1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Accuphase C-47

Accuphase C-47

Link do zapowiedzi: Accuphase C-47

Opinia 1

Pomimo nader gruntownej eksploracji katalogu jednej z najlepiej rozpoznawalnych na rynku a zarazem najczęściej przez nas recenzowanej (15 testów!) wśród stricte audiofilskich marek, czyli japońskiego Accuphase, dziwnym zbiegiem okoliczności ani razu nie mieliśmy przyjemności pochylić się nad jej analogowymi dokonaniami. Przypadek? Nie sądzę, raczej pokłosie dość niespiesznych, w porównaniu z fluktuacją w pozostałych działach, zmian modeli. Aby jednak sobie ów fakt uświadomić najlepiej sięgnąć do jej przepastnych archiwów. Jeśli jednak wydaje się Państwu, że nasz dzisiejszy bohater jest zaledwie trzecim pokoleniem japońskich phonostage’y, których protoplastą był wprowadzony na rynek w grudniu 2008 r C-27, po którym schedę przejął w listopadzie 2014 r C-37 i że sprawdza się powiedzenie „do trzech razy sztuka”, to jesteście w błędzie. Bowiem nie do trzech a do … pięciu. Proszę sobie bowiem wyobrazić, iż przed symboliczną, wywołująca zimne poty wśród branży IT datą 2k, co nieco jednak na rynku Hi-Fi się działo. Ograniczając się do „winylowego” portfolio Accuphase warto wspomnieć, iż pierwszy phonostage zadebiutował w kwietniu 1979 r i nosił symbol C-7. Po pięciu latach – w październiku 1984 r zastąpił go C-17, który to dopiero po … niemalże ćwierćwieczu oddał królewskie insygnia C-17. Krótko mówiąc kawał historii.

Jak na jedyny „wolnostojący”, nie możemy bowiem zapominać o skądinąd świetnych modułach AD-50 i AD-2850, phonostage w portfolio Accuphase przystało C-47 prezentuje się wybornie. Masywny szampańsko-złoty front jest kwintesencją wyrafinowanej unifikacji w ramach charakterystycznego designu marki. Centrum zajmuje prostokątne okno za którym ukryto kuszący charakterystyczną zielenią logotyp, po którego lewej stronie umieszczono trzy niewielkie diody informujące o wyborze wkładki, wzmocnieniu i aktywacji filtra subsonicznego, a po prawej wyświetlacz informujący o ustawionej impedancji. Jeśli zaś chodzi o guzikologię, to patrząc od lewej napotkamy włącznik główny, selektor typu wkładki, przyciski wzmocnienia i aktywacji filtra subsonicznego (10Hz/12 dB/oktawę), pokrętło dopasowania impedancji i skrajnie na prawej flance pokaźnych rozmiarów gałkę selektora wejść. Ponieważ 47-ka obsługuje zarówno wkładki MM, jak i MC dla każdego z wejść, poza zbalansowanym, które dedykowane jest wyłącznie MC (ze względu na ekranowanie sygnału MM połączone z biegunem ujemnym tryb zbalansowany mija się z celem), można dokonać indywidualnych ustawień, które oczywiście zostaną przez urządzenie zapamiętane. I tak, impedancja wejściowa może przyjmować wartości dla MC 3/10/30/100/300/1000 Ω, a dla MM 1/47/100 kΩ a wzmocnienie w trybie „Normal” MC: 64 dB, MM: 34 dB a w trybie „High” MC: 70 dB, MM: 40 dB.
Biorąc pod uwagę dość jednoznacznie lokującą tytułowego phonostage’a w mainstreamie High-Endu cenę wynoszącą niemalże 45 kPLN nie dziwi fakt zastąpienia standardowych ścian bocznych przepięknie oszlifowanymi i polakierowanymi drewnianymi klepkami. W porównaniu do poprzednika poprawiono pokrywę górną, która obecnie wykonana jest z masywnego płata szczotkowanego aluminium. Nie mniej atrakcyjnie przedstawia się ściana tylna. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem cztery komplety wejść – dedykowaną wkładkom MC parę XLR-ów i trzy pary RCA – każdy z własnym zaciskiem uziemienia. Sekcja wyjściowa również może pochwalić się terminalami w obu formatach – RCA/XLR z charakterystycznym przełącznikiem fazy. Gniazdo zasilające to klasyczny trójbolcowy (kolejne potwierdzenie high-endowego rodowodu) IEC C14.
Zgodnie z materiałami promocyjnymi C-47 przedstawiany jest jako urządzenie w pełni, od wejść do wyjść, symetryczne, choć pobieżnie rzucając okiem do jego, podzielonych solidnymi grodziami na cztery strefy, trzewi tego nie widać. Pozory jednak mylą okazuje się bowiem, iż komora z sekcją wzmacniająco-korekcyjną jest piętrowa i zawiera dwie, bliźniacze płytki – górną – dedykowaną lewemu i dolną – odpowiedzialną za amplifikację prawego kanału. Z kolei żadnych wątpliwości nie ma przy zasilaniu. Dwa toroidalne, szczelnie zamknięte w blaszanych sarkofagach trafa ulokowano w odrębnej, lewej komorze, z kolei po prawej stronie, bliżej frontu pyszni się sekcja filtrująca z ośmioma (po cztery na kanał) potężnymi elektrolitami 15 000 μF każdy, co daje imponującą łączną pojemność 120 000 μF, której pozazdrościć C-47 mógłby niejeden high-endowy wzmacniacz. W ramach dbałości o nawet najmniejsze detale producent zapewnia, iż ww. moduł jest całkowicie niezależny od fluktuacji impedancyjnych wkładki. Tuż za frontem wygospodarowano jeszcze miejsce na układy sterujące.
Dokonując nieco bardziej szczegółowej wiwisekcji warto wspomnieć o zastosowaniu wzmacniaczy instrumentacyjnych z prądowym sprzężeniem zwrotnym: osobno dla sygnału MC, zbudowanego z 9 par tranzystorów bipolarnych i dla MM, z 3 par tranzystorów FET. Są one uzupełnione ultra-precyzyjnym wzmacniaczem korekcyjnym. Jak to zwykle bywa u mających szerokie portfolio wytwórców a tym samym możliwość czerpania z puli już sprawdzonych w bojach układów, również i tym razem skorzystano z części rozwiązań znanych z przedwzmacniacza liniowego C-3850 i integry E-800, zapewniając maksymalną efektywność odwzorowania sygnału przy bardzo niskich szumach układu. Zgodnie z tradycją w 47-ce zaimplementowano tryb Eco Mode wyłączające urządzenie po 120 minutach bezczynności.

