Opinia 1
Z naszym dzisiejszym gościem co prawda przelotnie, ale już mieliśmy okazję się spotkać i to dwukrotnie – podczas nomen omen ostatnich edycji monachijskiego High Endu i stołecznego Audio Video Show, czyli pi razy drzwi … dwa lata temu – w 2019r. A skoro z dumą pozował przy nim sam Heinz Lichtenegger – nowy właściciel marki, oczywistym było, że jeśli tylko owa nowość dotrze do Polski z chęcią się nad nią pochylimy. I tak też, dzięki uprzejmości białostockiego Rafko, się stało a super-integra Musical Fidelity M8xi koniec końców zawitała w naszych skromnych progach. Jednak zanim przejdziemy do jej redakcyjnej wiwisekcji warto wspomnieć, iż M8xi to konstrukcja stanowiąca pomost pomiędzy erą Antony’ego Michaelsona i ww. Heinza Lichteneggera, gdyż jej projekt powstał jeszcze w okresie „panowania” poprzedniego właściciela a swój finał miał już za nowego. Całe szczęście Heinz Lichtenegger nie zastosował metody grubej kreski i zamiast rewolucji postawił na ewolucję, więc prowadzący od samego początku prace nad naszym dzisiejszym gościem Simon Querry mógł ją nie tylko spokojnie kontynuować, lecz i sfinalizować. A co do zaoferowania ma symbol dokonanej w Musical Fidelity transformacji dowiecie się Państwo z poniższej epistoły.
Najogólniej rzecz ujmując aparycję naszego dzisiejszego bohatera śmiało możemy określić mianem firmowej. Po pierwsze mamy do czynienia z nader pokaźnych rozmiarów bryłą a po drugie jej kolorystykę ograniczono do bezpiecznej czerni dyskretnie ożywionej satynowym srebrem dodatków. Do wyboru jest również wersja jednolicie srebrna. W centrum masywnego, wykonanego z grubego płata aluminium frontu umieszczono czarno-błękitny wyświetlacz a pod nim okienko czujnika IR i niewielką diodę informującą o stanie pracy urządzenia. Z kolei wzrok i tak samoistnie podąża ku dwóm potężnym gałkom, lewej pełniącej rolę selektora źródeł, pod którą przycupnął zaskakująco niepozorny włącznik i prawej – odpowiedzialnej za regulację głośności z ulokowanym w jej pobliżu przyciskiem przyciemniana wyświetlacza. I tu drobna uwaga natury użytkowej. Otóż o ile brak oporu w przypadku selektora wejść nie niesie ze sobą większych zagrożeń, to już taka sama podatność przy regulacji głośności w połączeniu z niefrasobliwością, bądź chwilą nieuwagi może skończyć się w najlepszym wypadku nieplanowaną pobudką domowników. Warto zatem mieć ów szczegół na uwadze, bądź po prostu korzystać ze znajdującego się w zestawie nienachalnie urodziwego i niestety plastikowego systemowego pilota zdalnego sterowania. Z drobiazgów natury dekoracyjnej nie wypada pominąć ozdobnego szyldu z oznaczeniem modelu w lewym górnym narożniku i nadruku z logotypem marki w prawym.
Ściany boczne zastąpiono gęsto użebrowanymi radiatorami, które dość zauważalnie się nagrzewają, co biorąc pod uwagę deklarowaną moc tytułowej integry wydaje się całkiem zrozumiałe. Z powodu ilości oddawanego ciepła stosowną perforację znajdziemy również na płycie górnej.
