1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Gryphon Audio Ethos

Gryphon Audio Ethos

Link do zapowiedzi: Gryphon Audio Ethos

Opinia 1

Nie oszukujmy się. Próba dogłębnego prześledzenia historii naszych starć z tytułową marką, u części z Was jest w stanie wywołać lekki zawrót głowy. Przywołując pokrótce nasze dotychczasowe zmagania pragnę wspomnieć, iż opisaliśmy już integrę Diablo 300, dwie A-klasowe końcówki mocy: Mephisto i Antileon, przedwzmacniacz liniowy Pandora, przetwornik cyfrowo-analogowy Kalliope oraz kolumny Trident II. Jak widać, zaangażowaliśmy się na maxa i do oceny zostało nam naprawdę niewiele konstrukcji. Trochę żal, że powoli dobijamy do mety, jednak karawana zatytułowana Soundrebels musi jechać dalej, dlatego bez oglądania się za siebie na bazie wcześniejszych pozytywnych starć, postanowiliśmy zorganizować kolejne podejście do tej duńskiej manufaktury. Co tym razem trafiło na redakcyjny tapet? Oczywiście zdradza to tytuł, czyli stosunkowo niedawno wprowadzony do oferty odtwarzacz płyt CD Gryphon Audio Ethos, którego wizytę w naszych okowach podobnie jak poprzednich zabawek, zawdzięczamy łódzkiemu dystrybutorowi Audiofast.

Jedno jest pewne, będący zarzewiem tego spotkania odtwarzacz płyt kompaktowych w kwestii wyglądu jest bezkompromisowy. Na tyle mocno zapadający w pamięć, że gdy przywołuję go w swoich myślach, jawi się jako będąca wariacją trójkąta z zaoblonymi narożnikami oceaniczna płaszczka. Powodem jest stosunkowo niska, ale za to w celach zmieszczenia nie tylko elektroniki, ale również transportu top loadera, mocno nadmuchania obudowa. Ale spokojnie, to są tylko moje wyimaginowane projekcje, które w kontakcie bezpośrednim okazują się być wynikiem bujnej fantazji, gdyż konstrukcja jest bardzo solidna, a przy tym zjawiskowo designerska. Świadczą o tym takie zabiegi jak wykonanie ze srebrnego aluminium, odcinającej się od dolnej części obudowy, jej górnej płaszczyzny, posadowienie całości na trzech opartych na okrągłych filarach, w końcowej fazie srebrnych stożkach, wkomponowanie w nieregularny front, obramowanego w kontrze do reszty obudowy srebrem aluminium, obsługiwanego dotykowo, poziomego panelu manualno-kontrolnego oraz poziome wypuszczenie jako imitacji ogona wspomnianego stwora, wszelkiego okablowania z kilku odrębnych płaszczyzn zakrystii. Ale to nie wszystkie zabiegi wizualne, bowiem jak wspomniałem, w przypadku Ethosa mamy do czynienia z transportem ładowanym od góry, co duńscy inżynierowie skrzętnie wykorzystali i zrobili z tego kolejne dzieło sztuki użytkowej. Mianowicie podczas aplikacji płyty nie zdejmujemy jakiegoś siermiężnego talerza z płyty w funkcji stabilizatora tudzież docisku, tylko chwytamy za poprzeczną belkę w stabilizowanym amortyzatorem, półkoliście wymodelowanym, skonsolidowanym z ozdobioną serią otworów czarno-srebrno pokrywą, ażurowym wysięgniku i natychmiast po naszej delikatnej inicjacji pokrywa sama się unosi, ukazując przyjemnie podświetlone błękitem łoże dla srebrnego krążka z centralnie umieszczonym złotym dociskiem. To jest na tyle zjawiskowe doznanie, że śmiało można określić je jako pewnego rodzaju manualno-wizualne emocjonalne przeżycie. Jeśli chodzi o uniwersalność, producent w swej dbałości o najdrobniejszy detal zadbał o to, aby oprócz korzystania ze srebrnych krążków, potencjalny nabywca miał możliwość grania z zewnętrznego źródła plikowego. Takim to sposobem wielopłaszczyznowy rewers opiniowanego źródła oprócz analogowych wyjść RCA/XLR obfituje dodatkowo w wejścia cyfrowe USB, BNC, AES/EBU oraz wyjście AES/EBU na zewnętrzny przetwornik. To zaś sprawia, że nasz poczciwy kompakt pozwala na obsługę sygnałów PCM do 384 kHz i DSD do DSD 512 przez wejście USB oraz PCM do 192 kHz / 24 bit przy wykorzystaniu wejścia AES/EBU. Ale to nie wszystkie cyfrowe atrakcje, gdyż po przyjęciu wyartykułowanych protokołów danych możemy je modyfikować siedmioma filtrami PCM oraz trzema DSD, a także upsamplować do poziomu DXD i DSD 128. Zaskoczeni? Przyznam szczerze, że ja tak i nie zdziwię się, gdy taki stan zaliczy wielu z Was. Wieńcząc akapit informacyjny o budowie i osiągach tytułowego produktu spieszę również donieść, iż w standardzie do Ethosa dodawany jest pilot zdalnego sterowania.

