Opinia 1
Patrząc z perspektywy czasu i nieprzebranego ogromu świetnie zapowiadających się debiutów, które okazywały się typowymi gwiazdami jednego utworu z przykrością stwierdzam, iż „polowanie” na nowe marki śmiało można porównać do połączenia maratonu po polu minowym, rosyjskiej ruletki i … konkursów piękności. Mówiąc bowiem wprost dla większości dystrybutorów przyjęcie pod swoje skrzydła a klientów wysupłanie odpowiednich środków finansowych na nową składową audiofilskiego „ołtarzyka” jest ucieleśnieniem maksymy wyznawanej przez Forresta Gumpa, iż „Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, na co trafisz… ”. Cały powyższy wywód ma oczywiście dość jasno sprecyzowany cel, gdyż w ramach dzisiejszego spotkania przyjdzie się nam zmierzyć właśnie z taką, pozostającą przynajmniej na razie wielką niewiadomą, nowością. Z jednej strony docierające „z sieci” sygnały wskazują, iż ów tajemniczy debiutant ma spore szanse stać się hitem na miarę Auralica, czy Lumina, a z drugiej historia zna również przypadki, gdy wydawać by się mgło przemyślana i dopracowana oferta, jak daleko nie szukając Convert Technologies i ich streamerów/serwerów muzycznych (vide Plato Lite) nie zapewniła utrzymania się na powierzchni. Mając jednak cichą nadzieję, iż południowokoreańska, będąca pod opieką gliwickiego 4HiFi marka Rose, której to topowym multimedialnym odtwarzaczem o łatwo wpadającym w ucho symbolu RS150 przyjdzie nam się zajmować, na długie lata zagości na sklepowych półkach i systemach miłośników wysokiej jakości audio i … video.
Zraz, zaraz. Jakie video? Cóż, może na pierwszy rzut oka tego nie widać, jednak RS150 podobnie jak niemalże dziewięć lat temu przeze mnie recenzowany Trigon Chronolog oprócz możliwie kompletnej oferty w domenie dźwiękowej, niejako w gratisie dorzuca jeszcze w pełni funkcjonalną sekcję wizyjną. Mamy zatem swoistą zapowiedź spełnienia marzeń wszystkich audiofilów, którzy oprócz wyrafinowanych doznań nausznych lubią od czasu do casu zawiesić oko na ruchomych obrazkach a niespecjalnie mają ochotę na rozbudowywanie swych systemów o kolejne i tak po prawdzie nader sporadycznie używane źródło wizyjne. Do niedawna tacy nieszczęśliwcy zmuszeni byli stać w niezbyt wygodnym rozkroku i albo decydować się właśnie na jakiś przez większość czasu kurzący się odtwarzacz wizyjny, albo iść na pewien kompromis i wybierać możliwie zaawansowany Blu-Ray w stylu Pioneera UDP-LX800 a finalnie / ewentualnie wspomagać się zewnętrznym, już stricte audiofilskim przetwornikiem cyfrowo-analogowym. Tymczasem ekipa Rose uznała, że rozwiąże powyższe dylematy po swojemu, czyli zaoferuje urządzenie, gdzie na nijakie kompromisy godzić się nie będzie trzeba. Tylko tyle i aż tyle. Ambitne założenia. Pytanie jak to się przedstawia w praktyce.
Cóż, prawdę powiedziawszy Rose RS150 rozpakowywałem z dość wybuchową mieszanką niepewności i ekscytacji, gdyż z jednej strony byłem szalenie ciekaw cóż tam wykombinował producent, o którym robi się głośno nawet na szalenie hermetycznym japońskim rynku a z drugiej, czułam na barkach ciężar bycia sprawcą tego całego zamieszania, gdyż zupełnie nieświadomie zamieszczając na naszym Facebooku wzmiankę o ww. urządzeniu wywołałem ciąg przyczynowo – skutkowy, którego rezultatem była decyzja 4HiFi o ściągnięciu pierwszej partii koreańskich odtwarzaczy do Polski.
