Opinia 1
Od listopadowego testu przynależących do serii TheRed cyfrowych Digit Balanced & Unbalanced upłynęło na tyle dużo czasu, że wraz ze stojącym za marką WK Audio Witoldem Kamińskim, uznaliśmy, iż z powodzeniem możemy wrócić do tematu. Jednak bynajmniej nie biorąc na redakcyjny tapet kolejny z rodu przewód, gdyż taki może nie tyle się nie pojawił, co wystąpił w nowej odsłonie, lecz podejść do zagadnienia globalnie i wzorem naszego ostatniego spotkania z serią TheOne sprawdzić jak rodzime przewody sprawdzają się w komplecie. Nie jest to jednak wynikające z sezonu ogórkowego odgrzewanie już raz usmażonego kotleta, czy też utrzymująca zainteresowanie samą marką retrospekcja, lecz jedynie w pełni logiczny krok mający na celu minimalizację mogących zaburzyć finalny osąd zmiennych w torze i weryfikacja panującej, bądź nie (tego jeszcze nie zdradzę) wewnątrz czerwonowłosej rodziny synergii. O ile bowiem pojedynczy, pojawiający się na gościnnych występach przewód ma szansę na co najwyżej „małżeństwo z rozsądku” z już egzystującym w systemie okablowaniem a ewentualnymi jego potknięciami można zawsze obarczyć niezgodność charakterologiczną mniej bądź bardziej przypadkowego mariażu, o tyle przy pełnym secie sprawa jest jasna – albo gra, albo nie i zgodnie z odpowiedzialnością zbiorową wina za porażkę, bądź splendor sukcesu spada na wszystkich przedstawicieli rodu po równo.
Tym oto sposobem trafiło do nas imponujące kłębowisko czerwonych węży składające się z goszczących u nas nieco ponad rok temu interkonektów XLR, odświeżonej wersji MkII głośnikowców i protoplastów rodu, czyli trzech przewodów zasilających, na których test serdecznie zapraszamy.
Jak na powyższych zdjęciach doskonale widać kwestie natury zgodności nomenklatury z aparycją mamy niejako z głowy i jedynie cierpiącym na daltonizm a dokładnie na jego najbardziej dotkliwe odmiany – monochromatyzm i protanopię pragnę wyjaśnić, iż zewnętrzne koszulki ochronne pokrywające przebiegi tytułowych przewodów mają barwę czerwoną. Z kolei wartym podkreślenia novum, jest materiałowe ujednolicenie materiału z jakiego wykonano wszystkie splittery, bowiem w pierwszej odsłonie głośnikowców stosowana była balsa, którą w aktualnej inkarnacji (MkII) zastąpiono obecnym w łączówkach i przewodach zasilających aluminium. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że zamiast pójść na łatwiznę i zamienić drewniane kostki na bliźniacze, bądź zapożyczone np. z interkonektów – już produkowane aluminiowe „trumno-podobne” moduły Witek pojechał po przysłowiowej bandzie i na drodze mozolnych badań doszedł do iście imponujących tak pod względem gabarytów, jak i masy bloków mogących śmiało korespondować z „walizkami” MIT-ów Oracle, czy „mrożonymi indykami” zdobiącymi Opusy Transparenta. Mówiąc wprost każdy z przewodów głośnikowych składa się z dwóch osobnych przebiegów zespolonych tuż przed swoimi końcami wspomnianymi aluminiowymi blokami, z których ten od strony wzmocnienia jest wyraźnie mniejszy i lżejszy, a tym samym bez większych obaw może lewitować uwieszony na wychodzących z niego finalnych odcinakach zakonfekcjonowanych topowymi widłami Furutecha (CF-201 NCF R), a z kolei rezydujący od strony kolumn drugi, monstrualny aluminiowy katafalk powinien majestatycznie spoczywać na podłodze. Jest to niezwykle istotne, gdyż jego wnętrze wypełnia specjalnie wyselekcjonowany wsad kwarcowy mający za zadanie dodatkowo tłumic pasożytnicze wibracje a wychodzące z niego odcinki przyłączeniowe są na tyle długie by sięgnąć nawet umieszczonych kilkanaście centymetrów nad podłogą terminali. Oba przewodniki, choć wykorzystują wysokiej czystości miedź beztlenową, różnią się od siebie budową – m.in. autorskim zaplotem a ich przekrój wynosi 2 mm². Jak zapewne uważni czytelnicy z zdążyli odnotować, w porównaniu z pierwotną, wykorzystującą 4mm przewodniki, wersją głośnikowce przeszły poważną kurację odchudzającą, jednak okazało się, że zmiana materiału i masy elementów strojących pociągnęła za sobą konieczność gruntownego przeprojektowania całości, co zaowocowało nie tylko zmianą przekrojów, lecz i daleko posuniętymi modyfikacjami autorskiego zaplotu.
