Monthly Archives: wrzesień 2015


  1. Soundrebels.com
  2. >

Projektor Epson EH-LS 10000

Opinia 1

Choć nadal uważam, że sens tzw. kina domowego w większości przypadków jest równie absurdalny, jak wybór Humvee jako miejskiego autka do rozwożenia pizzy po centrum Warszawy w godzinach szczytu, to jednak tym razem zaproszenie na ekskluzywną prezentację laserowego projektora Epson EH-LS10000 przyjąłem z dużym zainteresowaniem. Powody zmiany mojego nastawienia były dwa. Po pierwsze kino miało być prawdziwe (profesjonalna sala projekcyjna studia filmowego D35 na terenie warszawskiego SOHO Factory), choć raczej w klimatach studyjnych, aniżeli wielkopowierzchniowych multiplexów a po drugie oprócz standardowego – marketingowego bajania zapowiedziany został sparring z profesjonalnym sprzętem produkcyjnym – referencyjnym projektorem Christie. Krótko mówiąc rasowe kino z krwi i kości. Zero taryfy ulgowej, zero kompromisów, za to świetna okazja na poszerzenie high-endowych horyzontów.

Razem z Jackiem znaleźliśmy się zatem w gronie kilkunastu szczęśliwców mogących doświadczyć na własne oczy tego, co potrafi najnowszy produkt marki Epson – projektor EH-LS10000. Tytułowa „zabawka” to pierwsze urządzenie tej klasy na rynku wykorzystujące laserowe źródło światła zapewniające jasność 1500 lumenów, które w połączeniu z (odbiciowymi) panelami 3LCD Reflective, oraz systemem 4K Enhancement umożliwia zwiększenie postrzeganej rozdzielczości ekranu do odpowiadającej 4K. Ponadto 1000-ka zapewnia szeroki zakres reprodukowanych barw pozwalając wyświetlić obrazy zarówno w popularnych przestrzeniach barwnych takich jak sRGB, Rec.709, jak i – jako jeden z nielicznych w przestrzeni barwnej DCI, będącej standardem dla dystrybucji obrazów w kinach cyfrowych. Oczywiście znając rynkowe realia i tak i tak jednym z najistotniejszych parametrów interesujących końcowego odbiorcę jest żywotność lampy. Całe szczęście i na tym polu Epson ma się czym pochwalić, bo wynik 30 000h daje realne szanse na wieloletnie i bezproblemowe użytkowanie. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie zwrócili uwagi na głośność wbudowanego w projektor wentylatora, gdyż z autopsji wiemy, iż wyjący cooler potrafi zepsuć nawet najbardziej klimatyczne dzieło. Okazuje się jednak, że dzięki zastosowaniu laserowego źródła światła i wysokoskutecznego częściowo pasywnego systemu chłodzenia konstruktorom udało się zejść do niemalże całkowicie niesłyszalnych podczas projekcji 19 dB.

Kilka słów należy się również użytemu podczas spotkania materiałowi testowemu, który stanowiła nieskompresowana kopia „master” 4:4:4, oraz komercyjna wersja Blu-ray „Bogów”. Dla fanów bardziej spektakularnych doznań (jakby transplantacja serca była niewystarczająca) posłużono się również fragmentem „Tears of Steel”. O ile w pierwszym przypadku najwięcej pułapek czyhało we wszechobecnych cieniach o tyle na bardziej dynamicznych samplach na własne oczy można było się przekonać jak wypadają wszelakiej maści futurystyczne wybuchy, kanonady i eksplozje, czyli wszystko to, bez czego trudno wyobrazić sobie współczesną kinematografię.  Słowem dla każdego coś dobrego. W porównaniu z profesjonalną „Krystyną”, jak pieszczotliwie blisko półtonową olbrzymkę Christie nazywała ekipa D35 różnice były zaskakująco niewielkie, choć warto wspomnieć, że projektor Epsona pracował na pełnej mocy, za to kinowy z możliwie najmniejszą mocą, co z jednej strony dawało wyobrażenie różnicy klas a z drugiej pozwalało na zunifikowanej dla obu źródeł sygnału powierzchni ekranu łatwiej wychwycić ewentualne niuanse i różnice. Zabawa okazała się przednia i niezaprzeczalnie miała charakter edukacyjny, co potwierdziły późniejsze restauracyjno-kuluarowe rozmowy zarówno z uczestnikami, jak i organizatorami tego całego zamieszania. Uczciwie musze też przyznać, że choć na prezentacjach projektorów nie pojawiam się zbyt często, to obserwując postęp, jaki dokonał się na przestrzeni kilku ostatnich lat spokojnie można uznać, że tzw. kino domowe z formy pospolitego ruszenia nader zgrabnie ewoluowało do tego, czym z założenia miało być – do możliwie zbliżonego do kinowych warunków sposobu na obcowanie z ulubionymi filmami bez zbędnych podróży. Oczywiście warto pamiętać, że tego typu atrakcje, podobnie jak i najbliższy naszym sercom High-End wymaga odpowiednich nakładów finansowych i najlepiej dedykowanego pomieszczenia. Dopiero wtedy możemy mówić o pełni szczęścia, ale po to właśnie znaleźliśmy sobie takie a nie inne hobby, żeby właśnie do takiej nirwany dążyć.

