Opinia 1
Prawdopodobnie wielu z Was zaskoczę, ale chciałbym zakomunikować, iż dzisiejsze spotkanie sprowokuje znane wszystkim powiedzenie „Nigdy nie mów nigdy”. Znacie? Nie odpowiadajcie, jest to pytanie retoryczne, bowiem kładąc przysłowiową rękę na pieńku, jestem wręcz pewien, że w zatrważającej większości niejednokrotnie zdążyliście przekonać się o tym na własnej skórze. To wizerunkowo często bywa bolesne, jednak zazwyczaj w pakiecie wyrabia w człowieku choćby minimalne pokłady pokory w wyrażaniu swoich, niejednokrotnie objawionych, rodem z mchu i paproci prawd. I nie ma znaczenia, o jakim dziale naszej egzystencji rozprawiamy, bowiem temat jest do bólu uniwersalny. Na tyle uniwersalny, że bez najmniejszych problemów przenosi się na nasze audio-podwórko, w którym na bazie dzisiejszego testu z jednej strony trochę ze wstydem, ale za to z drugiej z wielką przyjemnością posypię sobie głowę popiołem. Chodzi mi o do niedawna wygłaszaną przez mnie tezę, braku najmniejszych szans na długoterminowy ożenek z kolumnami tubowymi. Owszem, to zawsze było zjawiskowe granie, jednak tak odległe od mojego punktu widzenia na muzykę, że nawet przez myśl nie przechodził mi fakt jakiegokolwiek zastanowienia się nad ich stałą aplikacją w posiadanym systemie. Zwyczajnie uważałem, iż rozmach, swoboda i bezkompromisowy w każdym aspekcie przekaz nie są jedyną receptą na „fajny sound”. Jednak taką opinię wygłaszałem do czasu. Jakiego? Spotkania z dzisiejszymi bohaterkami, czyli kolumnami znanej wszystkim marki Avantgarde Acoustic w jubileuszowej wersji Trio Luxury Edition 26, których jeden z limitowanych zestawów wraz z dedykowanymi do małych pomieszczeń modułami basowymi SUB231, kosztem gigantycznego wysiłku logistycznego pracowników warszawsko-krakowskiego Nautilusa – jedna kolumna spakowana w skrzyni waży dobrze ponad 300 kg – na kilka tygodni zawitał pod naszą strzechę.
Jak przez lata zdążyliśmy się przyzwyczaić, jubileuszowa wersja zawsze rządzi się swoimi prawami. Jednak w przypadku tytułowego specjalisty od kolumn tubowych opracowanie takiego modelu nie było jedynie nadaniem mu powierzchownego, bardziej łapiącego za oko, a przez to po ostemplowaniu stosownym exlibrisem pozwalającego znacznie podbić cenę produktu, wyglądu. To od początku do końca był zaplanowany na przysłowiowej desce kreślarskiej, a potem wprowadzony w życie, projekt czegoś dotychczas niespotykanego. Tak tak, niespotykanego, gdyż zmiany dotyczą dosłownie wszystkiego. Na pierwszy ogień wspomnę o ramie całej konstrukcji. Wersja standardowa opiera się o prostokątny lub łukowaty, wykonany z profilowanej stali, zazwyczaj malowany na czarno stelaż, na którym na odpowiedniej wysokości mocowano umieszczone w tulejach o różnej średnicy przetworniki ubrane u wylotu w stosowne dla każdego zakresu częstotliwości przetwarzania, tuby. Tymczasem dzisiaj opiniowany model postawił nie tylko na elegancję wspomnianej konstrukcji nośnej, ale również jej pracę w służbie finalnego brzmienia kolumn. Odszedł od mogących wpadać w rezonans stalowych profilów i zastąpił je dwoma pokrytymi fornirem z niemieckiego dębu pionowymi kantówkami i polerowanym na wysoki połysk jako trzeci punkt podparcia, oczywiście pionowym prętem z polerowanej stali nierdzewnej, stabilizowanych na również wykończonej w wysokim połysku prostokątnej ramie w fornirowaną wstawką jako podstawa dla przywołanych, podobnie wykończonych belek wspierających modułu głośnikowe. Sama podstawa natomiast, typowo dla kolumn AA, świetnie nadając wizualnego sznytu całości, opiera się na podłożu przy pomocy przenikających przez nią, monstrualnych, również połyskujących srebrem kolców. Obudowy głośników, czyli mówiąc kolokwialnie w zależności od obsługiwanego przetwornika, różnej średnicy rury idąc tropem nietuzinkowości projektu, pomalowano mieniącym się brokatem, czarnym, strukturalnym lakierem. Wykorzystane w tym modelu głośniki również zmieniono na znacznie lepsze jakościowo, dzięki czemu tytułowe 26-ki otrzymały szansę wzniesienia się na wyższe standardy jakości generowanego dźwięku. Z przecieków od dystrybutora wiem również, iż obecnie na nowo zaprojektowane zwrotnice nie tylko wykorzystują ręcznie robione na zamówienie, kosztujące 1000 Euro za sztukę, ważące bagatela ok. 700 gramów kondensatory, ale zostały okablowane przewodnikami opartymi o stop srebra i złota. Co bardzo istotne, wspomniane połączenia sygnałowe pomiędzy poszczególnymi głośnikami i zwrotnicami nie szpecą ogólnego wizerunku tego ponadczasowego projektu, zwisając za każdą z tulei, tylko dyskretnie puszczono je wewnątrz stelaża. Kolejnym zabiegiem w moim odczuciu nie tylko wizualnym, ale również sonicznym jest pomalowanie trzech będących wizytówką marki, wykonanych z tworzywa sztucznego tub, przyjemnym dla oka, będącym fuzją szarości i beżu, świetnie tonizującym bezkompromisowość przekazu, w dotyku satynowym lakierem. Wieńcząc dzieło wprowadzania na rynek czegoś nie tylko ponadczasowego, ale niestety brutalnie limitowanego do 26 par, producent ozdobił każdą z podstaw kolumn w pozłacaną, okraszoną techniką grawerowania informacją na temat powołującego kolumny do życia wydarzenia, prostokątną sztabką z logo marki.
