Opinia 1
Uważni czytelnicy naszych zmagań czy to testowych, czy wystawowych, prawdopodobnie z łatwością przypomną sobie fakt moich bardzo zależnych od warunków lokalowych obiorów będącego dzisiejszym bohaterem zestawienia. Jednak jeśli ktoś z Was nie do końca przypomina sobie wyniki owych występów, napomknę, krytycznym dla zestawu Ayona + Lumen White jest goszczące go pomieszczenie. Nie wiem jak to odbierzecie, jednak za każdym razem, gdy pokaz odbywa się w nie do końca optymalnej kubaturze, sprawa jakości dźwięku, jest co najmniej pozostawiająca wiele do życzenia. I gdyby ktoś chciał zadać kłam moim wynurzeniom, natychmiast przywołuję dwie okoliczności i dwa oblicza naszego bohatera, czyli wystawę monachijską i warszawską, z tym, że zagraniczna najczęściej jest tą mniej atrakcyjną. Dlaczego tak się dzieje? To proste. niemiecka odsłona zmusza Gerharda Hirta (właściciel marki) do zmieszczenia się z co by nie mówić sporymi kolumnami w przysłowiowej, zbudowanej na wielkiej hali z karton-gipsu budce – niestety, nawet tak znanym producentom ciężko jest przebić się do tuzów okupujących samodzielne loże, a w Warszawie dzięki prężnemu dystrybutorowi temat pokazu udaje się zrealizować w dużych salach konferencyjnych, co natychmiast pozwala omawianym produktom rozwinąć skrzydła. I gdy gdzieś w kuluarach rozmawialiśmy z ekipą Nautilusa i producentem elektroniki na ten trochę dziwnie wyglądający z naszego punktu widzenia temat, z ust Gerharda padła zaskakująca i szalenie łechtająca nasze ego propozycja posłuchania całości na własnym podwórku. Mało tego, zestaw mieli rozstawiać sami szefowie, czyli Gerhard Hirt (Ayon, Lumen White) i Robert Szklarz (krakowsko-warszawski Nautilus). Powiem szczerze, w początkowej fazie przyswajania tej informacji obsada siły roboczej brzmiała trochę niedowierzająco, jednak koniec końcem, gdy nadeszła godzina „zero”, obaj panowie krzątali się u nas do późnej nocy, by o godzinie drugiej nad ranem oficjalne ogłosić wykonanie zadania i gotowość „Zestawu marzeń” do testu. Dla uzupełnienia informacji na temat konkretnych produktów dodam, że austriacką elektronikę Ayona reprezentowały:
– źródła w postaci najnowszego odtwarzacza CD/SACD CD-35 i będący również nowością streamer S-10,
– pachnący jeszcze fabryką, mogący pochwalić się wydzielonym do osobnej obudowy zasilaczem monstrualny przedwzmacniacz liniowy Conquistador,
– końcówki mocy Vulcan EVO.
Brzemię kolumn na barki przyjęła marka Lumen White z modelem White Light Anniversary. W trosce każdy szczegół prezentacji dystrybutor zaproponował dodatkowo spełniające wysokie wymagania prezentowanego zestawienia okablowanie marek Siltech (łączówki i sieciówki) i Acrolink (sieciówki). Niestety, z racji mnogości modeli kabli, pominę całą wyliczankę i z dużą dozą przyjemności zapraszam wszystkich na kilka w miarę strawnych akapitów, co takiego udało się wykrzesać z tego spokojnie przekraczającego magiczny milion złotych zestawienia.