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie chcemy tylko zachęcić Naszych Czytelników do odwiedzenia stoiska Epsona podczas listopadowej, 19-ej edycji Audio Video Show w jednej z lóż Stadionu Narodowego, aby osobiście przekonać się, że referencja niejedno ma imię a przy okazji zweryfikować zasadność przyznania EH-LS 10000 przez EISA tytułu najlepszego projektora dla kina domowego 2015/2016.

Marcin Olszewski

Opinia 2

W miniony piątek tj. 25.09.2015r. razem z Marcinem mieliśmy niekłamaną przyjemność uczestniczenia w prezentacji najnowszego, topowego i ukrywającego się pod symbolem EH-LS10000 laserowego projektora japońskiej marki EPSON. Nie był to pokaz na miarę międzynarodowych targów IFA, ale jak na eventową obsługę kilkudziesięcioosobowej grupy przedstawicieli periodyków branżowych odniosłem bardzo pozytywne odczucie wyjątkowości tegoż spotkania. Nie będę rozpisywał się na temat około-zdarzeniowy tego wieczoru, skupiając się raczej na osobistych spostrzeżeniach i refleksjach. Wybierając się na ów pokaz, mimo dość zbieżnych dążeń do maksymalizacji jakości produktów oferowanych przez najbardziej interesujący mnie rynek audio i dość mocno penetrowany przez sporą grupę audiofilów segment video nie wiedziałem jaki ogólny przekaz pozostanie w mych szarych komórkach. Niestety, podczas gdy w audio jestem nazwijmy to kolokwialnie w miarę „wyrobiony”, to kino domowe znam raczej z przypadkowych wizyt u znajomego, a przecież głównym graczem tej pogadanki było najnowsze wcielenie tak ważnego dla odbioru filmu źródła obrazu, czyli wspomniany EH-LS 10000. Oczywiście jako dygresję dodam, iż podczas rozpatrywania aspektów jakości oglądanego filmu, nie możemy zapomnieć o samym materiale do wyświetlenia, jak również odpowiednio certyfikowanym ekranie projekcyjnym, co podczas tego, jak się później okazało sparingu zagwarantowało studio obróbki filmów Digital 35, udostępniając swoją salę w warszawskim kompleksie SOHO FACTORY i przygotowany w najlepszej możliwej kopii film Łukasza Pawlikowskiego „Bogowie”. Nie wdając się w niuanse, muszę powiedzieć, że najnowsze dziecko EPSON-a znakomicie broniło się w starciu z referencyjnym wcieleniem komercyjnego projektora kinowego Christie. Oczywistą rzeczą jest, że różnice w obu prezentacjach dawało się wychwycić, ale biorąc pod uwagę rząd wielkości cen, mniej więcej korelowało to z zasadami w naszym audio-hobby, czyli im lepiej, tym zdecydowanie drożej. Abstrahując jednak od samych różnic w jakości wizji, w moim odczuciu najważniejszym tematem całej zabawy w zawody był poruszony przez jednego z prowadzących pokaz aspekt wielowarstwowości samej czerni samego obrazu. Jak „zeznał” podczas prelekcji, na życzenie producentów film został zrealizowany w dość ciemnej estetyce, co umożliwiło operatorom pokazanie warsztatu posługiwania się tym jakże monotonnym i niebudzącym większych uniesień dla zwykłego Kowalskiego kolorem. Przyznam szczerze, nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale nie szukając zbyt daleko, jakże często w opisach różnych czy to systemów, czy pojedynczych komponentów recenzenci audio posiłkują się tak zwanym mniej lub bardziej nasyconym „czarnym tłem”, które jest podstawą do w miarę obrazowego przedstawienia czytelności dobiegających do słuchacza dźwięków. To oczywiście jest umowne określenie, ale ile to razy w pozycjonowaniu swoich spostrzeżeń o jakości generowanej muzyki, opieramy się na wspomnianym artefakcie czerni, jako punkcie odniesienia. I co, niedaleko nam do filmowców, nie sądzicie? Wracając do piątkowego wieczoru, dopiero po tej dygresji o sporym udziale wspomnianej składowej w całej palecie barw w kreowaniu świata filmu zrozumiałem gdzie szukać tak chwalonej przez zapraszających nas na pokaz przedstawicieli marki jakości wyświetlanego przez ich produkt obrazu. Utrata choćby najmniejszej ilości ostrości obrazu – u nas nazywamy to rozdzielczością – powoduje natychmiastowe przejście w niebyt wielu informacji wizualnych oglądanego filmu, co dla zwykłego oglądacza może być mało istotne, ale dla kinomaniaka – konesera będzie bardzo degradującym czynnikiem postrzegania całości jako spójnego artystycznie od tematyki po realizację zdjęciową projektu. Niestety, to z wypunktowaniem przez wyedukowaną osobę trzeba przeżyć na własnej skórze, inaczej błądzimy we mgle. I właśnie dzięki obserwacji sposobu podania gradacji czerni, z łatwością można było skonfrontować możliwości prezentowanego Japończyka, który w nierównej przecież walce naprawdę wypadał bardzo dobrze.  

