1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. ZenSati Angel full set

ZenSati Angel full set

Link do zapowiedzi: ZenSati Angel full set

Opinia 1

Wbrew pozorom testy zbiorowe, czy to okablowania, elektroniki, czy też kompletnych systemów Hi-Fi/ High End oprócz niewątpliwej wygody związanej z faktem jedynie wypakowania, podłączenia i spakowania danej układanki niosą ze sobą kilka zagrożeń. Nie dość bowiem, że przy takich konglomeratach nie zawsze i nie do końca wiadomo kto tak naprawdę ponosi odpowiedzialność za efekt finalny, to dodatkowo, o ile nie mamy do czynienia z faktycznym kompletnym od „A” do „Z” systemem, trzeba brać pod uwagę prawdopodobieństwo nie do końca optymalnego wpasowania się zestawu komponentów w nasze prywatne – redakcyjne sety. Dlatego też, o ile tylko jest ku temu sposobność staramy się weryfikować kompatybilność gości w obu naszych zestawach i równolegle dokonywać solowych odsłuchów poszczególnych komponentów, by zminimalizować ewentualny efekt „przesycenia roztworu”. Tym razem mieliśmy jednak nieco ułatwione zadanie, gdyż najpierw przez OPOS-a nawet nie tyle przeszły, co weszły i finalnie zostały zwory a następnie na gościnnych występach gościliśmy przewód zasilający, który dziwnym zbiegiem okoliczności również wylądował na naszej liście zakupowej (o statusie „do realizacji”). Dlatego też mając przesłuchane zarówno pierwsze, jak i ostatnie ogniwo łańcucha połączeniowego w trakcie wizyty w siedzibie marki w Helsinge z radością przystałem na propozycję Marka Johansena pochylenia się nad swoistą brygadą pościgową w postaci pełnego zestawu okablowania pozwalającego niemalże całkowicie wyeliminować z toru zmienne w postaci „obcych” drutów. O czym mowa? O kompletnym secie ZenSati Angel, w skład którego weszły trzy przewody zasilające, interkonekty RCA, XLR, Ethernet i USB oraz przewody głośnikowe wraz ze stosownymi zworami. Krótko mówiąc po dogłębnej eksploracji serii Zorro (Ethernet & USB, XLR, Speaker, power, BNC, Coax, AES/EBU, phono), #X i Razmatazz przyszła pora na rozprawienie się z umowną duńską „ofertą środka”, bądź jak kto woli anielskim orszakiem statecznym krokiem zmierzającym ku wyższym seriom.

Nie da się ukryć, iż o ile przy solowych występach „Aniołków” ich wierzchnia, miedziano-złota plecionka i utrzymane w takim samym umaszczeniu korpusy wtyków sprawiały bardzo pozytywne wrażenie, to przy zmasowanym ataku z jakim przyszło się nam w ramach niniejszego testu zmierzyć efekt wizualny przeszedł najśmielsze oczekiwania. Niby już unboxing dawał pewien przedsmak tego, co nastąpi nawet nie tyle po wysupłaniu zawartości z przepastnego pudła, co „ozłoceniu” systemu. Oczywiście, do #X-ów „trochę” im brakowało, ale śmiem twierdzić, że i tak wartość postrzegana znacząco przekraczała już i tak niezbyt budżetowe pozycjonowanie Angeli w portfolio producenta. Niemniej jednak owa miedziano-złota, jakże daleka od jarmarcznej krzykliwości, kolorystyka nie tylko łapała za oko, co sprawiała, że sam system uległ delikatnemu rozświetleniu, szczególnie gdy udawało mi się wygospodarować kilka kwadransów w czasie, gdy wpadające przez okna słońce miało okazję „liznąć” swymi promieniami któryś z duńskich przewodów. A tak już nieco bardziej konkretnie, to wszystkie Angele mogą pochwalić się rozsądnymi średnicami przebiegów głównych zazwyczaj (zasilające są nieco grubsze) nieprzekraczających rozmiarów kciuka i taką też (rozsądną) wiotkością, którą jeszcze poprawiały cieńsze końcówki pomiędzy aluminiowymi tulejami reduktorów a konfekcją. I tu od razu warto wspomnieć, iż o ile pochodzenie wsadu do wtyków sygnałowych/głośnikowych nie jest powszechnie znane, o tyle w przypadku przewodów zasilających wiadomo, iż są to Furutechy (FI-28R / FI-E38R). Jeśli zaś chodzi o nieco bardziej wnikliwą wiwisekcję budowy anatomicznej naszych gości, to zgodnie z tradycją Mark konsekwentnie trzyma język za zębami zdradzając jedynie, że w serii Angel, zgodnie z resztą z umaszczeniem, postawił na miedź w izolacji powietrznej i z niezwykłą dbałością zatroszczył się tak o elektryczny (ekranowanie), jak i mechaniczny (walka z wibracjami) dobrostan przewodników.

