Opinia 1
Gdy spojrzę na spore grono moich znajomych, w jednej sprawie nie ma co się oszukiwać. Otóż znacząca większość z nich z uwagi na uwarunkowania małżeńsko-lokalowe w kwestii kolumn głośnikowych skazana jest na wykorzystywanie większych lub mniejszych monitorów. Niestety taki mamy rodzinny klimat i nic tego nie zmieni. Jednak jak wiadomo, monitor monitorowi nie równy, co sprawia, że wybór odpowiedniego staje się nie lada problemem. I nie mam w tym momencie na myśli ich rozmiarów, tudzież barwowej estetyki grania, tylko specyfikę prezentacji. Mianowicie chodzi mi o fakt częstego, zazwyczaj zbędnego prężenia muskułów, by pokazać, że niby mały, a wiele potrafi. Niestety to często w najlepszym razie kończy się w siłowym sposobem prezentacji muzyki, a w skrajnych przypadkach projekcją jej piękna jako jednej wielkiej plamy, co na dłuższą metę musi stać się nudne. Dlatego też tak ważnym jest, aby znaleźć konstrukcję, która mimo kompaktowych rozmiarów, na ile to możliwe muzykę o sporym wolumenie grała swobodnie. Myślicie że takich nie ma? Nawet nie wiecie, jak bardzo się myślicie, czego pierwszym z brzegu przykładem jest bohater niniejszej epistoły w postaci dostarczonych przez poznańskiego dystrybutora Dwa Kanały pochodzących z Niemiec niepozornych, bo dwudrożnych, ale duchem znacznie okazalszych, monitorów Fink Team KIM.
Jak widać na serii fotografii, nasi bohaterowie naprawdę są niezbyt rośli. I co najciekawsze, ich gabaryty dość mocno determinują rozmiary głośników wysokotonowego i nisko-średniotonowego, bowiem przy użyciu innych driverów KIM-y z pewnością byłyby jeszcze mniejsze. Jednak w tym przypadku wszystko ma swoje konkretne zadanie. Otóż sporej wielkości przetwornik AMT jak i równie okazały mid-woofer mają zapewnić im zaskakującą jak na tak kompaktowe gabaryty pełną oddechu, ale bez przerysowania na górze, oraz bez oznak jakiejkolwiek zadyszki, czy siłowego pompowania dolnych zakresów dźwięku, projekcję muzyki. Ich wyposażony w wspomniane dwa przetworniki, pokryty przyjemnym w dotyku, czymś na kształt gumowo-satynowej powłoki front na wysokości tweetera w celach zmniejszenia dyfrakcji fal, na zewnętrznych rubieżach nieco podcięto. Zaś konstrukcji z uwagi na dość niski początek promieniowania w kierunku słuchacza, za pomocą dedykowanych, zintegrowanych z obudowami, wykonanych z prostokątnych, dość cienkich, uzbrojonych w regulowane kolce metalowych profilów standów, pochylono ku tyłowi. Jeśli chodzi o plecy KIM-ów, te idąc z pomocą reprodukcji niskich rejestrów, w górnej części mogą pochwalić się zorientowanym poziomo prostokątnym portem bass-reflex, zaś w dolnej prostokątną, aluminiową tablicą przyłączeniową z pojedynczymi zaciskami kolumnowymi wespół z pozwalającymi dopasować ich tryb pracy do naszych upodobań, tudzież wymogów elektroniki lub docelowego pomieszczenia, dwoma regulatorami wysokich i niskich częstotliwości. Przyznacie, że jak na tak niepozorne konstrukcje ich oferta konstukcyjno-konfigurcyjna jest poważna, co już przed odsłuchem pozwalało snuć przypuszczenia, że spędzony z nim i czas nie powinien nam się dłużyć.