Kończąc tę relację, chciałbym podziękować organizatorom za zaproszenie i miłą atmosferę podczas całego spotkania, jak również przybliżenie sposobu postrzegania obrazu filmowego jako sztuki operowania dla wielu wydawałoby się nieistotnym w swej monotonii kolorem czerni.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Skogrand Beethoven

Opinia 1

Od dawien dawna zwykło się uważać wszelakiej maści okablowanie za niby niezbędny, ale jednak dodatek, bibelot czy wręcz sarkastycznie zabarwioną emocjonalnie „biżuterię”. Jednak w większości przypadków owe wielce kosztowne dodatki nie są niczym innym jak li tylko zwykłymi za przeproszenie drutami przyobleczonymi w mniej lub bardziej pstrokaty peszelek i zakończonymi jakimiś wtykami. Są jednak wyjątki potwierdzające powyższe reguły. Mowa tu o takich wybrykach natury jak przyozdobione potężnymi aluminiowymi walizami MITy Oracle MA-X Super HD, czy carbonowymi „kurczakami” Opusy Transparenta. Do tegoż peletonu osobliwości można spokojnie zaliczyć ostatnio przez nas testowany, przypominający przewody dedykowane prodiżom 聖HIJIRI “Million”. Jednakże żaden z wymienionych przez mnie przykładów nie może konkurować z bohaterami niniejszego testu – dostarczonymi dzięki uprzejmości G Point Audio przewodami głośnikowymi Skogrand Beethoven.

