Opinia 1
Nie ma się co oszukiwać. Rynek szeroko pojętej produkcji kolumn w kwestii przełomowych rozwiązań od lat wydaje się jeśli nie stać w miejscu, to co najwyżej posuwać się do przodu bardzo drobnymi, niczym „japońska gejsza”, kroczkami – oczywiście bez jakichkolwiek personalnych i zawodowych wycieczek do tych ostatnich. Owszem, co chwila któryś w producentów stara się odtrąbić według swojej opinii, kolejny milowy krok, jednak przyglądając się temu z perspektywy czasu, okazuje się on być jedynie drobną korektą. To źle? Naturalnie nie, gdyż nawet drobny kroczek wprzód oznacza progres. Jednak jak to w życiu bywa, dla wielu pełnych nowych pomysłów technicznych głów to za mało i gdy jedna grupa producencka ze stosunkowo skromnymi wynikami stara się szukać nowych rozwiązań w kwestii konstrukcji poszczególnych komponentów, inna dążąc do ponadczasowych innowacyjności mocno eksperymentuje z ich aplikacją. Kogo i w jakim sensie mam na myśli? Oczywiście chodzi mi o drugi przypadek, czyli dzisiejszą, pochodzącą zza wielkiej wody (USA) markę Polk Audio i jej bardzo ciekawie zaprojektowane zespoły głośnikowe Legend L800, której dystrybucją na naszym rynku zajmuje się warszawski Horn. Co takiego nowatorskiego oferują wspomniane jankeskie paczki? Niestety wstępniak nie jest dobrym miejscem do dogłębnych wyjaśnień, dlatego też po dawkę szczegółowych informacji zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Jak widać na zdjęciach, mamy do czynienia z dość nietypową konstrukcją. Owszem, skrzynka jest zwykłym prostopadłościanem z dwoma potężnymi basowcami i specjalnie wyprofilowanym wylotem portu bass-refleks w stronę podłogi. Jednak to tylko preludium dla dalszych pomysłów konstrukcyjnych, bowiem nad wspomnianą, dodajmy dość typowo umiejscowioną baterią niskotonową, znajduje się podwojona – jedna obok drugiej – na odchylonych od siebie na zewnątrz płaszczyznach sekcja średnio-wysokotonowa. Choć na pierwszy rzut oka, to dziwne i karkołomne od strony spójności wirtualnej sceny rozwiązanie, jednak natychmiast uspokajam, już na ucho zewnętrze głośniki grają znacznie ciszej, co sugeruje jedynie wspomaganie głównego, wewnętrznego panelu w propagacji dźwięku w domenie szerokości, a co znajduje potwierdzenie w konieczności połączenia obydwu kolumn ze sobą dostarczonym w komplecie kablem sygnałowym. O co chodzi z tym połączeniem? Otóż o prozaiczne „widzenie” się obydwu kolumn w celu kolokwialnie mówiąc, nie wchodzenia sobie w drogę. Jak to wypada dźwiękowo? O tym za moment, gdyż to nie jest ostatnie słowo konstruktorów. Mianowicie, dostarczone paczki były jedynie zubożoną wersją większej całości do słuchania muzyki w trybie stereo. Pewnie nie uwierzycie, ale Amerykanie przygotowali je do współpracy w mocno rozbudowanym kinie domowym. Czyli? Spójrzcie na unboxing opisywanych bohaterek, a zobaczycie, iż na górnej płaszczyźnie skrzynek znajdują się tajemnicze zaślepki, w które aplikujemy dostępne na zamówienie, wielogłośnikowe moduły współpracujące z procesorem kina domowego. To zaś za pomocą jednego przycisku w zestawie nagłaśniającym nasz salon pozwala po sesji stereofonicznej z łatwością przestawić się na oglądanie kina domowego w standardzie Dolby Atmos. Zaskoczeni? Ja byłem bardzo. A jeszcze bardziej obawiałem się, co z takiej wielofunkcyjności wyjdzie w interesującym nas standardzie dwukanałowym. Gdy front i górny panel kolumn z ich funkcjonalnością mamy już opisany, pozostaje mi jedynie zdać relację z oferty przyłączeniowej pleców. Te jak obrazują fotografie, mają potrójne terminale kolumnowe. Jednak trzeba uważać, gdyż do pracy w trybie stereo używamy jedynie dolnych dwóch par i wspomnianego kabla łączącego sygnałowo dwie panny. Zaś górną parę wykorzystujemy dopiero po uzbrojeniu kolumn w kinowy panel efektowy. Ktoś obawia się przypadkowej pomyłki? Spokojnie, wszystko jest oznaczone nie tylko stosownymi zawieszkami na zaciskach, ale również w czytelnej instrukcji. Tak prezentujące się zespoły głośnikowe posadowiono na odpowiednio wyprofilowanej do współpracy z portem bss-refleks, uzbrojonej w aluminiową ramę podstawie z regulowanymi kolcami.
