1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Shunyata Research Omega QR

Shunyata Research Omega QR

Link do zapowiedzi: Shunyata Research Omega QR

Opinia 1

Od razu lojalnie uprzedzę, iż dzisiejsza recenzja może nosić nieco apokaliptyczne znamiona, gdyż nie dość, że dotyczyć będzie akcesorium nad wyraz dynamicznie polaryzującego opinię publiczną, to w swej nomenklaturze nawiązującego do biblijnej symboliki. Jak się bowiem okazuje nic tak nie zagrzewa internautów do walki i burzliwych dyskusji jak tematyka kabli a szczególnie tych mówiąc wprost drogich i egzystujących w systemach audio poza bezpośrednią drogą sygnałów użytecznych, czyli zasilających. Dlatego też odbierając od rodzimego dystrybutora marki – łódzkiego Audiofastu tajemniczy czarny neseser doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, iż jego zawartość może okazać się równie kontrowersyjna (wybuchowa?), co wsad sławnej czarnej teczki, z którą swojego czasu nie rozstawał się pretendent do prezydenckiego fotela, niejaki Stan Tymiński. A tak już zupełnie na serio po serii recenzowanych na naszych łamach „dwudziestotysięczników”, czyli sieciówek o cenach oscylujących w okolicach 20 kPLN ( m.in. 聖HIJIRI ‘TAKUMI’ MAESTRO, stołecznych Bautach, Furutechu NanoFlux-NCF, Acrolinku 8N-PC8100 Performante, etc.) przyszła pora na dwukrotne podbicie stawki i towarzystwo dla obecnego w naszym portfolio duetu czterdziestotysięczników (Argento Flow Master Reference Extreme Power i Siltecha Triple Crown Power) , czyli topową propozycję Shunyata Research – model Omega QR.

Pomimo niewątpliwej flagowości i potwierdzającej jej status ceny aparycję dostarczonego przez Audiofast egzemplarza śmiało możemy określić mianem nad wyraz stonowanej i nienachalnej. Jeśli jednak dla kogoś szaro/platynowe umaszczenie wydaje się zbyt skromne nic nie stoi na przeszkodzie, by docelową sztukę, bądź sztuki, zamówić w zdecydowanie bardziej łapiących za oko barwach, bowiem Amerykanie do wyboru mają jeszcze kombinacje srebra, złota i czerwieni z czernią, które prezentują się po prostu obłędnie. Sam, pokryty gęstą plecionką, przewód pomimo dość znacznej, ponad 40mm średnicy, okazuje się jednak zaskakująco wiotki a przez to wdzięczny do aplikacji. Oczywiście z racji obecnej i widocznej na powyższych zdjęciach mufy, jak i zalecanych przez producenta podstawek DFSS, na których powinien spocząć, należy mu jednak nieco miejsca zagwarantować i nie upychać kolanem za szafką. Dosuwać podłączanych nimi urządzeń do samej ściany też nie sposób, gdyż ww. firmowa konfekcja jest nieco dłuższa od dostępnej w wolnej sprzedaży oferty Furutecha i Oyaide.
Natomiast w kwestiach technicznych jak zwykle Shunyata nie zawodzi i rozbudza wyobraźnię potencjalnych odbiorców niezwykle szerokim spektrum zastosowanych, iście kosmicznych i restrykcyjnie chronionych patentami rozwiązań. W Omedze OR znajdziemy bowiem nie tylko hybrydowe przewodniki VTX-Ag składające się ze srebrnych rdzeni otoczonych miedzianymi, oplotami, lecz również opartą na wielostopniowej sieci filtrów technologię NR (Noise Reduction), technologię QR/BB (Patent Nr: US 10,031,536) sprawiającą, iż przewody „przewody działają jak magazyn ładunków elektrycznych i posiadają zdolność uwalniania mikropulsów prądu, co prowadzi do poprawy zasilania urządzeń przez wzrost natężenia dostarczanego prądu”, system redukcji wysokoczęstotliwościowy szumu zasilania NIC (Noise Isolation Chamber Patent Nr: US 8,658,892) po optymalizację przepływu prądu przez cały przewód (wraz z wtykami) w ramach projektu DTCD (Dynamic Transjent Current Delivery). A skoro o wtykach mowa to … „wszystkie metalowe przewodniki wewnątrz wtyków CopperCONN są wykonane z pojedynczych bloków czystej miedzi a sprężyste elementy samych styków zapewniają najlepszy możliwy kontakt”, natomiast ich zaprojektowane i wykonane przez Shunyatę obudowy są z karbonu redukującego indukowane przez mikrowibracje zniekształcenia.

