Opinia 1
O iście mitologicznym, niczym Feniks z popiołów, odrodzeniu kanadyjskiego Classé Audio wspominaliśmy zarówno w relacji z monachijskiego High Endu w 2019 r., jak i we wstępniaku zeszłorocznej recenzji topowej, dzielonej amplifikacji Delta Pre & Delta Mono, dlatego też zwyczajowy rys historyczny i firmową genealogię śmiało możemy sobie odpuścić. Nie dość bowiem, że w tzw. międzyczasie nic zarówno w temacie właścicielskim (marka nadal należy do Sound United), jak i zawartości portfolio się nie zmieniło. Skoro jednak po raz kolejny zainteresowaliśmy się flagową i jak na razie jedyną serią Delta, to coś musi być na rzeczy. I tak też jest w istocie, gdyż chcąc w ramach zapełniania białych plam i dążąc do wzorowego porządku w papierach postanowiliśmy pochylić się nad pomijaną do tej pory „sierotką”. Jednak idąc nieco na łatwiznę i niejako już na wstępie eliminując ewentualne dylematy, tym razem pozwoliliśmy sobie na ograniczenie zmiennych do minimum i na redakcyjny tapet wzięliśmy samą, czyli bez dedykowanego przedwzmacniacza, stereofoniczną końcówkę mocy Classé Audio Delta Stereo.
Pod względem aparycji dzisiejszego gościa już pierwszy rzut oka starczy, by mieć absolutną pewność, że mamy do czynienia zarówno z Classé , jak i rodzeństwem ww. Delta Pre & Delta Mono. Potężny, utrzymany w satynowej tytanowej szarości obły korpus en face prezentuje się nad wyraz imponująco. Patrząc od lewej napotkamy niewielki przycisk włącznika z centralnie umieszczoną diodą informującą o statusie pracy urządzenia, znaną z monobloków ramkę z żaluzjami chroniącymi wlot powietrza układu chłodzenia i okno z tym razem, z racji pełnionej funkcji, dwoma podświetlanymi na biało wskaźnikami wychyłowymi VU. Co ciekawe owe „wycieraczki” nie pełnią jedynie roli dekoracyjnej prezentując mniej, bądź bardziej precyzyjne wskazania, lecz są de facto w swej pracy zaskakująco wiarygodne. Okazuje się bowiem, iż system nimi sterujący jest nad wyraz rozbudowany i galwanicznie odseparowany od właściwej sekcji sygnałowej. W dodatku sygnał konwertowany jest, w celu jak największej precyzji, do postaci cyfrowej by przeskalować go na potrzeby zastosowanej skali logarytmicznej a następnie z powrotem transformowany do postaci analogowej, by prezentować stosowne wskazania w watach i decybelach dla obciążenia 8Ω. Z premedytacją nie pisałem, znaczy się nie używałem zwrotu „płyta czołowa”, gdyż w Delcie Stereo ¾ połaci pionowych, czyli front i ściany boczne, tworzy wygięty w klasyczne „U” masywny płat aluminium. W związku z powyższym próżno szukać tu groźnie nastroszonych piór radiatorów spodziewanych przy deklarowanej przez producenta, budzącej respekt mocy 250W/8Ω (pierwsze 12.5W oddawane jest w czystej klasie A). Co prawda płyta górna posiada wzdłuż bocznych krawędzi stosowne nacięcia, jednak to tylko dodatek do głównego systemu chłodzenia, którego serce poznamy zaglądając na zaplecze, czyli zerkając na ścianę tylną. To właśnie tam zamontowano osłonę ujścia firmowego – aktywnego systemu ICTunnel, w którym cyrkulację powietrza wymusza ukryty wewnątrz (tuż za frontowymi żaluzjami), sterowany mikroprocesorem analizującym dane z czujników temperatury i … ciśnienia (!!!), solidny wentylator łopatkowy. Oprócz niego za oko łapią świetne podwójne terminale głośnikowe Furutecha ze sprzęgłem i pochodzące od tego samego dostawcy wejściowe gniazda RCA. Z kolei XLR-y pochodzą od Neutrika.