Oszczędzając Wasz czas sprawy opisowe poszczególnych komponentów na ile to jest możliwe, postaram się wyłożyć dość zwięźle. I tak, rozpoczynając batalię od elektroniki wspomnę, że produkty marki Ayon są dość mocno zunifikowane. Wszelkie wzmacniacze i końcówki mocy proponują w zależności od danego modelu większe lub mniejsze platformy nośne dla lamp i ukrytych w fantastycznie wyglądających chromowanych kubkach transformatorów, a źródła i przedwzmacniacze ubrano w sporej wysokości płaskie, zaoblone na narożnikach korpusy. Bardzo ważną dla bytu danej marki sprawą jest kolorystyka urządzeń. Nie wiem, jak widzicie to Wy, ale ja mimo posiadania muśniętego szampanem i matowym srebrem zestawu Reimyo proponowany przez Austriaków mariaż połyskującego srebra i czerni drapanego aluminium bardzo pozytywnie przyswajam od pierwszego kontaktu. Nie wiem, jak to się dzieje, ale mimo całkowicie innego podejścia do tematu designu oba brandy dobrze wpisują się w mój wzorzec estetyki. Ale zostawmy osobiste preferencje, gdyż w tytułowym zestawie nie to jest najważniejsze. Zapytacie co? Proszę bardzo. Począwszy od źródeł, a skończywszy na końcówkach mocy, wszystko jest pewnego rodzaju nowościami. Przykładowo CD-35, lecz nie chcąc przedłużać dzisiejszego spotkania po wszelkie informacje o budowie i wyglądzie odeślę wszystkich do jeszcze ciepłej recenzji Marcina . Jednak bez względu jak odbierzecie jego kompleksową recenzję, jedno co jest bardzo ważne, 35-ka obsługuje format SACD i oferuje upsampling wszelkich sygnałów do DSD 256. Ale to nie koniec dobrych informacji, gdyż takie zabawy z zagęszczaniem sygnału umożliwia również kolejny grajek, czyli streamer S-10. Z racji zajmowania nieco niższej pozycji w cenniku jest trochę mniejszy, ale idąc śladami odtwarzacza oprócz bycia samowystarczalnym źródłem, przyjmuje dodatkowo wszelkie podane z zewnątrz sygnały cyfrowe i analogowe. Tak tak, to obecnie jest bardzo oczekiwane i trendy. Kontynuując przemarsz po zabawkach Ayona i zatrzymując się na moment przy przedwzmacniaczu liniowym mogę powiedzieć tylko jedno, konstruktor zastosował w nim naprawdę monstrualne lampy, a to wymusiło scalenie dwóch takich samych owalnie wykończonych na rogach obudów, przez co produkt nabrał dostojnej wysokości. Mało tego, lampy są tak wysokie, że w trosce o równowagę temperaturową zdecydowano się wykonać nad nimi pozwalające na wentylację grawitacyjną specjalne otwory, co uniemożliwia wstawienie produktu na półkę w meblościance (taki żart). Dobrym krokiem dla jakości fonii przedwzmacniacza jest wydzielenie z obudowy głównej wykorzystującego standardową skrzynkę zasilacza, który z sercem, czyli układami elektrycznymi połączono wielopinowymi terminalami. Kończąc temat urządzeń opartych o szklane bańki przywołam jeszcze będące najnowszą propozycją piece VULCAN EVO – pracujące na specjalnej edycji lamp. Niestety, mimo najszczerszych chęci, o większości prezentowanych urządzeń nie mogę nic więcej napisać, gdyż często nie występują one jeszcze w oficjlnej ofercie, a na dogłębniejsze rozmowy nie pozwoliła ograniczona czasowo, nocna wizyta konstruktora. Na koniec tego, jednak mimowolnie rozdmuchanego akapitu zostawiłem sobie majstersztyk z działu zespołów głośnikowych. Jak widać na fotografiach, prezentowane kolumny są próbą ujarzmienia fal morskich, które rozpoczynając swój rysunek od szerszego przodu obudowy płynnym łukiem zbiegają się ku tyłowi. Tyłowi, który według zeznań konstruktora dzięki widocznej na zdjęciach przykręcanej „duszy” umożliwia strojenie zespołów głośnikowych do współpracy ze pomieszczeniem i zastaną elektroniką. Jednak wspomniany pomysł na bryłę jest tylko preludium dla całości projektu, gdyż najważniejszą rolę odgrywa użyty do wykończenia skrzynek naturalny fornir. Rozmawiałem gdzieś w kuluarach na jego temat, ale sprawa jest tak zagmatwana, że w celach głębszej analizy co i jak, musicie sami przewertować otchłań Internetu. Ostatnim i zarazem bardzo ważnym elementem konstrukcji Lumen White’ów jest możliwość zaprzęgnięcia do pracy z nimi wykorzystującej algorytmy DSP zwrotnicy aktywnej, jak i w pełni pasywnej, na co pozwala zorientowana wewnątrz obudowy odpowiednio podpięta zworka. W kontekście dalszej części tekstu zdradzę, że my mieliśmy przyjemność pobawienia się zestawem opartym o zwrotnicę pozwalającą płynnie dostroić zestaw do zastanego pomieszczenia. Tak w dużym skrócie prezentuje się clou programu.