Coraz częściej podczas odsłuchu urządzeń i akcesoriów egzystujących na iście stratosferycznym pułapie jakościowym, brzmieniowym i niestety również cenowym nachodzi mnie refleksja, iż w większości przypadków, przechodząc do ich opisu brzmieniowego należy je rozpatrywać nie pod kątem tego co robią z reprodukowanym / obrabianym / przesyłanym przez siebie „dźwiękiem” (mam cichą nadzieję, iż powyższy skrót myślowy jest dla Państwa czytelny), lecz tego, czego z nim … nie robią. Ba, im wyższy procent owego nierobienia przejawiają, tym okazuje się, że jest lepiej, naturalniej, czyli po prostu prawdziwiej – bliżej tego, co można usłyszeć na żywo. I właśnie z takim przypadkiem przyszło nam zmierzyć się dzisiaj.
Już widzę to zdumienie, niedowierzanie, czy wręcz zawód w gronie tych z Państwa, którzy liczyli na adekwatną do poniesionych kosztów ekstazę i kwiecistego opisu zmian wynoszących walory soniczne na poziom nie wiadomo jak długo jeszcze ośnieżonych szczytów Himalajów i jednoczesny triumf nie mniej liczni populacji zaglądających na nasze łamy dla tzw. beki kablosceptyków. Tymczasem wpięcie Omegi QR w system owocuje z jednej strony konsternacją wynikającą z ww. faktu „nicnierobienia” a z drugiej niezwykle miłym zaskoczeniem, że jakby nie patrzeć, znaczy się słuchać, to właśnie do takiego, jakże naturalnego, brzmienia cały czas dążyliśmy, tylko robiliśmy to … kompletnie nie tak jak powinniśmy. Chodzi bowiem o to, że tytułowa Shunyata nie dość, że niczego nie poprawia, nie uatrakcyjnia i nie uwypukla, czyli choć nie sili się na łapiącą za ucho umowną atrakcyjność, to przede wszystkim niczego nie psuje, osłabia i wycofuje, więc nie wymaga „kompensacji” z użyciem innego elementu toru w myśl zasady leczenia dżumy cholerą. Mamy zatem sytuację, gdy decydując się Omegę QR niejako z automatu odkrywamy/uwalniamy pełnię potencjału drzemiącego w zasilanej nim elektronice i może zabrzmi to banalnie, ale zaczynamy ją poznawać i uczyć się jej od nowa. Przykładowo nagle okazuje się, że nieco wypchnięta do tej pory scena dźwiękowa a dokładnie rozgrywające się na niej pierwszoplanowe wydarzenia, które były jakże namacalne, po wpięciu Omegi zostają od nas odsunięte, tylko to nie scena nam „odjeżdża”, a my wreszcie zajmujemy właściwe publice miejsce na widowni. W końcu kiedy uczestniczymy, bo to dokładnie na tym poziomie realizmu się obracamy, w spektaklu „Verdi: Il Trovatore” nikt nam fotela między muzykami Orchestra del Maggio Musicale Fiorentino nie ustawi, bo sam Zubin Mehta mógłby wyjść z siebie i stanąć obok, by sprzedać nam siarczystego kopa, to przyjmujemy rolę widza i de facto operujemy w przestrzeni dla widzów przeznaczonej. Przestrzeni rozpoczynającej się na pierwszym rzędzie, lub na upartego na przejściu przed orkiestonem i kończącej ostatnimi rzędami / balkonami dla publiki przewidzianymi. Dzięki temu mamy pełen obraz sytuacji tak pod względem instrumentalnym, jak i akcji rozgrywającej się na scenie z wyśmienitą, choć po prawdzie w pełni realną gradacją planów. Skoro bowiem poszczególni soliści znajdują się w różnej od nas odległości, to i ich głosy brzmią adekwatnie do zajmowanej pozycji. Jest to całkowicie naturalne a jednocześnie „łapiemy się” na tym, iż niczego w tym sposobie prezentacji nam nie brakuje, choć patrząc z audiofilskiej perspektywy wypadałoby spodziewać się hiperdetaliczności na poziomie możliwości określenia producenta nici jaką obszyto suknię Leonory (Antonella Banaudi). Dlatego też ową perspektywę Omega QR bardzo szybko zmienia i urealnia.
Jeśli jednak zależy nam na bliskiej prezentacji, to nie ma najmniejszego problemu, gdyż wystarczy sięgnąć po kameralne składy jazzowe w stylu „Tuesday Wonderland” Esbjörn Svensson Trio bądź „Adeli” autorstwa Aleksandra Dębicza, Łukasza Kuropaczewskiego i Jakuba Józefa Orlińskiego, gdzie z wielką pieczołowitością zostało oddane naturalne instrumentarium a jednocześnie nie umyka nic związanego z propagacją dźwięków w przestrzeni nagraniowej i ich interakcji z akustyką. Co ciekawe amerykański przewód tych elementów nie rozgranicza, nie wprowadza sztucznej alienacji a wręcz przeciwnie – homogenizując i zespalając ich istnienie fenomenalnie pokazuje ich wzajemną zależność i logikę zdarzeń.
Król wyrafinowania i elegancji? Jak najbardziej, wystarczy jednak zmienić repertuar na iście wybuchową mieszankę groove metalu, deathu i thrashu w postaci krążka „Enslaved” formacji Soulfly, by obudzić uśpione do tej pory w Omedze, zwiastujące nadchodzący Armagedon, demony totalnej destrukcji. O ile bowiem do tej pory można było uznać, iż tak pod względem reprodukowanego spektrum, jak i dynamiki tytułowa sieciówka jest na swój sposób powściągliwa i nieco zdystansowana, o tyle na zauważalnie bardziej kalorycznym wsadzie owe wrażenie pryska jak bańka mydlana. Blasty wgniatają w fotel, gitarowe riffy wwiercają się w mózgownicę niczym diamentowy świder a growl wokalistów przywodzi na myśl rytuały ludów pierwotnych. Warto jednak wspomnieć o fakcie, iż bezpardonowość i potęga brzmienia oferowane przez Shunyatę bynajmniej nie oznaczają podkręcania ofensywności a jedynie wierność materiałowi źródłowemu na którym Max Cavalera wraz z ferajną bynajmniej się nie oszczędzał.

