Opinia 1
Czasy się zmieniają, świadomość oraz oczekiwania odbiorców rosną a i z szacunkiem do legend High-Endu bywa różnie. Niby za dotychczasowe dokonania ów szacunek w pełni im się należy, jednak jeśli ktoś tylko na wypracowanej w latach minionych opinii próbuje jechać odcinając od dawnej świetności kupony, to mówiąc wprost daleko na takiej polityce nie zajedzie. Rynek jest bowiem bezlitosny a mało kto będzie w stanie wyłożyć coraz bardziej irracjonalne kwoty na znaną „metkę”, która de facto potrafi być li tylko prawami do dobrze kojarzącej się marki zakupionymi przez dalekowschodni koncern świadczący do tej pory usługi OEM, bądź nawet dość luźno związany z branżą audio fundusz kapitałowy. Po co bowiem przepłacać skoro jeśli tylko dobrze się rozejrzeć, to i ograniczając się do samych Chin wcale nie jesteśmy zdani na wykonywane tamże na zlecenie kierujących się zasadą „optymalizacji kosztów własnych” największych graczy konstrukcje, bądź też ich „kopie bezpieczeństwa”, lecz również najwyższych lotów własne rozwiązania. Jeśli zastanawiacie się Państwo do czego piję i cóż też pod kopułą mi świta pragnę jedynie przypomnieć, iż zupełnie niedawno dane nam było zasmakować specjału pod postacią zaskakująco wyrafinowanej a przy tym okazyjnie wycenionej integry EX-M1+ z portfolio dość młodej, lecz sukcesywnie wspinającej się po stromych szczeblach sławy, założonej i prowadzonej przez Pana Tao Liu manufaktury Kinki Studio. Skoro jednak już konstrukcja zintegrowana przywróciła nam wiarę w istotę zalotnie puszczającego w kierunku High-Endu wysokiej klasy i zarazem osiągalnego dla szerokiego grona nabywców Hi-Fi oczywistym było, iż niejako z automatu wyrazimy chęć przyjrzenia się bardziej zaawansowanym konstrukcjom. Najwidoczniej nasze deklaracje trafiły na podatny grunt, gdyż rodzimy dystrybutor marki – rezydujący w Jaworze AVcorp Poland był na tyle miły, by na osłodę końca wakacji dostarczyć do testów najbardziej zaawansowany na chwilę obecną zestaw dzielony Kinki Studio w skład którego weszły przedwzmacniacz liniowy EX-P27 i monofoniczne końcówki mocy EX-B7.
Podobnie do EX-M1+ nasi dzisiejsi goście prezentują się wręcz obłędnie a jakość pokrywającej ich aluminiowe i wykonane z iście aptekarską precyzją korpusy czarnej anody zasługuje na szczerą owację. I bynajmniej nie przesadzam, gdyż w Europie podobną jakość oferują praktycznie wyłącznie konstrukcje z pułapu Vitus Audio, bądź Thraxa a zza oceanu pierwszą marką jaka przychodzi mi na myśl jest … Jeff Rowland. Nie da się jednak ukryć, iż za efekt finalny w lwiej części odpowiadają poprzecznie „zagrabione” (znaczy się umownie potraktowane gęstymi grabkami a nie pozyskane na drodze rozboju) fronty z precyzyjnie wyfrezowanymi logotypami marki. Przedwzmacniacz może pochwalić się również centralnie umieszczonym, szalenie czytelnym, wyświetlaczem którego flanek bronią masywne toczone gałki – selektor źródeł po lewej i regulator głośności po prawej. Włącznik główny ukryto za to na spodzie urządzenia. Widok ściany tylnej najdelikatniej mówiąc onieśmiela swym przepychem i pomimo braku coraz częstszych interfejsów cyfrowych bogactwem opcji. Mamy bowiem do czynienia ze stricte symetryczną topologią. Wszystkie we/wyjścia są nie tylko dostępne w postaci gniazd RCA i XLR, lecz zostały rozplanowane w orientacji pionowej naprzemiennie, tak, aby ułatwić montaż przy pełnej obsadzie nawet masywnie zakonfekcjonowanego okablowania, niby drobiazg, ale jakże przydatny. Pulę czterech par wejść liniowych symboliczną klamrą spinają wyjścia a tuż przy okupującym, zintegrowanym z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gnieździe IEC ulokowano jeszcze sekcję przelotki (HT Bypass) dla zewnętrznego procesora/przedwzmacniacza. Z kolei monobloki również mogą pochwalić się frontami z odpowiednio mniejszymi, informującymi o ich statusie pracy, wspomaganymi trzema diodami, wyświetlaczami i ukrytymi w dedykowanej im niszy włącznikami. Z racji pełnionych funkcji plecy EX-B7 niczym nie zaskakują. Ot para wejść w standardzie RCA i XLR, pojedyncze solidne zaciski kolumnowe i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. W zestawie nie zabrakło również adekwatnego tak pod względem elegancji, jak i solidności wykonania pilota.