Rozpoczynając akapit o brzmieniu nie mogę nie przybliżyć założeń konstrukcyjnych tak nietypowo zaaplikowanych głośników. Otóż inżynierowie zapragnęli odtworzyć nam realną scenę muzyczną w praktycznie każdym jej aspekcie. Owszem, w znakomitej większości da się to zrobić w standardowym układzie przetworników, jednak nie oszukujmy się, zazwyczaj piętą Achillesową typowych kolumn jest jej szerokość. Naturalnie często udaje się uzyskać nawet lekko szerszą od ich zewnętrznego obrysu, jednak to jest już pewnego rodzaju zarezerwowana dla najlepszych sztuka sama w sobie. Tymczasem Polk Audio legend L800 przy pomocy współpracujących ze sobą zdublowanych sekcji średnich i wysokich tonów robią to z dziecinną łatwością. Ba, spokojnie mogę stwierdzić, iż ich prezentacja jest poza zasięgiem jakiejkolwiek typowo skonstruowanej, nawet tej najlepszej konkurencji. W przypadku 800-ek siadasz w fotelu, odpalasz system i w szerokim sweetspocie pławisz się rozciągniętą praktycznie od lewej do prawej ściany wirtualną sceną. I co ważne, bez lokalizacyjnych dziur lub tego typu zakłócających prawidłowość pokazania danego wydarzenia muzycznego artefaktów. Owszem, źródła pozorne są nieco powiększone i oddalone, ale odbieramy to jako naturalną przesiadkę do pierwszego rzędu w wielkiej hali koncertowej, a nie występ wirtualnych słoni i żyraf w małym klubie jazzowym. To oczywiście w odbiorze w naszej samotni powoduje lekką utratę intymnej namacalności ulubionych wokalistek, ale nie można mieć ciastko i zjeść ciastko, dlatego też przed zakupem zalecam zapoznanie się z taką prezentacją osobiście. Bo jest kontrowersyjna? Nic z tych rzeczy, jest zwyczajnie inna, jak każde z naszych oczekiwań. Nic więcej. Ale to nie wszystko. Zanim przejdę do kilku przykładów płytowych, z satysfakcją dodam jeszcze, iż opiniowane kolumny równie zjawiskowo grają w kwestii spójności. Co prawda raczej stawiają na rozmach i zbliżanie nas za wszelką cenę do efektu live, ale każdy podzakres robi to w zgodny z zasadą wzajemnego wspomagania się sposób. Jaki? Już wyjaśniam. W dolnym pasmie mamy mocne, zwarte i szybkie uderzenia. Na środku może nie ociekające magią szkoły radia BBC, ale dobrze wypełnione pasaże znaczącej większości instrumentów z wokalizą włącznie, Zaś na górze dosłownie hektary swobodnych i witalnych wybrzmień. To natomiast oznacza, że inżynierowie postawili na poszukiwaną przez wielu miłośników muzyki, niezbędną do uzyskania poczucia bycia na prawdziwym wydarzeniu muzycznym neutralność w najczystszej postaci. Jednym słowem dostajemy w dobrym tego słowa znaczeniu prawdziwą jazdę bez trzymanki.