Jak zaprezentował się nasz bohater w znanych mi warunkach lokalowych? Ogólnie rzecz biorąc we wszystkich aspektach bardzo dobrze. I piszę to nie dlatego, żeby być „fair” w stosunku do producenta, czy dystrybutora, tylko w wartościach bezwzględnych tytułowy set naprawdę godnie reprezentował swój segment cenowy. To co, sprawa zamknięta, gdyż chwytamy przysłowiowego „Boga” za nogi? Owszem, dla wielu tak, ale znając życie chyba każdy zdaje sobie sprawę, iż nie ma rzeczy idealnych dla wszystkich, a każda konfiguracja niesie ze sobą różny sposób zbliżania nas do ideału sonicznego, jakim jest dźwięk na żywo. Jaki więc przepis na dźwięk proponują nam Austriacy? Powiem tak, dzięki kalibracji reakcji pokoju z generowanymi przez tytułowy set falami dźwiękowymi, nawet w najbardziej dociążonych pasażach muzycznych nie notowałem efektu wzbudzania się szkodliwego w moim pomieszczeniu pika na poziomie 69Hz. To zaś pozwalało zatopić się w muzyce bez najmniejszych ograniczeń wolumenowych. Ja co prawda słucham dość cicho, ale kilku odwiedzających mnie w tym czasie gości potrafiło czasem przyłoić i ku ich zdziwieniu przekaz spokojnie mieścił się w pomieszczeniu. Ale to nie jedyna zaleta aktywnego strojenia kolumn, gdyż dzięki temu wirtualna scena dźwiękowa be problemu budowała się już od linii kolumn, a jej zasięg ograniczała jedynie będąca łukiem, oddalona od frontu głośników o jakieś dwa metry tylna ściana. Mało tego, to co zaprezentował ten czuły na kubaturę pomieszczenia set, bardzo dobrze wypadało również na kolorystykę przekazu. Owszem, do moich austriackich „papierzaków” trochę brakowało, ale gdyby nie fakt typowej dla przetworników Accutona pracy w wyższej średnicy (nieco zbyt żywiołowo), trudno byłoby mi się do czegoś przyczepić. Jednak uprzedzam utyskiwania i proszę tego niuansu grania swoim przez lata wypracowanym sznytem nie brać za jakiekolwiek problem jakościowy. Nieuprawnionym jest karcenie czegoś za fakt prezentacji swoich walorów . I proszę się nie wzdrygać, gdyż na obronę dodam, iż pośród sporej ilości gości zanotowałem dwa przypadki osobników homo sapiens, którzy właśnie za sposób informowania słuchacza przez kolumny Lumen White o spornym paśmie bardzo pozytywnie ocenili końcowy dźwięk. Tak więc, wszystko zależy, od tego, co komu w duszy gra. Aby nieco przybliżyć świat Made In Austria, posłużę się kilkoma przykładami płytowymi. Na pierwszy ogień pójdzie Jordi Savall z krążkiem „El Cant De La Sibil-La” ze wspaniałą małżonką Montserrat Figueras w roli solistki. Efekt? Dzięki możliwości odtworzenia materiału zapisanego w formacie SACD dostałem ciężką do osiągnięcia przez zwykłe CD głębię i namacalność sesji nagraniowej z jej wszelkimi związanymi z wielkością budowli sakralnej artefaktami. To był spektakl, który na długo pozostanie pośród moich wzorców. Czytelność przekazu z idealną lokalizacją poszczególnych artystów mimo sporej ilości dotychczasowych odtworzeń bez problemu pozwoliła mi na kolejne przesłuchanie tego krążka od dechy do dechy w duchu oczekiwania na każdą nutę. Ale dla wielu będzie to tylko preludium, gdyż z ten podobno umierający format mogłem zagęścić do protokołu DSD 256. Choć było to bardzo ciekawe doznanie, osobiście niespecjalnie przepadam za dodatkowym post-produkcyjnym mieszaniem w sygnale, ale wielu znajomych zamierało w bezdechu. Jak by na to nie patrzeć, bardzo sprytnym zabiegiem konstruktora było pozostawienie decyzji jak chcą słuchać odbiorcy, co teoretycznie w pełni zadowala wszystkich potencjalnych zainteresowanych. Kolejną dobrze pokazująca pokazującą sznyt grania Accutonów propozycją płytowa będzie Leszek Możdżer w interpretacji utworów Jana Kaczmarka. Od razu ostrzegam, że biorąc poprawkę na zastosowane w kolumnach przetworniki w najmniejszym stopniu nie narzekałem na sposób zaznaczania swojego bytu w eterze mocno uderzanych generujących wyższe częstotliwości klawiszy, jednak dla kogoś mocno osadzonego w barwie ponad wszystko, sprawa może być lekko nie wpisująca się w jego audiofilską karmę. Według oponentów, te energetycznie wykorzystywane, a przez to bardzo dźwięcznie brzmiące klawisze zbyt intensywnie penetrowały ich małżowiny uszne, ale jak wspomniałem, zdania na ten temat były podzielone. Gdybym miał spuentować ten typowo fortepianowy materiał muzyczny, to chyba jedynie owa przez niektórych nazwana szklistością maniera była delikatną kwestią sporną. Reszta podobnie do próby z muzyką dawną osiągała wymagane na tym poziomie wtajemniczenie w dziedzinie rozdzielczości, ciekawego osadzenia w barwie i namacalności. Na