Eksploracja portfolio marki od topowych modeli z jednej strony jest istnym marzeniem większości audiofilów, lecz też zarazem i pewnym przekleństwem, gdyż człowiek jest tak skonstruowany, że bardzo szybko przyzwyczaja się do dobrego a każda próba przesiadki na komponenty niższej klasy odbierana jest jako zamach na jego niezbywalne prawa i swobody obywatelskie, czyli typowy gombrowiczowski „gwałt przez uszy”. Niestety, przynajmniej na razie nie dane mi było nausznie doświadczyć w kontrolowanych warunkach, jak sprawują się tańsze modele Skograndów, choć patrząc na cennik dość wyraźnie widać, że Beethoveny od znajdujących się oczko niżej, równie ekskluzywnie wykonanych, lecz tym razem przyobleczonych w czerń, Tchaikovskych dzieli najdelikatniej rzecz mówiąc spora, bo ponad dwukrotna różnica w cenie. Skoro jednak nadarzyła się okazja do poznania crème de la crème norweskiej metalurgii nawet przez myśl mi nie przyszło marudzenie, tylko z radością przyjąłem wyglądające jak przysłowiowy „milion Dolców” set.
Beethoveny dostarczane są w solidnej, niemalże pancernej walizce suto wyściełanej czopową gąbką skutecznie zapobiegającą ewentualnym uszkodzeniom podczas ewentualnych podróży. Nad sensownością takiego rozwiązania nie ma co dyskutować, gdyż jest bezdyskusyjna, za to nieśmiało podejrzewam, że taki a nie inny wybór firmowego opakowania przez założyciela i właściciela marki – Knuta P. Skogranda został dokonany z premedytacją. Chodzi bowiem o coś takiego, jak iście piorunujący kontrast pomiędzy niemalże militarną surowością case’a a wręcz biżuteryjnym designem topowych kabli. O ile jeszcze masywne, acz wcale nieprzesadzone pod względem gabarytów, widły stanowiące konfekcję wydają się po prostu na tych pułapach cenowych na miejscu, to już zastosowany srebrno – biały tkany(?) oplot zewnętrzny jest po prostu porażająco zjawiskowy. Pod zabezpieczającą, przezroczystą koszulką z tworzywa kryje się bowiem iście królewska ornamentyka i hipnotyzująca wzorzystość. Mając pierwszy raz je w dłoniach człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie pójść na całość, nie zaszaleć i nie zrobić czegoś na kształt prezentacji Ansae podczas corocznych wystaw Audio Show i może nie całego systemu, ale przynajmniej wzmacniacza nie ustawić plecami do słuchacza, tylko po to, by cały czas mieć na oku norweskie druty. W tym momencie powiem jedno – ich arystokratyczna wręcz elegancja predestynuje je do obecności w większości systemów posiadaczy nawet niewielkich rozmiarami zamków, pałaców, zameczków i pałacyków. Krótko mówiąc im bardziej szlachetne i „rodowe” wnętrza posiadamy, tym Beethoveny lepiej będą do nich pasowały. Pozbawione nachalnej krzykliwości ZenSati Seraphimów idealnie wpasowują się w klimat wyznaczany przez wiekowe gobeliny, leniwie przechadzające się harty i odzianą w liberie służbę (do francuskich pokojówek też pasują). O ile do tej pory Norwegia mogła bardziej kojarzyć się z Vikingami i trollami, to topowe Skograndy są niezbitym dowodem na to, że i zdecydowanie bardziej wysublimowane istoty, jak elfy również zamieszkiwały, a może i zamieszkują mroźną i surową, górzystą część Skandynawii.
Z intrygującą szatą wzorniczą idzie w parze zaawansowanie technologiczne wewnątrz. W roli dieelektryka wykorzystano bowiem PFA, czyli polimer perfluoroalkoksylowy a sercem, choć w tym momencie zdecydowanie trafniejszym określeniem byłoby tętnicami są cztery biegnące równolegle żyły solid-core 12AWG. O ile niestety nie znalazłem informacji dotyczących czystości użytej miedzi to już takie detale, jak precyzyjna i mozolna obróbka mechaniczna, termiczna i … biologiczna miedzi UPOCC (Ultra-Pure Ohno Continuous Cast) wyraźnie wskazują, że nie ma tu miejsca na nawet najmniejsze kompromisy, co z resztą potwierdza rygorystyczny, trzystopniowy radiologiczny (przy użyciu promieni Roentgena) proces weryfikacji czystości i gładkości powierzchni przewodników. Pytanie jak ta zaawansowana metalurgia przekłada się na wartości soniczne.