Model Trio nie obędzie się bez przenoszących pasmo poniżej 100Hz modułów basowych. W teorii dedykowane są wielkie, dzięki swojej również tubowej konstrukcji w pełni spełniające ich wymagania Basshorny Niestety mimo sporych możliwości lokalowych nie dysponowaliśmy odpowiednią dla nich kubaturą, dlatego proces testowy odbył się przy użyciu znanych użytkownikom od kilku lat, skądinąd zbierających świetne opinie na świecie, w pełni programowalnych, posiłkujących się zaawansowanymi układami DSP, pozwalających przyjąć praktycznie każdy sygnał audio – cyfrowy i analogowy – aktywnych modułów SUB231. To jak wskazuje seria fotografii, są dość wysokie, uzbrojone w dwa przetworniki na froncie i baterię ujawniającej swój byt na plecach elektroniki, a przez to oczekujące życiodajnej energii z gniazdka, posadowione na podłożu w identyczny sposób jak kolumny poprzez solidne kolce prostopadłościany. Jak można się spodziewać, drzemiące w ich trzewiach protokoły obróbki sygnału sprawiają, że można je dostroić praktycznie nie tylko do każdego pomieszczenia, ale również drzemiącego głowie potencjalnego nabywcy, nawet najbardziej odjechanego wzorca dźwięku. I proszę nie wpadać w panikę, to jest bardzo prosty proces i co najistotniejsze, po krótkim szkoleniu wykonywalne samodzielnie bez konieczności wizyty serwisanta.
Gdy prześledzicie serię fotografii, będziecie mogli choćby minimalnie zapoznać się z procesem kalibracji systemu. Naturalnie owe działania miały miejsce dopiero po wygrzaniu się zestawu, gdyż wizyta u mnie tytułowego, jak wskazuje wykończony w złocie certyfikat 16-go kompletu kolumn, nie licząc dosłownie kilku godzin grania na inauguracji zorganizowanej na Śląsku wystawy sztuki, tak po prawdzie była dziewiczym występem. To zaś sprawiało, że pierwsze kilkanaście dni nie można określić inaczej, niż jako dochodzenie zestawu do stanu normalnego użytkowania. Po tym okresie, po podpięciu dosłownie kilku kabelków z pomocą firmowego programu, z zaskakującą łatwością przedstawiciel dystrybutora realizował moje wskazówki co do oczekiwań finalnego dostrojenia modułów basowych do synergicznej współpracy z sekcją tubową. Co bardzo istotne, ten proces nie stawiał przed nami żadnych ograniczeń, gdyż wszystko robiliśmy płynnie nie tylko w kwestii przebiegu sygnału w danym sektorze pasma, ale również w konkretnym punkcie, ba nawet z możliwością wycięcia jakiejś częstotliwości, w efekcie modelując finalną krzywą generowanego sygnału na tak zwaną własną modłę. I to nie tylko w zakresie poniżej pracy niskotonowca, czyli ok. 100 Hz, tylko znacznie powyżej jego brylowania, bez najmniejszych problemów nasycając, dociążając lub otwierając zakres średnich tonów, przy okazji realnie wpływając na jakość i ku mojemu zaskoczeniu, ilość oraz barwę najwyższych składowych. Reasumując, jeśli tylko tego pragniecie, kilkoma ruchami myszki na ekranie komputera jesteście w stanie sprawić, aby znane z bezpośredniości ponad wszystko kolumny tubowe swoją specyfiką grania przypominały przywołane przeze mnie jako wzorzec muzykalności zespoły głośnikowe rodem z radia BBC. Oczywiście rodzi się pytanie, po co tak naginać rzeczywistość. Natychmiast uspokajam gorące głowy, iż tego nie uczyniłem, tylko wspominam, co ten wymykający się wszelkim generalizowaniom zestaw potrafi zdziałać. Osobiście wybrałem zdroworozsądkowy konsensus pomiędzy otwartością i szybkością prezentacji mówiąc kolokwialnie dworcowych megafonów i namacalnością środka pasma rodem z monitorów studyjnych, nie zapominając przy tym nie tylko o solidnej, ale również na ile to możliwe przy użyciu będących przedsionkiem referencyjnego basu według szkoły AA modułów SUB231, zebranej w sobie podstawie basowej.