No to wdech, wydech i … O Mamusiu, ale cacko! Już wysmykując zaskakująco masywną, jak na li tylko streamer, 150-kę z transportowego kartonu widać było, że przynajmniej test pierwszego wrażenia zdaje celująco. Masywne, wykonane monolitycznego bloku szczotkowanego aluminium chassis i ukryty na szybą frontu niemalże 15” (dokładnie 14,9”) wyświetlacz HD IPS LCD robią iście piorunujące wrażenie a to jedynie początek, bo potem jest jeszcze lepiej. Karbowane ściany boczne posiadają otwory dodatkowo poprawiające cyrkulację powietrza wewnątrz urządzenia a jednocześnie pozwalają całości bryły uniknąć nudy, monotonii i lekko antyseptycznego wydźwięku szczególnie kolącego w oczy przy srebrnej wersji kolorystycznej (czarna prezentuje się zdecydowanie lepiej).
Rzut oka na ścianę tylną i … czyżby wreszcie ktoś zebrał wszystkie uwagi, jakie pojawiały się do tej pory w sieci postanawiając sprostać wyzwaniu globalnego uszczęśliwienia ogółu malkontentów? Wszystko na to wskazuje. Patrząc od lewej znajdziemy bowiem zintegrowane z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym trójbolcowe gniazdo zasilające IEC a następnie nader logicznie rozplanowane w dwóch rzędach pary wejść i wyjść – AES/EBU, Coaxialne, Optyczne, HDMI ARC, wyjścia I2S (w standardzie RJ45 i DVI), zdublowane (zarówno w standardzie RCA, jak i XLR) wyjścia analogowe, parę wejść RCA, trzy porty USB (dwa USB 3.0, jeden USB-C – przewidziany do update’ów) plus wejście w ww. standardzie dla dongle’a zapewniającego bezprzewodową łączność po Bluetooth i Wi-Fi, oraz oczywiście wejście na USB DAC-a. Jakby tego było mało nie zapomniano i slocie na kartę micro SD a jak ktoś nadal czuje niedosyt, to nic nie stoi na przeszkodzie, by przez znajdującą się na spodzie odtwarzacza klapkę zaaplikować mu dodatkowy dysk SSD. Krótko mówiąc na bogato.
Ową mnogością przyłączy z powodzeniem można zarządzać zarówno z poziomu nad wyraz rozbudowanego Menu, jak i dedykowanej na smartfony aplikacji ROSE Connect a podstawowe nastawy kontrolować z pomocą znajdującego się na wyposażeniu nader poręcznego pilota. W dodatku warto zwrócić uwagę na pełen dostęp do parametrów we-/wyjściowych w tym napięcia na XLR-ach, co jest o tyle istotne, iż Rose dysponuje regulowanym stopniem wyjściowym, więc z powodzeniem można podłączać go bezpośrednio pod końcówki mocy, traktując go jako nie tylko jako źródło, lecz również przedwzmacniacz dla pozostałych peryferii. A co do samych funkcji, to pracujący pod kontrolą autorskiej dystrybucji Androida Rose oprócz oczywistej kompatybilności z serwerami DLNA / UPnP zapewnia nie tylko pełną współpracę z Tidalem, lecz wspiera pełne dekodowanie MQA (Master Quality Authenticated), lecz również daje dostęp do nieprzebranego bogactwa internetowych rozgłośni radiowych. W ramach mało spodziewanych w zahaczających o przedsionek High-Endu urządzeniach warto też wspomnieć o możliwości korzystania z dobrodziejstw YouTube HD i to w rozdzielczości 4K, prognozy pogody i szerokiego wyboru motywów od wyświetlania okładek odtwarzanych albumów, sugestywnych „landszaftów” meteorologicznych, po wskaźniki wychyłowe.