Uwagę zwraca nad wyraz rozbudowana sekcja przyłączy komunikacyjnych obejmująca zarówno interfejsy diagnostyczno-update’owe (Ethernet i USB-host), jak i RS232, dwa firmowe CAN BUS i zdublowane gniazda triggerów. Dość niekonwencjonalnie, gdyż tuż przy górnej krawędzi umiejscowiono z kolei gniazdo zasilające, co z jednej strony ułatwia podłączenie przewodu, gdy stoimy z przodu wzmacniacza, jednak z drugiej powoduje niezbyt mile widziane naprężenia, szczególnie gdy zamiast wiotkiej i tak po prawdzie zupełnie nieprzystającej, żeby nie powiedzieć dosadniej, do klasy Classé „komputerowej” sieciówki (przy okazji Kanadyjczycy polecają wyroby DR Acoustics) użyjemy solidnego „audiofilskiego” przewodu zasilającego (daleko nie szukając Argento Audio Flow Master Reference Extreme Power) . Niby nic nie stoi na przeszkodzie, by „ratować” się np. furutechowskim Boosterem, jednak z tego co mi wiadomo Kanadyjczycy owego akcesorium sami z siebie i w dodatku za darmo nie dokładają, więc szykuje się kolejny, niekoniecznie zaplanowany wydatek. Całość posadowiono na czterech antywibracyjnych stopkach wykonanych z autorskiego tworzywa Navcom (Noise and Vibration Control Material), będącego mieszanką m.in. gumy, sorbotanu i silikonu.
Co ciekawe, przy dokładnie takich samych jak monobloki gabarytach, czyli nader absorbujących 44,4 cm szerokości, blisko półmetrowej (49,2 cm) głębokości i 22,2cm wysokości końcówka stereo od monosów jest o 2,2kg jest cięższa osiągając 46,4 kg, więc o ile w pojedynkę jej logistykę da się od biedy ogarnąć, to bazując na osobistych i nad wyraz traumatycznych dla mojego kręgosłupa doznaniach szczerze takowe działania odradzam.
Zapuszczając żurawia do trzewi z pewnością najbardziej zawiedzeni poczują się miłośnicy minimalistycznych i pełnych audiofilskiego powietrza przestrzeni. Zasilanie, z potężnym transformatorem toroidalnym, mogącym pochwalić się ponad kilometrowym (!!!) uzwojeniem i mocą 2700 VA w roli głównej, od sekcji sygnałowej rozplanowanej wokół ww. ICTunnel-u oddzielono pionową przegrodą. W stopniu wyjściowym pracują 32 tranzystory o których dobrostan energetyczny dba bateria dwudziestu dwóch kondensatorów Mundorfa o łącznej pojemności … 215 000 µF.