koniec zmagań z naszym „Zestawem marzeń” przywołam jeszcze muzykę elektroniczną spod znaku Depeche Mode z projektu „Exciter”. To podejście nie pozostawiało niedomówień. Panowanie nad niskimi, sztucznie generowanymi sygnałami, umiejętne podawanie informacji o wysokich tonach i brak punktu zaczepienia do narzekań w również sztucznie wykreowanej środkowej części pasma pozwoliły na ocenę samego materiału nie w domenie jakości – ta nie pozostawiała najmniejszego marginesu do utyskiwań, tylko ogólnej przyswajalności tego typu muzyki. To był test zero-jedynkowy. Lubisz, albo nie lubisz elektroniki, a nie jest dobrze, czy źle. Po prostu wszystko było na swoim sonicznym miejscu. W takim razie, czy to był dźwięk na całe życie? Z pewnością dla większości populacji melomanów tak. A czy dla mnie? I tutaj zaczynają się schody. Nie ze względu na ogólną jakość prezentowanego dźwięku. Ta była fantastyczna, nawet z przywołaną naleciałością głośników ceramicznych. To o co chodzi? Jak zaznaczyłem we wstępniaku, zestaw przez cały czas testu pracował ze zwrotnicą aktywną. I w samej zwiększającej elastyczność konfiguracyjną idei nie wiedzę najmniejszych problemów, gdyż słyszałem bardzo dobrze wypadające zwrotki aktywne, raczej chodzi mi o użycie w niej układów DSP. Ja wiem, że w większości przypadków jest to niezaprzeczalne dobro (szczególnie przy problemach natury akustycznej), jednak przez cały czas przyglądania się poczynaniom mariażu AYON/LUMEN WHITE odczuwałem coś na kształt wprowadzenia do dźwięku delikatnego czynnika dozującego oddech. Niby wszystko było idealnie, ale znam swoje pomieszczenie i wiem, co pozbawiony obróbki cyfrowej zapisanego na płytach CD zestaw jest w stanie u mnie pokazać. Dlatego też, gdy powróciłem do stacjonującego na co dzień Japończyka, natychmiast powtórzyłem prezentowany zestaw płytowy. Puenta? Wszelka muzyka rockowa i elektroniczna nie wykazywała szczególnych różnic. Jednak gdy w napędzie wylądował Jordi Savall, a potem John Potter, sprawa natychmiast znalazła swój finał. Owszem, bas nie był tak sprężysty, a nawet nieco się poluzował, ale prawie natychmiast powróciła tak uwielbiana przeze mnie witalność dźwięku ze wszystkimi jego niedoskonałościami. Bredzę? Bynajmniej. Jestem w stanie się nawet założyć, że gdyby testowana układanka nie korzystała z cyfrowego strojenia kolumn, dźwięk przy prawdopodobnie luźnych niskich tonach podryfowałby w tę, hołubioną przeze mnie stronę trafiając w punkt najwyższych oczekiwać. I tutaj dla konstruktora opisywanych paczek należy się mała pochwała, gdyż dostarczone do testów konstrukcje po małej przepince zworek oferują obie opcje. To zaś podczas odsłuchu przed-decyzyjnego pozwala nam spróbować obydwu w pełni zaspokajając komfort dobrania estetyki grania do swoich preferencji.
Zabawa w audio jest jednak bardzo fascynującym hobby, gdyż nigdy nie znamy końcowego efektu sonicznego słuchanej w różnych warunkach konfiguracji sprzętowej. Przykładem na obronę tej tezy jest czytana przez Was recenzja. Przecież sygnalizowałem, że małe kubatury szkodzą testowemu tandemowi. Tymczasem okazało się, że odpowiedni mix sprzętowo – kablowy wspomagany zaawansowanymi układami korekcji jest w stanie sprawić cuda. Powiem więcej. Podczas strojenia całości Gerhard Hirt potwierdził przypadłość mojego pokoju (pik na 69 Hz), ale jak poprzedni prezenterzy możliwości działania układów DSP potwierdził, że do tylko drobny niuans i przy kalibracji w ogóle nie ruszał tego wycinka pasma. Czy jest to dźwięk dla wszystkich? Moim zdaniem, jeśli kochacie swobodny, niczym nieograniczony przekaz tak. Jest jednak jedno „ale”. Musicie sami zweryfikować, czy to co wyartykułowałem w sprawie zbytniej spontaniczności ceramików w środku pasma, jest dla Was jakimkolwiek problemem, czy zwyczajnym szukaniem przez niektórych dziury w całym. W tym momencie dodam jeszcze, że ten niuans można delikatnie skompensować okablowaniem, dlatego bez względu na osobisty stosunek do wszelkich prawd objawionych polecam zapoznanie się z propozycjami Austriaków. Ale lojalnie ostrzegam, w konsekwencji bliskiego kontaktu z dzisiejszym bohaterem możecie wpędzić się w drobny problem rodzinny. Jaki? Niestety, oprócz sporego pliku banknotów NBP na sprzęt będziecie musieli wyasygnować dodatkowe środki płatnicze na przeprosinowy pierścionek z dużym brylantem dla żony. Dlaczego? Cóż, z racji mnogości i gabarytów urządzeń, nie da się przed nią tego ukryć. Mam jednak i dobrą wiadomość – wszystko w nawet najbardziej wymuskanym designersko salonie zaprezentuje się fantastycznie.