Gdy doszliśmy do akapitu przybliżającego brzmienie naszych małych bohaterów, z czystym sumieniem jestem zobligowany potwierdzić ferowaną we wstępniaku opinię o ich zaskakujących możliwościach w odniesieniu do gabarytów. To, czym zostałem zaskoczony, to niebywały rozmach grania nie tylko w kwestii budowania szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny, ale jak sugerowałem w odniesieniu do adaptacji tak dużego głośnika średnio-niskotonowego, również fajnego zejścia na basie przy braku odczucia jakiejkolwiek walki o przetrwanie, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, z zaskakująco dużą porcją solidnie podanych informacji o tym zakresie. Oczywiście zanim w tym temacie udało mi się uzyskać konsensus, musiałem posiłkować się zaaplikowanymi przez konstruktora pokrętłami, górę dając na plus, a dół na maksymalny minus. W pierwszej chwili chciałem tylko sprawdzić, czy uda się uzyskać sprężysty, ale nadal angażujący dźwięk, a jak się to udało, był na tyle reprezentatywny, że do końca testu nie dokonywałem żadnej korekty. Ale spokojnie, to nadal był przyjemnie ciemnawy, dobrze osadzony w barwie i nasyceniu oraz pełen witalności, oczywiście jak przystało na znakomite monitory świetnie podany w estetyce 3D sound. Sound, którego jedynym ograniczeniem był zarezerwowany dla niektórych nurtów, niezbędny do oddania jego treści wolumen, a nie sam repertuar. Ale spokojnie, nawet w tak wymagających tematach było nader ciekawie.
Na początek zabawy z muzyką w tle sięgnąłem po koncertową trasę Melody Gardot „Live In Europe”. To w znakomitej większości są balladowe kawałki, z których nasze monitorki zrobiły zjawiskowe opowieści. Jednak nie chodzi mi jedynie o namacalne obcowanie z wokalizą, ale również za sprawą budowania sceny z koncertowym rozmachem, poczucie bycia na tym wydarzeniu. Mało tego. Oferowana esencja i oddech znakomicie wspierały bogate na tym krążku instrumentarium, co bez problemów w kilku utworach jedynie z ich udziałem pozwoliło wytłumaczyć mi absencję wokalistki spowodowaną zrozumiałym odpoczynkiem – normalne koncertowe realia. Jednym słowem byłem rad, że z takich maluchów udało mi się wycisnąć tyle koncertowych doznań, co istotne bez szkodliwych przerysowań, tylko z delikatnym podkreśleniem nastawienia na muzykalność przekazu.
Kolejnym krążkiem testowym był jazzowy projekt Adama Bałdycha „Sacrum Profanum”. Cel? Sprawdzenie, co wydarzy się, gdy panowie w pierwszym kawałku uderzą w wielgachny bęben. Czy w ogóle uda mi się wyłuskać z dźwięku informacje o tym monstrum, a jeśli już, to czy będzie w miarę czytelnie i z jaką energią. O resztę aspektów typu krawędzie rysowania instrumentów, ich barwa, zawieszenie w eterze i zrozumienie się nawzajem poszczególnych artystów się nie obawiałem, bowiem to było jakby powtórzenie występu Melody Gardot. I wiecie co? Owszem, dom nie zatrząsł się w posadach, jak robią to będące tłem dla KIM-ów Gryphony Trident II, ale po pierwsze wyraźnie czułem pracę wspomnianego bębna, a po drugie system mimo fizycznych ograniczeń kolumn nie poskąpił mi również kilku informacji o pracy jego membrany. Jak to możliwe? Być może umiejętne strojenie pomysłowym portem bass-reflex (jakby dwa w jednym), o którym na ostatnim AVS wspominał konstruktor. Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. Ważne, że takiego pozytywnego obrotu sprawy się nie spodziewałem.
Na koniec w założeniu palec Boży dla opiniowanych kolumn, czyli mocne uderzenie. W tym starciu w rolę kata wcieliła się grupa Deep Purple z materiałem „Infinite”. Efekt? Jak można było się spodziewać. Praca instrumentów, gardłowe popisy frontmana oraz atak były bardzo angażujące, bo z fajną energią, barwą i niezłą natychmiastowością pojawiana się w eterze. Powiem więcej. W tym duchu sprawy miały się bardzo dobrze nawet do średniego poziomu głośności. Niestety problemy zaczynały się, gdy zachęcony popisami muzyków postanowiłem sobie pofolgować i wirtualną gałkę wzmocnienia w Vivaldim podkręciłem o kilka solidnych kroków w górę. Jakie problemy? To proste. Małe kolumny nie mają szans oddać prawdziwej potęgi tego typu twórczości – ale zaznaczam, z taką finezją jak podczas słuchania nawet nie cicho, tylko nawet średnio, dlatego nawet przez myśl nie przychodzi mi jakiekolwiek deprecjonowanie niemieckich paczek z tego powodu. To było do przewidzenia, a przy okazji przekonałem się, że i tak radziły sobie znakomicie do znacznie wyższych poziomów głośności niż większość ich konkurencji, co jasno dało mi do zrozumienia, iż ich wizualna małość ma się nijak do możliwości.