Nawet pobieżny rzut oka do trzewi naszych dzisiejszych gości może osoby o słabszej psychice wprawić w poważne stany lękowe, jednak nie z powodu poczynionych przez chińskiego producenta oszczędności, lecz trudnych do ekonomicznego wyjaśnienia ich … braku. Na pierwszy ogień weźmy monobloki, których już poprzednia inkarnacja wywoływała niemy zachwyt tak u ich częściowych nabywców, co i rozsianych po całym świecie recenzentów a obecna idzie w swej bezkompromisowości jeszcze dalej. Przykładowo sekcja zasilania składająca się dotychczas z tuzina 1500µF elektrolitów Vishay BC i dwóch (na monoblok!) brytyjskich toroidów AMPLIMO o łącznej mocy 600VA zastąpiona została zamawianymi u poddostawcy OEM wg.specyfikacji Kinki Studio i przez nich brandowanymi kondensatorami o pojemności 2200µF i pojedynczymi, lecz już 750VA trafami. Ponadto przeprojektowano sekcję kontrolną i ochronną oraz dodano stopień wejściowy zwiększający kompatybilność monosów z dostępnymi na rynku przedwzmacniaczami. Z kolei stopień wyjściowy oparto na czterech parach angielskich Mosfetów Exicon. Z nie mniejszym pietyzmem potraktowano przedwzmacniacz o konstrukcji dual mono, którego w pełni dyskretne stopnie wejściowe i wyjściowe pracują w klasie A, za regulację głośności odpowiada zaawansowany, sterowany mikroprocesorem 95 krokowy dławik przekaźnikowy R2R a w sekcji zasilania znajdziemy trzy toroidalne transformatory, po jednym do zasilania wyświetlacza, regulacji głośności, bufora i stopnia wzmocnienia.
Przystępując do krytycznych odsłuchów, poza oczywistym, około 300h wygrzaniem sprzętu warto wziąć pod uwagę zalecenia producenta sugerującego co najmniej 20-45 minutową rozgrzewkę, w czasie której dźwięk wyraźnie tężeje i nabiera rozdzielczości. W ciągu owych trzech kwadransów trzewia zestawu powinny ustabilizować się zarówno pod względem elektrycznym, jak i termicznym – na poziomie 40 °C. O ile jednak taka temperatura u słuchaczy mogłaby oznaczać stan bliski omdleniu, to dla tercetu Kinki okazała się punktem wyjścia do podróży przez ich własny, autorski mikrokosmos dźwięków krągłych, gęstych i wciągających bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Z premedytacją nie wspomniałem na wstępie o znikaniu, czy też transparentności chińskiej amplifikacji, gdyż jej obecność w torze jest doskonale słyszalna, aczkolwiek im dłużej z nią obcujemy, tym bardziej wydaje się z naszego punktu widzenia pożądana. Przykładowo na „Avalon” Roxy Music doskonale słychać ponadczasową elegancję i wysublimowanie tej niemalże czterdziestoletniej realizacji, która dodatkowo została z wielkim smakiem „dopalona emocjonalnie”, wokal Bryana Ferry’ego uległ przybliżeniu i delikatnemu powiększeniu, przez co znacząco zyskał na namacalności. Mamy zatem przykład ewidentnego odejścia od idei przysłowiowego „drutu ze wzmocnieniem”, jednakże o ile tylko szukamy w muzyce … muzyki a nie pojedynczych dźwięków, to akurat na taką narrację bardzo szybko przystaniemy. Nie