Opinia 1
Przymierzając się do zmagań z dzisiejszym obiektem audiofilskich westchnień i przeglądając bądź to dostarczone wraz z nim, bądź obecne w sieci materiały informacyjno – promocyjne zacząłem poważnie zastanawiać się gdzie tak naprawdę są granice ludzkiej kreatywności. Oczywiście chodzi mi o czysto marketingową kreatywność, gdzie twarde fakty stanowią jedynie zalążek i niezobowiązujący szkielet na bazie którego powstają barwne i mające wywołać jednoznacznie pozytywne skojarzenia opowieści. Do tego jeszcze dochodzi tzw. dotyk mistrza, bądź jak kto woli nawet dalekie powinowactwo z flagowymi, kosztującymi fortuny modelami. Mamy zatem na wyciągnięcie ręki takie perełki, jak budżetowe kolumienki B&W z odrobiną boskości legendarnych Nautilusów, czy eltaxopodobne Sonus fabery na widok których świętej pamięci Franco Serblin w grobie się przewraca. To jednak dopiero przygrywka do tego co dzieje się, gdy do gry wkraczają spece od genealogii potrafiący niczym wybitny prestidigitator wyciągnąć z kapelusza domniemanego przodka a wszystko to okrasić okrągłą datą. O co chodzi? O budzące tak zaufanie, jak i wydawałoby się zasłużony szacunek ukoronowanie pięćdziesięciu lat pracy i zdobywania doświadczeń w produkcji słuchawek przez … Denona. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda OK, bo komu, jak komu ale Denonowi długiej i pięknej historii odmówić nie sposób. Jego początki sięgają bowiem …1910 r, czyli powstania Nippon 'DENki ONkyo Kabushikigaisha a sam brand Denon światło dzienne ujrzał w 1947r. Jak widać jest gdzie szukać i grzebać. Problem w tym, że komponenty Hi-Fi w portfolio naszego bohatera pojawiają się dopiero w … 1971r. Czyli, że co? Że cały misterny plan runął? Nic z tych rzeczy Drodzy Państwo. Jak się okazuje nie tylko w Polsce można znaleźć wybitnych speców od ekshumacji, gdyż … wystarczyło cofnąć się raptem do 1928r., czyli do pojawienia się w wianuszku korporacyjnych satelitów Denona marki Columbia, dokonać wiwisekcji jej oferty i … Bingo! Mamy praprzodka obiektu dzisiejszego testu, czyli flagowych słuchawek Denon AH-D7200. O kim mowa? O zapomnianym przez ludzi i historię modelu Columbia SH-35, który dziwnym zbiegiem okoliczności z dumą prezentowany był przez warszawski Horn – dystrybutora marki, w ramach zeszłorocznego Audio Video Show.
Zostawmy jednak w spokoju przysłowiowego „hibernatusa” i zajmijmy się współczesnymi dokonaniami japońskiego giganta, bo nie da się ukryć, że jest na czym oko zawiesić.
Choć tekturowe, dość „zwyczajne” pod względem przysłowiowego łapania za gałkę biało – granatowe pudełko niespecjalnie na to wskazuje AH-D7200 to na chwilę obecną topowy a zarazem najdroższy model słuchawek Denona. Kolejny w rodzimej hierarchii AH-MM400 jest nie dość, że sporo mniejszy, to i znacząco tańszy – wyceniono go na okrąglutkie … 1 999 PLN. Mamy zatem szkolną, grzeczną stylistykę, dodatkowo podkreśloną przez głęboki granat właściwego, wewnętrznego opakowania, które skrywa prawdziwą piękność. Metaforycznie można uznać, że w tym przypadku opakowanie broni dostępu do prawdziwego oblicza japońskich flagowców niczym dzielna sekretarka o aparycji niewinnej pensjonarki drzwi do swojego, kochającego klasyczny rustykalny styl dyrektora. Głęboka czerń skóry, satyna aluminiowych odlewów i naturalne piękno dyskretnie zabezpieczonych powłoką lakierniczą orzechowych muszli sprawiają, że większości miłośników High-Endu zaczynają pocić się dłonie a tętno znacząco przekracza zalecane przez lekarzy poziomy.