Sercem odtwarzacza jest przetwornik Asahi Kasei VERITA AK4499EQ, więc wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza otrzymujemy pełne, natywne wsparcie PCM do 384 kHz/32 bit i DSD do DSD512 (22,5792 MHz). Za część wideo odpowiada Mali-T864 GPU zatem nie ma co się martwić, tylko cieszyć się obrazem 4K x 2K@60fps i zgodnością z H.265.
Zanim przejdziemy do opisu walorów brzmieniowych dzisiejszego bohatera pozwolę sobie na małą uwagę odnośnie samej jego funkcjonalności. Otóż w czasie testu zainstalowane oprogramowanie w dość wyraźny sposób oddzielało moje prywatne, zgromadzone na NAS-ach zasoby sieciowe (dostępne poprzez Music) od tych czerpanych z serwisów streamingowych (Tidal). W związku z powyższym nie udało mi się nakłonić 150-ki do stworzenia tzw. mieszanej playlisty korzystającej z dwóch, bądź więcej źródeł, co wydaje się całkiem oczywiste np. w Luminach , więc chciał nie chciał zmuszony byłem przełączać się pomiędzy lokalną plikoteką i „chmurą”. Możliwe iż powyższa niedogodność zostanie zlikwidowana wraz z kolejnym updatem, niemniej jednak uznałem, że wypadałoby o niej wspomnieć, by każdy z potencjalnych nabywców sam ocenił, czy jest to dla niego jakikolwiek problem, czy tez nie ma co sobie zawracać takimi drobiazgami głowy.
A jak Rose RS150 gra? Psując nieco stopniowe budowanie napięcia i dozowanie z aptekarską dokładnością emocji już na wstępie napiszę, iż bezkompromisowo. To brzmienie rześkie, rozdzielcze i szalenie … angażujące. Jednak pomimo owej bezkompromisowości nie ma mowy o jakiejkolwiek ofensywności i napastliwości a jedynie o ponadprzeciętnym wglądzie w nagranie, czyli zamiast czuć się atakowanym dźwiękami otrzymujemy zaproszenie do podróży w głąb ulubionych nagrań. I w tym momencie pozwolę sobie przełamać jeden z obiegowych stereotypów o tym, że do ciężkich brzmień należy dobierać urządzenia oferujące ciepłe i wręcz kojce brzmienie, aby niejako kompensować agresję reprodukowanego materiału. Tymczasem Rose z dzikim entuzjazmem rzucał się w wir ekstremalnych odmian metalu serwowanych przez m.in. Slayera. Zdając sobie jednak sprawę z ciężkostrawności ww. materiału na potrzeby niniejszej recenzji pozwoliłem sobie sięgnąć, po nieco łagodniejszy, power metalowy krążek „Metal Division” formacji Mystic Prophecy. Potężne gitarowe riffy tnące powietrze z szybkością światła, niewiele wolniejsze partie perkusji z wgniatającą w fotel podwójną stopą okraszone mocnym, lekko zachrypniętym wokalem Roberto Dimitri Liapakisa to przysłowiowa jazda bez trzymanki, gdzie jakiekolwiek spowolnienie, bądź zaokrąglenie wypadają równie przekonująco jak purpuraci wypowiadający się w tematach prokreacji i macierzyństwa. Dlatego też Rose precyzyjnie rozmieszczając muzyków na obszernej, świetnie „napowietrzonej” scenie pokazał swoją klasę nie tylko nie próbując uładzić i uspokoić ich opętańczych pląsów, lecz wręcz doświetlał ich wirtuozerskie partie, by absolutnie nic nie umknęło naszej uwadze. Równie istotnym aspektem jest również fakt, iż pełnia informacji, a więc pochodna rozdzielczości dostępna jest nie tylko przy iście koncertowych poziomach głośności, lecz również podczas wieczorno-nocnych odsłuchów. Oczywiście aby ów pułap satysfakcji osiągnąć warto poświęcić chwilę na dopasowanie elektrycznych parametrów wyjściowych odtwarzacza do stopnia wejściowego wzmocnienia i zadbać o odpowiednie okablowanie tak sygnałowe, wliczając w to przewód Ethernet, jak i zasilające. Rose bowiem niespecjalnie przepada za zbyt ciemnymi i gubiącymi detale drutami, więc jeśli ktoś niekoniecznie chciałby podkreślać jego nad wyraz żywiołowy temperament a raczej próbowałby nieco wyciągnąć na światło dzienne drzemiącą w koreańskim odtwarzaczu muzykalność, to świetne efekty osiągnie z topowymi Vermöuth Audio Reference i duńskimi Organic Audio. I jeszcze jedno – 15-ka, przynajmniej w moim systemie lepszą dynamikę i rozdzielczość oferowała po XLR-ach i właśnie w takiej konfiguracji korzystałem podczas odsłuchów wpinając ją bezpośrednio ( z pominięciem przedwzmacniacza) w końcówkę Bryston 4B³.