Abstrahując jednak od ewentualnych zawiłości i niewiadomych natury metalurgicznej z naszego punktu widzenia kluczowym pozostaje pytanie jak tytułowy „anielski orszak” zaprezentował się pod względem brzmieniowym, gdyż zarówno zworki, jak i przewód zasilający dość wyraźnie stawiały na energię, dynamikę i rozdzielczość w całym reprodukowanym / transmitowanym przez siebie paśmie a tym samym zachodziła obawa, czy przypadkiem multiplikacja ich udziału w systemowym krwioobiegu za sprawą rodzeństwa nie doprowadzi do swoistego przesytu i zbyt dużej zawartości „cukru w cukrze”. Dlatego też dokonując iście ekwilibrystycznych wygibasów w trakcie zastępowania dyżurnego okablowania duńskimi Aniołkami zachodziłem w głowę co owe roszady w moim systemie wniosą, tym bardziej, że cały set był fabrycznie nowy a więc wymagał gruntownego wygrzania. I … I gdybym musiał pisać recenzję pod presją czasu mając na odsłuchy raptem kilka dni, to pewnie niniejszy tekst albo by się nie ukazał, albo jego wydźwięk byłby diametralnie inny. Powód? Dość oczywisty, szczególnie przy „zimnych drutach”, które przynajmniej u mnie, po wspomnianych kilku dniach grania po kilkanaście godzin na dobę, dopiero zaczęły budzić się do życia. Całe szczęście po tygodniu od wpięcia w kalendarzu była upragniona majówka, więc cały proces akomodacyjny można było jeszcze zintensyfikować i korzystając z nieobecności sąsiadów nieco zwiększyć wartkość strumienia przepływających przez przewodniki elektronów. Tym samym do dość szybko dojrzewających skrajów pasma wreszcie dołączyła dotychczas nieco nieśmiała i wycofana średnica a tym samym po około dwóch tygodniach zamiast skupiać się na obserwacji zachodzących w brzmieniu spiętego ZenSati systemu mogłem bardziej krytycznie podejść do oceny sygnatury Angeli jako takiej.
Zatem ad rem. I tak, po ustabilizowaniu się tytułowego okablowania jasnym stało się, że choć wspomniane akcentowanie energetyczności, dynamiki i rozdzielczości nadal było nie tylko obecne, co stanowiło myśl przewodnią i podstawy estetyki oferowanej przez ZenSati, to zarazem sięgnięcie po kompletny zestaw zapewniło nie tyle intensyfikację i potęgowanie doznań, co raczej dążenie ku wzorcowej koherencji, liniowości i transparentności przekazu. Prawdę powiedziawszy mając gdzieś z tyłu głowy oczekiwania dalszego przyrostu adrenaliny początkowo sam byłem mocno tym faktem zdziwiony, jednak z biegiem czasu i sukcesywnie przyrastającego przesłuchanego plikozbioru jasnym stawało się, że ów efekt nie jest pochodną uśredniania poprzez równanie w dół, co w górę. Dlatego też wspomnianą liniowość ZenSati pozwolę sobie porównać do „Korony Himalajów”, która z odpowiedniej perspektywy również wydaje się, że użyję dość lapidarnego określenia, dość „równa”. Wszystko „wydaje się” OK, na swoim miejscu i o właściwej intensywności. Tymczasem wystarczy skonfrontować ową równość ze standardowymi punktami odniesienia, by zrozumieć dzielące je dystans i skalę. Okazuje się bowiem, że człowiek bardzo szybko przyzwyczaja się do dobrego, niemalże w okamgnieniu uznając je za obowiązujące, permanentne i wieczne status quo. Dlatego też powrót do stanu sprzed podmiany jest tak bolesnym i traumatycznym doświadczeniem. Jednak nie uprzedzając faktów skupmy się na konkretach. Ot chociażby realizmie i precyzji ogniskowania źródeł pozornych na zaskakująco wieloplanowej scenie, a tym samym zdolności iście holograficznego kreowania efektów przestrzennych począwszy od szczekających psów na „Amused to Death” Rogera Watersa i „Hunt” Amarok, poprzez burze na „Riders on the Storm” The Doors i „10,000 Days (Wings Pt 2)” TOOL na scenicznych spacerach George’a Michaela („Symphonica”) skończywszy. Co jednak kluczowe, zamiast sztucznego, siłowego uprzestrzennienia prezentacji ZenSati niejako podprogowo do bądź co bądź znanych, śmiem twierdzić iż niemalże na pamięć, dźwięków dołożyły warstwę wizualną, czyli obraz i to o jakości co najmniej 4K, więc nie tylko słyszeliśmy, ale i praktycznie widzieliśmy rozgrywające się wokół nas wydarzenia i zjawiska pogodowe. Od razu spieszę donieść, iż fakt „widzenia dźwięków” nie wynikał ze wspomagania się podczas odsłuchów substancjami psychoaktywnymi takowe atrakcje