Z kolei w przewodzie zasilającym każda z żył biegnie przez lwią część swej długości odseparowana od swych sióstr aluminiowymi dystanserami i dopiero w końcowych, ozdobionych firmowym logotypem blokach jest pocieniana do średnicy umożliwiającej zespolenie całego tercetu we wtyku zasilającym. Ponadto choć wszystkie przewodniki wykonano z miedzi posrebrzanej wysokiej czystości, to każdy z nich ma inną budowę a łączny przekrój żył wynosi bagatela 18 mm².
Skoro dosłownie przed momentem wspominaliśmy o konfekcji, to tutaj, czyli w topowej linii produktowej, nie ma miejsca na kompromisy, więc przewody zasilające mogą pochwalić się trudnymi do pobicia 50-kami – wtykami Furutech FI-E50 NCF R/FI-50 NCF R (opcją są wysokoprądowe FI-52 NCF R), a interkonekty XLR-ami CF 601M NCF R / CF 602F NCF R. W przypadku wersji niezbalansowanej pojawiają się za to CF 102 NCF R. W sygnałówkach przewodniki również autorsko zapleciono z żył ze srebrzonej miedzi wysokiej czystości. Obecne na ich krańcach aluminiowe splitery pełnią rolę nie tylko informacyjno / dekoracyjną, lecz również antywibracyjną i co nie mniej istotne to właśnie z ich pomocą konstruktor „stroi” każdy z przebiegów precyzyjnie dobierając naprężenie każdej z żył.
Choć niejako za sprawą zasilającego, wtenczas jedynego w serii, przewodu TheRed WK Audio rozpoczęło ambitny atak audiofilskiego Olimpu, to w tzw. międzyczasie, czyli od sierpnia 2022 r., co nieco nie tylko w plichtowskim portfolio, lecz również m.in. na lokalnym rynku się pozmieniało. Jeśli chodzi o katalog tytułowego wytwórcy to wystarczy wspomnieć o praktycznie pełnym (na dobrą sprawę brakuje tylko łączówek USB/Ethernet) domknięciu „czerwonej” serii, pojawieniu się środkowej linii TheRay i podstawowej TheOne. Natomiast z szerszej perspektyw, patrząc na kwestie natury środowiskowej, a więc otoczenie, w jakim WK Audio przyszło egzystować, to już i tak zawieszony na iście stratosferycznym poziomie „szklany sufit” tak jakości, jak i niestety cen został po raz kolejny rozbity w drobny mak. Na wspomnianym Olimpie wygodnie rozsiadły się m.in. duńskie ZenSati #X oraz japoński Furutech, który przynajmniej, jeśli chodzi o domenę analogową, domknął flagowy Project V1 a i pozostali ultra-high-endowi gracze co i rusz kuszą kolejnymi, nieosiągalnymi dla zwykłych śmiertelników wypustami. Mówiąc wprost, podobnie jak w wyczynowym sporcie, tak i na audiofilskich salonach, konkurencja jest iście mordercza, a tym samym, jeśli tylko ma się odpowiednie środki można przebierać w propozycjach niczym w ulęgałkach.
I jak w takich, wielce wymagających okolicznościach przyrody radzą sobie TheRed-y? Powiem szczerze, że mając wydawać by się mogło w zupełności wystarczający, gdyż bazujący na wcześniejszych odsłuchach pojedynczych reprezentantów „czerwonego rodu”, bagaż stricte empirycznych doświadczeń powinienem niemalże na poczekaniu i z dużą trafnością prognozować finalny wynik. I śmiem twierdzić, że mógłbym przepaść z kretesem, gdyż po pierwsze eliminacja „ciał obcych” zrobiła swoje a po drugie, jak już zdążyłem nadmienić w akapicie poświęconym aparycji i anatomii najnowszej odsłony głoskowców, tak na dobrą sprawę z „drewnianymi” protoplastami łączą je praktycznie jedynie umaszczenie i nomenklatura. I to najdelikatniej rzecz ujmując słychać.