Oceniając Denony jedynie po wyglądzie i idąc na łatwiznę najprościej byłoby szukać analogii w takich konstrukcjach jak recenzowane swojego czasu na naszych łamach Audio-Technici ATH-W1000X, ich następcy ATH-W1000Z, czy nawet niezwykle przystępne cenowo Meze 99 Classics Gold. Jednak wbrew pozorom, choć wszędzie motywem przewodnim jest szlachetne drewno, taka droga na skróty okazuje się nie tylko prowadzić na manowce, co być najzwyklejszym ślepym zaułkiem. O ile bowiem całą ww. listę należy zaliczyć do przedstawicieli nad wyraz ażurowych konstrukcji o tyle tytułowe Denony reprezentują zdecydowanie wyższą kategorię wagową. Proszę się jednak od razu nie zniechęcać i nie sadzić, że decydując się na tytułowe nauszniki zakładamy sobie na głowę przysłowiowe kowadło, gdyż AH-D7200 są blisko o 100g lżejsze od HiFiMAN-ów HE1000, od Audeze LCD-4 o ponad 200g a o ważących 640g Finalach Sonorus-X nawet nie ma co wspominać. To po prostu solidnie wykonane, aczkolwiek niezaprzeczalnie gabinetowo – masywne, słuchawki i tyle. Jednak ich masywność daleka jest od ciężkiej optycznie zwalistości i siermiężności. Jest w niej bowiem pewna finezja i wysublimowanie, które przywodzą na myśl prawdziwą klasykę meblarskiego designu – fotele Lounge Chair autorstwa Charlesa i Ray Eamesów. Mamy tę samą krągłość formy, podobnie szlachetne, przynajmniej na pierwszy rzut oka, materiały (m.in. przepiękne drewno orzecha) i tę samą natywną i niewymuszoną elegancję. Nie wiem jak Państwo, ale ja taką stylizację nie tyko akceptuję, co wręcz jestem jej gorącym orędownikiem.
Mamy zatem „klubowo” pikowaną wyściółkę nagłownego pałąka, masywne a więc obiecujące długowieczność aluminiowe okucia i odmieniane już przez wszystkie przypadki klasyczne, drewniane muszle. Jest jednak małe, jednak nieco burzące tę sielankę „ale”. Otóż niewielką bo niewielką, acz wręcz zastanawiająco bezsensowną łyżką dziegciu jest moim zdaniem nie tyle dobór materiałów na pas nagłowny i nausznice, co sama ich implementacja. Chodzi mianowicie o to, że o ile ukryta wewnątrz pianka z efektem pamięci jest niewątpliwie wygodna to już zastosowana tapicerka … I w tym momencie pozwolę sobie na bycie mało poprawnym politycznie.
Ciekawe jaki geniusz marketingu, albo kreatywnej księgowości wpadł na tak poroniony pomysł, żeby pady wykonać z syntetycznej skóry, czyli mówiąc wprost ze zmienionych odpadków i kleju a na wyściółkę pałąka przeznaczyć z kolei w 100% naturalną owczą skórę. Nie można było zrobić na odwrót? Żeby pady, które mają bezpośredni kontakt z wrażliwymi małżowinami otulić czymś naturalnym a pseudoekologiczny badziew dać na pałąk, który z czerepem kontakt ma zdecydowanie mniej intensywny? Aż jestem ciekaw kiedy na rynku pojawią się alternatywne zamienniki skóropodobnych oryginałów. Mniejsza jednak z tym, wyżaliłem się, dałem upust frustracji, więc możemy iść dalej.
Standardowy, 3-metrowy przewód od strony źródła zaterminowano eleganckim 6,3mm Jackiem a od strony muszli jego 3,5 mm rodzeństwem, z czego dość jasno wynika, że nie dość, że jest odłączany, to w łatwy sposób może być zastąpiony dowolnym bardziej audiofilskim zamiennikiem.