Co takiego skłoniło mnie do wygłoszenia we wstępniaku chęci publicznego posypania głowy popiołem? Oczywiście oferowany przez tytułowe Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26 dźwięk. W telegraficznym skrócie, bez najmniejszych obaw o zbytnią przychylność konstrukcji powiem, iż był fenomenalny. I z pełną świadomością potencjalnych konsekwencji mówię to ja, raczej optujący za brytyjską szkołą grania typu Harbeth, Spendor i im podobnych wielbiciel barwy jako pierwszy punkt na liście określającej dobry dźwięk. Oczywiście prezentowany przez AA przekaz nie miał szans oderwać się od specyfiki tubowego, lekko doświetlającego poszczególne źródła dźwięku grania, jednak z jakiś sobie tylko znanych powodów robił to na tyle delikatnie, że dosłownie po kilku utworach nie tylko ja, ale również wielu odwiedzających mnie, co istotne również stroniących od tego typu konstrukcji gości, stwierdzaliśmy całkowitą pomijalność tego aspektu. Mało tego. Ta specyfika sprawiała wrażenie jakby wręcz pomagania systemowi w kreowaniu nieosiągalnych dla konwencjonalnych kolumn wydarzeń muzycznych. Jednak zaznaczam natychmiast, bez najmniejszego efektu zazwyczaj będącego pochodną wielkich lejków, powiększania scenicznych bytów, tylko chirurgicznie zawieszając artystów na bezkresnej w szerz i głąb scenie. To bardzo istotne, gdyż obawiałem się jej ograniczenia z uwagi na wielkie tuby, gdy tymczasem w momencie włożenia do transportu odpowiedniego materiału, spektakl potrafił rozciągać się dosłownie od ściany do ściany dość szerokiego, bo osiągającego 5 m pokoju. Tak wyglądał nie oszukujmy się, nawet nie proces akomodacji, tylko brutalnie nazywając to po imieniu, odbierania nauczki od niegdyś dalekich od moich oczekiwań kolumn. Jak zatem odebrałem je po tej sesji?
Nie będę owijał w bawełnę. Po ostatniej decyzji upgrade’u posiadanych kolumn myślałem, że nic aż tak mocno nie jest w stanie mną potrząsnąć, aby nawet pomyśleć o jakiejkolwiek zmianie. Niestety konstruktorzy jubileuszowych Trio w realizacji swoich założeń stworzenia czegoś ponadczasowego byli do bólu bezwzględni, gdyż już na samym początku procesu testowego mocno zastanawiałem się, czy nie korzystając z sytuacji dystrybuowania marek Dynaudio i Avantgarde Acoustic przez jeden podmiot i nie zrobić na pozór karkołomnej, a po zapoznaniu się z limitowaną konstrukcją AA całkowicie usprawiedliwionej, roszady. Powód? Bezgraniczna na każdym poziomie głośności swoboda i realizm przekazu w połączeniu z nieposkromioną, jednak bez poczucia siłowego wciskania muzyki do głowy, energią dosłownie każdego wycinka pasma pozostawiały dotychczas braną przeze mnie jako coś do ożenku konkurencję sporo w tyle. I nie chodzi mi w tym momencie, że tamte produkty nie potrafiły wykreować wspomnianych aspektów sonicznych, tylko nie czyniły tego z jednej strony tak zjawiskowo, a z drugiej w najmniejszym stopniu niemęcząco, aby móc powalczyć jak równy z równym. A musicie wiedzieć, iż słucham muzyki po kilka godzin dziennie. Nie tylko podczas sesji testowych, ale również jako niezbędny reset do stanu zero przed kolejnym starciem, co w momencie nadinterpretacji muzyki przez posiadany system byłoby męczące. W przypadku naszych bohaterek dostałem zjawiskową rozdzielczość, dynamikę i transparentność od najcichszych, po dosłownie koncertowe poziomy głośności. Czy nocne medytacje z muzyką barokową i jej mocno zakorzenioną sakralnością – Jordi Savall, tudzież John Potter, oparta o rozbudowane składy symfoniczne twórczość klasyczna pokroju J.S Bacha i jemu podobnych, czy odbywane za dnia bezpardonowe odsłuchy najnowszego, symfonicznego krążka zespołu Metallica „S&M 2”, za każdym razem nie tylko słychać było najdrobniejsze niuanse brzmieniowe, ale również świetne oddanie ducha każdego z przywołanych nurtów. Pisząc ducha, mam na myśli po pierwsze – świadomą interpretację mistyczności kontemplacyjnych zapisów muzyki kościelnej, bez wrażenia nadawania jej przypisywanego tubom, szkodliwego nadęcia, a po drugie – natychmiast po zmianie materiału na bezkompromisowy rock, dobitne pokazanie, że panowie jako podwaliny powstania zespołu wykorzystali wszechobecny bunt przeciwko panującemu na świecie systemowi. To oczywiście tylko zgrubny opis możliwości opisywanego zestawu. A przecież wiadomym jest, iż diabeł tkwi w szczegółach. Jakich?