Jednak po kolei, bowiem chcąc przygotować sobie odpowiedni podkład w ramach przystawki najpierw odświeżyłem sobie „kubki smakowe” niżej urodzoną łączówką TheRay XLR, która od dłuższego czasu chodziła mi po głowie, tym bardziej, że z racji użytkowania pochodzących z tej samej serii głośnikowców zachodziło spore prawdopodobieństwo wielce udanej synergii. I rzeczywiście, rozmach, swoboda, rozdzielczość i dynamika zwiewająca papucie sprawiły, że tak punkt odniesienia, jak i poprzeczka moich oczekiwań względem tytułowego zestawu wywindowane zostały na iście olimpijski pułap. Całe szczęście brak presji czasu i jakichkolwiek nacisków ze strony producenta sugerującego jedynie, żebyśmy w miarę możliwości uporali się z tematem do najbliższej edycji Audio Video Show, pozwoliły mi nie tylko na spokojną retrospekcję, lecz i równie niespieszną, polegającą na sukcesywnym zwiększaniu ich udziału w systemowym krwioobiegu, żonglerkę Red-ami. I tak jak w przypadku TheRay-a na pierwszy ogień poszedł interkonekt, którego pojawienie się w systemie zaowocowało zjawiskowym przyrostem wolumenu generowanych dźwięków, wartkości rozgrywającej się przed słuchaczami akcji, spektakularnością prezentacji oraz … istną eksplozją rozdzielczości. Ale zaraz, zaraz. Przecież już Ray-e za megarozdzielcze uchodziły. Czyli co? Przechodzimy na pułap wypalającego gałki oczne trybu demonstracyjnego, w jakim z reguły pracują ustawione na sklepowych wystawach wielkoekranowe telewizory? Nic z tych rzeczy, bowiem TheRed XLR pokazał wspomniany aspekt nie poprzez ofensywność przejaskrawionych barw, podbicie kontrastu i bolesne kąsanie zmysłów ostrością wyciętych skalpelem krawędzi brył, lecz na drodze oddania pełni harmonii i zachowania idealnej równowagi pomiędzy początkowo dostrzeganymi ilością i jakością detali oraz niuansów wchodzących w skład reprodukowanego repertuaru. I tak, niby wszystkiego było więcej a ilość szła w parze z jakością, lecz już sam sposób narracji kierował uwagę słuchaczy nie ku pojedynczym mikro-detalom a obrazowi całości. W dodatku taką samą atrakcyjnością i bogactwem informacji jak pierwszy cechowały się również dalsze plany, więc na „Songs to Sun” Stoned Jesus frontman – Igor Sidorenko nie skupiał na sobie lwiej części uwagi przyćmiewając swą „zajebistością” pozostałych członków kapeli, lecz również i im nie tyle wspaniałomyślnie, co w pełni demokratycznie dawał szansę „zabłyśnięcia” na scenie. Owe zabłyśnięcie z premedytacją wziąłem w cudzysłów, gdyż oparty raczej na niskich strojach i powolnych, brudnych, garażowych riffach stoner-rock niekoniecznie kojarzy się z blaskiem, jednakowoż chodzi o to, że nawet przy tak dość skromnym składzie i siermiężności repertuaru TheRed był w stanie z powodzeniem zaprezentować trójwymiarowość sceny i kolokwialnie rzecz ujmując odjechać z dalszymi planami hen, hen za linię kolumn. Tutaj namacalność nie była budowana poprzez faworyzowanie, wypychanie pierwszego planu, lecz raczej mistrzowskie operowanie perspektywą. Ów sposób narracji świetnie oddał mroczną naturę ścieżki dźwiękowej „Dong Ji Rescue” Atli Örvarssona, gdzie kluczowe były zdolność kreacji istnych hektarów przestrzeni, w której oniryczne pasaże przeplatały się z iście epickimi orkiestracjami i stanowiącymi fundament basowy partiami kodo. Warto w tym momencie zwrócić uwagę z jaką łatwością oddawany jest potencjał dynamiczny i rozmach aparatu wykonawczego a zarazem jego zwinność, przez co najniższe składowe nie przelewają się bezwładnie a cały czas zachowują odpowiednią motorykę, timing i różnicowanie wypełniającej je tkanki.