W brzmieniu Skograndów za cechy natywne i wręcz dominujące można uznać niesamowitą klarowność, rozdzielczość i detaliczność, które wcale nie powodują wrażenia zbytniej analityczności, osuszenia, czy odchudzenia dźwięku. Pomimo wzorcowej, wręcz transparentnej neutralności cały czas mamy szaloną przyjemność obcowania z niezaprzeczalną muzykalnością i bogactwem barw. Nie sposób oceniać ich temperatury, bądź też ewentualnej maniery do ocieplania / ochładzania przekazu, tak jak nie sposób oceniać naturalności pozyskiwanej z głębi lodowca krystalicznie czystej wody.
Zarówno w przypadku ścieżki dźwiękowej z „Blade Runnera” przepełnionej syntetycznymi planami impresjonistycznych instalacji, jak i przy zdecydowanie bardziej konwencjonalnych klimatach „Vägen” Tingvall Trio można było mówić wręcz o sytuacji poznawania kolejnych nagrań na nowo. Z pozornie, czyli dotychczas prezentowanego, jako jednorodne tła Skograndy wyciągały nieodkryte, zupełnie dziewicze pokłady mikrodetali i wybrzmień. Nie był to jednak proces bezdusznej, mechanicznej ekstrakcji ukrytej w czarnej masie elementów, lecz całkowicie naturalne ukazywanie niuansów, które do tej pory nie miały nawet cienia szansy zaistnieć na wirtualnej scenie. Tło oczywiście nadal pozostawało nieprzeniknione, lecz owa kosmiczna, atłasowa czerń nie pochłaniała ostatnich planów, lecz rozpoczynała się hen, hen za nimi. Dzięki temu nie tylko poprawiała się perspektywa, ale i całość przekazu nabierała niezwykłej swobody i rozmachu. Co prawda nie doświadczyłem takiej spektakularności, jaką oferowały Siltechy Triple Crown, lecz w bezpośrednim porównaniu pod względem homogeniczności oba przewody szły łeb w łeb. W tym momencie dochodzimy do pewnej dość oczywistej, przynajmniej dla bardziej osłuchanej i doświadczonej części naszej audiofilskiej braci prawdy, że to nie materiał, z jakiego wykonano przewody określa ich charakter brzmienia a sposób, a raczej umiejętna jego aplikacja. Czemu o tym piszę? Otóż, jak Państwo mam nadzieję zauważyli porównuję miedziane Beethoveny ze srebrnymi Triple Crownami i jakoś nie jestem skory do wykazywania zalet i wad poszczególnego kruszcu. Niestety, a może stety, w obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z sytuacją, gdzie jakość dźwięku jest po prostu referencyjna i nie sposób jej inaczej niż celująco ocenić we wszystkich aspektach a my jedynie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy taki sposób prezentacji nam się podoba, czy nie. Choć z drugiej strony … prawdę powiedziawszy przyciśnięty do muru krzyżowym ogniem pytań byłbym skłonny uznać, że „skograndowej” miedzi zaskakująco blisko do żywiołowości i krystalicznej czystości holenderskiego srebra. Ba, nie wiedząc w początkowej fazie odsłuchów praktycznie nic a nic o budowie norweskich drutów niejako podświadomie zakładałem / domniemywałem, że jeśli nie w całości, to przynajmniej w postaci sporej domieszki srebro w Beethovenach jest. Mniejsza jednak z tym, gdyż przykładowo w posiadanych przeze mnie kilka lat temu przewodach Gabriel Gold była iście wybuchowa mieszanka miedzi, srebra, złota i platyny a konia z rzędem temu, kto zgadłby, co w nich siedziało jedynie na podstawie odsłuchu. Dlatego też zamiast z wypiekami na twarzy analizować tablicę Mendelejewa i prospekty reklamowe producentów zdecydowanie rozsądniej jest wpiąć dany przewód we własny system i na spokojnie samemu wyrobić sobie zdanie na jego temat.
Mam cichą nadzieję, że z powyższych dywagacji wyłania się dość jasny przekaz, iż im gęstszą, bardziej zagmatwaną i skomplikowaną strawę dostarczymy Beethovenom, z tym większym zaangażowaniem będziemy świadkami, ba wręcz uczestnikami pionierskich ekspedycji odkrywających znane jedynie z opowieści rejony muzycznej wrażliwości. A skoro jesteśmy przy wrażliwości. Nawet tak intrygujące dokonania szybkopalcych Finów, jak „The Funeral Album” Sentenced, potrafiły olśnić i nad wyraz dosadnie pokazać, że audiofilska jakość i heavymetalowa moc mogą iść w parze. Głęboki, niski wokal Ville Laihiala wspierany przez ścianę gitarowych, ciężkich riffów Miika Tenkuli i Sami Lopakki brzmiał niemalże monumentalnie. Również, zdecydowanie bardziej jazgotliwy i „zgranulowany” staroć – „Alice In Hell” Annihilatora nie sprawił mi przykrości prezentując wielce satysfakcjonujące pokłady drajwu i wspomnień z „długowłosej młodości”. Przy tego typu repertuarze krytycznym parametrem jest bliska światłu szybkość, zdolność do natychmiastowego zwrotu, ataku, czy przełamania frazy, urwania taktu nierzadko na mało akceptowalnych poziomach głośności i dobrze by było bez kompresji większej, aniżeli ta zarejestrowana podczas realizacji. I tym razem również nie miałem powodów do kręcenia nosem. Okazało się bowiem, że majestatyczna, niemalże bizantyjska szata i jakże nobilitująca nazwa modelu nie przeszkadza Beethovenom w świetnym odnalezieniu się tych jakże surowych i nieakceptowalnych przez większość klimatach. Bez pardonu podawały do głośników każdy ryk, skowyt i pisk. Nie oszczędzały ani górnych, ani dolnych skrajów pasma prezentując do ostatniego bita/mikrometra rowka to, co w amplifikacja zdolna była im przekazać.