Czym owa jazda odznaczała się w starciu z muzyką? Chyba nie muszę nikogo przekonywać, iż wszelkiego rodzaju energetyczne produkcje od rocka, przez elektronikę, po free-jazz były wodą na młyn opisywanych konstrukcji. Rozmach, natychmiastowy atak, energia, do tego wszystko rozgrywane na wizualizowanej na całej szerokości mojego przecież sporej wielkości pokoju, powodowało, że jeśli tylko zapragnąłem i podkręciłem poziom głośności, udawałem się na zapuszczony w danym momencie koncert dla przykładu formacji MASADA „First Live”. To jest umiarkowane free, ale na szczęście panowie pod wodzą Johna Zorna oprócz ballad nie zapomnieli dołożyć do pieca, co oczywiście bardzo lubię, a co przy okazji pozwoliło mi sprawdzić, czy kolumny są w stanie oddać ducha tego rodzaju zapisów nutowych. Ale nie tylko w aspekcie trzęsień ziemi i pojedynczych uderzeń jak pioruny dźwięków, tylko w kwestii pokazania panującego pomiędzy rozmawiającymi ze sobą instrumentalistami – saksofon z trąbką – muzycznego flow. Bez tego nawet najbardziej spektakularne fajerwerki nie będą miały szans na wywołanie u słuchacza chęci zaprzedania duszy diabłu, aby przesłuchać dany krążek do końca, co przecież jest nieodzowną składową każdej udanej sesji odsłuchowej. Na szczęście amerykanie wiedzieli, gdzie leży punkt „g” takiej prezentacji muzyki i umiejętnie wprowadzili to w życie. Czy idealnie? W wartościach bezwzględnych bdb. Jednak jak dla mnie przy świetnej prezentacji zrozumienia muzyków i zjawiskowości skrajów pasma, w środku mogłoby być nieco soczyściej. Co mi doskwierało? Oczywiście nie nazwałbym tego problemem, ale nazbyt neutralna średnica nie była w stanie pokazać znamiennych różnic pomiędzy trąbką i saksofonem. Owszem, to było słychać od pierwszego dźwięku, jednak dodatkowa szczypta drewna stroika w saksofonie nie tylko wpłynęłaby na jego plastykę, to jeszcze sama trąbka nabrałaby odpowiedniej masy. Czyli mamy problem? Tylko bez paniki. Z premedytacją przerysowuję sytuację, aby pokazać, że nawet w bezkompromisowości czasem przydaje się odrobina namiętności. Naturalnie nie każdemu, jednak nigdy nie zaszkodzi, gdy jest. Zatem czy wspomniany niuans oznacza, iż wszelka intymna muzyka była nader wyrywna? Nic z tych rzeczy. Była przyjemna i uwodząca, jednak w estetyce neutralności, czyli nie szukała siłowego wyciskania łez, cedując ten proces na zaangażowanie w słuchana muzykę samego słuchacza bardziej od strony merytorycznej niż sonicznej. Tak brzmiała Cassandra Wilson na krążku „Traveling Miles”, Diana Krall w kompilacji „The Girl In The Other Room” i o dziwo Adam Bałdych ze swoimi skrzypcami w produkcji „Brothers”. Teoretycznie wszystko było na swoim miejscu, jednak po wgłębieniu się w temat, okazywało się, że zawsze brakowało mi nadawanych przez nasyconą średnicę emocji. Nie było głębi nie tylko wokalizy, ale również szorstkości włosia smyczka, a to mimo ciekawej prezentacji, nie pozwalało mi postawić przysłowiowej kroki nad „i” podczas obcowania z każda z płyt. Ale zaznaczam, jestem lekko sformatowany na taką prezentację, dlatego przepuśćcie moją opinię przez odpowiedni filtr, czyli mówiąc wprost, jeśli nadajecie na nieco mniej wysyconych aniżeli ja falach, temat w ogóle może nie zaistnieć.