Przechodząc z poziomu powierzchni nieco głębiej w trzewia warto zwrócić uwagę, że sam ów kabelek to nie żadne poślednie OFC ze sklepu elektrycznego, lecz wyrafinowana odmiana o czystości 7N. W samych słuchawkach też jest kilka intrygujących detali. Przykładowo 50 mm przetworniki zaprojektowano w technologii FreeEdge i wykonano prawdopodobnie z … biocelulozowych nanowłókien. Również regulacji rozstawu nausznic nie potraktowano po macoszemu i zamiast standardowej stalowej taśmy użyto elegancko chromowanych prętów z dziesięciokrokową podziałką.
No dobrze. Zdążyliśmy trochę obcmokać i nieco pomarudzić nad budową i generalnie walorami natury estetycznej. Co do ergonomii, to już sprawy nieco się komplikują, bo ze słuchawkami jest jak z butami i każdy musi je po prostu pod siebie dobrać i dopasować. W moim przypadku skala dostępnych nastawów okazała się całkowicie wystarczająca, co przy moim czerepie (Pani Magda z Moko61 może to potwierdzić) wcale nie jest takie oczywiste, jednak pomimo dość, najogólniej rzecz biorąc, nieco chłodniejszej aniżeli zazwyczaj wiosny tzw. „grzanie padów” było zauważalne, więc i przerw w sesjach odsłuchowych nie brakowało.
Przechodząc do sekcji poświęconej brzmieniu już na wstępie pragnę donieść iż jest dobrze a nawet bardzo dobrze a przede wszystkim muzykalnie. Piszę to z premedytacją, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, że część z nas poszukuje w muzyce właśnie wspomnianej muzykalności i ukojenia a z kolei pozostały procent populacji pragnie być nieustannie atakowany, niekoniecznie zespolonymi ze sobą, dźwiękami rozbijanymi niemalże na atomy i zamiast słuchać wolą owe dźwiękowe atomy analizować, roaszczepiać. Dlatego uważam, że lepiej od razu wyłożyć kawę na ławę mówiąc otwarcie, że AH-D7200 to konstrukcje dedykowane audiofilsko ukierunkowanym melomanom a miłośnicy prosektoryjnego chłodu i antyseptyczności muszą niestety swojego Świętego Grala szukać gdzie indziej.
Mamy zatem przepięknie podaną barwę, organiczną soczystość tkanki wypełniającej zakreślone zauważalnie grubszą linią aniżeli np. w ATH-W1000Z kontury. Trudno jednak zarzucić Denonom brak rozdzielczości, czy przestrzeni, gdyż zarówno jeden, jak i drugi aspekt są na wysokim, acz nieprzesadzonym poziomie. Nie jesteśmy zatem atakowani ani nadmiernie wyeksponowanymi krawędziami tnącymi nasze zmysły niczym samurajska katana, jaką nad wyraz sprawnie posługiwała się Uma Thurman w epickim dyptyku „Kill Bill” autorstwa Quentina Tarantino, ani niedoścignioną dla konwencjonalnych konstrukcji przestrzennością słuchawek planarnych. Jednak mówiąc uspokajająco wszystko jest na swoim miejscu. Akcent w japońskich flagowcach stawiany jest bowiem na organicznej naturalności, z pełnym spektrum właściwych jej doznań a nie wspomnianej laboratoryjnej sterylności. Powiem nawet więcej – szukając stacjonarnych, znanych z pełnowymiarowych systemów analogii pierwszym odpowiednikiem tytułowych Denonów jaki przychodzi mi na myśl jest … najnowsza generacja urządzeń, również japońskiego Accuphase’a. To właśnie tam znajdziemy podobnie gabinetowo – rustykalną estetykę brył i równie nasycone, choć dostarczające wszelkich niuansów brzmienie. Żeby jednak nie być gołosłownym posłużę się kilkoma muzycznymi przykładami.
