Opinia 1
Wzmacniacze słuchawkowe, czy to przez stereotypy, czy też wygodę ich producentów, kojarzone są z niezbyt absorbującymi gabarytowo konstrukcjami, którym do pełni szczęścia wystarczy kilka centymetrów kwadratowych na naszych biurkach. O ile jednak w Hi-Fi i szeroko rozumianym segmencie PC-Audio takie wyobrażenia mają niemalże pełne odzwierciedlenie w rzeczywistości, to już wkraczając w świat High-Endu warto mieć się na baczności i zapobiegliwie przygotować dla nowego nabytku odpowiednią przestrzeń. Jeśli nadal nie orientujecie się Państwo z czym, chcąc osiągnąć audiofilską nirwanę, przyjdzie Wam się zmierzyć, sugeruję profilaktycznie rzucić okiem np. na Ayona HA-3, lub w wersji ultra-hardcore na monstrualne Woo Audio WA-234 MONO. Mam cichą nadzieję, że nawet pobieżna eksploracja oferty powyższych producentów pozwoli Wam na w miarę spokojne przyjęcie dzisiejszego, powstałego pod czujnym okiem konstruktora – Andreasa Hofmanna, niemalże 20 kg urządzenia, które choć z założenia jest wzmacniaczem słuchawkowym, to przy odpowiednio korzystnej koniunkcji gwiazd, czyli de facto przemyślnej aplikacji, z powodzeniem może również pełnić rolę klasycznej integry. Mowa oczywiście o V 16 – pierwszym a zarazem jedynym wzmacniaczu niemieckiej manufaktury Octave typu single-ended.
Chociaż tytułowa konstrukcja miała, jeśli dobrze pamiętam, swoją oficjalna premierę podczas monachijskiego High Endu w 2017r. i już wtedy wzbudzała spore zainteresowanie zarówno swoją niekonwencjonalna formą, jak i zastosowaniem charakterystycznych jajkopodobnych lamp KT150, dziwnym zbiegiem okoliczności dotychczasowe testy i to nie tylko w naszych – rodzimych periodykach, dokonywane były na egzemplarzach wyposażonych w starszej generacji, a przy tym zdecydowanie mniej finezyjnych bańkach KT120. Całe szczęście, gdy udało nam się podczas jednej z ostatnich wizyt w warszawskiej siedzibie Nautilusa – dystrybutora marki, wypatrzeć pyszniącą się na honorowym miejscu sztukę, okazało się, iż zaimplementowano w niej nasze ulubione „pisanki”, więc jasnym stało się, że tym razem z lokalu na ul. Kolejowej z pustymi rękami nie wyjdziemy.
Jak sami Państwo widzicie V 16-ka swą aparycją przypomina nieco hełm średniowiecznego ciężkozbrojnego, więc już od progu jasnym staje się, że zamiast designerskiego rozpasania możemy co najwyżej liczyć na ergonomiczny pragmatyzm i inżynierską surowość, co akurat w przypadku powstających w Karlsbad lampowców raczej nikogo obeznanego z tematem nie powinno dziwić. W końcu im mniej wodotrysków i udziwnień, tym prostszy układ, a im prostszy układ, tym mniejsza jego awaryjność. Proste? Jak drut i to drut ze wzmocnieniem, czyli niedościgniony wzór idealnego wzmacniacza. Jednak ad rem. Octave V 16 z powodzeniem można określić mianem piętrusa i to w wydaniu trzykondygnacyjnym. Parter zajmują bowiem dwa wyjścia słuchawkowe – niesymetryczne 6,3 mm typu duży jack i 4-pinowe XLR, solidnej wielkości pokrętło głośności oraz sześć przycisków, którymi patrząc od lewej ustawiamy poziom bisu, wzmocnienia i aktywujemy wyjście głośnikowe, a pozostałymi trzema wybieramy interesujące nas źródło sygnału. Pietro wyżej mamy jedynie pionowe szczeliny wentylacyjne z centralnie umieszczoną tabliczką znamionową i dopiero na ostatniej kondygnacji odnajdziemy upragnione lamy, które zgodnie z unijnymi zleceniami chroni pancerna i niezbyt urodziwa przyłbica. Całe szczęście ową klatkę daje się bardzo szybko zdemontować, przez co całość prezentuje się zdecydowanie mniej kanciasto. Jeśli zaś chodzi o wspomnianą szklarnię, to w pierwszym rzędzie mamy pojedynczą słowacką triodą JJ Electronics ECC82 i dwie, pracujące w roli sterowników, triody średniej mocy EF800 Telefunkena (NOS), za którymi to pysznią się dwie KT150 Tung-Sol w stopniu wyjściowym.
