Opinia 1
Sądzę, że nie tylko ja, ale również Wy w swojej drodze przez meandry zaawansowanej konfiguracji systemów audio spotkaliście się z teorią, iż komponenty odtwarzające zarejestrowaną na wszelkiego rodzaju nośnikach muzykę powinny być wręcz przezroczyste – czytaj, nie narzucać swojego sznytu grania reszcie zestawu. Oczywiście bez dwóch zdań w pełni się z tym zgadzam. Ba, takie założenia w teorii starają się realizować wszyscy producenci. Jednak jak wiadomo, temat jest pewnego rodzaju utopią, co udowadnia nad wyraz szeroka oferta diametralnie różnie od siebie grających konstrukcji. Jedne kolorują dźwięk, inne nieco go rozjaśniają lub napowietrzają, ale nie oszukujmy się, zawsze na tle innego produktu wypadają jakoś. Czy to źle? Oczywiście nie, gdyż wytrawny meloman dzięki wiedzy jak muzyka brzmi na żywo, z owego gąszczu umie złożyć dla siebie bliski prawdy – przynajmniej w jego mniemaniu, czyli neutralny zestaw odtwarzający ukochaną muzę. Jaki cel ma powyższy wywód? Otóż bardzo istotny, gdyż w dzisiejszym starciu przyjrzymy się zaskakująco ciekawej, bo kroczącej bardzo blisko założenia neutralności konstrukcji. Czy idealnej, okaże się w części opisu brzmienia. Jednak nieco wyprzedzając fakty bez dwóch zdań jestem w stanie wygłosić tezę, iż spora grupa nawet zagranicznej konkurencji w wielu aspektach od inicjatorów powołania do życia naszego punktu zainteresowania spokojnie mogłaby może nie uczyć, ale przynajmniej umówić się na konsultację o co w tej zabawie tak naprawdę chodzi. Od kogo konkretnie? Pewnie Was zaskoczę, ale od stacjonującego w Trójmieście, rodzimego producenta Vinius audio, który własnym sumptem dostarczył do naszej redakcji oparty o transformatory, zaskakująco ciekawy, a co dla wielu często jest bardzo istotne, pasywny przedwzmacniacz liniowy TVC-03.
Rzeczona pasywka z uwagi na minimalistyczną ilość podzespołów w trzewiach jest niedużą, pomalowaną strukturalnym lakierem metalową skrzynką z wykończonym na wysoki połysk drewnianym frontem i również drewnianym tylnym panelem przyłączeniowym. Awers TVC-3 uzbrojono w dwie czarne gałki i ozdobiono czarnymi nadrukami wyskalowania poziomu Volume i wyboru wejścia, nazwy modelu i logo marki. Lewym, nieco mniejszym pokrętłem z delikatnym wycięciem wybieramy konkretne wejście, a prawym, znacznie większym, sterujemy poziomem głośności. Jeśli chodzi o plecy, te spełniając założenia obsługi kilku zewnętrznych sygnałów, ale bez udziału dostarczanej z zewnątrz energii elektrycznej, oferuje potencjalnemu nabywcy jedynie trze wejścia i jedno wyjście liniowe w standardzie RCA. Tak nasz bohater prezentuje się z zewnątrz, jednak jak wiadomo, clou tematu znajduje się wewnątrz. Tam idąc za prezentowanymi na stronie producenta fotografiami znajdziemy jedynie dwa transformatory połączone siecią cienkich przewodów z selektorem wejść na froncie i terminalami RCA na rewersie. Bułka z masłem? Niestety z autopsji wiem, iż jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Te zaś według pomysłodawców konstrukcji to: rozmiary podzespołów, z których wykonano trafa, rygorystyczna dokładność ich wykonania, drobiazgowa selekcja wykorzystywanych materiałów, a także dbałość o zachowanie kierunkowości każdego użytego do budowy ich dziecka przewodnika. To oczywiście jedynie skrót obszernie opisanych na stronie technicznych informacji, do zapoznania się z którymi, celem uniknięcia zbytniego rozwadniania tekstu oczywiście zachęcam. Tymczasem wieńcząc część przybliżająca bohatera testu z przyjemnością zapraszam na kilka strof o jego możliwościach sonicznych.