To jest najlepsze. Otóż mimo częstego słuchania muzyki klasycznej, z braku jakby znającego się na rzeczy przewodnika po tym nurcie, prawdopodobnie nie do końca rozpoznaję intencję kompozytora. To zaś sprawia, że gdzieś w głębi będąc romantykiem, szukam w niej emocji znanych mi z zapisów kościelnych. I w realizacji tego założenia wyśmienicie pomagały mi Trio. Jak? Budując odpowiednią atmosferę przy pomocy kreowania zjawiskowej, chyba najbliższej prawdzie przy użyciu zespołów głośnikowych wirtualnej sceny. I tutaj Was zaskoczę. Wbrew pozorom nie przemawiał do mnie rozmach i brak kompresji orkiestry podczas realizacji zapisanego na partyturze tutti, tylko po jego praktycznym wygaśnięciu zjawiskowe pokazanie mającego być pewnego rodzaju kontrapunktem, delikatnego w brzmieniu, na tle pełnego składu orkiestry wręcz bezbronnego, ledwo słyszalnego na bezkresnej scenie, ale ku mojemu zaskoczeniu świetnie przemawiającego do moich pokładów romantyzmu fletu. Próbując to zwizualizować, powiedziałbym tak. Wyobraźcie sobie nagłe wygaśnięcie poruszającego ściany budynku wolumenu setki instrumentów, natychmiast po tym pojawienie się na rozległej scenie niczym nie zaburzonego czarnego tła, przestrzeń którego gdzieś w najdalszym rzędzie, przy delikatnie podświetlonym statywie na nuty burzy mistycznie wybrzmiewający delikatnymi, co istotne w pełni słyszalnymi przedmuchami niepozorny rozmiarowo flet. Nic tylko cisza i z pozoru cichutka – oczywiście zamierzenia przez kompozytora, ale jakże wymowna, a do tego za sprawą zarezerwowanej tylko dla konstrukcji tubowych umiejętności bezinwazyjnego doświetlania poszczególnych bytów, namacalna w sposób zbliżony do prawdziwego koncertu solówka pojedynczego instrumentu. Nagle ta wielka zgraja często światowych instrumentalistów zdaje się tańczyć, jak zagra mu ten niepozorny patyk z dziurkami. Ten z pozoru błahy, ale w moim odczuciu jakże istotny aspekt z takiej jak zaznałem w teście perspektywy w przypadku konwencjonalnych zestawów kolumn jest nie do przekazania. Zwyczajnie nie mają szans na oddanie podobnych kontrastów muzycznych z nieposkromioną rozdzielczością i dynamiką. Tutaj dostałem wręcz kwintesencję realizacji zamierzeń artystów i to zarówno podczas cichych odsłuchów w warunkach nocnych, jak i naturalnych w momencie słuchania tego materiału za dnia na poziomie life. I właśnie to było tak zwanym pozytywnie odebranym przez mnie Palcem Bożym tego testu. Nie możliwości wytworzenia niczym nieograniczonej, do tego pod pełną kontrolą, ściany dźwięku bez względu na rodzaj przyswajanej przez potencjalnego nabywcę muzy. Nie łatwość wywoływania mini-trzęsień ziemi w moim pomieszczeniu. I po raz trzeci, choć w kontekście moich oporów w obcowaniu z kolumnami tubowymi to bardzo istotne, nie jedynie symboliczne malowanie świata posmakiem wielkich lejków. Najważniejszym dla mnie punktem programu – od razu zaznaczam, że nie jestem w tej materii żadnym guru – była wręcz zjawiskowa umiejętność natychmiastowej, dodam, że w pełni zgodnej z partyturą, zmiany nie tylko wolumenu, tempa, ale również emocjonalności muzyki. Takie cuda praktycznie działy się podczas całego testu. A zapewniam Was, w transporcie lądowało pełne spektrum muzyki z dotychczas niewspominaną, czerpiącą pełnymi garściami z oferty brzmieniowej kolumn elektroniką, włącznie. Dlatego też nie przedłużając tej z racji ilości tekstu trudnej do okiełznania epopei, przyznam szczerze, iż tak prawdę mówiąc, nie był to test jako taki, tylko burząca dotychczasowe postrzeganie świata zespołów głośnikowych, z pewnością jeszcze długo smagająca moje uczucia, świetna przygoda.
