1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Furutech Powerflux CI5 NCF

Furutech Powerflux CI5 NCF

Link do zapowiedzi: Furutech Powerflux CI5 NCF

Opinia 1

O tym, że zasilanie urządzeń Hi-Fi/High-End, w tym okablowanie temuż zadaniu służące, jest kluczową kwestią nikogo znającego się na rzeczy przekonywać nie trzeba. Wystarczy tylko o nie zadbać a sprzęt z pewnością nam się odpowiednio odwdzięczy. Wszem i wobec wiadomo też jaki progres jest w stanie przynieść odpowiednio wyrafinowana konfekcja, czyli pozornie niezbyt istotne, przynajmniej dla postronnych obserwatorów, wtyki. O ile jednak większość szczęśliwców po prostu wpina w zadki swych komponentów co i jak chce, to przynajmniej do niedawna pewna grupa złotouchych musiała się bądź to obejść smakiem, bądź iść na kompromis zastępując topowe a przy okazji masywne (o sporej średnicy) wtyki niżej urodzonym rodzeństwem, lub niskoprofilowymi „cywilnymi” zamiennikami. O kim mowa? O posiadaczach Klimaxów Linna, pierwszych odsłon Luminów (w tym U1 Mini), Wadii (Intuition 01 PowerDac) i wielu, wielu innych przypadków, gdzie producenci niefrasobliwie usytuowali gniazdo zasilające zbyt blisko wystającej poza obrys pleców płyty górnej, bądź sięgnęli po moduły zintegrowane z włącznikiem głównym, gdzie montaż okrągłego wtyku automatycznie ograniczał (Merason Pow1, Lindenmann Musicbook Source II CD), bądź wręcz uniemożliwiał dostęp do owego przycisku. To jednak już historia, bowiem Furutech postanowił ową niszę z właściwą sobie troską zagospodarować i obok dość podstawowych 15-ek wprowadził do swego portfolio „odchudzoną” wariację na temat swoich topowych 50-ek, czyli CF-C15 NCF(R), w którą to raczył był wyposażyć dostarczony przez katowicki RCM przewód zasilający Powerflux CI5 NCF.

Jak mam nadzieję unaoczniają powyższe zdjęcia Furutech Powerflux CI5 NCF prezentuje się wprost obłędnie. Zamiast jednak próbować łapać za oko zbytnim przepychem, czy wręcz tanią krzykliwością kusi dystyngowaną elegancją. Proszę tylko zwrócić uwagę na neutralny chłód konfekcji i charakterystycznej antywibracyjnej, masywnej mufy pokrytych srebrzoną węglową plecionką, przebijający przez wierzchni peszel ciepły fiolet wewnętrznej warstwy przechodzący w jednolitą czerń odcinka biegnącego pomiędzy ww. bulletem a nowym wtykiem, czy też satynę obrączki z oznaczeniem modelu. Tutaj nic nie pozostawiono przypadkowi a i samo opakowanie (zainteresowanych zapraszam do sesji unboxingowej) nie psuje nader pozytywnego wrażenia, gdyż granatowy, połyskliwy karton i miękkie gąbkowe wyściełanie tylko dopełniają całości.
Zaglądając na stronę producenta w poszukiwaniu informacji o naszym dzisiejszym gościu doświadczyłem pewnego graniczącego z dysonansem zdziwienia, bowiem zamiast spodziewanego przyporządkowania go do elitarnego grona „High End Performance” Japończycy przewrotnie wrzucili Powerfluxa CI5 NCF do puli „zwykłych sieciówek”, czyli razem z budżetowymi, dedykowanymi zastosowaniom studyjnym Astorią i Empire. Pikanterii dodaje jeszcze fakt, iż do wyższej kategorii przynależy protoplasta CI5-ki, czyli klasyczny i de facto odrobinę tańszy Powerflux. Czyżby zastosowanie niskoprofilowego i na chwilę niedostępnego w wolnej sprzedaży wtyku CF-C15 NCF(R) zamiast pełnowymiarowej 50-ki zamknęło mu drogę na salony? Prawdę powiedziawszy nie chce mi się w ową, wysnutą z palca i na poczekaniu teorię spiskową wierzyć, więc zamiast przejmować się firmową taksonomią jaką kieruje się ekipa Furutecha pozwolę sobie skupić uwagę na zagadnieniach natury stricte technologicznej i jego walorach brzmieniowych.