Aplikując w tor testowany komponent bałem się tylko jednego. Otóż bardzo częstą, choć nie zawsze, przypadłością przedwzmacniaczy pasywnych jest pozbawienie dźwięku nadającego mu pierwiastek życia, wigoru. Owszem, przekaz wówczas nabiera odbieranej jako przyjemną, plastyki, ale według mnie zbyt mocno odbija się to na swobodzie prezentacji. Niby wszystko jest, ale jak gdyby za lekką woalką, co natychmiast oddala ode mnie uczucie bycia tam i wtedy, czyli dla przykładu podczas realizacji wydarzeń muzycznych spod znaku nagrywanej w kościołach muzyki dawnej. To jest na tyle doskwierający aspekt, że natychmiast zmieniam repertuar na mniej wymagający. Tymczasem już kilka rozgrzewkowych kawałków unaoczniło mi wiedzę panów z Vinius audio, iż można z dźwiękiem zrobić wszystko, ale nie powinno się pozbawiać go takich pierwiastków jak przejrzystość, witalność i oddech. Nie wiem jak udało im się to osiągnąć, ale przepuszczona przez tytułową konstrukcję muzyka brzmiała nad wyraz transparentnie. Nie w estetyce rozjaśnienia, czy odchudzenia, lecz w sobie tylko znany sposób wizualizowała się w przestrzeni jakby bardziej pozbawionej popularnego obecnie smogu. Poszczególne instrumenty wybrzmiewały z zaskakującą precyzją, a mimo to nie kłuły w ucho. Powód? Ów rysowany ostrą kreską, pełen najdrobniejszych niuansów spektakl nadal był barwny i soczysty. Dlatego też mimo hołubienia przeze mnie większej ilości magii w dźwięku – to nie zawsze jest pogrubienie lub siłowe kolorowanie, moje zmysły potrafiły swobodnie złożyć zastaną sytuację soniczną w jedną, tutaj Was zaskoczę, przyjemną w odbiorze całość. Co ciekawe, ta specyfika grania nie faworyzowała, ani nie deprecjonowała żadnego nurtu muzycznego. Zawsze było czytelnie, dobrze w domenie energii i masy, ale również bez nadinterpretacji w kwestii górnych rejestrów. Jak to możliwe? Słowo, a raczej fraza klucz to „brak zniekształceń”, czego po pierwsze nie generował zestaw towarzyszący i oczywiście nie wnosił opiniowany przedwzmacniacz. Oczywistym jest, że poznawszy wyartykułowane umiejętności TVC-03 w pierwszej kolejności nie omieszkałem przesłuchać kilku zrealizowanych w kubaturach kościelnych krążków jak „El Cant De La Sybil-la” Jordi Savalla, czy „A Trace Of Grace” Michela Godarda. Zapewniam Was, to nie było zwyczajowe odbębnienie wspomnianych pozycji, tylko zarezerwowane dla najlepszych konstrukcji napawanie się fenomenalnie zawieszonymi w przestrzeni w trzech wymiarach na przemian chóralnymi i solowymi wokalami na tle wirtuozerii często epokowych instrumentów, a także delektowanie się świetnie współbrzmiącym z nimi klasztornym echem. To dla wielu może być banał, jednak tylko w momencie, na ile to możliwe, wiernego oddania wszelkich składowych, wiedzący o co w takiej muzyce chodzi meloman jest w stanie zatopić się w niej bez jakichkolwiek hamulców, co przecież nam, czyli wymagającym słuchaczom chodzi. Jednym słowem, stało się jasne, iż tego rodzaju muzyka była ewidentnie wodą na młyn dzisiejszego pretendenta do laurów. Po tej dawce emocji postanowiłem sprawdzić, czy przez cały czas przywoływana, nienaganna transparentność przedwzmacniacza nie oferowała jednak zbytniej przenikliwości. Takim to sposobem w CD-ku w roli swoistego palca Bożego wylądował materiał Leszka Możdżera „Kaczmarek By Możdżer”. Przywołany pan Leszek na tej płycie często gra mocnymi uderzeniami w klawisze, co z jednej strony wielu bardzo się podoba, jednak w przypadku nadpobudliwości zestawu może być bolesne dla uszu. Tymczasem, owe mocne dźwięki miały swoje pięć przysłowiowych dźwięcznych minut, jednak nie przekroczyły granicy natarczywości. Ot zabrzmiały w ogólnie prezentowanej przez urządzenie estetyce dążenia do neutralności. Ja bez naciągania faktów, bez najmniejszych problemów taki pomysł na dźwięk kupuję.