Dołożenie głośnikowców nie tylko zintensyfikowało doznania, co wręcz z hukiem wywróciło stolik moich prognoz,przypuszczeń i oczekiwań, tym samym wprawiając mnie w stan niemalże totalnego osłupienia. Okazało się bowiem, że w wydawać by się mogło znanych na pamięć nagraniach drzemią zaskakująco bogate pokłady informacji, których istnienia może nie tyle nie byłem świadom, co do tej pory ich obecność była jedynie sugerowana. A TheRed-y je po prostu definiują, z precyzją laserowego dalmierza i japońskiego chronometru określając ich miejsce tak w przestrzeni, jak i czasie. Nie wierzycie? Cóż, ja też broniłem się przed tym novum ze wszech sił, jednak w momencie, gdy z głośników popłynął oklepany do bólu „House of the Rising Sun”, tym razem w wykonaniu Palomy Dineli Chesky (album „Soul on Soul”), dałem za wygraną i zacząłem słuchać tego, po co sięgałem po wielokroć niejako na nowo. I wcale nie chodziło o to, że do mych uszu dobiegały dźwięki, których do tej pory na nagraniach nigdy nie było, co na jaw wyszła ich złożoność, czyli nieraz tam, gdzie wcześniej dźwięk był jeden nagle okazywało się, że ma on o niebo bardziej skomplikowaną strukturę i poza samą bryłą, czy też uderzeniem dzieje się i jest coś przed, oraz po. Ot chociażby prozaiczne uderzenie w blachy, czy też szarpnięcie gitarowej struny, które nagle przestały być zdarzeniami zerojedynkowymi a do głosu Keitha Richardsa na „Crosseyed Heart” doszedł jeszcze przecież zupełnie oczywisty oddech, oraz wyraźny ruch na ustawionym przy mikrofonie stołku, a gdybym chciał i wytężył swe starcze zmysły, pewnie jeszcze dałoby się usłyszeć jego szelmowski uśmieszek i błysk w oku. Czyli otrzymujemy obraz kompletny i pełny tak pod względem struktury, najdrobniejszych składowych i detali, jak i stanowiącej o jego spójności jako całości koherencji i harmonii, gdzie nawet szorstki i dość prosty riff poraża swą autentycznością i idealnym wpasowaniem w kontekst.
I w momencie, gdy wydawać by się mogło, że spokojnie możemy kończyć tę pełną ochów i achów, poniekąd zupełnie niezamierzoną, „laurkę” na scenę wkraczają one – trzech jeźdźców apokalipsy, czyli trzy TheRed Power i dopełniają dzieła zniszczenia. Ot tak, bez uprzedzenia, zapowiedzi i głębszej refleksji działając na zasadzie pierwotnych instynktów myśliwskich ogarów, które właśnie poczuły krew. Ma być rzeźnia? No to proszę uprzejmie – na playliście lądują takie perełki jak „Inside My Head” Until I Wake, czy „Hymns in Dissonance” Whitechapel a ja już wiem, że dwie sprawy mam niejako z głowy – weekendowe odkurzanie membran głośników, gdyż fizyczną niemożnością jest przy takich skokach dynamiki utrzymanie się czegokolwiek na ich powierzchni, oraz dobrosąsiedzkie relacje z połową bloku do co najmniej … Gwiazdki. Cóż jednak począć, gdy niby da się tego typu repertuaru słuchać cicho, lecz mając na podorędziu całą zgraję czerwonowłosych demonów aż się prosi „jechać” na niemalże koncertowych poziomach głośności. Podobne ciągoty wywołuje wielka symfonika, gdyż „Beethoven: Symphonies Nos.5 & 7” w wykonaniu Berliner Philharmoniker pod batutą samego Herberta von Karajana wymagają stosownej oprawy i to nie jest kameralistyczne pitu-pitu tylko symfonika w rozmiarze XXL, gdzie potężny aparat wykonawszy zdolny jest rozmachem zaordynowanego Tutti zdmuchnąć z pierwszych rzędów nawet najpotężniejsze matrony. I tak też TheRedy grają – nieskrępowaną dynamiką, onieśmielającą wieloplanowością, a gdy partytura tego wymaga, jak daleko nie szukając na „Koptycus” Oleś Brothers i Dominika Strycharskiego również … ciszą. Mówiąc wprost, w momencie praktycznie całkowitego okablowania posiadanego systemu Red-ami można było odnieść wrażenie, że choć i wcześniej niby wszystko wydawało się OK, a nawet lepiej, to dopiero teraz wszystko „wskoczyło” na swoje miejsce. Jakby po bezliku kombinacji stanowiąca enigmę, bądź wyzwanie poziomem trudności dorównujące co najmniej ułożeniu największej istniejącej (49x49x49), skonstruowanej przez Prestona Aldena, kostki Rubika, misterna układanka nagle okazała się kompletna i skończona. Każdy, nawet najmniejszy detal i szczegół trafiły na właściwe sobie miejsce a naszym oczom, znaczy się uszom, ukazał się muzyczny absolut.