Przy nieco spokojniejszym repertuarze, czyli wszędzie tam, gdzie liczy się gra ciszą i skupienie Rose również radzi sobie nadspodziewanie dobrze. Może nie stara się czarować soczystością barw, lecz w zamian za usilne wpychanie mdłej słodyczy otrzymujemy iście zjawiskową czerń tła i wzorową precyzję w kreowaniu źródeł pozornych. Począwszy od nieco chłodnego już w swej natywnej postaci „Vägen” Tingvall Trio, po ciepłą i niewymuszoną „Cantora” Mercedes Sosy za każdym razem operowaliśmy w okolicach pełnej neutralności. Może głos leciwej Sosy nie miał tyle „babcinego” ciepła co z mojego Lumina podpiętego pod CD-35 Ayona, jednak szukając bardziej znanych analogii śmiało estetykę Rose’a można porównać do równowagi tonalnej oferowanej przez Auralica Aries G1, choć już Vegę G1 bezdyskusyjnie trzeba uznać za stojąco po cieplejszej stronie mocy. Tak jak jednak wspomniałem wcześniej, ze względu na wrażliwość 150-ki na użyte okablowanie przy odrobinie wiedzy, samozaparcia i dobrej woli spokojnie można sprawić, by i na średnicy zaczęła czarować. Oprócz ww. Vermouthów i Organiców miłośnikom dosaturowanych soczystych barw poleciłbym jeszcze Cardasy Clear Reflection XLR.
No i to by było na tyle. Śmiem twierdzić, iż Rose RS150 bezdyskusyjnie wyróżnia się wśród konkurencji nie tylko nader oryginalnym designem, zaskakującą użytecznością, lecz i jasno sprecyzowanym brzmieniem. Nie jest li tylko kopią obecnie spotykanych rozwiązań, lecz produktem tyleż autorskim, co skończonym i rozwojowym. Gra rozdzielczo i neutralnie a jednocześnie pomimo swojej pozornej bezkompromisowości pozwala czerpać szaloną przyjemność z odsłuchu nawet najbardziej ekstremalnych gatunków muzycznych. Jeśli zatem szukacie Państwo przysłowiowego All’in’One zdolnego pogodzić ogień z woda i wysokich lotów fonię z nie mniej wyrafinowaną wizją po prostu wypożyczcie 150-kę i dajcie jej dłuższą chwilę na zaprezentowanie nad wyraz szerokiego wachlarza własnych możliwości a coś czuję w kościach, że szanse na powrót do salonu sprzedawcy topnieć będą szybciej niż śnieg na masce Forda Mustanga Shelby GT500.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Wzmacniacz zintegrowany: Boulder 866 Integrated, Yamaha A-S3200
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Patrząc na obecnie panujące standardy związane z obowiązkiem posiadania co najmniej przyzwoitego źródła plikowego przez nawet początkującego melomana, ostatnimi czasy bardzo mocno nurtuje mnie może nie chęć, ale raczej pewnego rodzaju około-testowa obligatoryjność zafundowania sobie takiego grajka. Po pierwsze jako w miarę stałego punktu odniesienia, a po drugie jeśli nawet nie do codziennego użytkowania, to choćby do wygrzewania często dziewiczego dostarczanego do testów sprzętu, aby aż tak intensywnie nie eksploatywać paskowego napędu CEC-a. Czy i kiedy tak się stanie, jeszcze nie wiem, jednak ważne jest to, że coraz uważniej pod tym kątem przyglądam się tego typu komponentom. Jak często to czynię? Ostatnio coraz częściej, czego dobrym przykładem jest bardzo przyjazny w obsłudze, do tego szalenie funkcjonalny, z wyglądu stawiający na lifestyle’ową aparycję, pochodzący z Korei Południowej odtwarzacz plikowy Rose RS 150. Znacie? Prawdopodobnie nie, gdyż dopiero od kilku miesięcy jego opieki na naszym rynku podjął się stacjonujący w Gliwicach dystrybutor 4HiFi. Jeśli mam rację, zainteresowanych zapraszam do poniższego tekstu.