W przeciwieństwie do większości konwencjonalnych konstrukcji lampowych w Octave plecy mają do wykorzystania praktycznie całą powierzchnię, z czego nie omieszkali skorzystać konstruktorzy, implementując zajmujący ponad połowę powierzchni masywny radiator i dopiero pod nim wygospodarowując miejsce na dwie pary terminali RCA, parę XLR-ów, firmowe gniazdo do zewnętrznego, opcjonalnego zasilacza, zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo IEC i pojedyncze, zakręcane terminale głośnikowe. Aha – jest jeszcze przełącznik filtra subsonicznego a włącznik główny umieszczono na lewym boku – tuż przy ścianie frontowej.
Mając na uwadze nieznany mi bliżej przebieg dostarczonego na testy egzemplarza przez blisko tydzień grałem z niego ile się tylko dało, karmiąc go uzdatnionym przez system ifi sygnałem z komputera i od czasu do czasu rzucając uchem cóż tam ciekawego dzieje się w podpiętych do niego niemalże na stałe topowych nausznikach Denona, które też dotarłszy do mnie w stanie iście fabrycznej dziewiczości musiały swoje przepracować. O ile jednak taki set-up spełniał wszelkie kryteria natury użytkowej, to już z czysto audiofilskiego punktu widzenia mógł wywoływać pewien niedosyt, więc finalnie Octave wylądował w dyżurnym systemie a rolę źródeł przejęły wespół zespół Ayon CD-35 i Lumin U1 Mini.
Proszę Państwa, jeśli do tej pory uważaliście, że słuchawkowy odsłuch to nic innego jak nieudolna próba wsadzenia własnego czerepu do szklanej bańki i zabawa w kosmonautę, to pierwsze chwile z dowolnymi słuchawkami zasilanymi V 16-ką sprawią, iż bardzo szybko zmienicie zdanie. I to diametralnie, gdyż wrażenie jest takie, jakby ktoś nie tylko nie próbował Was „zawekować”, lecz … umieścić w oku potężnego cyklonu, bądź epicentrum równie niszczycielskiej eksplozji. Chodzi bowiem o to, że Octave dysponuje mocą zdolną sprawić, iż zamiast wspomnianych nauszników spokojnie możecie sięgnąć po parę drewnianych desek do krojenia z Ikei, albo po paletki do ping-ponga i ze sporą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że i one zagrają. Bowiem moc i dynamika, jaką oferuje niemiecka amplifikacja sprawiają, że w przeciwieństwie do większości przypadków dźwięki zamiast próbować dostać się do naszej przestrzeni międzyusznej, niejako nie tyle powodują jej (oczywiście czysto metaforycznie) eksplozję, co przysłowiowe rozbicie na atomy. Dochodzi bowiem do sytuacji, gdy z niemego i biernego obserwatora spektaklu muzycznego przeistaczamy się w cząstki materii stanowiące jego nierozerwalną składową. To już nie jest dylemat czy muzycy są u nas, bądź my jesteśmy w gościnie u muzyków, lecz poziom intensywności właściwy pełnej integracji z rozgrywającymi się w danej chwili wydarzeniami. Jakby przekroczyć próg, za którym nie da się już odróżnić wirtualnej rzeczywistości od tej codziennej, nas otaczającej.
I wcale nie trzeba ograniczać się do wybitnie audiofilskich, wymuskanych realizacji, gdyż wystarczy sięgnąć po zupełnie mainstreamowe nagrania w stylu „Transformers: Revenge Of The Fallen”, by dać się ponieść muzyce stając się jej nierozerwalną częścią. Co ciekawe, nawet przy tak dynamicznym, rockowym repertuarze ilość informacji dostarczanych przez V 16-kę w pełnym spectrum reprodukowanego, lub jak kto woli słyszalnego, pasma z jednej strony wydaje się wręcz niemożliwa do przyswojenia, lecz z drugiej nie powoduje uczucia zmęczenia, czy też pewnej psychicznej blokady wynikającej ze świadomości, że to my, w tej misternej układance, jesteśmy najsłabszym ogniwem. Nikt bowiem nie każe nam absorbować wszystkich docierających do nas niuansów i bodźców, lecz mamy pełną swobodę wyboru, czy delektować będziemy się danym utworem jako całością, czy też eksplorować poszczególne partie, coraz bardziej zagłębiając się w żywą tkankę nagrania.