Doprawdy nie wiem i zarazem nie czuję potrzeby wnikania, czy to przez fakt, iż zarówno podczas procesu projektowania, jak i codziennych, prowadzonych li tylko dla własnej, oraz domowników, przyjemności Witek używał i używa elektroniki Vitus Audio, która i u mnie od dłuższego czasu jest na stanie, jednak niezaprzeczalnie TheRed-y z duńskim High-Endem dogadują się wybornie. Grunt, że im dłużej w z takim ekosystemem dane mi było obcować, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie jest to przypadek a raczej dość wyraźny znak, którego ignorować nie sposób.
No to najwyższa pora na chyba najdłuższe w historii SoundRebels podsumowanie. Jak z pewnością Państwo pamiętacie nie tak dawno gościłem u siebie, i to przez dłuższy czas, kompletny zestaw ZenSati Angel, który (zestaw nie czas) sprawił, iż de facto miałem niemalże graniczące z pewnością przeświadczenie, że już nic lepszego przy obecnym stanie posiadania (elektronika + kolumny) spotkać mnie nie może, więc przysłowiowo złapawszy Pana Boga za nogi raczej nie powinienem ani chwili się zastanawiać i ów miedziano-złoty set u siebie zostawić. I powiem szczerze, że o mały włos do takiego wielce radykalnego posunięcia nie doszło, jednak jak wiadomo plany i pobożne życzenia to jedno a przewrotny los pisze swoje własne scenariusze i to właśnie one trafiają na wielki ekran naszego życia, więc finalnie olbrzymie pudło z „duńskimi aniołkami” wróciło do Helsinge pozostawiając po sobie cudowne wspomnienia i nie mniej zauważalną, znaczy się bolesną wyrwę w mym systemie, który od tamtej pory dziwnym zbiegiem okoliczności nie chciał już grać na takim samym poziomie co z nimi. Jak to jednak zwykło się mówić czas nie tylko leczy rany, lecz również stwarza możliwości i okazje nowych doznań, czy pozornie zupełnie niewinnych przypadków. I właśnie w kategoriach z jednej strony szczęśliwego zbiegu okoliczności a z drugiej pokłosia niezwykłej świadomości istotności istnienia koherencji wewnątrz jednej linii produktowej stojącego za serią TheRed Witka Kamińskiego wypadałoby rozpatrywać niniejszy test. W dodatku test, który w swym założeniu miał być li tylko zbiorowym podsumowaniem już wcześniej goszczących u nas przewodów. Tymczasem owa pozornie standardowa procedura polegająca na niemalże mechanicznym … wpięciu, posłuchaniu i wypięciu tytułowego okablowania finalnie okazała się prawdziwą Rewolucją Październikową podczas której „czerwoni Plichtowianie” wycięli w pień moją dyżurną, egzystującą w cieplarnianym redakcyjnym błogostanie gromadkę, w tym połączone z nimi więzami krwi TheRay-e, które chciał, nie chciał musiały uznać wyższość TheRed-ów.
Reasumując. Choć ze zrozumiałych względów tytułowy zestaw trafił również na kilkunastodniowe odsłuchy do Jacka, to po zakończeniu całej zdjęciowo odsłuchowej procedury bynajmniej nie wrócił do producenta a do … mnie. To oznacza, że kiedy czytacie Państwo te słowa jest on integralną i nierozerwalną składową mojego skromnego systemu, stając się ucieleśnieniem i spełnieniem moich prywatnych wyobrażeń i oczekiwań co do tego jak powinien brzmieć High-End. Dobre, bo polskie? Bzdura. Dobre i polskie. I w tym momencie wcale nie przemawia przeze mnie bezrefleksyjny patriotyzm, lecz raczej trzy dekady mniej bądź bardziej poważnego zajmowania się tematyką audio, która niezależnie od tego, czy była tylko zabawą, hobby, czy też sposobem na dzielenie się własnymi obserwacjami (m.in. na łamach SoundRebels) z czytelnikami, musiała spełniać jedno główne i podstawowe kryterium – sprawiać mi przyjemność. A okablowanie WK Audio The Red nie tylko ową przyjemność intensyfikuje, co jest niejako prawdziwą wisienką (nawet kolor się zgadza) na metaforycznym torcie moich dotychczasowych doświadczeń.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance + zwory ZenSati Angel
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Furutech Evolution II Power; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Dla regularnie odwiedzających nasz portal czytelników dzisiejsza forma testu z pewnością nie powinna być żadnym zaskoczeniem, jednak bywającym u nas sporadycznie oznajmiam, iż dzisiejszy miting będzie już drugim podsumowaniem radosnej twórczości tytułowego polskiego producenta. Chodzi mianowicie o fakt, iż po serii pojedynczych starć przyszła pora na wzięcie na tapet pełnego zestawu okablowania z jednej linii. Powód oczywiście istotny, bowiem zazwyczaj – choć nie jest to regułą – inaczej na dany zestaw audio wpływa pojedyncza konstrukcja, a inaczej pełna obsada. Temat w brew pozorom istotny, gdyż multiplikacja okablowania a tym samym intensyfikacja autorskiego sznytu brzmieniowego dają różne wyniki soniczne. Dlatego też, jeśli jakiś podmiot gospodarczy – choćby dzisiejszy – nie boi się czołowego zderzenia z rzeczywistością, z pełną świadomością ryzyka dostarcza do naszej redakcji pełen komplet swoich konstrukcji. W przypadku dzisiejszego bohatera naturalnie będzie to okablowanie, a konkretnie mówiąc po podobnym występie serii TheOne, tym razem przybył do nas z podłódzkiego Plichtowa pełen zestaw WK Audio TheRed, w skład, którego wchodzą 3 przewody zasilające, kolumnowy oraz sygnałowy XLR.