Pierwsze takty „Hardwired…To Self-Destruct” Metallici i od razu wiadomo, że mamy do czynienia z reprezentantem nowego pokolenia szampańsko-złotych samurajów. Zamiast stereotypowego, gabinetowego dostojeństwa przypisywanego starszym modelom tym razem już na dzień dobry otrzymujemy potężną dawkę dynamiki i zaraźliwego timingu. Szaleńcze tempa, ekstatyczne porykiwania i generalnie metalowa jazda bez trzymanki na naszym gościu nie zrobiły najmniejszego wrażenia. Pomimo przyjemnych barw i sugestywnego wysycenia środka pasma próżno było, przynajmniej w ww. repertuarze, doszukać się choćby najmniejszych oznak złagodzenia, czy prób ucywilizowania lekko kakofonicznego rozgardiaszu. Było głośno, mocno i bezkompromisowo, ale właśnie tak powinien brzmieć i brzmiał ostatni studyjny krążek Mety. Przystępując do odsłuchów gdzieś tam w zakamarkach zwojów mózgowych błąkała mi się myśl jak najmłodsze dziecko Accu wypadnie na tle dystrybuowanego przez Nautilusa a przy tym również mającego słabość do cytując klasyka „złotych a skromnych” frontów Phasemation. Szybki rachunek sumienia, mała retrospekcja i śmiem twierdzić, iż choć cenowo 47-ka plasuje się pomiędzy flagowym EA-1000 a dzierżącym tekę vice-premiera EA-500 to gra zdecydowanie pełniejszym i bardziej „muskularnym” dźwiękiem. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć – to nie jest granie na tzw. sterydach, kipiące od emocji nawet w chwilach, gdy konieczna jest zaduma i wyciszenie, lecz stojące w pewnej opozycji do eteryczno-tonizującej maniery Phasemation inne spojrzenie na muzykę. Dzięki temu śmiało można uznać, że i wilk syty i owca cała, bo nie zachodzi problem wzajemnej kanibalizacji marek w obrębie portfolio lokalnego przedstawiciela.
Korzystając z dobrodziejstw inwentarza, czyli wspomnianej muskulatury nie omieszkałem sięgnąć po rodzimą elektronikę pod postacią fenomenalnego albumu „Panta Rhei II” projektu Rudź / Pauszek / Niedzicki. Pozornie oniryczne klimaty i bliżej niezidentyfikowane muzyczne plamy przepuszczone przez 47-kę nabrały całkiem realnych definicji intensyfikując tym samym oddziaływanie na słuchacza. To już nie były utkane z chmur i mgieł hologramy, lecz w pełni namacalne sceniczne byty powstałe na skutek zmiany dotychczasowego stanu skupienia. Zdecydowanie sugestywniej zostały również oddane najniższe składowe, które niejako „ustawiły” cały przekaz. Całe szczęście owo ustawienie bynajmniej nie oznaczało przesunięcia równowagi tonalnej do dołu, co z reguły kończy się spowolnieniem i lekką misiowatością, lecz raczej unikania wspomnianej zwiewności i zbytniej eteryczności.
Podobne odczucia miałem podczas odsłuchu „Vägen” Tingvall Trio, gdzie lirycznie rozpoczynająca się fortepianowym solo leadera „Sevilla” po kilkunastu sekundach serwuje nam potężne uderzenie klawiszy królewskiego instrumentu wspomaganego kontrabasem Omara Rodrigueza Calvio. Co ciekawe, akurat w tym wydaniu perkusja Jurgena Spiegela ma rolę drugo-, bądź wręcz trzecioplanową i jedynie uzupełnia ww. instrumentarium skrzącymi blachami i delikatnymi uderzeniami w werbel. Całe szczęście Accuphase nie traktuje jej po macoszemu, lecz jedynie pozostaje wierny zamysłowi samych artystów, gdyż już na tytułowym „Vägen” odzywa się stopa i nader trudno tego faktu, podobnie jak kopnięcia w kostkę, nie odnotować. Pozwolę sobie jednak wrócić do blach, gdyż dawno nie dane mi było słyszeć takiej energii „zdjętej” z talerzy i to zarówno w domenie mikro, jak i makro-dynamiki. Do tego dochodzi ich zaskakująca mięsistość i organiczna wręcz konsystencja, które przy wokalach, jak daleko nie szukając na „Hiraeth” Lion Shepherd niezaprzeczalnie uatrakcyjnia przekaz intensyfikując jego namacalność, to już przy właśnie reprodukcji blach wcale nie jest taka oczywista. A tu proszę – po prostu jest i cieszy uszy.