Od testu topowego 2+1 minęło ponad półtora roku, trochę wody w Wiśle upłynęło a z racji zauważalnie mniejszego zapotrzebowania na konieczną na sensowne rozstawienie (budowanie „wieży” nawet nie wchodziło wtenczas w rachubę) przestrzeń Classé Audio Delta Stereo bez większych problemów (ból pleców już dawno wpisałem na listę akceptowalnych skutków ubocznych naszego hobby) koniec końców wylądował w moim systemie, więc najwyższa pora na jak zwykle subiektywny opis własnych wrażeń nausznych. I tu niejako od progu spotkała mnie pewna niespodzianka, gdyż o ile podczas poprzednich odsłuchów Delt sprawa podziału władzy wydawała się jasna jak słońce – przedwzmacniacz bierze na klatę kwestie związane z analitycznością i rozdzielczością, z kolei monosy to już niepodzielni władcy iście hollywoodzkiej spektakularności, potęgi, mocy i soczystych barw, co summa summarum owocowało świetną komunikatywnością i zarazem operującą po nieco ocieplonej, jednakże zbliżonej do neutralności równowagą tonalną w starym, dobrym, amerykańskim stylu. Okazało się bowiem, iż po troskliwej akomodacji i pełnym wygrzaniu Stereo gra zaskakująco liniowo i finezyjnie zarazem. Daleki jest od epatowania posiadaną mocą, czy prób ingerencji w amplifikowany materiał a samo, poniekąd w oczywisty sposób spodziewane, ocieplenie dotyczy w lwiej części li tylko … temperatury w pokoju odsłuchowym. Serio, serio, bowiem tytułowa końcówka ze stoickim spokojem, acz nieprzerwanie dmuchając (szum powietrza jest słyszalny, acz zupełnie nieabsorbujący już z dystansu 2m) zauważalnie ciepłym powietrzem w nogę mojego dyżurnego stolika Rogoz Audio 4SM sprawiała, iż po kilku – kilkunastogodzinnej sesji, ów audiofilski mebel charakteryzował się zauważalną gorączką. Z kolei samo, oferowane przez kanadyjski nomen omen piec brzmienie z pokładów owego ocieplenia korzystało nad wyraz oszczędnie. Nie oznacza to bynajmniej, iż operowało wokół umownego chłodu i pochodnej mu bezdusznej analityczności, gdyż było od nich szalenie dalekie, jednak do będącej dominantą sygnatury Classé nawet nie tyle neutralności, co naturalności musiałem się chwilę przyzwyczajać. Ot taki drobny dysonans pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością. Niby nic nowego a jednak człowiek potrafi dać się zaskoczyć. Całe szczęście brak pośpiechu, wiszącego nad głowa niczym miecz Damoklesa deadline’u pozwolił mi nie tylko na oswojenie się z takim status quo, co wręcz od niego uzależnienie i pełną akceptację. Chodzi bowiem o to, że Delta Stereo nie uśrednia, nie spłyca i nie „normalizuje” reprodukowanego – wzmacnianego sygnału poprzez przycinanie i przypiłowanie wszelkich elementów wybijających poza średnią akcentów. Robi za to coś diametralnie innego – winduje każdą ze składowych spektaklu muzycznego na możliwe do osiągnięcia ekstremum. Dzięki temu owa spójność i liniowość co prawda mają charakter horyzontalny, jest ich poziom zawieszony jest na iście stratosferycznym pułapie, w związku z powyższym nie ma co w pierwszej chwili za ucho złapać i przykuć uwagi, gdyż wszystko już jest na przysłowiowego maxa. Pomimo tak, przynajmniej od strony technologicznej, wyżyłowania nie słychać, czy wręcz nie czuć nawet najmniejszych oznak wyczynowości i wysilenia, gdyż nawet na niezwykle wymagającym repertuarze, jak daleko nie szukając mroczny i niepokojący soundtrack „Sicario” oraz utrzymany w podobnym klimacie „Arrival” – oba autorstwa Jóhanna Jóhannssona, podskórna nerwowość wynikała li tylko z zamysłu kompozytora i nader umiejętnie zastosowanego instrumentarium i innych środków artystycznego wyrazu, aniżeli chęci zabłyśnięcia kanadyjskiej amplifikacji, która cały czas zachowywała stoicki spokój. Jeśli jednak pozostaniemy w równie mrocznych okolicznościach przyrody a na playliście wyląduje kolejna ścieżka dźwiękowa, czyli klasyczny, pełen zjawiskowych orkiestracji „The Omen” autorstwa Jerryego Goldsmitha z łatwością obudzimy w Delcie Stereo prawdziwą bestię zdolną oddać zarówno potęgę bezpardonowego tutti („The Dogs Attack”) , jak i lirycznego marzyciela zachwycającego eterycznością partii harfy misternie oplecionej brzmieniem smyczków („The New Ambassador”). Gradacja planów, czy też zdolność dopasowania rozmiarów sceny do liczności aparatu wykonawczego również nie podlegały dyskusji, więc zamiast dzielić włos na cztery i szukać problemów tam, gdzie ich nie ma śmiało możemy przejść dalej.