Próbując w jakiś, chociażby umowny, sposób scharakteryzować barwę i estetykę dźwięku jaki oferuje V 16 uczciwie trzeba powiedzieć, iż operuje on po zdecydowanie bardziej neutralnej stronie mocy aniżeli po lampie można byłoby się spodziewać. Warto mieć jednak na uwadze, iż Octave nigdy nie słynęło ze zbyt eufonicznie brzmiących konstrukcji, a wręcz przeciwnie i bardzo często można było odnieść całkiem słuszne wrażenie, iż powstające w Karlsbad urządzenia są zdecydowanie bardziej neutralne i prawdomówne od większości mogących z nimi konkurować tranzystorów. Tak też jest i w tym przypadku, gdzie sama amplifikacja stara się możliwie jak najmniej ingerować w reprodukowany sygnał pozwalając nam modelować finalne brzmienie poprzez dobór odpowiednich słuchawek, źródła, czy okablowania. Jeśli bowiem zleżało mi na przyjemnym cieple i seksownych krągłościach opartych na nieco „pluszowym” fundamencie basowym to sięgałem po Meze 99 Classics Gold, lub ich kruczoczarną wersję Neo, z kolei gdy skupiałem się na możliwie komfortowej analizie repertuaru , jednak bez przekraczania cienkiej czerwonej linii zbytniej analityczności, to na mej głowie lądowały fenomenalne Denony AH-D9200 a HiFi Many HE5SE (test wkrótce) pozwalały poczuć, jak to jest słuchać słuchawek (ależ koszmarny zbitek słów) mając nieodparte wrażenie obcowania ze stacjonarnym systemem. Nie muszę chyba dodawać, iż o ile na praktycznie dowolnym materiale brzmienie zasługiwało na najwyższe noty, to im wyższej jakości sygnał źródłowy docierał do Octave, tym namacalność i intensywność doznań wzrastała w sposób wprost proporcjonalny do umiejętności ekipy realizatorów. Dlatego też pomimo nieukrywanego zamiłowania do cięższych i dość kakofonicznych gatunków muzycznych, mając na stanie V 16-kę nader często sięgałem do katalogu ECM, gdzie można natrafić na takie perełki jak np. „Where The River Goes” iście gwiazdorskiego projektu, w którego składzie zagrali Wolfgang Muthspiel, Ambrose Akinmusire, Brad Mehldau, Larry Grenadier, Eric Harland a wielce wyważone improwizacje przeplatają się z klasyczną i nieodzowną dla tej oficyny wydawniczej grą ciszą.
Niejako na zakończenie zostawiłem jeszcze epizod kolumnowy, lecz choć ze słuchawkami było wybornie, to już w moim systemie próby z niezbyt łatwymi do prawidłowego wysterowania Gauderami Arcona 80 i jeszcze trudniejszymi od nich Dynaudio Contour 30 nie wzbudziły zarówno mojego, jak i samego bohatera niniejszego testu entuzjazmu, więc nie chcąc siebie i jego męczyć dałem sobie z dalszymi kombinacjami alpejskimi spokój, przekazując pałeczkę Jackowi, który dysponując wysokoskutecznymi Isisami nie powinien mieć podobnych komplikacji.
