1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl

Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl

Link do zapowiedzi: Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl

Opinia 1

Kiedy wiosną 2018 r. świat obiegła informacja, że zasłużoną angielską markę Musical Fidelity przejął kojarzony głównie z budżetowymi konstrukcjami Pro-Ject a tak po prawdzie Audio Tuning, czyli firma Heinza Lichteneggera – właściciela ww. popularyzatora gramofonów, większość z nas zachodziła w głowę czym to się skończy. Co prawda profile, czy jak kto woli „targety”, obu marek były dość do siebie zbliżone, czyli zabiegały o rynkowy mainstream, oferując produkty nad wyraz zdroworozsądkowo wycenione i jedynie okraszając swoje portfolia dosłownie kilkoma aspirującymi do miana High-Endu konstrukcjami, to historia już nie raz i nie dwa pokazała, iż w przypadku takich mariaży wynik nie zawsze zadowalał tak właścicieli, jak i samych nabywców. Całe szczęście już podczas naszej krótkiej rozmowy w trakcie Audio Video Show 2019 Heinz Lichtenegger podkreślał „zgodność charakterologiczno-światopoglądową” z Antonym Michaelsonem, jednakże intencje intencjami a życie życiem. Całe szczęście czas pokazał, iż ów mariaż ma się całkiem dobrze a efekty wzajemnego zacieśniania więzów można odbierać jedynie w kategorii win-win. W ramach potwierdzenia powyższego twierdzenia postanowiliśmy zaprezentować Państwu nad wyraz namacalny dowód – blisko piętnastokilogramowy flagowy przedwzmacniacz gramofonowy Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl.

Nie da się ukryć, że Nu-Vista Vinyl jest nad wyraz okazałym, jak na powierzoną mu funkcję, urządzeniem. Co prawda ultra high-edowe Tenor Audio PHONO 1, bądź Ypsilon VPS-100 miały w tej domenie nieco więcej do powiedzenia, ale bądźmy szczerzy, większości z nas phonostage nie kojarzy się z półwymiarowym komponentem dla którego trzeba wygospodarować mniej więcej (w tym wypadku raczej więcej, aniżeli mniej) tyle samo miejsca, co na solidną integrę, bądź nawet końcówkę mocy. Warto więc powyższy drobiazg mieć na uwadze i zawczasu się przygotować, bo szans na wciśnięcie gdzieś w róg, bądź za gramofonem tytułowego Musicala po prostu nie ma. Pośrednio za taki stan rzeczy odpowiedzialne są wykorzystane w roli ścian bocznych masywne radiatory w sposób oczywisty nawiązujące do nu-vistowego rodzeństwa, czyli m.in. testowanych na naszych łamach super integry 800 i nie mniej majestatycznego odtwarzacza Nu-Vista CD. Na tym podobieństwa natury estetycznej poniekąd się kończą, gdyż naszemu dzisiejszemu bohaterowi poskąpiono firmowej iluminacji stawiając na prostotę i minimalizm. Minimalizm? O dziwo tak, gdyż nawet biorąc pod uwagę mnogość przycisków i diod informujących o konkretnej nastawie umieszczonych wzdłuż dolnej krawędzi całość prezentuje się właśnie … minimalistycznie. I tak, masywny płat szczotkowanego aluminium frontu okalają z obu stron pióra wspomnianych radiatorów, w centrum pyszni się precyzyjnie wyfrezowany napis Nu-Vista Vinyl a patrząc od lewej użytkownik do dyspozycji otrzymuje przycisk aktywujący/usypiający urządzenie wraz z trzema diodami (Power/Standby/Mute-świecący się w trakcie nagrzewania lamp), selektor typu wkładki (MM/MC), ośmiokrokowy wybór obciążenia w zakresie 50-400 pF dla wkładek MM, przycisk aktywacji alternatywnej (rozszerzonej w 1976 r. o niskie częstotliwości) dla RIAA korekcji RIAA IEC, podbicie wzmocnienia o +6dB, również ośmiokrokowy (od 10Ω do 47kΩ) wybór obciążenia dla wkładek MC i nad wyraz rozbudowany selektor źródeł obejmujący swym działaniem aż pięć (!!!) wejść. Tak, tak, to nie błąd. Wystarczy bowiem rzut oka na plecy Musicala, by przekonać się, że Anglicy pojechali po przysłowiowej bandzie i miłośnikom czarnych płyt w swym topowym phonostage’u zaoferowali aż pięć par złoconych wejść RCA, którym można przypisać indywidualne i co najważniejsze zapamiętywane przez urządzenie nastawy. Oczywiście nie zapomniano o stosownym zacisku uziemienia, choć przy pięciu podpiętych gramofonach widok tłoczących się wokół niego przewodów uziemiających może być nad wyraz ciekawy. Miłą niespodzianką jest oprócz standardowej pary wyjść w standardzie RCA również obecność XLR-ów. Powyższą wyliczankę zamyka gniazdo IEC. Warto jeszcze wspomnieć o posadowieniu całości na czterech masywnych toczonych aluminiowych nóżkach, które można bądź to podkleić znajdującymi się w komplecie grubymi filcowymi krążkami, bądź też uzbroić w również stanowiące wyposażenie standardowe stosowne kolce i podkładki. Krótko mówiąc pełen wypas.
A jak prezentują się trzewia? Śmiem twierdzić, że nie mniej imponująco. We w pełni zbalansowanej sekcji zasilania znajdziemy bowiem dwa toroidalne trafa (jedno dedykowane sekcji phono a drugie lampowemu stopniowi wyjściowemu) współpracujące z ponad … 00, słownie dwudziestoma (!!) sekcjami zasilania dedykowanymi każdemu kanałowi i stopniowi wzmocnienia, logiczne i przede wszystkim niezwykle estetyczne rozmieszczenie poszczególnych sekcji na dedykowanych im płytkach (w tym odrębnej dla czterech ceramiczno-metalowych Nuwistorów – mikro lamp o cylindrycznym układzie elektrod, obsługujących zarówno wyjścia RCA, jak i XLR.