Z kolei z pozoru niezobowiązujące, miękkie, czy wręcz nieco pluszowe, prowadzenie najniższych składowych bynajmniej wcale takie nie jest. Proszę tylko rzucić uchem na „III” Badbadnotgood, bądź nasz dyżurny „Khmer”, by móc autorytatywnie stwierdzić, iż zróżnicowanie i konturowość, o timingu basu nawet nie wspominając jest wzorcowe. A że przyjmujemy je jako oczywistą oczywistość wychodząc z założenia, że tak być powinno i przestajemy zwracać na ów aspekt większą uwagę, to już zupełnie inna inszość. Wystarczy jednak zmienić amplifikację na coś innego i owa oczywistość taką oczywistością być przestaje. Piszę to z pełną świadomością ewentualnych konsekwencji, gdyż nawet mój dyżurny Bryston 4B³, który jest nad wyraz prawdomówną końcówką okazał się mieć w ww. materii co nieco za uszami, gdyż choć kontury definiował wybornie i z iście laserową precyzją, to już pod względem naturalności i realizmu wypełnienia – sugestywności tkanki rad, nie rad musiał uznać wyższość Classé.
Pod względem kompatybilności śmiało można uznać, iż tytułowa końcówka nie wykazuje praktycznie żadnych własnych preferencji, oczywiście pomijając te jakościowe, bo do poprawiania i maskowania błędów innych nadaje się średnio. Potwierdziło to nader liczne grono towarzyszące obejmujące zarówno goszczące u mnie ostatnimi czasy wielofunkcyjne kombajny w stylu Moona 390 i Meitnera MA3 na dyżurnym Ayonie CD-35 (Preamp + Signature) skończywszy. Za każdym razem Classé dyskretnie usuwał się w cień pozwalając z łatwością ocenić możliwości pojawiającego się tak przed nią, jak i za nią towarzystwa. Jedyne, co jednak mógłbym zasugerować, to o ile jest tylko możliwość wybór wejść zbalansowanych zapewniających lepszą rozdzielczość i timing nawet przy niskich poziomach głośności, co z pewnością docenią miłośnicy wieczorno-nocnych odsłuchów.
Classé Audio Delta Stereo to wzmacniacz pod każdym względem kompletny i skończony. Niczego mu nie brakuje a zarazem do niczego, czym nie jest on sam nie aspiruje. Skoro ma wzmacniać, to właśnie to robi i robi wybornie – z właściwym sobie wyrafinowaniem i trudnym do przecenienia taktem. Jeśli jednak szukacie Państwo ciągłej adrenaliny i ekstremalnych emocji zawsze i wszędzie a nie będzie ich na reprodukowanym materiale, to Delta Stereo sam z siebie ich nie wyczaruje. Z drugiej jednak strony nie sposób wyobrazić sobie sytuacji, by w jakiejkolwiek sytuacji owe emocje Classé tonował i limitował, więc pretensje o taką a nie inną prezentację włączonego albumu sugeruję kierować pod inny, aniżeli ten w Montréalu adres.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC/Preamp: Meitner Audio MA3; Moon 390
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Pathos Inpol² MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VM
Opinia 2
Mniemam, iż wszyscy dobrze zdajemy sobie sprawę, na czym polega proza życia. I bez znaczenia czy rozprawiamy o typowo ludzkiej egzystencji każdego osobnika homo sapiens, czy jego bytów około-biznesowych, gdyż temat w obydwu przypadkach zamyka się praktycznie w dwóch stanach, czyli tak zwanego wzlotu lub upadku. Owszem, ktoś może powiedzieć, że w pewien sposób w danej czasoprzestrzeni dryfuje bez większych zmian, jednak patrząc na taki status quo z perspektywy nieubłaganego postępu ludzkości, tak naprawdę zwyczajnie się cofa, a co za tym idzie, kroczy ku powolnej degradacji. Do czego piję tym wywodem? Oczywiście wielbiciele marki będącej bohaterem dzisiejszego spotkania doskonale wiedzą, że do niej. Ta po ostatnich zawirowaniach zakończonych chwilowym upadkiem – z przerwaniem produkcji włącznie – jakieś trzy lata temu, niczym Feniks powstała z popiołów ze zdwojoną siłą. Jaką? To jest pytanie trochę nie na miejscu. Przecież pierwsze jaskółki na naszym portalu już się pojawiły. I to nie byle jakie, gdyż poznawanie najnowszej oferty Classé Audio po zmianach na szczycie władzy rozpoczęliśmy od wysokiego „c” w postaci dzielonego zestawu Delta Pre & Delta Mono. A, że wspomniane spotkanie okazało się nader intrygujące sonicznie, do tego marka zdaje się swobodnie brylować w naszej świadomości, tym razem dzięki działaniom warszawskiego Horna udało nam się pozyskać na test stojącą oczko niżej w hierarchii od wspomnianej dzielonki stereofoniczną końcówkę mocy Classé Audio Delta Stereo.