Jacek Pazio
Opinia 2
O tym, że od momentu powołania do życia SoundRebels przez nasze skromne progi przewinęło się prawdziwe multum tak urządzeń, jak i kompletnych systemów po prostu obłędnych i ekstremalnie high-endowych nikomu przypominać nie trzeba. Niemniej jednak … Czegóż to u nas nie było. Począwszy od purystycznych lampowców Audio Tekne poprzez unikalną (jedyną wtenczas) parę Gauderów Berlina RC8 i monstrualne Avantgarde Acoustic Trio, po jedną z pierwszych, dostarczonych po Polski par Bowers&Wilkins 802D3 i sprowadzoną praktycznie wyłącznie ku naszej hedonistycznej uciesze topową amplifikację Octave Jubilee . Ot audiofilski raj na ziemi. Wiadomo jednak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i jeśli tylko nadarza się ku temu sposobność, to nie mamy absolutnie żadnych skrupułów, by ją wykorzystywać i przygarniać pod swój dach kolejne przykłady brzmieniowego absolutu. Nie bez powodu wspomniałem jednak o okazjach, gdyż z naszego punktu widzenia jedną z bezpieczniejszych metod „polowania” na recenzenckie zdobycze są wszelakiej maści prezentacje, pokazy i targi, gdzie mniej, bądź bardziej pobieżnie można rzucić nie tylko okiem, ale i uchem na małe co nieco a następnie przystąpić do działań mających na celu pozyskanie konkretnych „eksponatów” do bardziej wnikliwej analizy. Traf chciał, iż podczas tegorocznego AVS naszą uwagę zwróciły dwa zaprezentowane w Hotelu Golden Tulip sety, z których jeden – Thraxa przejęliśmy bezpośrednio po wystawie a drugi – będący iście wybuchową mieszanką elektroniki Ayona i niejako dedykowanych jej kolumn Lumen White niniejszym mamy zaszczyt zaprezentować.
O skali całego przedsięwzięcia mogli Państwo naocznie przekonać się zerkając na udostępniony przez nas wcześniej unboxing, jednak tak naprawdę samo rozpakowanie i podłączenie całości w grającą całość nie było końcem a dopiero wstępem do właściwych przygotowań do odsłuchów. O czym mówię? O fachowej i profesjonalnej (w końcu wykonanej przez samego Gerharda Hirta !!!) kalibracji systemu i dopasowania – akomodacji charakterystyki wyposażonych w aktywne zwrotnice kolumn do zastanych w naszym OPOSie warunków akustycznych. Tak, tak, nie przewidziało się Państwu. Wraz z załadowaną szczelnie po sam dach furgonetką sprzętu zjawił się właściciel Ayona i współwłaściciel Lumen White’a w jednej osobie – Gerhard Hirt, co bezdyskusyjnie podniosło rangę i tak przyprawiającego o palpitacje serca wydarzenia.
