Opinia 1
W dobie niemalże wszechobecnego zasięgu 3, 4 a nawet czającego się w przedsionku 5G, prawdziwej plagi zasilaczy impulsowych, nieodzownych w naszych czasach łączności Wi-Fi i Bluetooth, wszelakiej maści urządzenia elektryczne i łączące je przewody śmiało można uznać za swoistą, misterną sieć kumulująco – wzmacniającą. W telegraficznym skrócie i możliwie lapidarnie powyższe „plagi egipskie” indukując się w naszych drogocennych audiofilskich „ołtarzykach” trafiają finalnie wraz sygnałami użytecznymi do głośników „ubogacając” swoją obecnością dobiegające naszych uszu dźwięki. Nie muszę chyba nikogo uświadamiać, iż tego typu artefakty dobrze byłoby jednak w możliwie skuteczny a zarazem bezinwazyjny sposób z toru audio wyeliminować. I nie mówię w tym momencie o tak radykalnych rozwiązaniach, jak pierwsza z brzegu, nomen omen całkiem skuteczna, klatka Faradaya, lecz o najprzeróżniejszych filtrach i kondycjonerach mających zapewnić jak najczystszy strumień elektronów, a tym samym nieskalany sygnał od źródła po kolumny. Śmiało można powiedzieć, że co producent, to inny patent na walkę z ww. anomaliami, więc mający świadomość istnienia problemu nabywca może przebierać w nich jak nie przymierzając w ulęgałkach. Jednym z ciekawszych rozwiązań, z jakimi w ostatnim czasie się spotkaliśmy, zaproponował Audiovector implementując w modelu R8 Arettè system uziemiający Freedom® mający na celu „wyeksportowanie” poza kolumny (a dokładniej do listwy zasilającej) zniekształceń indukujących się w trakcie pracy przetworników. Skoro ów patent sprawdził się w powyższym przypadku i powiem szczerze nie udało nam się odnotować nijakich jego wad, którymi obarczona jest większość wyposażonych w najróżniejsze układy filtrujące listew i kondycjonerów, zaczęliśmy uważniej przyglądać się podobnym – w założeniu nieingerującym tak w układ zasilający, jak i sygnałowy rozwiązaniom. Tym oto sposobem w nasze ręce trafił amerykański kondycjoner masy Nordost QKORE6, a tak po prawdzie, dzięki uprzejmości dystrybutora marki – krakowskiego Audio Center Poland, kompletny system uziemienia w skład którego, oprócz wspomnianego dosłownie przed chwilą ustrojstwa, weszły znana naszym Czytelnikom z solowych występów listwa QRT QB8 Mark II (w 2014 r. testowaliśmy poprzednią wersję) i wysokiej klasy przewód zasilający TYR 2, co zgodnie z zaleceniami samego producenta miało zapewnić najbardziej efektywne działanie układu.
Tytułowy QKORE6 to dość kompaktowe (27 x 8 x 22,5 cm (S x W x G)), lecz zaskakująco ciężkie (7,8 kg) jak na swoje gabaryty, wykonane ze szczotkowanego aluminium akcesorium, o mało absorbującej aparycji. Ot lekko zaokrąglone krawędzie, brak jakichkolwiek pokręteł, wyświetlaczy i diod, bo niby i jak, skoro mamy do czynienia z konstrukcją na wskroś pasywną, pozbawioną nawet śladowego zasilania. Za jedyny element dekoracyjny można uznać centralnie umieszczony na froncie stonowany szary logotyp. Zdecydowanie więcej dzieje się na ścianie tylnej dysponującej sześcioma terminalami głośnikowymi WBT. Patrząc od lewej, pierwsza trójka dedykowana jest (kolejno) przedwzmacniaczowi, źródłu i innym urządzeniom a wydzielona, kolejna para monoblokom, natomiast ostatnie przydzielono listwie zasilającej (w domyśle QBASE). Wszystkich połączeń dokonujemy z użyciem firmowych, wykonanych ze srebrzonej miedzi OFC (o czystości 99,9999%) w jasnozielonej izolacji FEP przewodami solid core o średnicy 16 AWG. W komplecie z 6-ką znajdziemy dwa takie 2 m „druciki” – jeden z obu stron zakończony wtykami bananowymi (dokładnie BFA) – przewidziany do połączenia z QBASE i drugi, w wersji RCA – BFA do wpięcia w przedwzmacniacz. Pozostałe opcje terminacji (otrzymaliśmy chyba wszystkie – widełki, XLR, USB, BNC, Ethernet,etc.) dostępne są za dodatkową opłatą. Firmowe okablowanie ma zapewnić połączenie o możliwie niskiej rezystancji względem gruntu a tym samym wyłapywanie wszelkich mikro-potencjałów (napięć) degradujących finalne brzmienie naszych systemów, a co za tym idzie kompletną redukcję pasożytniczych szumów. Ów transfer ładunków dokonuje się dzięki unikalnej konstrukcji wewnętrznej QKORE, której sercem są wykonane ze specjalnego stopu metalowe płyty (Low Voltage Attractor Plates) a samo akcesorium od strony elektrycznej staje się sztucznym punktem uziemienia.