zapewniającymi, lecz jedynie stanowi z mojej strony swoisty środek artystycznego wyrazu, hiperbolę, uzmysławiającą odbiorcom realizm, namacalność i transparentność brzmienia duńskiego okablowania. Przesada? Cóż, proponuję wypożyczyć tytułowy set, podelektować się nim przez kilkanaście dni a później wrócić do wcześniejszego stanu posiadania i samemu ocenić skalę regresu wynikającej z utraty „podprogowej” składowej wizualnej. Nie chcę w tym momencie wyjść na fatalistę, jednak coś czuję w kościach, że w większości przypadków ową przesiadkę będziecie mogli Państwo porównać do zjazdu z niemieckiej autostrady, którą przez kilka godzin poruszaliście się z prędkością 150 + km/h na którąś z rodzimych, podrzędnych DK-awek, gdzie utrzymanie 80 km/h będzie można uznać za spory sukces. Po prostu nagle wszystko zwalnia, szarzeje, traci na dynamice i wartkości a radość z intensywności odsłuchu i zaangażowania w prowadzoną przez muzyków narrację pikuje do poziomu beznamiętnego wodzenia wzrokiem po stanowiącej li tylko tło naszej egzystencji muzycznej „foto-tapecie”.
Ograniczając się do samych dźwięków uczciwie trzeba przyznać, że Angele w kwestii prowadzenia, kontroli, zróżnicowania i zejścia basu są klasą same dla siebie. Kiedy trzeba jest pioruńsko szybko a gdy tylko stosowne częstotliwości w materiale się znajdą zejście na najgłębszych piekielnych otchłani mamy jak w banku. Jako papierek lakmusowy niech posłużą syntetyczne „Gone” SIERRY , często grany przez Marka „Hold Me Down” Murkury, bądź bezlitośnie brutalny „Hymns in Dissonance” Whitechapel i apokaliptycznie epicki „Modern Primitive” Septicflesh, gdzie jakakolwiek limitacja dynamiki i energii powoduje dramatyczny spadek rozdzielczości i motoryki a zamiast niezwykle selektywnej kanonady otrzymujemy dudniąco-buczący ulepek nadający cię co najwyżej do potańcówki w remizie. A z Angelami każdy, nawet najdrobniejszy niuans miał swoje ściśle określone miejsce i pracował z precyzją miniaturowego trybiku w szwajcarskim/japońskim chronometrze typu skeleton, w który mamy pełen wgląd przez szafirowe szkiełko i równie transparentny dekiel. I właśnie owa transparentność i zupełnie naturalna, intuicyjna możność wniknięcia w dowolną warstwę, plan nagrania jest jedną z najmocniejszych stron duńskich przewodów, gdyż nic nie ukrywając jednocześnie nie powodują uczucia sterylności i prosektoryjnego wyzucia z organicznej soczystości. Potrafią bowiem pokazać czym jest rzeczywista, nieprzesadzona wzorem pseudo-audiofilskich samplerów, rozdzielczość i co różni ją od siermiężnej detaliczności, bądź do szpiku kości antyseptycznej selektywności. Ba, tutaj owa rozdzielczość staje się niejako zaprzeczeniem ww. „szczególarstwa”, bowiem celem nadrzędnym jest całość – kompozycja a nie obsesyjne dzielenie włosa na czworo i rozbijanie każdego dźwięku na atomy licząc na to, że słuchacz jakość ową „tartą bułkę” w „muzyczną kajzerkę” ulepi. Proszę tylko rzucić uchem na misterne, iście jubilerskie „Couperin & Lalande: Leçons de Ténèbres” w wykonaniu Paco Garcia, Étienne Bazola, Ensemble les Surprises i Louis-Noël Bestion de Camboulas, by doświadczyć nie tylko absolutnej harmonii, co równie idealnej równowagi pomiędzy istotnością poszczególnych partii wokalnych i instrumentalnych a iście immersyjną aurą pogłosową oraz podkreślającą realizm akustyką Église Saint-Martin d’Amilly. Jedynie znanym sobie sposobem zachowują zdolność oddawania w pełnym, reprodukowanym przez siebie paśmie energii a zarazem pozostając wysoce komunikatywnymi nawet przez moment nie próbują czegokolwiek przejaskrawiać, bądź tonizować. Próżno zatem szukać tu ewentualnych szwów trzymających ze sobą zarówno poszczególne podzakresy, czy jakże zróżnicowane (od klawesynu po organy) instrumentarium. I choć, jak już wielokrotnie podkreślałem, aspekt dynamiczny, tak w skali mikro, jak i makro, odgrywa tu kluczową rolę, to owa estetyka nie jest zjawiskiem permanentnym, dzięki czemu chcąc ukoić skołatane nerwy i sięgając po „Homage” Joe Lovano & Marcin Wasilewski Trio, bądź baśniowy „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena otuleni zostaniemy pastelowością krainy łagodności i napojeni ambrozją wyrafinowanej słodyczy.

