1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. Alare Labs Remiga 2 Be w Premium Sound

Alare Labs Remiga 2 Be w Premium Sound

Zakładam, że zarówno większości z Państwa, jak i lwiej części moich koleżanek i kolegów po piórze nie tylko salonowe, ale generalnie wyjazdowe odsłuchy kojarzą się mówiąc najdelikatniej z przyjazdem na gotowe. Jedziemy, wchodzimy i wszystko jest na tip-top, wymuskane i gra tak, że nawet producent może popaść w samouwielbienie dla własnej nieomylności i geniuszu. Tyle teorii i mrzonek, bo warto zdawać sobie sprawę, że nic samo się nie zrobi, a jeśli dany system gra, to efekt ten został okupiony niezliczonymi próbami i eksperymentami mającymi na celu wyciśnięcie z prezentowanej układanki wszystkiego co najlepsze. Znaczy się dostajemy samo czyste i gęste. Tak też było w sopockim Premium Sound, którego ekipa wykorzystując wakacyjną koniunkturę, czyli narodowe „nadbałtyckie pielgrzymki” spragnionych słońca i wody plażowiczów, wespół z krakowskim Audio Anatomy postanowiła do letnich atrakcji dołożyć swoją cegiełkę i w minioną sobotę, znaczy się 15 lipca, zorganizować premierowy odsłuch zjawiskowych i zarazem majestatycznych włoskich kolumn Alare Labs Remiga 2. Jak postanowili, tak i zrobili, jednak niejako w kontrze do początkowego stereotypu zamiast zjawić się na gotowe i z miną zblazowanego znawcy jedynie cmokać nad efektem finalnym tym razem postanowiliśmy przybyć dzień wcześniej, by możliwie czynnie wziąć udział w zmaganiach z audiofilską materią.

Z jakim efektem? Nie mi oceniać, jednak powyższa „biforkowa” galeria jasno pokazuje, że wcale nie to, co droższe a więc pozornie lepsze ostało się do finału, co jasno daje do zrozumienia, że gra system jako taki a nie jego nie widomo jak ogwiazdkowane i obcmokane poszczególne składowe. Proszę tylko spojrzeć na przewody głośnikowe – wystartowaliśmy z poziomu bi-wiringu wykorzystując Tellurium Q Statement i Vermöuth Audio Reference a skończyliśmy na duecie … Hijiri HCS i Vermöuth Audio Red Velvet. Idiotyzm? Od strony marketingowej z pewnością, od logicznej (w końcu wyższe/droższe modele „muszą” być lepsze) również nie wykluczam, jednak taka konfiguracja najbardziej przypadła nam do gustu i basta. Podobnie sprawy miały się z siecią Ethernet, gdzie finalnie flagowy Bonn NX ustąpił miejsca niżej urodzonemu N8 Pro ustawionemu na nóżkach Omicron Magic Dream Energy 2.0 i wspomaganemu Foresterem F2.
Jeśli zaś chodzi o same debiutujące na polskiej ziemi Alare Labs Remiga 2, to tak pod względem jakości wykonania, jak i poniekąd brzmienia (uwaga spoiler), to nie pozostaje mi nic innego jak tylko stwierdzić, że „klękajcie narody”. Serio, serio, bowiem w tej cenie trudno będzie znaleźć lepiej wykonane i poniekąd również grające kolumny. O designie z premedytacją nie wspominam, bo kwestie estetyczne są wybitnie subiektywne, jednakowoż mi postawne Włoszki wpadły od pierwszego spojrzenia w oko i wypaść uparcie nie chcą. Mają bowiem w sobie coś z ponadczasowej elegancji, ale i wykluczającej nudę i „opatrzenie” drapieżności. Ba, nawet przyodziana w okleinę Optical Black parka łapała za oko, choć jeśli miałbym finalnie związać się z nimi na dłużej z palety udostępnionych przez producenta opcji wahałbym się pomiędzy Glossy Red a Glossy Brown, ale to już moje widzimisię. Mniejsza jednak z tym, bowiem Remigi są nie tylko mówiąc lapidarnie „ładne”, co naszpikowane wielce intrygującymi rozwiązaniami technicznymi, jak nie przymierzając klasyczna włoska baba Panettone rodzynkami oraz skórką pomarańczową i cytrynową. Po pierwsze mamy bowiem do czynienia z trójdrożną konstrukcją wentylowaną, lecz nie pospolitym burczybasem, czyli bas-refleksem a linią transmisyjną mającą swe zakratowane ujście tuż nad terminalami głośnikowymi. Po drugie sam korpus wykonano w formie sandwicza z różnych rodzajów drewna i dodatkowo wzmocniono metalową kratownicą, a po trzecie nie sposób przejść obojętnie obok zastosowanej baterii przetworników w skład których wchodzi 34 mm berylowy (dostępna jest też wersja diamentowa- z 1.2” tweeterem) wysokotonowiec, 7” (170mm) ceramiczny średniotonowiec Accutona z serii Cell i para carbonowych basowców o średnicy 8” (200mm) i 10” (250mm). W rezultacie otrzymujemy 135 cm piękności o nieco problematycznej wadze 120kg, lecz czegóż nie robi się z miłości i jeśli trzeba będzie je taszczyć do OPOS-a, to z radością to uczynimy.

