Opinia 1
Tym razem przyjdzie nam zmierzyć się ze zjawiskiem o którym większość debiutujących, bądź dzień w dzień walczących o chociażby chwilę uwagi producentów może co najwyżej pomarzyć. O rozpoznawalności. Rozpoznawalności na tyle oczywistej i powszechnej, że niemalże zakrawającej na swoistą klątwę. Jeśli zastanawiacie się Państwo, co w takim stanie rzeczy może być złego w rozpoznawalności nieśmiało podpowiem, że … skojarzenia, a te jak wiadomo to nic innego, jak najczystszej wody … przekleństwo. Przesadzam? Bynajmniej. Skoro bowiem konkretną markę kojarzą, abstrahuję w tym momencie od faktu lubienia, bądź nie, dosłownie wszyscy akolici dobrego dźwięku, to oczywistym jest, że patrzą na jej dokonania przez pryzmat najbardziej charakterystycznych a zarazem przesłaniających resztę produktów. Nie wierzycie? No to proszę bardzo, oto kilka przykładów: Accuphase – szampańskie złoto na frontach i obowiązkowe VU-metery/bargrafy, Krell – mocne tranzystory, YG Acoustic – aluminium, Sonus faber – kolumny. Podobnie jest z naszym dzisiejszym bohaterem, bowiem kogo by audiofilsko zorientowanego nie spytać o Avantgarde Acoustic to w 99,99% odpowiedź będzie brzmiała … tuby, znaczy się kolumny tubowe. Tymczasem ekipa z Lautertal – Reichenbach ma w swoim portfolio również … elektronikę. I to elektronikę równie bezkompromisową jak ww. generatory decybeli, gdyż właśnie im poniekąd dedykowaną. Przekonać się o tym fakcie mogliśmy już nieco ponad pięć lat temu, gdy wraz ze zjawiskowymi Trio dystrybutor marki – Nautius, raczył był dostarczyć nam również wielce intrygującą, firmową amplifikację w postaci wzmacniacza zintegrowanego Integrated XA. Jednak o ile wtenczas skupialiśmy się na systemie jako takim, to już wtedy, gdzieś tam podświadomie, zastanawialiśmy się nad kwestią separacji i weryfikacji cóż też są w stanie pokazać zarówno same kolumny, jak i zaaplikowana w obcym systemie integra. Skoro zatem w tzw. międzyczasie udało nam się rozprawić z Trio i to w ściśle limitowanej odsłonie Luxury Edition 26 najwyższa pora wziąć na redakcyjny tapet integrę. I tak też się stało, zatem nie przedłużając niepotrzebnie wstępniaka serdecznie zapraszamy Państwa na spotkanie z Avantgarde Acoustic XA Integrated.
Podobnie jak kolumn Avantgarde, tak i niemieckiej integry, o ile tylko dostąpimy zaszczytu jej poznania, nie sposób pomylić z niczym innym. Jest po prostu na swój sposób wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju stanowiąc unikalne połączenie brutalizmu aluminiowego, czernionego odlewu z wyrafinowaniem i rustykalną naturalnością, bądź designerskim szaleństwem – wszystko zależy od wersji kolorystycznej na jaką się zdecydujemy. Mamy bowiem masywny, nieco mroczny, użebrowany potężnymi radiatorami korpus o wpasowanym pomiędzy adekwatne do gabarytu całości uchwyty płat frontu, który w dostarczonym na testy egzemplarzu pokryto olejowanym tygrysim palisandrem (Tiger Rosewood). Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by sięgnąć po nieco bardziej lifestyle’owe malowania w stylu Sapphire Burma Blue, Shiny Citrine Orange, czy Ruby Brilliant Red, choć generalnie nie ma pośpiechu, gdyż gdy tylko najdzie nas ochota na zmianę zawsze możemy zamówić nowy panel u producenta i własnym sumptem w zaciszu domowego ogniska go wymienić. Tuż poniżej znajdziemy szczotkowany płat aluminium a na nim równiutki rządek sześciu podświetlanych przełączników hebelkowych odpowiedzialnych za uruchamianie wzmacniacza i wybór poszczególnych źródeł uzupełniony oczkiem czujnika IR. Na panelu frontowym centralne miejsce zajmuje chromowany logotyp i trudne do przeoczenia monstrualne, radełkowane, pokrętło regulacji głośności otoczone aureolką diod informujących o dokonanych nastawach.