ma tu jednak prób upraszczania przekazu na rzecz jego pozornej, pocztówkowej atrakcyjności, gdyż chińska dzielonka z zauważalnym zaangażowaniem dba o to, by żaden drugo, bądź trzecioplanowy niuans nam nie umknął, jednak zamiast wypychać je przed szereg i sztucznie odwracać uwagę od sedna i spójności spektaklu idealnie wkomponowuje je w całość. Mamy zatem sytuację, gdy priorytet ma właśnie ów nad wyraz koherentny ogół składowych a nie każda z nich osobno. Powyższa maniera świetnie sprawdzała się również na wszelakiej maści tzw. muzyce ilustracyjnej, czyli popularnych ścieżkach dźwiękowych, jak daleko nie szukając „Avengers: Age of Ultron” autorstwa Briana Tylera i Danny’ego Elfmana, gdzie wielka symfonika przeplata się z poszarpaną, budującą klimat „współczechą” a orkiestrowe tutti rwą momenty niepokojącej ciszy. Jednym słowem gwałtowne skoki dynamiki, rozbudowane aranżacje i to w zabójczym dla części systemów hollywoodzkim, nieco przesadzonym wydaniu. Tymczasem Kinki z iście stoickim spokojem grały swoje, stawiając na barwę i soczystość a jednocześnie z łatwością nadążając za zawiłymi tempami. Co prawda najniższe składowe kreślone były zauważalnie grubszą kreską aniżeli robi to zarówno mój dyżurny Bryston 4B³, jak i o dziwo nawet młodsze rodzeństwo naszych bohaterów, czyli ww. EX-M1+, jednak trzeba oddać im sprawiedliwość i przyznać, iż pod względem wysycenia owa bardziej konturowa konkurencja nie ma co się z EX-P27 & EX-B7 równać, czyli klasyczny kompromis – coś za coś.
Mając jednak do czynienia z klasycznym 2+1 a raczej 1+2, czyli preampem i monosami, których nie zobowiązywałem się nie rozdzielać i testować wyłącznie w firmowej konfiguracji nie byłbym sobą, gdybym oczywistych roszad w trakcie odsłuchów nie wykonał. A gdy tylko do nich przystąpiłem bardzo szybko okazało się, że robi się jeszcze ciekawiej, bowiem EX-P27 wręcz poraża rozdzielczością, dynamiką i zdolnością kreowania holograficznej przestrzeni przy jednoczesnym solidniejszym osadzeniem w masie nie tylko od wspomnianej już integry EX-M1+, co nawet wszystkomającego Brystona BR-20. Zdziwieni? Jeśli tak, to co ja mam powiedzieć? Z kolei EX-B7 okazały się oaza stoickiego spokoju i nieco przyciemnionej, karmelowej słodyczy. Pół żartem pół serio można byłoby je wręcz uznać za idealne panaceum wszędzie tam, gdzie ktoś nieco przesadził z analitycznością, bądź system wykazuje skłonności do zbytniej nerwowości. Nie oznacza to jednak, iż mamy do czynienia z klasycznymi zamulaczami a jedynie z amplifikacją zdolną nieco stonizować i uspokoić przekaz. Tytułowe końcówki reprezentują bowiem szkołę grania zbliżoną m.in. do tego, czym swojego czasu oczarowała nas rodzima integra Circle Audio A200, więc jeśli komuś z Państwa owa hybryda przypadła do gustu, lecz właśnie ze względu na ulampioną topologie nie do końca byliście do niej przekonani, to w pełni tranzystorowe monosy Kinki czym prędzej powinny znaleźć się na Waszej liście odsłuchowej.