Nie będę ani Państwa, ani tym bardziej siebie oszukiwał. Accuphase C-47 niezwykle przypadł mi do gustu i pomimo najszczerszych chęci nic na to nie poradzę. Jest prawdziwym wulkanem energii, lecz doskonale wie kiedy należy zdjąć nogę z gazu i jedynie delikatnie go muskać. Ma wyczucie chwili i potrafi tkać misterne pajęczyny ażurowych dźwięków, lecz gdy tylko repertuar mu na to pozwala budzi się w nim prawdziwy demon i prawdę powiedziawszy właśnie w takich klimatach najbardziej mi się podobał. Jeśli zatem szukacie Państwo phostage’a pozwalającego czerpać radość z odsłuchów nie tylko audiofilskich tłoczeń i niewielkich składów, ale i obfitujących w ogniste riffy i ekstatyczne blasty krążków sygnowanych przez wydzierganych szarpidrutów posłuchajcie C-47 i sami oceńcie drzemiący w nim potencjał.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nareszcie! Dlaczego nasze spotkanie rozpoczynam taką inwokacją? Otóż zdradzę Wam, iż ma ona bardzo solidne podłoże. Chodzi mianowicie o fakt dotychczasowych przygód z phonostage’ami tytułowego japońskiego brandu jedynie jako dodatkowe opcje w postaci aplikowanej karty, innych wielofunkcyjnych urządzeń. To oczywiście nie oznacza jakiejkolwiek ich ułomności dźwiękowej, jednak nie oszukujmy się, jeśli coś jest pełnoprawnym komponentem, bazując na założeniach znacznie mniejszych oszczędności podczas projektowania, temat jego brzmienia nabiera całkowicie innego wymiaru. A w przypadku naszego bohatera to dopiero jedna strona medalu, gdyż w tym przypadku mamy do czynienia z konstrukcją flagową, co z automatu zwyczajową poprzeczkę oczekiwań podnosi do poziomu stratosfery. O jakim produkcie konkretnie mowa? Otóż z niekłamaną przyjemnością informuję potencjalnych zainteresowanych, iż w tym około-gramofonowym podejściu będziemy mierzyć się z obecnie zajmującym szczyt oferty w sektorze przedwzmacniaczy gramofonowych marki Accuphase, dostarczonym do naszej redakcji przez warszawko-krakowski Nautilus modelem C-47.