O żebrach radiatorów zastępujących ściany boczne, płytę górną i spód już wspominałem, więc spokojnie możemy przejść na zakrystię a tam … znajdziemy to, co tygryski lubią najbardziej. Znaczy się okupujące flanki pojedyncze terminale głośnikowe WBT, dwie pary wejść w formacie XLR, trzy pary RCA, regulatory natężenia iluminacji i zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. Ponadto skoro na froncie producent był łaskaw umieścić stosowne uchwyty, to i nie dziwi fakt, że ich nieco mniej reprezentacyjne odpowiedniki wylądowały również na zapleczu. W końcu przenoszenie ponad 40 kg. wzmacniacza w pojedynkę to nic przyjemnego a i zabezpieczenie przed wyłamaniem wtyków przy zbyt pochopnej próbie dosunięcia wzmacniacza do ściany potrafi pozwolić oszczędzić parę złotych.
Od strony konstrukcyjnej warto wspomnieć iż korpus XA przypomina w pewnym sensie matrioszkę, gdyż wewnątrz aluminiowego, zintegrowanego z radiatorami odlewu zewnętrznego o masie 18.5 kg znajduje się kolejny, również aluminiowy, odlew lecz już nieco lżejszy, bo osiągający „zaledwie” 9.8 kg. Jest on nośnikiem m.in. solidnego, zapewniającego odpowiednie zasilanie wszystkich układów toroidalnego trafa i współpracującej z nim kondensatorów Black Gate. No i na koniec kluczowa dla posiadaczy niemieckich kolumn funkcjonalność, czyli możliwość przełączenia wzmacniacza w tryb prazy w klasie A, w której to jest w stanie oddać, w zupełności wystarczające do rozruszania tub o ponad 100 dB skuteczności, całe 1.1W przy 16 Ω na kanał. Mało? Cóż, zanim ktoś zacznie kręcić nosem lepiej niech sam spróbuje takiego mariażu np. z ww. Trio. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie odsłuchów w standardowym trybie AB pracy stopnia wyjściowego, dzięki któremu na zaciski głośnikowe kierowana jest już zdecydowanie bardziej użyteczna przy konwencjonalnych zespołach głośnikowych 120 W przy 4 Ω i 53 W przy 18 Ω na kanał.
W standardowym wyposażeniu nie zbrakło również pilota zdalnego sterowania, który zamiast jakiejś „zoptymalizowanej pod względem ekonomicznym” OEM-owej plastikowej wytłoczki przybrał formę masywnego aluminiowego pręta pozwalającego zarówno na regulację głośności, jak i wybór źródła a przy okazji stanowiący świetny argument w dyskusji pomiędzy zagorzałymi kibicami zwaśnionych drużyn piłki kopanej.
Jeśli zastanawiacie się Państwo, czy takie nieortodoksyjne i rozbijające firmowe ekosystemy konfiguracje mają jakikolwiek sens, to przewrotnie powiem tak – spróbujcie a na własne uszy się przekonacie, że jak najbardziej. Będzie inaczej, aniżeli założył to sam producent, jednak owo inaczej wcale nie oznacza gorzej, bądź lepiej, tylko właśnie … inaczej. Oczywiście w niniejszym przypadku oscylujący w okolicach 1W, dedykowany wysokoskutecznym zestawom tubowym, tryb A-klasowy przy moich Dynaudio Contour 30 był jedną z tych funkcjonalności, o których istnieniu wiemy, lecz niespecjalnie po nią sięgamy z racji iście śladowej użyteczności. Niby przy późnowieczornych, prowadzonych na zbliżonych do szeptu poziomach głośności i odsłuchach kameralnych plumkań owa moc okazałaby się wystarczająca, jednak osobiście lubię słuchać tak, by słyszeć możliwie wszystko a nie cokolwiek a i repertuar w jakim gustuję szalenie daleki jest od takich eterycznych uniesień. Całe szczęście musu nie było, więc bez większych wyrzutów sumienia pełnymi garściami korzystałem z AB-klasowych 120 W, które to z kolei okazały się w zupełności satysfakcjonujące.