Co ciekawe obie maniery nie tylko świetnie się nawzajem uzupełniają, co i sprawdzają podczas solowych występów. Nawet na nieprzewidywalnym, inspirowanym spontanicznymi reakcjami koncertowej publiczności „Do Your Dance!” Kenny’ego Garretta trudno mi było się zdecydować, który punkt widzenia najbardziej wpisuje się w moje gusta. Firmowy set EX-P27 & EX-B7 choć nieco zaokrąglał i dosaturowywał to od pierwszych taktów uzależniał muzykalnością. EX-P27 z Brystonem szedł z kolei w fenomenalną rozdzielczość i studyjną, obsesyjną wręcz wierność oryginałowi i stanowił niejako wzór wymarzonego narzędzia recenzenta, by Ayon CD-35 z EX-B7 koiły skołatane nerwy po całym dniu ciężkiej korporacyjnej orki. Jednym słowem trzy kolory, cztery smaki i każdy słuchacz wiedzący, czego w życiu chce z powyższych elementów powinien z łatwością złożyć set spełniający jego najskrytsze marzenia. A za przysłowiowy papierek lakmusowym z powodzeniem może posłużyć otwierający ww. album ponad ośmiominutowy „Philly” rozpoczynający się od zdradliwie lirycznego fortepianowego intro Vernella Browna Jr., po którym następuje już właściwa stricte jazzowa jazda bez trzymanki z wwiercającym się w synapsy altem lidera, niezbyt delikatnie traktowanym fortepianem i nad wyraz ekstatyczną sekcją rytmiczną (kontrabas w objęciach Corcorana Holta + smagana przez Ronalda Brunera Jr. perkusja).
No to najwyższa pora na jakieś małe podsumowanie. Spodziewaliśmy się, że zestaw Kinki Studio EX-P27 & EX-B7 będzie reprezentował wyższą klasę brzmienia aniżeli świetnie grająca integra EX-M1+ i … przynajmniej ja się nie zawiodłem. Poprawie uległa namacalność, wyrafinowanie i spójność przekazu, który jednocześnie znalazł lepsze osadzenie w masie i nabrał jakże miłego uszu „body”. Czy da się lepiej? Bez najmniejszego problemu, jednak aby było nie tylko inaczej, co właśnie lepiej i to znacznie, coś czuję w kościach, że kwoty, jakie skalkulował za EX-P27 & EX-B7 będziecie Państwo zmuszeni pomnożyć co najmniej razy dwa, bądź więcej. Jeśli jednak oprócz słuchu kierujecie się podczas decyzji zakupowych również chociażby resztkami zdrowego rozsądku poszukiwania mniej, bądź bardziej docelowej amplifikacji sugeruję rozpocząć właśnie od tytułowego tercetu egzotycznego. Majątku może nie kosztuje, lecz przyjemność z jego użytkowania począwszy od walorów czysto wizualnych a na sonicznych skończywszy oceniam jako wybitnie ponadprzeciętną.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Bez względu na fakt Waszego postrzegania obecnego rynku audio jedno jest pewne, w co najmniej jednym aspekcie bardzo się zmienił. I prawdopodobnie kogoś zaskoczę, bowiem nie chodzi mi o szalejące, praktycznie niczym nieuzasadnione, wręcz galopujące ceny nowych komponentów. Mam bowiem na myśli ostatnimi czasy bardzo ważny trend głośnego oznajmiania nowo powstałych marek o swoim chińskim rodowodzie, jako gwarancja dobrej jakości. Zaskoczeni? Ja od jakiegoś czasu nie. Co ciekawe, to jest tak mocny trend, że aby Was nie obrażać, wymieniając pierwszego z brzegu Xindaka, czy Opera Consonance, nie będę uskuteczniał dalszej wyliczanki, tylko z przytupem przejdę do clou naszego spotkania, jakim jest już drugie nasze podejście do produktu z państwa środka spod znaku Kinki Studio. Co tym razem wpadło nam w ręce? Otóż po fajnym występie zintegrowanego wzmacniacza EX-M1+, tym razem postanowiliśmy spojrzeć na konstrukcję dzieloną. W tej roli wystąpi przedwzmacniacz liniowy EX-P27 z dwiema monofonicznymi końcówkami mocy EX-B7, których byt w naszych audio-samotniach zawdzięczamy stacjonującemu w Jaworze dystrybutorowi AVcorp Poland.