Czy na bazie nabytych podczas testu doświadczeń jestem w stanie stwierdzić, że opisywane przed momentem kolumny są dla wszystkich? Przewrotnie powiem … tak. Z małym „ale”, jak najbardziej. Po pierwsze – za sprawą zastosowanych w zwrotnicach regulatorów są bardzo uniwersalnymi konstrukcjami. Po drugie – spokojnie radziły sobie z praktycznie każdym repertuarem do zaskakująco wysokiego poziomu decybeli. Zaś po trzecie – są małe, a mimo to grają nadzwyczaj swobodnym i dużym dźwiękiem. A co z tym „ale”? Jak można się domyślić, ów zwrot odnosi się do bazującej na trzecim punkcie grupy docelowej, czyli osobników życiowymi wyborami zmuszonych do rozmiarowych kompromisów lub bezwarunkowo zakochanych w tego typu konstrukcjach. Jeśli się z nimi utożsamiacie, w przypadku potencjalnych poszukiwań kompaktowych kolumn, nie powinno być innej opcji, jak doświadczenie ich oferty brzmieniowej na własnej skórze. Czy coś z tego się urodzi, tego nie gwarantuję. Gwarantuję jednak, że owo spotkanie pozostanie w Waszej pamięci na długo jako czas pełen ciekawych zjawisk sonicznych.
Jacek Pazio
Opinia 2
Mówi się, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, to należy owo coś zrobić samemu. Okazuje się jednak, że jest też alternatywne rozwiązanie, czyli zlecenie wykonawstwa komuś, kto na danym polu zjadł zęby i zna się jak mało kto. Znaczy się fachowcowi, tylko nie takiemu, działającemu zgodnie z zasadą „będzie Pani/Pan zadowolona/y”, tylko takiemu prawdziwemu – z opasłym portfolio i rekomendacjami sążnistymi niczym 54 tomowe „Dzieła wszystkie” Lenina. I właśnie z takiej – konsultanckiej pomocy na przestrzeni ostatnich blisko czterech dekad korzystało zaskakująco szerokie grono wydawać by się mogło tuzów współczesnego audio z Castle, Naimem (model Ovator S800), Q-Acoustic (w tym towarzyszące nieodżałowanemu Kenowi Ishiwacie podczas stołecznej prezentacji Concept 500), Tannoyem i Yamahą włącznie. Oczywiście nie każdy ze zgłaszających się do ww. szarej eminencji jeśli chodzi o zespoły głośnikowe, czyli Karl-Heinz Finka, bo to o Nim będzie dzisiejsza epistoła, wytwórców uważał za stosowne o owym fakcie informować, co poniekąd gwarantowała odpowiednia klauzula poufności. Niemniej jednak wiadomym od lat było, że o ile tylko do prac projektowych zaprzęgło się kierowaną przez niego Fink Audio-Consulting, to prawdopodobieństwo tzw. „wtopy” spadało niemalże do zera. Jednak w 2016 r. Karl-Heinz postanowił wyjść z cienia debiutując podczas monachijskiego High Endu, robiącymi piorunujące wrażenie zarówno brzmieniem, jak i swą zaskakująco brutalistyczną aparycją (zrodzoną w głowie i stworzoną na desce Kierona Dunka) powstałymi niejako na zamówienie Kena Ishiwaty trójdrożnymi, czterogłośnikowymi WM-3, które zastąpiły pokazane tamże w 2017 WM-4. A potem już poszło z górki, gdyż niemieckie portfolio wzbogaciły zdecydowanie bardziej akceptowalne tak gabarytowo, jak i wzorniczo dwudrożne Borgi, których mieliśmy okazję słuchać zarówno w Warszawie podczas Audio Video Show 2018, jak i na High Endzie 2019, gdzie widać było całkowity brak zadęcia i zarazem zaraźliwe poczucie humoru ich konstruktora. Jeśli bowiem na części bannerów reklamowych można było przeczytać „1 kolumna, 1 zespół, 235 lat doświadczenia” a na pozostałych … „rekomendujemy zakup dwóch”, to od razu jakoś robi się normalniej. Przechodząc jednak do meritum tego nieco przydługiego wstępu w ramach niniejszej recenzji, dzięki uprzejmości poznańskiego dystrybutora marki – Dwa kanały mamy przyjemność podzielić się z Państwem wrażeniami zebranymi podczas odsłuchów najnowszych i zarazem najmniejszych konstrukcji Fink Team – uroczych monitorów KIM.