Ok., to było typowe plumkanie. Zatem nie pozostało mi nic innego, jak skreślić kilka zdań o czymś cięższym brzmieniowo i w dodatku średnio zrealizowanym, co w stu procentach spełniała grupa Slayer z kompilacją „God Hates Us All”. Po co aż taka mówiąc kolokwialnie, „rzeźnia”? Uspokajam. Nie żeby szukać w muzyce piękna – choć znam takich, którzy nie tylko się na tym wychowali, ale nadal nie mogą z owej młodości się obudzić, tylko aby sprawdzić, czy ten bardzo przezroczysty przedwzmacniacz nie rzuci białego ręcznika i umieści w przestrzeni międzykolumnowej garści żyletek. I wiecie co? Muszę po raz kolejny go pochwalić, bowiem nic złowrogiego dla moich narządów słuchu się nie wydarzyło. Było szybko, o co w tej muzie chodzi, mocno w masie i energii instrumentów – oczywiście na ile pozwalała realizacja płyty, ale także bardzo czytelnie – mimo drobnego podkreślenia dobitności perkusjonaliów. I gdybym miał wybierać, czy taki rodzaj muzyki upiększać podkolorowaniem, często kończącym się mocnym uśrednieniem, czy odtworzyć w estetyce zaproponowanej przez urządzenia panów z Trójmiasta, wybieram to drugie. Sam jestem zaskoczony, ale to prawda.
Jak wynika z powyższego tekstu, przez kilkanaście dni miałem przyjemność obcować z bardzo ciekawym urządzeniem. Jego oferta opiewała na świetną witalność, swobodę, ale również zdroworozsądkowe, bo idące tropem unikania wyskoków przed szereg, nasycenie dźwięku. To było na tyle zaskakujące, że mimo mojej fascynacji bardziej fizjologicznym przekazem, z podanym przez Vinius audio TVC-03 światem muzyki po drobnych korektach kablowych prawdopodobnie również znalazłbym długoletnią nić porozumienia. Jakie byłyby to korekty? Otóż we wstępniaku wspominałem o utopijnym wzorcu neutralności, czyli oczekiwanym od komponentów audio braku wyraźnego „ja”. I powiem szczerze, że na tle dotychczas testowanych konstrukcji dzisiaj przybliżany podmiot szedł rzadko spotykaną, bo stosunkowo przezroczystą ścieżką. Zawsze było transparentnie, ale nie krzykliwie, czyli bdb. Tylko jak obronić teoretyczną niewidzialność przedwzmacniacza w moim torze, gdy po wszystkim słuchając muzyki z jego pominięciem – regulacja głośności wówczas odbywała się w domenie cyfrowej w dCS-ie, zestaw grał z większą pulsacyjnością i koherentnością. Z tym samym rozmachem, oddechem i rozdzielczością, ale bardziej homogenicznie i namacalnie. To znaczy, że rozjaśniał? Nic z ty rzeczy. Jak napomknąłem w akapicie rozbiegowym, na tle mojego zestawu był „jakiś”. Inna sprawa, że świetny, za co należą się brawa. Czy to jest oferta dla każdego? Z drobnymi wyjątkami tak. Co to za wyjątki? Pierwszy to zestawy o manierze nienaturalnej lekkości dźwięku. Drugim są systemy, które pod płaszczykiem niebagatelnej ilości informacji, zamiast oczekiwanych danych generują zniekształcenia, co polski przedwzmacniacz pokażę jak na dłoni. Zaś ostatni obejmuje piewców magii za wszelka cenę, czyli wielbiciel muzyki miodem płynącej. Reszta jak najbardziej do tytułowego przedwzmacniacza powinna się przymierzyć. I zaznaczam, może się bardzo pozytywnie zaskoczyć.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, Accuphase A-48
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 2