Podchodząc do oceny Ethosa, byłem ciekaw, na co w kwestii sposobu prezentacji świata muzyki postawili jego pomysłodawcy. Jak w skrócie donoszą nasze poprzednie opinie, integra była energetyczna i bardzo transparentna, końcówki mocy nasycone, ale przy tym bardzo rozdzielcze, a przedwzmacniacz mocno stawiał na wagę dźwięku, z jednoczesną dbałością o jego oddech. Dlatego też w duchu snułem przypuszczenia, że źródło powinno być orędownikiem dużej swobody mocnego grania ze szczególnym uwzględnieniem wyraźnego rysunku źródeł pozornych. Oczywiście bez jakichkolwiek wycieczek w stronę nadinterpretacji pojęcia pełni informacji i ich kontroli. I wiecie co? Nic a nic się nie pomyliłem, co na bazie kilku przykładowych płyt postaram się udowodnić.
Jako pierwszy materiał nasunęła mi się kompilacja muzyki klasycznej „Haydn 2032, Vol. 8 – La Roxolana” oficyny Alpha. To jest świetnie zrealizowany materiał, który nawet podczas dobrej projekcji, z uwagi na zdawkowe słuchanie tego typu muzyki, potrafi mnie lekko znudzić. Nie żebym cierpiał, tylko od połowy płyty targają mną uczucie braku tego czegoś, co przekłada się na niedotrwanie do końca krążka za jednym podejściem odsłuchowym. Tymczasem Duńczyk swoją swobodą, rozmachem i co zadziwiające, spokojem prezentacji, tak mnie zaczarował, że jak rzadko dałem się zaskoczyć samoczynnym powrotem soczewki lasera do stanu zero. Gdy wymagał tego materiał, było melodyjne, gdy muzycy postawili na mocne uderzenie, system natychmiast wywoływał małe trzęsienie ziemi. Jednak co w tym wszystkim było najistotniejsze, to fakt wprowadzania w życie owych artefaktów w sposób niewymuszony i daleki od nachalności. Podświadomie czułem, że za moment w moim pokoju coś się wydarzy, jednak byłem dziwnie spokojny o bliską prawdy namacalność oddania intencji artystów. Jednym słowem było zaskakująco wciągająco, czego tak na prawdę się nie spodziewałem, a jednak się wydarzyło.
Kolejnym, bardzo ważnym z punktu widzenia radzenia sobie odtwarzacza z trudnym materiałem, krążkiem było jazzowe trio Mats Eilertsen, Harmen Fraanje, Thomas Stronen w kompilacji „And Then Comes The Night”. Ta projekcja wizji artystów jest dość bliska przywoływanej przeze mnie podczas testów, twórczości rodzimej grupy RGG, czyli granie ciszą, czasem mocnym i niskim zejściem bębnów oraz zawsze z bezkresnymi wybrzmieniami. To jest mój konik, dlatego z uwagi na zwyczajowe oderwanie się od rzeczywistego świata podczas słuchania tej płyty, celem nadrzędnym była ocena radzenia sobie z akcentowaniem każdej wyrazistej frazy nutowej. Chciałem sprawdzić, czy system zejdzie w najniższe czeliści dolnych rejestrów podczas uderzania w wielki kocioł, z wyraźnym pokazaniem wibracji rozpostartej na nim membrany, oczywiście bez efektu nadmiernie miękkiego buczenia, tylko z premedytacją odwzorowanym złowieszczym pomrukiem. Jak na tym tle wypadnie wtórujący bębniarzowi w wyższym basie podczas energetycznych kawałków, kontrabasista. I wreszcie czy przy znakomitym osadzeniu w masie fortepianu, jego wyższe rejestry będą potrafiły trwać w nieskończoność. To powinien być w dobrym tego słowa znaczeniu, spektakl wycięty przysłowiową żyletką. Ostra krawędź, atak, masa i przeszywające międzykolumnową przestrzeń żywiołowe wybrzmienia. Na szczęście tak jak poprzednio, tak i w tym bardzo wymagającym, bo stawiającym na wyrazistość materiale system spisał się na piątkę. Bez najmniejszych problemów mogłem przyjrzeć się dosłownie każdemu pojedynczemu pomrukowi jako czystemu dźwiękowi, a nie jego harmonicznej, wielkiego bębna, usłyszeć atak na strunę kontrabasu, przyjąć na klatę jego energię i wychwycić koniec wibracji każdej z jego strun, a także napawać się dosadnymi partiami dolnych rejestrów oraz pięknie zawieszonymi w eterze wysokimi dźwiękami fortepianu. To był tak lubiany przeze mnie w tego typu muzie hardcore w najczystszym wydaniu. I aż dziw bierze, że tak oczekiwanie ostro grający odtwarzacz przed momentem potrafił zaczarować mnie w przecież stawiającej na inne aspekty klasyce.
Na koniec rock spod znaku Rdiohead „Hail To The Thief”. Ten występ był czymś na kształt połączenia możliwości CD-ka z poprzednich starć. Ostra jazda pełnego składu zabrzmiała nie tylko z przytupem ale również z pełną kontrolą. Natomiast kawałki balladowe potrafiły wywołać we mnie coś na kształt melancholii. Oczywiście ta płyta nie jest jakimś szczególnym masteringowym majstersztykiem, ale muszę przyznać, że w wydaniu testowej konfiguracji w każdym aspekcie oferowała zarezerwowane dla tego rodzaju twórczości aspekty typu mocne uderzenie oraz nieprzewidywalność, a wszystko okraszone dobrym bilansem barwowym i wagowym. Nic, tylko podkręcić gałkę wzmocnienia do granic bólu i przesłuchując cały krążek od dechy do dechy, oddać artystom należny im hołd, co notabene jak rzadko z poczuciem dobrej zabawy uczyniłem.