Analiza fotografii znakomicie unaocznia nam, iż tytułowy streamer trochę na przekór panującej minimalizacji tego typu zabawek, jest urządzeniem osiągającym wymiary zarezerwowane dla elektroniki z wyższej półki. Jego nader solidna obudowa jest prostopadłościennym, unikającym wizualnych wodotrysków, na górnej płaszczyźnie ozdobionym jedynie logo marki, aluminiowym sarkofagiem. Jednak wspomniane informacje to dopiero przystawka koreańskich inżynierów przed głównym daniem, gdyż podobno ważny dla wielu mężczyzn rozmiar i świetną, bo spokojną aparycję korpusu Rose w tym przypadku o głowę przebija jego wielofunkcyjność, czyli zajmujący całą połać frontu, kolorowy, pozwalający przywdziać praktycznie każdą wzorniczą szatę, do tego dotykowy wyświetlacz i bogata oferta przyłączeniowa. Myślicie, że tak duży i wszystko-mogący wyświetlacz to lekka, czasem niektórym przeszkadzająca przesada? Bynajmniej, bowiem jeśli zapragniemy, można go nie tylko wygasić, ale również podzielić na kilka mniejszych informacyjnych sektorów, a także dla wielbicieli amerykańskich konstrukcji spod znaku McIntosha, wyświetlić mieniące się błękitem, zajmujące praktycznie całość jego powierzchni wychyłowe wskaźniki oddawanej mocy. Zbyteczne? Być może. Ja jednak znakomicie się tymi możliwościami bawiłem i powiem Wam, mimo hołdowania purystycznemu podejściu do wyglądu wszelkich audiofilskich zabawek, z akceptacją opisanego stanu rzeczy nie miałem najmniejszego problemu. Ale to nie wszystkie tak zwane gadżety. Otóż RS 150 bez problemu obsługuje wszelkie standardy plikowe, oferuje możliwość słuchania radia internetowego i co być może dla wielu z Was będzie totalnym nieporozumieniem, jest w stanie przybliżyć nam nawet panującą w wielu punktach Europy temperaturę otoczenia. Banał? Czy ja wiem. Przecież wielu funkcji można w ogólnie nie używać, jednak samo posiadanie nie zawadzi, a nie zdziwię się, gdyby ktoś co jakiś czas z nich skorzystał.