Przejdźmy zatem do technikaliów i od razu skupmy się na owym, stanowiącym novum wtyku, czyli CF-C15 NCF(R), który ani chybi przynależy do topowej linii NCF Piezo Ceramic. Jego wykonany z niemagnetycznej stali nierdzewnej i posrebrzanego włókna węglowego wielowarstwowy korpus zawiera specjalny tłumiący i izolujący kopolimer acetalu. Jak wskazuje nazwa, nie zabrakło również pełniącej rolę tłumiącą autorskiej mieszanki Nano Crystal² Formula będącej połączeniem nanokryształów, ceramicznych cząstek piezoelektrycznych i proszku węglowego. Jeśli zaś chodzi o sam przewód, to użyto przewodników z miedzi α (Alpha) OCC (każda z trzech żył składa się z 68 drucików o średnicy 0,127mm) wewnętrzna powłoka zawiera pełniący rolę wytłumienia węgiel a izolacja jest z wysokiej klasy PE. Całość pokrywa zgodna z RoHS elastyczna i charakterystyczna fioletowa osłona PVC i ekran z miedzianej plecionki ø0,12mm α (Alpha). Również i warstwę zewnętrzną potraktowano nad wyraz poważnie, bowiem składa się ona z wewnętrznej koszulki z polipropylenu i wierzchniej plecionki z dedykowanej zastosowaniom audio przędzy nylonowej.

Skoro we wstępniaku wspomniałem o pierwszej inkarnacji najmniejszego transportu Lumina, do której dało się wpiąć co najwyżej FI-28R to i od jego następcy, czyli U2 Mini postanowiłem rozpocząć odsłuchy. Co prawda dzięki obróceniu o 180° gniazda zasilającego 2-ka na dolegliwości swego protoplasty już nie cierpi, ale nic nie szkodziło dopieścić ją wyższej klasy sieciówką. Oczywiście nie omieszkałem bohatera niniejszego testu sprawdzić również z bardziej prądożernymi elementami mojej układanki, jednak już na poziomie plikowego źródła jasnym stało się, że tak pod względem rozdzielczości, jak i dynamiki japoński przewód jeńców nie bierze. O ile jednak przesiadka na niego z Organic Audio Power, bądź Furutecha FP-3TS762 okazywała się miłym/przyjemnym upgradem powyższych składowych, dzięki czemu dźwięk automatycznie ewoluował do wyższego poziomu wyrafinowania i namacalności, o tyle każdorazowy powrót do punktu wyjścia owocował całe szczęście tylko psychicznym bólem porównywalnym do przytrzaśnięcia sobie palców drzwiami. Nie wiadomo gdzie i kiedy ulatywało ze sceny powietrze otaczające egzystujących na niej muzyków, sama scena malała i spłycała się do poziomu podwórkowego teatrzyku a saturacja i blask barw pokrywała smutno-szara warstwa patyny. Niepotrzebnie dramatyzuję i przesadzam? Cóż, jeśli dla kogoś leniwie sącząca się z głośników muzyka jest li tylko niezobowiązującym tłem codziennej krzątaniny, to takie niuanse rzeczywiście mogą nie mieć znaczenia. Jeśli jednak traktujemy ją możliwie poważnie i stanowi ona sedno naszej audiofilskiej pasji, to przecież logicznym jest, iż każdorazowa poprawa jakości jej odtwarzania cieszy a pogorszenie smuci i wywołuje w pełni zrozumiałą frustrację. Patrząc na CI5 NCF z nieco szerszej, wynikającej z odsłuchów zarówno z zazwyczaj pracującym w towarzystwie Nanofluxa Ayona, jak i zasilanej Gargantuą 300W integry Vitusa, doszedłem do wybitnie subiektywnego wniosku, iż stanowi on ogniwo pośrednie pomiędzy szalenie rozdzielczą i żywiołową „landryną” (obecnie dostępną w wersji DPS – 4.1) a wyrafinowanym i dojrzałym Nanofluxem. Jest przy tym nieporównanie bardziej zwarty i zróżnicowany od wspomnianego Acoustic Zena, przy czym jedynie w niewielkim stopniu ustępuje mu pod względem dynamiki i rozmachu, które amerykański przewód ma iście atomowe. Dzięki temu stanowi nad wyraz uniwersalną propozycję i powinien świetnie sprawdzić się wszędzie tam, gdzie liczy się świeżość i żywiołowość przekazu, lecz bez sztucznego podbijania niewymagających takich działań spokojniejszych fragmentów, czy też eksponowania psujących przyjemność odbioru sybilantów. Ot, chociażby na łączącym znamiona radiowej przebojowości z iście schizofrenicznymi zwrotami akcji i niepokojącym mrokiem dark electro „Into the Black” Aesthetic Perfection wszystko spina się ze sobą wprost idealnie tworząc zaskakująco koherentną całość, w której pomimo panującego lepkiego mroku bez trudno można dostrzec poszczególne niuanse, których jak się okazuje jest zaskakujące bogactwo. Zwróćcie państwo na zróżnicowanie basu, ileż tam najprzeróżniejszych odmian syntetycznych tętnień, loopów i dudnień, jakaż rozpiętość faktur i pomysłów na rozplanowanie ich w przestrzeni. A jeśli dla kogoś powyższe bity okażą się zbyt gładkie i słodkie zawsze może sięgnąć po wierne harsh electro wydawnictwo „Goddestruktor” Suicide Commando i dosłownie przetrzeć sobie uszy papierem ściernym, bo łagodności będzie tu tyle co w pilnującym obejścia dobermanie.
Oczywiście na nieco bardziej cywilizowanym materiale do głosu dojdzie jeszcze zdolność świetnego odwzorowania brył i „konsystencji” naturalnego instrumentarium. Począwszy od iście zjawiskowo minimalistycznego „Luxury and Waste” Torun Eriksen i Kjetil Dalland, gdzie Furutech ani o jotę nie dosłodził, bądź wygładził natywnej matowości wokalu dominującego nad szalenie oszczędnym akompaniamentem, poprzez nieco bardziej rozbudowane aranżacje największych przebojów Hanny Banaszak, na wielkiej symfonice ze „Strauss: Also sprach Zarathustra” na czele skończywszy tak scena, jak i aparat wykonawczy niebezpiecznie zbliżały się swymi gabarytami a tym samym skalą, wolumenem generowanych dźwięków, do tego, czego dane jest nam okazjonalnie doświadczać na żywo. Podobnie było z oferowaną przez japoński przewód rozdzielczością, która zamiast objawiać się epatowaniem wyostrzonymi do granic zdrowego rozsądku konturami, czy też oślepiać blaskiem dęciaków, jest po prostu wierna rzeczywistości, więc każdego z muzyków bez trudu wyłuskamy z otoczenia, lecz już splot jego sznurówek będzie zupełnie pomijalnym niuansem a nie składową wymagającą skierowania nań wszystkich reflektorów.

Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i moja przygoda z Furutechem Powerflux CI5 NCF powoli dobiega końca. Zatem w ramach krótkiego podsumowania pozwolę sobie na taka puentę. Otóż, jeśli niezależnie od powodów, nie czujecie się Państwo gotowi, bądź do końca przekonani, na przesiadkę na flagowego Nanofluxa a jednocześnie zakup „landryny” wydaje się Wam odwlekającym nieuniknione półśrodkiem, to choćby z czystej ciekawości wypożyczcie na kilka dni tytułowy przewód. Nie dość bowiem, że wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, iż powinien spełnić 99,9% Waszych oczekiwań, to w dodatku wreszcie będziecie mogli użyć go z urządzeniami, które do tej pory skazane były na zdecydowanie niższych lotów jeśli nie kompletne okablowanie, co przynajmniej stanowiącą wisienkę na audiofilskim torcie konfekcję. Reasumując – pod żadnym względem nie uważam wtyku CF-C15 NCF(R) za gorszy od pełnowymiarowej 50-ki, więc gdybym miał w chwili obecnej decydować się na zakup Powerflux-a, to właśnie z racji większej uniwersalności i szerszego zastosowania z pewnością wybrałbym wersję CI5 NCF. Cena praktycznie taka sama a unikniecie ewentualnych problemów z jego wpięciem w zadek dowolnego, nawet nie do końca przemyślanego pod tym względem urządzenia mamy poniekąd w gratisie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak sugeruje tytuł, dzisiejszy miting dotyczyć będzie jednego z bardziej popularnych na rynku producentów związanych z tematyką okablowania audio. Naturalnie mowa o japońskim Furutech-u, który oprócz oferty kablowej, wszelkiego rodzaju wtyków i przewodów z metra ze swojego portfolio bez obaw o pozycję na rynku, udostępnia niezliczonej liczbie rozrzuconych po całym globie, również związanych z tą działką podmiotów swoje produkty. Czym tym razem panowie z kraju kwitnącej wiśni nas zaskoczyli? Nie powiem, temat jest w dwójnasób ciekawy, gdyż po pierwsze – Japończycy postanowili zmodyfikować ofertę w górnych rejonach cennika okablowania sieciowego, a po drugie – przy okazji podążyć z pomocą posiadaczom urządzeń ze skromnymi możliwościami podłączenia zaawansowanej technicznie sieciówki. Co sugeruje druga część ostatniego zdania? Już wyjaśniam. Otóż wiele niezbyt dużych gabarytowo konstrukcji z uwagi na rozmiar pleców skazuje użytkownika na zwykłą komputerówkę. A przecież wiadomo, że temat zasilania to bardzo istotny element naszej zabawy. I gdy wydawałoby się, że dla nich temat jest zamknięty, Furutech postanowił ulżyć melomanom w cierpieniu i powołał do życia kabel prądowy od strony elektroniki zaterminowany wtykiem w kształcie „prostokąta”. Tak tak, prostokąta, a konkretnie prostopadłościanu, co znacząco zmniejsza jego gabaryty, a tym samym eliminuje wspominany przed momentem problem. Co to za cudo? Proszę bardzo. Panie i panowie, miło mi poinformować zainteresowanych, iż za sprawą katowickiego RCM-u w nasze skromne progi trafił wyposażony w dość nietypowy wtyk kabel sieciowy Furutech Powerflux C15 NCF. Jak wypadł? Cóż, po kilka istotnych informacji zapraszam do kolejnych akapitów.