Od pierwszych taktów „The Visitor Remastered” Areny słychać było, że XA ma własny pomysł na brzmienie, więc nie ma problemu z decyzją, czy powinniśmy brać go pod uwagę podczas poszukiwań idealnego wzmocnienia do naszego systemu, czy też eksplorujemy odmęty High-Endu dalej. Avantgarde sprawia bowiem, że reprodukowany przez niego materiał bezsprzecznie zyskuje na atrakcyjności, bardziej aniżeli zazwyczaj angażuje i sprawia, że po prostu chce się słuchać częściej, dłużej i więcej. Idealny przykład uzależnienia, nieprawdaż? Cóż, jeśli chodzi o mnie, to ja nie mam nic przeciwko. Nieco oniryczne, misternie tkane prog-rockowe, oparte głównie na łkających gitarowych riffach zostały nieco przybliżone i powiększone. Podobnie partie wokalne, co w rezultacie sprawiło, że uwaga odbiorców skupia się na pierwszym planie a rozmieszczone dalej instrumentarium pełni rolę dbającego o efekty przestrzenne i głębię sceny tła. Czy mamy zatem do czynienia ze swoistym uproszczeniem przekazu? Nic z tych rzeczy, gdyż tu raczej chodzi o nieco inną perspektywę z jakiej patrzymy na ulubione albumy i lekkie przesunięcie akcentów. Dlatego też już na wstępie wspominałem o łatwości oceny tytułowej integry, której pojawienie się w torze będzie zmianą oczywistą i jednoznacznie wpisującą się, bądź nie, w nasze gusta. Przykładowo zastąpienie przez nią mojego dyżurnego Brystona 4B³ początkowo nosiło znamiona małej rewolucji, jednak im dłużej z niemiecki podejściem do dźwięku obcowałem, tym częściej przestawiałem się z trybu porównawczo – analitycznego w nieco bardziej hedonistyczny relaksacyjno – absorpcyjny. Kanadyjska końcówka waląc prawdę prosto między oczy nawet nie próbuje upiększać i ukrywać ewentualnych potknięć realizcyjno – wykonawczych. Robi to, do czego została stworzona – wzmacnia i już. Z kolei Avantgarde oprócz asertywnego podejścia do tematu pamięta jeszcze o nieco łagodzącej przekaz empatii, w związku z powyższym nawet szaleńcze galopady zawarte na „Inhuman Rampage” DragonForce zamiast bezlitośnie ciąć powietrze piekielnie szybkimi riffami i szarpać tkanki miękkie seriami perkusyjnych uderzeń wypluwanych z prędkością karabinu maszynowego budują nieco bardziej dostojny spektakl, gdzie oprócz technicznych ekwilibrystyk i ukazujących wirtuozerskie opanowanie instrumentów liczy się również barwa, wysycenie i emocje. Nadinterpretacja i „robienie” dźwięku po swojemu? Raczej to, o czym wspominałem chwilę temu – spojrzenie na to co znamy z nieco innej perspektywy, z innego punktu widzenia.