Rzut okiem na ścianę tylną jasno daje do zrozumienia, że żarty się skończyły. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem nader logicznie rozplanowany układ interfejsów przyłączeniowych z okupującymi flanki podwójnymi terminalami głośnikowymi. I tu kolejna dygresja, gdyż o ile w przypadku zewnętrznych par nie powinno być problemu z aplikacją przewodów zakończonych nawet masywnymi widłami, to przy wewnętrznych już tak różowo nie jest, więc lepiej zainteresować się okablowaniem zakonfekcjonowanym bananami. Jeśli zaś chodzi o we/wyjścia, to patrząc od góry mamy dwie pary wejść i pojedynczy zestaw wyjść w standardzie XLR, następnie schodząc piętro niżej znajdziemy cztery pary wejść (Aux 2 można przestawić w bezpośrednie wejście na końcówkę) i dwie (liniowe + regulowane) wyjść RCA a parter przypadł w udziale sekcji cyfrowej w składzie wejść USB, dwóch koaksjali, dwóch optycznych i pojedynczych wyjść – coax i optycznego. Koaksjale i USB akceptują sygnały PCM 24 bit/192 kHz a we/wyjścia optyczne kończą swoja pracę na 96kHz. Wyliczankę zamykają porty 12V triggera i 16 A gniado zasilające IEC C20, więc jeśli nie chcemy być zdani na znajdującą się w zestawie zwykłą serwerową „komputerówkę” a nie posiadamy przewodu zasilającego z odpowiednim wtykiem (IEC C19) oprócz zakupu samego wzmacniacza będziemy zmuszeni rozejrzeć się za kolejną sieciówką.
Wzmacniacz ustawiono na niezbyt wysokich nóżkach, które z jednej strony sprawiają, iż bryła optycznie „lewituje”, jednak jednocześnie nieco utrudnia ustawianie, więc lepiej uważać na palce.
Po zdjęciu pokrywy górnej nie sposób powstrzymać się od będącego oznaką satysfakcji uśmiechu. Centrum trzewi zajmują będące początkiem klasycznego układu dual mono dwa potężne transformatory toroidalne potrafiące pociągnąć z gniazdka 2kW. Każdy z radiatorów obsadzono dwunastoma tranzystorami bipolarnymi w układzie mostkowym – po trzy pary Sankenów STD03N/STD03P z sekcją sterującą pracującą w czystej klasie A. Wspomniana przy opisie walorów wizualnych gałka wzmocnienia współpracuje z układem scalonym Texas Instruments i z tego samego źródła pochodzi również kość DAC-a PCM5242, która z powodzeniem obsługuje PCM 32 bit/384 kHz, więc zastosowanie „lejka” w postaci interfejsów SPDIF i USB ograniczających jej pracę do 24 bit/192 kHz wydaje się trudne do racjonalnego wytłumaczenia.
Choć z racji topologii sekcji przedwzmacniacza M8xi niej jest konstrukcją w pełni zbalansowaną (aż się prosi by przełącznik HT pojawił się również przy XLR-ach) lwią część odsłuchów prowadziłem właśnie po XLR-ach. Dzięki temu w porównaniu do połączenia po RCA otrzymałem lepszą dynamikę i rozdzielczość, więc skoro w takiej konfiguracji 8-ka grała lepiej nie widziałem powodu, by jej możliwości limitować. Mowa oczywiście o połączeniach analogowych, gdyż cyfrowymi zajmę się dosłownie za chwilę. Zanim jednak to nastąpi pozwolę sobie na drobną wskazówkę natury użytkowej. Otóż nasz dzisiejszy gość pełnię swoich możliwości osiąga mniej więcej po trzech – czterech kwadransach od włączenia, zatem jeśli chcemy już od pierwszych taktów krytycznego odsłuchu cieszyć się pełnym potencjałem tytułowej amplifikacji lepiej zafundować jej godzinną rozgrzewkę. A co do samego brzmienia, to … zasiadając przed M8xi zalecam nie sugerować się materiałami promocyjnymi budującymi wizje profitów płynących z klasy A, w jakiej pracuje sekcja przedwzmacniacza. Chociaż może ujmę to inaczej. Spodziewajcie się Państwo czego chcecie, jednak niekoniecznie skupiajcie się na stereotypach dotyczących magiczności, gęstości i niemalże lampowej lepkości związanej z ową klasą, gdyż charakterowi brzmienia Musicala zdecydowania bliżej do ASX-2000 i ASX-1000 Abyssounda, czyli nomen omen A-klasowych końcówek mocy , czy nawet tranzystorowego „singla” Tellurium Q Iridium 20 