Jak sami Państwo widzicie Octave V 16 Single Ended nie jest li tylko zwykłym wzmacniaczem słuchawkowym, gdyż po pierwsze z większością (jeśli nie ze wszystkimi) dostępnych na rynku słuchawek robi co chce, a po drugie, przy odrobinie zachodu, jest w stanie równie satysfakcjonująco wysterować kolumny głośnikowe, to sprawia, iż z jego pomocą zaciera się granica między odbiorcą a artystą. Zamiast bowiem usadawiać nas w miejscu biernego widza Octave niejako implementuje słuchacza, czynnie angażuje, w konkretne wydarzenie muzyczne sprawiając, ze stając się jego (wydarzenia, nie wzmacniacza) nierozerwalną częścią nie mamy najmniejszych szans na obojętność i dystans, który de facto w tej akurat konfiguracji nie istnieje.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini
– Wzmacniacz słuchawkowy: Octave V 12
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; Meze 99 Neo; Denon AH-D9200; HiFi Man HE5SE
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chip
Opinia 2
Będący tematem dzisiejszego jakby na to nie patrzeć, testowego spotkania przy muzyce bohater na redakcyjnej liście do zaopiniowania znalazł się za sprawą pewnego rodzaju przypadku. O co chodzi? Otóż, gdy w momencie przybycia do naszej redakcji topowej wersji japońskich słuchawek Denon AH-D9200 przez chwilę zastanawialiśmy się, czym je napędzić a zarazem mając na uwadze potencjał niemieckich konstrukcji lampowych spod znaku Octave wybór był wręcz oczywisty. Ale jak to zwykle bywa, same przewidywania dobrych wyników nie gwarantują pojawienia się w naszym portfolio. Na szczęście dobra prasa produktów naszego zachodniego sąsiada bez najmniejszych problemów potwierdziła się podczas testu Denonów. Dlatego też miło jest mi poinformować, że w tym recenzenckim odcinku w roli głównego winowajcy pojawi się ciekawy, bo w założeniu skonstruowany do współpracy z notującymi swój rozkwit pośród miłośników muzyki słuchawkami, ale bez problemu oferujący również wystarczającą ilość mocy do napędzenia niezbyt trudnych kolumn, wykorzystujący w sekcji wzmocnienia bardzo popularne lampy mocy KT150 wzmacniacz Octave V16 Single Ended. Wieńcząc akapit rozbiegowy chyba nie odkryję Ameryki po raz drugi, gdy przypomnę, iż dystrybucją zaprzęgającego do pracy zamknięte w szklanej bańce elektrony zarzewia tego testu jest krakowsko-warszawski Nautilus.
Analizując aparycję V 16-ki wyraźnie widać, że walka z materią w temacie upchnięcia całości układów w jednej skorupie była skierowana w stronę pewnego rodzaju kompaktowości urządzenia w domenie zajmowanej powierzchni. Przecież to w głównym założeniu jest słuchawkowiec, a ten za wszelką cenę musi zmieścić się na często zbyt małym dla potrzeb użytkownika blacie czy to biurka w pracy, czy zaciszu domowym. Dlatego też konstruktorzy postanowili rozbudować konstrukcję w pionie niż w poziomie. Przyznacie, że przed obejrzeniem załączonych to testu serii fotografii takie założenie wydaje się dość karkołomne. Tymczasem to co wydobyłem z kartonu transportowego, po usadowieniu na docelowym miejscu okazało się być stosunkowo zgrabnym wieżowcem. Trochę awangardowym w odniesieniu do typowych wzmacniaczy lampowych, ale zapewniam, jeśli nawet nie macie problemów natury lokalowo-półkowej i wzmacniacz mógłby mieć dowolną wielkość, po kilkudniowej akomodacji wygląd szesnastki nie dość, że nie razi, to wydaje się być fajnym designersko pomysłem na przełamanie pewnego rodzaju monotonności wyglądu tego typu sprzętu audio. Idźmy dalej. Bryła wzmacniacza mimo stawiania na wysokość nadal wykorzystuje coś w rodzaju platformy dla usytuowanych w przedniej części dachu lamp elektronowych i tuż za nimi ukrytych pod stosownie wyprofilowanym dachem transformatorów. Naturalnie dla spełnienia wymogów certyfikatu CE w zestawie startowym znajduje się zabezpieczająca przed przypadkowym oparzeniem od nagrzanej lampy solidna kratka. Czy ją wykorzystacie? Tego nie wiem. Ja jak widać na fotkach z niej zrezygnowałem, ale wspomnieć o jej istnieniu musiałem. Jeśli chodzi o kolorystykę, ta jest bardzo zachowawcza, ale nie nudna. Po prostu niemieccy konstruktorzy postawili na ogólnie panujący standard, czyli w tym przypadku wykorzystującą lakierowanie proszkowe czerń znakomitej większości obudowy i srebro szczotkowanego aluminium dolnej części frontu. Nuda? Owszem, malkontent mógłby się na tym zagadnieniem po wyżywać, ale zapewniam wszystkich zainteresowanych, że mamy do czynienia raczej z oczekiwanym przez wielu użytkowników spokojem wizualnym, a nie brakiem pomysłu na ostateczny wygląd. Wspomniany srebrny awers jak na wzmacniacz słuchawkowy oferuje sporo funkcji, użycie których wywołujemy sześcioma okrągłymi guzikami (poziom biasu, moc wyjścia sygnału, selektor słuchawki/głośniki i trzy wejścia liniowe) i dużą gałką wzmocnienia sygnału. Oczywistym jest, że z uwagi na swoje główne zadanie Octave V 16 na opisywanym przednim panelu umieszczono również dwa wyjścia dla nauszników (jedno to standardowy Jack, a drugi coś na kształt czteropinowego wtyku XLR). Wędrując z opisem urządzenia w stronę pleców z jego lewej strony zauważamy główny włącznik, a po dojściu do przywołanego rewersu, naszym oczom ukazuje się potwierdzenie wspomnianej przy okazji opisu frontu funkcjonalności w postaci trzech zestawów gniazd dla sygnału linowego (dwa RCA i jedno XLR), pojedyncze terminale kolumnowe, zwykłe gniazdo zasilania IEC i slot dla dodatkowego firmowego zasilacza.