Choć z reguły wystrzegam się przed artykułowaniem uwag o walorach sonicznych odsłuchiwanych w nieznanym sobie entourage’u systemach, co jak się okazuje w naszej branży wcale nie jest takie oczywiste, to z racji goszczenia w naszych skromnych progach topowej dzielonki Audii Flight pod postacią duetu Strumento N°1 & N°4 przynajmniej jedną zmienną mamy poniekąd z głowy. Podobnie sprawy miały się z okablowaniem, bowiem wspomniane Telluriumy też zdążyliśmy w tzw. międzyczasie wziąć pod lupę, a i z pyszniącymi się na zakrystii Statementami Vermöutha jesteśmy za pan brat. Ponadto pozwolę sobie nieśmiało nadmienić, że i połowę źródła cyfrowego, czyli Rocknę Wavedream R2R DAC Signature też obcmokaliśmy, więc summa summarum większość prezentowanych w Sopocie „zabawek” przerobiliśmy we własnych czterech (u Jacka ośmiu) kątach i poniekąd znamy. Tym oto sposobem doszliśmy do samych kolumn, które odpowiednio dopieszczone i napędzone w nader udany sposób łączą, lub bardziej prawidłowo wypadałoby napisać, iż w powyższych okolicznościach przyrody łączyły iście zjawiskową rozdzielczość z nie mniej imponującą dynamiką i wysyceniem, co w rezultacie z jednej strony daje swobodny dostęp do pełni informacji zawartych w materiale źródłowym a z drugiej bynajmniej nie wyklucza muzykalności i eufonii przekazu. Tylko, żeby była jasność – to nie są lepkie „Barbapapy” grające wszystko „ładnie”, czyli de facto na jedno kopyto, lecz wielce wyrafinowane, acz prawdomówne kolumny, które może i nie piętnują bestialsko każdego potknięcia tak realizatora, jak i osoby konfigurującej system w jakim przyszło im grać, lecz nie mają żadnych oporów przed obiektywnym wskazaniem owych niedociągnięć. Przykładowo świetnie unauszniały różnice nie tylko między torem cyfrowym i analogowym, lecz i poszczególnymi tłoczeniami i masterami.
A właśnie, skoro o analogu mowa, to nie sposób nie wspomnieć, iż o ile podczas beforka, czyli piątkowych bojów konfiguracyjnych bazowaliśmy na zasobach Tidala i Qobuza, to już w sobotę królował winyl a dokładnie winyle we wszystkich kolorach tęczy, które raz za razem lądowały na talerzu uzbrojonego we wkładkę Hana Umami Red gramofonu BennyAudio Immersion II. Rodzima „szlifierka” okrasiła brzmienie prezentowanego systemu pierwiastkiem bardziej namacalnego wysycenia i koherencji, co wcale nie oznacza, że z plików takowych atrakcji nam oszczędzono, lecz o ich poziom intensywności. Pół żartem, pół serio można byłoby stwierdzić, że pojawiła się analogowość, lecz byłoby to zbyt lapidarne spłycenie zaobserwowanego zjawiska. Ale jest to też skrót myślowy pozwalający wywołać u czytelników określone skojarzenia a o to właśnie chodzi. W końcu, kiedy dostajemy bardziej dynamiczny, swobodny i barwny przekaz ze świetną dynamiką tak w skali mikro i makro, to finalnie na drugi plan schodzi nośnik a kluczowym staje się sam repertuar i chęć delektowania się nim, co też w trakcie sobotniego spotkania miało miejsce. Proszę tylko spojrzeć na eklektyczność kreowanej na gorąco playlisty, na której raczej nie pojawiały się, a jeśli już, to nad wyraz sporadycznie „żelazne” – wystawowe pozycje. Jak się z pewnością Państwo domyślacie nie obyło się bez bezpośrednich porównań, udowadniania wyższości Wielkiej Nocy nad Bożym Narodzeniem i ogórków małosolnych nad chałwą, ale summa summarum niezależnie od reprodukowanego medium każdorazowo wygrywała muzyka i to ta przez wielkie „M”. Każdy mógł usłyszeć to, co lubi, poznać coś, czego jeszcze nie słyszał i samemu – na własne uszy, przekonać się, że nawet poczciwa, niekoniecznie czarna, płyta, szczególnie po ultradźwiękowym spa w myjce Degritter Mark II wcale trzeszczeć nie musi, a z kolei plik plikowi nie równy. Grunt, że przynajmniej w czasie mojej obecności przybyli złotousi miłośnicy dźwięków wszelakich z zapałem