Jednak Avantgarde pełnię swoich możliwości pokazuje wszędzie tam, gdzie do mikrofonu zostaje dopuszczona płeć piękna, szczególnie w swej delikatniejszej, bardziej zwiewnej postaci. Weźmy na ten przykład „Sunset In The Blue” Melody Gardot, czy „Live At Berwaldhallen” Ane Brun / Swedish Radio Symphony Orchestra, gdzie zarzucana przez co poniektórych „życzliwych” odbiorców anorektyczność i brak siły emisji ustępują miejsca zmysłowości i nienachalności. Głosy wokalistek stają się bardziej słodkie, zyskują iście lampową soczystość i podane bliżej skupiają na sobie naszą uwagę. W dodatku atłasowo czarne tło sprawia, iż nic nas nie rozprasza. Jesteśmy tylko my i artystki, więc automatycznie bezzasadne stają się odwieczne dylematy czy to my jesteśmy tam, czy one są tu, gdyż kluczowe jest nie to gdzie cały spektakl się rozgrywa a to, z kim w nim uczestniczymy.
Jeśli zatem szukają Państwo sposobu na to, by z każdym odtwarzanym albumem coraz lepiej zacieśniać relacje z ulubionymi artystami, to zakup Avantgarde Acoustic XA Integrated wydaje się najprostszą i zarazem jedną z najbardziej skutecznych metod na realizację powyższych zamierzeń. Proszę tylko dobrze się zastanowić o co Państwo prosicie, bo każdy kij (z wyjątkiem procy) ma dwa końce i o ile romantyczne tête-à-tête z filigranową Youn Sun Nah wydaje się spełnieniem marzeń większości męskiej populacji odbiorców, to już taka sama bliskość i zażyłość z Marilyn Mansonem nie wszystkim może przypaść do gustu.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Pewnie zgodzicie się ze mną, iż pośród wielu opinii na temat jakiegokolwiek producenta audio stosunkowo popularną, nieco deprecjonującą wiele tego typu podmiotów gospodarczych, jest teza o niemożliwości posiadania pełni kompetencji w każdej z domen. Chodzi mi o sytuację, w której ktoś osiągający spektakularne sukcesy w jednym dziale sprawiania melomanom przyjemności, nie ma z automatu monopolu na takowe osiągnięcia w innym rejonie naszego hobby, czyli tłumacząc łopatologicznie, producent nawet wybitnych kolumn zazwyczaj ma spore problemy w skonstruowaniu dobrej elektroniki i na odwrót. Skąd taka opinia? Oczywiście zaczerpnięta z codziennego życia i co istotne, wielokrotnie nie tylko przeze mnie, ale również przez wielu z Was osobiście zweryfikowana. Jednak wiadomym jest, iż jak to w życiu bywa, również na naszym polu zainteresowań bardzo często zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę, czego idealnym przykładem może być bohater dzisiejszego spotkania. Ów producent, czyli stacjonujący za naszą zachodnią granicą niemiecki Avantgarde Acoustic oferuje nie tylko świetnie odbierane przez rynek kolumny głośnikowe, ale również znakomicie współpracujące z nimi wzmacniacze. Jednak dopasowanie elektroniki pod swoje produkty to dopiero połowiczne potwierdzenie posiadanych kompetencji, bowiem pełnią takiego stanu rzeczy powinien być fakt co najmniej ciekawego sprawdzenia się jego sekcji wzmocnienia w zderzeniu z ofertą konkurencji. Co mam na myśli? Już zdradzam. Otóż w tym odcinku testowym wbrew wszelkim oczekiwaniom nie przyjrzymy się rozpoznawalnym przez każdego melomana tubowym kolumnom głośnikowym spod znaku AA wraz z dedykowanym im wzmacniaczem. Tym razem zrobimy coś szalonego, czyli zderzymy będący głównym punktem spotkania wzmacniacz zintegrowany Avantgarde Acoustics XA Integrated z założenia znacznie trudniejszymi do wysterowania paczkami konwencjonalnymi. Przyznacie, że temat ciekawy. Zatem zapraszam na kilka akapitów o wynikach jego walki ze sporymi przeciwnościami losu, czyli francuskimi kolumnami Triangle Esprit Australe EZ oraz duńskimi Dynaudio Consequence, której możliwość zorganizowania zawdzięczamy warszawsko-krakowskiemu dystrybutorowi Nautilus.