Jak można domniemywać, przynależność do rodziny Accuphase bez względu na dział jaki dane urządzenie obsługuje, wiąże się z podstawowym dla rozpoznawalności marki, w ogólnych zarysach bardzo mocno zunifikowanym wyglądem. To może nie zawsze, ale tak jak w tym przypadku bardzo często jest łącząca ciemny brąz aluminiowej obudowy – czasem bywa pokryta politurowaną egzotyczną okleiną – z szampańskim złotem frontu mniejsza lub większa skrzynka. Nasz bohater w odniesieniu do typowych rozmiarów elektroniki spod znaku kraju kwitnącej wiśni jak na phonostage jest sporym elektronicznym przedsięwzięciem, gdyż swoimi gabarytami osiąga rozmiary typowego wzmacniacza ze średniej półki cenowej szeroko pojętej konkurencji. Jego utrzymany w kolorze szlachetnego trunku front w celach uniknięcia zbytniej monotonii na 1/3 wysokości lekko przełamano, zmuszając jego dolną część do ciekawego wzorniczo cofnięcia się w stosunku do osi pionowej. Tak uformowany górny pas obdarowano w centralnie umieszczone okienko informacyjne o stanie pracy urządzenia z mieniącym się charakterystyczną dla tego podmiotu gospodarczego zielenią logo marki oraz z prawej strony sporą gałką selektora wejść. Dolny panel zdobią symetrycznie rozlokowane pod przywołanym ciemnym okienkiem dwa małe pokrętła wyboru obsługiwanej wkładki i doboru parametrów jej pracy, dwa prostokątne włączniki wzmocnienia sygnału i ewentualnej aktywacji filtra subsonicznego, a także z lewej strony również prostokątny, inicjujący pacę główny włącznik główny. Przerzucając wzrok na rewers 47-ki mamy potwierdzenie, iż obcujemy z komponentem bezkompromisowym, gdyż oferuje nam aż cztery wejścia – 3 x RCA i 1 x XLR, zaaplikowane pod nimi cztery zaciski masy, dwa wyjścia liniowe – po jednym RCA i XLR oraz zapewniające dopływ życiodajnej energii gniazdo zasilające IEC.