Mam nadzieję, że powyższy słowotok jasno daje do zrozumienia, iż skandynawski odtwarzacz mocno mnie zaintrygował. Powiem więcej. Gdybym nie posiadał dzielonego zestawu opartego o transport C.E.C. TL0 3.0, przetwornik dCS Vivaldi DAC2 i zewnętrzne zegary, miałbym nie lada zgryz, czy Duńczyk nie powinien zostać na stałe. Powód? Co tu dużo pisać, był świetny. Z jednej strony wyrazisty w kresce, ataku i rozdzielczości, a z drugiej nie skąpił masy i energii. Owszem, mój obecny zestaw oferuje nieco więcej plastyki, jednak nie oszukujmy się, w obecnych czasach takie detale uzyskuje się stosownym okablowaniem. Czy to jest oferta dla wszystkich? Myślę, że bez najmniejszych problemów tak. Są tylko dwa małe „ale”. Pierwszym jest fakt, iż Ethos jest bardzo wyrazisty, co stawia go w opozycji do wielbicieli misiowatego, a przez to dalekiego od prawdy grania jedną wielką kluchą. Natomiast drugim jest jego co prawda w pełni adekwatna do możliwości, ale jednak spora cena. Jeśli jednak w obydwu przypadkach stoicie po dobrej stronie barykady i poszukujecie bezkompromisowego pod każdym względem źródła cyfrowego, Gryphon Audio Ethos nie tylko z racji oferowanego dźwięku, ale również dodatkowej możliwości pracy z dostarczonym z zewnątrz sygnałem cyfrowym, powinien być jednym z głównych kandydatów do odsłuchu. Na tym pułapie cenowym trudno jest znaleźć tak uniwersalny, tak wyglądający i tak świetny kompakt.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa

Opinia 2

Gdy bodajże 19 listopada 2009 r. szkocki Linn z niekłamaną dumą ogłosił, iż zaprzestaje produkcji odtwarzaczy CD z racji spodziewanej rychłej śmierci ww. formatu, z którego już więcej pod względem jakości dźwięku wycisnąć się nie da wydawało się, że faktyczny koniec srebrnego krążka jest bliski. Parafrazując jednak słowa Marka Twaina „pogłoski o jego śmierci okazały się mocno przesadzone”, gdyż puki co mamy drugą dekadę XXI w. a choć sprzedaż zdefiniowanych w Czerwonej Księdze nośników sukcesywnie maleje, to nadal z ich dostępnością nie ma najmniejszych problemów. Ponadto sami producenci urządzeń dedykowanych ich odtwarzaniu dziwnym zbiegiem okoliczności dalecy są od nerwowego szukania ewentualnych alternatyw a na rynku zarówno budżetowych, jak i dedykowanych najbardziej wymagającej klienteli konstrukcji jest w przysłowiowy bród. Za najlepszy dowód niech posłuży nasz dzisiejszy gość, dostarczony przez ekipę łódzkiego Audiofastu, flagowy dyskofon duńskiej legendy ekstremalnego High-Endu – Gryphon Audio Ethos.

Nie chciałbym w tym momencie wyjść na miłośnika teorii spiskowych, jednak gdy Gryphon zaprezentował Ethosa pierwszym skojarzeniem jakie odezwało się w mym czerepie było znane m.in. z amerykańskich dolarów „oko opatrzności”, za którym nie od dziś ciągnie się nader pokaźny zbiór legend, domniemywań i właśnie niestworzonych historii. Powód takich dywagacji był oczywisty, gdyż w przeciwieństwie do większości dostępnych na rynku urządzeń jego bryła zamiast być mniej, bądź bardziej zbliżoną do prostopadłościanu została zaprojektowana na planie … trójkąta, co nawet na tle futurystycznej Opery Consonace Droplet, bądź rezydującego w naszym referencyjnym systemie industrialnego C.E.C-a TL 0 3.0 wydaje się nader odważnym posunięciem i chyba tylko z Kalistą DreamPlay ONE Gryphon mógłby nawiązać jakiś dialog. Jednak po chwili zastanowienia w tym pozornym szaleństwie odnalazłem zaskakująco solidną dawkę stricte logicznych przesłanek począwszy od stabilności wynikającej z trzech niezależnych punktów podparcia, poprzez możliwość precyzyjnego wyznaczenia środka ciężkości, na ograniczeniu przechowywania „audiofilskiego powietrza” w niezagospodarowanej kubaturze urządzenia skończywszy. Jednym słowem same plusy a gdy dorzucimy do tego fakt, iż en face Ethos prezentuje się już zdecydowanie mniej kontrowersyjnie, to ustawiony pomiędzy nieco bardziej „normalnymi” komponentami aż tak bardzo wyróżniać się nie powinien. Oczywiście nie sposób pominąć wynikającego z jego budowy (mamy do czynienia z klasycznym top-loaderem), wybijającego się ponad korpus wysięgnika z przymocowaną pokrywą transportu, jednakże w dobie wszechobecnego bezprzewodowego streamingu nie takie „wykwity” zdążyły nam spowszednieć. A skoro od ww. mechanizmu charakterystykę wizualną Ethosa rozpocząłem, to pozwolę sobie tylko wspomnieć, iż podobnie jak i cały płat górny również wysięgnik i sam perforowany „właz” wykonano ze szczotkowanego aluminium utrzymanego w naturalnej kolorystyce surowca, choć miłośnicy czerni mogą również rozejrzeć się za opcją „Black edition”, która całkiem niedawno pojawiła się w duńskim portfolio. Prawdziwą wisienką na torcie jest złocony docisk płyty, który na owej przed zamknięciem pokrywy umieścić należy a następnie z błyskiem w oku patrzeć, jak idealnie wpasowuje się w dedykowane wycięcie. Z kolei szczątkowy front ograniczono do poprzecznego pasa akrylu z którego flanek wyrastają cokoły zakończonych regulowanymi stożkami nóg a w centrum za oko łapie ramka podwieszonego i przywodzącego na myśl znany z testu Tridentów, zawierającego błękitny, przyozdobiony purpurowym firmowym logotypem, wyświetlacz i dotykowe sensory zewnętrznego panelu sterowania. Nader rozbudowane menu pozwala zmniejszenie poziomu wyjściowego (-6dB), aktywację filtra dolnoprzepustowego pierwszego rzędu dla sygnałów DSD (w tej roli wykorzystano posrebrzony kondensator mikowy), zastosowanie własnej nomenklatury wejść, czy też pięciostopniowe dopasowanie jaskrawości wyświetlacza. Możemy również ustawić czas po jakim, w przypadku bezczynności Ethos przejdzie w stan uśpienia i tu miła niespodzianka, gdyż Duńczycy zamiast, jak to lwia część konkurencji robi, fabrycznie „proekologiczne” ustawić kilka kwadransów (do wyboru jest 30min, 1h, 2h, 4h i nigdy) wybrało opcję … nigdy, czyli może i te 40W odtwarzacz będzie z gniazdka „ciągnął”, ale na pewno brzmieniowo do pełni swych możliwości będzie dochodził w tzw. okamgnieniu. Z kolei masywny pilot oferuje dostęp nie tylko do podstawowych opcji nawigacji i odtwarzania, lecz również do zdecydowanie bardziej zaawansowanej filtracji sygnałów PCM i DSD (7 opcji), oraz upsamplingu – PCM do 384kHz, lub DSD128.
Z racji dość niestandardowego kształtu bryły naszego dzisiejszego gościa jego ściana tylna składa się z dwóch zbiegających się w osi symetrii połówek dedykowanych odpowiednio lewemu i prawemu kanałowi. Aby jednak jej nie szpecić a niejako w gratisie ograniczyć ergonomię usytuowania odtwarzacza wszystkie interfejsy ukryto w jego „podwoziu”. O ile jednak wyjścia analogowe w postaci gniazd RCA i XLR są rozlokowane symetrycznie, to już wejścia cyfrowe (USB,SPDIF i AES/EBU), oraz 12V triggera umieszczono wraz z interfejsami analogowymi prawego kanału a wyjście cyfrowe AES/EBU i zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC kanału lewego.
Centralne miejsce w trzewiach przypadło aluminiowej komorze współczesnego transportu StreamUnlimited Blue Tiger CD-Pro 8 współpracującego z parą (topologia dual-mono) kości ESS Technology Sabre ES9038PRO (po jednej na kanał). Za wspomniany upsampling odpowiedzialny jest z kolei układ AKM AK4137 a zasilanie oparto na dwóch klasycznych toroidach dedykowanych odpowiednio pracującej w klasie A sekcji analogowej i cyfrowej.