Im dłużej słuchałem Shunyaty Omega QR, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że do tego przewodu dorasta się jak do dobrego koniaku. O ile bowiem konkurencja potrafi złapać za ucho już po kilku pierwszych taktach, to nasz dzisiejszy bohater pokazuje swój prawdziwy potencjał w trakcie zdecydowanie dłuższej relacji. Relacji podczas której sukcesywnie buduje nasze zaufanie do siebie, by koniec końców uzależnić do tego stopnia, iż przesiadka na inny przewód, powrót do dyżurnego okablowania, staje się szokiem porównywalnym do strzału w kubki smakowe podczas degustacji potrawy przesadnie doprawionej wszelakiej maści polepszaczami smaku. Niby jest intensywniej i bardziej wyraziście, ale nie do końca prawdziwie a z Omegą QR naturalność mamy niejako wpisaną w codzienną dietę, gdzie smaki sukcesywnie odkrywamy a nie musimy się przed nimi bronić i na nie uodparniać.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Co prawda głowy obciąć sobie nie dam, jednak jestem dziwnie przekonany, że znakomita większość z Was tytułową markę kojarzy jedynie z różnego rodzaju okablowaniem. Tymczasem, choć jej główny nurt opiera sią na działaniach wokół wszelkiej maści drutach analogowych, cyfrowych i sieciowych, jednak starając się sprostać wszelkim potrzebom melomanów, w swoim portfolio posiada nie tylko mocno rozbudowaną ofertę kondycjonerów zasilania, ale również akcesoriów od podstawek pod okablowanie i elektroniki począwszy, na adapterach produkowanego okablowania skończywszy. Przyznacie, że front działań jest szeroki, a mimo to jakimś dziwnym trafem stosunkowo niedawno nieco bliżej, do tego tylko w kontekście pełnego seta okablowania zewnętrznych zegarów, przyjrzeliśmy się jedynie najnowszej odsłonie kabli sieciowych Shunyata Sigma V2 NR. Nie będę tego ukrywał, iż, to dla nas pewnego rodzaju blamaż, dlatego nie czekając na ewentualne monity, poszliśmy na całość i z nawiązką odrabiając lekcje, poprosiliśmy stacjonującego w Łodzi dystrybutora Audiofast o flagowy przewód zasilający. Takim to sposobem bez jakiegokolwiek oporu ze strony opiekuna marki w nasze progi zawitał dzierżący prym w cenniku miłościwie nam panujący Shunyata Research OMEGA QR.