II a więc konstrukcji niejako przeczącym wspomnianym stereotypom. Bynajmniej nie oznacza to, że M8xi romansuje z chłodną analitycznością, lecz tak jak wspomniałem bazowanie na nie do końca definiowalnych skojarzeniach może prowadzić do rozczarowań i nieporozumień. Skoro jednak pozbyliśmy się owego zupełnie zbędnego balastu spokojnie możemy przejść do konkretów a te są nader smakowite, bowiem już od progu słychać, że w Musical Fidelity dokonała się nie tyle rewolucja, co ewolucja i nowe – zwiastowane właśnie przez naszego gościa pokolenie, może jeśli nie deklasować, co mocno wchodzić na koło dotychczasowym flagowcom. Mówiąc wprost M8xi nie tylko czerpie pełnymi garściami ze zdobyczy flagowej Nu-Visty 800, lecz z racji większej mocy pod pewnymi aspektami wypada lep … znaczy się inaczej i na swój sposób szalenie atrakcyjnie. Mamy zatem podobną do starszego pokolenia natychmiastowość i pozorną zachowawczość jeśli chodzi o dynamikę i prowadzenie basu a zarazem niezwykłą liniowość i transparentność. Dzięki temu konstruktorom nader zgrabnie udało się uniknąć nerwowości i nadpobudliwości z jaką potężne wzmacniacze potrafią wykazywać przy repertuarze dalekim od prób wgniecenia w fotel, bądź wręcz sponiewierania słuchacza. Weźmy na ten przykład na wskroś melancholijny a zarazem szalenie złożony i wielowątkowy „Reprise” Moby’ego, gdzie obok zwyczajowej elektroniki pojawia się orkiestra symfoniczna (Budapest Art Orchestra), po którego przesłuchaniu cieszyłem się jak dziecko, że ukazał się on nakładem Detusche Grammophon a nie jakiejś mniej doświadczonej w nagrywaniu wielkich składów wytwórni. „Na Musicalu” było bowiem słychać dosłownie wszystko, czyli zarówno to, co działo się na pierwszym planie – kreowane przez szalenie ciekawe grono zaproszonych gości, czy fortepian, lecz również w dalszych rzędach. Bez zadęcia, hollywoodzkiej przesady i sztucznej spektakularności. Oczywiście kilkudziesięcioosobowy skład cechował się odpowiednią skalą i wolumenem generowanych dźwięków, lecz daleki był od potęgi i brutalności stadionowych koncertów gwiazd rocka. To nie ta estetyka, nie te środki artystycznego wyrazu. I M8xi tę konwencję doskonale rozumiał operując z precyzją i kunsztem mikrochirurga zamiast bezpardonowości operatora maszyny burzącej wyposażonej w wielką kulę. W dodatku właśnie na tym albumie jak na dłoni widać /słychać było możliwość modelowania brzmienia wzmacniacza, który z zewnętrznym lampowym źródłem (Ayonem CD-35 (Preamp + Signature) w roli CD i DAC-a z Luminem U1 jako transport plików) czarował krągłością i wysyceniem a z kolei po wpięciu Lumina w jego gniazdo USB stawiał na nieco chłodniejszą i bardziej analityczną sygnaturę. Niezależnie jednak od trybu pracy i towarzyszących mu peryferii Musical nad wyraz angażująco snuł swoja opowieść stawiając zarówno na neutralność, co naturalność a tym samym zbliżając się do przysłowiowego drutu ze wzmocnieniem. Pozwolę sobie jeszcze na moment wrócić do wspomnianej „zachowawczości” operowania dolnym skrajem pasma. Otóż 8-ka jest przykładem udowadniającym sceptykom, że kilkusetwatowa spawarka wcale nie musi na każdym kroku podkreślać drzemiącej pod jej maską mocy. Dlatego delikatne muśnięcia smyczków są zwiewne niczym misterna pajęczyna utkana pomiędzy konarami drzew, jednak gdy do głosu dochodzi bęben wielki a orkiestra gra tutti, to bądźcie Państwo pewni, że ów fakt nie umknie waszej uwadze nie tylko ze względu na bodźce akustyczne, co również masującą trzewia falę dźwiękową. Co ciekawe pomimo wrodzonej niezwykłej „punktualności” dołu pasma bas w orkiestrowym wydaniu, oczywiście z racji wykorzystywanego instrumentarium wcale nie był nazbyt „kruchy”, lecz wręcz krągły i przyjemnie obły jednocześnie dostarczając pełne spektrum informacji zarówno o samym uderzeniu, jak i pracy naciągu bębna.