Tym oto sposobem dotarliśmy do końca niniejszej opowieści, której puenta stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji. Bowiem z jednej strony nie tylko mam popartą testowym doświadczeniem świadomość, że nawet w obrębie duńskiego portfolio można pójść jeszcze dalej, wyżej i lepiej (vide #X), a z drugiej po kilkutygodniowym romansie z kompletnym krwioobiegiem w postaci ZenSati Angel zupełnie przeszła mi ochota na dalsze eksperymenty z nie zawsze idealnymi „kompozycjami” złożonymi z mozolnie dobieranych modeli firm trzecich, o nieraz wręcz obsesyjnej gonitwie za metaforycznym króliczkiem nie wspominając. Z Angelami w torze mam i doskonale słyszę wszystko, co słyszeć mogę, a nie to, co ktoś uznał za stosowne, bym słyszeć powinien. Dlatego też jeśli i Państwo chcielibyście kwestię okablowania Waszych systemów uznać za może nie definitywnie, co na bardzo długo, zamkniętą, to gorąco polecam Wam wypożyczenie duńskiego „black box-a” i osobistą weryfikację kompletności i skończoności brzmienia ich „anielskiej” zawartości.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance + zwory ZenSati Zorro
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Spokojnie, to nie żadne déjà vu, tylko po świetnym występie przewodu zasilającego i zworek z tej linii duńskiej marki ZenSati tylko w pozytywnym znaczeniu impulsywna decyzja zmierzenia się z kompletnym zestawem tytułowego Angel-a. Co prawda jej realizacja wymagała sporego przygotowania logistycznego, ale jak widać, dzisiejsze spotkanie jasno daje do zrozumienia, że dla chcącego nic trudnego. Trochę to trwało, jednak zakończyło się sukcesem i w trzecim podejściu z duńskimi aniołami tym razem zmierzymy się z kompletnym okablowaniem tej serii w postaci 3 sieciówek, 2 sygnałówek analogowych, 1 zestawu kolumnowych oraz 2 sygnałówek cyfrowych, czyli ZenSati Angel Power, XLR, RCA, Speaker, LAN oraz USB.

Tradycyjnie informacje o budowie produktów tej marki są bardzo zdawkowe. Wiemy tak naprawdę niewiele. Po pierwsze, że jako przewodnik wykorzystano wysokiej czystość miedź. Po drugie wykonane z tego budulca przebiegi sygnałów spleciono w firmowy wzór. Po trzecie oprócz znanych tylko producentowi materiałów na izolatory i ekrany jedną z ważnych ról odgrywa izolacja powietrzna. A po czwarte wszystkie kable finalnie ubrano w imitującą rybią łuskę, metalizowane, mieniące się miedzianym odcieniem złota, zjawiskowo prezentujące się miedziano-złote peszle. Naturalnie w celach zabezpieczenia nabywcy przed zakupem wszechobecnych podróbek każdy przewód posiada numer seryjny a zestaw testowy finalnie trafił do nas w zbiorczej prostopadłościennej skrzyni.

Co wydarzyło się po kompletnym okablowaniu mojego zestawu miedziano-złotymi aniołkami? Czy wywróciły przysłowiowy stolik do góry nogami – piję do całkowicie innego odbioru kompletnej zbieraniny w stosunku do jednej sieciówki? Choć w pewnym momencie było zaskakująco, to nic niezgodnego z pozytywnymi przypuszczeniami się nie wydarzyło. Jak zatem wypadły? Zanim przejdę do konkretów, wyjaśnię frazę „w pewnym momencie zaskakująco”. Chodzi o proces podmiany moich konstrukcji na będące bohaterami testu. Rozpocząłem do sieciowych i gdy oczekiwanie w źródle potwierdziła się chęć nabycia jednej sztuki w to miejsce, dodatkowa roszada dwóch egzemplarzy w przedwzmacniaczu liniowym nieco zmieniła ogólne postrzeganie zwarcia oferowanej energii na lekko uwolnioną w domenie krawędzi. Jednak nie był to żaden problem, bowiem Angele zastępowały bardzo wyraziste w tej materii Acrolinki 8100, które stacjonują tam celowo, aby dać przekazowi maksimum zwarcia. ZenSati przy bardzo dobrej rozdzielczości nieco inaczej podchodzą tego tematu, dlatego wynik był taki, a nie inny. Ale proszę o spokój, gdyż kolejne podmianki w znaczeniu sygnałowego XLR i kolumnowego sprawiły powrót do oczekiwanego wyniku. Wyniku opartego pełną ekspresji energię z dużym, finalnie jako pełen komplet nawet większym zaangażowaniem w ilość oddawanego impulsu przy dość jego podobnym zwarciu w stosunku do mojego codziennego kompletu. Dosadnie wyjaśniając ten aspekt gdy proces zamiany dobiegł końca, przekaz cechowało mocniejsze uderzenie muzyką z minimalnie większym udziałem wyższego basu, ale nadal z odpowiednim zwarciem i wyraźną krawędzią. Nie powiem, efekt był fajny, bowiem dostałem jakby większy drive przy niższym poziomie głośności, co sprawiało, że muzyka tętniła jakby większym życiem. Co prawda z automatu system pokazywał, gdzie masteingowcy w tak zwanych „audiofilskich” wydaniach płyt chcąc zaskarbić sobie przychylność odbiorców bardziej podciągnęli suwak z ilością muzyki w muzyce, ale nie było to męczące, ani degradujące prezentację, tylko jakby papierek lakmusowy odsłaniający kulisy powstania danego materiału. Ja tego chciałem uniknąć, dlatego mój zestaw okablowania w tym akurat aspekcie jest zamierzenie bardziej wstrzemięźliwy, ale zapewniam, z prezentacją w wersji duńskiej bez problemu mógłbym żyć. Powiem więcej, w pewnym sensie nawet mocno mnie to zaintrygowało, gdyż delikatnie zwiększyło się różnicowanie energii w podobnym pasmie brylujących instrumentów. Przy tym prezentacja nie utraciła ani krzty blasku, co sprawiało, że mimo innego poziomu wagi dźwięku, wydarzenia sceniczne rysowane były ze świetnym doświetleniem najdrobniejszych niuansów.
Na obronę ostatniej, w mojej ocenia bardzo ważnej cechy posłużę się często wykorzystywanym jako tak zwany palec Boży materiałem będący interpretację twórczości Claudio Monteverdiego krążek „A Trace Of Grace” Michela Godarda. I wbrew pozorom nie chodzi mi o udowadnianie na bazie swobody oddania wszechobecnego echa, czy magii wykorzystanego w tej muzyce zawijającego się niczym rogi górskim kozom serpentu, tylko z premedytacją i wziętą jakby z innej planety gitarę basową. To ona w wielu utworach nadaje płynność i dosadność emocji fraz muzycznych. Jej majestatyczne snucie się nad podłogą podkręcone mocnym zaznaczeniem ataku na struny powoduje, że przy dobrym odtworzeniu najzwyczajniej w świecie przechodzą mnie ciary. Niestety nie zawsze udaje się to uzyskać, gdyż czasem dana konfiguracja bardziej stawia na atak tracąc na ilości mieniącej się esencjonalnością energii, innym razem zbytnie przegrzanie dźwięku gubi bardzo ważne dla istoty tego instrumentu informacje o inicjacji pracy strun. Tymczasem mimo wspomnianego większego zaangażowania masy w wizualizację tej płyty przez okablowania ZenSati nadal dostawałem wszystko. Atak na struny, ich odpowiedź w postaci energii i powolne jej wygaszanie w zjawiskowo wypadających w postaci coraz cichszych impulsów. Powiem tak, nic dodać, nic ująć, tylko słuchać.
Co jest bardzo istotne w tym rozdaniu testowym, owo wzmocnienie poziomu dobrze kontrolowanej i wyraźnie rysowanej wagi muzyki ku mojemu zdziwieniu nie powodowało nawet najmniejszego osłabienia wyrazistości odtwarzania gatunków stawiających na agresję. Weźmy na tapet choćby grupę Nirvana i jej znakomity krążek „Nevermind”. Oczywiście w tym przypadku chodzi o zachowanie surowości brzmienia tak gitar, jak i w pewien sposób mocno skrzeczącego głosu niestety nieżyjącego już frontmena. Bez zachowania będącej znakiem szczególnym tej muzy surowości byłoby zwyczajnie nudna. A tak gitary grały szorstko, wokal boleśnie „jęczał”, co odbierałem jako miód na moje spragnione tego rodzaju grunge’owej muzy uszy. Kolejny raz nie pozostało mi nic innego, jak usiąść i wysłuchać płytę do końca, co naturalnie uczyniłem.

Czy tytułowe okablowanie stanowi remedium na wszelkie bolączki każdego zestawu? Pewnie nie, ale od samego początku jako feedback aplikacji ZenSati w tor dawka energii u mnie wpadła na tyle zjawiskowo, że nie było najmniejszego problemu ze znakomitym odtworzeniem dosłownie każdego materiału. Jak to możliwe? Otóż słowo klucz to „rysunek energii”, czyli w sukurs podkręcenia jej ilości idzie rysująca ją ostra kreska i zwarcie, co nawet w przypadku odczucia istotnej zmiany ilości in plus – tak jak u mnie – nie jest jakimkolwiek problemem, a w wielu wypadkach może być nawet efektem pożądania. Tak tak pożądania, gdyż już w tracie testu miałem kilka pomysłów, jak wykorzystałbym dobro niesione przez pełen zestaw duńskiego okablowania. Jakie? Co prawda nastawiam się na jedną sztukę, ale zdradzę, że w kilku newralgicznych punktach zastosowałbym szlifujące ostatni rys grania systemu podstawki pod wtyki sieciowe i być może na podłodze pod okablowanie kolumnowe, co codzienny sound prawdopodobnie wyniosłoby na dotychczas nieosiągalne poziomy. Czy tak się stanie? Może kiedyś, gdyż na razie finalizuję zakup gramofonu i temat na razie musi poczekać. Ale to u mnie. Odnosząc się zaś do Was powiem tak. Jeśli jesteście na skraju dróg podczas kompletowania okablowania do swojej zbieraniny audio, opiniowana dziś linia ZenSati Angel powinna znaleźć się na potencjalnej liście odsłuchowej. A to dlatego, że tryska życiem w estetyce idealnie zbudowanej modelki. Jednak nie w sensie „wieszaka na ubranie” lub „Plus size” jak to bywa u włoskich projektantów, tylko ogólnie przyjętego męskiego ideału o wymiarach 90/60/90. Intrygujące? Myślę, że tak, dlatego grzechem byłoby nie spróbować.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny
Angel XLR/RCA: 26 900 PLN / 2 x 0,5m; 33 900 PLN / 2 x 1 m; 40 900 PLN / 2 x 1,5 m
Angel USB & Ethernet: 24 590 PLN / 0,5m; 29 490 PLN / 1m; 34 390 PLN / 1,5m
Angel Speaker: 89 000 PLN / 2 x 2 m; 99 000 PLN / 2 x 2,5 m; 109 000 PLN / 2 x 3 m
Angel Jumpers (Zwory): 9 900 PLN / 4 x 0,1m; 10 900 PLN / 4 x 0,2 m; 11 900 PLN / 4 x 0,3 m
Angel Power: 36 900 PLN / 1m; 40 900 PLN / 1,5m; 44 900 PLN / 2m

Pobierz jako PDF