Z zewnątrz Skograndy Beethoven są niczym limitowane butelki klasycznej wody Evian zaprojektowane przez Christiana Lacroix, czy Jean-Paul Gaultiera, lecz od strony brzmieniowej ich krystaliczna czystość i praktycznie zerowy charakter własny wydają się wręcz wymarzonym uzupełnieniem najwyższej klasy ultra high-endowych systemów. Jednak swój czar i potencjał potrafią uwolnić już na zdecydowanie niższych pułapach cenowych zapewniając ilość informacji idącą w parze z finezją i muzykalnością, o jakiej większość z nas (i przy okazji konkurencji) może tylko pomarzyć. Dlatego też, jeśli tylko planują Państwo zakup okablowania głośnikowego na długie lata a przy okazji pragniecie za czas jakiś wznieść się na prawdziwe wyżyny audiofilskiego zaawansowania Beethoveny są kablami dla Was. Uwalniają od ewentualnej kablowej żonglerki, nerwów i syzyfowego gonienia przysłowiowego króliczka. Kupując topowego Skogranda macie bowiem pewność, że nawet ze stratosferą High-Endu nadal pozostanie nie tylko ozdobą, ale i jednym z najsilniejszych ogniw tej jakże misternej układanki.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: RCM Sensor 2; Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5, Einstein The Tune
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Zabawa w testowanie sprzętu audio wbrew pozorom jest dość niewdzięcznym zajęciem. Niestety gro osób weryfikujących u siebie opisane przez recenzenta wyniki i uzyskując często diametralnie inny obraz soniczny produktu, nie biorąc przy tym pod uwagę całej palety zmiennych pomiędzy dwoma starciami, podejrzewa go o nadskakiwanie danemu dystrybutorowi. Idąc dalej tym tropem, zawiedzeni klienci stawiają tezę, że to wszystko ma jeden cel, jakim jest utrzymanie potencjalnego dawcy materiału testowego do dalszej egzystencji czy to portalu internetowego, czy periodyku drukowanego. Oczywiście jest w tym trochę logiki, a sądzę również, że być może i prawdy, ale muszę się pochwalić, że już kilka razy mieliśmy z Marcinem przyjemność odnotować miłe słowa za może nie każdorazowe, ale dość częste wytykanie różnego rodzaju drobnych problemów lub niedociągnięć w testowanych komponentach. Ba, powiem więcej, takie słowa niejednokrotnie padały od samych zainteresowanych jak najlepszym opisem, czyli dystrybutorów, co jasno daje do zrozumienia, że ich klienci typowe laurki przepuszczają przez sito uśmieszków pod nosem, oczekując czasem może gorzkiej, ale jednak prawdy, która dla zdecydowanego mimo wynotowanych uwag klienta będzie swego rodzaju drogowskazem w dalszych krokach po zakupie. Zaznaczę, że mam na myśli jedynie drobne potknięcia, a nie poważne mankamenty, co wydaje się być oczywistym, jednak dla pewnego oceniającego produkty zero-jedynkowo odsetka audiofilów nie jest już tak jednoznaczne. I właśnie pragnienie prawdy o produkcie jest zalążkiem do pojawienia się na portalu Soundrebels dzisiejszego bohatera z działu okablowania, gdyż zaciekawiony jedynie wspaniałymi zagranicznymi opisami potencjalny dystrybutor podjął rękawicę i poprosił o szczerą diagnozę swojego przyszłego podopiecznego w postaci pochodzących z zimnej Norwegii kabli głośnikowych marki Skogrand model Beethoven.