Spokojnie, z powyższego, jak wynika z testu, pozytywnego w odbiorze słowotoku nie mam zamiaru się tłumaczyć. Powodem jest świetny odbiór kolumn nie tylko przeze mnie, ale również wielokrotnie nie do końca wierzących mi na słowo znajomych. Jubileuszowy zestaw ani razu nie zbliżył się do estetyki tubowej nadinterpretacji słuchanej muzyki. Ba powiem więcej. Nie tylko ja, ale również kilku gości sugerowało, że wysokie tony przy trafionej w punkt ilości informacji i rozmachu ich prezentacji, na tle znanych im innych tego typu konstrukcji były zaskakująco gładkie. Pełne ekspresji, ale czasem jakby minimalnie zbyt delikatne. Oczywiście bez ogólnej szkody dla obiektywnego obioru i być może dlatego takie fantastyczne, bo zbliżając się do typowej dla tego rodzaju zespołów głośnikowych maniery, mogłyby być już przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu. A tak mamy skrojony na miarę dźwięk dla wyedukowanego melomana. Czy idealny w każdym calu? Powiem tak. Jak wspominałem, test odbył się przy użyciu nie do końca idealnych w domenie natychmiastowości i energii oddania konturowego basu, modułów SUB231, a nie flagowych Basshornów. Dlatego też po złożeniu dedykowanej konfiguracji w pełni usprawiedliwienie spodziewam się jeszcze lepszych efektów jakościowych najniższego zakresu pasma akustycznego. To oczywiście nie oznacza, że podczas mojej zabawy z dobrze wpisującymi się w ogólny sznyt grania subami bas był ułomny. Przeciwnie, mimo oczywistych na tle starszych braci, naturalnych ograniczeń, okazał się być zaskakująco dobry. Jeśli – w to chyba nikt nie wątpi, coś w tej materii da się poprawić, nie pozostaje mi powiedzieć nic innego jak pełen szacunku slogan: czapki z głów. Komu dedykowałbym Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26? Bez kozery powiem, wszystkim bez względu na swój wzorzec dźwięku, co chyba dobitnie udowodniłem powyższym tekstem. Niestety są dwa problemy. Pierwszym jest nieubłagana limitacja zestawu. Natomiast drugim – spore, jednak zapewniam, w pełni usprawiedliwione sonicznie koszty ich nabycia. Jeśli sprostacie wymienionym przeciwnościom losu, macie pełne prawo oznajmiać znajomym melomanom, że prawdopodobnie złapaliście z pozoru nieuchwytnego króliczka.
Jacek Pazio
Opinia 2
Jeśli po raz wtóry na naszych łamach widzicie Państwo Avantgarde Acoustic Trio i zaczynacie zachodzić w głowę cóż takiego w owe centra zarządzania naszymi kadłubkami musiało się stać, że na wyraźne życzenie serwujemy sobie przysłowiową powtórkę z rozrywki z kolumnami, które już za pierwszym razem weszły do OPOS-a niemalże na styk spieszę odpowiedzieć, iż wszystkiemu winna ciekawość. Tak, tak – chodzi właśnie o ten pierwszy stopień do piekła a zarazem bodziec stojący skromnie w cieniu za uśmiechającymi się w blasku fleszy wynalazcami. Skoro bowiem „zwykłe” Trójki od ponad pięciu lat nie są w stanie pokryć się patyną lekkiego zapomnienia cały czas stanowiąc punkt odniesienia pod względem witalności i swobody prezentacji przy jednoczesnym zachowaniu kultury przekazu i kontroli nad reprodukowanym pasmem, to oczywistą oczywwistością była nasza chęć przekonania się cóż z takiej „bazy” da się wycisnąć jeśli potraktujemy ją nie jako zwieńczenie portfolio i szczyt możliwości produkcyjnych, lecz właśnie jako „bazę” – li tylko punkt wyjścia do stworzenia czegoś wyjątkowego i limitowanego. Jednak limitowanego nie pod względem materiałowo-technologicznym a jedynie przeznaczonych na sprzedaż egzemplarzy. Mamy zatem niebywałą okazję doświadczyć całkowicie bezkompromisowego, przynajmniej w teorii, absolutu, gdzie „sky is the limit” a wstęp do klubu posiadaczy będzie miało jedynie dwudziestu sześciu szczęśliwców. Mowa bowiem o jubileuszowej limitacji ww. Avantgarde Acoustic Trio w wersji Luxury Edition 26, za której pojawienie się w OPOS-ie i uwiecznione podczas sesji unboxingowej trudy natury spedycyjnej wyrażamy głęboką wdzięczność ekipie Nautilusa – dystrybutora niemieckiej marki.