Nie da się ukryć, iż na tle starszego rodzeństwa Kim-y prezentują się wręcz pociesznie. Dość masywne i lekko odchylone ku tyłowi bryły wyposażono w zamontowane fabrycznie ażurowe standy, co automatycznie nasuwa estetyczne skojarzenia z mającymi u nas swoje przysłowiowe pięć minut Grahamami LS5/8 i LS5/9. W przeciwieństwie do angielskiej konkurencji Finki opcjonalną regulację zamiast na frontach mają od zakrystii a konieczność użycia lutownicy zastąpiono zdecydowanie bardziej przyjaznymi użytkownikom pokrętłami. Wróćmy jednak na fronty, gdzie uwagę zwraca zaskakująco potężny, obsługujący wysokie tony wyprodukowany na zamówienie i zgodnie z wytycznymi Finka przez Mundorfa 11-cm zmodyfikowany kaptonowo-aluminiowy przetwornik AMT (Air Motion Transformer) U110W1.1 a bas i średnicę – 20-cm (8”) celulozowy woofer z 3,78 cm cewką. Z racji dość dużej, wynoszącej 30cm szerokości front w okolicach wysokotonowca odchudzono o około 10 cm stosując boczne podfrezowania a tym samym zapobieżono zarzutom o możliwość powstawania niekontrolowanych odbić i innych anomalii. A co do ściany tylnej, to u jej zwieńczenia umieszczono podłużne ujście kanału bas refleks a z kolei u podstawy znalazły się pojedyncze solidne zaciski kolumnowe, oraz wspomniane trójpozycyjne pokrętła dopasowujące natężenie wysokich tonów oraz dopasowanie charakterystyki odsłuchowej do właściwości stopnia wyjściowego wzmacniacza. Same obudowy, choć pozornie najzwyklejsze pod słońcem kryją kilka ciekawych rozwiązań, bowiem o ile front jest 4,5 cm monolitem, to już pozostałe ścianki mają konstrukcję sandwicza z dwiema warstwami MDF-u zespolonymi substancją wytłumiającą i kolejną warstwą MDF, lecz tym razem nieco odsuniętą, dzięki czemu stworzono coś na kształt komory powietrznej. Od strony elektrycznej pasmo podziału złożonej z filtrów Linkwitza – Rileya i rozbudowanej o układ poprawiający fazową spójność przetworników zwrotnicy ustalono na 2200 Hz a skuteczność układu wynosi 86 dB, co przy nominalnej, 8 Ω (min. 5,9 Ω @ 160 Hz) impedancji nie powinno być zbyt dużym wyzwaniem nawet dla niezbyt muskularnej amplifikacji.
A jak niemieckie maluchy grają? Cóż, w telegraficznym skrócie śmiało można napisać, iż najdelikatniej rzecz ujmując … zaskakująco. Operują bowiem dźwiękiem o takim wolumenie i skali, że w pierwszej chwili można zacząć rozglądać się po pokoju, czy przypadkiem nie grają jakieś zdecydowanie większe, w dodatku podłogowe konstrukcje. W dodatku doznania nauszne nie są efektem działań psychoakustycznych w stylu Boenicke, lecz wynikają z rzeczywistych, fizycznych możliwości tytułowych kolumn. Warto też wspomnieć, iż choć basu jest dużo i zapuszcza się on w niezbyt często przez klasyczne monitory (pomijając nasze poprzednie, redakcyjne ISIS-y, czy PMC MB2 XBD SE) odwiedzane rejony, to daleko mu do taniego epatowania własnym jestestwem, czy kinodomowe ekstrema. Stawia raczej na kulturę i krągłość, przy zachowaniu odpowiedniego timingu, stanowiąc logiczną podstawę dla reszty podzakresów aniżeli przejawia chęci do dominacji i zawłaszczania przekazu. Świetnie to słychać porównując symfoniczny „Reprise” Moby’ego z do szpiku kości syntetycznym „Blue Lines” Massive Attack, gdzie pierwsze z wydawnictw, pomimo zdecydowanie bardziej rozbudowanego, wynikającego z orkiestracji, instrumentarium brzmi delikatniej, lżej a zarazem bardziej dystyngowanie. I to po prostu słychać. Powyższe przykłady pokazują jeszcze jedną cechę Finków. Chodzi bowiem o zdolność kreowania efektów przestrzennych przy jednoczesnym stereotypowo przypisywanym monitorom „znikaniu”. Otóż o ile z kreowaniem szerokiej a zarazem sięgającej hen w głąb sceny z wyraźnie zdefiniowanymi źródłami pozornymi Kim-y nie miały najmniejszych problemów, to samemu ich znikaniu trzeba było nieco pomóc nad wyraz precyzyjnie operując tak ich dogięciem, jak i odchyleniem ku tyłowi. Ustawione bowiem „na oko” i mniej więcej z owym znikaniem radziły sobie po japońsku, czyli jako-tako. Dlatego też zamiast spontanicznej euforii sugeruję nieco stoickiego spokoju, czy wręcz aptekarskiej dokładności a o efekty finalne tychże działań możecie być Państwo spokojni.
