najszczerszych chęci hipermarketowy asortyment wolałbym gramofonami nie nazywać) je odtwarzających z trudnych do wyjaśnienia przyczyn właśnie gramofony goszczą na naszych łamach zaskakująco sporadycznie. Ostatniego Mohikanina, czyli Kuzmę Stabi S New opisywaliśmy w grudniu 2020, przy czym od poprzedniego przedstawiciela nacji drapiącej głównie 12” placki (Transrotor Alto TMD) również mieliśmy blisko roczną przerwę. Chcąc zatem nieco podreperować nasze analogowe portfolio z niekłamaną satysfakcją przystaliśmy na propozycję stołecznego EIC, by wziąć na redakcyjny tapet urządzenie sygnowane przez producenta z analogiem od lat (dokładnie od 1977 r.) związanym i kojarzonym, lecz do niedawna wyłącznie od strony nośników, czyli słynącej z referencyjnych tłoczeń amerykańskiej legendarnej wytwórni płytowej Mobile Fidelity Sound Lab, pod skrzydłami której powstał oddział sprzętowy. Mowa oczywiście o powołanym do życia w 2016 r. MoFi Electronics, z którego to katalogu pochodzi topowy model UltraDeck+, który fabrycznie uzbrojono we wkładkę UltraTracker MM.
MoFi Electronics UltraDeck+ nader udanie łączy w sobie pozornie klasyczny design z minimalistyczną nowoczesnością. O ile bowiem sam design jest ostoją znanych od dekad kształtów i rozwiązań w stylu niewysokiej, wyposażonej w zamykaną pleksiglasową pokrywę przeciwkurzową i zlokalizowany w prawym dolnym rogu podświetlany, nieco oldschoolowy (przywodzący na myśl Aurorasound Vida) włącznik, plinty, równie nieabsorbującego talerza napędzanego okrągłym, łapiącym za oko pomarańczowym paskiem i prostego ramienia, to jak to w życiu bywa diabeł tkwi w na pierwszy rzut oka niewidocznych szczegółach. Przy bliższym kontakcie okazuje się bowiem, iż cała konstrukcja posadowiona została na niezwykle skutecznie amortyzujących, z racji dużego skoku, nóżkach pochodzących od specjalisty w tej dziedziny – firmy HRS (Harmonic Resolution Systems). Ponadto sama plinta ma konstrukcję kanapkową złożoną z MDF-u, polimeru i trzech wierzchnich szczotkowanych aluminiowych płyt odseparowujących od siebie synchroniczny silnik prądu zmiennego o prędkości 300 RPM, mocowanie talerza i kolumnę 10”, również aluminiowego ramienia z szafirowymi łożyskami. Z nie mniejszą atencją potraktowano wykonany z Delrin®-u (opracowany i opatentowany przez firmę DuPont w latach 50. XX w. polioksymetylen określany mianem „syntetycznego kamienia”) 3,1 kg talerz o wysokości 33 mm, na którego obwodzie nacięto niezbyt głęboki rowek ułatwiający aplikację paska napędowego. Co ciekawe powierzchnia talerza jest na tyle śliska, iż zasadnym wydaje się zadbanie, niestety we własnym zakresie, jeśli nie o zestaw mata + docisk, to chociażby o jeden element z powyższego duetu. Zakładam, iż jeśli takowych akcesoriów nie posiadamy, to pierwszym wyborem będą oczywiście firmowe dociski MoFi wśród których znajdziemy 495.1 g Super HeavyWeight Champion (2 099 PLN) i nieco lżejszy 367.4 g Super HeavyWeight (999 PLN). Mat brak, co wydaje się dość czytelnym sygnałem, iż ww. producent nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony do tego typu asortymentu. Zmianę prędkości dokonuje się manualnie przenosząc pasek na większą lub mniejszą rolkę umieszczoną na wrzecionie silnika.
Gramofon wyposażono w proste, aluminiowe 10” ramię okablowane przewodami Cardasa a stołeczny dystrybutor był tak miły, iż od razu założył na nie blisko 10 g (dokładnie 9.7g ) wkładkę UltraTracker MM o obudowie wykonanej z aluminium lotniczego i igle o szlifie Nude-Elliptical. Na szczątkowej ścianie tylnej znajdziemy parę złoconych gniazd RCA z dedykowanym zaciskiem uziemienia, oraz gniazdo zasilające IEC.