Jak wskazują fotografie, obudowa XA jest swoistym, z racji oddawania sprej ilości ciepła podczas pracy, mocno użebrowanym na praktycznie całej powierzchni – boki, góra i dół, przez to bardzo ciężkim, aluminiowym monolitem. W celach nadania mu pewnego rodzaju surowości połączonej z drapieżnością, do jego frontu designerzy dokręcili ułatwiające proces logistyki, połączone ze sobą swoistymi płozami, dwie brutalne w wyglądzie, pionowo zorientowane rączki w kształcie perforowanych wałków. Sam front dla ułatwienia wpisania się w praktycznie każde środowisko lokalowe jest panelem wymiennym. Ze sporej oferty wzorniczej tego akcesorium dystrybutor do testów dostarczył nam go w wykończeniu świetnie prezentującego się, wykończonego w jedwabistym połysku egzotycznego drewna. Ta połać awersu w kontrze do okalających ją uchwytów jako uspokojenie jego wyglądu została uzbrojona jedynie w dwa akcenty. Pierwszym jest zlokalizowana na prawej stronie, podobnie surowo wyglądająca jak wspomniane bufory, otulona podświetlanym w różnych kolorach – w zależności od trybu pracy: klasa A lub AB – akrylowym pierścieniem gałka wzmocnienia. Zaś drugim jest centralnie umieszczone logo marki. Jednak to nie koniec wyliczanki znajdujących się na froncie bytów, gdyż w aluminiowym pasie poniżej drewnianej wstawki znajdziemy jeszcze sześć hebelkowych przełączników sterujących pracą wzmacniacza i okrągły czujnik IR. Jeśli chodzi tylną ściankę, ta proponuje użytkownikowi jeden komplet zacisków kolumnowych, pięć wejść liniowych – 3 RCA i 2 XLR, jedną przelotkę XLR, zacisk masy, zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilania IEC oraz dwie ułatwiające przenoszenie tej sporo ważącej konstrukcji pionowe rączki. Miłym dodatkiem od producenta jest dostarczany w komplecie, równie designersko wyglądający jak sam wzmacniacz pilot zdalnego sterowania.
Nie wiem, czy wszyscy zdają sobie sprawę, dlatego na wstępie wspomnę, iż tytułowy piec oprócz docelowego zadania współpracy z kolumnami wysokoskutecznymi, w kwestii wzmacniania sygnału audio jest bardzo uniwersalny, gdyż oferuje dwie opcje pracy. Wspomniana jako pierwsza opiewa na 1.1W mocy przy 16 Ohm podczas współpracy z portfolio marki AA lub podobnie łatwymi do napędzenia konstrukcjami innych brandów. Natomiast druga przy wydajności 120W dla 4 Ohm pozwala naszemu niemieckiemu bohaterowi na swobodne brylowanie z praktycznie całą ofertą kolumn konkurencji. Jak obrazuje seria zdjęć, nasz punkt zapalny potraktowałem dwoma parami kolumn w postaci duńskich, niezbyt skutecznych smoków Dynaudio Consequence Ultimate Edition i bardziej przyjaznych podczas pracy, pochodzących spod rąk francuskich inżynierów Triangle’ami Esprit Australe EZ. Wynik? Przyznam szczerze, że nawet z potocznie zwanymi Dynkami wzmacniacz radził sobie nad wyraz dobrze. Może nie trzymał ich w ryzach jak stacjonujący w moich progach na stałe Gryphon Mephisto, tudzież dedykowane tym kolumnom firmowe monobloki Dynaudio Arbiter po 1000W na kanał, ale w żadnym wypadku nie mogę powiedzieć o tym sparingu jako o porażce, czy wyjściu z niego na tarczy. Owszem, można lepiej, ale nie oszukujmy się, to jest integra z konkretnym zdaniem z pewnego rodzaju rozszerzeniem kompetencji, a nie elektrownia do zasilania przysłowiowych telegraficznych słupów, dlatego też spędzony przy takiej konfiguracji czas testu był bardzo fajnym doświadczeniem.