Jak to ostatnio często bywa, w trosce o swoje know-how producent o opisywanym okablowaniu informuje nas jedynie w zdawkowej formie bez wgryzania się w szczegóły. Dla jednych to mało, dla innych wystarczająco, jednak bez względu na zajmowane stanowisko jedno jest pewne, najważniejszą kwestią jest oferowane brzmienie. Zanim jednak do tego dojdziemy, choćby symbolicznie wspomnę o zaczerpniętych z oficjalnej strony internetowej detalach.
Jeśli chodzi o zasilające, to ich przewodniki wykonano z wysokiej jakości srebrzonej miedzi beztlenowej. Konstrukcje oparto o 3 żyły, z których każda może pochwalić się inną konstrukcją wewnętrzną i sposobem splotu. W trosce o eliminację szkodliwych drań przewodników oprócz odpowiednich materiałów tłumiących zastosowano dodatkowo usztywniające przewód pomiędzy aluminiowymi blokami autorskie systemy antywibracyjne. Tak wykonany kabel może pochwalić się całkowitym przekrojem roboczym na poziomie 18 mm² oraz konfekcją w postaci topowych wtyków Furutecha.
Z kolei przewody kolumnowe bazują na wysokiej czystości beztlenowej miedzi. Tym razem mamy dwa różne w konstrukcji i z odmiennym splotem rdzenie. Idąc tropem poprzedników nie zapomniano o zastosowaniu stosownych pasywnych materiałów tłumiących wspieranych systemem aktywnym na kształt napinania przebiegu żył sygnałowych pomiędzy aluminiowymi blokami – wspomniane „puce” to jest drobna zmiana w stosunku do pierwszej wersji tego kabla, w którym zastosowano kostki z balsy. Co istotne, większy moduł dodatkowo wypełniono specjalnie dobranym granulatem kwarcowym. Zamykając kwestię głośnikówek nie mogę nie wspomnieć o łącznym przekroju żył roboczych na poziomie 2 mm² i oczywiście zastosowaniu stojących na szczycie oferty Furutecha widełek.
Temat sygnałowego XLR-a z uwagi na genetyczną zgodność ze swoim rodzeństwem potraktuję bardzo skrótowo. I nie dlatego, że mi się nie chce, tylko zamiast się powtarzać jedynie wspomnę o posrebrzanej wysokiej czystości beztlenowej miedzi w roli (trzech) przewodników o różnej konstrukcji i splocie, oraz ekranu. Nie zabrakło autorskiego systemu tłumienia wibracji oraz konfekcji topowymi Furutechami. Wieńcząc powyższy opis dodam jeszcze, iż po ubraniu serii okablowania TheRed w zjawiskowo wyglądającą, bo mieniącą się żywą czerwienią otulinę z tworzywa sztucznego, każdy zestaw w drogę do klienta pakowany jest w estetyczną, wyściełaną profilowaną gąbką skrzynkę ze sklejki.