Skoro w momencie oficjalnej premiery – podczas ostatniej edycji monachijskiego High Endu Ethosa niestety posłuchać nie dane mi było a niemalże prywatna sesja w ramach również ostatniego przed pandemią stołecznego Audio Video Show, czy też wizyta w siedzibie dystrybutora obarczone byłe zbyt wieloma zmiennymi z formułowaniem bardziej konkretnych wniosków zmuszony byłem uzbroić się w cierpliwość. Jednak wiadomy obiekt mojego mrocznego pożądania koniec końców zagościł w moim systemie, więc już bez większych ceregieli mogę przystąpić do możliwie dogłębnej wiwisekcji jego walorów brzmieniowych. A jest o czym pisać, gdyż nie uprzedzając faktów topowy odtwarzacz Gryphona nie tylko zadaje kłam ww. opinii Szkotów o śmierci wiadomego formatu, co bezpardonowo przewartościowuje wszystko, co do tej pory można byłoby o wydawać by się mogło natywnych ograniczeniach płyt CD powiedzieć. W telegraficznym bowiem skrócie nawet jeśli do takowych ograniczeń Gryphon dociera, to ich obecność przesuwa w takie rejony o których konkurencja mogła, może i pewnie jeszcze długo móc będzie co najwyżej pomarzyć. I nie piszę tego z czystej grzeczności, kurtuazji, czy też chęci przypodobania się komukolwiek, gdyż nigdy nie ukrywałem iż jestem zagorzałym plikolubem, lecz jedynie stwierdzam niezbity fakt potwierdzony osobistymi doświadczeniami. Fakt nie tyle rozdzielczości, gdyż w dobie permanentnego zalewu Hi-Resu ów termin na tyle spowszedniał, iż tak naprawdę mało kto zwraca na niego uwagę i bierze na poważnie, co wręcz porażającego realizmu. Realizmu na takim poziomie intensywności, że podczas odsłuchów „Ace of Spades” Motörhead zacząłem nerwowo zerkać w kierunku barku w obawie przed jego spustoszeniem przez rozochoconego groźnymi porykiwaniami Lemmy’ego. Nie oznacza to bynajmniej cudownego wskrzeszenia Iana Frasera Kilmistera wraz z jednoczesnym dokopaniem się do leżących w Jackson’s Studios w Rickmansworth od 1980 r. taśm matek a następnie dokonaniem ich graniczącego z niemożliwością masteringu, lecz oddaniem natywnej energii i autentycznego świadectwa tamtych czasów. Czyli przekładając powyższe krągłe frazesy na język zrozumiały dla ogółu dźwięki dobiegające z głośników były najogólniej rzecz ujmując koszmarnie surowe i płaskie, ale na wskroś prawdziwe, autentyczne. Wystarczyło jednak w komorze Ethosa umieścić „The Blues Is Alive And Well” i szanowny Buddy Guy nie tylko pukał do naszych drzwi, co wygodnie rozsiadał się na kanapie a jakby tego było mało co i rusz przywoływał do siebie kolejnych przyjaciół, z którymi na zupełnym luzie jamował. Po ww. album sięgnąłem nie bez przyczyny, gdyż nie dość, że szalenie go lubię, to nader często sprawdzam na różnych źródłach ile są w stanie oddać z jego „soczystości”, bo właśnie owa soczystość tak mnie w nim urzekła i jakiekolwiek jej ograniczenie, o osuszeniu nawet nie wspominając, traktuję jako ewidentny zamach na mój dobrostan. A zaimplementowane w Gryphonie kości Sabre za wzór „cnót niewieścich”, znaczy się muzykalności niezbyt często są stawiane. Tymczasem Ethos oczarował mnie dźwiękiem gęstym, ciemnym i jędrnym niczym kształty … mniejsza z tym czego i kogo. Grunt, że mój dyżurny – lampowy (!!!) Ayon CD-35, którego właśnie za podobne walory niezwykle cenię wypadł przy Duńczyku po japońsku, czyli jako tako. Ponadto Gryphon bił Austriaka na głowę pod względem definicji źródeł pozornych i to nawet nie zbliżając się do estetyki określanej mianem analitycznej. Zero podkręcania ostrości, zabawy suwakiem HDR i dążenia do pocztówkowej przesady a zarówno obecność, namacalność muzyków, jak i wgląd w nagranie były na najwyższym, referencyjnym poziomie. Jak to możliwe? Nie wiem, jednak był to jeden z niewielu przypadków, gdy źródło cyfrowe zrównało się z najwyższych lotów analogiem i nie miało przy tym żadnych kompleksów pod jakimkolwiek, włącznie ze stricte „taśmową” koherencją. Tytułowy odtwarzacz w iście mistrzowski sposób operował tak barwą, jak i dynamiką, przy czym kreując pierwszy plan blisko słuchacza ani na moment nie zapominał o właściwej gradacji planów dalszych i choć zmysłowo wyginające się przy mikrofonie solistki niejako z automatu przyciągały wzrok, to o ile tylko udało nam się chociażby na moment przestać robić do nich maślane oczy, bez trudu mogliśmy zidentyfikować pozostałych bohaterów rozgrywającego się przed naszymi oczami i uszami spektaklu. Proszę tylko włączyć „Symphonicę” George’a Michaela, by osobiście się przekonać co w duńskim wydaniu oznacza obszerna i zarazem uporządkowana scena dźwiękowa. Dla mnie osobiście było to swoiste mistrzostwo świata, po którym powrót do własnego źródła był nad wyraz gorzką pigułką do przełknięcia. Podobnie było z „Black Market Enlightenment” Antimatter, gdzie nie tylko przestrzeń nagrania dalece wykraczała poza kubaturę mojego pokoju, co dynamika zarówno w skali mikro, jak i makro wydawała się nic nie robić z ograniczeń sprzętowych osiągając realizm koncertu w którym uczestniczymy stojąc zaledwie kilka, kilkanaście metrów od sceny.

