Jeszcze jakieś 3 lata temu posiadanie przez melomana porządnych słuchawek w większości przypadków spowodowane było brakiem osobnego lokum do nieograniczonego czasem obcowania z ukochaną muzyką. Co prawda układając się z rodziną na dłuższe lub krótsze sesje odsłuchowe na bazie zestawu z zespołami głośnikowymi, jakoś sobie radził, ale chciał nie chciał, aby realizować swoje hobby bez jakichkolwiek barier, set słuchawkowy okazywał się niezbędny. Niestety stan ten, na tle obecnych czasów i tak jawi się niczym sielanka i to nieaktualna. Do czego piję? Oczywiście obecnie miłościwie panującej nam pandemii, która koniec końców w wielu przypadkach spowodowała przeniesienie pracy z firmy do domu, co z racji całodniowego bytu pełnej rodziny w jednym lokum jeszcze bardziej skróciło niegdyś wygospodarowany i tak prawie symboliczny czas słuchania muzyki bez nauszników. Nic, tylko usiąść i płakać. Ale spokojnie. To tak prawdę mówiąc nie jest koniec świata, bowiem opisana sytuacja dotkniętym nią osobnikom może być na rękę. Przecież nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre, co w tym przypadku oznacza wytłumaczenie drugiej połówce z racji wydłużenia się czasu z chomątem na głowie, dokonania mniejszego lub większego upgrade’u posiadanego zestawu słuchawkowego. Chytre? Cóż, pewnie tak. Ale jakoś trzeba sobie radzić, w czym z zainteresowanym może pomóc dzisiejszy test. Test, który dzięki Sieci Salonów Top HiFi & Video Design przyniesie ze sobą pakiet ciekawych informacji na temat planarnych słuchawek amerykańskiego producenta Audeze LCD-5. Zatem jeśli ten temat jest dla Was z gatunku gorących, nie pozostaje nic innego, jak polecić dalszą lekturę.
Jak sugerują fotografie, tytułowe „plananary” LCD-5 Audeze są pewnego rodzaju designerską kontynuacją poprzednich modeli. Jednak owo podobieństwo jest symboliczne, bowiem całość konstrukcji dzięki sporym zmianom w budowie i zastosowanych materiałach, przeniosło dzisiejszy model o level wyżej od poprzedników. Próbując rzec coś o ich konstrukcji spieszę donieść, iż pałąk spinający muszle nauszne poprzez regulacyjne pręty wykonano z włókna węglowego, utrzymujące bezpośredni kontakt z naszym ośrodkiem zarządzania ciała i pady nauszników z naturalnej skóry, zaś same muszle dzierżące przetworniki oparto na mariażu magnezu, aluminium i oktanu celulozy. Taki dobór materiałów sprawia, że nasze bohaterki nie przekraczając 420 gram są stosunkowo lekkie, a to wprost proporcjonalnie przekłada się nie tylko na wygodę użytkowania, ale również długość potencjalnego odsłuchu. Jeśli chodzi o sekcję generującą dźwięk, w przypadku modelu LCD-5 mamy do czynienia z 90mm planarnymi przetwornikami na bazie cewek Parallel Uniforce wraz z nowym układem magnesów Fluxor, osadzonymi w nowatorskim falowodzie Fazor. Czarna magia? Być może dla laika tak, jednak według opinii konstruktorów wszystkie w stosunku do protoplastów wprowadzone zmiany materiałowe i konstrukcyjne, poprzez odpowiednią redukcję szkodliwych rezonansów obudowy i wewnętrznych odbić dźwięku wewnątrz muszli, mają zapewnić czystszy i precyzyjniejszy dźwięk. Ale to nie koniec ciekawych informacji. Mianowicie chodzi o fakt wyposażenia tytułowych Amerykanek w dość giętki pleciony kabel przyłączeniowy z wysokiej czystości miedzi OCC ze stosownymi wtykami, a wszystko spakowane jest w aluminiowy kuferek wyściełany profilowaną gąbką. Trzeba przyznać, że producent nie szczędził grosza , więc całość już od pierwszego wejrzenia sprawiania wrażenie, że mamy do czynienia z produktem stricte ekskluzywnym. Jednak wygląd to jedno, a efekty brzmieniowe to drugie. Dlatego też po przytoczeniu najważniejszych cech konstrukcyjnych bez zbędnej celebry w kolejnym akapicie o owych efektach postaram się w miarę zwięźle opowiedzieć.