Pewnie nie raz i nie dwa spotkali się Państwo z tezą, iż najlepszym przedwzmacniaczem jest taki, którego w torze po prostu nie ma. Przewrotne, nieprawdaż? Przynajmniej od strony logiki, choć raczej li tylko na pierwszy rzut oka, gdyż jak się człowiek na spokojnie zastanowi, to każdy dodatkowy element toru audio multiplikuje kolejne komplikacje i dylematy począwszy od tego gdzie nowe urządzenie ustawić, po te z natury fundamentalne, w stylu czym i jak owo coś spiąć i wpiąć w istniejącą konfigurację. Z drugiej strony trudno przecenić działalność przedwzmacniaczy na polu dopasowania nazwijmy to lapidarnie elektrycznego i integracji wszelakiej maści źródeł sygnału z końcowym wzmocnieniem. Koniec końców i tak dojdziemy do nomen omen jedynie słusznych wniosków, że „to zależy” i bez empirycznych doświadczeń w konkretnym systemie się nie obejdzie. Jeśli natomiast weźmiemy pod lupę nasze prywatne – redakcyjne doświadczenia, to w obu soundrebelsowych systemach przedwzmacniacze goszczą nazwijmy to „okazjonalnie”, gdyż Jacek Kodę eksploatuje głównie przy sesjach winylowych, w roli głównego centrum sterowania wykorzystując dCSa, a u mnie lwią część funkcji przejął Ayon CD-35 (Preamp + Signature) dysponujący zarówno regulowanym stopniem wyjściowym, jak i kompletem wejść tak cyfrowych, jak i analogowych.
Jednak ad rem, bowiem skoro temat przedwzmacniaczy wypłynął, to musiał być ku temu jakiś powód. I tak też jest w istocie, gdyż tym razem na redakcyjny tapet wzięliśmy jeden z najbardziej purystycznych przykładów ww. funkcjonalności, czyli stosując nomenklaturę rodzimego producenta „ultymatywny regulator głośności” a dokładnie TVC (Transformer Volume Control), czyli regulator magnetyczno-indukcyjny wykorzystujący transformator – Vinius audio TVC-03.
Skoro pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, to Vinius audio TVC-03 sprawia je jak najbardziej pozytywne. Począwszy od drewnianej, a dokładnie wykonanej ze sklejki, pomysłowej skrzyni, po samą aparycję jej zawartości widać, że jego konstruktorzy starali się zadbać o każdy, nawet pozornie błahy, niuans. Stalowy, pokryty strukturalnym, przypominającym „smocze” – opalizujące, czarne łuski lakierem korpus odważnie kontrastuje z ciepłem i głębią miodowo-bursztynowych połaci frontu i pleców. Na płycie czołowej dominującą rolę pełni centralnie umieszczone masywne, kruczoczarne pokrętło głośności, po którego lewej stronie skromnie przycupnął stanowiący jego miniaturę selektor źródeł. Nazwa marki widnieje w prawym górnym a modelu w dolnym rogu.
Ściana tylna, jak to w przypadku większości dostępnych na rynku pasywek urzeka minimalizmem, choć uczciwie trzeba przyznać, że trudno mówić o skromności patrząc na biżuteryjność użytych terminali. Do dyspozycji otrzymujemy bowiem trzy pary wejść liniowych i parę wyjść – wszystkie w standardzie RCA, lecz chodzą słuchy, że i wersja z XLR-ami ma szansę ujrzeć światło dzienne. Całość posadowiono na czterech, dość niskich, raptem kilkumilimetrowej grubości, nóżkach wykonanych ze … sklejki.
Jeśli zaś chodzi o nieco bardziej szczegółowe aspekty natury technicznej pozwolę sobie oddać głos konstruktorom:
„Konsekwentnie wszelkie elementy TVC-03 są w trakcie konstruowania pod względem kierunkowości odsłuchiwane i odpowiednio orientowane, ewentualnie pod tym względem selekcjonowane. Począwszy od drutu nawojowego, poprzez wszystkie gniazda, pokrętła i wkręty – aż po blachy obudowy. Kierunek lepszego brzmienia tych ostatnich ustalamy jeszcze na etapie płatów blachy – i dopiero po decyzji, gdzie przód i tył, gdzie dół i góra, są one poddawane wyginaniu i obróbce finalnej. W perspektywie ilości włożonej pracy i jakości zastosowanych – w dodatku selekcjonowanych oraz orientowanych – elementów, koszt TVC-03 jawi się jako realistyczny. I tak jednak nie chęć sprzedaży naszego produktu jest dla nas dominującą motywacją.