Idąc za załączonymi fotografiami, spieszę donieść, iż w tym przypadku, w przeciwieństwie do większości producentów przedwzmacniacz liniowy i kocówki mocy nie korzystają ze zunifikowanych obudów. Trzewia liniówki ubrano w typowy rozmiar dla tego typu konstrukcji, czyli średniej wielkości prostopadłościenną, położoną usadowioną na płasko, raczej szerszą, niż głęboką skrzynkę, zaś piecyków w o połowę wyższe, przy podobnej do przedwzmacniacza głębokości, dość wąskie, podłużne kostki. Co bardzo istotne, obydwa urządzenia jak na produkty z państwa środka, wyglądają dość ascetycznie. Jednak w tym przypadku na tle sporej grupy innych chińskich producentów, ascetycznie jest określeniem pozytywnym, gdyż oznacza bardzo pożądany spokój tego typu zabawek, a nie mieniącą się milionem światełek i manipulatorów choinkę. Awers przedwzmacniacza jest ostoją jedynie dla dwóch wielkich, zagłębionych w centrum gałek na jego zewnętrznych rubieżach i centralnie umieszczonego, bardzo czytelnego wyświetlacza. Jeśli chodzi zaś o rewers, ten spełniając potrzeby praktycznie każdego audiomaniaka, oferuje cztery wejścia liniowe RCA/XLR, po jednym wyjściu RCA/XLR, w identycznych standardach przelotkę sygnału oraz życiodajne gniazdo zasilania IEC. Naturalnie całość uzupełnia zgrabny, a przez to fajnie leżący w ręku pilot zdalnego sterowania. Kreśląc kilka zdań o monoblokach, spieszę donieść, iż przedni panel wyposażono jedynie w zorientowane w dolnej części, prostokątne, czarne akrylowe okienko z włącznikiem i diodą informującą o statusie urządzenia, zaś tylną ściankę z uwagi na proste zadanie jedynie wzmocnienia otrzymanego sygnału, w wejścia liniowe RCA/XLR, pojedyncze terminale kolumnowe i gniazdo zasilania. Jeśli chodzi o ich mocowe osiągi, według danych producenta mamy do dyspozycji 250 W przy 8 Ω, co potencjalnemu nabywcy pozwala na dość spokojny wybór docelowych kolumn bez specjalnego oglądania się za konstrukcjami o podwyższonej skuteczności.
W pewien sposób zobligowany wpisami czytelników na portalach internetowych test całości zestawu poprzedziłem sprawdzeniem, jak w solowych występach prezentuje się brzmieniowo sekcja wzmocnienia i przedwzmacniacza. Otóż na tle niedawno testowanego na naszych łamach wzmacniacza zintegrowanego, sterowane z mojego przetwornika monobloki jawiły się jako ostoja dobrego nasycenia i wagi, jednak z wyczuwalną nutą nazbyt stoickiego spokoju. Ale bez paniki, nie było jakiegokolwiek dramatu, tylko mając na uwadze co ta firma potrafi zaprezentować, natychmiast przyszedł mi na myśl jakby niedosyt swobody prezentacji w górnych rejestrach. Po prostu nie mieniły się nieskrępowaną ilością detali, tylko w służbie spójności z resztą podzakresów były lekko stonowane. Na szczęście po kilku utworach taki odbiór tracił na wyrazistości, dlatego nie podnosiłbym z tego powodu jakiegoś głośnego larum, tylko raczej zaznaczył, iż czasem może być to pewnego rodzaju ratunek dla zbyt natarczywych konfiguracji. Ale zostawmy jakiekolwiek zbyt przedwczesne rady, gdyż takiej prezentacji w sukurs przyszedł przedwzmacniacz liniowy. Ten jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawił, że nagle muzyka ożyła. Mało tego, dostała przysłowiowego kopa. Była znacznie bardziej zwarta, energetyczna i co najistotniejsze z powodującym pozbycie się zatkania zatok oddechem, co przekładało się na swobodę i rozmach prezentacji. I zapewniam, nie rozprawiamy o zmianie na poziomie domysłów, tylko o wręcz piorunującym efekcie sonicznym, który całość testu ustawił w jakże ciekawym, opisanym w kolejnym akapicie, świetle.