Idąc za wstępniakiem moich wywodów wiadomym jest, że dzisiejszy test jest swoistym potwierdzeniem wartości dźwiękowych, jakie udało się wytworzyć wcześniejszej konfiguracji Octave ze słuchawkami Denona. Ja wiem, że to całkowicie inne, a przez to mogące bardzo różnie wypaść starcie, ale bez względu na wszystkie przeciwności losu, jeśli jakiś produkt jest w stanie zaoferować coś ciekawego, to powinien pokazać to w każdej konfiguracji. Tak też było i tym razem. Tak, ogólna prezentacja była namaszczona sznytem grania posiadanych przeze mnie Sennheiserów HD600, jednak od pierwszych taktów słuchanej muzyki wiedziałem, że mam do czynienia z bardzo dobrym wzmacniaczem. Jakim? Już zeznaję. Po pierwsze, podobnie do całej oferty Octave V 16-ka kroczy nieco inną drogą niż typowo pojmowany lampowiec. Owszem, słychać w nim walory szklanych baniek, ale nie w kwestii siłowego szukania muzykalności i wysycenia, tylko poprzez napowietrzenie przekazu muzyka nabiera fantastycznej swobody w kreowaniu wirtualnego świata. Staje się zwiewna, ale co ważne z wyraźnym posmakiem lampy. To jest na tyle zjawiskowe, że mimo delikatnego przesunięcia punktu ciężkości muzyki przez popularne „Senki” o oczko wyżej nic a nic w odbiorze słuchanych płyt mi nie przeszkadzało. Uspokajając malkontentów natychmiast przyznaję, wokaliza w porównaniu do występów z Japonkami (D-9200) była mniej soczysta, ale w wydaniu z Niemkami (HD600) nadal daleka od nadpobudliwości, czy męczącego rozjaśnienia. Ot nieco lżej, ale nadal zjawiskowo, bo gładko i z odpowiednim rozmachem, co w przypadku tak blisko zorientowanych wokół naszego ośrodka zarządzania ciałem słuchawek jest nie do przecenienia. Czy to muzyka dawna, czy jazzowa, zawsze na pierwszy plan wychodziła swoboda oddania ich witalności. O co chodzi i dlaczego połączyłem ze sobą tak odległe czasowo nurty muzyczne? Pisząc muzyka dawna zazwyczaj mam na myśli utwory sakralne, a te przez przykładających wagę do najdrobniejszych szczegółów artystów zazwyczaj nagrywane są właśnie w kościołach lub klasztorach. Natomiast jazz spod znaku ECM stawia z kolei na granie ciszą ze zjawiskowym przecinaniem jej przez pełne ekspresji solowe popisy każdego z artystów, lub zjawiskowo zawieszone w powietrzu wszelkiego rodzaju przeszkadzajki. Co to ma do rzeczy? Przecież odpowiedź jest banalna. Te dwa wydawałoby się bardzo odległe gatunki muzyczne fantastycznie wykorzystują umiejętności opiniowanego wzmacniacza w fenomenalnym kreowaniu wirtualnej sceny. Gdy mamy usłyszeć współgrające ze składem muzyków, będące efektem wielkości kubatury kościelnej, wygenerowane podczas realizacji twórczości Claudio Monteverdiego echo, bez najmniejszego wysiłku nie tylko otrzymujemy je jak na dłoni, ale odpowiednio osłabione w swej energii w stosunku do źródła. Banał? Bynajmniej, gdyż oprócz samego wsadu merytorycznego, czyli w tym przypadku zapisanych na pięciolinii pasaży wokalno instrumentalnych, to jest clou tego typu zapisów nutowych. Ok. A co z jazzem? Tutaj temat wygląda podobnie. Zazwyczaj mamy do czynienia z materiałem studyjnym. Ten natomiast mimo prób wytworzenia witalności dźwięku przy pomocy suwaków na stole masteringowym, w momencie braku możliwości pokazania tego przez zestaw odtwarzający nie zawsze okazuje się tak zjawiskowy, jak chciał tego twórca. Brak swobody w muzyce ciszy jaką niewątpliwie jest jazz, zazwyczaj bywa śmiercią dla nie samej, na co nasz tytułowy bohater ani razu nie pozwolił. A zaznaczam, że wspomniane gatunki są moimi konikami i wiem, jak powinny zabrzmieć. Ok. Co z innymi tworami muzycznymi? Bardzo podobnie. Naturalnie w rocku i elektronice opisywane aspekty nie są aż tak ważne. Ale przyznacie, że jeśli w pakiecie z dobrą rozdzielczością dostaniecie szczyptę szerokim łukiem unikającego efektu „łał” rozmachu, muzyka staje się bardziej angażująca. Przynajmniej ja wszelkie próby z podobnym materiałem tak odbierałem.