Idąc tropem monofonicznych końcówek mocy, wersja stereofoniczna również osiąga spore gabaryty, co wespół z solidnym wypełnieniem trzewi natychmiast przykłada się na jej nietuzinkową wagę. Jeśli chodzi o aparycję, tę determinuje będący frontem i bokami zarazem, zaoblony w coś na kształt podkowy, na tle czerni reszty obudowy wykończony w grafitowym odcieniu, płat aluminium. Przyznam, że nawet jeśli nie oddają tego fotografie, w kontakcie bezpośrednim efekt wizualny jest wyśmienity. A to dopiero początek fajnych wzorniczych artefaktów, bowiem eliminując potencjalną monotonię jednak wysokiego i szerokiego awersu, patrząc od lewej strony producent zaaplikował na nim okrągły włącznik inicjujący pracę wzmacniacza, tuż obok niego, ale nadal lekko przesuniętą na lewą stronę od osi pionowej, czarną ażurową kratkę umożliwiającą cyrkulację powietrza zasysanego przez wewnętrzny wentylator oraz na prawej flance bardzo pożądane przez wielu z nas, dwa czarne podświetlane białym światłem – widniejący na zdjęciach błękit to efekt przekłamań soczewki aparatu fotograficznego – wyskalowane w decybelach wskaźniki wychyłowe. Patrząc na Deltę Stereo z lotu ptaka, z łatwością zauważamy zorientowane na bokach, wspomagające wentylację konstrukcji, dwa podłużne bloki poprzecznych nacięć. Zaś po dojściu do rewersu okazuje się, iż oprócz serii wejść pozwalających na konfigurację i serwisowanie końcówki, mamy do dyspozycji przełącznik automatycznej inicjacji stanu Standby, gniazdo bezpiecznika i zasilania, osłonięty kratką sporej wielkości wentylator chłodzący układy elektryczne, wejścia sygnału w standardzie RCA/XLR oraz zdublowany set terminali kolumnowych. Tak prezentującą się konstrukcję posadowiono na czterech, zmuszających nas do uwagi podczas procesu logistyki, niezbyt wysokich, dlatego powodujących lekkie przygniatanie opuszek stopach. Jednak proszę o spokój, gdyż przy odrobinie uwagi temat jest do ogarnięcia i w dodatku zazwyczaj robimy to raz i kwestie ustawienia uznajemy za zakończone.
