Jak sugeruje datownik recenzji ukazujących się na naszych łamach, od ostatniego starcia z marką Gryphon Audio minęło już ponad półtora miesiąca. To z jednej strony stosunkowo niezbyt długo, jednak na tyle bezpiecznie, aby w naszych recenzenckich poczynaniach uniknąć odczucia przesytu marką. Tak tak, przesytu, gdyż jak wskazuje wyszukiwarka, w poznawaniu jej oferty jesteśmy bardzo konsekwentni. Na tyle ambitni, że chciał, nie chciał, krok po kroku zbliżamy się ku końcowi ramowego przeglądu portfolio Skandynawów. Konsekwencją takiego podejścia, po bardzo owocnych w ciekawe wnioski zabawach z amplifikacją w postaci dwóch stereofonicznych końcówek i jednej integry, flagowego przedwzmacniacza liniowego, drugich od góry w cenniku półaktywnych kolumn i najnowszego źródła, przyszedł czas na coś z działu analogowego. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdyby wybór padł na coś innego niż top oferty. Takim to sposobem po aprobacie naszego pomysłu przez łódzki Audiofast do naszej redakcji dotarł flagowy phonostage Gdyphon Audio Legato Legacy.
Tytułowy przedwzmacniacz gramofonowy krocząc drogą ogólnego pomysłu marki na znakomicie rozpoznawalny design, bazuje na wykończonym w czerni szczotkowanym aluminium oraz czernionym akrylu. Jeśli chodzi o gabaryty, te nie są jakoś szczególnie rozdmuchane, a rzekłbym nawet, że obydwa komponenty są stosunkowo kompaktowe. Komponenty, bowiem będąca dzisiejszą bohaterką, obsługująca wkładkę gramofonową sekcja jest składającą się z zasilacza i modułu logiki, konstrukcją dzieloną. Jednak proszę o spokój, gdyż firma idąc na przeciw wiernemu klientowi, w temacie zasilania opracowała pewien myk. Chodzi o to, że jeśli jesteście szczęśliwcami posiadającymi topowy przedwzmacniacz liniowy – Pandora, nie musicie dokupować dodatkowego zasilacza do phonostage’a, bowiem ten z liniówki ma w standardzie stosowne wyjścia zasilania, minimalizując u wiernego fana potencjalne koszty. Ja niestety takowego nie posiadałem, dlatego z Łodzi dotarł zestaw dwupudełkowy. Idąc za fotografiami są to płaskie korpusy z akrylowym czarnym frontem, w poprzek którego wkomponowano zorientowaną poziomo aluminiową belkę ze skrywającą jedynie mieniące się ciemną czerwienią logo marki, wykonaną jak główna połać awersu, również akrylową wstawką. Kierując nasz wzrok ku tyłowi, bardzo ważną, bo odwzorowaną strukturą obudowy jest informacja o w pełni zbalansowanym układzie dual mono pretendenta do laurów. To sugeruje nie tylko biegnący przez całą głębokość w centralnej części obudowy karbowany półwalec, ale również na tylnym panelu zasilacza dwa bliźniacze zestawy gniazd IEC i wielopinowych odczepów prądowych dla różnych urządzeń z tej stajni, zaś w sekcji phono podobne rozwiązanie z okrągłymi gniazdami prądowymi oraz terminalami przyjmowanego przed obróbką i oddawanego po wzmocnieniu sygnału z wkładki gramofonowej. Jak można się domyślić, Legato Legacy jako flagowiec potrafi zadbać o obydwa rodzaje rylców MM i MC, jednak z lekką komplikacją, gdyż ustawienie docelowego wzmocnienia dla generatora MC realizujemy zworkami dostępnymi po odkręceniu górnych pokryw obudowy. Jednak bez paniki, tę czynność bez najmniejszych problemów można zlecić obsługującemu nas sprzedawcy. Nic nie popsujemy i przy okazji wiemy, że robili to fachowcy przez duże „F” a nie domorośli mistrzowie. Powoli kończąc opis budowy i głównych technikaliów naszych analogowych braci – dokładne dane na ich temat znajdziecie pod testem, dodam jedynie, iż wzorem wielu innych konstrukcji Gryphona jego usadowienie na docelowym podłożu realizują dwie okrągłe stopy z przodu i dwa rozstawione nieco węziej solidne kolce z tyłu obudowy. Całość produktu wieńczy zestaw niezbędnych do podłączenia go z naszym zestawem, ponumerowanych kabli.