Jakim wynikiem zakończyło się dzisiejsze zdominowanie mojego systemu przez plichtowskie okablowanie? Zaskakującym i to w dobrym rozumieniu tego słowa. Każdy dotychczasowy test pojedynczych konstrukcji wypadał zjawiskowo dlatego, że fundował umiejętnie dozowaną, jednakże stosunkowo niedużą dawkę adrenaliny. Okablowanie WK Audio TheRed zawsze wspierało drive muzyki i dobrze kontrolowało aplikowaną dodatkową energię, co przy zachowaniu otwartości prezentacji w górnych rejestrach nie pozostawiło innej możliwości, jak kompletne zatopienie się w słuchanej muzyce. I to bez względu na jej rodowód, bowiem wspomniane atrakcje kreowane przez tytułowe druty związane z soczystością impulsu dźwięku i szybkością narastania sygnału nie formatowały muzyki na jedną, pełną agresji modłę, tylko owymi walorami akcentując najważniejsze dla danego nurtu aspekty, sprawiały wrażenie mocniejszego zbliżania do kreowanych pomiędzy kolumnami wydarzeń scenicznych. Dzięki temu nigdy nie było nudy, ale z drugiej nie odnotowywałem efektu przekroczenia dobrego smaku w dozowaniu ich bezpośredniości. Owszem, było nader wyraźnie i nieprzewidywalnie, jednak w tylko konstruktorowi znany sposób z precyzyjnym trafieniem w punkt odpowiedniego podania materiału. Jak widać z powyższego opisu, tytułowe kable w występach solowych czarowały zachętą do słuchania muzyki bez końca. Muzyki co prawda w wydaniu raczej szaleństwa, aniżeli romantycznego rozpływania się duszy romantyka, ale było to jedynie udanie odmienne spojrzenie na muzykę, a nie jakiś problematyczny sznyt. Ale przypominam, iż były to pojedyncze „implanty” w moim systemie, co sprawiało, że mogły jedynie zasygnalizować swoje „ja”, a nie brutalnie go zdominować. I tutaj dochodzimy do clou tej opowieści, bowiem teraz dostałem znacznie większy ilościowo zastrzyk tego pomysłu na sound. Jaki zatem wydam werdykt zastosowania takiego mariażu? Otóż sprawa ma się następująco. Byłbym nieszczery, gdybym nie przyznał, iż przed momentem opisane cechy słychać było podczas każdorazowego wpinania kolejnego kabla w mój zestaw. To było na tyle łatwo wychwytywane, że mogłem pokazywać wprowadzane zmiany dosłownie palcem. Jednak najważniejszą informacją tego działania – czytaj dodawania kolejnych przewodów – było jedynie lekkie podkręcanie niuansów poprzednika. A jak widać na serii zdjęć, sumarycznie zmieniłem 3 rodzaje okablowania w ilości 5 sztuk, co w bardzo wielu przypadkach kończy się w najlepszym wypadku balansowaniem na granicy przyjemności odsłuchu, a nierzadko bolesnym przerysowaniem prezentacji. Z zestawem WK Audio nawet przez moment niczego takiego nie było. Jak wspominałem, każdy kolejny kabel delikatnie doszlifowywał finalne brzmienie systemu, jednak nigdy suma wszystkich zmian nie przerodziła się w nic niepokojącego. Raczej odwrotnie, gdyż komplet drutów pokazał każdą składową dźwięku z niesamowicie precyzyjnym, ale dobrze odbieranym pietyzmem. Bas schodził zaskakująco nisko w pełnej kontroli, środek esencjonalny oraz bogaty w pakiet informacji czarował namacalnością odbioru, zaś górny zakres bez wyskakiwania przed szereg pozwalał muzyce jedynie błyszczeć, a nie jak to często bywa w imię pozornego serwowania pakietu transparentności wrzeszczeć. Jednym słowem po aplikacji tytułowej wyliczanki przez kilka dni w mojej samotni w dobrym znaczeniu tej frazy „działo się” i to przez duże „D”.