Ponieważ na testy otrzymaliśmy nie dość, że nader wiekowy – wyprodukowany w grudniu 2017 r., to w dodatku mający na swoim koncie wizyty w co najmniej kilku redakcjach egzemplarz demonstracyjny kwestię jego wygrzewania mieliśmy niejako z głowy. Ot kilka dni pracy w naszych systemach i można było zasiadać do krytycznych odsłuchów. Dlatego też, bez zbędnej zwłoki się do owej aktywności zabraliśmy.
Skoro od strony ergonomicznej Anglicy poprzeczkę zawiesili na naprawdę niebotycznym pułapie, zasadnym wydaje się ustawienie równie wysokich oczekiwań co do dźwięku dzisiejszego bohatera. I? I kto wyszedł z powyższego założenia nie powinien się rozczarować. Nu-Vista Vinyl oferuje bowiem brzmienie niezwykle emocjonalne i angażujące. Ma w sobie coś z amerykańskiego – hollywoodzkiego rozmachu, ale i „szwajcarskiej precyzji”. Otrzymujemy zaskakująco obszerną, lecz nierozdmuchaną, scenę z precyzyjnie zogniskowanymi źródłami pozornymi, jak i poszczególnymi planami. Prog-rockowy „Hiraeth” Lion Shepherd z jednej strony zachwycał iście oniryczną eterycznością a z drugiej potrafił bezpardonowo potraktować słuchacza ścianą gitarowych riffów. Wokal Kamila Haidara sugestywnie usytułowany na pierwszym planie pomimo chwilowego, dość mocnego przetworzenia i przykrywania warstwą instrumentalną cały czas pozostawał czytelny i namacalny, co prawdę mówiąc nie zawsze się udaje. Musical w sposób nad wyraz wyrafinowany i z wielką dbałością traktował również wszelakiej maści perkusjonalia, które skrzyły się w tle, lecz cały czas nic a nic nie traciły ze swojego skomplikowania i złożoności. To nie były pojedyncze cyknięcia, lecz wielodźwiękowe formy, których różnorodność i misterna struktura potrafiła nader skutecznie przykuć uwagę słuchacza. Podobnie partie gitary akustycznej – rozwibrowanej, niezwykle dźwięcznej i otoczonej iście magiczną aurą.
Nie mniej przekonująco wypadła elektronika. Fenomenalny album „Lo-Fi Lo-Ve” Tomasza Pauszka zaskakiwał holograficzną trójwymiarowością. To nie była płaska, pocztówkowa prezentacja lecz urzekająco wciągająca podróż w może nieco oldschoolowy, jak na dzisiejsze czasy, baśniowy świat pełen syntezatorowych pasaży. Co ciekawe, choć akcja większości kompozycji daleka jest od pośpiechu Nu-Vista sprawia, że nie sposób się nudzić. Wszelakiej maści szumy i trzaski na tyle skutecznie pobudzają nasze zmysły, że już po kilku minutach podświadomie zaczynamy szukać ich obecności we fragmentach gdzie do tej pory ich nie zauważaliśmy. Angielski phonostage otwiera bowiem przed nami kolejne drzwi i furtki do dalszych bardzo często pomijalnych podczas codziennych odsłuchów planów i zakamarków. Oferując niezwykle czyste, pozbawione zniekształceń i epatowania „analogowym szumem” brzmienie niejako poleruje niczym rodowe srebra, detale i niuanse pokryte zazwyczaj kurzem i patyną. Nie oznacza to bynajmniej wygładzania i uśredniania a jedynie eliminację pasożytniczych, zamazujących prawdziwy obraz artefaktów. Słyszymy dzięki temu nie dość, że więcej, to w dodatku lepiej.
Niejako na deser zostawiłem bynajmniej nie czarny, lecz wściekle różowy „placek”, który wydaje mi się, że w sposób najlepszy – najbardziej kompletny jest w stanie oddać charakter bohatera dzisiejszej epistoły. Mowa o ścieżce dźwiękowej „The Pink Panther” Henry’ego Mancini’ego. Chodzi bowiem o umiejętność połączenia perfekcji wykonania z pewną nonszalancją i swobodą wynikającą ze świadomości własnych umiejętności. Topowy phonostage Musical Fidelity gra bowiem właśnie perfekcyjnie czysto i precyzyjnie, jednak nawet w najmniejszym stopniu owymi cechami się nie chwali i nie epatuje. Po prostu tak ma – taki się urodził i traktuje je jako elementy zupełnie oczywiste i naturalne. Nie spina się, nie sili na bycie perfekcyjnym (bo przecież taki zupełnym mimochodem jest), więc skupia się na tym co najważniejsze – emocjach i flow sprawiających, że muzyka płynąca z głośników jest w stanie zaangażować nawet najbardziej opornego i zdystansowanego słuchacza.

Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl to klasyczny przykład High-Endu za bardzo akceptowalną kwotę a więc de facto urzeczywistnienie idei przyświecających zarówno Antony’emu Michaelsonowi, jak i Heinzowi Lichteneggerowi, by bez zbytniego drenażu kieszeni nabywców oferować im produkty możliwie najwyższej jakości. Nu-Vista Vinyl zapewnia bowiem niespotykaną ergonomię pracy nawet z wieloma gramofonami/ramionami/wkładkami bez konieczności jakichkolwiek ekwilibrystyk konfiguracyjnych, a przy tym gra tak, że na dobrą sprawę po kontakcie z nim dalsze poszukiwania wysokiej klasy przedwzmacniacza gramofonowego wydają się li tylko kaprysem zblazowanego audiofila uparcie goniącego przysłowiowego „króliczka” nie po to by go złapać, lecz dla samego gonienia.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Musical Fidelity M6 Vinyl; RCM Audio Sensor 2 Mk II
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdy prześledzicie nasze, nie boję się tego powiedzieć, bardzo owocne w ciekawe wrażenia, testowe zmagania z tytułową marką, okaże się, iż konstrukcja pozwalająca bezpośrednio obcować z płytą winylową pojawiła się na naszych łamach po raz pierwszy. To naturalnie miła odmiana, dlatego też jestem bardzo rad z dzisiejszego spotkania, bowiem na recenzenckim tapecie wreszcie znajdzie się analogowy produkt tej stajni. Powiem więcej, mój dobry nastrój potęguje fakt bytu pretendenta do laurów obecnym szczytem oferty, który co jak co, ale bez względu na reprezentowany poziom cenowy zawsze zmusza mnie do w dobrym tego słowa znaczeniu, szukania dziury w całym, czyli przekładając z polskiego na nasze, solidnego przyjrzenia się oferowanej jakości sonicznej. Co będzie naszym obiektem zainteresowania? Jak wspomniałem, chodzi o topowy, co istotne, w swych układach elektrycznych wykorzystujący lampy typu Nuvistor, brytyjski phonostage Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl. To zaś oznacza, że podczas tej recenzenckiej potyczki, dzięki opiniowaniu finalnego brzmienia płyt winylowych przy użyciu wyspiarskiego przedwzmacniacza gramofonowego, dostałem szansę zderzenia się z pełnym spektrum analogowego konglomeratu jako źródła dźwięku. Intrygujące? Jeśli tak, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić zainteresowanych do lektury poniższego tekstu, a stacjonującemu Białymstoku dystrybutorowi RAFKO podziękować za organizację wizyty Nu-Visty Vinyl w naszej redakcji.

