Opinia 1
Choć zgodnie z ludzką naturą, czyli niezwykle szybką nie tylko akomodacją, lecz i błyskawicznym uzależnieniem od komfortu oraz pławienia się w luksusie, co poniekąd potwierdza słowa Terencjusza („homo sum, humani nihil a me alienum puto”) nie mamy absolutnie żadnych obiekcji przed zajmowaniem się wyłącznie High-Endem, to chociażby z racji podstawowej ludzkiej przyzwoitości regularnie zerkamy i bierzemy na redakcyjny tapet zdecydowanie bliższe szarej rzeczywistości i skierowane do szerszej populacji homo sapiens przejawy nomen omen ludzkiej aktywności. Dlatego też po stworzonych z myślą o potężnych końcówkach mocy flagowych Project-ach V-1 C19 przyszła pora na bardziej przystępną, choć równie „wysokoprzepustową” propozycję japońskiego specjalisty, czyli debiutujący podczas minionego monachijskiego High Endu i już niejako na starcie definiowany jako nad wyraz korzystnie skalkulowany pod względem relacji jakości do ceny Furutech Origin Power NCF-E(R).
Zgodnie z pozycjonowaniem naszego gościa w firmowym cenniku na pierwszy rzut oka wszystko jest na swoim miejscu. Zamiast zarezerwowanej dla flagowców bambusowej szkatułki mamy klasyczne, srebrzyste kartonowe pudełko, sam przewód ma wysoce akceptowalny przekrój, skromną, czarną koszulkę ochronną spod której przeziera błękit spodniej otuliny, oraz dość budżetowe wtyki, czyli popularne, rodowane FI-E-38R NCF/ FI-28R NCF. W tym momencie warto zwrócić uwagę na wysoką sztywność oraz sprężystość Origin-a, co trzeba uwzględnić przy wygospodarowywaniu miejsca na jego aplikację. Ergonomię poprawiają nieco redukujące przekrój końcowych kilkunastu centymetrów aluminiowe tuleje pełniące również rolę informacyjno – dekoracyjną.
Za to pod względem anatomii widać, że jeśli nie cała ekipa Furutecha, to przynajmniej jej dział R&D tak w czasie projektowania, jak i zatwierdzania tytułowego przewodu mogących optować za optymalizacją kosztów własnych księgowych nader skutecznie odizolował, ograniczając ich moc decyzyjną. Okazuje się bowiem, że pomimo niezwykle przystępnej ceny każdy z trzech przewodników Origin Power NCF-E(R) składa się z siedmiu 35-żyłowych wiązek z poddawanej kriogenicznym i demagnetyzacyjnym procesom miedzi α (Alpha) μ- OFC o przekroju 6,22 mm² (≈9AWG)! Z nie mniejszą atencją potraktowano kwestie izolacyjne stawiając na kombinację otulin z PVC i ekranów. I tak, każdy z przewodników biegnie w polietylenowej rurce o średnicy ok. 5,5mm. Całość przed wibracjami zabezpiecza 13,5mm warstwa zawierającego NCF i antystatyczne cząsteczki węgla czarnego PVC na której zapleciono ekran z 9 x 24 żył o ∅ 0,12 mm z miedzi α (Alpha)μ-OFC. Następnie znajdziemy kolejną czarną otulinę PVC z cząsteczkami węgla, zewnętrzną powłokę z elastycznego perłowo-niebieskiego PVC o średnicy 18mm i zewnętrzny czarny oplot z przędzy nylonowej o średnicy 19 mm.