Czym różni się druga, stanowiąca obiekt niniejszego testu, wersja QBASE od recenzowanej blisko pięć lat temu poprzedniej inkarnacji, mówiąc zupełnie szczerze nie mam bladego pojęcia, gdyż patrząc na bliźniaczo podobne aluminiowe korpusy o wymiarach 460 x 67 x 120 mm (D x W x S) i ten sam układ gniazd próżno doszukiwać się rzucających się w oczy zmian. Zgodnie z materiałami firmowymi topologię wewnętrzną też ominęła jakakolwiek rewolucja – nadal projekt oparty jest na wyeliminowaniu filtrowania i aktywnych obwodów, uziemienie ma układ gwiazdy a piąte, licząc od doprowadzenia zasilania, oznaczone napisem „Primary Earth” gniazdo uziemia cały system kierując sygnał do wyjścia uziemienia będąc jednocześnie „początkiem” listwy. Dlatego też właśnie do niego należy wpiąć przedwzmacniacz a pozostałe urządzenia zgodnie z diagramem umieszczonym w materiałach producenta.
Debiutujący w 2014 r., podczas monachijskiego High Endu, przewód zasilający Tyr 2 jest topowym (poniżej są recenzowane już przez nas Frey2 i Heimdall 2) modelem środkowej linii Norse 2, nad którą jest będąca przedsionkiem do audiofilskiego raju Valhalla 2 i niepodzielnie panujący Odin (z modelami Odin i Odin 2), a poniżej Leif (Purple Flare, Blue Heaven i Red Dawn). Pomimo niewielkiej średnicy Tyr jest dość sprężysty, choć nie przewiduję większych problemów z układaniem go nawet za mocno przysuniętymi do ściany szafkami a stonowana szata wzornicza oparta na odcieniach szarości i czerni poprzetykanych delikatnymi złotymi akcentami (oznaczenie modelu i producenta) sprawi, że po aplikacji raczej nie będzie rzucał się w oczy. Składa się z 7 srebrzonych przewodów solid core z miedzi OFC o 16 AWG a jego izolację wykonano z FEP (fluorowanego etylenopropylenu) a producent z dumą informuje o zastosowaniu technologii Dual Mono-Filament.
Po rzucającym nieco światła na problematykę zagadnień związanych z ochroną przeciwzakłóceniową naszych drogocennych systemów wstępie i krótkiej charakterystyce dzisiejszych bohaterów możemy wreszcie spiąć wszystko w jedną całość i wziąć się za odsłuchy. Kilka minut audiofilskiej yogi (wbrew pozorom dostęp do ścianek tylnych nie zawsze jest zgodny z naszymi oczekiwaniami), weryfikacja poprawności podłączenia – warto pamiętać, że zielone druciki są kierunkowe i … start. W pierwszej chwili nie kryłem sporego zaskoczenia faktem, że wpływ systemu Nordosta ma się nijak do tego, co dane mi było słyszeć podczas kontaktów tak z samą listwą QBASE, jak i niższymi, aniżeli Tyr 2, przewodami zasilającymi. Tzn. pewne, natywne cechy brzmieniowe, jak m.in. precyzja ogniskowania źródeł pozornych, czy idealna ostrość ich krawędzi, były zauważalne, lecz podane zostały w diametralnie innym kontekście. To nie było stawianie wszystkich kart na swoistą „chrupkość” i nieraz laboratoryjną wręcz sterylność, lecz tym razem ponadprzeciętna rozdzielczość szła w parze z równie spektakularną dynamiką i wysyceniem dźwięków. Śmiem twierdzić, iż efekt ten swą intensywnością dorównywał zmianom, jakich swojego czasu dane mi było doświadczyć podczas kilkutygodniowych testów Furutech Pure Power 6. Wszystkiego nagle stało się więcej, wszystko przedstawiało się wyraźniej a jedyny ubytek, jaki można było zauważyć, to brak, do tej pory stanowiącego nieodzowną stałą składową … szumu. Tak, tak drodzy Państwo – szumu, do którego po prostu się przyzwyczailiśmy. Jednak o ile w epoce królowania magnetofonów i po części