Opinia 1
Bez względu na Wasze postrzeganie nieprzewidywalności codziennego życia, spieszę wszystkich poinformować, iż dzisiejszy punkt programu w dwóch aspektach będzie bardzo zbieżny z opublikowanym ostatnio testem uziemienia systemów audio Nordost QKORE6. Co mam na myśli? Przecież to proste. Po pierwsze obydwa brandy pochodzą zza wielkiej wody, czyli Stanów Zjednoczonych, a po drugie, każdy z nich działa na polu około-elektrycznym naszych układanek. Owszem, Nordost ze swoją srebrną kostką jedynie dodatkowo uziemiał poszczególne komponenty, a dzisiejszy gość – Transparent Audio wystawił do zaopiniowania mówiąc kolokwialnie czyściciela prądu, ale patrząc na obydwa recenzenckie starcia cały czas walczymy o jak najlepsze warunki pracy systemów audio w domenie życiodajnej energii elektrycznej i okiełznanie generowanych jej bytem problemów. Zatem gdy kości zostały rzucone, mam przyjemność poinformować wszystkich zainteresowanych, że na recenzencki tapet trafił mogący pochwalić się amerykańskim rodowodem poprawiacz zasilania Transparent XL PowerIsolator, którego wizytę w naszych progach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi Hi-Fi Club.
Analiza fotografii jasno daje do zrozumienia, że bez względu na pracę do wykonania, coś aspirujące do obecności w najbardziej wysublimowanych systemach audio, musi wyglądać jak milion dolarów. I z takim przypadkiem mamy dzisiaj do czynienia. Nasz POWERISOLATOR nie jest prostą skrzynką, tylko obłym od góry, w zdecydowanej większości wykończonym w połyskującym lakierze sarkofagiem dla zaimplementowanych wewnątrz układów stabilizujących energię elektryczną. Front Amerykanina jest swoistą centralką informującą nas stosownymi diodami o prawidłowym podłączeniu fazy i wykonywanej przez urządzenie konkretnej pracy: Protection i Izolation. Natomiast plecy, trochę ograniczając ilość potencjalnych odbiorników, ale w pełni zaspokajając potrzeby niezbyt rozbudowanego konglomeratu, oferują jedynie trzy gniazda zasilające, jedno wejście zasilania ISOLATORA i główny włącznik. Miłym akcentem jest dostarczanie w standardzie do każdego poprawiacza prądu dedykowanego kabla zasilania Transparent XL. A już swoistą kropką nad „i” stanowi skrywający komplet opiniowanych komponentów, wyściełany profilowaną gąbką, rodem z serialu o agencie 007 gustowny czarny kuferek.
Gdybym miał w kilku zdaniach opisać sposób oddziaływania naszego bohatera, na mój zestaw, powiedziałbym iż konsekwentnie podążał drogą naznaczoną przez motto całej oferty tego brandu, czyli praca nad ucywilizowaniem przekazu z wyciśnięciem energii środka pasma w roli głównej. Co mam na myśli? Otóż jak ogólna wieść gminna niesie, od zarania dziejów konstrukcje tego producenta nadają zasilanym nimi systemom szczyptę gładkości, ale również sprawiają, że dzięki unikaniu tak zwanego zamulenia średnicy nasze ośrodki przyswajania fonii czerpią z muzyki wszystko co najlepsze. Naturalnie należy zdawać sobie sprawę, iż ortodoksyjni wielbiciele szybkości narastania dźwięku ponad wszystko z tego powodu mogą się lekko obruszać, gdyż według nich jest pewnego rodzaju uśredniająca sygnał manipulacja, ale nie oszukujmy się, odsetek zwolenników godzinnego strzelenia sobie w ucho jest znikomy i nikt nie każe im iść drogą Transparenta. Jednak jeśli nie należycie do wspomnianego obozu wątpliwych sonicznie przygód na własne życzenie, myślę, że dobro niesione przez główny temat naszego spotkania jest w stanie wpisać się w prawie każdą układankę. Dlaczego? Po pierwsze – eliminacja, lub choćby uspokojenie tętnień sieci sprawia, że oczyszczają nam się górne rejestry. A po drugie – wykorzystując do tych celów opisywaną amerykańską myśl techniczną zyskujemy na bardzo trywializowanej przez wielu wszechwiedzących audiofilów muzykalności. Mało? Według mnie całkowicie wystarczy, gdyż wdrażając obydwa tematy w życie w zdecydowanej większości słuchana przeze mnie muzyka aż kipiała z radości. Jaka i dlaczego tylko zdecydowana większość, a nie całość? W odpowiedzi na pierwsze pytanie padnie muzyka dawna, jazz i nawet wszelkie