W ramach niewinnej rozgrzewki Denony zostały poczęstowane jazzowo-ambientowym albumem „Switch” Nilsa Pettera Molværa, gdzie „prawdziwe” instrumentarium miesza się z czysto syntetycznymi dźwiękowymi bytami. Jest zatem i szorstka a zarazem dźwięczna trąbka a tuż koło niej bliżej niezidentyfikowane cyfrowe szumy, trzaski i sample. Czy zatem „ładność” grania Denonów taki brzmieniowy galimatias uśrednia? W żadnym wypadku, jednak wyraźnie akcentując pochodzenie każdego z dźwięków (analogowe vs cyfrowe) nadaje całości natywną homogeniczność i podskórny spokój. Nie tracąc nic ze spektakularności ataków jednocześnie sprawia, że góra pasma nie rani i nie szarpie naszych skołatanych nerwów. Niby słychać wszystko, choć może raczej owemu wszystkiemu zdecydowanie bliżej jest do „wszystko, co potrzeba” aniżeli „absolutnie wszystkiego”, ale na tym pułapie cenowym zbytnio bym się takich drobiazgów nie czepiał. Nie czuć niedosytu informacji a zarazem trudno też o przesyt ich natłokiem, ot wielce satysfakcjonujący kompromis.
W minimalistycznych barokowych polifoniach wyśmienicie zarejestrowanych przez Les Voix Baroques na „Carissimi: Oratorios” w XIX w. Église de Saint-Augustin w Mirabel (Quebec/Kanda) głosy wokalistów prezentowane są nieco bliżej niż skromne, usytuowane po bokach sceny instrumentarium, jednak trudno zarzucić im nawet najmniejszą nachalność i próbę wejścia nam, czysto metaforycznie, do głowy. Jest zachowany tak odpowiedni dystans, jak i właściwa gradacja planów podkreślająca trójwymiarowość kreowanej przez słuchawki sceny. Pogłos jest słyszalny i całkiem naturalny, choć droższe, konkurencyjne i przede wszystkim planarne modele potrafią pod tym względem „nieco” więcej, żeby jednak owo więcej znać i osiągnąć trzeba po pierwsze mieć porównanie a po drugie dysponować odpowiednimi środkami finansowymi, więc w tym momencie też specjalnie bym się nie roztkliwiał.
Niejako na deser zostawiłem coś, co niezbyt często gości na recenzenckich playlistach – jubileuszowy (bez złośliwości) album „Come What(ever) May [10th Anniversary Edition]” Stone Sour a następnie poprawiłem „The Wrong Side Of Heaven And The Righteous Side Of Hell, Volume 1” Five Finger Death Punch. I co? A nic. Denony nie dość, że podołały, to bardzo szybko okazało się, że nawet najbrutalniejsze riffy i bluźniercze porykiwania im nie straszne a im szybciej, brutalniej i apokaliptyczniej się robi, tym lepszy wiatr w żagle łapią. W dodatku gdzieś po drodze gubią swoją „dyrektorską grzeczność” i stają się słodkimi brutalami gotowymi z wdziękiem agenta 007 zrównać z ziemią L.A. Właśnie na takim, jak to zwykł Jacek określać „łomocie” najwidoczniej puszczają im zaimplementowane przez producenta hamulce i stawiają na cudowny spontan idący w parze z zaskakującą potęgą. Przypominający biblijny koniec świata spektakl budowany jest bowiem na solidnej i ciężkiej jak diabli, schodzącej niemalże piekielnych czeliści, basowej podwalinie, na której to wszystko, co najlepsze ma do zaoferowania prezentuje pulsująca i krwista średnica zwieńczona ociekającą złotem górą. Ot taki bizantyjsko-barokowy danse macabre japońskiego samuraja. Nie wiem jak Państwo, ale ja takim obrotem sprawy byłem szczerze zachwycony. Proszę o wybaczenie, ale zwrot „wniebowzięty” jakoś średnio mi się w tym miejscu komponował…
I cóż zatem począć z tymi Denonami AH-D7200? Na pierwszy rzut oka wyglądają jak przysłowiowe milion dolców, lecz bliższy kontakt odkrywa zastanawiające i wręcz irracjonalne oszczędności na materiale otulającym pady a więc elemencie w słuchawkach krytycznym. Również ekshumacyjna polityka marketingu i usilne poszukiwanie praprzodka może dawać odwrotny do zamierzonego rezultat. Jeśli jednak odrzucimy powyższe „ale” bardzo szybko okaże się, ze tytułowe Denony nie dość, że warte są każdej, wydanej na nie złotówki, co po prostu to świetnie grające, solidnie wykonane słuchawki, które sporo zyskują gdy po pierwsze wepniemy je w coś sensownego i to począwszy od iFi Audio Micro iDSD Black Label, czy nawet dziurki w niepozornym Lebenie CS300F a po drugie poczęstujemy naprawdę potężną dawką decybeli. Dokonując zatem bilansu wszystkich „za” i „przeciw” jestem na … TAK!