Tym razem nie będziemy się bawili w „znajdź X różnic” na pozornie identycznych obrazkach, gdyż tytułowe, limitowane 26-ki już na pierwszy, nawet pobieżny i niezobowiązujący rzut oka od swoich seryjnych poprzedniczek różnią się … wszystkim. Oczywiście przesadzam, gdyż średnice tub mają identyczną a i wymiary są nader zbliżone, jednak nawet przysłowiowy (rozróżniający trzy kolory) samiec alfa powinien dostrzec pewne niuanse. Ot chociażby to, iż zamiast połyskliwej kości słoniowej (o ile pamięć mnie nie myli oficjalną nazwą jest Akoya Pearl White, choć na zdjęciach, ze względu na ciepłe światło, bardziej przypominały Saona Beach Cream) tym razem mamy do czynienia z matowym Kalahari Desert Sand a czarne standy zastąpiły wykonane z ręcznie polerowanej stali nierdzewnej V2A szkielety wzbogacone o wstawki z niemieckiego „wędzonego” dębu. Ponadto jeśli dla kogoś taka propozycja wyda się nadal zbyt skromna nic nie stoi na przeszkodzie, by zamówić sobie opcję z metalowymi elementami pokrytymi … 24K złotem. Dzięki temu osiągniemy pełną zgodność kolorystyczną ze złoconymi terminalami głośnikowymi WBT, które dyskretnie wkomponowano w poszczególne moduły. Do okablowania całości użyto srebrnych przewodników z dodatkiem … złota. Kielichy tub patrząc od góry pasma mają średnice odpowiednio 180, 570 i 950 mm, a ukryte wewnątrz nich przetworniki 25, 50 i 200 mm. Skuteczność całego układu ustalono na poziomie 109 dB, co przy impedancji wynoszącej … 27 Ω wydaje się być spełnieniem marzeń wszystkich posiadaczy słabowitych SET-ów. Proszę się jednak tym faktem zbytnio nie ekscytować, gdyż nieco uchylając rąbka tajemnicy proponowałbym do Trio rozejrzeć się za zdecydowanie mniej „eteryczną” amplifikacją.
Idźmy jednak dalej. Równie bezkompromisowo ostały potraktowane zwrotnice, w których pysznią się wykonywane na zamówienie 700g kondensatory, których ceny przekraczają 1000€ za sztukę. Szaleństwo? Bez wątpienia, jednak nieśmiało tylko przypomnę, iż mamy do czynienia z projektem, gdzie żadne ograniczenia miały nie obowiązywać i jak widać ich twórca – sam Holger Fromm musiał głęboko wziąć sobie do serca te założenia, gdyż rzeczywiście nijakich kompromisów tu nie uświadczymy.
Z racji nader skromnego, przynajmniej z punktu widzenia Trio, metrażu który przez ostatnie pięć lat dziwnym zbiegiem okoliczności nie wzrósł nawet o jotę, po raz kolejny musieliśmy obejść się smakiem i zamiast Basshornów, nawet w odmianie Short (o klasycznych nawet nie wspominając) najniższe pasmo wspomogliśmy parą aktywnych zamkniętych subwooferów SUB231 mających na po kładzie po dwa 12” woofery pracujące pod kontrolą 1000W (2x500W) D-klasowych wzmacniaczy sterowanych zaawansowanymi układami DSP.