Skoro jednak nasz dzisiejszy gość dysponował wejściami cyfrowymi nie omieszkałem go i na taką ewentualność przebadać i tu od razu zaliczyłem lekki zgrzyt, gdyż streaming z tzw. chmury – zasobów Tidal Master wypadł na tyle blado – znaczy się płasko i z bestialsko wykastrowaną dynamiką, iż w pierwszym momencie sądziłem, że Ethos po prostu poczuł się urażony próbą mezaliansu z Luminem U1 Mini, jednakże mając w pamięci podobne reakcje alergiczne zaobserwowane podczas innych sesji czym prędzej zmieniłem repozytorium na pełniącego rolę NAS-a Soundgenica HDL-RA4TB i powiedzmy, że sytuacja wróciła do normy. Nie było to jeszcze to, co ze srebrnych krążków i to niezależnie od gęstości materiału źródłowego, ale i tak i tak poziom reprezentowany przez dźwięki dobiegające mych uszu był w pełni zasługujący na miano wybornego. W dodatku dopiero po kilku dniach zorientowałem się, iż zupełnie nie zwracam uwagi na nieobsługiwanie przez Gryphona formatu MQA, gdyż majestatyczny Duńczyk zarówno ze „zwykłych” plików 16/44.1, jak i z ich gęstego rodzeństwa z jednakowym entuzjazmem wyciskał ostatnie soki sprawiając, iż zamiast na parametry patrzyłem li tylko na jakość realizacji i wartość muzyczną. A właśnie, jakość. Chodzi bowiem o to, iż czytając moje powyższe peany mogłoby się Państwu zdawać iż niezależnie co do komory transportu włożymy, bądź na wejścia cyfrowe dostarczymy, to osiągniemy stan audiofilskiej nirwany. Nic z tych rzeczy. Repertuar nagrany i zagrany źle tak też z tytułowego odtwarzacza zabrzmi i choćbyśmy nie wiadomo jak zaklinali rzeczywistość tego nie zmienimy. O ile zatem odsłuch „Ace of Spades” Motörhead będzie równie przyjemny co wizyta u dentysty bez posiłkowania się znieczuleniem, o tyle już „Black Market Enlightenment” Antimatter roztoczy przed nami uroki potęgi zelektryfikowanego rocka w swej najbardziej atrakcyjnej postaci – z fenomenalnie zdefiniowanym na pierwszym planie wokalem, gradacją dalszych planów i swobodą oraz oddechem. Nie będzie może tej iście holograficznej trójwymiarowości co z nośnika fizycznego, ale konia z rzędem temu, kto marudziłby mając taki dźwięk na co dzień.