O CD-35 zdążyłem się w tzw. międzyczasie już rozpisać i poświęcić mu odrębną recenzję, więc pozwolę sobie zainteresowanych odesłać bezpośrednio do niej i nie powtarzając się niepostrzeżenie przejdę do kolejnej gorącej nowości, czyli odtwarzacza strumieniowego a tak naprawdę streamera, DACa i przedwzmacniacza w jednym o symbolu S-10. Oprócz zunifikowanej bryły widać jednak w stosunku do ww. dyskofonu niewielkie, acz znaczące różnice. Przede wszystkim zamiast konwencjonalnego wyświetlacza front plikograja zdobi centralnie umieszczony 5” dotykowy ekran QVGA TFT ukryty za czernionym akrylem nieopodal którego umieszczono gniazdo USB. Sięgając nieco głębiej do trzewi okazuje się, iż oprócz znanego z CD35 mechanizmu upsamplingu do DSD128/DSD256, oraz tym razem nieco „przyciętej”, gdyż ograniczonej do DSD128 (update do DSD256 ma być dostępny online w tym roku) obsługi DSD i akceptowania sygnałów PCM do 384kHz/24bit dostajemy, co wydaje się być w dzisiejszych czasach oczywiste, kompatybilność z internetowymi rozgłośniami radiowymi (vTuner), Tidalem i Roonem. W tym wypadku mamy również do czynienia z konstrukcją modułową umożliwiającą zakup wersji podstawowej i potem dalszą, już bezstresową jego rozbudowę. Niezmiernie cieszy fakt, iż w dobie schlebiania pseudoekologom i decydowania się na zasilacze impulsowe ekipa Ayona nadal wykazuje się zdrowym rozsądkiem i stawia nie tylko na sprawdzone, co przede wszystkim lepiej „brzmiące” rozwiązania. Dlatego rzut oka do wnętrza 10-ki nie powoduje grymasu a jedynie uśmiech zadowolenia. Powodów takiego stanu jest kilka, ale pierwsze co zwraca uwagę to solidny transformator R-Core z odrębnymi odczepami dla sekcji cyfrowej, oraz analogowej. Jest to o tyle istotne, że w stopniu wyjściowym znajdziemy parę lamp 6H30 produkcji rosyjskiego Sovteka. Główny moduł streamera pochodzi oczywiście od Stream Unlimited a w roli DACa występuje para kości Burr-Brown 1792.
To wszystko jednak jedynie wstęp do tego, co w dostarczonym na występy u nas systemie znajdowało się dalej. Trudno bowiem bez chociażby lakonicznego wstępu przejść do przynajmniej na razie nieobecnego w katalogu i prezentowanego wyłącznie podczas wysokiej rangi wystaw flagowego przedwzmacniacza Conquistador. O ile przy końcówkach mocy nawet najbardziej absurdalne gabaryty już dawno przestały kogokolwiek dziwić, to uczciwie trzeba przyznać, że tym razem Ayon poszedł po przysłowiowej bandzie i nie dość, że zasilanie zostało umieszczone w osobnej obudowie to moduł sygnałowy otrzymał podwójny korpus, który i tak ledwo zmieścił budzące respekt cztery lampy AA45 Mesh. Podobnie sprawy się mają w przypadku opartych na specjalnych wersjach lamp AA62B monobloków Ayon Vulcan Evo, które nie należą ani do najmniejszych, ani tym bardziej najlżejszych konstrukcji z jakimi mieliśmy ostatnimi czasy do czynienia. Słowem moc radości i jeszcze więcej noszenia, ale umówmy się – jakość w High-Endzie waży a w przypadku amplifikacji waży podwójnie i nikt jakość z tego powodu szat nie rwie.
Kolejny specjał jaki dane nam było zakosztować to przepiękne, smukłe i pokryte obłędnym fornirem zaprezentowane po raz pierwszy podczas monachijskiego High Endu w 2015 r. jubileuszowe kolumny Lumen White White Light Anniversary. Te ważące ponad 85 kg i mierzące 140 cm piękności nie dość, że przykuwają wzrok niebanalną formą, to w całkiem konwencjonalnej bryle udało się zastosować rozwiązania właściwe obudowom otwartym, gdyż śladowa ściana tylna jest tak naprawdę szczeliną zapobiegającą zjawisku kompresji. Frontom też nie sposób zarzucić banalność. Śnieżnobiałe przetworniki Accutona przełamują ciepło naturalnej okleiny a przy okazji łączą znane i lubiane, ukryte za charakterystycznymi czarnymi siatkami modele porcelanowe (1” tweeter i 5” średniotonowiec) z najnowszej generacji, trzema wypukłymi 7,5” basowymi sandwichami. Żeby było ciekawiej do OPOSa dotarły wersje wzbogacone o aktywne zwrotnice pozwalające odpowiednio dopasować charakterystykę pracy kolumn do zastanych warunków akustycznych, choć po raz kolejny okazało się, że po dokonaniu stosownych pomiarów nic korygować nie trzeba było. Ot magia oktagonu po raz kolejny zadziałała jak należy.