Po podpięciu nie tylko smukłych, ale znacznie bardziej przyjaznych obciążeniowo Francuzek, świat natychmiast nabrał rumieńców. Muzyka trysnęła fajną, bo nieprzesadzoną w ilości pigmentu barwą, którą świetnie wspierały dobrze osadzone w wadze niskie rejestry i pełne informacji, jednak cały czas pracujące w służbie wspierania spójności przekazu, a nie chadzające swoimi drogami wysokie tony. Ktoś powie, że tak potrafi wiele konstrukcji. Owszem, to jest najprawdziwsza prawda. Jednak gdy w dotychczasowej zabawie w opiniowanie kilka operujących w tej estetyce grania konstrukcji udało mi się złapać na przekroczeniu dobrego smaku poziomu nasycenia i ogólnej wagi przekazu muzycznego, to opiniowany Niemiec w myśl powiedzenia „Ordnung muss sein” nie odstąpił od obranego na desce kreślarskiej sznytu grania nawet na krok. To zaś, jak można się spodziewać, miało swoje świetne przełożenie na większość słuchanej muzyki. Jednak nie tylko od strony jej nieco cieplejszej równowagi tonalnej, ale również w odniesieniu fajnego, bo z rozmachem budowanego w wartościach szerokości i głębokości, a przy tym namacalnego spektaklu muzycznego. Aby to udowodnić, posłużę się trzema płytami, z czego dwie są wydaniami koncertowymi.
Pierwszą będzie spotkanie z Carlą Bruni na płycie „A l’Olympia”. To nie jest jakaś specjalnie rewelacyjny muzycznie i realizacyjny krążek, jednak w wydaniu Avantgarde’a w tle bez najmniejszych problemów potrafił przyciągnąć moją uwagę od pierwszego do ostatniego kawałka. I nie chodzi tylko o ogólne nasycenie barwą tej prezentacji, tylko na tyle umiejętne pokolorowanie głosu wokalistki, aby przy akompaniamencie gitary i fortepianu wzbudzić w niej coś na kształt ważnej dla tego typu spotkań z publicznością na koncertowej scenie, nienachalnej intymności. Przyznam szczerze, że znając ze spotkań u znajomych różnorodny materiał tej divy, stosunkowo niedawno nabywając ten krążek jedynie z uwagi na zapis koncertu, nie spodziewałem się aż tak poruszającego moje romantyczne ego, odbioru. To było pewnego rodzaju zjawisko, w wykreowaniu którego dzisiejszy bohater miał wiele do powiedzenia.
Kolejny, z pozoru bardzo wymagający zaangażowania słuchacza, materiał również wypadł w podobnym duchu. Co prawda w tym przypadku nie było wokalisty, jednak gwiazdorska obsada formacji jazzowej z Keithem Jarrettem w roli głównej na koncercie zatytułowanym „Iniside Out” po raz kolejny na ponad godzinę oderwała mojego ducha od problemów realnego świata. Naturalnie w osiągnięciu takiego stanu świadomości swój mocny udział miał oferujący dobre zbilansowany na osi gładkości i barwy niemiecki wzmacniacz. Gdy była taka potrzeba, umiejętnie wzmacniał majestatyczność i mimo soczystości prezentacji naturalną swobodę wybrzmiewania grającego pierwsze skrzypce fortepianu. Innym razem bez najmniejszych ograniczeń pozwalał wisieć w przestrzeni wszelkiego rodzaju blachom i przeszkadzajkom perkusisty. By jako podstemplowanie świetnej współpracy całej trójki artystów – oprócz Jerretta w koncercie brali udział również Gary Peacock i Jack DeJohnette – świetnie oddać konsensus pomiędzy struną i pudłem rezonansowym kontrabasu nawet podczas jego najzuchwalszych wariacji. W tym wycinku podejścia testowego ewidentnie czuć było świetne porozumienie nie tylko samych muzyków pomiędzy sobą, ale również ze wzmacniającym ich pracę Avantgarde Acoustic XA Integreted.