Jeśli chodzi o technikalia, choćby pobieżna analiza tego tematu w odniesieniu do jakiegokolwiek kabla rzeczonego wytwórcy jasno daje do zrozumienia, iż dosłownie każdy najdrobniejszy niuans jest firmowym patentem. Taki status ma również nasz bohater, z tą tylko różnicą, że gdy tańsze modele wykorzystują pojedyncze lub nieco mniej wyczynowe konstrukcyjnie rozwiązania, model Omega QR jest zbiorem wszystkiego co w ofercie Shunyata Research jest najlepsze, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, w stu procentach wykorzystuje dotychczasowe wieloletnie doświadczenia sztabu inżynierskiego. Dlatego też aby sprostać zadaniu choćby minimalnego przedstawienia najważniejszych zagadnień konstrukcyjnych, idąc za dostępnymi informacjami producenta, temat zawrę w kilku w miarę zwartych punktach. Po pierwsze – użycie przewodników oznaczonych jako VTX-Ag oznacza prowadzenie srebrnego rdzenia w wykonanej z najczystszego surowca miedzianej otulinie, co skutkuje nie tylko dobrym odwzorowaniem barw instrumentów i ludzkiego głosu, ale przy okazji kreuje je w wyśmienitej projekcji 3D z równie spektakularnym oddaniem mikro i makrodynamiki oraz szybkości niskich tonów. Po drugie – znana z wielu innych konstrukcji technologia NR (Noise Reduction) obejmuje zastosowanie w przewodzie szeregu filtrów zmniejszających szum nie tylko samego zasilania, ale również generowany przez poszczególne komponenty zestawu, w efekcie serwując słuchaczowi zjawiskowo czarne, a przez to nadzwyczaj dokładnie pokazujące każdy najdrobniejszy niuans muzyki, pozbawione przebarwień tło. Po trzecie – magazynowane w praktycznie każdym przewodniku drobne ładunki elektryczne, po uwolnieniu ich opatentowaną technologią QR/BB w postaci mikroimpulsów, według sztabu inżynierskiego SR znacząco zwiększają natężenie dostarczanego do urządzeń prądu, dzięki czemu poprawiają ich zasilanie, co wprost proporcjonalnie podkręca jakościowo ich timing i dynamikę. Po czwarte – oprócz wcześniej wymienionego filtra NR, rzeczony kabel dzięki zastosowaniu w trzewiach niskoreaktywnej substancji ferroelektrycznej – filtr zwany NIC (Noise Izolation Chamber) jako dodatkowe działanie znakomicie oczyszcza biegnący w kablu sygnał z szumu wysokoczętotliwościowego. Tak wygląda temat przewodników i ich peryferii. Jednak jak wiadomo bez kompatybilnych z elektroniką wtyków się nie obejdzie, dlatego też spieszę poinformować zainteresowanych, iż wspomniane terminale są firmowym rozwiązaniem na bazie znacząco redukującego szkodliwe mikrowibracje Carbonu, co przekłada się na poprawę czystości tła wokół zawieszonego w eterze dźwięku. Zastosowane wewnątrz wtyków Copper CONN przewodniki – bolce i elementy sprężyste – zostały wykonane z pojedynczych bloków czystej miedzi, w efekcie czego zmniejszono rezystancję połączenia ograniczającą osiągi soniczne danego urządzenia. Wieńcząc powyższy pakiet informacji, spieszę donieść, iż bohater tej rozprawki będąc pozbawionym dodatkowych oznaczeń typu QR-S / QR-XC przeznaczony jest do każdego rodzaju, nawet najbardziej prądożernych z listwami zasilania włącznie, komponentów audio, oraz w imię pewnego rodzaju uniwersalności proponowany jest w kilku kolorystycznych wykończeniach.