odmiany rocka, bowiem umiejętnie podany akcent wysycenia przekazu świetnie wspierał wokalizę i wszelkie naturalne instrumenty. Oczywiście, aby przekaz wypadł zjawiskowo, owo wypełnienie środka pasma nie mogło przybrać postaci otyłości. Ale spokojnie, miałem do czynienia z wieloletnim specjalistą w tej materii, dlatego też czy to twórczość Claudio Monteverdiego, popisy kwartetów niestety nieżyjącego już Tomasza Stańki, czy nawet folk-metalowy zespół Percival Schuttenbach były nad wyraz przyjemnie spędzonym czasem. Gdy wymagał tego materiał muzyczny, delektowałem się plastyką stroika saksofonu, czy eufonią popisów solowych violi di gamba. By natychmiast po tym, naturalnie na własne życzenie, zmieniając nurt muzyczny zaznać wulkanu energii spod znaku folk-metalowych buntowników z krążka „Svantevit”. To może wydawać się dziwne, ale Transparent XL POWERISOLATOR w jednej chwili pozwalał mojemu systemowi przywdziewać możliwości kameleona. A przecież raczej stawiał na dystynkcję, aniżeli wyrywność dźwięku. Jeśli chodzi zaś o pytanie numer dwa, również nie nazwałbym tego porażką, tylko mniej ofensywną wizją muzyki. Konkretnie? Z zaznaczeniem, że w moim, już samym w sobie bardzo gęstym zestawieniu, ale wszelkiego rodzaju produkcje elektroniczne sprawiały wrażenie delikatnie wstrzemięźliwych. Nie bez werwy do grania. Co to, to nie. Ale nie tak przenikliwe i konsekwentne w procesie niszczenia narządów słuchu, jak życzyliby sobie wielbiciele tego rodzaju zapisów nutowych. Powiem szczerze, że akurat mnie to nawet odpowiadało. Jednakże będąc konsekwentnym w rozgraniczeniu jak jest, a jak powinno być, musiałem o tym wspomnieć. Mimo to nie czepiałbym się tego podpunktu zbyt kurczowo, gdyż patrząc nań zdroworozsądkowo miałem do czynienia z typowym przykładem uzyskiwania jednego, owszem w tym przypadku małym, ale jednak kosztem drugiego. Takie jest życie i nic na to nie poradzimy.
Próbując skreślić jakąś konstruktywną puentę tego odcinka zasadniczym wydaje się być pytanie o kwestię ogólnego sensu aplikacji podobnych ustrojstw. I muszę Wam powiedzieć, że mimo dość bliskiego umiejscowienia od mojego domu stacji transformatorowej i doprowadzenia do budynku siły (400V), przez cały czas, nawet późną porą, słyszałem pożądaną przez melomanów eliminację pochodzących z sieci zakłóceń. Do końca nie wiem, czy Transparent XL PowerIsolator filtrował „piki” wprowadzane do sieci przez mój system, czy mimo bliskości rozdzielni prądu niesione z linii artefakty, ale fakt jest faktem, w okresie testu muzyka odznaczała się pożądanym przeze mnie spokojem. Jednak fraza „spokój” w tym przypadku nie jest synonimem stanu po spożyciu dawki pavulonu, tylko ogólnego porządku na wirtualnej scenie dźwiękowej, co wprost proporcjonalnie przekładało się na jej czytelność. Czegóż chcieć więcej.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 2
Niby od testu przewodów zasilających XL Power Cord minęły pond dwa lata, a w ofercie amerykańskiego Transparenta władzę nadal sprawuje „piąta generacja”. Czy to źle? Bynajmniej. Powiem nawet, że patrząc na taką stabilizacją okiem konsumenta, jest to wręcz niewątpliwy powód do pewnego zadowolenia, bo o ile w przypadku umownego segmentu „kinodomowego” fluktuacja modeli ma czysto sezonową częstotliwość, to już w High-Endzie jakiekolwiek nerwowe ruchy nie wywołują zbytniego entuzjazmu wśród odbiorców. Jeśli bowiem jakieś zmiany mają się pojawiać, to powinny być one nazwijmy to ogólnie „gruntowne i zasadne” a nie li tylko podyktowane chęcią kosmetycznego liftingu. Skoro zatem, przynajmniej na razie zmian nie ma a z Transparentami XL Power Cord, jak dosłownie przed chwilą zdążyłem nadmienić, już mieliśmy do czynienia, to czemu znów o nich piszę? Otóż piszę, gdyż tym razem z solowo występującej gwiazdy jego (znaczy się ich, ale potrzebować będziemy tylko jednej sztuki) rola została zredukowana do funkcji akcesorium dołączanego do głównego bohatera dzisiejszego spotkania, którym jest kondycjoner, lub stosując firmowa nomenklaturę „terminal zasilający” Transparent XL PowerIsolator.
Jak na audiofilskie standardy bryła Transparenta XL PowerIsolator jest nad wyraz estetyczna i kompaktowa, choć jak to w życiu bywa pozory mylą, gdyż w kontakcie bezpośrednim okazuje się zaskakująco ciężka i mówiąc najoględniej „głucha”. Hybrydowy korpus wykonano bowiem z aluminium i termoformowanych polimerów, od środka wzmocniono dodatkowymi wieńcami a całość suto podlano własnej receptury żywicą epoksydową. Dzięki temu uzyskano bardzo nisko umieszczony środek ciężkości i idealne tłumienie wszelakiej maści rezonansów i wibracji.
Masywny, aluminiowy front wydaje się być idealnym połączeniem minimalizmu i komunikatywności. Bowiem, choć ilość znajdujących się na nim elementów ograniczono do minimum, to jednocześnie nie upośledzono jego funkcji informacyjnej. Dlatego też oprócz centralnie umieszczonych logotypu producenta i nazwy modelu znajdziemy na nim trzy niewielkie i całe szczęście mało jaskrawe diody informujące o aktywacji sekcji ochronnej, izolującej (dwie skrajne), oraz o ewentualnej błędnej polaryzacji przewodu zasilającego (środkowa). Ściana tylna to już zupełnie inna para kaloszy, gdyż ze względu na niezbyt dużą powierzchnię użytkową udało się tam ulokować jedynie trzy wyjściowe gniazda zasilające Schuko ze złoconymi pinami i nad wyraz czytelnie oznaczoną – czerwona kropką – polaryzacją, główne gniazdo zasilające IEC i włącznik. Czemu napisałem „jedynie trzy gniazda zasilające”? Odpowiedź jest banalnie prosta, gdyż w wersji amerykańskiej gniazda są cztery a ponadto konstruktorom udało się jeszcze wcisnąć wejście i wyjście Gigabit Ethernet. Żeby nie było nam jednak zbyt smutno, to na pocieszenie nadmienię iż mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa mają jeszcze gorzej, bo dla nich Transparent przewidział wersje jedynie z dwoma gniazdami.
Od strony technicznej warto zauważyć, iż w XL PowerIsolatorze zastosowano znaną do tej pory jedynie z topowego OPUS-a technologię Power Conditioning Filter zapewniającą, zgodnie z deklaracjami producenta, usuwanie zakłóceń z sieci zasilającej bez jakiejkolwiek limitacji mocy i przesunięć fazowych.
O ile podczas poprzedniego testu samych przewodów zasilających XL dane mi było załapać się na wynikającą z ich ewidentnego niewygrzania chimeryczność, to tym razem już takich niespodzianek nie było. Po pierwsze całość musiała swoje pograć u dystrybutora a po drugie z pole position startował Jacek i to jemu przypadł zaszczyt ewentualnej akomodacji i doprowadzenia dzisiejszych bohaterów do stanu używalności. Dlatego też po przejęciu PowerIsolatora dałem mu dwie doby na zadomowienie się w moim systemie i nie odnotowując żadnych niepokojących anomalii, ani też ewidentnych zmian w „jego brzmieniu” ze spokojnym sumieniem przystąpiłem do niezobowiązującej analizy jego wpływu na to, co w tzw. międzyczasie dobiegało z moich dyżurnych Contourów. A wpływ ów okazał się tyleż zauważalny, co nieco uprzedzając bieg wydarzeń … nader miły. W dodatku chcąc organoleptycznie zweryfikować zapewnienia producenta o podobnież całkowitym braku limitacji mocy pozwoliłem sobie wpiąć oprócz Lumina i Ayona również najdelikatniej mówiąc nieprzepadającą za jakąkolwiek filtracją końcówkę Brystona. Jakby tego było mało zamiast jakiegoś „bezpiecznego” plumkania od razu sięgnąłem po „Wasteland” Riverside i … już otwierająca „The Day After” wokaliza sprawiła, że wiedziałem, iż przynajmniej do końca ww. albumu nie ruszę się z kanapy. A potem było tylko lepiej, przynajmniej do czasu, ale o tym za dłuższą chwilę. Po pierwsze miłemu dosaturowaniu poddana została średnica, przez co głosy wokalistów stały się nieco bliższe a tym samym bardziej namacalne. Po drugie delikatnemu podbiciu uległ przełom średnicy i wyższego basu, co automatycznie podkręciło motorykę nagrań a jakby tego było mało, to po trzecie krawędzie najniższych składowych pociągnięte zostały grubszą niżeli zazwyczaj kreską. Domyślają się Państwo w jakim kierunku powyższa charakterystyka zmierza? Dokładnie, to niemalże ideał dla większości miłośników cięższego rocka, tym bardziej, że i góra nader zgrabnie wpisuje się w ową misterną układankę, gdyż zamiast irytująco cykać i wyciągać na pierwszy plan wszelkie sybilanty stawia na pyszniącą się w złotych promieniach zachodzącego słońca słodycz. Co istotne odfiltrowaniu, czy też wyciszeniu nie ulegają elementy odpowiedzialne za kreację przestrzeni i tzw. oddech, więc pomimo wyraźnego dociążenia i przesunięcia równowagi tonalnej ku dołowi całości nie brakuje swobody i trójwymiarowości a gitarowym riffom zadziorności. Przesiadka na jeszcze nieco cięższy repertuar, czyli dość intensywnie ostatnimi czasy eksploatowane przeze mnie wydawnictwo „Distance Over Time” Dream Theater, tylko potwierdziła moje wcześniejsze obserwacje. Im bowiem bardziej brutalny, spektakularny i zarazem gęsty materiał lądował w plikograju, odtwarzaczu, czy na talerzu gramofonu, tym żwawiej Transparent uwalniał kolejne pokłady iście hollywoodzko – bizantyjskiego przepychu.
Jednak ów oszałamiający wulkan ciekłego metalu miał też i swoje drugie, już nie tak jednoznacznie zachwycające oblicze. Chodzi bowiem o momenty, gdy zamiast ściany dźwięku i monumentalnych partii czy to wokalnych, czy instrumentalnych, trzeba było zagrać ciszą, lub skupić się na szeleście miotełki „głaszczącej” werbel. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. XL PowerIsolator wszystko co miał do zrobienia, czyli stworzenie nieprzeniknionego atłasowo-czarnego tła, absolutnie cichego „podkładu”, czy też likwidację ewentualnego, pasożytniczego rozedrgania źródeł pozornych, to robił i robił to bardzo sumiennie. Problem jednak w tym, że akurat w tym przypadku dobrze, czy sumiennie pozostawia, przynajmniej u mnie, pewien niedosyt. Zarówno na niezwykle skupionej i klimatycznej „Tribute to Tomasz Stańko” Piotr Schmidt Quartet, jak i pełnej sakralnego oddechu „Canticum Canticorum” Les Voix Baroques odczuwałem pewną, może nie tyle nerwowość, co przyczajenie i prężenie muskułów. To taka permanentna gotowość do ataku, który z oczywistych względów w wyżej wymienionym repertuarze po prostu nie występuje. Jednak to też nie była sytuacja bez wyjścia, gdyż wypięcie z Transparenta końcówki mocy w pewnym sensie zmniejszyło poziom adrenaliny i stonizowało intensywność jego sygnatury, co jednocześnie sprawiło, iż owa jazzowo-klasyczna intymność ponownie zaczęła dochodzić do głosu. Jest to moim zdaniem dość jednoznaczny przykład, iż mając XL PowerIsolatora we własnym systemie, decyzję o tym, co i przy jakim repertuarze powinno być w niego wpięte podejmować powinniśmy tyleż spontanicznie, co indywidualnie.
Wpięty w tor audio Transparent XL PowerIsolator, a tak po prawdzie tor audio wpięty w Transparenta, bez ogródek pokazuje, że nawet z pozornie kakofonicznych prog-metalowych albumów można uzyskać nie tylko bogactwo barw i soczystą średnicę, lecz również niezaprzeczalne wyrafinowanie, idealnie splecone z iście hollywoodzkim rozmachem. Jeśli tylko ktoś lubi taką manierę na śniadanie, obiad i kolację, to i w nieco mniej patetycznych klimatach osiągnie audiofilską nirwanę. Pozostałej części potencjalnych odbiorców sugerowałbym osobistą weryfikację co i kiedy warto w amerykański kondycjoner wpiąć.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201 & Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 32 500 PLN