Na koniec kilka zdań o mocnym rocku spod znaku najnowszej płyty AC/DC „Power Up”. W wyniku nakarmienia systemu taką muzą wyraźnie słychać było niesione przez AA dobro w postaci wzmacniana energii średnicy i ukulturalniania wysokich rejestrów. I gdy wydawałoby się, że to powinno jej szkodzić, w zderzeniu ze słabą, bo mocno skompresowaną realizacją ów sznyt grania barwą mocno ratował odbiór tej muzy. Było mocno, może nieco wolniej, ale za to zaskakująco przyjemnie, co sprawiało, że Wasza ocena testowanego wzmacniacza będzie zależała od osobistych oczekiwań typu: prawda o płycie lub przyjemność jej pochłaniania. Ja osobiście wybieram opcję numer dwa. Jednak nie będę kruszył kopii, gdy ktoś zdecyduje się na pełną wyzwań walkę z realizacyjnym chaosem.
Oczywistym jest, że takie, mam na myśli muzykalne postawienie sprawy przez niemiecki piecyk miało również swoje reperkusje w muzyce elektronicznej. Jednak z uwagi na podobne wyniki do nurtów rockowych, ceduję ocenę jej odbioru na Wasze, bardzo mocno okraszone subiektywizmem barki. Ze swojej strony powiem jedynie, że ta muza w żadnym wypadku nie umierała, a jedynie kroczyła drogą przyjaźniejszą dla ucha. Potrafiła kopnąć mnie z zaskakującą energią, wywołać planowane trzęsienia ziemi, jednak zawsze wyczuwalnie mniej agresywnie radziła sobie w prezentacji krawędzi zamierzenie nieprzyjemnych dźwięków. Naturalnie robiła to bez szkodliwego zabijania dźwięku, ale wyczuwalnie mniej dosadnie.
Czy powyższe występy można uznać za sukces potwierdzający wspomnianą we wstępniaku regułę? Dla mnie bez najmniejszych problemów tak. Powód? Nie wiem jak Wy, ale osobiście biorąc pod uwagę dobre osiągi obydwu jego inkarnacji – tę sprzed 5 lat podczas opiniowania flagowych kolumn AA Trio na bazie wzmocnienia 1.1W i dzisiejszą, jestem pewien, że to jest bardzo dobra konstrukcja. Czy dla każdego? Zaskakując wielu potencjalnych oponentów powiem, iż jak niewiele wzmacniaczy na rynku, ale prawie tak. I nie jest to siłowe słodzenie temu producentowi, tylko zimna kalkulacja dobrego grania w dwóch odsłonach. Co zatem oznacza słowo „prawie”? To określenie jest marginesem określającym potrzeby potencjalnych nabywców, gdyż w momencie poszukiwań elektroniki ratującej system przed syndromami zażycia pavulonu, tytułowy Avantgarde Acoustic XA Integated nie zniży się dla nas do serwowania reszcie systemu pakietu latających w eterze żyletek, tylko konsekwentnie będzie podążał drogą zbalansowanego nasycenia przekazu. I to jest jedyne przeciwwskazanie dla potencjalnych zainteresowanych. Reszta ze spokojem ducha może podjąć zapewniam, że ciekawą próbę na własnym organizmie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Triangle Esprit Australe EZ
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 14 490 €
Dane techniczne
Moc wyjściowa:
w klasie A: 2 x 1.1 W / 16 Ω
w klasie A/B: 2 x 120 W / 4 Ω; 2 x 53 W / 18 Ω
Wejścia liniowe: 3 pary RCA, 2 pary XLR
Wyjścia liniowe: para XLR Pre-Out
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Maksymalny pobór mocy: 350 VA
Wymiary (S x W x G): 484.5 x 190 x 486 mm
Waga: 42.5 kg