Nie trzeba być detektywem, aby snuć bardzo prawdopodobne domysły o bliskich konotacjach dźwiękowych stereofonicznej końcówki ze stojącym oczko wyżej w portfolio marki zestawem dzielonym. Całkowite odejście od zaproponowanego przez monobloki sznytu brzmienia byłoby niezrozumiałe, czego naturalną koleją rzeczy producent nie forsował, a po procesie testowym jestem zdania, że nawet w wartościach bezwzględnych jakości dźwięku daleko od niego nie odszedł. Owszem, jedno-pudełkowe wzmocnienie miało mniejszą swobodę grania, a co za tym transparentność prezentacji, jednak nie był to jakikolwiek dramat, tylko świetna jakościowo w stosunku do różnic cenowych, konsekwencja innego budżetu. To nadal było nasycone, pełne energii z dobrą kontrolą niskich rejestrów i oddechem w górnym zakresie nawet nie malowanie, tylko pewnego rodzaju rysowanie świata muzyki. A rysowanie dlatego, iż dźwięk przez cały czas posiadał solidną krawędź, co bardzo lubię, gdyż pozwala pokazać najdrobniejsze niuanse ważnych dla mnie instrumentów typu kontrabas, czy nawet nie stopa perkusji, tylko czasem używane w jazzowych kompilacjach wielkie kotły. To wielu miłośnikom muzyki z uwagi na stronienie od tego rodzaju muzyki, może wydawać się zbędne, jeśli jednak zestaw umie sobie z takim ekstremum poradzić, zapewniam, że gdy takiemu delikwentowi pokazać na czym polega kontrola basu, nawet w swoim radosnym odznaczającym się średnim pakietem informacji repertuarze zauważyłby płynące z takich możliwości pozytywy.
Dobrym przykładem na potwierdzenie tej teorii była ostatnio mocno eksploatowana u mnie płyta Matsa Eilerstsena „And Then Comes The Night”. To z jednej strony kontemplacyjny, ale z drugiej niesamowicie wymagający materiał. Chodzi właśnie o odwzorowanie pracy wielkich membran, które w większości przypadków, niby zaznaczą swój byt w eterze, jednak przy zbyt zwiewnym potraktowaniu niskiego rejestru okazują się jedynie uderzeniem bez dalszej, wielobarwnej, trwającej prawie w nieskończoność feerii wybrzmień, natomiast w momencie problemów z utrzymaniem dolnego zakresu w ryzach lub braku jego rozdzielczości, zwyczajnie rozleją się po podłodze jako jeden wielki pomruk. A przecież rozprawiamy o zainicjowanej wielką powierzchnią membrany wibrującej fali dźwiękowej, a nie syntetycznym buczeniu. Na szczęście Classe dobrym osadzeniem w masie i barwie plus pewnego rodzaju oczekiwaną twardością dźwięku wspomniane przed momentem niuanse umiał fajnie pokazać, za co już na starcie zebrał u mnie spory pakiet plusów dodatnich.
Jednak nie samym bardziej lub mniej czytelnym dudnieniem człowiek żyje, dlatego jako kolejny ruch w transporcie CD wylądowała Diana Krall z materiałem „All For You”. Chodziło mi o weryfikację radzenia sobie z magią kobiecego głosu. Zbytnie stawianie na kontrolę dźwięku, czyli przywoływana twardość prezentacji czasem może przerodzić się w nieprzyjemną „kanciastość” – czytaj: techniczność – średnicy. Jak wiadomo, wszędzie potrzebny jest umiar, który i w tym przypadku okazał się być nieźle wdrożony w życie, gdyż może nie był to czar damskiego wokalu rodem z czystej klasy „A” stacjonującego u mnie Gryphona Mephisto, ale jak na dobrze kontrolowaną klasę „AB” zaskakująco soczysty z przyjemnymi dla ucha symptomami miękkości.