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini; iFi Audio Micro iDSD Black Label; Fostex HP8Mk2
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Fostex TH900 mk2
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Leben CS300F
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform; Thixar Silence Plus
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Wbrew pozorom, temat posiadania w swojej kolekcji komponentów audio słuchawek nie jest tak banalny, na jaki wygląda. Dlaczego? Gdy większość z tych, którzy z racji posiadania edykowanego audiofilskiego lokum wydawałoby się naturalną koleją rzeczy zdroworozsądkowo od nich stronią, w naszym trochę szalonym światku całkiem spora grupa im podobnych nie wyobraża sobie bez nich życia. I przyczyna nie leży tylko w samej chęci ich posiadania, co raczej konieczności pełnego oprzyrządowania w wypadku napadu “audiophilii nervosy”, podczas ataku której zaślepiony dogłębną weryfikacją słuchanego urządzenia meloman konfrontuje wynik mających swoje ograniczenia w oddaniu najdrobniejszych niuansów kolumn z często pozwalającymi usłyszeć nieco więcej słuchawkami. Śmieszne? Niestety, jest to najprawdziwsza prawda, o czym łatwo można przekonać się podczas przeglądania for internetowych. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, iż każdy ma jakiegoś bzika i tylko od niego zależy, w jaki sposób daje mu upust. Ale rozbiegówka wstępniaka nie miała na celu piętnować z naszego punktu widzenia pozytywnie zakręconych audiofilów, tylko pokazać, iż każdy szanujący się periodyk audio nie może omijać tego działu audio i gdy tylko nadarzy się ku temu okazja, ochoczo stawać z proponowanymi przez dystrybutorów nausznikami w recenzenckie szranki. A co w takim razie będzie clou dzisiejszego odcinka? Biorąc pod uwagę profil naszego portalu już sam tytuł dla wielu może być lekkim zaskoczeniem, gdyż po raz pierwszy zawita u nas stawiająca na produkty dla zwykłego Kowalskiego japońska marka Denon. Jednak będąc czujnym każdy z Was z pewnością wietrzy w tym jakąś ciekawostkę? Jeśli tak, macie całkowitą rację, gdyż na nasz recenzencki stół trafiły najnowsze, ukrywające się pod oznaczeniem AH-D7200, flagowe słuchawki wspomnianego rodem z Japonii brandu, których wizytę w naszych progach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi HORN.
Jak przystało na może nie zawsze, ale bardzo często wymykający się zimnej kalkulacji maksymalnego zysku produkt flagowy, tytułowe słuchawki w kwestii designu i gwarancji solidności podczas długiego użytkowania są zbiorem fantastycznie komponujących się razem półproduktów. W jego skład wchodzą czyniące z testowanych nauszników konstrukcję zamkniętą, sygnowane logo marki, skrywające przetworniki drewniane muszle, wykonane z aluminium elementy nośne szkieletu i ubrana w miękką skórę poduszka nagłowia oraz padów wokół-usznych. W umożliwiającym zaprzęgnięcie ich do pracy komplecie startowym znajdziemy jeszcze otulony w przyjemną w dotyku materiałową koszulkę przewód łączący słuchawki ze wzmacniaczem i odporny na nieprzewidywane uszkodzenia mechaniczne futerał. Na tym kończy się opis wizualizacyjny stanowiącego nasz punkt zainteresowania produktu ze szczytu oferty Denona. Jednak jeśli komuś wydaje się, że ów wymieniony, stanowiący o wyjątkowości produktu pakiet dóbr jest niewystarczający, z ostateczną oceną proszony jest poczekać do kontaktu osobistego. Zapewniam, na tym pułapie cenowym lista użytych materiałów i jakość wykonania AH-D7200 dla większość konkurencji może być wzorem do naśladowania.