Z kolei fenomenalnie zszyta ze słodkimi i szalenie rozdzielczymi wysokimi tonami średnica śmiało może nie tylko konkurować, co wręcz wprawiać w zakłopotanie tzw. legendy BBC. Nie oznacza to bynajmniej jej przegrzania, bądź zbytniego przesaturowania o spychaniu góry pasma w cień, lecz zdolność oddania naturalności i bogactwa ludzkiego głosu, czy natywnej „blaszaności” dęciaków, czy ekspresji gitarowych riffów. Aby tego doświadczyć, wcale nie trzeba sięgać po jakieś arcywyrafinowane audiofilskie tłoczenia, lecz nawet na nomen, omen, rewelacyjnie, jak na ciężkie brzmienia zrealizowanym „Black Market Enlightenment” Antimatter wokal Micka Mossa jest na tyle namacalny, że pozorna namiastka dźwięku live staje się niemalże uczestnictwem w takimże wydarzeniu. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć – tu nie chodzi o ofensywność i przysłowiową ścianę dźwięku, lecz o realizm doznań.
Jednak muzykalna natura Kimów była najbardziej słyszalna, przynajmniej w moim mniemaniu, na minimalistycznym „Overpass” Marca Johnsona, gdzie kontrabas solo wespół z tzw. grą ciszą na tyle udanie skupiała przez blisko trzy kwadranse uwagę, że nawet przez myśl mi nie przeszło sięgać po coś bardziej urozmaiconego. Ot klasyczny one man show, jednak polegający nie na rozpaczliwym zabieganiu o atencję słuchaczy a wysublimowaną, misternie utkaną pajęczyną iście magicznych dźwięków. Definiowanie każdego dźwięku było w pełni naturalne, niewymuszone i oddające intencję artysty. To właśnie wręcz idealna równowaga pomiędzy strunami a pudłem owocująca w pełni naturalną barwą przy trafionym w punkt gabarycie instrumentu po raz kolejny sprawiły, że wrażenie uczestnictwa w prywatnym, zaaranżowanym wyłącznie dla nas, koncercie było czymś tyle zaskakującym, co wielce nam pochlebiającym.
Nie da się ukryć, że Fink Team KIM to niewielkie kolumny o wielkim sercu do grania i nie mniejszych możliwościach. Śmiem wręcz twierdzić, iż w większości 20-30 metrowych pokoi, dzięki możliwości dopasowania ich (Finków, nie pomieszczeń) charakterystyki z powodzeniem mają szansę zdeklasować niejedną podłogową legendę. Grają bowiem na tyle urzekająco i zarazem tak daleko od irytująco powszechnej wyczynowości, że po kilku dniach w ich towarzystwie dochodzimy do wniosku, że nie ma sensu dłużej kombinować i gonić wyimaginowanego króliczka. W końcu muzyka brzmi jak powinna a my skupiamy się na delektowaniu nią a nie wsłuchiwaniu się w poszczególne dźwięki. Krótko mówiąc to idealne kolumny do słuchania muzyki a nie odsłuchów. Różnica na papierze może i niewielka, jednak na co dzień wręcz oczywista.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Wzmacniacz zintegrowany: Pilium Audio Odysseus
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami””, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa
Dystrybucja: Dwa kanały
Cena: 45 900 PLN (para)
Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 35 Hz – 25 kHz -10 dB
Impedancja znamionowa: 8 Ω (min. 5,9 Ω @ 160 Hz)
Skuteczność: 86 dB @ 2,83 V / 1 m
Zniekształcenia: 0,2 % / 1 W
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 2.200 Hz
Zastosowane przetworniki: wysokotonowy 110 mm AMT, średnio-niskotonowy 200 mm ø (8”) z 3,78 cm cewką
Wymiary (W x S x G): 854 x 300 x 310 mm, głębokość ze standami 412 mm
Waga: 25,1 kg / szt.
Dostępne wersje kolorystyczne: Steel grey / Matt white, Matt black / Black, Black / Amarra, White / Walnut, Black / Walnut