Opinia 1
Po ofercie środka, czyli błękitnym The Air i topowym, krwistoczerwonym The Red przyszła pora na otwierający plichtowskie portfolio na oczekiwanym przez nas poziomie (bowiem jest jeszcze budżetowy The Two) The One w nowej wzbogaconej o dopisek mk2 inkarnacji. I tu od razu drobna uwaga, gdyż sprawca całego zamieszania, czyli Witold Kamiński – właściciel i głównodowodzący WK Audio zamiast mnożyć byty pozostał wierny wcześniejszej nomenklaturze, acz na tyle gruntownie przeprojektował tytułowy przewód, że na dobrą sprawę z protoplasty pozostały w nim jedynie zewnętrzny oplot i … wtyki a cała reszta powstała niejako na nowo. Z jednej strony można byłoby zastanowić się, czy nie lepiej wygasić stary model i zacząć promocję nowego, niejako budując jego rozpoznawalność od nowa, choć z drugiej należy oddać sprawiedliwość producentowi i docenić fakt, iż wdrożenie jakichkolwiek modyfikacji pierwowzoru sygnalizuje, gdyż wystarczy zerknąć w dostarczane wraz elektroniką i generalnie wszelakimi dobrami gwarancje i umowy, by napotkać wpisy informujące, iż „producent zastrzega sobie prawo do wprowadzania zmian i modyfikacji konstrukcyjnych oraz danych technicznych bez uprzedzenia”. A tu sprawa jest mniej więcej jasna – wiadomo co dało początek serii, a że w tzw. międzyczasie to i owo uległo zmianie, to i stosowny dopisek o tym informuje. Dlatego też niepotrzebnie nie przedłużając wstępniaka serdecznie zapraszamy na spotkanie z najnowszą odsłoną rodzimego przewodu zasilającego WK Audio The One mk2.
Jak sami Państwo widzicie zarówno na tle swojego, ww. rodzeństwa, jak i audiofilsko zorientowanej konkurencji WK Audio The One prezentuje się nad wyraz skromnie. Co prawda pokryty opalizującą czarno-żółto-zielonkawą plecionką przewód dostarczany jest w firmowej, wyściełanej gąbką skrzyneczce ze sklejki a nie jak pierwotnie kartonowym pudełku, ale już sam wsad daleki jest od zbytecznego przepychu i iście bizantyjskiej ornamentyki. Ot dość cienki, acz zauważalnie sztywny i sprężysty przewód zasilający zakończono standardowymi wtykami Furutecha (E38R i FI-28R), których przydymione zielonkawe korpusy nader udanie korespondują z umaszczeniem „Jedynki”. Zmianie uległa firmowa „dekoracja”, gdyż zamiast dotychczasowej aluminiowej tulei/mufy zdecydowano się na znany z The Air, acz nieco uproszczony wzorniczo, skórzany brelok ze szczotkowaną „blaszaną” zawieszką z nazwą modelu i namiarami na producenta. A zaglądając do trzewi robi się jeszcze ciekawiej. O ile protoplasta mógł się pochwalić łącznym przekrojem 14,5 mm² na który składały się żyły robocze (L i N) po 6 mm² i PE 2,5mm², to w aktualnej inkarnacji wszystkie żyły mają 10AWG (6 mm²). W dodatku wykonano je z miedzi wyższej niż wcześniej czystości i poddano obróbce kriogenicznej. Oczywiście całość nadal wykonywana jest ręcznie, każda z żył ma inną budowę, opracowany został nowy zaplot i zastosowano inne materiały antywibracyjne. Krótko mówiąc rewolucja pełną gębą.