Ok. Odejdźmy od mających niewiele wspólnego głównym zadaniem tego urządzenia dodatków i skupmy się na clou, czyli pozwalającej współpracować z praktycznie każdym systemem audio i … video, jego ofercie przyłączeniowej. Ta jest fascynująca, gdyż zazwyczaj oferuje nie tylko wejście, ale również wyjście danego typu przesyłu danych. I tak na jej liście w tej specyfikacji znajdziemy gniazda: AES/EBU, OPTICAL, COAX, a także jako wejście i wyjście terminale RCA, wyjście XLR, dwa różne gniazda I2S jako OUTPUT, kilka wersji USB, port LAN i na kartę Micro SD, zaś całość wieńczy zintegrowane w bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazdo zasilania. Przyznacie, że tak rozbudowana oferta przez nader liczną konkurencję jest nie do doścignięcia, co wiem z autopsji, dla wielu chcących nadążać za technicznymi nowinkami użytkowników tego typu konstrukcji jest podstawowym kryterium podczas podejmowania decyzji zakupowej. W tym przypadku mamy tak zwaną full opcję. Nie brakuje też pilota zdalnego sterowania.
Jaką drogę brzmieniową obrał tytułowy odtwarzacz plików? Próbując zorientować go w odniesieniu do poziomej linii neutralności powiedziałbym, iż ze względu dość oszczędne potraktowanie średnich tonów plasuje się lekko poniżej poziomu zero. Naturalnie to nie oznacza bólu dla uszu, a jedynie potraktowanie muzyki z nastawieniem na swobodę jej wybrzmiewania i bezpośredniości pojawiania się rysowanych w przestrzeni międzykolumnowej źródeł pozornych nieco bardziej w oparciu o skraje pasma, niż jego środek. To źle? Ja akurat z założenia taki stan minimalizuję, ale wiem, iż wielu potencjalnych użytkowników prawdopodobnie wręcz oczekuje. Jednak wielu nie oznacza wszyscy, dlatego nie mogłem nie wspomnieć o takim stanie rzeczy, który w pewien sposób podobni do mnie poszukiwacze magii, bez problemu mogą dostroić do swoich wizji stosownym okablowaniem lub zewnętrznym przetwornikiem cyfrowo analogowym. Osobiście tak uczyniłem tylko na próbę i wiem, że co da się wiele zrobić. Jednakże dla wierności tego testu w odniesieniu do stanu faktycznego i przy tym w celu próby udowodnienia, iż startowy sound jest przyjazny praktycznie dla każdego, na czas opiniowania Rose RS150 powróciłem do zaaplikowania go w fabrycznym wydaniu, czyli bez siłowego naginania startowej rzeczywistości. Rzeczywistości, która nie wiem czy z racji założeń konstruktorów, czy jako wynik neutralnej temperatury przekazu kreowana była z pewnego rodzaju naciskiem na pierwszy plan, za to ze świetnym budowaniem całości w wektorze szerokości. Co to oznaczało dla konkretnej muzyki?
Chyba naturalnym jest, iż wspomniane aspekty brzmienia Koreańczyka bez najmniejszych problemów wykorzystywały nurty elektroniczne typu grupa Yello z materiałem „Toy”. Wpisana w kod DNA Rose praca nad wyraźnym rysowaniem bytów na scenie wręcz pomagała w świetnym oddaniu częstych na tym krążku mini trzęsień ziemi i z premedytacją zaplanowanych kakofonii przenikliwych fraz. Jednak co ciekawe, owa nader wyrazista prezentacja nie burzyła spójności zastosowanego sztucznego instrumentarium z występującą na nim wokalizą. Owszem, osobiście wolałbym mocniejsze osadzenie popisów gardłowych w barwie, jednak na usprawiedliwienie tego występu po pierwsze dodam, iż intymność głosu ludzkiego nie była w tej produkcji najistotniejszym punktem, zaś po drugie – trzeba wziąć pod uwagę moje podprogowe dążenie do zapisanego gdzieś w głowie wzorca, a nie bezstronne spojrzenie na zastaną sytuacje soniczną, co prawdopodobnie legło u podstaw mojego natychmiastowego wyłapania tego, być może dla wielu bezszkodowego stanu rzeczy. Dlatego po zrozumieniu problemu i odrzuceniu swoich przyzwyczajeń zaliczam to odtworzenie płyty do zbioru ciekawszych, bo pełnych mocnych emocji przeżyć.