Przechodząc do sedna procesu testowego na początek istotna informacja. Otóż podczas całej sesji jako wzmocnienie posłużył mi stosunkowo nowy w ofercie amerykańskiego producenta wzmacniacz słuchawkowy Mytek Liberty THX AAA HPA. To nieduże urządzenie, ale jak widać na jego awersie bardzo funkcjonalne i co równie istotne, z łatwością zaspokajające prądożerność opiniowanych dzisiaj słuchawek planarnych. Wieńcząc te kilka zdań wyjaśniających sytuację testową nadmienię, iż przed krytycznymi odsłuchami przedstawiony tandem mimo pełnego wygrzania przecież jak wspomniałem dość nowego wzmacniacza, dostał kilka płyt rozgrzewki. Rozgrzewki dającej mu sygnał, z jakimi obciążeniami będzie musiał się mierzyć. I powiem Wam, było warto.
Przyznam szczerze, że mimo wieloletniego obcowania z drogimi urządzeniami, gdy na tapet wjeżdżają słuchawki za bagatela 20 tysięcy, sam nie wiem, czego się spodziewać. To powinna być bajka. Jednak nie z przysłowiowego „mchu i paproci”, tylko coś na kształt „żyli długo i szczęśliwie”. W takim przypadku nie powinno być coś za coś. A jeśli już, to maksymalnie w ramach spowodowanej różnorodnością naszego odbioru, symboliki, a nie za cenę świetności jednego aspektu sporo traci inny. Na szczęście miałem do czynienia z fachowcami w tej dziedzinie, dlatego już pierwsze masujące moje zmysły takty muzyki pokazały, że będzie się działo. Co takiego?
W największym uproszczeniu – choć na takie nasze bohaterki nie zasługują, ale ogranicza mnie rozmiar potencjalnego tekstu, dlatego muszę zebrać wszystko w niezbyt długą całość – po aplikacji Audeze LCD-5 na głowie świat muzyki jawił się jako zdroworozsądkowo wdrożona w życie magia. Prezentację odznaczały świetnie sformatowany niski rejestr, znakomity, bo wspomagający odczucie obcowania z muzyką na żywo, nasycony i przyjemnie lepki środek pasma oraz bardzo dźwięczne, przez to pokazujące najdrobniejsze niuanse brylujących tam poszczególnych nut, jednakże nigdy nazbyt ofensywne wysokie tony. To było trochę jakby połączenie wody z ogniem, gdyż z jednej strony muzyka potrafiła pokazać się z bardzo energicznej i masywnej strony, ale przy tym z drugiej nie tylko być pełną oddechu, ale dodatkowo fenomenalnie kreującą w przestrzeni nieskończenie długo wybrzmiewające przyprawione lekkim zabarwieniem złota nuty. Owszem, to odciskało piętno na postrzeganiu LCD-5-ek jako piewców raczej muzykalności, niż szukania ataku i kopnięcia energią ponad wszystko, jednak nie oszukujmy się, te ostatnie cechy są swoistym wypaczeniem istotny muzyki, a nie jakąkolwiek jej inkarnacją. Dlatego jeśli ktoś czegoś takiego oczekuje, z uwagi na przez lata zdobytą przez dział inżynierski Audeze wiedzę o co w tej zabawie chodzi, u naszego punktu zapalnego niech się tego nie spodziewa. W tym przypadku zaliczamy sesję prawdziwego „ja” słuchanego materiału, a nie bliżej nieokreślonego jakimkolwiek standardem dźwiękowego chaosu.
Bardzo dobrym przykładem na udowodnienie tego stanu rzeczy był bluesowy krążek Jamesa Cottona „Deep In The Blues”. Nawet nie świetna, tylko fenomenalna gitara plus jeszcze bardziej zadziwiający moje zmysły wokal frontmana dzięki wyartykułowanym przed momentem atrybutom amerykańskich słuchawek mogły zabrzmieć nie tylko z pełną esencjonalnością przekazu, ale również sprawiającą wrażenie realności dźwięku jego zjawiskowemu napowietrzeniu, pokazać rzadko spotykane oderwanie się tych bytów od przecież siedzących mocno na uszach przetworników. Efekt był taki, że oprócz napawania się magią tego rodzaju materiału muzycznego od strony merytorycznej – czytaj tekstu, sposobu grania i śpiewu artysty, dodatkowo audiofilsko pławiłem się w jego realizacji. Bez szkodliwego wypychania muzyka przed szereg, tylko pełna współpraca specyficznego tembru głosu z wspierającym go instrumentarium. Żadnego podkręcania emocji dodatkowym nasyceniem, czy niezdrowym podkręcaniem rozmachu spektaklu, tylko w pełni kontrolowana praca w służbie odczuwania realizmu. Niestety to dość rzadka cecha, gdyż producenci chcąc złapać potencjalnego klienta na haczyk, czasem dobrze zdając sobie z tego sprawę, przeciągają nieco wspomniane parametry, kreując tym sposobem efekt „łał”. A jak wiadomo, taki efekt na starcie nie wróży długoletniego ożenku, gdyż zwyczajnie na dłuższa metę męczy.