Gdy dotarły do mnie pierwsze zdjęcia propozycji testowej, trochę oniemiałem, gdyż pragnąc głębiej zapoznać się z resztą oferty wspomnianej manufaktury sięgnąłem do internetowej otchłani, a tam mym oczom ukazała się seria produktów dla koneserów wyszukanego designu i arabskich szejków.  Nie będę zagłębiał się w opis rysunku zdobiącego zewnętrzną otulinę dzisiaj testowanego kabla – wszystko widać na zdjęciach, ale z czystym sumieniem muszę przyznać, że wygląda bogato. Przy całej otoczce wyglądu najciekawiej prezentuje się sama budowa przewodu, gdyż dzięki ciasno ubranemu w zewnętrzną otulinę wsadowi wewnętrznemu, naszym oczom ukazuje się seria połączonych ze sobą niczym klocki Lego modułów zakonfekcjonowanych widłami. Jak to wygląda w przekroju, niestety nie byłem w stanie zweryfikować – cena ok. 80 kz była zbyt dużą barierą, by na potrzeby testu dokonać weryfikacyjnego cięcia poprzecznego, dlatego po napawających optymizmem wizualnych oględzinach organoleptycznych przystąpiłem do procesu nausznego. Na koniec dodam, iż komplet przewodów dostarczany jest w może już nie kapiącej bogactwem jak same kable, ale również gustownej walizeczce.

Mam nadzieję, że wszyscy zdajecie sobie sprawę, iż każda weryfikacja okablowania w moim secie obciążona jest pewnym uprzywilejowaniem posiadanych Harmonixów. Zestaw z jednej producenckiej stajni zawsze będzie faworyzował coś krojonego na miarę, ale jak zdążyłem się już kilkukrotnie przekonać, gdy w me progi zwita coś nietuzinkowego, sytuacja staje się bardzo ciekawa. I może przedwcześnie, lecz już teraz zdradzę, że podobnie miała się sprawa z dzisiejszym odrutowaniem kolumnowym. I to nie z racji ich ceny, która zawsze powinna determinować do stawiania tańszego, czyli teoretycznie gorszego, na przegranej pozycji, tylko naprawdę sporego przyrostu jakości dobiegającej z moich kolumn muzyki. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć zwycięzców konfrontacji z moimi Japończykami, a dzisiejszy sparing zdaje się rozpoczynać wyliczankę na drugiej dłoni. Jak gminna wieść niesie, każdy kabel marki Harmonix ma za zadanie w większym lub mniejszym stopniu dociążyć dźwięk współpracującej z nim elektroniki. To oczywiście stopniowane jest pozycją w cenniku, ale sznyt barwy przyporządkowany jest każdej z niezbyt szerokiej oferty pozycji. Dlatego też, gdy set z Norwegii zaliczył rozgrzewkę aklimatyzacyjną i nastał czas na krytyczne spojrzenie, nagle okazało się, że przy całej palecie harmonixowej barwy dostałem dodatkowo otwarcie środka. Nie rozjaśnienie, nie odchudzenie, tylko doświetlenie objawiające się zdecydowanie większą czytelnością, a co za tym idzie rozdzielczością. Taki objaw fantastycznie wypadał w repertuarze wokalnym, co skrzętnie wykorzystałem implementując do CD-ka często słuchaną przeze mnie płytę Johna Pottera z pieśniami Monteverdiego, by w następnej kolejności zaliczyć recital pani Joun Sun Nah. Oczywiście nie zaniechałem prób z nieco bardziej wymagającymi krążkami w postaci elektroniki Massive Attack, czy muzyki filmowej Hansa Zimmera, potwierdzając tym bardzo trafne zestrojenie całości pasma, gdyż to napowietrzenie nie powodowało męczącej natarczywości dźwięku nawet podczas kilkupłytowych sesji, tylko bardzo delikatnie wprowadzało mnie w zdecydowanie głębsze aspekty brzmienia. Niestety nie jestem w stanie idealnie oddać pełnej palety działania tego modelu Skogrand’a, gdyż na testy dotarł jeden komplet i z uwagi na potrzebę podwojonego sygnału do ISIS-ów raz zasilałem sam bas, a raz środek z górą, posiłkując się posiadanym Harmonixem. Co ciekawe, oba zamieniające się kable w domenie barwy szły praktycznie łeb w łeb, z ta tylko różnicą, że kilkukrotnie droższy robił to niestety dla mnie swobodniej, jakby z większym oddechem. Nie lubię tego robić – przyznawać wyższość konkurencji, ale podczas zabawy z testowanym modelem kilkukrotnie złapałem się na snuciu pomysłów roszad w systemie, jednak gdy do szarych komórek docierał fakt wyłożenia kilkukrotnej ilości banknotów Narodowego Banku Polskiego w stosunku do przecież idealnie spisującego się dotychczas w system Harmonix’a, czar pryskał. Nie mówię, że bohater testu nie jest wart żądanej kwoty, ale całość zestawienia musi być zrównoważona konsensusem cenowym i kabel głośnikowy w cenie mojego dzielonego CD-ka nie wpisywał się w zdroworozsądkowe podejście do tematu. Niemniej jednak to, co wnosił weryfikowany pretendent do laurów, było naprawdę wyśmienite. Z czystym sumieniem polecam go do weryfikacji na własnym podwórku wszystkim, którzy są mocniejsi ode mnie w posiadanej elektronice, lub klientom lubiącym wyciskanie maksimum ze swojego systemu za pomocą obnażających ich elektronikę zdecydowanie bardziej wyrafinowanych jakościowo komponentów. Dobrze wiem, że nasz zamknięty świat pełen jest takich wyczynowców.