Śmiem twierdzić, iż patrząc tak na aparycję, jak i trzewia naszego dzisiejszego gościa nie trzeba mieć ponadnaturalnych zdolności dedukcyjnych, by dojść do wniosku, iż Furutech stworzył kolejną odmianę, po FP-3TS762, przysłowiowego woła roboczego. Tak, tak mili Państwo, Origin Power NCF-E(R) nie ma za zadanie kusić fikuśnym umaszczeniem, czy biżuteryjną konfekcją jak daleko nie szukając szlachetniej urodzona „landryna”, czyli DPS-4.1 (pierwszą – różową a nie jak obecnie fioletową wersję bardzo mile wspominamy), czy stanowić wyznacznik prestiżu w stylu ww. V-1-ki. O nie, jego rola jest zdecydowanie bardziej prozaiczna, lecz wbrew pozorom nie mniej ważka i istotna. Myliliby się jednak ci, którzy sądziliby, że chodzi o otwarcie oczu i uszu niedowiarkom w znaczenie przewodów zasilających wątpiącym, bądź wręcz je całkowicie negującym, bowiem ekipa z Tokio już lata temu (warto przypomnieć, iż staż Furutecha powoli dobiega 40-ki – na rynku jest obecny od 1988 r.) przestała tracić czas i energię na ujmując sprawę metaforycznie zabawę w pszczoły, udowadniające muchom, że miód jest lepszy niż g***o. Tu raczej chodzi o zaoferowanie świadomym odbiorcom odpowiedniego akcesorium pozwalającego z posiadanych przez nich urządzeń wycisnąć możliwie największy potencjał przy optymalnych, zdroworozsądkowych kosztach. I po w pięciu Origin-a w swój system jedyne co pozostaje mi uczynić, to przyznać Japończykom słuszność, zarazem potwierdzając zgodność uzyskanego efektu z ww. deklarowanymi założeniami. Samosprawdzająca się przepowiednia i materializacja myślenia życzeniowego? Bynajmniej, po prostu chłodna i rzeczowa obserwacja zmian wprowadzonych przez tytułowy przewód.
Jednak od początku, czyli od zaanonsowanego sesją unboxingową rozpoczęcia jego wygrzewania (dotarł do nas fabrycznie nowy egzemplarz) po finalne, krytyczne odsłuchy jasnym było, że to szalenie rzetelny przewód. Niemniej jednak przewód, choć nie mając ambicji wywoływania efektu Wow! takową reakcję zdolny jest wywołać. Chodzi bowiem o to, iż jego pojawienie się w systemie i wpięcie bądź pomiędzy ścianą a listwą, bądź ww. ściennym gniazdkiem a nawet wielce żarłocznym odbiornikiem, u mnie rola największego głodomora przypadła 300W integrze Vitus Audio RI-101 MkII, każdorazowo owocuje zauważalnym przyrostem witalności i motoryki przekazu wraz z może nie tyle dodatkowym zastrzykiem dżuli i adrenaliny, co uwolnieniem drzemiącej, czyli de facto cały czas obecnej, acz będącej w fazie swoistej anabiozy, mocy – potencjału energetycznego zasilanych urządzeń. Jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć cały czas skupiam się niejako na wolumenie, bezwzględnych wartościach i skali generowanego dźwięku jako takich, dziwnym zbiegiem okoliczności dyplomatycznie pomijając aspekt finezji, bądź pozwalającej podzielić przysłowiowy włos na czworo rozdzielczości. Nie jest to bynajmniej przypadek bądź podobno wrodzona, perfidia, lecz pochodna przypisanej tytułowemu przewodowi roli. Wspomniane przed chwilą aspekty są bowiem domeną jego szlachetniej urodzonego bądź uzbrojonego w wyższej klasy konfekcję rodzeństwa, więc wzajemna – w obrębie marki, kanibalizacja nie jest w tym momencie nikomu potrzebna. Chociaż … doświadczenia z przetestowanymi i przez lata z powodzeniem używanymi na budżetowym FP-3TS762 50-kami jasno wskazują, iż warto poczynić pewne inwestycje, by z niepozornego przewodu wycisnąć wszystko co najlepsze. Wracając jednak do meritum uczciwie trzeba przyznać, iż im gorszy los Origin-owi zgotujemy i im bardziej skalę trudności wywindujemy, tym lepiej. Wielka symfonika w wykonaniu The Philadelphia Orchestra pod Stokowskim („Stokowski: Gran Galà, vol. I” i „Stokowski: Gran Galà, vol. II”)? Proszę bardzo. Opętańcze ryki i