W podobnym tonie wypadła koncertowa płyta Leszka Możdżera z Adamem Pierończykiem „19/9/1999”. To jest pewnego rodzaju przerywany solowymi popisami każdego z muzyków projekt sceniczny. Jednak wypadł ciekawie, bo po pierwsze – w oparciu o dobre zbilansowanie wagi, energii i otwartości dźwięku na ile to możliwe, pokazywał bardzo realne rozmiary wykorzystywanych generatorów dźwięku, a po drugie – cechowało go dobre tempo i wyrazistość czasem planowo niemiłych, bo zaskakujących szybkością narastania sygnału i jego dosadności, następujących po sobie pasaży. Takie produkcje są moim konikiem i zgrzeszyłbym, gdybym nie przyznał się, że tę płytę zaliczyłem dwa razu w ciągu jednego dnia. Mimo stawiania muzyków raczej na muzyczne szaleństwo, niż na pościelowe plumkanie. To był ogień, jakiego od tego rodzaju twórczości oczekuję.
Na koniec mocniejszy akcent spod znaku Black Sabbath „Paranoid”. Pewnie wielu z Was będzie snuć ciemne wizje, jednak ku mojemu zaskoczeniu również w tym przypadku jakość prezentacji tej niezbyt rewelacyjnie zrealizowanej płyty była zadziwiająca. Powodem było lekkie tchnięcie w nią pierwiastka body, co przy dobrym prowadzeniu basu i trzymaniu na wodzy dalekich od krzykliwości górnych rejestrów pozwoliło materiałowi nabrać cech równowagi tonalnej. Ta zaś była wodą na młyn znakomitego przypomnienia sobie dawnych lat młodości. Niestety jak wiadomo, akcja wywołuje reakcję i po skończeniu świetnej sesji z wiekowym repertuarem przyszedł moment refleksji co do spędzonego czasu na tym ziemskim padole, który na szczęście dzięki ofercie brzmieniowej tytułowych słuchawek szybko zagłuszyłem kolejną tego typu grupą AC/DC i albumem „Highway To Hell”. Efekt? Wybaczcie, ale nie będę się powtarzał. Kolejny raz mocne uderzenie w odpowiednio podanej wadze, timingu i bezkompromisowości.
Bez najmniejszego emocjonalnego problemu kreśląc puentę tej epistoły powiem tak. Opiniowane powyżej słuchawki nie są dobre. Ba, nie są nawet bardzo dobre. Są zwyczajnie świetne. To zaś sprawia, że nawet posiadając już coś na przyzwoitym poziomie jakości dźwięku, będąc zmuszonym przez życie do częstego korzystania z tego rodzaju atrybutów melomana, nie tracąc czasu podszedłbym do prób z rzeczonymi Amerykankami. Są wygodne, lekkie, ciekawe wzorniczo i co najważniejsze, zjawiskowe w swojej podstawowej funkcji, jaką jest brzmienie. Mało? Wolne żarty.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 20 999 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: otwarte, wokółuszne
Średnica przetworników: 90 mm
Rodzaj przetworników: planarny magnetyczny, Fluxor™ + nowe Fazory + magnesy neodymowe N50
Typ membrany: Nano-Scale Parallel Uniforce™
Maksymalny SPL: >130 dB
Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz
Impedancja: 12 Ohm
Czułość: 90 dB/1mW
Zniekształcenia THD: <0,1% @ 100 dB
Minimalne zapotrzebowanie na moc: >100 mW
Zalecany poziom mocy: >500mW
Moc maksymalna: 5 W RMS
Waga: 420g bez przewodu
Najnowsze komentarze