Jeśli po raz kolejny widząc na naszej „okładce” jakieś pozornie zupełnie zbędne ustrojstwa do przesyłu danych po sieci Ethernet zastanawiają się Państwo po jaką cholerę się w tym, mówiąc brzydko, „babrzemy”, to od razu odpowiem przewrotnie, iż powodów jest kilka. Pierwszym jest … bo możemy. Drugim, bo lubimy wyciskać z własnych systemów więcej dobrego, aniżeli często sami producenci by przypuszczali, że się da. A po trzecie … bo takie szerokorozumiane działania dopieszczające po prostu słychać. Zdziwieni? Śmiem twierdzić, iż część z Państwa, jeśli owego zdziwienia po sobie nie okazuje, to przynajmniej szczerze wątpi i to zarówno w zasadność takich działań, jak i nasze zdrowie psychiczne. Zanim jednak zaczniemy wzajemnie diagnozować własne urojenia i omamy słuchowe sugeruję najpierw na spokojnie zastanowić się co komu szkodzi, zamiast wzajemnie obrzucać się kalumniami, najpierw na spokojnie usiąść i dane „coś” sprawdzić u siebie, by było o czym dyskutować, by mieć do tego merytoryczne, empirycznie zdobyte, a nie li tylko „wyczytane” podstawy. Skoro bowiem, abstrahując już od szalenie wrażliwych na wibracje gramofonów, kwestia odpowiedniego usadowienia i generalnie zapewnienia możliwie komfortowych warunków dla przedstawicieli domeny cyfrowej, jaką niewątpliwie są przetworniki powszechnie nazywane DAC-ami nikogo nie dziwi (vide eksmisja zasilania do zewnętrznego modułu i granitowa płyta pod Brinkmann Audio Nyquist mk2) to co komu szkodzi w podobny sposób zadbać o kolejne źródło towarzyszącej nam na co dzień, lub jedynie od święta muzyki, czyli Internet/Intranet. Sprawę można oczywiście załatwić raz i porządnie, czyli szarpnąć się na ultra high-endowy duet Telegärtner M12 SWITCH GOLD & JCAT OPTIMO 3 DUO, bądź operując na tym samym, iście stratosferycznym pułapie uprościć cały system do dedykowanego zastosowaniom audio routera WRouter marki Waversa Systems Japan. Z drugiej jednak strony doskonale zdaję sobie sprawę iż powyższe rozwiązanie zarezerwowane jest dla nie dość, że majętnych, to nad wyraz gorliwych akolitów grania z plików, którzy jadą po przysłowiowej bandzie. Dla reszty populacji upatrującej w digitalizacji i streamingu swojej przyszłości od jakiegoś czasu, w miarę regularnie, staramy się przedstawiać najprzeróżniejsze propozycje ułatwiające tworzenie własnej – dedykowanej zastosowaniom audio infrastruktury sieciowej. Krótko mówiąc bierzemy pod lupę m.in. switche, serwery multimedialne i okablowanie sukcesywnie zdobywając doświadczenie i rozeznanie w rynku. Trzymając rękę na pulsie co i rusz natrafiamy na różne ciekawostki, które o ile to tylko możliwe weryfikujemy we własnych systemach. I taki też był impuls do niniejszej epistoły. Eksplorując bowiem odmęty Internetu i zapuszczając się w zakątki tematycznych for i grup, gdzie wydawać by się mogło powszechnie uznawany za uniwersalny język angielski okazywał się całkowicie bezużyteczny, gdyż królowało tam zupełnie niezrozumiałe dla niewtajemniczonych piśmiennictwo kanji od czasu do czasu „objaśniane” hiraganą, lub różne odmiany chińskiego widać było zaskakującą dbałość o ten nieco po macoszemu traktowany segment rynku. Jednak to nie to było najważniejsze, gdyż moją uwagę zwróciły systemy, w których brać plikolubska używała nie pojedynczych switchy, lecz podwójnych – wpiętych jeden za drugim – kaskadowo. Bardziej dogłębny research wykazał, iż taką konfigurację poleca również goszczący już dwukrotnie na łamach Soundrebels Silent Angel a mając na uwadze, iż i nasz rodzimy dystrybutor ww. marki – wrocławskie Audio Atelier, dość entuzjastycznie wypowiadało się o takim, zdublowanym set-upie nie pozostało mi nic innego jak własnousznie przekonać się o jego zaletach. Tym oto sposobem doszliśmy do clue, czyli do tematu dzisiejszej recenzji – maksymalnie rozbudowanego, firmowego zestawu dwóch switchy Silent Angel Bonn N8 zasilanych z dedykowanego zasilacza liniowego Forester F1 za pomocą zastępującego standardowe przewody kanadyjskiego okablowania Luna Cables Gris DC i odsprzęgającymi poszczególne elementy tej intrygującej układanki stopkami antywibracyjnymi Silent Angel S28.