Przygotowując grunt pod poniższy test zwrócę uwagę, iż cały proces odbył się przy użyciu japońskiego wzmacniacza Leben CS300F z bardzo dobrze ocenianym tak przez użytkowników, jak i prasę wyjściem słuchawkowym, a jego wynik konfrontowałem ze starą konstrukcją niemieckiego Sennheisera HD-600. Bardziej spostrzegawczy czytelnicy natychmiast zobaczą, iż obydwu kontrpartnerów dzieli dekada rozwoju tego działu audio, ale poczciwe “Senki” są na tyle rozpoznawalne, że z pewnością ułatwią Wam korelację tego co napisałem o 7200 z ogólnym postrzeganiem prześwietlonych przez lata na wszystkie strony, obecnie odchodzących na zasłużoną emeryturę 600-ek. Po takim wywodzie nie może paść inne pytanie niż: “To jest progres, czy nie?” Naturalnie, że jest. Jest na tyle ciekawy, że mimo całkowicie odmiennego ogólnego sposobu prezentacji muzyki, obie konstrukcje w temacie szybkości dźwięku wydają się iść łeb w łeb. A w czym zatem się różnią? Niemcy postawili na wyczynowość w oddaniu ilości informacji, jednak w ogólnym rozrachunku odbiło się to kosztem wypełnienia. To zaś natychmiast powoduje, iż wiele opartych o głębię środka pasma nurtów muzycznych traci na typowej dla nich intymności. Owszem, zawsze znajdą się zwolennicy podobnych efektów soniczych, jednak świat na tyle poszedł do przodu, że coraz częściej zdaje sobie radzić w połączeniu szybkości narastania dźwięku z niezbędnymi pokładami muzykalności nawet na przyjaznych dla większości populacji homo sapiens pułapach kwotowych. I właśnie tą, próbującą pogodzić ogień z wodą drogą kroczą bohaterki naszego spotkania. Może nie jest to wyczyn zarezerwowany dla najlepszych typu: japoński Final, czy amerykański HIFIMAN, ale przyznam szczerze, że te kilkanaście spędzonych razem sesji muzycznych w momencie życiowego przymusu zakupu podobnych akcesoriów bardzo mocno optowałoby za Denonami. Dlaczego? Patrząc na ogólną, fantastyczną prezentację wizualną przy w miarę zdroworozsądkowo ustanowionej półce cenowej otrzymujemy pełnię kontynuacji jakościowej w sprawach okołodźwiękowych. Każda chwila ich bytu na naszej głowie obfituje w bardzo dobrze skrojoną (oczywiście jak na słuchawki) wirtualną scenę muzyczną z dużą swobodą kreowania jej poprzez efekt napowietrzenia. Czyżbym lekko zakręcił? Ok. Dla laika brzmiałoby to tak: bardzo czytelnie rozlokowani artyści w oddalonej od środka głowy rozległej sferze. Co ciekawe, owa prezentacja przez cały czas oferowana jest z dobrym wypełnieniem dźwięku, które mimo wszystko czasem powoduje lekkie perturbacje szybkościowe, co w tym przypadku może przez obytych z topowymi konstrukcjami świata słuchaczy da się zaobserwować, ale w rozsądnej korelacji z ceną wydaje się być praktycznie pomijalnym aspektem. Czaruję? Nic z tych rzeczy. Proszę bardzo. Gdy wziąłem na tapetę płyty jazzowe, w tym przypadku posłużę się najnowszym krążkiem Tomasza Stańki z New York Quartet “December Avenue”, okazało się iż nasze Japonki rysują bardzo intymny, ostatnimi czasy jakże pożądany w twórczości naszego trębacza przekaz. I nie ma znaczenia, że obraz jest trochę słodki i w górnych rejestrach nieco pozłocony, ważne, że ze słuchania tak namalowanej muzyki mamy wiele przyjemności. Podobnie wypadła muzyka klasyczna, której przedstawicielem był krążek z dziełami Pagininiego “Diabolus In Musica”. Będące punktem zapalnym tego wydawnictwa skrzypce aż kipiały kolorystyką dźwięków, przy fantastycznym oddaniu informacji o materiale strun i pudła rezonansowego. Jednak najciekawszym, będącym potwierdzeniem torii łączenia barwy z szybkością dźwięku