Na koniec testu nie mogłem odpuścić próby spięcia wizytującej moje progi niemieckiej myśli technicznej z posiadanymi kolumnami. Efekt? Przyznam szczerze, że pozytywnie zaskakujący. Naturalnie nie było szans na stworzenie ściany dźwięku podobnej do możliwości 200-tu Watowego tranzystora, ale było bardzo ciekawie. Po pierwsze – przez cały czas słychać było opisywany efekt witalności muzyki. Po drugie – mój mocno osadzony w barwie zestaw kolumn sprawił, że efekt przesunięcia wysycenia średnicy w górę był prawie niezauważalny. Co te dwa wnioski wnoszą do powyższego testu? Otóż bardzo wiele. Z pewnością to, że wyartykułowany w poprzednim akapicie efekt lżejszego środka pasma nie jest problemem wzmacniacza, tylko maniery grania użytych do testu Sennheiser’ów. To są bardzo dobrze znane, ale trzeba przyznać, że dość lekko grające nauszniki, co podczas formowania wstępnych wniosków trzeba koniecznie uwzględnić. Obecnie producenci stawiają na zdecydowanie większą muzykalność zestawów słuchawkowych, co prawdopodobnie w przypadku połączenia z punktem zapalnym naszego spotkania całkowicie eliminuje problem niewystarczającego dociążenia dźwięku, a czego przecież dobrym potwierdzeniem jest starcie z moimi zespołami głośnikowymi.
Jak wynika z powyższego wywodu, w przypadku wzmacniacza słuchawkowego Octave V16 mamy do czynienia z nieco innym podejściem konstruktora do aplikacji lamp elektronowych. Tutaj nie chodzi o zwiększanie eufoniczności (czytaj muzykalności ponad wszystko) dźwięku, tylko wykorzystanie ich cech do zwiększenia rozmachu w jego kreowaniu przy konsekwentnej dbałości o unikanie natarczywości. Muzyka prezentowana jest ze zjawiskowym oddechem, ale bez oznak krzykliwości, co nie jest takie proste do osiągnięcia. Czy to jest wzmacniacz dla wszystkich miłośników muzyki? Jestem zdania, że dla słuchawkowców co najmniej do posłuchania. Jednak ze wskazaniem na posiadaczy konstrukcji bez oznak anoreksji, czyli z natury stawiających na analizę ultradźwięków, a nie jej body. A reszta? Jeśli ktoś ma niezbyt wymagające kolumny, to czemu nie. Po tym co usłyszałem z moimi „szafami gdańskimi”, nie zdziwiłbym się, jeśli komuś uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus / Octave
Cena: 36 900 PLN + 6 490 PLN (opcjonalnie wersja PREOUT)
Dane techniczne
• Lampy wyjściowe: KT150; opcjonalnie KT 120, KT88, 6550, EL34
• Moc wyjściowa: 2 x 8 W/4 Ω (High Mode); 2 x 5 W/4 Ω (Low Mode)
• Wejścia liniowe: 2 x RCA, 1 x XLR
• Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 80 kHz/-3dB
• Zalecana impedancja kolumn: 3 – 32 Ω
• Impedancja słuchawek: 6 – 2000 Ω
• Wzmocnienie (gain): 26 dB
• Zniekształcenia THD: 0,5%
• Odstęp sygnał/szum:- 110 dB / 8 W
• Regulacja poziomu słuchawek: 3V/8V
• Pobór energii: 200 W przy ełnej mocy, 120 – 200 W w spoczynku
• Wymiary (SxWxG): 220 x 330 x 330 mm
• Waga: 19.1 kg
• Dostępne kolory: metallic Black, ocean Blue, ice Grey