Jak wypadł Legato Legacy? Powiem szczerze, że w dość zaskakujący sposób. Na początku nie mogłem go rozgryźć, jednak po kilku płytach i spojrzeniu nań z perspektywy firmowego zestawienia zrozumiałem, co konstruktorzy mieli na myśli. Chodzi o to, że z jednej strony grał bardzo dobrze, bo tak jak lubię z energią i pełnym pakietem informacji, czyli bez siłowego czarowania zbędnym zagęszczeniem przekazu, ale z drugiej brylował raczej po jaśniejszej stronie. Nie, nie krzykliwej, czy nadto lekkiej, tylko z dużą ochotą do pokazywania szybkości narastania sygnału i rozedrgania dźwięku w górnych rejestrach. I tutaj dochodzimy do kwestii firmowej konfiguracji. Chodzi mianowicie o co prawda rozdzielczo, ale jednak nader soczyście grający przedwzmacniacz liniowy Pandora, który jest pewnego rodzaju podstawową propozycją konfiguracyjną dla omawianego phono i chyba jego wyartykułowane niuanse brzmieniowe zdają się być w pełni zaplanowanym działaniem zrównoważenia zapędów liniówki. Działaniem, które dla mnie, posiadacza soczystej, bo wykorzystującej drzazgę bambusa jako wspornik diamentu wkładki Miyajima Madake, okazało się graniem na pograniczu zjawiska. Jednak natychmiast z tyłu głowy dopuszczałem sytuację, gdzie zbyt zwiewny zestaw z bardzo jasnym rylcem może ten odbiór przekuć w porażkę. Ale zaznaczam, miałem na myśli w pejoratywnym tego słowna znaczeniu, dalekie od neutralności ekstremum sytuacji, czyli przysłowiowe latające w eterze żyletki. Ja na szczęście wiem, z czym analog się je, dlatego w oparciu o obserwacje testowe bez problemu zaliczyłem bohatera spotkania do puli pretendentów do potencjalnego zakupu. Powód? Wyrosłem z siłowego kolorowania świata muzyki. To ma być analogowe granie, ale analogowe nie oznacza brutalnie mówiąc, mułu i wodorostów, tylko specyfikę prezentacji z nutą magii. Muzyka czy to z formatu cyfrowego, czy analogowego ma tętnić życiem i tryskać radością, a nie roztkliwiać słuchacza, często okaleczając wymowę jej buntowniczej odmiany. I właśnie tak podawał ją Duńczyk. Jak konkretnie?
Tak po prawdzie nie było znaczenia, co lądowało na talerzu gramofonu. Jak sugerują fotografie, używałem płyt z epoki spod znaku free-jazzowego Ornetta Colemana. Nieco nowszych z Jarretem z fenomenalną obsadą sesyjną. Trochę ze starym rockiem w wydaniu rozpoznawalnych chyba przez wszystkich Beatlesów. A nawet współczesnych krążków z lubianym przeze mnie gdy stawiali na gitarowego rocka – teraz chłopaki idą w zbyt nowoczesnym duchu populizmu – zespołem Coldplay. To za każdym razem była ekspresyjnie pokazana przygoda muzyczna. Pełna werwy, ataku i swobody prezentacji, ale nigdy nie przerysowana. Oczywiście jako feedback oferty brzmieniowej Duńczyka nie było szans na oczekiwaną przez wielu melomanów do bólu melancholijną prezentację, jednak jeśli ja, orędownik solidnego kolorowania świata muzyki nie miałem najmniejszych problemów ze świetnym odbiorem przecież dość kontemplacyjnej muzyki Jaretta z Peacockiem i Johnettem, to świadczy o tym, że przewijająca się przez ten test cecha transparentności i energii przekazu była umiejętnie dozowana. Gdy miało być eterycznie, fortepian zdawał się masować moje trzewia przyjemną