Z racji miękkiej amortyzacji plinty oczywistym punktem odniesienia wydaje się Pro-Ject Xtension 9 EVO Super Pack i śmiem twierdzić, iż jest to dobry kierunek. Próżno bowiem doszukiwać się w brzmieniu MoFi choćby śladowej techniczności, czy też prób romansowania z pseudo-cyfrową analitycznością, jakie próbują lansować niektóre współczesne konstrukcje. Mamy za to niezwykle urzekającą gęstość i homogeniczność o zaskakująco organicznej konsystencji, którą śmiało możemy uznać za kwintesencję analogu. Żeby jednak była jasność – to nie jest karmelowo słodka lepkość, gdzie dźwięki ciągną się jak domowy krem do andrutów, lecz pewna atawistyczna spójność i gładkość bynajmniej niepozbawiona rozdzielczości, czy też zaraźliwego timingu. Wystarczy bowiem w celu weryfikacji położyć na talerzu prog metalowy „Distance Over Time” Dream Theater, by przekonać się, że o żadnym spowolnieniu, bądź miłej pluszowości mowy nie ma. Misterne riffy Johna Petrucciego tną powietrze ognistymi językami wybijając się ponad solidny basowy fundament kreowany przez zasiadającego za perkusją Mike’a Mangini’ego i żwawo szyjącego na basie Johna Myunga. Jeśli dodamy do tego syntezatorowe pejzaże malowane przez Jordana Rudessa (fenomenalny „Fall into the Light” z oczywistym puszczeniem oka w kierunku Metallici w postaci riffu prowadzącego) okaże się, że wspominana gęstość wcale nie wyklucza zarówno wieloplanowości i obszernej sceny dźwiękowej a tych akurat u Dreamów nigdy nie brakowało i nie brakuje tym razem. Co istotne, wymagająca możliwie wysokiej rozdzielczości złożoność kompozycji oddana zostaje w pełni i bez zbędnych uproszczeń, czy szukania dróg na skróty. Jednocześnie MoFi nader umiejętnie zespala poszczególne partie, w tym nagrywane w innym studiu niż warstwa instrumentalna (Yonderbarn Studios), wokale Jamesa LaBrie (Mixland Studios) delikatnie przy tym łagodząc niezbyt porywającą realizację, w tym nadużywanie auto-tune’a przez LaBrie. Choć po prawdzie bez wspomagania James’a słuchać by się pewnie już nie dało, co poniekąd potwierdzają ostatnie koncerty, więc z jednej strony mamy zgodny z naszymi oczekiwaniami realizm a z drugiej delikatną, bo delikatną, jednak ewidentną i „uatrakcyjnioną” jego interpretację.
Skoro jednak niniejsza epistoła chociaż po części ma nosić znamiona recenzji, czyli de facto weryfikować możliwości soniczne jej przedmiotu, to wypadałoby sięgnąć po materiał sam w sobie stanowiący pewną jeśli nie absolutną referencję, to odpowiednio wysoko zawieszony punkt odniesienia. Tym razem mój wybór padł na umownie jazzowy „Tuesday Wonderland” Esbjörn Svensson Trio. Czemu umownie? Cóż, na hasło jazz, jedynie nielicznym na myśl przychodzą zakręcone jak domek ślimaka gitarowe riffy a na ww. krążku takowe też się pojawiają, nader swobodnie kierując nasze skojarzenia ku twórczości m.in. King Crimson. Nie brakuje tam jednak i muskanej miotełkami perkusji, romantycznych partii fortepianu i generalnie pełnej palety stricte jazzowych smaczków do jakich zdążyła nas przyzwyczaić oficyna ACT. Chodzi jednak o zdolność oddania pełni tak mikro, jak i makro dynamiki przy na tyle ograniczonym instrumentarium, by wszystko co dzieje się w studiu było oczywiste i podane jak na dłoni. I tak właśnie jest, gdyż amerykański gramofon zaskakująco zwinnie lawiruje pomiędzy liryką cichszych i przysłowiową ścianą dźwięku bardziej ekstatycznych partii zachowując wielce satysfakcjonującą równowagę tonalną. Tym samym przypomina swoim zachowaniem ww. Kuzmę Stabi S New, choć z racji m.in. niższej klasy wkładki (12” ramię Kuzmy uzbrojone było w CAR-20) nie sposób było doświadczyć aż takiego wyrafinowania, czy też wglądu w tkankę nagrania. Niemniej jednak na tym pułapie cenowym nie doszukiwałbym się jakiś odstępstw, czy też mankamentów a raczej skupiłbym się na kompletności i łatwości w przyswajaniu dźwięków serwowanych przez Mofi.
Wyposażony we wkładkę UltraTracker MM gramofon MoFi Electronics UltraDeck+ wydaje się wielce atrakcyjną propozycją dla wszystkich tych z Państwa, którzy oczekują solidności wykonania, klasycznego wyglądu łatwości obsługi a przede wszystkim uzależniająco muzykalnego dźwięku. Dźwięku, który z jednej strony pokaże wyrafinowanie referencyjnych tłoczeń a z drugiej nieco podciągnie te z obecnych w naszej płytotece krążków, które trzymamy czy to przez sentyment, czy względy artystyczne.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: EIC
Cena
MoFi Electronics UltraDeck+: 10 999 PLN
Dane techniczne
MoFi Electronics UltraDeck+
Napęd
Silnik: 300 RPM AC synchroniczny
Prędkości: 33 1/3 RPM, 45.0 RPM
Talerz: 3,1 kg Delrin®
Kołysanie dźwięku (Wow & Flutter): 0.017% – 0.025%
Odstęp sygnał/szum:74dB
Pobór mocy:< 5W
Wymiary (S x W x G): 50 x 13,65 x 36,2″
Waga: 10,5 kg
Nóżki: HRS
Ramię
Typ: 10″ proste aluminiowe, łożysko kardanowe
Wysięg: 18mm
Kąt prowadzenia ramienia: 22.8˚ (+/- 2˚ regulowane)
Obsługiwana waga wkładek: 5g – 10g
MoFi Electronics UltraTracker MM
Typ: Dual Magnet (MM) Stereo
Szlif igły: Nude-Elliptical
Napięcie wyjściowe: 3.5mV
Pasmo przenoszenia: 20–25,000Hz
Waga: 9.7g
Nacisk igły: 1.8–2.2g
Impedancja: 47kΩ
Pojemność: 100pF
Podatność statyczna: 35 x 10e-6/dyn
Podatność dynamiczna: 10 x 10e-6/dyn