Ponieważ zarówno Bonn N8, jak i Forester F1 zostały przeze mnie nader dokładnie opisane, tym razem daruję sobie beletrystykę poświęconą ich aparycji i budowie, wszystkich zainteresowanych ewentualnymi detalami odsyłając do mojej wcześniejszej radosnej twórczości. Jedynie, gwoli uzupełnienia pokrótce scharakteryzuję pozostałe składowe ethernetowej układanki. Stopki antywibracyjne to ucieleśnienie prostoty i nienachalnej elegancji, ot precyzyjnie obrobione mini-walce o wymiarach 28 x 10mm z wysokogatunkowej stali nierdzewnej 308 z gumowymi ringami umieszczanymi na ich górnej i dolnej podstawie. Całości dopełnia firmowy logotyp na powierzchni bocznej ulokowany pomiędzy delikatnymi podfrezowaniami a łączny udźwig ustalono na 5 kg.
Z kolei półmetrowe przewody Luna Cables Gris DC to niemalże bliźniacze rodzeństwo niedawno przez nas testowanych sygnałówek, czyli układ dwóch wiązek cynowanych miedzianych przewodników Luna Cables Neo-Vintage (LCNV) o średnicy 24 AWG w izolacji z woskowanej bawełny, plecionce ekranu z cynowanej miedzi i szaro-czarnym, bawełnianym oplocie. Nie zabrakło oczywiście firmowego woreczka, który po opróżnieniu okazuje się wielce przydatny np. jako magazyn pendrajwów i innych bibelotów.
Jeśli zaś chodzi o samą konfigurację, to logika połączeń przedstawiała się następująco – sygnał z „cywilnego” routera odbierał pierwszy Bonn N8, z którego „wyszedłem” do drugiej, takiej samej jednostki i dopiero ją wykorzystałem jako centrum komunikacji transportu Lumin U1 Mini i pełniącego rolę NAS-a I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB używając w tym celu rodzimego okablowania Audiomica Laboratory.
A teraz najważniejsze, czyli odpowiedź na pytanie, czy cała ta zabawa ma jakikolwiek sens. Wbrew protestom wszelakiej maści kablo- i akcesorio- sceptyków i ich czysto teoretycznej wierze w brak wpływu takowych zabiegów, śmiem twierdzić, iż ów wpływ jest i to nader zauważalny. W dodatku jego skalę śmiało można porównać do progresu, jaki wniosło zastąpienie wtyczkowej impulsówki przez Forestera. Jednak o ile zasilanie poprawiło dynamikę, rozdzielczość i saturację barw, to „kaskada aniołków” zwiększyła wolumen i dociążyła przekaz, całe szczęście nie popadając ani w zbytnią zwalistość, ani w utratę choćby odrobiny wspomnianej przed chwilą rozdzielczości. Weźmy na ten przykład nawet nie tyle eklektyczny, co będący przejawem czy to artystycznego niezdecydowania, czy muzycznego ADHD album „57TH & 9TH” Stinga z którego, przynajmniej w moim mniemaniu jedynie „Inshallah” wart jest uwagi i zapada w pamięć. Dlaczego więc po ww. wydawnictwo sięgnąłem? Właśnie ze względu na niezwykle irytującą niespójność, oraz zauważalny spadek kondycji wokalnej byłego „Policjanta”. W normalnych warunkach odsłuch tego krążka jest równie przyjemny co leczenie kanałowe, pozostawiając po sobie jedynie niesmak. Jednak odpowiednio dociążony i ucywilizowany nie tyle sprawia przyjemność, co nie odstręcza. Zaczynamy wyłapywać jakieś bardziej strawne momenty, Sting już tak nie szeleści i choć doskonale słyszymy, że w większości utworów przybiera mniej bądź bardziej udaną manierę, to jakoś jesteśmy w stanie przymknąć na to oko. Akcent stawiany jest na melodykę, aspekt emocjonalny i próby ujęcia całości w jakieś spójne ramy. Krótko mówiąc zmiany idą w kierunku leczniczej eufonii, aniżeli piętnowania oczywistych potknięć.
Co się jednak stanie, gdy na tapet weźmiemy materiał, który nie dość, że sam broni się natywną koherencją, to i od strony wykonawczej odpowiednio wysoko zwiesza poprzeczkę? Dostaniemy wszystko to, do czego zdążyliśmy przywyknąć i polubić, lecz w jeszcze bardziej atrakcyjnym, bardziej spektakularnym wydaniu. Epicka super-produkcja „Unleashed” Two Steps from Hell zabrzmiała z taką swobodą i rozmachem jakbym zamiast pojedynczego 4B³ wpiął w swój system jeszcze jedną taką końcówkę, bądź co najmniej do dystrybucji życiodajnej energii zaprzągł fenomenalnego Kecesa BP-5000 (test wkrótce). Czuć było „mięcho”, soczystą, tętniącą krwią tkankę a całość już nie tylko wgniatała w fotel, co porywała słuchacza w wir wydarzeń. W dodatku zauważyłem iż od momentu spięcia ze sobą dwóch aniołków często grałem nieco głośniej aniżeli wcześniej, gdyż brak pasożytniczych artefaktów i ofensywności, granulacji góry niejako podświadomie skłaniał mnie do dodawania kilku decybeli i potem jeszcze kilku i … nie wiedzieć kiedy pojawiały się zarzuty, że dom to jednak nie sala koncertowa i byłoby miło, jakbym wrócił w nieco bardziej cywilizowane natężenia dźwięku.