gładkością i odpowiednio zbilansowaną masą, a gdy do głosu dochodziły przedłużane pedałami wybrzmienia, wydawały się nie mieć końca. Nieco inaczej sprawy toczyły się podczas szaleństwa z Ornettem w roli głównej. Atak, natychmiastowość zmian tempa, ale i dobry tembr wszelkiego instrumentarium do momentu zmiany strony płyty, nie pozwalały na nawet moment wytchnienia. To była świetnie odwzorowana, naturalnie zaplanowana przez muzyków jazda bez trzymanki, którą długo będę wspominać. A co z gitarowo-wokalnym rockiem grupy Coldplay? Spokojnie, testowy zestaw nadal hołubiąc bezkompromisowości prezentacji, nie zapomniał o tak ważnym uderzeniu mnie mocnymi riffami obsługiwanych przez muzyków wioseł i pokazaniu pełnego energii wokalisty. Być może wielu z Was będzie wolało za wszelką cenę zagęścić ten materiał, z czym sam kilkukrotnie przyjemnie zderzyłem się podczas testów analogowych zabawek, jednak zapewniam, podejście Gryphona do tego tematu będąc na wskroś innym niż dotychczas miałem okazję zaznać, było równie świetne. Owszem, być może nie dla każdego, ale osobnik mający pojęcie o dobrym brzmieniu zestawu analogowego bez problemu zrozumie, gdzie tkwi sedno takiego, a nie innego działania. Dla części z Was może być to relacja typu kochaj albo rzuć, ale przyznacie, że lepiej tak, niż zginąć w zalewie szybko odchodzącej w niepamięć nijakiej elektroniki.
Jak wynika z powyższej opowieści, w przypadku skandynawskiej myśli technicznej Gryphon Audio Legato Legacy mamy do czynienia z iście żywiołową prezentacją. Na tyle bezkompromisową, że jeśli potencjalny do ożenku zestaw ma problemy natury esencjonalnej, przygoda z nią może okazać się próbą chybioną. Jednak jak wspominałem, już neutralne konfiguracje – o fajnych barwowo lub nawet przegrzanych nie wspominam – spokojnie będą w stanie wydobyć z Duńczyka naturę będącego dawcą logo marki stwora. Z każdą płytą o innej naturze, jednak nigdy nie nudnej, tylko dostosowanej do potrzeb oddania zamierzeń artystów zapisanych w rowku na czarnej płycie. Dlatego też jeśli po latach trwania w krainie wiecznie mlekiem i miodem płynącej, chcielibyście obudzić w sobie analogowego lwa, nie pozostaje nic innego, jak próba ujarzmienia krwisto czerwonego drapieżcy z Danii. Czy się uda, będzie zależeć od wielu czynników. Jednak bez względu na wszystko, pozyskane doświadczenie nie pozostawi Was obojętnymi. A chyba o takie, czyli wszelkiego rodzaju wyraziste spotkania z muzyką w naszej zabawie chodzi.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: Audiofast
Ceny
Legato Legacy SA: 92 000 zł
Legato Legacy NPS: 61 110 zł
Dane techniczne
Max. napięcie wyjściowe (XLR): 23Vrms; +29,5dBu; +/-32,5V
Max. napięcie wyjściowe (RCA): 11,5Vrms; +23,5dBu; +/-16,25V
Max. sygnał wejściowy (@1kHz): 30mV (MC); 0,7V (MM)
Szum (średnio-ważony, 20-20 000Hz): MM=90db (10mv); MC=74db (0,5mv)
Zniekształcenia THD+N: < 0,01%
Wzmocnienie: MC = 30dB; MM = 38dB
Pasmo przenoszenia (-3dB): RIAA=+/-0,1dB
Separacja kanałów: nieskończona
Impedancja wejściowa (tylko XLR): 10 Ω – 47 kΩ
Impedancja wyjściowa (20-20000Hz):50Ω
Pobór mocy: <5W Stand-by); 30 (Max); 30 (Idle)
Wymiary (S x W x G): 2 szt. 48 x 13 x 38 cm
Waga: 11kg / 8,5 kg