Skoro wrażenia natury estetyczno – organoleptycznej mamy za sobą a po wykonaniu kilku wygibasów tytułowy przewód udało mi się zaaplikować w zadek dyżurnego źródła, czyli Ayona CD-35 śmiało możemy przystąpić do dalszych działań. Jak się z pewnością Państwo domyślacie pierwszych kilka dni upłynęło na niespiesznej akomodacji samego kabla w moim systemie a mi samemu na stopniowym oswajaniu się z jego obecnością, gdyż nie da się ukryć, iż niespecjalnie lubię rezygnować z rezydującego tamże na stałe Furutecha Nanoflux Power NCF. W dodatku The One jest przewodem z nieco niższej półki, więc i mi przydał się czas potrzebny na swoisty reset oraz wyzerowanie przyzwyczajeń. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć – tu nie chodziło o jakąś traumę wynikającą z regresu a jedynie dostosowywanie, urealnienie oczekiwań i wymagań względem segmentu reprezentowanego przez obiekt testu. Tylko tyle i aż tyle.
Jak się jednak bardzo szybko okazało The One wstydu swojemu wyżej urodzonemu rodzeństwu nie tylko nie przynosi, co może okazać się świetną wizytówką plichtowskiej manufaktury. Ze względu bowiem na swoją uniwersalność jest nader bezpieczną propozycją nie tylko na początek przygody z audiofilskim okablowaniem zasilającym, lecz i sensownym wyborem wszędzie tam, gdzie szukamy po prostu porządnych i zarazem nierujnujących domowego budżetu przewodów. O ile bowiem The Air wyraźnie zbierał, konkretyzował przekaz a The Red stawiał na wolumen i potęgę brzmienia, to „Jedynka” czerpie po trochu z obu pomysłów na dźwięk pilnując przy tym, by z żadnym aspektem nie przesadzić. Oferuje zatem przyjemnie sprężysty, dobrze kontrolowany i zarazem nisko schodzący bas, dzięki czemu nawet suto okraszone symfoniką power metalowe galopady z „Born From Fire” Induction nie brzmią jak złowrogo bulgocący gar przykryty metalową pokrywką, lecz mają w sobie właściwą dawkę energii, detali i melodyjności a zamiast bezkształtnej pulpy na basie mogą pochwalić się wysoce satysfakcjonującym zróżnicowaniem i selektywnością. A właśnie – w tym momencie warto zwrócić uwagę, iż The One nie stara się za wszelką cenę cywilizować i wyciągać kiepskich realizacji za uszy, przez co o ile ww. radosne porykiwania chłopaków z Induction brzmią nawet na bliskich koncertowym poziomach głośności po prostu wybornie, to już aby dotrwać do końca nagranej chyba nawet poniżej bootlegowych standardów koncertówki „The Stranger Returns (Live 1991)” Richiego Sambory wymagana jest naprawdę silna wola. Czyli z asekuracyjnego uśredniania nici. I bardzo dobrze, bo na tym poziomie oczekuję odpowiedniej prawdomówności i transparentności a nie maskowania wad czy to systemu, czy też samego nagrania w imię nadrzędnej i zarazem błędnie rozumianej muzykalności. I tu kolejna uwaga. Otóż tytułowy WK Audio bynajmniej nie piętnuje, nie zaciąga pod pręgierz i nie ogłasza ze świętym oburzeniem Urbi et Orbi każdego potknięcia, czy wzorem zazwyczaj dorzucanych przez producentów cywilnych komputerówek nie matowi przekazu, lecz jedynie pokazuje co i jak zostało zagrane i nagrane, ocenę pozostawiając słuchaczowi. Dlatego też o ile tylko chropawość i garażowa kanciastość są w pełni świadomie zastosowanym środkiem artystycznego wyrazu, jak np. w mrocznym i pełnym elektronicznych tętnień przeplatanych gitarowymi partiami „Tales From Six Feet Under” Charlotte Wessels (tak, tak – tej Charlotte Wessels – z Delain) to bądźcie pewni, że z Jedynką w systemie z pewnością nie tylko to usłyszycie, co poprawnie zinterpretujecie i to bez konieczności zastanawiania się, czy artysta / realizator chciał nam coś przekazać, czy też któryś z elementów w naszym torze próbuje narzucić nam własny punkt widzenia i autorską interpretację.