Całe szczęście nie mniej satysfakcjonująco wypadają nieporównanie bardziej dynamiczne i dalekie od audiofilskiego wymuskania pozycje, jak „Under a Godless Veil” Draconian, gdzie magnetycznemu wokalowi Heike Langhans wtóruje brutalny growl Andersa Jacobssona i monumentalna ściana doomowych riffów, czy utrzymane w szaleńczych tempach „Helloween” Helloween i „For The Demented” Annihilatora. Powiem szczerze, że po taką przysłowiowa jazdę bez trzymanki sięgnąłem z premedytacją, by na własne uszy przekonać się, czy aby przypadkiem Musical nie będzie miał zapędów do przeprowadzania selekcji reprodukowanego przez siebie materiału. Okazało się jednak, że jest wręcz przeciwnie, gdyż właśnie na ostrym łojeniu w niezwykle dystyngowanym i zrównoważonym Angliku budzi się prawdziwy demon destrukcji potrafiący rozpętać prawdziwe piekło. A biorąc pod uwagę trudną do zlekceważenia moc 550 W przy 8 i 870W przy 4 Ω jaką ma do dyspozycji skala zniszczenia nader szybko osiągała iście apokaliptyczny wymiar. Tu już nie było miejsca na konwenanse. Podwójna stopa i perkusyjne blasty tłukły niczym serie z ciężkich karabinów maszynowych a wściekłe gitarowe riffy bezpardonowo smagały ognistymi biczami. Kakofonia? Dla nieobeznanych z tematem z pewnością, jednak dla miłośników gatunku to prawdziwa, suto zaprawiona siarką, ambrozja. Jeśli dodamy do tego pełną kontrolę nad głośnikami, które złapane w stalowym uścisku nie miały nawet milimetra luzu na samowolę, więc „chodziły” jak w szwajcarskim chronografie oczywistym stanie się, że prędzej Wy skapitulujecie aniżeli znajdziecie pozycję zbyt szybka, bądź zbyt brutalna dla tytułowej amplifikacji.
No i zabił mi ćwieka ten najnowszy Musical Fidelity. Niby M8xi to „tylko” wszystkomająca integra i w dodatku wcale, przynajmniej zgodnie z firmową hierarchią, niezagrażająca flagowym Nu-Vistom, co poniekąd potwierdza jej cena, a tymczasem przeprowadzone odsłuchy jasno wskazują na to, że ma ona szaloną chrapkę na w pełni zasłużone miejsce na podium. Sytuacja ta przypomina mi niedawną „zmianę warty”, jaka miała miejsce w Accuphase, gdzie właśnie młode wilczki dość bezpardonowo zaczęły wypierać starszyznę rodu. Jeśli podobną politykę prowadzi nowy właściciel Musical Fidelity, to coś czuję w kościach, że za jakiś czas możemy spodziewać się poważnych zmian w brytyjskim portfolio a jeśli pójdą one w kierunku, jaki obrał M8xi, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się cieszyć. Niech moc będzie z Wami.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Tę angielską markę znają dosłownie wszyscy. Od początkującego, po wytrawnego adepta obcowania z jak najlepszą jakością muzyki. Powody są co najmniej dwa. Pierwszym jest rozpoznawalność poprzez kojarzenie jej z tak zwaną brytyjską szkołą grania, czyli pieczołowitą dbałością o dobrą prezentację najważniejszego dla naszego słuchu zakresu środka pasma akustycznego. Zaś drugim, może nie brylowanie w świadomości melomanów i audiofilów jako szczytowe osiągnięcia działu audio, choć trzeba przyznać, iż jeszcze kilkanaście lat temu, trend był zgoła inny, ale bez dwóch zdań konsekwentnie oferująca dobry, bo budzący zaufanie balans w kwestii cena produktu / jakość dźwięku. To są niepodważalne atuty jego brandu. Brandu, który chcąc pozostać w coraz bardziej obsadzonej nowymi zawodnikami grze, nie spoczywa na laurach i co jakiś czas powołuje do życia nowe konstrukcje. Oczywiście nie zapominamy Was o tym informować, czego jednym z przykładów jest nasz dzisiejszy bohater, w postaci uzbrojonego w wewnętrzny przetwornik cyfrowo/analogowy wzmacniacza zintegrowanego Musical Fidelity M8xi, wizytującego nasze progi za sprawą białostockiego dystrybutora Rafko.