Chcąc być z Wami szczerym, nie mogę nie wspomnieć, iż podczas aplikacji rzeczonego phono w mój tor byłem bardzo ciekawy, w jakim duchu przedstawi mi znane od lat krążki. Czy pójdzie wypracowaną przez lata drogą fajnego nasycenia bez poszukiwania obecnie modnej, tak po prawdzie nikomu w obcowaniu z gramofonem niepotrzebnej zjawiskowej analityczności, czy jednak konstruktorzy poszli na całość i skroili jego ofertę brzmieniową z mocnym przytupem typu ostra krawędź, zjawiskowo lotna, a przez to zbyt lekka średnica i wszechobecne, do granic przyzwoitości transparentne wysokie tony. Nie twierdzę, że ta druga opcja jest czymś złym, bowiem każdy ma inny gust i co za tym idzie potrzeby, ale na bazie swoich wieloletnich doświadczeń wolę, gdy przekaz muzyczny oferowany przez gramofon krąży wokół przyjemności słuchania muzyki, a nie jej prezentacji – mam nadzieję, że wiecie do czego piję. Na szczęście temat wyjaśnił się dosłownie po pierwszych dźwiękach. Czyli?
To był wulkan energii. Świetne nasycenie, odpowiednio wyważona masa, trafiona w punkt rozdzielczość średnicy i słodkie, ale pełne danych o poziomie odczytanych wibracji przez igłę wkładki górne rejestry. Jednak co było bardzo istotne, bez jakiejkolwiek ociężałości, tylko energicznie pulsowanie każdego dobiegającego do mnie dźwięku. Gdybym miał przeciwstawić opiniowanemu Accuphase’owi jakiś produkt nie tylko z podobnej półki cenowej, ale również dźwiękowej, a przy tym inaczej pokazujący to samo te same wydarzenia, natychmiast w myślach jawi mi się przedwzmacniacz gramofonowy również japońskiej marki, tak się składa, że z oferty tego samego dystrybutora Phasemation. Tamte urządzenia grają nieco lżej, jednak na tyle zrównoważenie w kwestii plastyki i minimalnie mniejszej gęstości, że mimo moich większych zakusów na pozostanie z Accu, z Phasemmation bez najmniejszych problemów również mógłbym docelowo obcować przez długie lata. I zapewniam, w poczuciu tej samej jakości prezentacji, tylko z naciskiem na nieco inne, nadal świetne jej aspekty. Ale wróćmy do tytułowego bohatera, z którego wyciskając ostatnie poty, posłużyłem się kilkoma ciekawymi winylowymi reprezentantami zarówno z epoki, jak i nowej ery.
Co ciekawego mogę powiedzieć o wyniku tego testu? Specjalnie nie mam nad czym deliberować, gdyż poczciwy Accu znakomicie radził sobie w każdym z przygotowanych gatunków muzycznych. A jak widać na serii fotografii, zafundowałem mu nie tylko wokalną przygodę z Cassandrą Wilson „Loverly”, czy majestatyczne uniesienia z twórczością Keith-a Jerett-a „Death And Flower”, ale również japońskim wydaniem wiekowego, jazzowego trio „Up Popped The Devil” i na koniec z free-jazzowym szaleństwem Kena Vandermarka „Resonance”. To zawsze była nasączona prawdziwą muzykalnością opowieść z tą tylko myślą przewodnią, że każda w klimacie zamierzonym przez muzyków. Gdy do głosu dochodziła Cassandra ze swoją formacją, cyzelowałem dosłownie każdą oferowaną nie tylko przez nią, ale również przez świetnie zgrany skład muzyków, nutę. Płynność, barwa, namacalność były na najwyższym poziomie, co tylko potwierdziło podążanie tytułowej konstrukcji drogą pełną magii. Podobnie było z fortepianem maestro Jarrett-a. Dostojność w dolnych partiach, gdy trzeba na przemian krągłość i twardość średnicy, a wszystko okraszone swobodą wybrzmienia nawet najdrobniejszego muśnięcia klawisza. Nie pozostawało mi nic innego, jak zatopić się w tym granym prawie na żywo koncercie do zatracenia zmysłów, co notabene z przyjemnością uczyniłem.
Zgoła inaczej w wartościach bezwzględnych – nie w kwestii jakości, tylko specyfiki brzmienia – było z przytoczonym jazzem. I to w obydwu przypadkach, gdyż tak wydanie z epoki, jak i obecnej, cyfrowej ery Vandermarka stawiały na wyrazistość każdego dźwięku. Owszem, barwa i jej pochodne aspekty były równie ważne jak w przypadku pierwszych dwóch albumów, jednak celem nadrzędnym produkcji opisywanych jako drugie był atak, natychmiastowość zmian tempa, energia w najniższych partiach pasma i wyrazistość na biegunie przeciwległym. Nie było czasu na drobienie w miejscu wokół każdego dźwięku jak przysłowiowa gejsza, gdyż natychmiast po nim często następowała kolejna feeria z pozoru bliżej niekreślonych, jednak dla znawców tematu free bardzo istotnych, bo będących czasem kontrapunktami, tudzież solowymi występami, kakofonicznych fraz. Umiejętność oddania takiego nie tylko szaleńczego, ale również często porwanego rytmicznie tempa trzeba mieć zapisane w kodzie DNA, co na bazie testowych doświadczeń C-47 w sobie miał. Ale w tym momencie koniecznie muszę dodać, iż to, co przed momentem opisałem, z pełnym potwierdzeniem początkowych wrażeń cały czas było podane w estetyce solidnego, zaskakująco kontrolowanego nasycenia i to z moją, już na starcie bardzo mocno soczystą, bo wykorzystującą jako wspornik drzazgę bambusa wkładką Miyajima Madake. Zatem wyobraźcie sobie, co wydarzyłoby się w momencie obsługi rylca typu flagowy Phasemation, czy My Sonic Lab. Ja jestem w stanie to sobie unaocznić, a tak prawdę mówiąc „unausznić”, gdyż nam te wkładki dość dobrze. Jednak jeśli Wy macie z tym problem, powiem tylko w skrócie, że do opisanego pakietu zaplanowanej wolnej amerykanki doszłoby jeszcze dodatkowa dawka drive’u, co ze spokojem mogę powiedzieć, podniosłoby wynik testu o oczko wyżej. Powód? Owe wkładki w hierarchii cenowej stoją na wyższym szczeblu, który gdzie jak gdzie, ale w segmencie tego typu zabawek zazwyczaj bez naciągania faktów przekłada się na końcowy. wynik soniczny.
Niestety mam to co mam, ale to w zupełności wystarczyło mi do poznania Japończyka z zaskakująco fajnej strony. Z jakiej? Na tyle fajnej, że dla usystematyzowania moich obserwacji oznajmiam, iż proces opiniowania naszego wzmacniacza słabiutkiego sygnału z gramofonowego cartridge’a z płyty na płytę brutalnie powiększał mi wytrzeszcz oczu.