przez Denony elementem tego krążka był efektownie energiczny proces narastania spiętrzonych akordów pełnego składu orkiestry. Naturalnie, można lepiej, ale bardzo rzadko w tej lidze cenowej. Aby potwierdzić ten aspekt w napędzie odtwarzacza wylądował grany przez polskich muzyków z grupy Contemporary Noice Quintet free jazz. I? Spotkanie wspomnianych, realizujących płytę “Pig Inside The Gentleman”, panów zaowocowało utwierdzeniem mnie w przekonaniu, iż ów mariaż ciekawej energii grania w połączeniu z jego intymną kolorystyką nawet w tak szybkim, dla wielu niewtajemniczonych w świat szaleńczego jazzu bardzo niezrozumiałym gatunku muzycznym dla testowanych japońskich słuchawek nie jest specjalnym problemem. Nie tylko potrafiły uniknąć szkodliwego przesłodzenia, ale nie poległy na oddaniu szybkości granych bez wytchnienia szaleńczych fraz muzycznych. Gdy tak trochę z niedowierzaniem słuchałem tej płyty, w pewnym momencie chyba zrozumiałem, gdzie tkwi clou całego programu. Pierwsze krążki zbyt wiele pozytywnego z tego czerpały, dlatego w pełni kontent naturalną koleją rzeczy miałem problemy by to wychwycić. Dopiero zmasowany atak dęciaków i ich nie dające chwili wytchnienia rytmy pokazały, iż winowajcą za całość prezentacji w dobrym tego słowa znaczeniu są prawdopodobnie drewniane muszle okalające przetworniki. W kwestii zrozumienia zamysłu konstruktorów nagle wszystko zaczęło się zazębiać. Fajna barwa, dobre oddanie rytmu i ta przewijająca się przez wszystkie gatunki muzyczne maniera unikania ostrości. A skąd mi to przyszło do głowy. Niecały rok temu miałem przyjemność bawić się słuchawkami marki Audio-Technica, które wypuszczając bardzo podobne konstrukcyjnie modele jeden ubrali w muszle oparte o metal, a drugi o będące dobrem dodanym również testowanych Denonów drewno. I właśnie to wydarzenie pozwoliło mi teraz znaleźć sznyt grania opiniowanej dzisiaj konstrukcji. Oczywiście to jest tylko odpowiednie przyprawienie dźwięku, a nie jego dominacja, dlatego jeśli będziecie przymierzać się do kupna AH-D7200, prawdopodobnie tak jak ja odbierzecie to jako najprawdziwsze dobro, a nie jakąkolwiek szkodliwość.
Ten test pokazał dwie ciekawe rzeczy. Pierwsza udowadnia, że gdy w procesie tworzenia produktu unika się szkodliwego dla końcowych efektów dźwiękowych kalkulowania jak największych zysków, generowana przez dany komponent muzyka potrafi być bardzo satysfakcjonująca nawet dla obracającego się na co dzień na szczytach High Endu osobnika. Druga zaś pokazuje, w jaki sposób z punktu widzenia sznytu całości przekazu producenci już w procesie projektowym są w stanie ukierunkować ogólny charakter brzmienia. Owszem, to jednak wprowadza ogólną wartość dodaną do każdego słuchanego gatunku muzycznego, ale nie przejmujcie się, w tym przypadku jest jedynie drobnym aspektem, który w większości przypadków wyjdzie na plus. Jeśli jednak ktoś z Was nastawiony jest na szybkość i brak podkolorowań za wszelką cenę, musi szukać gdzie indziej. Tytułowe przedstawicielki kraju kwitnącej wiśni stawiają na muzykalność.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Horn
Cena: 3 499 PLN
Dane techniczne:
Przetworniki: Dynamiczne
Konstrukcja obudowy: Zamknięte
Impedancja: 25 Ω
Skuteczność: 105dB
Pasmo przenoszenia: 5 – 55 000Hz
Maksymalna moc wejściowa: 1 800 mW
Jakość kabla: miedź OFC 7N (99,99999%)
Rozmiar przetwornika: 50 mm
Długość przewodu: 3m
Typ wtyku: 6,3mm duży jack
Waga bez kabla: 385g
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Wzmacniacz z wyjściem słuchawkowym Leben CS300F