Jak na przedwzmacniacz gramofonowy w kwestii gabarytów rzeczony Anglik jest dużą konstrukcją, gdyż rozmiarami bogato wypełnionej elektroniką obudowy dorównuje typowym wzmacniaczom ze średniej półki cenowej. Jak wygląda? Może niezbyt wysoką, ale za to szeroką i głęboką skrzynkę w wersji testowej wykonano z wykończonego w czarnej satynie aluminium. Gruby płat glinu będący frontem urządzenia w celach przełamania monotonii poddano kilku zabiegom. Po pierwsze – jego górną i dolną krawędź sfrezowano mocnym skosem. Po drugie – zewnętrzne parcele poprzecznymi wyżłobieniami zlicowano ze zorientowanymi na bokach skrzynki radiatorami. Po trzecie – całość dodatkowo podzielono wizualnie kilkoma poprzecznymi i pionowymi, dość głębokimi rowkami. Zaś po czwarte – na wykrojonej w ten sposób centralnej połaci zagłębiono nazwę modelu urządzenia, tuż pod nią osiem poziomo zorientowanych srebrnych przycisków funkcyjnych i nad nimi serię 28 diod informujących nas o stanie urządzenia. Jak można się domyślić, wspomniane guziki na awersie są przerzuceniem zwyczajowo usytuowanych na tylnym panelu przyłączeniowym funkcji optymalizacji phonostage’a do konkretnego systemu audio. Dlatego też pośród nich znajdziemy, włącznik główny, dwie regulacje obciążenia w zależności od zastosowanej wkładki MM/MC, wybór wejścia liniowego, wybór obsługiwanej wkładki MM/MC, podbicie sygnału o 6dB i aktywator korekcji RIAA IEC. Przerzucając wzrok na rewers Nu-Visty okazuje się, iż odzwierciedlając mnogość manipulatorów z frontu, oferuje użytkownikowi pięć wejść liniowych RCA, zacisk uziemienia, po jednym wyjściu już wzmocnionego sygnału z wkładki w standardzie RCA i XLR i gniazdo zasilania. Tak prezentujące się phono posadowiono na czterech solidnie stabilizujących konstrukcję na docelowej płaszczyźnie, bo o sporej średnicy przy niedużej wysokości, okrągłych, podobnie do guzików na froncie kontrastujących z czernią całości, srebrnych stopach.

Jak wspominałem we wstępniaku, w moim odczuciu top oferty każdego producenta swoim brzmieniem powinien pokazać pewnego rodzaju zjawiskowość. Jednak nie męczące na dłuższą metę przerysowanie przekazu w stronę zbytniego otwarcia – zazwyczaj pod płaszczykiem rozdzielczości robią to konstrukcje tranzystorowe, albo nadmierne dociążenie jako szukanie magii – to często domena produktów lampowych. To bez względu na rodzaj elektroniki w trzewiach, owszem może odznaczać się pewnym sznytem grania, ale ma być konsensusem pomiędzy swobodą, nasyceniem i szybkością oddania zapisów nutowych. To teoria. Jak ma się do naszego bohatera? Powiem tak. Szukałem potknięć przy pomocy różnorodnego materiału w stylu świetnie nagranej i wydanej, co istotne, współczesnej składanki jazzowej grupy EST, marnie zrealizowanego w epoce winylu rocka spod znaku Led Zeppelin II i zawsze wywołującej na mojej twarzy melancholię płyty SADE „Diamond Life” i niestety w dobrym tego słowa znaczeniu, słabego punktu nie znalazłem. Znalazłem za to świetnie zbilansowane w domenie ciężaru, nasycenia i witalnej prezentacji, naznaczone jedynie symbolicznie nutką lampy, wciągające od początku do końca każdej płyty granie przez duże „G”. Weźmy na początek jazzmanów. Dobra krawędź i masa kontrabasu, dostojność w dole i dźwięczność w górze fortepianu, wespół ze świetnym zawieszeniem w eterze perkusjonaliów pokazały, że lampa w torze nie musi narzucać swojego „ja”. Tak, ma prawo nieco ujędrnić wybrzmienia pudła rezonansowego „wielkich skrzypiec”, dodać plastyki pracy klawiszy potomkowi klawikordu, ale nie zdominować takiego wydarzenia, co po obróbce sygnału przez angielską myśl techniczną wręcz książkowo pokazała przywołana płyta. Idźmy dalej. Wiecznie żywy rock. Na tle naszych obecnych oczekiwań, przywołany w tym tekście jest tak zwanym koszmarkiem. Jednak w momencie dobrego dociążenia i umiejętnego, bo nie rozjaśniającego, a jedynie napowietrzającego przekaz, otwarcia się na świat zawartych na płycie informacji, nawet takiego repertuaru da się słuchać z uwagą nie tylko od strony merytorycznej, ale również przez pryzmat umiarkowanej jakości. Niestety cudów nie ma, realizacja nie zbliży się na przysłowiowy łokieć do jakości współczesnego jazzu, ale zapewniam, po odpowiednim doprawieniu sygnału – piję tutaj do naszego bohatera – otrzymałem znacznie lepszy poziom jakości od znakomitej większości konkurencji. Na tyle lepszy, że mimo sterty innych płyt do posłuchania nie miałem ochoty na zdjęcie jej z talerza i jej odsłuch zakończyłem dopiero po dotarciu igły do końca rowka drugiej strony krążka. Na koniec dostojna SADE. Nadal zderzyłem się z pewnego rodzaju zadymieniem muzyki – zawsze tak odbieram tę płytę. Ba, dzięki magii zastosowanych lamp z przyjemnością pławiłem w ze smakiem oddanej barwie jej głosu. Ale gdy przywołane aspekty tylko potwierdzały wcześniejsze oczekiwania na bazie poprzednich płyt, to największe wrażenie zrobiła na mnie swoboda prezentacji tej płyty w kwestii namacalności wirtualnej sceny. Była zamglona i gęsta, ale przy tym lotna. Jak to się stało, nie mam pojęcia. Samopoczucie? Sprzyjające przyswajaniu muzyki stosunkowo wysokie ciśnienie atmosferyczne? Jak wspomniałem, nie wiem. Wiem jednak, że odbyło się to za sprawą opiniowanego przedwzmacniacza gramofonowego. I muszę dodać, iż była to jedna z bardzo niewielu tak udanych prezentacji tej płyty na moim podwórku, zaznania czego również Wam z Nu-Vistą w swoim systemie życzę.