W podobnie dobrym, niestety tym razem bezlitośnie niekamuflującym niedoróbek realizacyjne masteringowców, tonie wypadała muzyka rockowa. Energia, atak i natychmiastowość zmian tempa muzyki były na bardzo dobrym poziomie. Brutalne walenie w bębny, wściekłe granie na gitarach i wołający o pomstę do nieba, wiecznie zbuntowany głos rockowych frontmenów nie pozostawiały niedomówień, o co twórcom w tego rodzaju wydawnictwach chodzi. Niestety owa naga prawda pokazała również fakt bezpardonowego wytykania palcem słabych realizacji przez ten streamer. To w wartościach bezwzględnych niby dobrze, jednak należy się liczyć z tym, iż realizacyjnie skopana muzyka, brzmiała niezbyt ciekawie. Natomiast dużym plusem była sytuacja, w której producent przyłożył się do swoich zdań. W tym przypadku oczywiście bez sztucznego kolorowania, za to stosunkowo wiernie poznawaliśmy ducha nie tylko tej muzy, ale również patrząc z perspektywy czasu, specyficzną estetykę brzmienia kapel z tamtych lat. A chyba w dążeniu do prawdy o to chodzi.
Niestety każdy kij ma dwa może nie kanciaste, ale jednak końce. Piję do tematu zbyt lekkiego w moim odczuciu, traktowania średnicy przez karmiony tytułowym źródłem system. Jednak spokojnie, to nie była to przysłowiowa rzeźnia, tylko spojrzenie na ten punkt programu z innej perspektywy. Często nawet oczekiwanej, bo pozwalającej obudzić zbyt ospale zestawione zestawy audio z ogólnego marazmu, jednak w wartościach bezwzględnych słyszalnie oszczędniej podgrzewającej panującą na wirtualnej cenie atmosferę. To naturalnie nie bolało i w pewien sposób wpisywało się w zamierzoną estetykę brzmienia naszego bohatera, jednak na potrzeby dotarcia do dla przykładu w muzyce dawnej spod znaku Johna Pottera „Care-charming sleep”, sedna mistyki tego typu zapisów nutowych, dodatkowa szczypta nasycenia dźwięku z pewnością by nie zaszkodziła. Na szczęście wcześniej wspominałem o możliwych ruchach pozwalających osiągnąć naszemu punktowi zainteresowania przyjazny takiej muzyce sznyt grania, dlatego też zalecam ten akapit traktować jako zastany podczas testu stan gołej prawdy, a nie pakietu ostatecznych możliwości. Tym bardziej, że każda konfiguracja ze słuchaczem i pomieszczeniem odsłuchowym włącznie rządzi się innymi prawami, co przekładając z polskiego na nasze oznacza, iż nawet wydawałoby się całkowicie przewidywalny efekt mariażu kilku komponentów w końcowym rozliczeniu potrafi mocno nas zaskoczyć. Ale żeby nie było, dla z pełną premedytacją pochwały tego wycinka testu przyznaję, bez względu na lekką niedowagę głosu Johna, przesłuchałem tę płytę bez oznak jakiegokolwiek problemu zbytniej zwiewności, nie mówiąc już o natarczywości. Brzmiała inaczej niż lubię na co dzień, jednak dalece od ogólnej słabości jako takiej. A najciekawsza w tym wszystkim była niezauważalność jakichkolwiek problemów systemu z budowaniem realiów wielkiej kubatury kościelnych, mimo przywołanego kilka linijek wcześniej mocniejszego pokazywania pierwszego planu akcji. Powodem prawdopodobnie była świetna realizacji płyty, co udowodniło umiejętność brutalnego wyciągania na światło dzienne przez Rose RS 150 całej prawdy o pracy panów przy masteringowych konsoletach.