Dla wielu z Was dobrze znających ofertę tytułowego przybytku nie jest tajemnicą, że będący zarzewiem spotkania kabel to nic innego, jak znakomity Powerflux, tylko w tym wydaniu uzbrojony w najnowszą odsłonę wtyków. Mało tego. Wtyków, które podobnie do samego drutu również nie są całkowitą nowością, a jedynie wariacją na temat znanych i stosowanych przez największych tuzów świata kablarskiego od lat tak zwanych pięćdziesiątek – FI-50 NCF R. Wewnętrzna budowa przewodu opiera się na wykorzystaniu przewodnika miedzianego OCC w końcowej fazie poddanego obróbce kriogenicznej. Jeśli chodzi o grubość przewodnika, każdy pojedynczy osiąga średnicę 2.8 mm. Temat izolacji rozwiązują trzy warstwy. W roli pierwszej zastosowano teflon, zaś kolejną oparto o miękkie PVC z domieszką Carbonu. Następnym krokiem jest ekran z miedzianego oplotu, na który naciągnięto trzecią warstwę izolacji, tym razem z PVC o zwiększonej elastyczności. Finalnie całość konstrukcji ubrano w nylonowy opalizujący rękaw, co powoduje, że kabel z zewnątrz osiąga rozmiar 17.5 mm. Tak przygotowany przewodnik na krańcach wyposażono w wysokiej klasy wtyki, czyli nowość w postaci prostopadłościennego CF C-15 R NCF oraz znany z innych modeli FI-E50 R NCF. Dodatkowo na środku zastosowano znaną ze starszych braci mufę i od strony wtyku do gniazda ściennego aluminiowy pierścionek. Ostatnim etapem przed podróżą do klienta jest pakowanie produktu w strojne, granatowe, wyściełane profilowaną gąbką pudełko.