Nie będę owijał w bawełnę, czy też próbował zaklinać rzeczywistości na wzór i podobieństwo nad wyraz nieudolnie rządzących nami oszołomów. Otóż Trio Luxury Edition 26 z „cywilną” wersją mają wspólną nazwę, wymiary i … to by było na tyle. Bowiem tak jak pod względem designu również i brzmienie ewoluowało na zupełnie inny pułap, dla którego osiągi protoplastów były zaledwie punktem wyjścia. Pierwszym aspektem na który nie da się nie zwrócić uwagi to zaskakująco niski poziom „tubowości”, który już poprzednio był dla nas słyszalny, acz zupełnie nienachalny. Kolejnym okazała się jeszcze lepsza rozdzielczość i choć trudno w to uwierzyć również dynamika. Pochylając się nad powyższymi zagadnieniami dość szybko, znaczy się na drodze dedukcji, doszliśmy do wniosku, iż źródła owych zmian należy również upatrywać w zastąpieniu używanego wtenczas odtwarzacza Accuphase DP-720 duetem CEC & dCS, jak i zintegrowanego wzmacniacza Avantgarde XA (jego testem też się niedługo z Państwem podzielimy) zdecydowanie poważniejszą końcówką Gryphon Mephisto. I w tym momencie dochodzimy do zjawiska, o którym wspominałem już wcześniej, czyli stereotypów o tym, że do wysokoskutecznych tub wystarczy zaledwie kilka Watów. I wydawać by się mogło, że firmowy piec w dedykowanym swemu rodzeństwu A-klasowym trybie oddając 2 x 1.1 W dla 16 Ω powinien być pełnią synergii. Tymczasem doświadczenia empiryczne nad wyraz dobitnie pokazały, iż teoria teorią a praktyka sobie, czyli jednak 2 x 175 W/8Ω w klasie A, to to, co Avangarde’y nie tylko lubią a wręcz ubóstwiają, rewanżując się dźwiękiem na wskroś organicznym, dalekim od jakiejkolwiek krzykliwości i w dodatku wciągającym bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Żeby jednak nie było zbyt łatwo i „różowo” zamiast lekkich, słodkich i gładkich jak … mniejsza z tym co i kogo, pozwoliłem sobie nader często aplikować tytułowym zestawom głośnikowym repertuar sam w sobie bądź to chropawy, bądź nazwijmy to delikatnie nieco problematyczny. Weźmy na ten przykład fenomenalną ścieżkę dźwiękową z dostępnego na Netflix „Ma Rainey’s Black Bottom” Branforda Marsalisa. Lata 20 minionego tysiąclecia, na każdym kroku dęciaki, niezbyt wyrafinowane „pianinko” (fortepin oczywiście też) i jakby tego było mało świetnie „wchodząca” nie tyle w skórę, co w estetykę, głos Matki Bluesa fenomenalna Maxayn Lewis, czyli coś, co powinno nas za pośrednictwem tub w ułamku sekundy „ogolić” i usunąć kamień nazębny. Tymczasem zamiast jakiejkolwiek podszytej megafonową estetyką ofensywności otrzymaliśmy dźwięk niesamowicie bliski spektaklowi na żywo. Iście bizantyjskie bogactwo przyjemnie przyciemnionych barw, wnętrz przesiąkniętych tytoniowym dymem i idąca w parze z perfekcją, przekładająca się na autentyzm, spontaniczność. Do tego dochodzi jeszcze natychmiastowość reakcji, mikro i makro dynamika oscylujące na poziomie niedostępnym dla konwencjonalnych głośników, co dodatkowo podkreśla realizm nagrań.
A właśnie, skoro jesteśmy przy dynamice to nie sposób nie wspomnieć o pracy aktywnych modułów basowych SUB231, które z racji blisko dwumiesięcznej bytności w naszym OPOS-ie mieliśmy czas, by na spokojnie i dzięki pomocy ekipy stołecznego oddziału Nautilusa, skonfigurować i dopasować do tubowego towarzystwa. I tak, jak na początku, podobnie do wcześniejszych występów, bas był po miększej stronie neutralności a jego motoryka zauważalnie ustępowała natychmiastowości pozostałej części reprodukowanego pasma, to już po wprowadzeniu stosownych korekt jego koherencja nie dawała najmniejszych powodów do krytyki. Począwszy od mrocznych i groźnych porykiwań Wikingów na „Runaljod – Ragnarok” Wardruna po psytrance’owy „Head of NASA and the 2 Amish Boys” Infected Mushroom całość brzmiała po prostu dobrze i spójnie. Nie ukrywam, że najniższe pomruki nadal pozostawały krągłe i nie miały takiego kopnięcia jak z naszych dyżurnych Dynaudio, bądź tego co po wielokroć można było usłyszeć w Monachium i chociażby w śp. 3-ce z Basshornów, jednak tak jak już zdążyłem nadmienić, w naszych 38 metrach ich aplikacja byłaby najdelikatniej ujmując problematyczna.
Dość jednak trzymania głowy w chmurach i zastanawiania się co by było gdyby. Wracamy do tego co tu i teraz sięgając po wyśmienitą elektronikę, czyli „Convergence” projektu Malia & Boris Blank, gdzie z jednej strony mamy idealnie wpisujący się w estetykę brzmienia SUB231 miękki, nieco pluszowy najniższy bas, niezwykle dźwięczną i namacalną średnicę i górę, w której dzieją się cuda. Aby jednak owe cuda usłyszeć przydadzą się tytułowe Trio. Chodzi bowiem nie tylko o umiejętność otoczenia centralnie usytuowanej na szalenie obszernej scenie wokalistki najprzeróżniejszymi cyfrowymi smaczkami, co zdolność prawidłowej gradacji poszczególnych planów. Proste? No to zaczynamy. Malia „podana” jest blisko, wręcz intymnie. Jej głos jest zmysłowy, gęsty i wręcz lepki – o niemalże lampowym wysyceniu. Tło stanowią oniryczne plamy syntezatorowych dźwięków a pomiędzy owym tłem a pierwszym planem co i rusz odzywają się rozwieszone na misternie utkanej przez Blanka pajęczynie, dalece wykraczające poza wyznaczone przez rozstaw kolumn ramy piki, cyknięcia i inne cyfrowe artefakty. Wszystko jest jednak spójne a rozgrywające się na owej scenie wydarzenia dzieją się w obrębie w pełni koherentnego mikrokosmosu.