deathcore’owa kakofonia serwowana przez pochodzącą z Knoxville w Tennessee formację Whitechapel („Hymns in Dissonance”), a może elektroniczne gwizdy, modulacje i infradźwiękowe loopy rodem z samego dna piekieł uchwycone na „Heat Death of the Universe” Murkury? Ależ oczywiście. Tutaj nie ma rzeczy niemożliwych – wgniatające w fotel Tutti ma w pełni adekwatny odpowiedzialnemu za nie aparatowi wykonawczemu wolumen i energię a zarazem nie jest monolityczną falą dźwiękową, lecz złożoną z precyzyjnie zlokalizowanych źródeł pozornych konstrukcją. Podobnie jest z ww. brutalnymi odmianami metalu, gdzie podwójna stopa nie dudni monotonnie, lecz dokonuje dzieła zniszczenia bestialskimi multi-kopnięciami z wyraźnie zaznaczonym momentem uderzenia w naciąg. Swoimi prawami rządzi się za to elektronika, gdyż niezwykle trudno wyrokować co poeta miał na myśli bazując li tylko na wygenerowanych cyfrowo samplach, niemniej jednak śmiało możemy uznać, iż dzięki tytułowemu Furutechowi nijakich limitacji nie doświadczymy. Co ciekawe nawet w porównaniu z bazującą na jeszcze grubszych (8AWG – 8,4 mm²) przewodnikach moją dyżurną Gargantuą II japoński przewód nie dość, że w niczym pod względem wolumenu i zejścia nie ustępuje „amerykańskiemu pytonowi”, to jeszcze oferuje zauważalnie lepsze różnicowanie i motorykę. Jest bardziej zwinny – ma mniejszą bezwładność, co przy gęstych aranżacjach owocuje lepszą czytelnością i kontrolą najniższych składowych o samym wglądzie w strukturę nagrania nawet nie wspominając.
Jak mam cichą nadzieję z powyższych refleksji i obserwacji wynika Furutech Origin Power NCF-E(R) może i nie jest topowym osiągnięciem japońskich metalurgów i nie ma ambicji konkurowania nawet ze swoim, szlachetniej urodzonymi współtowarzyszami z tokijskiej stajni, jednak ma w sobie coś, co sprawia, że nie sposób pomijać go w rozważaniach dotyczących świadomego okablowania posiadanego systemu. Oczywiście chodzi o ponadprzeciętną wydajność prądową świetnie sprawdzającą się tam, gdzie jakakolwiek limitacja podcina skrzydła dynamice i motoryce prezentacji. Jeśli zatem dysponujecie Państwo potężnymi końcówkami, rozbudowanymi systemami i generalnie łasą na energię elektryczną układanką, gustujecie w wielkiej symfonice, ciężkim rocku i nie mniej wymagającej elektronice, a jednocześnie niespecjalnie czujecie potrzebę bolesnego drenażu domowego budżetu, to prawdę powiedziawszy nie macie zbyt dużego pola manewru. A mówiąc wprost tytułowy przewód jest jednym z niewielu godnych polecenia rozwiązań.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance + zwory ZenSati Angel
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jeśli w miarę regularnie odwiedzacie nasz portal, z pewnością wiecie, że obecnie tytułowy Furutech konsekwentnie rozwija soją flagową linię V1. Jubileuszową linię początkowo z założenia mającą być ograniczoną li tylko do kabla zasilającego, jednak na tyle dobrze przyjętą przez rynek, że mocodawcy marki postanowili powołać do życia pełen zestaw. Jak pokazują nasze batalie testowe w tym temacie są już na przysłowiowym finiszu, co przy posiadaniu sporej palety tego typu dobrze sprzedających się produktów sugerowałoby zapowiedź trendu spowalniającego wszelkie ruchy w temacie projektowania czegoś nowego. Jednak nie u Japończyków takie numery, czego dowodem jest dostarczony na dzisiejszą sesję testową, najniższy model terminowany fabrycznie – większość niedrogiego okablowania oferowana jest na metry, dostarczony przez katowicki RCM przewód zasilający Furutech Origin Power NCF-E(R). Jak widać ekipa z kraju kwitnącej wiśni wie, że nie samymi topowymi konstrukcjami meloman żyje, a my sprawdzimy, jaką ma dla nich ofertę z puli dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego.