Jak prezentuje się inicjator poniższej pogadanki? Naturalnie idzie tropem ostatnich działań marki na polu designu, jakim jest grający jedynie dwoma kolorami czerni i jasnej szarości i pomimo sporych gabarytów budzący zaufanie pośród klienteli wizualny spokój. Chodzi o umiejętne zgubienie przez konstruktorów nie oszukujmy się, determinowanej osiągami wzmacniacza znacząco dużej obudowy poprzez wykonanie jej w lubianej przez klientów czerni, z którą świetnie, bo z racji minimalizmu wyposażeniowego, symbolicznie kontrastują zaaplikowane na froncie manipulatory. Oczywiście to nie wszystko, bowiem wspomniany, mogący pochwalić się pokaźną wysokością awers, w celach zgubienia jego rozmiaru w górnej i dolnej części został lekko podcięty ku tyłowi. Jeśli chodzi o jego ofertę manualną, mamy do dyspozycji dwie rozrzucone na bokach wielkie, jasnoszare gałki – lewa wybór wejść, a prawa wzmocnienie, pod nimi na ich tle maleńkie, naturalnie w tym samym kolorze dwa guziki jako włącznik i wybór pracy lub wygaszenie wyświetlacza, w centrum wspomniany wyświetlacz i nieco niżej okienko odbioru fal dostarczanego jako standardowe wyposażenie pilota zdalnego sterowania oraz na samym dole diodę sygnalizują pracę urządzenia. Tak uzbrojoną przednią ściankę zdobią wtopione w nią w górnych parcelach prawej i lewej flanki nazwa modelu i logo marki. Wydawałoby się, że mimo mojego zachwytu minimalizmem na przedniej ściance sporo się dzieje, jednak zapewniam, w kontakcie bezpośrednim wszystko jest bardzo przyjazne dla oka. Przemierzając obudowę ku tyłowi, nietrudno zauważyć, iż producent w celach grawitacyjnego chłodzenia trzewi nieco grzejącego się urządzenia na górnej jej połaci zlokalizowane na bokach dwa moduły poprzecznych nacięć, zaś jako boki może nie monstrualnie wielkie, ale pokaźnej wielkości radiatory. Gdy doszliśmy do rewersu, jasnym staje się, że wspominany minimalizm wizerunkowy ma się nijak do wyposażenia konstrukcji, co udowadniają podwojone terminale kolumnowe, dwa wejścia i jedno wyjście liniowe XLR, seria wejść, jedno wyjście i jedna przelotka liniowa w standardzie RCA, oraz wejścia (po dwa) i wyjścia (po jednym) cyfrowe SPDIF oraz Optical. Oczywiście naturalną koleją rzeczy, acz patrząc na dotychczasowe rozwiązania marki w nietypowej wersji, na rzeczonych plecach M8-ki znajdziemy gniazdo zasilania z prostokątną końcówką C19. Temat całości zaś wieńczy standardowo pakowany do kartonu pilot zdalnego sterowania.
Próbując opisać brzmienie tytułowego wzmacniacza, w kwestii ogólnej prezentacji dźwięku na tle poprzedników bez jakichkolwiek podejrzeń o stronniczość mogę powiedzieć, iż jest spadkobiercą minimalnie innego, co ważne nadal fajnego, bo przyjemnie plastycznego, ale przy tym dobrze osadzonego w niskich rejestrach, dobrze nasyconego w centrum i do tego ciekawie wspartego trafiającymi w punkt najwyższymi składowych, grania starszych braci. Co dokładnie oznacza ta wyliczanka. Chodzi o to, że gdy poprzednicy potrafili wyciskać ostatnie soki wyczynowości z każdego zakresu, czasem ocierając się o przysłowiowe przegrzanie, rzeczony M8xi każdy z tych aspektów lekko tonizuje. Spokojnie, nie czyni z muzyki nudnej, bo z racji braku zjawiskowej prezentacji monotonnej papki, tylko starając się wpisać w znacznie większą potencjalną grupę docelową, inaczej prezentuje poszczególne akcenty przekazu. Dla przykładu w dolnym zakresie bas nadal jest mocny, ale mniej napompowany, środek mimo pracy stopnia wejściowego w klasie A, ciekawie wykorzystując jej dobro w postaci preferowania namacalności pierwszego planu, nie sprawia wrażenia nadmiernie ociekającego, zaś góra nadal zapewniając odpowiedni pakiet informacji jest przyjemnie stonowana. Nie zgaszona, tylko zmieniając swój blask z srebrnych w stronę złotych iskier, nie wychodzi przed szereg. Interesujące? Dla mnie tak. A czy uniwersalne? To już insza inszość, o czym postaram się napisać na bazie kilku przykładów płytowych.