Gdy zapadła decyzja o przyjrzeniu się tytułowej QR-ce, wstępnie analizując zawarte na oficjalnej stronie dystrybutora, zazwyczaj pobożne życzenia producenta, obawiałem się, czy panowie kolokwialnie mówiąc, nie przesadzili. Powodem takiego stanu rzeczy było kilka wcześniejszych podejść do tematu kabli tego wytwórcy u znajomych, które wypadały bardzo różnie. Spokojnie, nie jakoś tragicznie, jednak nie na tyle, żeby łykać opis reklamowy jak świeże bułeczki. Na szczęście występ wyjazdowy zawsze odbieram jako bardzo mocno obciążony przeciwnościami losu, dlatego też to spotkanie miało pewnego rodzaju otwartą kartę. Powiem więcej. Kartę, która choćby z uwagi na mający odbyć się test najnowszego flagowca na własnym podwórku, bez jakichkolwiek nacisków ze strony wcześniejszych prób, należała się marce jak psu buda. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Efekt?
Powiem szczerze, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu z jednym ciekawym niuansem, druzgocąco pozytywnie zaskakujący. To było zaskoczenie w każdym wycinku pasma. Patrząc od dolnego zakresu, zderzyłem się z jednej strony z mocną, a z drugiej bardzo dobrze nie tylko kontrolowaną, ale przy okazji świetnie obdarzoną w pakiet informacji podstawą basową dosłownie każdej słuchanej muzyki. Mało tego. Takiej prezentacji bez jakiegokolwiek krygowania się w sukurs szła świetnie dociążona, co ważne, trafiona w punkt, bo bez grama nadwagi, do tego tętniąca życiem i energią, rozdzielcza średnica. Zaś szczyt pasma przenoszenia okupowały bogato podane, bo pełne najdrobniejszych niuansów, fajnie rozwibrowane górne rejestry. Jak było tak świetnie, to gdzie ten wspomniany niuans? Już zdradzam. Chodzi o to, że dla znaczącej większości osobników homo sapiens dźwięczne, rozedrgane i otwarte wysokie tony kojarzone są zazwyczaj z ocierającym się czasem o nadinterpretację lub nawet ból, szaleństwem bez trzymanki. Tymczasem w wydaniu Shunyata Research Omega QR ten zakres podany jest dość nietypowo, a zarazem ciekawie, bowiem przy pełni blasku światła jawi się jako przyjemnie pastelowy. Wszystko nadal się skrzy, jednak bez najmniejszej ostrości. Owszem, ktoś kochający często wykorzystywane w jazzowym trio blachy jako projekcję kłujących w uszy igiełek pewnie pokręci nosem, jednak zapewniam, tylko w początkowej fazie akomodacji z przekazem, gdyż w przypadku rzeczonego kabla nie chodzi o ilość informacji – wspominałem, ta jest na rzadko spotykanym nawet dla sektora High End poziomie, tylko o ofensywność, a raczej plastykę ich podania. Na scenicznej tacy mamy dosłownie wszystko. Każdy, nawet najcichszy szmer będący skutkiem czasem nieplanowanego dotknięcia instrumentu, czy choćby pojedynczy artefakt mimiczny najbardziej intymnych popisów gardłowych, z tą tylko różnicą od konkurencji, że bez krzty nachalności. Naciągam fakty? Nic z tych rzeczy, gdyż w momencie zrozumienia, że górne rejestry nie powinny świecić, tylko dawać oddech muzyce, nagle okaże się, że jak nigdy wcześniej, posiadana w naszych okowach zbieranina komponentów audio zaczęła przypominać zderzenie z żywą, oczywiście mam na myśli sceniczną, bez sztucznego nagłaśniania muzyką. Jeśli do tego dorośniemy, nie straszny nam żaden nurt muzyczny. Począwszy od mocnego rockowego uderzenia, przez wokalistykę, po muzykę dawną, wspomniane na początku opisu aspekty typu: mocne osadzenie dźwięku w dole, jego odpowiednia dawka nasycenia oraz nienachalna lotność, zaskakująco bezwiednie pozwala nam zatopić się w ukochanym repertuarze aż do powrotu soczewki lasera do stanu zero. Bez żadnego rozdrabniania włosa na czworo, tylko my i ona. Jak to możliwe? To wynika z tekstu, czyli dzięki wspieraniu się poszczególnych wycinków pasma, odpowiednio namacalnej prezentacji. Po prostu gdy wymaga tego materiał spod znaku AC/DC, dostajemy mocy atak i odpowiednie kopnięcie, w przypadku popisów wokalnych swoje pięć minut ma kojący duszę środek pasma, zaś w momencie obcowania z muzyką sakralną nieocenione zalety pokażą dźwięczne, ale nie nachalne, za to dobrze oddające rozmiar wydarzenia, bo pełne oddechu wysokie rejestry. A co z elektroniką i opisywanym kilka linijek wcześniej, wymagającym sporo blasku jazzem? Dla mnie osobiście w przysłowiowej muzyce z komputera może nie było tak bezczelnie ostro, jak niektórzy tego wymagają, ale nawet przez moment nie poczułem jakichkolwiek problemów z oddaniem wyrazistości i nieprzewidywalności tej muzy. Była mniej bolesna, ale w żadnym stopniu nie niedopowiedziana. A jazz? Spokojnie. Gdyby cierpiał, powyższy test nie byłby tak pozytywny. Jak jednak wspominałem podczas słuchania muzyki na poziomie ekstremalnego High Endu nie chodzi jedynie o maksymalne pokazanie wyczynowości każdego z podzakresów częstotliwościowych, tylko przez ich spójność docieranie do naszej duszy, co dla mnie, kochającego spokojny, naszpikowany pojedynczymi dotknięciami blach przez perkusistę jazz w wydaniu Amerykanina wypadło bardzo dobrze. W górze było niby delikatniej, w rozumieniu bardziej esencjonalnie, a przez to nieco plastyczniej niż mam na co dzień, jednakże konsekwentnie z pełną paletą najdrobniejszych informacji. Fakt, pierwsze zderzenie okazało się być co najmniej inne niż przy wykorzystaniu posiadanych, Furutech Nanoflux NCF, ale nawet przez moment nie jako definicja słabości, tylko zaskakująco przyjemnej inności, która po dosłownie kilku utworach przekształciła się w pozbawioną jakiejkolwiek odmienności normalność.