Wielkim nietaktem byłoby pominięcie obecności niewyobrażalnej wręcz mnogości wszelakiej maści przewodów Siltecha, Acrolinka i Ayona, plus niewielkiej domieszki naszych redakcyjnych „drutów” umożliwiających spięcie powyższej maszynerii w grającą całość, oraz nie mniej istotnych akcesoriów Acoustic Revive.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu tytułowego systemu chciałbym niejako na wstępie zaznaczyć, że poruszać się będziemy na iście stratosferycznych pułapach zarówno brzmieniowych, jak i niestety cenowych. Dlatego też do momentu zakończenia wstępnej korekty notatek z odsłuchów nie poruszałem z dystrybutorem tematyki finansów z jednym małym wyjątkiem. Owym odstępstwem od założonej reguły był CD-35, którego recenzją już się z Państwem podzieliłem. Czemu o tym piszę? Cóż, powód wydawać się może błahy, bądź wręcz absurdalny, ale jeśli tylko mogę staram się oceniane urządzenia / zestawy rozpatrywać w kategoriach bezwzględnych, bez ewentualnych obciążeń związanych ze świadomością „kosztowności” dostarczonych do naszej redakcji komponentów. Jeśli jednak w tym momencie zaczynacie się Państwo zastanawiać, czy przypadkiem nie próbuję się asekurować i szukać usprawiedliwienia dla, nazwijmy to lapidarnie i zgodnie z polityczną poprawnością, kontrowersyjnością serwowanego przez austriacki zestaw brzmienia to pragnę Was uspokoić, że nic takiego nie ma miejsca a powyższy wstęp pełni jedynie rolę „rozbiegówki” przed iście epickim spektaklem w jakim dane nam było uczestniczyć dzięki obecności elektroniki Ayona i kolumn Lumen White w naszym salonie. Możecie się jednak zastanawiać, czy niemalże na co dzień obcując z nieraz irracjonalnie drogimi ultra-highendowymi „zabawkami” jestem jeszcze w stanie doznać czegoś na kształt poznawczego szoku i poczucia osiągnięcia audiofilskiej nirwany. Odpowiedź jest nadal twierdząca, gdyż wraz z poznawaniem kolejnych wybitnych konstrukcji i dzięki temu poszerzaniu własnych horyzontów, o ciągłym przesuwaniu w górę wzorców i punktów odniesienia cały czas czuję głód wiedzy doznań i chęć przekraczania kolejnych, zdawałoby się nieprzekraczalnych granic. I właśnie taki entuzjazm uruchomił we mnie tytułowy zestaw. Jeśli czytaliście Państwo moje wynurzenia o CD-35, to mam cichą nadzieję, iż wyekstrahowaliście z niej esencję świadczącą o tym, że jest to urządzenie na wskroś wybitne, przełomowe i wymykające się wszelkim, standardowym ocenom. Gra ponadprzeciętnie wybitnie przywracając wiarę w podobno konający w męczarniach format CD, ekshumujące dawno pogrzebane SACD i pozwalające za jednym zamachem stać się posiadaczem odtwarzacza, przetwornika i przedwzmacniacza. Po blisko dwóch tygodniach obcowania z austriackim setem chciałoby się napisać dokładnie to samo, jednak z drobnym „ale”. Tym razem nie jest okazyjnie tanio, nie jest nawet mniej drogo, lecz na sto a nawet tysiąc procent wybitnie. Czemu? A temu, że wszystkie opisane przy indywidualnych testach 35-ki zostały tym razem zintensyfikowane i jeszcze bardziej dopieszczone. Jak na dłoni widać, znaczy się słychać było dystans dzielący ww. odtwarzacz od operującej głównie na plikach S-10ki. Niby nada pozostawaliśmy z głowa w chmurach, ale gdzieś umykała swoboda, otwartość i przede wszystkim obłędna rozdzielczość prezentacji. Pojawiało się lekkie przygaszenie i utrata oddechu jakie udawało się osiągnąć nawet ze zwykłych płyt CD poddanych firmowemu upsamplingowi do DSD256.