Jak wynika z moich spostrzeżeń, w przypadku korzystania z Polk Audio Legend L800 mamy do czynienia z muzyką przez duże „M”. Bez najmniejszych oporów jestem w stanie postawić tezę, iż taka prezentacja jest nie do osiągnięcia przez znakomitą większość konkurencji. Naturalnie mówię o swobodzie wypełnienia nawet największego pokoju odsłuchowego od ściany do ściany w pełnym spektrum głośności, bezkompromisowości i natychmiastowości wydarzeń muzycznych. Czy to jest oferta dla każdego? Powiem przekornie – mimo swoich preferencji, że jeśli macie otwarte umysły, jak najbardziej tak. Jednak ostrzegam. Decyzja nabycia amerykańskich kolumn będzie skutkować będącą konsekwencją rozmachu prezentacji, utratą namacalności wykonań wokalnych. Ale nie w sensie braku ich przeżywania – to będzie zależeć od naszego stanu umysłu, tylko utraty efektu siadania czarujących wokalistek na naszych kolanach. 800-ki skonstruowano do innych celów. Raczej starają się oddać emocje pełnego rozmachu koncertu, niż zadymionego klubu i zapewniam Was, są w tym znakomite.
Jacek Pazio
Opinia 2
Po recenzowanych blisko cztery lata temu na naszych łamach smukłych i na swój sposób lifestyle’owych LSIM705 przyszła pora na prawdziwe, a może raczej spodziewane i oczekiwane przez wiernych akolitów oblicze amerykańskiego Polk Audio. Zamiast bowiem zalotnie puszczać oko do dekoratorów wnętrz i utopijnie dążyć do jak najwęższych i jak najmniej absorbujących brył, co automatycznie prowadzi do multiplikacji przetworników – prób zastąpienia większych membran kilkoma mniejszymi, tym razem wysiłki projektantów skupiły się na tym co najważniejsze, czyli pełnopasmowym dźwięku i co trzeba podkreślić w wielce oryginalnej i bezkompromisowej formie. Jeśli bowiem zamiast dwóch słupków lądują u nas dwie potężne, niemalże dorównujące posturą naszym redakcyjnym ISIS-om, skrzynie, to cytując klasyka „wiedz, że coś się dzieje”. I rzeczywiście – obok dostarczonych przez dystrybutora marki – stołecznego Horna, flagowych podłogówek Legend L800 nie sposób przejść obojętnie, więc zamiast spacerować sugerujemy wygodnie się rozsiąść w fotelu i na własne uszy przekonać się cóż do powiedzenia mają tytułowe kolumny.
Ograniczając się do suchych danych technicznych, czyli bez zerkania na zdjęcia, śmiało można byłoby uznać 800-ki za w miarę konwencjonalne kolumny. Co prawda konstrukcje wyposażone w zdublowane tweetery nie pojawiają się na rynku zbyt często, i nie chodzi w tym momencie o modele wzbogacone o tzw. supertweetery, lecz o operujące jeszcze w słyszalnym przez większość osobników homo sapiens paśmie przetworniki, to nawet i u nas takowe gościły. Wystarczy wspomnieć Dynaudio Evidence Master i Evidence Platinum. Konsternacja przychodzi jednak wraz z zagłębianiem się w materiały promocyjne i co za tym idzie zdjęcia. Chodzi bowiem o to, iż starając się pokrótce opisać aparycję topowych Polków dochodzimy do swoistej hybrydy znanych z systemów wielokanałowych i sal kinowych dipoli z potężnymi modułami basowymi. Oczywiście to szalenie daleko idące uproszczenie, jednak widok dwóch par wysokotonowców i średniotonowców umieszczonych w orientacji … horyzontalnej i w dodatku nie na wprost słuchacza a zezujących na boki z odchylonych o 15-stopni, „przełamanych” połówek frontu nie należy do powszechnych. Dziwne? Niewątpliwie, ale skoro producent solennie zapewnia, że tak właśnie ma być i tak jest najlepiej, to nie wypada się z nim nie zgodzić, przynajmniej nie przed odsłuchem.