Gdy przyszedł czas na kilka zdań o brzmieniu naszego punktu zainteresowania, najpierw zaznaczę, iż C-15 NCF pozycjonowany jest pomiędzy popularną „landryną”, czyli DPS 4.1, a do niedawna flagowym, niestety po pojawieniu się modelu Project V1 obecnie jako drugim w cenniku Nanoflux NCF. Po co o tym wspominam? Otóż to bardzo istotna wiadomość, bowiem powołanie do życia opiniowanego dzisiaj C-15 NCF miałoby sens, jeśli swoją ofertą soniczną plasowałby się pomiędzy wspomnianymi modelami. Inny wynik z mojego punktu widzenia niestety świadczyłby na niekorzyść Furutecha. Chodzi oczywiście o przypadkowość konstruowania tego typu akcesoriów, co przecież w przypadku takiego gracza byłoby co najmniej lekką wpadką, jeśli nie porażką. Na szczęście na co dzień używam dwóch wspomnianych braci 15-ki i już od pierwszych chwil wiedziałem, że jest dobrze. A dobrze dlatego, że z jednej strony dźwięk nie był tak wyrywny jak w przypadku „landryny”, natomiast z drugiej oferował nieco mniej – oczywiście stosownie do ceny – wyrafinowania niż Nanoflux. Jednak żeby nie było, obydwa mam nie z racji ograniczonych środków na zakup dobrego kabla sieciowego, tylko każdy z nich na co dzień robi swoją, co ważne, dobrą robotę w innym miejscu mojej układanki. Tak tak, każdy ma inne zadnie. Dwa tańsze lub dwa droższe zaburzyłyby poszukiwaną przez lata równowagę dźwiękową zestawu, dlatego drogą prób i błędów mam to co mam. No dobrze, nowy Furutech fajnie wpisał się w portfolio marki, jednak dla Was chyba najważniejszą informacją jest opis brzmienia na tle poprzedniej wersji. Co komu po „ochach” i „achach” nad nowością bez odniesienia do protoplasty. I tutaj, tak jak w akapicie o budowie pisząc o znajomości oferty Furutecha, również wielu z Was nie zaskoczę, gdyż naturalna koleją rzeczy nabrał dystynkcji zastosowanych wtyków. Co to oznacza? Po pierwsze mógł się pochwalić lepszą kontrolą niskich rejestrów, po drugie większą rozdzielczością średnicy, a po trzecie lotnością górnych rejestrów. To naturalnie przebiegło w delikatny, ale wyczuwalny od pierwszego kontaktu sposób. Bez wywracania starej szkoły do góry grania nogami, tylko jako fajnie tchnięcie w przekaz cech lepszego wglądu w nagranie. I jak wspomniałem, bez znaczenia jaki podzakres weźmiemy na tapet, efekt jest zbieżny z ogólnym trendem obecnego konstruowania wszelkiej maści okablowania. Jednak co jest w tym wszystkim bardzo istotne, trzeba uważać, aby nie przekroczyć cienkiej linii natarczywości, co w moim odczuciu Japończykom znakomicie się udało. W jakim sensie? Już wspominałem. Mimo ubrania w transparentne wtyki, nadal cechowała go estetyka plastyki – na tle tańszej „landryny”. Ten zabieg miał go jedynie lekko obudzić, aby z jednej strony muzyka zyskała na witalności i pokazywaniu zawartej w niej radości tworzenia, za to z drugiej w mocnych, często słabo zrealizowanych nurtach muzycznych nie spowodować efektu latających w eterze żyletek. Owszem, są miłośnicy i takiego kreowania wydarzeń scenicznych – po prostu lubią się zmęczyć muzyką, jednak Japończycy zadbali, aby nie był to feedback zastosowania jego okablowania, tylko ewentualne przekraczanie dobrego smaku przy użyciu przez potencjalnego nabywcę karykaturalnie brzmiącej elektroniki. Produkt Furutecha nie może oferować niekontrolowanego ekstremum. Ma być przewidywalnie otwarty, a zarazem esencjonalny. I taki właśnie jest nasz Powerflux C-15 NCF. Nieco żywszy od poprzednika, jednak nadal barwny, a przez to przyjemnie dźwięczny. I chyba nikogo nie zdziwi fakt, że właśnie dlatego sporo drutów z tej stajni cały czas używam.

No cóż, jesteśmy w akapicie finałowym. A jeśli tak, pora na wytypowanie docelowej klienteli. Komu poleciłbym najnowszą odsłonę sekcji zasilania spod znaku japońskiego Furutecha? Powiem tak. Jedynymi osobnikami, którzy spokojnie mogą go sobie odpuścić, to wielbiciele ekstremalnej transparentności przekazu bez oglądania się na jego równowagę tonalną. Niestety japońscy inżynierowie kochają muzykę, a tę oprócz naturalnej dźwięczności ma cechować dobrze ustawiony poziom nasycenia. I taka estetyka przyświecała mi przez cały proces testowy. Zawsze na pierwszym miejscu była muzykalność zestawu – mam na myśli dobry konsensus pomiędzy wagą, lotnością i szybkością narastania dźwięku, co powodowało, że ani razu nie złapałem systemu na wpadce. Ale zaznaczam. Pisząc to, mam na myśli tak zbytnią, na dłuższą metę męczącą otwartość, jak i niechciane, oczywiście z czasem wiejące nudą spowolnienie rozgrywania się w moim pokoju wydarzeń muzycznych. Czy jestem tym faktem zaskoczony? Nic z tych rzeczy. To przecież Furutech.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 14 950 PLN / 1,8m

Pobierz jako PDF