Nasz bohater to typowy Furutech. To zaś oznacza, że jest w pełni opisany i pokazany w poprzecznym przekroju z najdrobniejszymi niuansami na firmowej stronie. To zaś udowadnia, że marka znając swój potencjał jakościowy nie tylko nie boi się pokazać potencjalnemu nabywcy zastosowanych pomysłów technicznych, lecz nie ma obaw także przed kopiowaniem przez etatowych podrabiaczy z kraju środka wszystkiego co się da, ale również poszukiwaczy teorii spiskowych twierdzących, że wszystko robione jest przez jednego producenta i tylko strojnie terminowane, aby chwycić klienta za oko. Dlatego kierując zainteresowanych dogłębnym poznaniem budowy modelu Origin Power na stronę producenta wspomnę jedynie o jego najważniejszych cechach. Pierwszą jest oczywiście użycie w roli przewodników wysokiej czystości miedzi Alpha-OFC. Co istotne, każdy przebieg pojedynczego sygnału składa się z 7 żył splecionych z cieniutkich drucików o średnicy 0.18 mm co finalnie daje przekrój całości przewodnika na poziomie niemalże 9AWG. To oznacza, że każda z żył to około 6mm² czystej miedzi, co u konkurencji jeśli w ogóle się zdarza, to jest wielką rzadkością. Tak wykonane przebiegi sygnału oczywiście zaizolowano serią kilku warstw materiału na bazie PVC oraz gdzieś po środku następujących po sobie warstw izolacji zaekranowano wykonaną z tej samej jakości miedzi siatką. Na koniec, aby kabel prezentował się estetycznie, całość ubrano w elastyczną, po części opalizującą czernią, a po części ciemnym błękitem, nylonową plecionkę. Jeśli chodzi o terminację rzeczonej sieciówki, idąc tropem przygotowania oferty dla szerokiej rzeszy użytkowników wykorzystano stosunkowo niedrogie, jednak wykonane w najnowszej technologii NCF wtyki FI-28 NCF (R) oraz FI-E38 NCF(R). Jak wspominałem, tę czynność wykonuje producent, dlatego na koniec w drogę do klienta testowany kabel pakowany jest w estetyczne, srebrne, wyściełane profilowaną gąbką kartonowe pudełko.