Skupiając się jednak na całości projektu, na razie, od strony wizualnej uczciwie trzeba przyznać, że Amerykanie sumiennie odrobili pracę domową i zaproponowali kolumny nie tylko duże, co wręcz imponujące posturą a zarazem swą obecnością nieprzytłaczające, oczywiście o ile nie będziecie Państwo próbowali wstawić ich do kilkunastometrowego pokoju, bo wtedy trudno będzie delikatnie mówiąc przeoczyć ich obecności. Zakładam, iż zdając sobie sprawę z rozmiaru własnego projektu producent nie eksperymentował i fronty i ściany górne 800-ek pociągnął czarnym, satynowym lakierem (czarny podobno wyszczupla) a pozostałe powierzchnie obudów dostępne są w popielatej czerni i zdecydowanie bardziej łapiącym za oko brązowym orzechu, którym to mogła się pochwalić recenzowana przez nas para.
I tak, jak już zdążyłem nadmienić na wielce intrygującą sekcję średnio-wysokotonową składają się po dwa 1-calowe pierścieniowe przetworniki wysokotonowe Pinnacle, podobny zestaw 5.25″ średniotonowców z membranami Turbine a już na wypłaszczonej sekcji basowej króluje duet 10” wooferów wspomaganych przez umieszczony w podstawie najnowszej generacji Enhanced Power Port, czyli autorski układ bas-refleks dmuchający na precyzyjnie wyliczoną krzywiznę ścian stożka ulokowanego tuż pod nim.
Rzut oka na ścianę tylną przynosi kolejna niespodzianka, gdyż oprócz skądinąd solidnych podwójnych terminali głośnikowych znajdziemy zagadkowe, przypominające zasilające gniazdo i kolejną parę terminali głośnikowych z enigmatyczną zawieszką „Height Input Only”. Zaraz, zaraz, to 800-ki są półaktywne? Szybka lektura instrukcji i nie, nic z tych rzeczy. Owe tajemnicze gniazdo to interface komunikacyjny obu kolumn a górne terminale wykorzystuje się w przypadku uzbrojenia topowej powierzchni tytułowych kolumn w dedykowany systemom wielokanałowym moduł wyższej warstwy Legend L900. My takowych nie otrzymaliśmy, ale nie omieszkaliśmy zerknąć cóż kryje się pod stosowna klapką.
Zgłębiając dalej technikalia nie sposób nie wspomnieć o podstawach teoretycznych takiej a nie innej budowy amerykańskich flagowców. Chodzi bowiem o najnowszą generację zaprojektowanej i wprowadzonej przez Matthew Polka na początku lat 80 technologii SDA – SDA-PRO wykorzystującej specjalny filtr „Head Shadow” w układzie przestrzennym. Konstrukcja SDA minimalizuje bowiem zjawisko interferencji dźwięku znane jako IAC (Interaural Crosstalk), które występuje we wszystkich konwencjonalnych kolumnach. Chodzi bowiem o wyeliminowanie krzyżowania się fal dźwiękowych, zanim dotrą one do uszu słuchacza, na drodze separacji obu kanałów stereo.
Zanim przejdę do opisu wrażeń nausznych warto zwrócić uwagę na prawidłowe ustawienie Polków, których w przeciwieństwie do większości „konwencjonalnych” kolumn nie tylko nie doginamy, kierując ich fronty ku słuchaczowi, co również powinniśmy przestrzegać oznaczeń która z kolumn jest prawa a która lewa. Potem wystarczy je tylko spiąć dołączonym w komplecie przewodem, podłączyć kable głośnikowe i można grać.