Aby jednak zbytnio nie naginać faktów, a według purystów wręcz konfabulować, warto sięgnąć po naturalne, pozbawione amplifikacji instrumentarium. Dlatego też pozwoliłem sobie dłuższą chwilę delektować się wybornym nagraniem „Swan Lake” w wykonaniu The NBC Symphony Orchestra pod batutą Leopolda Stokowskiego z … 1954 r. I tu miła niespodzianka, gdyż pomimo wybitnie archiwalnego charakteru wydawnictwa trudno było odmówić mu porywającej dynamiki, swobody i niezwykłej koherencji. W dodatku odniosłem wrażenie, że The One potrafił nieco sugestywniej pokazać przestrzeń, kubaturę New York Manhattan Center aniżeli robił to The Air. Dęciaki i blachy mają sporo swobody i blasku, jednak daleko im do męczącego na dłuższą metę utwardzenia, czy ponadnormatywnej nadpobudliwości. Ot zdroworozsądkowa równowaga, która świetnie wróży na przyszłość.
WK Audio The One mk2 to przewód ze wszech miar godny tak uwagi, jak i polecenia. Nie dość bowiem, że nie wyrywa gniazd ze ściany i nie pomiata podpiętą do niego elektroniką (przynajmniej tą chodzącą w kategorii wagowej +10kg), to jeszcze uwalnia drzemiący w niej potencjał dynamiczny. Zamiast jednak sztucznie podkręcać motorykę, bądź podbijać skraje pasma stawia na równowagę i liniowość. Krótko mówiąc mamy do czynienia z kablarskim odpowiednikiem przysłowiowej „zupy pomidorowej”, która smakuje wszystkim, więc śmiało możemy założyć, że również i The One wszystkim powinien się spodobać.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Znacie tytułową, rodzimą markę WK AUDIO? Spokojnie, to pytanie retoryczne – przynajmniej dla naszych stałych czytelników, bowiem wiedzą, iż zajmuje się produkcją okablowania dla systemów generujących dźwięk. Powód? Po prostu zakochani w muzyce osobnicy zrozumieli, iż bez odpowiedniej jakości połączeń sieciowych i sygnałowych nie ma dobrego brzmienia nawet z najbardziej pieczołowicie skonfigurowanej układanki audio, w odpowiedzi na co ów brand został właśnie powołany do życia. Na chwilę obecną skupia się jedynie na sekcji zasilania, jednak trzeba powiedzieć, że portfolio nie tylko konsekwentnie się rozrasta – mieliśmy u siebie takie produkty jak: The Air oraz The Red, ale podążając za wymaganiami rynku również ewaluuje jakościowo. Skąd to wiem? To oczywiście jest powód dzisiejszego spotkania. Chodzi mianowicie o drugą odsłonę dotychczas nietestowanego przez nas kabla w postaci dostarczonej własnym sumptem przez plichtowskiego producenta kabla zasilającego WK Audio The One Mk II.
Co kryje w trzewiach rzeczony produkt? Z informacji przesłanych przez producenta wynika, iż tak prawdę mówiąc w stosunku do poprzednika to całkowicie inna konstrukcja. Są oczywiście cechy wspólne typu oplot, jego kolor i zastosowane wtyki, jednak clou, czyli wsad to inna bajka. W tym przypadku opiewa na znacznie czystszą, poddaną procesowi kriogenizacji miedź, całkowicie inny splot poszczególnych żył o znacznie większym przekroju zastosowanych drucików oraz odmienne materiały antywibracyjne. Co wydaje się być ważne, to podobnie do najlepszych manufaktur na świecie fakt ręcznej, sugerującej solidność wykonania produkcji każdego kabla. Niestety ze znanych obecnie obaw o podrabianie wszystkiego co się da, o naszym bohaterze oprócz pakowania go w zgrabną drewnianą skrzynkę nic więcej nie udało się nam dowiedzieć. Za to co potrafi w kwestii brzmienia zamierzenie nie pytaliśmy, gdyż bez problemu sami mieliśmy okazję to ocenić, na kilka strof o czym zapraszam do poniższego akapitu.