Weźmy na tapet w teorii mocne, ale jak się zapozna z ta płytą, okazuje się, że nie zawsze granie w stylu free-jazzu Johna Zorna „Masada Live In Sevilla 2000”. W moim odczuciu wypadło świetnie, gdyż nie dość, że pokazało mocne uderzenie pełnym składem muzyków szaleńczo wykorzystujących swoje atrybuty przestawiało ściany, to w wolniejszych i cichych pasażach czarowało esencjonalnością i rozwibrowaniem mistrzowsko obsługiwanego przez frontmena saksofonu. Saksofonu oddającego nie tylko idealny tembr brzmienia drewnianego stroika wraz z jego kolorystyką i rozwibrowaniem, ale także umiejętnością zmiany szybkości narastania dźwięku podczas trwającego ułamek sekundy uderzenia słuchacza mocnym akordem. Jak można się domyślić, tak dobrze pokazana wielowarstwowa ekspresyjność tego instrumentu naturalnie była efektem wyciśnięcia z mojego systemu przez konstrukcje z Plichtowa wszystkiego co najlepsze. Oczywiście mam na myśli wyciągnięcie maksimum w rozumieniu dobrej prezentacji, a nie balansowania na granicy przerysowania przekazu, co może w spokojnych partiach by się jakoś obroniło, niestety przy będącym znakiem szczególnym tej formacji szaleństwie typu: ogólny drive, natychmiastowe zmiany tempa oraz energii skończyłoby się sromotną porażką. Jak pomysłodawca testowanych kabli to zrobił, nie mam pojęcia, ważne, że w pewien sposób połączył wodę z ogniem. Chodzi bowiem o sprostanie wymaganiom sonicznym systemu przywołanego zespołu. Mówię o dwóch ww. odsłonach przedmiotowej płyty. Pierwsza, to bezlitosne smaganie słuchacza free-jazzowym szaleństwem, zaś druga za moment w kolejnym – przypominam, że to koncert na żywo i artyści muszą przekładać szybkie utwory czymś spokojniejszym, bo dostana zadyszki – to często melancholijne, a na pewno pozwalające pokazać wirtuozerię grania na instrumentach cyzelowanie każdej nuty. W obydwu przypadkach estetyka brzmienia testowanych produktów udanie dozowała niezbędne atuty do pokazania zamierzeń artystów, co mimo wspomnianych ciągot tytułowych kabli do pokazywania muzyki z nieco podkręconą estetyką prezentacji, udowadniało ich przyjazną uniwersalność. A uniwersalność dlatego, że mój zestaw zawsze stroiłem, żeby grał raczej żywo, aniżeli melancholijnie, czego testowa konfiguracja nie wywróciła do góry nogami, tylko delikatnie zmieniła najważniejsze cechy, nadal pokazując wszystko co najlepsze w danym materiale wychodząc z tego niełatwego starcia z tarczą.
Co sądzę i komu zaleciłbym próby z tytułowym zestawem okablowania? Odpowiadając na pierwszy człon pytania bez dwóch zdań stwierdzam, iż ich sznyt grania to ewidentnie moja bajka. Dobrze rozumiana spontaniczność, w pełni kontrolowane kroczenie drogą pełną energii, drapieżności oraz transparentności w podawaniu muzyki są dla mnie czymś, bez czego po kilku utworach jestem znudzony. I nie ma znaczenia, czy słuchałem free, czy melancholijnego jazzu, gdyż wszystkie wspomniane niuanse brzmieniowe podane w sposób zaproponowany przez markę z Plichtowa zostały bardzo dobrze wdrożone w życie. Owszem, podniosły poziom adrenaliny podczas słuchania, ale adekwatnie do zastanej sytuacji. Raz wspierały zawartą w materiale nieprzewidywalność, zaś innym cyzelowanie pojedynczej nuty i to z wymaganym poziomem ingerencji w wizualizowany w moim pokoju świat muzyki. Jeśli chodzi o drugą część pytania z początku tego akapitu, jedynymi, powtarzam, jedynymi osobnikami, którzy co prawda nie są z automatu skazani na porażkę, ale powinni uważać podczas osobistych porób, to posiadacze bardzo nerwowo skonfigurowanych systemów. Dodatkowy w dobrym rozumieniu „doping” może nie wyjść im na dobre, a potem będą nieuzasadnione pretensje. Zatem jeśli nie należycie do naprawdę bardzo małej grupy smakoszy nadmiernie „wyskokowych” zestawów, droga do weryfikacji możliwości okablowania spod znaku WK Audio w okowach swojej zbieraniny jest otwarta. Być może finalnie nic z tego nie wyjdzie, ale jedno jest pewne, tak jak u mnie podczas tego mitingu „będzie się działo”. A jeśli tak, szkoda byłoby zmarnować możliwość posmakowania z rozsądkiem dozowanego szaleństwa, bez którego muzyka najzwyczajniej w świecie jest nudna.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD: Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Commander
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC, ZenSati Angel
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna: Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne: Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon: SME 60
– wkładka: My Sonic Lab Signature Diamond
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty: Omicron Luxury Clamp
– przyrząd do centrowania płyty: DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy: Studer A80
Producent / Dystrybucja: WK Audio
Ceny (wyłącznie dla Europy i USA)
TheRed IC (XLR, RCA): 5 500€ / 1,5 m + 1 100€ / 0,5m
TheRed Speakers mkII: 10 000€ / 2 x 2,5m + 2 000€ / 2 x 0,5m
TheRed Power: 5 500€ / 1,5 m + 1 100€ / 0,5m