Mimo mojego pozytywnego odbioru sieciówki Omega QR doskonale zdaję sobie sprawę, że spora grupa potencjalnych zainteresowanych próbując naprawiać swój źle skonfigurowany system, w ocenie wielu aspektów jej brzmienia prawdopodobnie będzie szukać dziury w całym. To w przypadku podobnych działań niestety jest standardem, na bazie którego nie jestem w stanie obronić swojej pozytywnej opinii. Jednak zapewniam, prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero w momencie równo grającego zestawu. Jeśli takowy posiadacie i świadomie stronicie od szkodliwego przerysowywania przekazu muzycznego, bez względu na jego wagę i otwartość – mówię o lekkim odejściu od neutralności w obydwie strony, po wpięciu amerykańskiego kabla muzyka nabierze innego wymiaru. Jednak nie w rozumieniu wyciskania ostatnich soków z pojedynczych dźwięków, tylko zebrania ich w zaskakująco prawdziwą projekcję. Bez wyścigów w domenie krawędzi, energii, czy lotności, tylko w służbie namacalności słuchanej muzyki. A jeśli tak to odbierzecie, jako zwieńczenie tej przygody testowej z mojej strony może paść tylko jedno zasadnicze pytanie: „Czegóż chcieć więcej?”.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– streamer Melco N1A/2EX
– switch Silent Angel Bon n N8
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Audio Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Audiofast
Ceny: 45 000 PLN / 2m; 1 500 PLN za dodatkowe 0,25m

Dane techniczne
Przewodniki: przekrój przewodników 13,3mm² (6awg), srebro otoczone miedzią VTX-Ag
Wtyki: CopperCONN, złącza wykonanie z bloku czystej miedzi
Zastosowane technologie: QR/BB™ Patent Numer: US 10,031,536; NIC™ Patent Numer: US 8,658,892
Redukcja zakłóceń: 12dB
Średnica: 41 mm
Dostępna długość: 2.0 m + krotność 0,25 m
Waga: 1,5kg
Gwarancja: Dożywotnia

Pobierz jako PDF