Wieńcząc powyższy test powiem tylko tyle. Zastosowane w angielskim pomyśle na obróbkę sygnału z wkładki gramofonowej – czytaj phonostage’u Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl – lampy Nuvistory nie zaburzały prezentacji nadmiarem swojego posmaku. Owszem, gdy trzeba, dodawały body i magii, jednak za każdym razem nie przekraczały granicy rozsądku, co pozwalało muzyce bardzo czytelnie i swobodnie wybrzmieć. Czy takie zjawisko wydarzy się u potencjalnego nabywcy? Jestem dziwnie przekonany, że jeśli nie jeden do jeden, to z pewnością bardzo podobnie. Czyli? Będzie to zjawiskowy, bo podany w dobrej rozdzielczości, gęsty dźwięk, co w połączeniu z preferowaniem przez Musicala Fidelity swobody prezentacji, pozwoli mu wpisać się nawet w nieco przegrzane zestawy. Dlatego też określając grupę docelową, mając na uwadze, iż rozprawiamy o topowym produkcie, a zatem i wiedzących o co chodzi w konfiguracji systemu audio melomanach, praktycznie nie wykluczam nikogo, kto powinien patrzeć na Brytyjczyka jako produkt docelowy. Dobrze będzie raczej zawsze. Pytanie brzmi raczej, czy idealnie. Ale to niestety pozostaje już do osobistej weryfikacji.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Rafko
Cena: 17 795 PLN

Dane techniczne

Dla wkładek MM
– Pasmo przenoszenia: krzywa RIAA lub RIAA/IEC (wybieralne) ±0.2dB
– Czułość wejściowa: 2.5mV dla 300mV @ 1 kHz
– Impedancja wejściowa – 47kΩ
– Pojemność wejściowa: 50-400 pF regulowane
– Zniekształcenia THD @ 1 kHz: < 0.01%
– Wzmocnienie: 31dB
– Stosunek sygnał/szum: >90dB

Dla wkładek MC
– Pasmo przenoszenia: krzywa RIAA lub RIAA/IEC (wybieralne) ±0.2dB
– Czułość wejściowa: 250μV dla 300mV @ 1 kHz
– Impedancja wejściowa: regulowana w 8 krokach od 10Ω do 47kΩ
– Pojemność wejściowa: 470 pF
– Zniekształcenia THD @ 1 kHz: < 0.01%
– Wzmocnienie: 31dB
– Stosunek sygnał/szum: >88dB

– Wejścia: 5 par RCA
– Wyjścia: 1 pra RCA, 1 para XLR
– Pobór mocy (max): 30 W
– Waga: 14.5 kg (netto), 20.6kg (brutto)
– Wymiary (S x W x G): 482 x 130 x 385 mm

Pobierz jako PDF