Mam nadzieję, że potencjalni zainteresowani zrozumieli, co moim tekstem chciałem przekazać. Jeśli nie, to w prostych słowach powiem tak. Aplikując Rose RS 150 w swój tor, musicie zwrócić uwagę na poziom prezentowanych przez tak skonfigurowany system, barw. Oczywiście uzyskany wynik od startu może okazać się trafiającym w punkt oczekiwań bez dodatkowych działań, jednak nawet w celach samego sprawdzenia sugeruję drobne zmiany w okablowaniu. Zapewniam, nie będzie to soniczne trzęsienie ziemi, a nie zdziwiłbym się, gdyby przyjemnie dla ucha otworzyło Wam przysłowiowe oczy. Ja spróbowałem dwóch wersji konfiguracyjnych i mimo ciekawego brzmienia w konfiguracji zerowej – odpalonej bez poszukiwań swojego brzmienia, po drobnych zmianach w okablowaniu na stałe wybrałbym tę gęstszą w środku pasma z dobrze zaznaczonymi jego skrajami. A Wy?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: PMC MB2 XBD SE
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: 4HiFi
Cena: 19 995 PLN
Dane techniczne:
DAC: Asahi Kasei VERITA AK4499EQ
Obsługiwane formaty audio:
WAV, FLAC, AIFF, WMA, MP3, OGG, APE, DFF, DSF, AAC, CDA, AMR, APE, EC3, E-EC3, MID, MPL, MP2, MPC, MPGA, M4A
PCM : 8 kHz-384 kHz(8/16/24/32 bit)
Natywne DSD: DSD64 (2,8 MHz)/ DSD128 (5,6 MHz)/ DSD256 (11,2 MHz)/ DSD512 (22,5792 MHz)
Obsługiwane formaty video: ASF, AVI, MKV, MP4, WMV, MPEG-1, MPEG-2, MPEG-4 H.263, H.264, H.265, VC-1, VP9, VP8, MVC
H.264/ AVC, Base/ Main/ High/ High10 profile@level5.1 up to 4K x 2K@30fps
H.265/HEVC, Main/ Main10 profile@ level 5.1 High-tier up to 4K x 2K@60fps
THD-N : -124dB
Zakres dynamiki S/N : 134dB
Napięcie wyjściowe: 4.5 Vrms (RCA), 9.0 Vrms (XLR)
SNR: 117 dB @ 1 kHz (RCA), 120 dB @ 1 kHz (XLR)
THD+N: 0.0005% @ 1 kHz (RCA), 0.0003% @ 1 kHz (XLR)
Łączność: Ethernet 10/100/1000 BASE-T, Wi-Fi przez zewnętrzną kartę sieciową USB, zewnętrzny moduł Bluetooth (A2DP Sink, AVRCP v1.3)
Streaming: Airplay / DLNA / Roon Ready / MQA Full Decoder / TIDAL / Radio internetowe / Podcast
Wejścia audio: optyczne x 1, COAX x 1, Line-IN x 1, AES/EBU x 1, HDMI ARC x 1, USB DAC x 1
Wejścia: USB 3.0 x 2, MicroSD x 1, SSD x 1
Wyjścia audio: optyczne x 1, COAX x 1, Pre-OUT (XLR x 1, RCAx 1), I2S-DVI x 1,I2S-RJ45 x 1, AES/EBU x 1,
Wyjścia wideo: HDMI 2.0 x 1 (do 3840 x 2160 px / 60 Hz)
Wyświetlacz: 14,9″ dotykowy HD IPS LCD
CPU: Hexa Core CPU
Dual-core Cortex-A72 o częstotliwości do 1.8GHz
Quad-core Cortex-A53 o częstotliwości do 1.4GHz
GPU: Mali-T864 GPU, OpenGL ES 1.1/2.0/3.0/3.1, OenVG1.1, OpenCL, DX11
Pamięć:LPDDR3 4GB
Wymiary (S x G x W): 430 x 316 x 123 mm
Waga: 13 kg