Gdy doszliśmy do clou testu, tak po prawdzie muszę stwierdzić, iż najważniejsze rzeczy napisałem przed momentem. Jednak proszę o spokój, bowiem chcąc wprowadzić Was w świat Kinki Studio nieco dokładniej, z przyjemnością skreślę kilka doprecyzowujących jego możliwości, w miarę zwięzłych zdań. Po pierwsze, zestaw potrzebował kilkanaście minut rozgrzewki. Oczywiście grał od przysłowiowego strzału, jednak na początku przekaz był delikatnie kanciasty. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że początkowa ostrość to jedynie startowa przypadłość, a nie problem jako taki. Chodzi o fakt tchnięcia w muzykę odpowiedniego pakietu nasycenia i plastyki, co wespół z dobrą motoryką zestawu tworzyło bardzo energetyczny, fajnie zbilansowany barwowo i oczywiście swobodnie prezentujący najwyższe rejestry spektakl muzyczny. A to nie koniec istotnych informacji, bowiem po pierwsze – całość zapisanych na płytach wydarzeń prezentowana była na zjawiskowo szerokiej i może nie wybitnej, ale dobrej w wektorze głębokości wirtualnej scenie, zaś po drugie – takie artefakty uzyskałem podczas sesji testowej z bardzo trudnymi kolumnami Dynaudio Consequence Ultimate Edition, co dobitnie pokazało, że tytułowy Chińczyk potrafił pokazać naprawdę wiele.
Na pierwsze danie testowe zaserwowałem sobie ostatnio głośno komentowany za okładkę z nagim dzieckiem w basenie – z inicjacji tegoż, już dorosłego osobnika, krążek „Nevermind” zespołu Nirvana. To była ostra jazda na miarę wymagań muzyków. Atak, energia, waga dźwięku i do tego dobre operowanie wyrazistością górnych rejestrów powodowały, że słuchałem go z niezbyt często na tym poziomie spotykaną przyjemnością, gdyż systemy często albo przerysowują agresję muzyki lub w imię walki o miłe granie, bardzo ją spowalniają. W tym przypadku zestaw Kinki pokazał całość w bardzo wyważony, a przez to ciekawy, bo przesłuchałem większość tej płyty, sposób.
Kolejną próbą był Jordi Savall z kompilacją „El Cant De La Sibil-La: Mallorca / València, 1400-1560”. Dobrze osadzony na posadzce klasztoru wieloosobowy chór wespół z wyraźnie górującym nad nim głosem nieżyjącej już Monserrat Figueras oprócz potwierdzenia umiejętności dobrania odpowiedniej barwy emocjonalnie śpiewającego damskiego głosu, dodatkowo potwierdziły, że nasz opiniowany set pre-power potrafił zadbać o rozmach ich propagacji w wielkiej kubaturze kościelnej. Z łatwością wychwytywałem nie tylko różne odległości poszczególnych formacji od siebie, ale dodatkowo napawałem się umiejętnie wykorzystanym przez J. Savalla wszechobecnym, odpowiednio wygaszanym echem. A zaznaczam, to nie jest bułka z masłem. Co ciekawe. Mimo unikania przesadnego nasycania przekazu przez chińskie trio, nie zanotowałem żadnych braków w domenie plastyki i esencjonalności nie tylko wokalistyki, ale również niezbyt bogatego, ale jednak towarzyszącego artystkom instrumentarium.