Zanim przejdę do opisu brzmienia, zaznaczę, iż nasz bohater jest jakby cenowym i w teorii jakościowym wstępem do dwóch dotychczas opiniowanych przez nas konstrukcji. To zaś sprawia, że najważniejszym w tym podejściu testowym jest sprawdzenie, czy The One MkII sprostał oczekiwaniom jakie wzbudził kontakt ze starszym rodzeństwem. Pierwszy był wyrazisty, jednak nieco nieokiełznany, zaś drugi również pełen energii, jednak podanej w wykwintny, co jest bardzo istotne nie zabijający drzemiącego w muzyce drive’u sposób. I wiecie co? Pełne odrobienie lekcji przez producenta słychać dosłownie od pierwszych minut. Nadal słychać drzemiącą w jedynce chęć dynamicznego pokazania realizowanych w eterze wydarzeń, jednak to nie jest już siłowe naciąganie faktów samego środka pasma, której celem było skierowanie mocy w nasycenie i wyrazistość wokalizy, przy utracie ważności reszty zakresów, tylko ewidentne zrównanie ważności poszczególnych zakresów. Muzyka jakby nabiera oddechu. Nie zmusza do wnikania w jej konkretny, w tamtym przypadku aspekt związany z projekcją średnicy, tylko pozwala chłonąć całość materiału w równym stopniu. Naturalnie to nadal nie jest wyrafinowanie, czyli powiązana z gładkością rozdzielczość przekazu jak we flagowcu, ale mimo wszystko słychać, iż system stawia na większy spokój, a co za tym idzie, minimalizuje męczącą na dłuższą metę pewnego rodzaju „nachalność” podania. Nagle okazuje się, że piosenkarka nie chce człowieka zjeść, a kontrabasista wzmocnioną pudłem rezonansowym struną przyprawić o arytmię serca. Wszystko z jednej strony jest nienachalne, ale z drugiej pełne niezbędnego wigoru, pozwalającego zagrać pełne spektrum nurtów muzycznych. Jak to możliwe? Przecież pisałem. To efekt równego traktowania całego pasma, co sprawia, że muzycy tak wściekłego rocka, jak i jazzowego plumkania obdarowani są i dobrą wagą dźwięku, jego fajna kontrolą, w żadnym stopniu nieograniczoną swobodą projekcji w eterze, a przy tym przyjemną w odbiorze plastyką. Czy da się lepiej? Naturalnie, choćby z modelem ze szczytu oferty. Jednak znając z autopsji możliwości całej trójki zanim uderzycie w najwyższe „c”, polecam zapoznać się z początkiem cennika. Jest naprawdę dobry.
Gdy nadszedł czas zaproponowania grupy docelowej dla punktu zapalnego naszego spotkania, bez najmniejszej obawy o jakąś dramatyczną porażkę polecam go do posłuchania dosłownie każdemu. Nie oferuje przewalonego basu. Nie jest specjalnie nachalny. Za to jest dobrze osadzony w masie, dzięki temu z fajną barwą, a wszystko okrasza odpowiednio dozowana swoboda projekcji. Czy każdemu przypadnie do gustu, to już inna, zależna od potrzeb danej konfiguracji i samego zainteresowanego para kaloszy. Jednak jedno jest pewne, spędzony z nim czas będzie owocny w fajne doznania. A przecież w naszej zabawie o to chodzi. Nie mam racji?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition, Klipsch Horn AK6 75 TH Anniversary
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Producent: WK Audio
Cena: 6 900 PLN / 1,5m