Idźmy jednak dalej. Na wielkie brawa zasługuje iście holograficzne kreowanie sceny dźwiękowej z aptekarską dokładnością ogniskowania źródeł pozornych i perfekcyjną gradacją planów. „Misa Criolla” Ramireza porażała zadumą, spontanicznością i dostojeństwem sacrum a stojący za nieodżałowaną Mercedes Sosą chór przybrał nie tylko w pełni realny rozmiar, co również wielostopniowe ustawienie, przez co głosy śpiewaków nie dobiegały z jednej wysokości, lecz rozplanowane zostały również w wektorze pionowym. Spora w tym zasługa operujących na górze i średnicy porcelanowych przetworników zaimplementowanych w Lumen White’ach, choć i dół pasma nie miał się czego wstydzić. Wspominam o tym, gdyż mając podczas ubiegłorocznego High Endu okazję posłuchać kilku konstrukcji opartych na kanapkowych Accutonach zwróciłem uwagę na wspólną im wszystkim delikatne zamglenie – semitransparentną matowość basu. Tymczasem w White Light Anniversary owa cecha została może nie całkowicie wyeliminowana, co zminimalizowana do niemalże niemierzalnego – niezauważalnego poziomu. Jest to o tyle istotne, że odsłuchy prowadziliśmy przy użyciu zwrotnic aktywnych a po drugie z niby lampową, dzieloną amplifikacją lecz też możliwie daleką od stereotypowego zaokrąglenia i wysycenia przypisywanego próżniowym bańkom. Pojawia się zatem pytanie, czy aby taki sposób spojrzenia na reprodukowaną muzykę nie odzierał jej z miękkości i nie emanował klinicznym chłodem. Absolutnie i po trzykroć NIE. Proszę nie mylić rozdzielczości z ordynarnym osuszaniem i napastliwością dźwięku, bo to diametralnie inne klimaty. Po prostu tytułowy zestaw mając taką możliwość jedynie pokazuje nam niezwykle wiele z niuansów, które konkurencja bądź to podaje w bardzo zawoalowany sposób, bądź czasem wręcz pomija ukrywając je w mroku własnych niedomagań i anomalii. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w pierwszej chwili można poczuć się przytłoczonym, zszokowanym takim bogactwem informacji, lecz proszę mi wierzyć na słowo, że po kilku dniach obcowania z takim dźwiękiem powrót do systemu mniej rozdzielczego i mającego zdecydowanie mniej nam do przekazania będzie nad wyraz bolesny. Nie dość, że odczuwać będziemy chroniczny niedosyt informacyjny, to w dodatku odniesiemy wrażenie, że wszystko gra jakby w zwolnionym tempie, z pewnym rozleniwieniem i nonszalancją.
Ponadto próżno doszukiwać się zarówno w brzmieniu Ayonów, jak i Lumenów jakichś odstępstw od neutralności, czy zachowawczości przy barwowym nasyceniu, gdyż próby przeprowadzane przy użyciu płyty SACD „Dixit Dominus” Jordi Savalla dobitnie pokazały, że wszystko jest nie tylko w najlepszym porządku, co wręcz perfekcyjne. Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z ucieleśnieniem ideału i ziszczeniem się audiofilskich marzeń? Powiem szczerze, że jesteśmy niebezpiecznie blisko a sięgając po „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena mamy ów absolut na wyciągnięcie ręki, gdyż baśniowość tejże realizacji wręcz materializuje się wokół nas z niespotykana dotychczas intensywnością. Jeśli jednak pójdziemy w kierunku mrocznej i nieraz agresywnej estetyki w jakiej niczym ryba w wodzie czuje się np. Metallica i włączymy „Hardwired…To Self-Destruct (Deluxe)” po kilkudziesięciu minutach może nastąpić tzw. zmęczenie materiału a my powoli zaczniemy się zastanawiać, czy przypadkiem kosztem ilości dostarczanych informacji i ich iście studyjnej „realności” nie można byłoby nieco bardziej poczarować. Pytanie tylko ilu zamożnych melomanów mogących pozwolić sobie na zakup tytułowego zestawu sięga po podobny repertuar a nawet jeśli, to jaki procent(promil”) z nich stara się w domowych warunkach jeśli nawet nie osiągnąć, to chociaż się zbliżyć do koncertowych poziomów głośności.
Firmowy system Ayona z Lumen White’ami przekroczył wydawać by się mogło nieprzekraczalne granice dotyczące natychmiastowości i holograficznego realizmu reprodukowanego materiału muzycznego. Pozbawiony znamion techniczności, czy cyfrowości dźwięk z niezwykłą swobodą był w stanie przykuć słuchacza do fotela na długie godziny, po upływie których wciąż miało się ochotę na więcej. Nie wiem, czy to wina zaszytych w aktywnych zwrotnicach logarytmów, czy magia niezaprzeczalnej synergii panującej wewnątrz austriackiego systemu, ale z pełną świadomością własnych słów śmiem twierdzić iż okres recenzowania tytułowego seta był jednym z bardziej uzależniających doznań jakich przyszło mi doświadczyć. Dlatego też jeśli tylko będziecie mieli Państwo okazję posłuchać tego zestawu w optymalnych warunkach lokalowych zróbcie to bez chwili wahania, tylko pamiętajcie o jednym – o „przyzwoitce”, która kontrolując przebieg wydarzeń prewencyjnie kopnie Was w kostkę zanim do końca zatracicie się w audiofilskim absolucie.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus
Ceny:
– odtwarzacz CD/SACD Ayon CD-35 (Preamp + Signature): 39 900 PLN
– streamer Ayon S-10: 22 900 PLN
– przedwzmacniacz Ayon Conquistador: 50 000 €
– końcówki mocy Ayon Vulcan Evo: 156 000 PLN
– kolumny Lumen White White Light Anniversary: 70 000 €
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA