Opinia 1
O ile część, szczególnie ta walcząca o utrzymanie się w głównym nurcie tzw. elektroniki użytkowej, producentów odświeża swe katalogi niemalże w rocznych interwałach, dzięki czemu chcąc być na bieżąco trzeba się zazwyczaj wykazywać niezłym refleksem, by załapać się na testy co i rusz wprowadzanych na rynek produktów, to warto pamiętać, iż High-End rządzi się własnymi i diametralnie innymi regułami. Czym innym jest bowiem sezonowa i tak po prawdzie czysto kosmetyczna zmiana warty w segmencie ogólnodostępnych amplitunerów kina domowego a czym innym wygaszanie produkcji jednych i wprowadzanie nowych modeli urządzeń o cenach dorównujących, bądź wręcz przekraczających, równowartość jakiegoś sensownego turladełka, lub mniej, bądź bardziej przestronnego lokum w modnej dzielnicy. Dlatego też w segmencie dóbr luksusowych, do których High-End niewątpliwie należy czas płynie zdecydowanie wolniej i spokojniej a cykl życia poszczególnych modeli sięga kilku – kilkunastu lat. Taki też zegar tyka dla naszego dzisiejszego, dostarczonego przez ekipę Nautilusa, bohatera, czyli przedwzmacniacza liniowego Accuphase C-2450, który co prawda swój debiut miał niemalże cztery lata temu, jednakże z racji reprezentowania ww. grona górnopółkowców ani japońskiemu producentowi w głowie wysyłanie go na emeryturę a i my sami nie czuliśmy nijakiej presji czasu związanej z faktem jego dostępności. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę z faktu jego istnienia, jednakże cierpliwie czekaliśmy aż jego pojawienie się na naszych łamach będzie miało jakiś szerszy kontekst, wpisze się w stosowną narrację i … tak też się stało. Skoro bowiem oprócz standardowych i na swój sposób oczywistych kompletnych zestawów pre & power zaczęły się u nas pojawiać na solowych występach również same przedwzmacniacze, jak m.in. Gryphon Audio Pandora, Vinius audio TVC-04, czy Bryston BR-20 oczywistym stało się, iż w tym gronie nie może zabraknąć i Accuphase’a a nasz wybór padł na drugi od dołu – plasujący się oczko powyżej C-2150 model C-2450, na wiwisekcję którego serdecznie zapraszamy.
Tak jak w przypadku wszystkich konstrukcji, jakie znajdziemy w portfolio Accuphase, również i nasz dzisiejszy gość wydaje się ucieleśnieniem zwrotu, który już na stałe wpisał się do rodzimego słownika – „złote a skromne”. Nie da się bowiem, dzięki szampańsko-złotemu malowaniu, nie rozpoznać Accuphase’ów na tle konkurencji, więc kwestię identyfikacji marki mamy już poniekąd z głowy a skoro o gustach dyskutować mi nie wypada, więc po prostu nad faktem, iż część z Państwa ową „skromność” z radością powitałaby we własnych systemach a pozostali, niezależnie od nie wiadomo jak wyrafinowanych doznań nausznych, z automatu ją wykluczają, przejdźmy do porządku dziennego i po prostu zamknijmy temat. Grunt, że otrzymujemy to, co znamy i lubimy, bądź nie. Centrum masywnego i anodowanego na złoto aluminiowego frontu zdobią pokaźnych rozmiarów przydymiana szyba chroniąca charakterystyczny, podświetlany na zielonkawo logotyp marki i rozmieszczone po jego bokach dwie sub-sekcje informujące o uaktywnionej funkcji – lewa i prawa – skupiająca się głównie na wizualizacji siły wzmocnienia, oraz podobnych gabarytów dystyngowanie opadająca klapka skrywająca manipulatory obsługujące rzadziej wykorzystywane funkcje począwszy od wyboru wzmocnienia (+12/18/24 dB) po equalizację (±5 dB przy 300 Hz i 3 kHz), nastawy modułu przedwzmacniacza gramofonowego, słuchawek etc. Całe szczęście przy zamkniętej pokrywie nic nie kłuje w oczy purystów, którzy leniwym wzrokiem mogą błądzić po zlokalizowanej na lewej flance masywnej gałce selektora wejść z budzącym zaufanie włącznikiem głównym i usytuowanym na przeciwległym krańcu frontu bliźniaczym pokrętłem głośności w towarzystwie aktywatorów Comp (kompensacji skrajów pasma podczas cichego słuchania) i ATT (obniżenia głośności o 20 dB) oraz złoconego gniazda słuchawkowego. I tutaj od razu pozwolę sobie na dygresję natury użytkowej, gdyż skoro podczas testów Musical Fidelity M8xi zwracałem uwagę na niebezpieczny śladowy opór podczas regulacji głośności, to w Accu ów detal wypada obsypać w pełni zasłużonymi komplementami. Gałka chodzi bowiem z zauważalnym a zarazem dystyngowanym oporem i to pomimo faktu, iż tak naprawdę, choć zmotoryzowana, nie jest osadzona na osi klasycznego potencjometru, lecz współpracuje z enkoderem przekazującym informacje o jej położeniu do firmowego, skomplikowanego i szalenie precyzyjnego (sterowanego mikroprocesorowo zestawu szesnastu konwerterów V/I) układu AAVA przetransplantowanego z droższego rodzeństwa – C-2850. Jakby tego było mało sam moduł pokrętła nie tylko elastycznie odizolowano mechanicznie od obudowy i zamknięto w aluminiowym, wykonanym na obrabiarkach CNC bloku aluminium, lecz przede wszystkim wyeliminowano z toru sygnałowego.
Płytę górną również wykonano z aluminium i wykończono będącą swoistym novum szczotkowaną fakturą „hair-line” a boki przyozdobiono drewnopodobnymi profilami. Rzut oka na ścianę tylną i … jest dobrze. O ile jednak C-2150 mogliśmy wzbogacić dwiema kartami rozszerzeń, czyli modułem przetwornika cyfrowo-analogowego DAC-50 i przedwzmacniacza gramofonowego AD-50, o tyle w C-2450 slot, choć podwójnej szerokości, akceptuje jedynie adekwatny klasie jednostki głównej insert – phonostage AD-2850 za drobne 16 900 PLN. Idźmy jednak dalej. Topologia pozostałych przyłączy jest tyleż wygodna, co w pełni logiczna. Górną parcelę zajmują interfejsy w standardzie RCA, czyli pięć par wejść liniowych, pętla magnetofonowa, zdublowane wyjścia i przelotka dla zewnętrznego procesora a dolną – zarezerwowaną dla XLR-ów, dwie pary wejść, takiż sam zestaw wyjść i bliźniacza do ww. przelotka. Listę zamyka trójbolcowe, w końcu to High-End, gniazdo zasilające IEC. W zestawie nie zabrakło również firmowego interkonektu RCA, standardowego przewodu zasilającego i eleganckiego pilota zdalnego sterowania.
Od strony elektrycznej mamy w tym przypadku do czynienia z konstrukcją dual mono – z dedykowanymi każdemu kanałowi transformatorami i parą wykonanych na zamówienie kondensatorów o pojemności 10 000 μF każdy. Kanał lewy i prawy są całkowicie od siebie odseparowane i zamknięte w osobnych obudowach wewnętrznych. Dodatkowo w porównaniu do poprzedniej generacji poprawiono o 10 % parametr współczynnika S/N, podwojono wartość prądu na wyjściu a co za tym idzie, zmniejszono rezystancję sprzężenia zwrotnego oraz korespondujących z nią szumów własnych.
Zgodnie z logiką i zasadami mówiącymi, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia a im dalej w las, tym więcej drzew „przesiadając się” z C-2150 wypadałoby spodziewać się nie tylko podążania drogą niższego modelu, co przede wszystkim intensyfikacji jego kluczowych cech. Tymczasem już pierwszy odsłuch C-2450 dość zaskakująco uświadomił nam fakt, że czasem tak ww. logika, jak i wydawać by się mogło oczywiste oczekiwania muszą i ustępują pierwszeństwa zdecydowanie większej wagi dogmatom, jak tradycja i firmowa, na dobre zakorzeniona w świadomości wiernych odbiorców, szkoła brzmienia. Warto bowiem mieć świadomość, iż Japończycy, jako społeczeństwo są pełni, przynajmniej z naszego – europejskiego punktu widzenia, sprzeczności, gdyż z jednej strony pełnymi garściami czerpią z puli współczesnych – najnowocześniejszych, iście kosmicznych, technologii a jednocześnie kulturowo i mentalnie hołdują wielowiekowym zasadom i tradycjom. I to poniekąd jest klucz – pryzmat pozwalający zrozumieć sygnaturę brzmieniową naszego dzisiejszego bohatera. O ile bowiem C-2150, z racji niekoniecznie kojarzonej do tej pory z Accuphasem dynamiki i rozdzielczości, jawił się niczym jaskółka zwiastująca nadciągającą zmianę pokoleniową i „nowe otwarcie” tak naprawdę był „zanętą” dla nowych – przyszłych akolitów japońskiej marki. Tymczasem C-2450 obiema nogami twardo stojąc po stronie „starych mistrzów” i tradycji, jedynie dopieszczając te aspekty, które z racji dostępnych obecnie technologii można było wznieść na kolejny poziom perfekcji skierowany jest do zdecydowanie bardziej obeznanego, przyzwyczajonego, bądź wręcz uzależnionego od dotychczasowej szkoły brzmienia Accu odbiorcy.
Mamy zatem powrót do gęstego, wyrafinowanego dźwięku w pełni podporządkowanego muzykalności i koherencji przekazu, gdzie tryb analizy ustępuje miejsca w pełni naturalnej percepcji a ewentualne wpadki realizatorskie są kwitowane dobrotliwym uśmiechem pobłażania. Nie oznacza to bynajmniej, że C-2450 reprodukowany przekaz uśrednia i np. poprzez przycięcie / zaokrąglenie góry limituje, gdyż jego rozdzielczość i zdolność informowania o obecności zagnieżdżonych w skrajach pasma niuansów oceniam jako wysoce satysfakcjonującą, lecz chodzi raczej o propozycję przyjęcia jego narracji, gdzie detal, choć obecny, zamiast wyrywać się przed szereg zostaje wkomponowany w większą całość. Niezwykle obszerna scena dźwiękowa budowana jest zazwyczaj w głąb aniżeli do przodu dzięki czemu nawet cięższe gatunki, zachowując właściwą im brutalność i bezpardonowość ataku, „tracą” nieco na ofensywności, przez co de facto zyskują na mocy. Nielogiczne? Ależ skąd – wręcz przeciwnie. Przykładowo „The Order of the Silver Compass” Athanasii stanowi dość wybuchowa mieszankę akustycznych i lirycznych fragmentów nader suto okraszonych wwiercającymi się w korę mózgowa riffami i iście kakofonicznymi spiętrzeniami dźwięków powodujących u niewprawionych słuchaczy chęć nerwowego operowania poziomem głośności. Tymczasem z tytułowym przedwzmacniaczem w torze i zauważalnym, acz w pełni akceptowalnym, zwiększeniem dystansu pomiędzy odbiorcą a potępieńczo wyjącymi szarpidrutami nie dość, że zyskujemy na perspektywie, czyli obejmujemy pełnię a nie jedynie wycinek dzieła zniszczenia, to nikt nam nie decybeluje przed samą twarzą, co w dzisiejszych – pandemicznych czasach wydaje się wielce pożądane (vide social distancing). A tak już na serio, to dość charakterystyczny dla japońskiej elektroniki i części okablowania zabieg mający na celu zapewnienie komfortu i wielce realistycznych doznań przestrzennych nawet w niewielkich kubaturach ichniejszych mieszkań, gdzie każdy centymetr jest na wagę złota. Co prawda rykoszetem obrywa namacalność pierwszoplanowych muzyków i wokalistów, jednak akurat tego aspektu bym jakoś specjalnie nie demonizował, gdyż wystarczy dzień, góra dwa w towarzystwie C-2450, by właśnie taki sposób prezentacji uznać za całkowicie naturalny. I piszę to z pełnym przekonaniem, gdyż choć osobiście nie mam nic przeciwko, gdy na „Nameless” Dominique Fils-Aimé jest bardzo, bardzo blisko mnie, jednak to już moje prywatne, więc niekonieczne zgodne z założeniami realizatora, preferencje. A na C-2450 Dominique po prostu ze wspólnej kanapy przechodzi na znajdującą się w zasięgu ręki scenę. Skoro jednak przenieśliśmy się z groove metalowej młócki w zauważalnie łagodniejsze okoliczności przyrody nie sposób chociażby nie wspomnieć o swobodzie i naturalności z jaką Accuphase buduje reprodukowany spektakl. Niby wszystko spowite jest w złotym blasku zachodzącego słońca, kontury są nieco zmiękczone, więc kontrabas brzmi nieco „zamszowo”, ale nic się nie zlewa i nie dudni. Po prostu jest bardziej krągłe, kreślone grubszą aniżeli mam na co dzień kreską. Słucha się dzięki temu przyjemniej i tak, jak już zdążyłem wspomnieć wcześniej zamiast szukać dziury w całym włączamy po kilku taktach tryb czysto hedonistycznego delektowania się ulubionymi albumami.
Wygląda na to, że im wyżej w portfolio Accuphase’a będziemy się zapuszczali, tym zmiany brzmieniowe sukcesywnie wprowadzanych, odświeżanych modeli będą delikatniejsze a tym samym bliższe liczonej w dekadach nieśpiesznej ewolucji aniżeli ocierającej się o rewolucję wolcie. Z jednej strony osoby liczące na pokoleniowy przełom i dołączenie Japończyków do pędzącej w szaleńczym peletonie konkurencji ścigającej się w kategorii ilości wodotrysków i funkcjonalności mogą czuć lekką konsternację. Jednak z drugiej, warto mieć świadomość, iż grupą docelową C-2450 jest diametralnie inna, bardziej wymagająca i posiadająca jasno sprecyzowane, oparte na dotychczasowych doznaniach nausznych ze starszymi modelami, oczekiwania klientela. Klientela przez lata rozpieszczana otoczką luksusu i gabinetowego wyrafinowania, które na tyle skutecznie uzależniają, że tytułowy przedwzmacniacz niejako z automatu również w ów kanon piękna został wkomponowany. W końcu tradycja zobowiązuje.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nawet pobieżna analiza naszego portfolio jasno daje do zrozumienia, że co jak co, ale tytułowa marka Accuphase z racji pozytywnego odbioru jest jedną z częściej testowanych. Były źródła, przedwzmacniacze i końcówki mocy z różnych pułapów cenowych, co do niedawna pozwalało mi sądzić, że testy ważniejszych, a z pewnością o kilkuletnim stażu na rynku produktów, kolokwialnie mówiąc, mamy ogarnięte. Niestety ów brand jest na tyle kreatywny, że mimo starań, dziwnym trafem naszej uwadze umknął obecny w ofercie od czterech lat, skądinąd ciekawy przedwzmacniacz liniowy. Może nie był to dla nas cios na miarę stanu bliskiego popełnienia spektakularnego seppuku, jednak na tyle brzemienny w skutkach, że bez namysłu zadbaliśmy o odrobienie zaległej lekcji. Takim to sposobem dzięki wysiłkowi logistycznemu Nautilusa na redakcyjny tapet trafił zaginiony w akcji owoc pracy japońskiej myśli technicznej, w postaci przedwzmacniacza Accuphase C-2450.
Opisując wygląd nie tylko tytułowego, ale praktycznie każdego produktu Accuphase, nie sposób pominąć dwóch aspektów. Pierwszy to pomysł na spójny dla całego portfolio design łączący szampańskie złoto frontu z różnego rodzaju odcieniem brązu reszty obudowy. Natomiast drugim, naturalną koleją rzeczy jako pokłosie pierwszego, jest nie tylko rozpoznawalność od pierwszego rzutu okiem, ale dodatkowo bardzo głębokie usadowienie się tej aparycji w ośrodkach zarządzania ciałem dosłownie każdego mającego z nim nawet symboliczny kontakt organoleptyczny, osobnika homo sapiens. To jest pewnego rodzaju aksjomat, dlatego nie będę nadmiernie rozpisywał się na temat będącego powieleniem wspomnianego przed momentem pomysłu na obudowę, tylko przejdę do manipulacyjno – wyposażeniowych konkretów awersu i rewersu. Jeśli chodzi o przedni panel, ten w dolnej części lekko zapadając się ku tyłowi podzielono na trzy sektory. Zewnętrzne opatrzono dużymi gałkami i zlokalizowanymi pod mini przyciskami – lewa strona selektor wejść i inicjujący pracę włącznik Power, a prawa głośność i pod nią włączniki COMP, ATT oraz gniazdo słuchawkowe. Natomiast centralny jest ostoją skrytego pod prostokątnym bulajem wyświetlacza z kilkoma piktogramami dla wybranych w danym momencie funkcji przedwzmacniacza wraz z dzierżącym centralne miejsce turkusowym logo marki i tuż pod nim klapki zasłaniającej oszałamiający pakiet pokręteł i włączników wielu przydanych funkcji pracy naszego bohatera typu: obsługa opcjonalnego phonostage’a, dopasowanie balansu pomiędzy kanałami, ilości wysokich i niskich tonów, wzmocnienie sygnału wyjściowego, obsługę słuchawek i kilku innych dla wielu potencjalnych klientów, istotnych działań. Przerzucając wzrok na tył urządzenia, zderzamy się całą prawdą o jego funkcjonalności, bowiem nawet w sytuacji braku w testowym modelu opcjonalnej płytki przedwzmacniacza gramofonowego, plecy są dość szczelnie zabudowanie solidnym zestawem gniazd XLR i RCA – wejść i wyjść liniowych oraz przelotki do nagrywania. Tak bogate wyposażenie rewersu wieńczy gniazdo zasilania IEC, zaś całości konstrukcji wykończony w duchu frontu, czyli w szampańskim złocie, standardowy pilot zdalnego sterowania.
Jak wypadł tytułowy przedwzmacniacz? Dla mnie zaprezentował pewnego rodzaju intrygujace połączenie nowej i starej szkoły grania Accuphase, bowiem z jednej strony nadal brylował w dawnej, czyli ciekawej z uwagi na masę dźwięku, estetyce prezentacji, a z drugiej potrafił nieco mocniej niż kiedyś zaakcentować jej atak i krawędź. Muzyka nadal była dobrze osadzona w masie, ale dzięki lepszej konturowości bez przypisywanej marce przez niektórych malkontentów ogólnej ospałości. Czy to źle? Z perspektywy pojawienia się w ofercie przed czterema laty bardzo dobrze, gdyż w pewien sposób produkt przygotowywał klientów na nadchodzące zmiany ogólnego brzmienia marki w kierunku większej wyrazistości. I myślę, że takie postawienie sprawy jest jego największym atutem. Jak to obronię? W bardzo prosty sposób na bazie doświadczeń z muzyką spod znaku New Wave. Nie wchodzimy brutalnie w nowy świat, tylko drobnymi zmianami aranżacyjnymi i melodycznymi pokazujemy zainteresowanym, iż ten nie stoi w miejscu, tylko nieubłaganie idąc do przodu, wymusza na nas spojrzenie na to samo zagadnienie z innej perspektywy. I w moim odczuciu taką szkołę bytu na rynku prezentuje nasz bohater. Zmienia punkt widzenia, jednak bez brutalnej rewolucji, co postaram się wyłożyć w kolejnym akapicie.
Na początek przyjrzyjmy się tak zwanej muzyce pościelowej spod znaku Melody Gardot „Sunset In The Blue” . Wszyscy wiemy, iż mamy do czynienia z bardzo nastrojowym, rzekłbym nawet, że melancholijnym, a przez to wymagającym od systemu umiejętności dobrego bilansowania barwy i swobody prezentacji materiałem muzycznym. To zaś oznacza, że gdy dostaniemy zbyt esencjonalny, a przez to mocno uśredniony przekaz, muzyka zwyczajnie nas zanudzi. Z drugiej strony nadinterpretacja ostrości jej rysunku lub ogólnej lekkości może spowodować zbytnie utemperowanie intymności, co wprost proporcjonalnie przełoży się na utratę jej namacalności. Tymczasem C-2450 dobrze odrobił lekcję i na tle dawnych prezentacji Accuphase tylko odrobinę wzmocnił swobodę i wyrazistość grania testowej układanki, dzięki czemu nie tylko utrzymał dobry poziom magii głosu artystki, ale przy okazji fajnie oddał pakiet informacji o świetnej wirtuozerii wtórujących M. Gardot instrumentów z zawieszeniem ich w eterze i rozlokowaniem na wirtualnej scenie włącznie. Czy to znaczy, że dotychczasowe podejścia do tej płyty były ułomne? Nic z tych rzeczy. Były świetne, tylko idąc z duchem nowych czasów teraz zostały pokazane w nieco innym, niektórzy stwierdzą nawet, że na miarę nowych oczekiwań melomanów lepszym świetle.
W podobnym tonie odebrałem sesję odsłuchową z moim konikiem, jakim jest muzyka jazzowa. W tej roli wystąpiła produkcja ECM Giowaniego Guidi Trio „City of Broken Dreams”. Oczywiście nie muszę nikogo uświadamiać, że ów krążek kroczy drogą w znaczącej większości spokojnych kawałków, które w bardzo podobny sposób do poprzedniej płyty zostały ciekawie podkręcone w ważnych dla niego akcentach. Jakich? Otóż z jednej strony wykorzystane w sesji fortepian, kontrabas i perkusja nadal były solidnie obdarzone w kwestii basu i energii propagacji, ale z drugiej zamierzone odejście od siłowego docieplania przekazu przez 2450-kę spowodowało większy udział w prezentacji dźwięczności nie tylko zjawiskowo iskrzących przeszkadzajek bębniarza, ale również chadzającego w wyższych partiach pasma atrybutu Fryderyka Chopina. Naturalnie jako bonus działań testowanej elektroniki całość prezentacji mogła pochwalić się większym wigorem, dzięki czemu nawet tak kontemplacyjna twórczość kipiała fajną, zapewniam Was, wpisaną w kod DNA jazzu radością.
Na koniec mocne uderzenie, czyli grupa mojej młodości AC/DC w materiale „Highway To Hell”. Owszem, zaliczyłem kilka prezentacji wyciskających znacznie bardziej palące ostatnie soki z tego krążka, ale nie oszukujmy się, rozmawiamy o elektronice raczej kojarzonej z magią ponad wszystko, która tą pozycją i tak pokazała wyraźny krok inżynierów w stronę pokazania pełnego spektrum muzyki z rockowym szaleństwem włącznie. Podczas testu w pewnym stopniu nadal słychać było przypisany marce pakiet esencjonalności, ale podobnie do jazzu skonfigurowany testowo system fajnie podkręcił spektakl w domenie nieobliczalności. To jeszcze nie oznaczało zderzenia ze ścianą w założeniu bezpardonowego ataku na moje narządy słuchu, ale ku mojemu zaskoczeniu było znacznie mocniej i wyraziściej niż z typowym dla dawnych czasów, niezbyt wyrywnym do pokazania prawdy o tego typu twórczości popularnym Accuhase. Zawiły opis? Ok. Zatem tłumacząc z polskiego na nasze, miałem na myśli, iż muzyka była znacznie żywsza z wyraźniejszym „kopnięciem”, a dzięki temu bliższa prawdzie, niż mocno esencjonalna elektronika tego producenta z zamierzchłych czasów.
Analiza powyższej opinii w moim odczuciu pokazuje nam początki nowego ducha marki Accuphase. C-2450 nadal hołubił dobrej barwie i masie, ale przy okazji proponował niezły wynik w temacie wyraźniejszej prezentacji muzyki. Swoją ofertą brzmieniową nie odszedł daleko od starej szkoły, ale w eterze wyraźnie było czuć jej nowy trend. Czy to dobry ruch? Myślę, że tak, bowiem dzięki temu nasz bohater stał się bardziej uniwersalnym produktem, który poza wyimaginowanymi oczekiwaniami potencjalnego nabywcy praktycznie nie stawia żadnych warunków konfiguracyjnych. Jak to możliwe? To oczywiste. Po pierwsze – jest nasycony, dzięki czemu sprosta układankom ze zdiagnozowaną anoreksją. Zaś po drugie – przy dobrej masie oferuje szczyptę mocniejszego akcentowania krawędzi, co pozwala skonfigurować go z zestawami nawet nieco przegrzanymi. Czy jest do bólu uniwersalny? Choćby w imię zasady „Jeszcze się taki nie urodził …” co to, to nie. Jednak jak w powyższym teście starałem się udowodnić, nie ma jakiś szczególnych wrogów. A to już jest chyba spory zadatek na sukces.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus
Ceny: 54 900 PLN
Dane techniczne
• Pasmo przenoszenia:
– RCA: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB),
– XLR: 20 – 20 000 Hz (+0/-0.2 dB),
– wejście gramofonowe MM: 20 – 20 000 Hz ±0.2 dB),
– wejście gramofonowe MC: 20 – 20 000 Hz (±0.3 dB)
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.005 %
• Stosunek sygnał / szum (ważony A): 110 dB
• Czułość wejściowa: 252 mV/200 Ω
• Napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
• Maksymalny poziom wyjściowy: XLR/RCA 6 V, REC 6 V
• Regulacja barwy dźwięku:
– BASS: 300 Hz/±10 dB,
– TREBLE: 3 kHz/±10 dB
• Regulacja sygnału wyjściowego: +6 dB (100 Hz)
• Tłumienie: -20 dB
• Filtr subsoniczny: 10 Hz: -18 dB/octave
• Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej, 2 V/40 Ω
• Pobór mocy: 38 W
• Wymiary (S × W × G): 465 × 150 × 409 mm
• Waga: 19 kg