Na koniec zostawiłem sobie zderzenie tytułowego piecyka z mocnym rockiem spod znaku AC/DC „Highway To Hell”. Mam bardzo duży sentyment do tego krążka, gdyż był moim tak zwanym pierwszym razem z tego typu muzyką, dlatego jeśli coś w jego prezentacji kolokwialnie mówiąc, „nie pyknie”, staram się zrozumieć, gdzie konstruktor popełnił błąd. Owszem, czasem wynik prezentacji zależy od reszty niespecjalnie korespondującego ze sobą, bo testowo, czyli ryzykownie dobranego toru, jednak przez te kilka lat zabawy z wieloma urządzeniami nauczyłem się, jak interpretować nawet słabe odtworzenia tego materiału. Na szczęście nie musiałem zbytnio zagłębiać się w tym temacie, bowiem Kanadyjczyk swoim zapasem mocy na tyle swobodnie w dolnych zakresach i do tego wyraziście w górze radził sobie z monstrualnymi Gauderami Berlina RC-11 Black Edition, że nawet nie zauważyłem, gdy laser wrócił do stanu spoczynkowego. Atak, mocne gitarowe przebiegi i czasem w dobrym tego słowa znaczeniu wrzeszczący wokal nie pozostawiały złudzeń, to nie jest muzyka na spędzenie popołudnia w fotelowym letargu z lampką wina w ręku, tylko ładowanie akumulatorów przed kolejnym dniem zmagań z prozą życia. Jednak taki wydźwięk był możliwy jedynie dzięki przewijającym się przez ten test walorom Classé Delta Stereo, czyli potędze dolnego zakresu jako konsekwencja odpowiedniego bilansu masy i jego kontroli, właściwemu podaniu wrażliwej na soczystość średnicy dobrze napowietrzonemu górnemu zakresowi.
Jak wynika z mojego opisu, stereofoniczna końcówka kroczy drogą sekcji dzielonej serii Delta. Owszem, całość prezentacji jakościowo jest lekko uśredniona. Jednak jeśli potrafi świetnie zawiesić w eterze zmysłową Dianę Krall, znakomicie oddać istotę powstawania i trwania dźwięku po inicjacjach przez membrany wielkich bębnów, a także kiedy wybierzemy odpowiedni materiał, brutalnie, ale w pełni oczekiwanie i do tego fajnie jakościowo przyłożyć hard rockiem, ciężko jest obronić tezę, iż mamy do czynienia ze słabym urządzeniem. Komu dedykowałbym naszego bohatera? Być może zabrzmi to zbyt optymistycznie, jednak w pełni odpowiedzialnie za woje typy nie widzę najmniejszych przeciwwskazań dla nikogo. Powód? To po prostu jest dobrze skrojona brzmieniowo końcówka mocy, bez jakichkolwiek wycieczek typu: milusińskie dopalanie średnicy, czy pompowanie lotności wysokich tonów. Jest zwyczajnie równa, a przez to w pewien sposób uniwersalna. A to już pół konfiguracyjnego sukcesu.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: Horn
Cena 64 999 PLN
Dane techniczne
Pasmo przenoszenia (-3dB, 50Ω): 1Hz – 650kHz
Moc wyjściowa (1kHz, 0.1% THD+N): 12.5W / 8Ω (w czystej klasie A); 2 x 250W / 8Ω; 2 x 500W / 4Ω; 2 x 350W / 2Ω
THD (500kHz, 25Vrms @ 4Ω/8Ω): <0.0016% @ 1kHz; <0.002% @ 10kHz; <0.003% @ 20kHz
THD (90kHz, 25Vrms @ 4Ω/8Ω): <0.0007% @ 1kHz; <0.001% @ 10kHz; <0.0025% @ 20kHz
Napięcie wyjściowe: 129Vp-p @ 8Ω; 138Vp-p bez obciążenia
Impedancja wejściowa (@1kHz): 82kΩ
Wzmocnienie: 29dB
Zniekształcenia intermodulacyjne: <0.004%
Odstęp sygnał/szum: 118dB
Przesłuch: 124dB (100Hz), 107dB (1kHz), 90dB (10kHz)
Prędkość narastania sygnału: 75V / μs
Impedancja wyjściowa: 0.009Ω (100Hz), 0.009Ω (1kHz), 0.012Ω (10kHz)
Współczynnik tłumienia: 850
Wymiary (S x G x W): 444 x 492 x 222 mm
Waga: 46.4 kg