Na początek woda na młyn wyspiarskiego pieca spod znaku interpretacji twórczości Claudio Monteverdiego w wykonaniu Johna Pottera z grupą The Dowland Project „Care-charming sleep”. To w większości są świetnie zaaranżowane ballady z wykorzystaniem instrumentów z epoki, których wydźwięk tak emocjonalny, jak i brzmieniowy z przecież najważniejszym na tej płycie głosem Johna Pottera włącznie, M8-ka wręcz książkowo wzmacnia. Jednak nie robi tego siłowo, przerysowując udział wokalisty na tle reszty składu, kreując go na wielkoluda, tylko umiejętnie bilansuje esencję jego popisów gardłowych nie tylko z wszechobecnym, zapewniam Was, w tym przypadku grającym jedne z pierwszych skrzypiec wszechobecnym echem, ale również energią i głośnością wtórującego mu w danym utworze czasem pojedynczego, a czasem kilku instrumentów. Wydawałoby się, że wspomniane osłabienie znaczenia skrajów pasma wespół z oszczędniejszym pompowaniem dźwięku, może zmniejszyć poczucie realizmu tego materiału, tymczasem okazało się, że owszem, jest miej wyczynowo, tylko czy sama wyczynowość pojedynczych aspektów jest ważniejsza od spójności całego przedsięwzięcia muzycznego?
Kolejnym przykładem dobrego radzenia sobie z muzyką był jazz. Owszem czasem pazur w prezentacji poszczególnych popisów instrumentalnych typu ostra jazda solo kontrabasisty Garego Peacocka na płycie Paula Bley’a „In The Evenings Out There”, ale w sobie tylko znany sposób angielski wzmacniacz bez problemu potrafił pokazać drapieżność grania tego muzyka. Prawdopodobnie pomogło w tym odchudzenie całości przekazu, co mimo zmniejszenia ostrości rysunku suma summarum okazało się być panaceum na szkodzącą szybkim zmianom tempa szarpania strun potencjalną nadwagę. Na tle pozostałych w pamięci odsłuchów z jednej strony było mniej krągło i ostro, ale za to z drugiej jakby szybciej i gładziej, co w żaden sposób nie krzywdziło tej muzyki, tylko pokazywało ją w innym świetle i zaangażowaniu innych środków wyrazu.. A co z resztą składu? Spokojnie. Biorąc pod uwagę dobrze dobrana do prezentacji masę i odpowiedni poziom oddechu, tak fortepian jak i saksofon, a nawet perkusja zgodnie ze swoimi barwowymi i energetycznymi zapotrzebowaniami bez problemu okazały się być pełnymi beneficjentami schedy szkoły grania najnowszego wzmocnienia Musical Fidelity.
Na koniec tej epistoły coś z mocno uzależnionego od reszty konfiguracji, z pogranicza wyraźnej inności, niż życzyliby sobie tego artyści. Naturalnie mam na myśli muzykę elektroniczną. Ta jak wiadomo, ma być pełna ekspresji, która w przypadku naszego bohatera jest zamierzenie ucywilizowana. Ucywilizowaniem w tym przypadku jest zwiększenie plastyki przekazu i wspomniane odejście od zbyt mocnego podkręcania wyrazistości każdego z podzakresów, bez czego komputerowe przebiegi nutowe mogą nie osiągnąć swoich celów powolnego niszczenia naszego słuchu oraz czasem wywołanie stanu bliskiego arytmii serca. To oczywiście teoria, jednak na tyle prawdziwa, że Anglik bez roszad kablowych poradził sobie z nią jedynie średnio. Jednak biorąc pod uwagę, że nie była to jakaś dramatyczna porażka, postanowiłem sprawdzić, jak na całość wpłynie zmiana okablowania na ostry w rysunku i szybkości, niedawno testowany na naszych łamach kabel sieciowy Acrolink 8N-PC8100 Performante. Efekt? Bez najmniejszych obaw o ratowanie tonącego mogę stwierdzić, iż temat warty był prób, gdyż w kwestii wyrazistości przekazu poprawiło się dosłownie wszystko. Otrzymałem dobre odcięcie istotnych niuansów od całości wydarzenia, atak i fajne wybrzmienia. Nie zrobiłem tego od początku testu, aby wpięciem samego urządzenia w swój tor sprawdzić faktyczną ofertę brzmieniową M8xi. Jednak gdybym w końcowej fazie testu to odpuścił, w moim mniemaniu byłaby to ewidentna krzywda, gdyż wiadomym jest, iż każdy z nas ma inaczej zestrojony system i wiedza, jak jakieś urządzenie reaguje na zadane warunki systemowe jest nieoceniona. Zatem wystawianie oceny czy tytułowy produkt docelowo spełnia oczekiwania w zakresie mocnego uderzenia ostrymi piskami, przesterem i trzęsieniami ziemi, zalecam po osobistym odsłuchu. Dla mnie po roszadach kablowych było może nie wyczynowo, ale zaskakująco wyraziście.