Na koniec jazzowy miting z Tomaszem Stańką „Lontano”. To również było zaskakująco ciekawe rozdanie testowe. Gdy wymagał tego materiał, na scenie panowała przecinana pojedynczym dźwiękiem, napawająca strachem cisza, zaś w momencie mocnego wejścia pełnego składu system generował prawdziwą kakofonię. Owszem, daleką od free-jazzu, ale określając usłyszany materiał w ten sposób, chciałem pokazać, że była w nim nutka wyczynowości. Po uzyskaniu takiego, zaznaczam, że nieoczekiwanie pozytywnego wyniku sonicznego, z moim ulubionym materiałem w roli głównej, chyba nikogo nie muszę uświadamiać, że płytka przeleciała sobie do samego końca.
Mam nadzieję, że powyższym tekstem wyraziłem się jasno. Chodzi mi o fakt zaoferowania przez kompletny zestaw pre-power Kinki Studio dobrze osadzonej w masie i swobodzie kreowania świata muzyki, tak ważnej dla niej energii. Bez przerysowywania w żadną ze stron, tylko z adekwatnym oddaniem jej znaków szczególnych. Kto w mojej opinii może być potencjalnym beneficjentem takiego postawienia sprawy? Z małym „ale” – przypadek zamknięcia na jakiekolwiek odejście od swojego wzorca, teoretycznie każdy z Was. Kogo mam na myśli, w odniesieniu do wspomnianych konserwatystów? Spokojnie. Jedynymi muszącymi dokładnie się zastanowić, są miłośnicy magii i nasycenia ponad wszystko, czego pełny set zamierzenie nie forsuje. A jeśli już na siłę będą chcieli dokonać ożenku z produktem z tej stajni, wówczas powinni spróbować samych monobloków. Jak wspominałem na początku, są gęste i gdy tylko umiejętnie dobierze się resztę toru, wszytko może się zdarzyć. Pozostała część populacji kochającej muzykę do prób z ocenianym dzisiaj pełnym zestawem Kinki Studio EX-P27 & EX-B7 ma zielone światło.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: AVcorp Poland
Ceny
Kinki Studio EX-P27: 17 990 PLN
Kinki Studio EX-B7: 21 990 PLN / para
Dane techniczne
Kinki Studio EX-P27
– Pasmo przenoszenia: 0-50kHz (0.1dB) ,0-150kHz (1dB), 0-300kHz (3dB)
– Zniekształcenia THD+N: 0.002% (-80dB)
– Stosunek S/N: >98dB; >100dB (średnio-ważona)
– Separacja kanałów: > 106dB
– Czułość wejściowa: 2.25Vrms – 3.6Vrms
– Impedancja wejściowa: 50 kΩ
– Złącza wejściowe: RCA x 4, XLR x 4, HT Bypass x 1
– Napięcie wyjściowe: 2,25 Vrms – 3,6 Vrms
– Maksymalne napięcie wyjściowe: 16 Vrms
– Impedancja wyjściowa: 75 kΩ
– Złącza wyjściowe: RCA x 1, XLR x 1
– Pobór mocy: 80 W max.
– Wymiary (S x W x G): 430 x 120 x 330 mm
– Waga: 15 kg
Kinki Studio EX-B7
– Pasmo przenoszenia: 0-2.5MHz (± 3dB)
– Zniekształcenia THD+N: <0,05% (-80dB)
– Stosunek S/N: > 110db (0.01Hz- 1 MHz), >130db (A-ważony)
– Współczynnik tłumienia: 2 500
– Moc wyjściowa: 250 W RMS / 8 Ω, 380 W RMS / 4 Ω
– Maksymalna moc chwilowa: 400w RMS (8 Ω)
– Maksymalne napięcie wyjściowe: 84VAC, 20A
– Czas narastania napięcia: 200 V/µs (czas narastania < 300ns)
– Pobór mocy: 30 W (bezczynność), 800 W (max.)
– Czułość wejściowa: 1.45Vrms
– Impedancja wejściowa: 51kΩ (zakres akceptowalny 10k-52kΩ)
– Złącza wejściowe: RCA x 1, XLR x 1
– Wymiary (S x W x G): 230 x 190 x 330 mm
– Waga: 17 kg / szt.