Patrząc na posturę i wyposażenie naszych dzisiejszych bohaterek można byłoby przypuszczać, że zaprojektowano je głównie z myślą o kruszeniu ścian i nagłaśnianiu masowych imprez. Tymczasem już pierwsze takty „You & Me” Joe Bonamassy pokazały, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Co ciekawe ani bas nie próbował zawłaszczyć sobie pozostałych podzakresów, ani sam wolumen generowanego przez Polki dźwięku nie wykraczał poza ramy dobrego smaku i przyzwoitości. Jeśli ktoś w tym momencie liczył na sztucznie rozdmuchane źródła pozorne, kilkumetrowe gryfy gitar, czy zestawy perkusyjne złożone wyłącznie z monstrualnych bębnów taiko, których średnice przekraczają 2,5m, to muszę go rozczarować, gdyż może i rozmiar również i w tym wypadku ma znaczenie, lecz chodzi o możliwość wygenerowania odpowiedniego ciśnienia akustycznego i odpowiednio niskie zejście basu, gdy jest to konieczne, a nie epatowanie tymi cechami gdzie tylko się da, bo przecież nie na tym cała zabawa w Hi-Fi i High-End polega. Zamiast tego mamy nieosiągalną dla większości konkurencji (również tej wielokrotnie droższej) zjawiskowo rozbudowaną w trzech wymiarach scenę, zupełnie niewymuszoną swobodę i umiejętność natychmiastowej reakcji nawet na największe spiętrzenia dźwięku, jakże konieczny przy wielkiej symfonice rozmach i o dziwo fenomenalną stereofonię, choć raczej wypadałoby użyć określenia holograficzną przestrzeń. Ścieżka dźwiękowa do „Westworld: Season 1” Ramina Djawadi zabrzmiała z iście hollywoodzką spektakularnością, lecz jeszcze raz podkreślę, że bez jakichkolwiek oznak gigantomanii. Ot wielki skład symfoniczny we właściwym sobie rozmiarze i idącą za nim skalą, jednak gdy rozpoczyna się solowa partia fortepianu to ów wolumen automatycznie wraca do rozmiaru właściwego ww. instrumentowi. Standard i oczywistość? Dobrze by było, jednak życie, niektóre systemy i nagrania pokazują nader dobitnie, że niekoniecznie.
Co ciekawe Polki w naszym 38 metrowym, oktagonalnym OPOS-ie dźwiękowo „mieściły się” łatwiej aniżeli niedawno przez nas testowane Dynaudio Contour 60, gdyż pomimo swojej niezaprzeczalnie niekonwencjonalnej konstrukcji nie wymagały wokół siebie aż tyle przestrzeni i co równie istotne nie trzeba było aż tak daleko odsuwać od nich fotela. Po prostu wypełniały pomieszczenie niejako szytym na miarę dźwiękiem. Dzięki temu zarówno dopiero co wspomniana filmowa symfonika, jak i cięższe odmiany rocka, jak daleko nie szukając ostatni, cudownie bezpardonowo bestialsko atakujący nasze zmysły thrash metalowy „Titans of Creation” Testamentu miały okazję rozwinąć skrzydła i nie tylko zabrzmieć, ale i po prostu „zagrzmieć” w naszej samotni. Wokal Chucka Billy’ego miał niezwykłą siłę emisji – wwiercał się w nasze zwoje mózgowe, by dopiero tam eksplodować z pełną, wspomaganą ekstatycznymi, bezkompromisowymi riffami mocą. Jeśli bowiem weźmiemy pod uwagę, iż obracamy się w naprawdę ciężkich klimatach, gdzie nietrudno doszukać się death metalowych naleciałości, co wydawać by się mogło niespecjalnie sprzyja audiofilskim nasiadówkom, gdyż od dawien dawna uważać się zwykło, iż to właśnie ciężkie klimaty nagrywane są po prostu źle, to ty razem mamy wyjątek potwierdzający ową regułę. Jest niezwykle selektywnie, rozdzielczo i piekielnie gęsto, lecz cały czas mamy nie tylko kontrolę nad całością spektaklu, co