Przede wszystkim chcielibyśmy dać audiofilom łut poczucia szczęścia – przy takim brzmieniu ulubionego utworu, jakiego nigdy dotąd nie słyszeli.”
Skoro w tzw. międzyczasie przewinęło się zagadnienie brzmienia i to wywołane przez samych Ojców dzisiejszego bohatera, to nie pozostaje nam nic innego, jak nausznie zweryfikować teoretyczne założenia w praktyce. Zanim jednak przejdę do sedna pozwolę sobie na małą dygresję i jedynie wspomnę, iż Vinius już na starcie miał u mnie niejako „pod górkę”, gdyż mój dyżurny Bryston 4B³ zauważalnie lepiej sprawuje się karmiony poprzez XLR-y aniżeli RCA, więc niejako podświadomie oczekiwałem pewnych kompromisów. Tymczasem już od pierwszych taktów „Entering the Woods” Emil Brandqvist Trio rodzima pasywka złapała wiatr w żagle. Chociaż może akurat w tym przypadku nie jest to najszczęśliwsze porównanie, bowiem tu wcale nie chodzi o przyrost czegokolwiek ponad normę a raczej eliminację ograniczeń, udrożnienie krwioobiegu. Choć nie da się zaprzeczyć, że Vinius jest w torze, gdyż właśnie przez niego biegnie sygnał, to zupełnie go nie słychać. Dźwięk jest absolutnie, krystalicznie czysty a rodzima pasywka odpowiada jedynie za jego natężenie pozostając swoistym wzorcem transparentności. Jeśli ktoś w tym momencie liczył, że dodanie tytułowego przedwzmacniacza zwiększy „magię” przekazu, bądź cokolwiek doda, to przykro mi, ale musi szukać dalej, gdyż tutaj priorytetem jest „niebyt” – brak jakiejkolwiek własnej sygnatury i ten cel bezsprzecznie jest osiągany. Wszelakiej maści mikro – smaczki i cały „„audiofilski” plankton widoczne są nie tyle jak na dłoni, co raczej jak kurz na czarnym lakierze fortepianowym, uchwycony w błysku flesza. Po prostu są, w sposób oczywisty i namacalny. W dodatku TVC-03 potrafi jak rzadko które urządzenie oddać coś, za co miłośnicy, jazzu, klasyki, czy nawet sięgając po współczesną twórczość, ambientu daliby się żywcem pokroić. Mowa o umiejętności gry ciszą. Ciszą absolutną i nieskalaną niczym wzornik Vantablack.
Równie ciekawie wypada zelektryfikowany a zarazem nieśpieszny blues, czyli „Swamp Blues 2” autorstwa 8 Ball Aitkena, czyli osiadłego w Nashville ognistowłosego … Australijczyka. Jego gitara urzekająco łka, jednak zamiast pójścia na łatwiznę i uproszczenia brzmienia poprzez zbytnie wygładzenie tym razem dostajemy pełne spektrum doznań z natywną, metaliczną chropowatością włącznie. A że czasem jakaś nuta nazbyt wwierci się w nasze zwoje? Cóż, proszę nie mieć pretensji do naszego gościa, lecz do samego gitarzysty, że zagrał tak a nie inaczej. Z resztą posłuchajcie tylko Państwo jak na tym albumie brzmi tamburyn. To nie jest delikatne muskanie naszych zmysłów „okrągłymi” i złotymi dźwiękami, lecz dość bezpośrednie i wręcz twarde prowadzenie rytmu z wyraźnie zaznaczoną blachą. Czy to źle? W żadnym wypadku, po prostu wreszcie skończyło się jechanie na antydepresantach i przytępiających zmysły opiatach a zaczęła gra na tzw. setkę i mówienie prawdy, jaka by ona nie była – prosto w oczy.