No to wracałem zapuszczając się w eteryczne, suto podlane folkiem klimaty „Through Shaded Woods” z inspirująco „szamanicznym”, przywodzącym na myśl iście robinhoodowo-clannadowe klimaty „Oblivion”, by koniec końców i tak nieco połomotać za pomocą prog-rockowego „Under The Fragmented Sky” Lunatic Soul. Nie ukrywam, że będąc mocno uzależnionym od zarówno solowej, jak i kolektywnej, pod banderą Riverside, twórczości Mariusza Dudy bardzo często po jego dokonania sięgam i pomimo setek, czy wręcz tysięcy (w przypadku pierwszych albumów Riverside) godzin spędzonych z tymi krążkami za każdym razem potrafię, oczywiście w sprzyjających warunkach coś do tej pory pomijanego, egzystującego gdzieś tam w tle, w półcieniu wyłuskać. Tak też było i tym razem. Otóż wokal Mariusza, czy to na jego życzenie, czy też jako sygnatura Serakos Studio, podawany jest zazwyczaj zwiewnie, transcendentalnie. Tymczasem w tytułowej konfiguracji owa oniryczność została nieco namacalniej zdefiniowana – mniej było transparentnej holografii a więcej Mariusza z krwi i kości. Czy to lepiej, czy gorzej nie mi osądzać, jednaj na pewno ciekawie, przy czym takie umiejętności okazały się wielce skutecznym panaceum na niepokojącą anemiczność, jaką od lat wykazuje np. Ane Brun, co z resztą potwierdziła swoim ostatnim wydawnictwem „How Beauty Holds The Hand Of Sorrow”. I akurat w tym przypadku wpływ zdublowanych aniołków bezdyskusyjnie uznaję za jednoznacznie pozytywny.
Najwyższa pora na podsumowanie. Czy zatem duet „Aniołków” prowadzonych na kanadyjskich „smyczach” przez „Leśniczego” spełnił swoją rolę i wniósł stosowną poprawę? Bezdyskusyjnie. A czy osiągnął pułap ustanowiony swojego czasu przez Telegärtnera? Absolutnie nie. Jeśli jednak miałbym wyznaczać mu sparingpartnerów, z którymi stawałby do pojedynku jak równy z równym, to bez chwili wahania na listę wpisałbym zarówno Melco S100, jak i SOtM sNH-10G + sCLK-EX & SPS-500, od których ww. „układanka” jest zauważalnie tańsza. W dodatku na taką konfigurację wcale nie trzeba decydować się od razu, tylko sukcesywnie, krok po kroku budować, rozkładając konieczne wydatki w czasie. Nie wiem jak Państwu, ale mi taki plan ratalny nad wyraz przypadł do gustu.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Kondycjoner: Keces BP-5000 + Shunyata Research Alpha v2 NR
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Audio Atelier
Ceny
Silent Angel Bonn N8: 1 749 PLN
Silent Angel Forester F1: 1 890 PLN
Silent Angel S28: 269 PLN / 3 szt
Luna Cables Gris DC: 479 PLN / 0,5m
Dane techniczne
Silent Angel Bonn N8
– Złącza: 8 szt. RJ-45 10/100/1000 Mbps
– Diody LED:
Zasilanie (Zielona)
Alarm (Czerwona)
8 x Status portów (podłączenie / aktywność)
– Dokładność zegara głównego: 0.1 ppm @ 25 °C
– Absorber EMI : Silent Angel Noise Absorber (SANA)
– Izolacja szumu:
Główny obwód zasilania: 17.78 dB @ 100MHz x 2,
Obwód zegara: 20.79 dB @ 100MHz x2
– Zasilacz: 5 VDC @ 1A klasy medycznej
– Maksymalny pobór mocy: 5W
– Wymiary (S x G x W): 154.5 x 85 x 26 mm
– Waga: 1.2 kg (brutto)
Silent Angel Forester F1
Napięcie wyjściowe: 2 x 5V@2A
Złącza wyjściowe: 2 x 5V@2A DC, 2 x USB A
Wskaźniki LED: 2 x Status, 2 x zabezpieczenie termiczne
Załączone przewody: 2 x 60cm DC (5.5mmx2.1mm) / DC (5.5mmx2.1mm)
Przewód zasilający: 1.2 m IEC
Zasilanie: 230V lub 115V 50/60Hz (selektor w płycie dolnej)
Wymiary (S x G x W): 155 x 115 x 58 mm
Waga: 1.3kg