i swobodny wgląd w nagranie. Gradacja planów jest wręcz wzorcowa, czytelność nie tylko pierwszego, jak i dalszych zasługuje wyłącznie na w pełni zasłużone superlatywy a porządek na scenie spełnia najbardziej restrykcyjne normy rozplanowania przestrzennego. Warto mieć jednak świadomość, że Polki same z siebie i z byle czym tak nie zagrają, więc o ile nasz redakcyjny Gryphon Mephisto z oczywistych względów mimochodem podnosi poprzeczkę, to już najnowsza odsłona amplifikacji Classé czy to pod postacią stereofoniczną, czy też monosów, nawet z racji wspólnej dystrybucji, wydaje się całkiem sensownym kierunkiem poszukiwań. Trzeba bowiem pamiętać, iż Polki choć znamionowo są 4 Ω i wykazują się całkiem akceptowalną 87dB skutecznością, to zapuszczają się nawet na 2.8 Ω, więc bez odpowiedniej elektrowni ich okiełznanie może okazać się cokolwiek problematyczne i to nie tylko przy ostrym łojeniu, co nawet przy pozornie niezobowiązującym „plumkaniu”. Wystarczy bowiem sięgnąć po coś w stylu zaskakująco skomercjalizowanej odsłony Youn Sun Nah i jej ostatniego, wydanego już nie przez audiofilską oficynę ACT a koncern Warnera albumu „Immersion” (nie wiedzieć czemu „znikniętym” z TIDAL-a). Niby wszystko jest ładnie i elegancko podane, drobna wokalistka leniwie roztacza swe aranżacyjne wdzięki, jednak proszę mi wierzyć, że elektroniczne wstawki na tym wydawnictwie potrafią zapuszczać się w takie rejony, że nawet sam Książę Piekieł nie zagląda tam bez latarki i wtedy nie tyko moc, lecz i wydajność prądowa stają się na wagę złota, gdyż bez nich zamiast kontrolowanego uderzenia mamy li tylko leniwe kopanie w rozmoknięty karton stopą obutą w Crocsy. Za to z odpowiednim „napędem” Polki czarują świetnym timingiem, krótkim, piekielnie szybko i twardo kopiącym basem, plastyczną średnicą i odważnie podaną, lecz daleką od ofensywności, za to jedwabiście gładką górą.
Polk Legend L800 to duże, oparte na niekonwencjonalnych, autorskich rozwiązaniach amerykańskie podłogówki o ponadprzeciętnych walorach sonicznych, których obecności (kolumn, nie walorów), chociażby z racji gabarytów nie da się ukryć. Graja bowiem dźwiękiem niezwykle homogenicznym i rozdzielczym nie bojąc się przy tym nie tylko niewielkich składów, lecz i wielkich orkiestr, czy ekstremalnego łojenia. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za nader rozsądnie wycenionymi kolumnami do dużego salonu, to Polki wydają się oczywistymi kandydatami do wpisania na Waszą listę. Od siebie, już zupełnie prywatnie i „poza konkursem” sugerowałbym ich rozbudowę o opcjonalne moduły Legend L900, jednak nie w systemie wielokanałowym a tym konwencjonalnym – stereofonicznym. Koszt niewielki a wrażenia przestrzenne mogą okazać się nader intrygujące.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15, Classé Audio Delta Pre
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, Classé Audio Delta Mono
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Horn
Cena: 29 998 PLN (para)
Dane techniczne
Wykorzystane przetworniki:
2 x 1″ pierścieniowy tweeter
2 x 5.25″ średniotonowy
2 x 10″ basowe
Pasmo przenoszenia: 32-38 000 Hz
Zalecana moc wzmacniacza: 25-300W
Skuteczność: 87dB SPL
Impedancja znamionowa: 4 Ω (2.8 Ω min.)
Częstotliwości podziału: 2800 Hz , 370Hz
Wymiary (S x W x G): 455.6 x 1234.5 x 441.4 mm
Waga: 53.5 kg / sztuka Netto