Jak sugeruje powyższy tekst, podczas testu ani przez moment się nie nudziłem. Oczywiście powodem była oferta tak lubianego przeze mnie gęstego dźwięku. Jednak gęstego nie oznaczało powolnego lub zbyt otyłego, tylko pełnego tętniącej życiem energii. Energii, której nie zaburzyła nawet moja kolorowa wkładka, co pozwala nie tylko domniemywać, ale w mojej opinii otrzeć się o pewność, że po zmianie warty temat nabierze dodatkowych, znacznie bardziej w dobrym tego słowa znaczeniu, wyczynowych walorów z pokazaniem wszystkiego co u siebie słyszałem w jeszcze bliższym realnej muzyce wydaniu. Czy to jest phonostage dla każdego? Osobiście nie widzę najmniejszych przeciwwskazań. Bez względu na konfigurację, to zawsze będzie bardzo swobodne, ale przy tym muzykalne granie. Dlatego też jeśli takie kochacie, nie pozostaje nic innego, jak próby na żywym organizmie własnego systemu, które bez względu na pozytywną lub negatywną decyzję zakupową będą mile spędzonym czasem przy muzyce.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Avantgarde Acoustics Trio Luxury Edition 26
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Nautilus / Accuphase
Cena: 44 900 PLN

Dane techniczne
• Odchył RIAA:
MC (10 – 20 000 Hz): ±0,3 dB,
MM (10 – 20 000 Hz): ±0,3 dB
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.005 %
• Wzmocnienie:
GAIN OFF (Normal): MC: 64 dB, MM: 34 dB,
GAIN HIGH: MC: 70 dB, MM: 40 dB
• Czułość wejściowa (1 kHz, 2 V):
MC: 64 dB: 1.26 mV, 70 dB: 0,63 mV,
MM: 34 dB: 40 mV, 40 dB: 20 mV
• Maksymalne napięcie wyjściowe: 8 V
• Maksymalne napięcie wejściowe (1 kHz, THD 0.005%):
MC: 64 dB: 5.7 mV, 70 dB: 2,9 mV,
MM: 34 dB: 180 mV, 40 dB: 90 mV
• Impedancja wejściowa:
MC: 3/10/30/100/300/1000 Ω,
MM: 1/47/100 kΩ
• Napięcie wyjściowe: XLR: 2 V/50 Ω, RCA: 2 V/50 Ω
• Filtr subsoniczny: 10 Hz: -12 dB/oktawę
• Pobór mocy: 21 W
• Wymiary (S x W x G): 465 × 114 × 407 mm
• Waga: 14.8 kg

Pobierz jako PDF