Jak można było się spodziewać, przywołana w poprzednim akapicie średnica czynna przewodników u naszego bohatera dawała jasny sygnał, że konstruktorzy postawili na minimalizację ograniczeń ilości przepływających przezeń życiodajnych dla elektroniki elektronów. To zaś sprawiło, że po wpięciu Origin Power w tor w dobrym tego słowa znaczeniu muzyka wręcz eksplodowała. Zyskała ogólna dynamika w rozumieniu szybkości i otwartości prezentacji. Co ciekawe, wszystko odbywało się pod znakomitą kontrolą, a fajną cechą szczególną podania słuchanego materiału było przyjemne w odbiorze lekkie doświetlenie wyższej średnicy. Nie w sposób krzykliwy, czy boleśnie rozjaśniający dany materiał, tylko wzmagający efekt radości projekcji wydarzeń na wirtualnej scenie. Nagle pojawił się większy, ale w żądnym wypadku nachalny, za to powodujący u mnie efekt „dygającej nóżki” drive, co bezwiednie zmuszało do wkładania do odtwarzacza CD większej ilości nastawionych na emanację tego typu artefaktami płyt. To oczywiście nie oznacza, że ucierpiały na tym gatunki melancholijne choćby Leszka Możdżera w dream teamie z Larsem Danielsonem i Zoharem Fresco na płycie „The Time”. Te również wypadały bardzo dobrze, gdyż w testowej konfiguracji dostawały zastrzyk lekkiego zwiększenia pakietu informacji, a tym samym wglądu w nagranie, co w przypadku operowania ciszą z bardzo delikatnymi dźwiękami w eterze jest nie do przecenienia. Jak zapewne wiecie, taki rodzaj jazzu jest mi bardzo bliski i wiem, kiedy jego wizualizacja jest zbyt oszczędna a kiedy nazbyt ekspresyjna w domenie transparentności podania. I w oparciu o wieloletnie doświadczenia byłem rad, że mimo podkręcenia emocji w wyższej średnicy ta pełna zadumy muzyka nadal stawiała na romantyzm w odniesieniu do napawania się grą pełnego składu, a nie nadinterpretację w eksponowaniu gry pojedynczych muzyków. Chociaż, gdy mieli swoje przysłowiowe pięć minut w solowych popisach, system ochoczo to pokazywał, lecz gdy do głosu dochodziła cała zbieranina artystów, umiał spuścić z tonu i serwował spójny występ opisywanej trójki. Wracając jednak do produkcji cięższego kalibru, jak choćby muzyka spod znaku odbytego w minioną sobotę, prawdopodobnie najważniejszego rockowego koncertu tego roku legendarnego zespołu Black Sabbath z wieloma gośćmi, dla mnie tego typu muza była największym beneficjentem zastosowania testowanego Furutecha sieciowego. W pierwszej kolejności dostałem szybkość i drapieżność, co było ewidentną wodą na młyn popisów Ozzy Osbourne’a, ale co bardzo istotne, przekaz również oferował niezbędną dla uzyskania kopnięcia dźwiękiem – o to w tej muzyce chodzi – dawkę masy. Efekt takiego potraktowania słuchanego materiału był naprawdę wciągający, gdyż system bez najmniejszego problemu realizował zamierzenia tej jednak wymagającej stosownego pakietu energii twórczości. Co więcej, dodatkowo niejako w pakiecie wpływu kabla bardzo dobrze w odbiorze do głosu dochodziły także takie aspekty, jak wirtuozeria pracy instrumentów oraz wokaliza. Jednym słowem, za sprawą japońskiego produktu przy mocnym uderzeniu dzięki otwarciu centrum pasma nieco bardziej zbliżyłem się do emocjonalnej nieprzewidywalności opowieści muzycznych Black Sabbath. Tak tak emocjonalnej, gdyż mimo hołubienia jazzowi, rock i jego wszelkie odmiany obecnie są moim drugim muzycznym konikiem, co opisany dziś test nie tylko znakomicie potwierdził, ale pokazał, że w duchu nie jestem jeszcze zbyt stary, aby cieszyć się tą fantastycznie zaaplikowaną dawką decybeli.
Komu sugerowałbym próby na żywym organizmie z tytułowym Furutech-em Origin Power NCF(R)? Moim zdaniem problem ze zrozumieniem lub ewentualnym niewykorzystaniem potencjału rzeczonej sieciówki mogą mieć jedynie właściciele systemów nazbyt jasnych, swą prezentacją wpadających w efekt pękania szkliwa na zębach. Wiem, że osobnicy tego tupu projekcji są wśród nas, dlatego sygnalizuję, iż może być różnie. Jednak z drugiej strony oferowana przez kabel masa dźwięku może sprawić, że te cherlawe układanki po wypięciu jakiegoś „krzykacza” mogą doznać ciekawej odmiany. Esencjonalności w stylu estetyki radia BBC nie uzyskamy, ale nawet szczypta body może być tym, czego od dawna Wam brakowało. Reszta populacji melomanów w moim odczuciu do ewentualnych prób nie ma jakichkolwiek przeciwwskazań.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80