Na koniec klasyka i to w ulubionym przeze mnie wydaniu – nasz dyżurny „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda i nagrany w DXD (352.8kHz/24bit) „Magnificat” Trondheimsolistene, czyli nad wyraz zjawiskowe porównanie akustyki Opactwa Noirlac z wzorowaną na angielskiej katedrze w Canterbury katedrą Nidaros w Trondheim. Oddech, swoboda i budowanie sceny nie tylko w orientacji poziomej, lecz i pionowej to był istny festiwal wszelakiej maści pogłosów, szmerów i powolnego wygasania poszczególnych dźwięków pod sklepieniami sakralnych budowli odbywający się na takim poziomie realizmu, że po wybrzmieniu ostatnich nut powrót do szarej rzeczywistości był na tyle zaskakujący, iż odzywając się początkowo odruchowo ściszaliśmy głos nie chcąc zaburzać misterium – spodziewając się zachowania akustyki obu budowli. Co istotniejsze, finalnie, pół żartem, pół serio zaczęliśmy z Jackiem utyskiwać na brak drugiego – znacznie większego od naszego OPOS-a pomieszczenia odsłuchowego, gdzie moglibyśmy na bazie tytułowych Trio zbudować drugi, redakcyjny system.
W ramach krótkiego podsumowania śmiem twierdzić, iż nigdy nie dane mi było słyszeć jakichkolwiek konstrukcji tubowych, w tym również Avantgarde’ów, grających z taką finezją, kulturą i kremową gładkością jak Trio Luxury Edition 26 u nas i z naszym dyżurnym systemem. „Zwykłe” Trio były świetne i dawały niesamowitą przyjemność obcowania z oferowanym przez nie sposobem prezentacji. Jednak nie ma co się oszukiwać – 26-ki to zupełnie inna liga i intensywność doznań. Doznań, których dzięki ekipie Nautilusa, mieliśmy szczęście przez ponad dwa miesiące niemalże dzień w dzień doświadczać. Doznań wyrafinowanych i dojrzałych – kreowanych przez kolumny niemoralnie wręcz uzależniające i sprawiające, iż większość konkurencyjnych – konwencjonalnych konstrukcji wydaje się przy nich zastanawiająco powolna i zachowawcza w oddawaniu emocji i dynamiki drzemiącej w nagraniach. Czy taki ekscytujący, acz pozbawiony oznak jakiejkolwiek wyczynowości dźwięk może się znudzić? Nam, pomimo ponad dwumiesięcznego użytkowania i nieraz kilkunastogodzinnych sesji odsłuchowych owego stanu nie udało się osiągnąć, bądź chociażby z do niego zbliżyć tak, by chociaż zamajaczył gdzieś hen na horyzoncie. Dlatego też doskonale zrozumiemy, gdy dla nader nielicznych szczęśliwców tytułowe Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26 będą ostatnimi kolumnami na jakie się zdecydują.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus
Ceny
Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26 + 2 × Basshorn: 110 000 €
SUB231: 18 900 €/para
Dane techniczne
Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26:
Skuteczność (1 W / 1 m): 109 dB
Impedancja: 27 Ω
Średnica tuby wysokotonowej: 180 mm
Powierzchnia tuby wysokotonowej: 0.025 m²
Przetwornik wysokotonowy: 25 mm mylarowy
Średnica tuby średniotonowej: 570 mm
Powierzchnia tuby średniotonowej: 0.255 m²
Przetwornik średniotonowy: 50 mm
Średnica tuby nisko-średniotonowej: 950 mm
Powierzchnia tuby nisko-średniotonowej: 0.709 m²
Przetwornik nisko-średniotonowy: 200 mm
Wymiary Trio Classico (S x G x W): 950 x 856 x 1750 +/- 15 mm
Waga Trio Classico:
Opcje kolorystyczne: 10 elegant standard colors
SUB231:
Obudowa: zamknięta, 30 mm MDF
Wykorzystane przetworniki: 2 x 12”
Wbudowany wzmacniacz: 1000W (2 x 500 W), Class-D
Kontrola: DSP, 10 parametryczna equalizacja
Wymiary(S x G x W): 375 x 565 x 1015 +/- 15 mm