Próbując dokonać swoistego résumé poczynionych podczas odsłuchów obserwacji i mając jednocześnie czas na ich spokojne przetrawienie dochodzę do wniosku, iż Gryphon Audio Ethos jest jeśli nie najlepszym, to z pewnością jednym z najlepszych, oczywiście moim skromnym zdaniem, nie tylko odtwarzaczem i zarazem przetwornikiem, lecz po prostu źródłem dostępnym na rynku. Oferuje bowiem dźwięk na swój sposób wymykający jakimkolwiek próbom zaszufladkowania go w kategoriach bądź to cyfrowych, bądź analogowych stereotypów. On po prostu gra muzykę w takiej formie i z takim realizmem, iż traktując go jako punkt wyjścia do stworzenia systemu marzeń prawdopodobieństwo dogonienia przysłowiowego króliczka i tym samym osiągnięcie audiofilskiej nirwany wydaje się bliskie 100%.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VM

Dystrybucja: Audiofast
Cena: 162 950 PLN

Dane techniczne
Wykorzystane przetworniki: 2 x ES9038 PRO 32bit/768 kHz
Obsługiwane sygnały cyfrowe: 22kHz – 192kHz (AES/EBU, SPDIF); 32kHz – 384kHz PCM, DSD64 – DSD512 (USB)
Stosunek sygnał/szum (śr.ważony): < -120 dB
Całkowite zniekształcenia harmoniczne + szum: 0,007% @ 0dB
Pasmo przenoszenia: 0-192 kHz (-3 dB)
Impedancja wejściowa: 110 Ω (AES/EBU), 75 Ω (SPDIF)
Nominalne napięcie wyjściowe:4,3 V +/-6,08Vpp (XLR); 2,15 V +/-3,04Vpp (RCA)
Nominalna impedancja wyjściowa: 30 Ω
Separacja kanałów: nieskończona
Pobór mocy: <0,5 W (standby); 39 W (max.)
Wymiary (S x W x G): 480 x 176 x 453 mm
Waga: 13,7 kg

Pobierz jako PDF