gramofonów ów szum stanowił nieodzowny element codziennych prezentacji, o tyle przy źródłach cyfrowych jego obecność wydawać by się mogła całkowicie zbędna. I tak też jest w istocie. Jego wyeliminowanie działa niczym umycie okien po deszczowej jesieni i zimie. Wreszcie cisza obecna w nagraniach pokroju „Tribute to Tomasz Stańko” formacji Piotr Schmidt Quartet, staje się ciszą faktyczną i namacalną a nie li tylko z nazwy. Proszę mi uwierzyć na słowo a najlepiej przetestować na spokojnie we własnym systemie, ale efekt jest na tyle intensywny, że w pierwszej chwili, gdy pomiędzy poszczególnymi frazami trąbki frontmana a perlistymi pasażami fortepianu Wojciecha Niedzieli następuje pauza, to automatycznie słuchacze też wstrzymują oddech, by owej ciszy niczym niestosownym nie zakłócić. Po prostu odlot. Kolejnym następstwem obecności QKORE6 z resztą amerykańskiego towarzystwa jest pozorny, lecz zarazem świetnie zauważalny wzrost głośności. Od razu zaznaczam, że w celu empirycznego wyeliminowania przypadku, bądź niewytłumaczalnego zbiegu okoliczności, porównań z i bez Nordostów dokonywałem kilkukrotnie i za każdym razem ów wzrost występował. Tzn. był słyszalny, lecz … niemierzalny (m.in. z pomocą stosownych aplikacji na smartfony). Chodziło bowiem o to, że pozbawione obecnego do tej pory pasożytniczego lepiszcza dźwięki miały więcej swobody i rozmachu a co ważne zwiększył się ich odstęp od szumu tła i stąd właśnie powyższe wrażenie. Z cienia wyszły wszelakiej maści szelesty i inne mikrodetale, przez co pozornie nieistotne szczegóły jak praca ręki Macieja Grabowskiego na gryfie kontrabasu, czy też zaledwie muskanie blach przez Krzysztofa Gradziuka były oczywiste. Lecz oczywistość ta nie polegała na sztucznym wysunięciu ich na pierwszy plan, lecz na unaocznieniu ich obecności, ich roli w sesji nagraniowej, przy jednoczesnym zachowaniu właściwego da nich miejsca na scenie.
Wspominana poprawa dynamiki i rozdzielczości świetnie sprawdzała się jednak nie tylko w kameralnych, skupionych na cyzelowaniu najdelikatniejszych dźwięków nagraniach, lecz również na typowo hollywoodzkich superprodukcjach. Obfitująca we wgniatające w fotel orkiestrowe tutti i iście post – apokaliptyczne partie chóralne ścieżka dźwiękowa „Batman v Superman: Dawn Of Justice” autorstwa Hansa Zimmera i Junkie XL (aka Toma Holkenborga) z typowej monolitycznej ściany dźwięku ewoluowała do stadium potężnego aparatu orkiestrowego będącego zarówno nierozerwalną jednością, jak i zbiorem poszczególnych sekcji instrumentów, w których skład wchodzili określeni muzycy. Krótko mówiąc można było delektować się całością jako taką, lecz w dowolnym momencie można też było dokonywać swobodnego wyodrębnienia poszczególnych partii i praktycznie schodzić do poziomu jednostki. Dopiero przy tak licznym składzie efekt trójwymiarowości i ogromu sceny robił wrażenie. Można bowiem mieć jakieś tam wyobrażenie o tym jak np. dana sala koncertowa wygląda, jednak z Nordostem w torze nie tylko mamy pojęcie, lecz jesteśmy w stanie doświadczyć ich rzeczywistej kubatury. I wcale nie trzeba wybierać się za ocean udowadniając, że nie mamy złych intencji, ani tym bardziej ochoty na pracę, ubiegając się o wizę turystyczna do USA, gdyż podobne doznania są w stanie zapewnić rodzime produkcje w stylu „MIUOSH | SMOLIK | NOSPR”. Ustawcie tylko odpowiednią głośność i gwarantuję, że poczujecie się Państwo jakbyście byli w Katowicach.
A niejako na deser zostawiłem pewną ciekawostkę. Otóż o ile kluczowe znaczenie i największy przyrost jakości oferowało podpięcie pod QKORE przedwzmacniacza (w moim przypadku rolę tę pełni Ayon CD-35 (Preamp + Signature)) , to dalsze uziemianie lepsze efekty przynosiło w przypadku przedwzmacniaczy gramofonowych (Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp, Gold Note PH-10 & PSU-10), jak i transportu plików (Lumin U1 Mini) aniżeli końcówki mocy (Bryston 4B³). Najwidoczniej w moim systemie właśnie przy najsłabszych sygnałach było najwięcej do zrobienia, co wcale nie oznacza, iż u Państwa będzie podobnie. Wracając jednak do mojego prywatnego ołtarzyka i do twórczości Hansa Zimmera, tym razem kooperującego z Jamesem Newtonem Howardem, kiedy już myślałem, że nic mnie nie zaskoczy włączyłem sobie „The Dark Knight” i na otwierającym album „Why so Serious?” bas najpierw było czuć jako ciśnienie przytykające uszy a dopiero potem pojawiły się częstotliwości słyszalne. Cuda? Niekoniecznie. Po prostu został uwolniony potencjał cały czas tak w nagraniu, jak i systemie obecny, lecz jednocześnie limitowany przez również obecne tamże pasożytnicze artefakty. Ich wyeliminowanie pozwoliło zatem nie tylko na zejście w niższe, sporadycznie eksplorowane rejony, co przede wszystkim pełniejsze spectrum doznań i pełne oddanie wolumenu informacji zapisanych w materiale źródłowym.
Czy da się zatem jeszcze bardziej poprawić brzmienie z użyciem amerykańskich akcesoriów? Ekipa Nordosta twierdzi, że jak najbardziej a do finalnego tuningu poleca dobór „na ucho”, czyli według własnych preferencji, podstawek antywibracyjnych Sort Kones, na których należy ustawić zarówno QKORE6, jak i QBASE. Jak sami Państwo widzicie droga do audiofilskiej nirwany bywa nieraz na tyle zagmatwana, że czasem warto wejść pozornie do tej samej rzeki, by okazało się, że przy sprzyjających okolicznościach przyrody – vide odpowiedniej konfiguracji poszczególnych elementów, nagle doznajemy swoistego olśnienia i wreszcie zaczynamy czuć o co producentowi tak naprawdę chodzi. O ile bowiem moje poprzednie kontakty z wyrobami Nordosta każdorazowo reasumowałem kurtuazyjnym „rozumiem, szanuję, ale … szukam dalej”, to tym razem, po zaimplementowaniu w swój system QKORE-6 z wyposażoną w przewód zasilający Tyr 2 listwą QRT QB8 Mark II śmiem twierdzić, iż to nie tylko przysłowiowy strzał w dziesiątkę i zdecydowanie „mój dźwięk”, co zaproponowane przez amerykańskiego producenta rozwiązanie nie ma absolutnie żadnych wad. No może poza ceną, lecz jak wiadomo „gentelmani o pieniądzach nie rozmawiają.”
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201; Dr.Feickert Volare + SME M2 + DV KARAT 17DX
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasiilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Chyba zgodzicie się ze mną, że bardzo często już samo wspomnienie o wpływie okablowania na końcowy efekt soniczny danego systemu audio u wielu zbyt technicznie podchodzących do tematu audiofilów wywołuje delikatnie mówiąc palpitację serca. Naturalnie tłumaczenia braku wiary w podobne cuda są bardzo róże. Jakie? Pierwszym i zazwyczaj eliminującym poszukiwania ewentualnych kolejnych jest prośba o pokazanie wiarygodnych pomiarów. I wszystko byłoby ok., gdyby nie drobny, znany mi z autopsji fakt. O co chodzi? Otóż kilka razy udało mi się podobnemu niedowiarkowi pokazać palcem, czyli najnormalniej w świecie przełączając druty podczas koleżeńskiej wizyty, o co my – przykładający bardzo dużą uwagę do doboru okablowania, cały czas walczymy. Niestety mimo potwierdzenia ewidentnej słyszalności zmian w fonii stwierdzał, że to jest niemożliwe, faktycznie trochę zaburza jego światopogląd, jednak z racji dużego prawdopodobieństwa, iż coś jest źle skonstruowane, nadal pozostaje przy swoim stanowisku. Przyznacie, że twarda z niego sztuka. Ponadto wiem, że takowych gagatków jest cała masa. Jednak na szczęście żyjemy w wolnym kraju i każdy wierzy w co chce, dlatego też mimo odmiennych poglądów nadal wpadamy do siebie na niezobowiązujące mitingi muzyczne. Po co ten cały wywód? Cóż. Pisząc to, podobnych do mojego znajomego melomanów lojalnie ostrzegam, kable przy punkcie zapalnym dzisiejszego testu to mały pikuś. Otóż mówiąc kolokwialnie w tym recenzenckim odcinku zmierzymy się z pokojową wersją uziemienia wykorzystującego energię elektryczną systemu audio, czyli stosunkowo nowym w ofercie amerykańskiej marki Nordost kondycjonerem masy QRT QKORE6, który w celach zapewnienia podczas testu jak najlepszej kompatybilności z resztą współpracujących z nim akcesoriów wspomagały firmowa listwa zasilająca QRT QB8 MKII i dedykowany do niej kabel zasilający TYR 2. Ważną, zamykającą ten akapit informacją, jest wzmianka, iż dystrybucją bohaterskiej trójki na naszym rynku zajmuje się krakowski Audio Center Poland.
Biorąc pod uwagę fakt solowych występów listwy zasilającej QRT QB8 na naszych łamach i tylko epizodycznym bycie kabla zasilającego TYR 2 w tej części tekstu przyjrzymy się bliżej głównie kondycjonerowi uziemienia QKORE6. Jednak nie liczcie na jakieś szczególnie dogłębne informacje, gdyż dokładne dane na temat mającego właściwości uziemiające wsadu są mocno strzeżone. Co zatem wiadomo? Przeglądając internet może nie do końca na temat konstrukcji Nordosta, ale z pewnością jego konkurencji coś da się wyczytać i jak wiadomo materiały są różne. Dlatego też może trochę dowcipnie, ale idąc za danymi producenta naszego punktu zainteresowań mogę zdradzić, iż w trzewiach tytułowej szóstki nie znajdziemy przysłowiowego „kociego żwirku”, tylko będące stopem specjalnych metali płyty zwane LVAP (Low-Voltage Attractor Plate). To ustrojstwo tworzy czysty potencjał masy, co pozwala skutecznie zniwelować powstające w urządzeniach zakłócenia elektryczne, a to ma przełożyć się na krystaliczny sound tak zabezpieczonej układanki generującej uwodzący nas dźwięk. Jeśli chodzi o inne dane na temat QKORE6, w kwestii obudowy mamy do czynienia z bardzo elegancko prezentującą się, całkowicie izolującą masę czynną kondycjonera od wpływu bodźców zewnętrznych, wielkością oscylującą w rozmiarze dawnych wież midi, wykonaną w technice szczotkowanego aluminium, o słusznej wadze srebrną skrzynką. Front unikając zbędnego blichtru może pochwalić się jedynie nadrukowanym logo marki i nazwą produktu. Zaś tył idąc za nazwą oferuje sześć dedykowanych dla konkretnych urządzeń terminali przyłączeniowych WBT. Patrząc od lewej podłączamy przedwzmacniacz, potem źródło, następnie inny komponent (np. stereofoniczną końcówkę mocy, czy phonostage), później lewą i prawą monofoniczną końcówkę mocy, by z prawej strony spiąć kondycjoner ze współpracującą z nim listwę zasilającą. Przyznacie, że konstruktorzy pomyśleli o wszystkim. Ale, ale. Przecież proces umasowienia systemu nie odbywa się bezprzewodowo. Dlatego ten problem rozwiązujemy ofertą stosownego dla każdego komponentu audio kabli QRT QKORE WIRE, w skład których wchodzą: banan, RCA, XLR, różne typy USB, widełki, Ethernet, BNC. Do wyboru, do koloru.