Na koniec kilka zdań o wewnętrznym przetworniku. To nie będzie jakaś wielka rozprawka, a jedynie pokazanie ewentualnego kierunku zmian w odniesieniu do posiadanego przeze mnie DAC-a dCS Vivaldi 2.0. Jaki zatem azymut wytyczyła ta procedura? Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że było to kroczenie dźwięku drogą zbliżoną do brzmienia wzmacniacza. Zrobiło się gęściej, soczyściej, ale co bardzo istotne, nadal z odpowiednim pakietem oddechu. Zatem jeśli zdecydujecie się na ten model wielofunkcyjnego wzmocnienia z szerokiej oferty wyspiarzy, pewne będzie, że obie funkcje są spójne brzmieniowo, co w przypadku korzystania ze źródła plikowego nie wygeneruje dodatkowych potencjalnych rozterek konfiguracyjnych.
Mam cichą nadzieję, że moja wersja wydarzeń testowych jasno daje do zrozumienia, iż w przypadku angielskiej myśli technicznej spod znaku Musical Fidelity M8Xi podczas wyboru należy kierować się dwoma aspektami. Pierwszym i najważniejszym jest przywiązanie do muzyki pełnej barw i plastyki z jej dobrym osadzeniem w masie. Niestety, jeśli ktoś stawia na drive bez trzymanki z oczywistym kosztem sfery muzykalności systemu, z naszym bohaterem nie będzie mu po drodze. Natomiast w drugim przypadku, widziałbym go jako ewentualny czasem balsam, a czasem nawet będący ostatnią deską ratunek błędnie, bo zbyt ostro skonfigurowanych zestawów, gdyż umiejętnie wdrożoną w życie spuścizną angielskiej szkoły grania z pewnością skoryguje potencjalne potknięcia. W jakim sytuacji postawicie go Wy, tego nie jestem w stanie wyrokować. Jednak jedno jest pewne. Spędzony z MF M8xi czas jeśli nie będzie zakończony decyzją zakupową, to zapisze się w Waszych umysłach jako co najmniej przyjemny.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 29 995 PLN
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 550 W/ 8 Ω; 2 x 870W / 4 Ω; 2 x 1.6kW / 2 Ω (peak)
Max. napięcie wyjściowe: 67 V RMS
Max. prąd wyjściowy: 105 A
Wejścia analogowe: 4 pary RCA, 2 pary XLR
Wejścia cyfrowe: 2 x Coax (max. 24 bit/192kHz), 2 x Optical(max. 24 bit/96kHz), USB B (max. 24 bit/192kHz)
Wyjścia analogowe: para RCA line out, para RCA pre-out, para XLR pre-out
Wyjścia cyfrowe: Coax (max. 24 bit/192kHz), Optical (max. 24 bit/96kHz)
Zniekształcenia THD+N: <0.004%
Odstęp sygnał/szum: > 86dB
Impedancja wejściowa: 25kΩ (RCA), 50kΩ (XLR)
Pasmo przenoszenia: 10Hz – 100 kHz
Współczynnik tłumienia: 150
Max. pobór mocy: 2000 W
Wymiary (S x W x G): 485 x 185 x 510 mm
Waga: 46 kg