poszukiwali własnych sweetspotów, idealnych miejscówek na dłuższe zatopienie się w ulubionych dźwiękach i nader często dochodzili do wniosku, że nie wszędzie i nie zawsze miejscówki w pierwszym rzędzie są najbardziej optymalnym miejscem do krytycznych odsłuchów. Warto jednak podkreślić, iż powyższe eksperymenty nie odbywały się na zasadzie szukania dziury w całym a spontanicznej wymiany doświadczeń i wzajemnego dzielenia się poczynionymi obserwacjami, co w oczywisty sposób prowadziło do dalszych dyskusji przy kolejnych porcjach muzyki i … aromatycznej kawie.
Wracając jeszcze na chwilę do Alare Labs Remiga 2 Be, to nie da się ukryć, iż ich konstruktorom udało się osiągnąć jeszcze jedną, wielce pożądaną, przynajmniej przeze mnie, cechę. Otóż tytułowe kolumny naprawdę niewiele tracą ze swej ponadprzeciętnej rozdzielczości i komunikatywności na zaskakująco niskich poziomach głośności. Oczywiście przy średnich i wysokich dawkach decybeli powyższe cechy zyskują na intensywności, jednak o ile od czasu do czasu każdy z nas lubi sobie poszaleć przy iście koncertowych poziomach głośności, to na co dzień a i nader często również co noc większość z nas operuje zdecydowanie bardziej cywilizowanymi natężeniami dźwięków, przez co zazwyczaj musi godzić się na pewne i wydawać by się mogło konieczne i nieuniknione kompromisy. Tymczasem Remigi najwidoczniej o owym musie nic a nic nie wiedziały, bowiem dawały pełen wgląd w nagrania już od niemalże szeptu po ryk odrzutowca i tylko od naszego progu bólu i wyrozumiałości sąsiadów zależało kiedy mówiliśmy dość, dając sobie chwilę wytchnienia i ustawiając głośność na pułapie pozwalającym na swobodną konwersację bez podnoszenia głosu. Ponadto patrząc na pyszniące się na ich frontach drajwery większość z Państwa z pewnością spodziewa się iście infradźwiękowych tętnień i … gdybyście do Sopotu zajrzeli, to takowych doznań by Wam nie oszczędzono. Jednak akurat w tym wypadku zależało organizatorom na tym, by ilość najniższych składowych szła w parze w ich ilością a mięsistości towarzyszyła kontrola, co finalnie udało się osiągnąć, choć jak podprogowo sugerowałem nieco wcześniej ilość i kontrola basu zależała od zajmowanego miejsca i na moje ucho najlepsze warunki do odsłuchu były tuż za … drugim rzędem krzeseł, za to miłośników nieco bardziej intensywnych basowych pomruków kusiła pierwsza kanapa.
Jedno było jednak pewne i oczywiste zarazem – bez odpowiednio wydajnej amplifikacji nie ma nawet co podchodzić do tych postawnych Włoszek, bo tylko się ośmieszymy i to nie „na dzielni” a przed nimi, znaczy się samymi Alare a chyba nie muszę nikomu uświadamiać, że kpina i rozczarowanie w kobiecych oczach pali silniej od ognia. Dlatego też jeśli najdzie Państwa ochota na te powstające w słonecznej Civitavecchi piękności nie zapomnijcie o zapewnieniu im odpowiednio tak wyrafinowanego, jak i mocowo/prądowo wydajnego towarzystwa, bo bez tego nie tylko nie znajdziecie z nimi nici porozumienia, co po prostu sami sobie zrobicie krzywdę. A do tego, o ile tylko nie przejawiacie masochistycznych ciągot, raczej nie dążycie, nieprawdaż?

W tym momencie pozwolę sobie zakończyć tę nadspodziewanie (przy)długi zlepek zebranych na gorąco obserwacji i refleksji z weekendowego wypadu do sopockiego Premium Sound serdecznie dziękując gospodarzom za gościnę a przybyłym melomanom i audiofilom za szalenie miłą okazję do spotkania się w realu. Mam też cichą nadzieję, że sobotnia prezentacja nie będzie ostatnim w tym wakacyjnym sezonie pretekstem do wyściubienia nosa z własnych czterech kątów i rzucenia tak okiem, jak i uchem na intrygujące przejawy dedykowanej audiofilom radosnej twórczości znanych i lubianych wytwórców. Krótko mówiąc do zobaczenia, a gdzie i kiedy, to już czas pokaże.

Marcin Olszewski

Pobierz jako PDF