Ok. Może będę mało subtelny, ale nie mam zamiaru owijać w bawełnę. Dlatego też bez względu na fakt, że mamy do czynienia z bardzo kontrowersyjną zabawką, już na początku akapitu merytorycznego stanowczo powiem, że takich pozytywnych zmian w brzmieniu mojego systemu się nie spodziewałem. Owszem, może w wartościach bezwzględnych to, co posiadam nie jest wyznacznikiem drogi dla wszystkich audiofilów tego świata, ale przez lata udało mi się osiągnąć bardzo satysfakcjonujący mnie dźwięk. I gdy myślałem, że kiedyś uda mi się wygenerować w jego brzmieniu jakiekolwiek poprawy, dopuszczałem je jedynie w sferze drobnych aspektów. Tymczasem po aplikacji QKORE6 okazało się, iż dotychczas odbierana jako fenomenalna wirtualna scena została dodatkowo poukładana. QKORE6 oczyścił poszczególne byty ze szkodliwego nalotu. Jednak nie w sposób powodujący ich sterylne wynaturzenie, tylko jakby zebrał je w sobie, co spowodowało natychmiastowe zwiększenie energii ich wybrzmiewania. Muzyka jakby przyspieszyła i nabrała gdzieś w podświadomości od zawsze poszukiwanego dodatkowego drive’u, a przy tym zjawiskowego blasku. Jednym słowem każda dotychczas odbierana jako bardzo swobodna, pełna witalności opowieść muzyczna, teraz została dotknięta dodatkowym pakietem czystości pozwalającego zapisać się każdej nowej twórczości sonicznej wszechobecnego czarnego tła. Nie będę siłowo rozpisywał się na temat różnorodnych pozycji płytowych, gdyż za każdym razem musiałbym kończyć wywód laurką. Powiem tylko tyle, iż bez względu na nurt muzyczny od mocnego rocka, przez elektronikę, po jazz z muzyką dawną włącznie, wszystkie zagrały w dobrym tego słowa znaczeniu całkowicie inaczej niż dotychczas. Jednakże nie rozpatrywałem owych zmian w kwestii więcej lub mniej czegokolwiek, tylko innej bazy dla realizujących się w przestrzeni międzykolumnowej wydarzeń płytowych, zwanej pośród podobnych mi osobników, pozwalającym lepiej wybrzmieć muzyce w specyfice 3D, fenomenalnie czystym tłem. Ale zastrzegam. To nie jest jakiekolwiek rozjaśnienie przekazu, tylko jego oczyszczenie z efektem zastrzyku energii, czyli coś na kształt większej ilości skądinąd kultowego cukru w cukrze. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że gdy zmniejszymy szkodliwe dla ogólnej prezentacji zniekształcenia, natychmiast zyskujemy na rozmachu we wszelkich wektorach tak ważnej dla przyjemności odbioru okalającej nas sceny dźwiękowej. Niemożliwe? Ja też tak myślałem. Z tą tylko drobnostką, że przed przygodą z tytułowym kondycjonerem masy zza wielkiej wody, co teraz z pokorą odszczekuję.
Jestem bardzo ciekawy, jak odbierzecie moją wersję opisu dostarczonego do zaopiniowania poprawiacza uziemienia systemów audio, ale zapewniam, że jeśli jesteście zaskoczeni aż taką ilością pozytywów, podobny stan podczas odsłuchów zanotowałem również ja. To w pozytywnym wydźwięku zdziwienie powodowała każda położona na transport CEC-a płyta. Co ciekawe, od pierwszego kontaktu z gościem z Ameryki miałem do czynienia z pewnego rodzaju efektem „łał”, a mimo tego ani przez moment odbiór takiego sznytu grania nie przerodził się w coś na kształt zmęczenia organizmu. Niestety jak to zazwyczaj bywa, coś zjawiskowego często ma drugie dno, którym w tym przypadku jest spora cena QKORE6. Mimo to, nie kruszyłbym o to kopii, gdyż nikt nie obiecywał, że pogoń za króliczkiem będzie drogą usłaną różami. Dla mnie ważne jest ewidentne podążanie umówmy się sporej kwoty za ilością pozytywnych zmian w dźwięku. Dlatego też jeśli jesteście w stanie wygospodarować uwzględnioną pod testem wartość środków płatniczych, powinniście zmierzyć się z opisanym dzisiaj przenośnym gruntem dla urządzeń elektrycznych. Jak to się skończy, nie podejmuję się zgadywać, ale ze swej strony zapewniam, że będzie się działo.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement, CHORD Signature XL
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Audio Center Poland
Ceny:
Nordost QKORE-6: 22 249 PLN
Nordost QRT QB8 Mark II: 7 119 PLN
Nordost Tyr 2: 12 459 PLN/1m, 15 129 PLN/2m
QRT Qkore WIRE: 1 599 – 1 779 PLN / szt.