Uczciwie powiem, że lubię tego typu bezpardonowość, gdyż od dłuższego czasu obcuję z nią niemalże na co dzień za sprawą swojego Brystona i bardzo sobie chwalę tę naszą „szorstką przyjaźń”. Vinius wydaje się wyznawać podobne dogmaty, więc bardzo szybko się dogadaliśmy. Warto mieć jednak świadomość, że jego powyższa prostoliniowość i transparentność może być dla co poniektórych, przyzwyczajonych do „ładnego” grania nazbyt surowa i nieuładzona. W dodatku w zbyt analitycznych systemach trzeba będzie uważać, by nie przesadzić, gdyż zamiast prawdy otrzymamy karykaturę i raniący nasze zmysły brutalny HDR. Nie będzie to jednak jego winą a jedynie pokłosiem naszych wcześniejszych decyzji. Proszę się jednak nie uprzedzać i z góry zakładać, ze taka „prawda i tylko prawda” nie jest dla Państwa i nie jesteście na nią przygotowani, gdyż nawet z dalekich od audiofilskich wzorców nagraniach, jak daleko nie szukając „Si Vis Pacem, Para Bellum” Seether Vinius był w stanie wycisnąć zaskakujące bogactwo intrygujących niuansów i przykuwających uwagę smaczków. Oczywiście powyższe słowa kieruję do tej części populacji homo sapiens, której ciężkie odmiany rocka niestraszne i właśnie z myślą o nich sięgnąłem po ww. krążek, gdyż jeśli za mix bierze się Matt Hyde mający na koncie współpracę m.in. z Deftones, Slayerem („God Hates Us All” to jego robota), czy też naszym rodzimym Behemothem (maczał palce w „The Satanist”), to ciężkim grzechem zaniedbania (w tym kontekście grzech wydaje się mieć zdecydowanie pozytywne znaczenie, jednak mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi) byłoby choć nie rzucić na to uchem. Bowiem z pozornie jazgotliwego i kakofonicznego tła, na mniej rozdzielczych systemach przypominającego monolityczną ścianę, bez najmniejszego trudu można dostrzec maestrię gitarowych riffów i wielowątkowość aranżacji, gdzie przesterowane gitary otulają skrzące się blachy, bas prowadzi dialog z perkusją a depresyjna całość ujęta została w niepokojąco industrialne, metalowo-grunge’owe ramy. Ot klasyczna propozycja dla miłośników podobnie skomponowanych destylatów z Islay.
Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale na rodzimym rynku ambitnych rozwiązań audio zaczyna robić się naprawdę ciekawie. Proszę tylko zerknąć na nasze publikacje z ostatnich kilku tygodni. Szlaki przetarła świetna integra Circle Audio A200, dopiero co skomplementowaliśmy Lybrę 300B Fezz Audio, a tu już kolejny biało-czerwony gracz nader śmiało wkracza na high-endowe salony i mówiąc zupełnie szczerze ma szansę nieźle na nich namieszać. Czego by bowiem o Vinius audio TVC-03 nie mówić jest to konstrukcja w swej bezkompromisowej transparentności wybitna i choćby z czystej, ludzkiej ciekawości warto zweryfikować jej możliwości we własnym systemie. Nie gwarantuje, że to, co Państwo z jej pomocą usłyszycie przypadnie Wam do gustu, jednak o jednym mogę Was zapewnić – wreszcie dowiecie się jak gra Wasz system.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + Melco N1Z/2EX-H60
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Producent: Vinius audio
Cena: 20 000 PLN Netto.
Dane techniczne
– Wejścia: 3 pary RCA
– Wyjścia: Para RCA
– Maksymalny poziom sygnału wejściowego: 1,5V
– Regulacja: 24 stopnie co 2dB
– Galwaniczne odcięcie masy, brak wspólnej masy dla wejść, selektor odcina masę i sygnał
– Rdzenie transformatorów EI 102 mm
– Uzwojenie pierwotne i wtórne
– Wzmocnienie: 1/1
– Wymiary (S x G x W): 300 x 300 x 125 mm
– Waga: 10kg