Skogrand Beethoven idealnie wpisał się w bardzo wymagający system, pokazując tym sposobem, że nie jest dziełem przypadku. Ciekawym zaskoczeniem było granie w estetyce moich Japończyków ze sporą pozytywną korektą prezentacji średnicy. Oczywiście możemy to tłumaczyć kilkukrotnym wzrostem ceny, ale jak wspomniałem kilka linijek wcześniej, cena nie zawsze idzie w parze z idealną synergią ze wszystkim, co dany produkt napotka po drodze. Czy Norweg warty jest swojej ceny? Tutaj z premedytacją trochę się powtórzę. To zależy od zestawu do jakiego go podłączycie, gdyż niespełniająca norm jakościowych układanka karmiąc go swoimi zniekształceniami może zaliczyć bolesne obnażenie w postaci wyraźnego pogorszenia dźwięku, ale jeśli tylko dysponujecie odpowiednim sygnałem źródłowym, to co dotrze do kolumn, może okazać się dawno oczekiwanym wzrostem ilości informacji w najważniejszym dla wielu słuchaczy środkowym paśmie. Tak więc, jeśli Wasz zestaw spełnia jakościowe normy High Endu, powinniście zakosztować tej propozycji, a świat informacji w centrum pasma akustycznego może stanąć dla Was otworem.

Jacek Pazio

Producent: Skogrand Cables
Do testów przewody dostarczył: G Point Audio
Cena:2 m DSP: 22 000.00 USD Netto +/- 1500$ za każde 0,5 m powyżej/poniżej 2m

System wykorzystywany w teście:
Elektronika:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP, Hiriji „Million”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Bowers & Wilkins prezentuje serię 800 Diamond

Nowa seria 800 Diamond nie stała się lepsza przez przypadek, ale została udoskonalona przez wprowadzone zmiany

Nowa seria 800 Diamond na nowo opisuje wydajność kolumn głośnikowych klasy high-end. Przez blisko cztery dekady, z generacji na generację, seria 800 firmy Bowers & Wilkins wyznaczała standardy, które próbowali osiągnąć inni producenci kolumn głośnikowych. Teraz, wraz ze zbliżającą się 50. rocznicą działalności firmy, nowa seria 800 Diamond określa na nowo możliwości głośników high-end.

Nowa seria 800 Diamond jest efektem 7-letniego, intensywnego projektu, który miał doprowadzić do tego, aby najlepsze stało się jeszcze lepsze. Połączenie wyczerpujących badań i prac rozwojowych, zaawansowanej inżynierii i niezliczonych godzin odsłuchów przez „najlepsze uszy” w branży pozwoliło stworzyć serię kolumn głośnikowych, które jeszcze skuteczniej przybliżają słuchacza do nagrania, w sposób dotychczas niewyobrażalny.

Istotą ewolucji najnowszej serii jest to, że prawie wszystkie podzespoły zostały zmienione w porównaniu
z ustępującą serią 800 Diamond. Jak mówi Martial Rousseau, kierownik działu badawczego Bowers & Wilkins: „To nie jest aktualizacja produktu. To jest całkowicie nowy produkt. Jednym ze znanych już elementów jest diamentowy przetwornik wysokotonowy. Okazało się, że nie można udoskonalić wydajności zapewnianej przez diament”.

Wyjątkową diamentową kopułkę wysokotonową można było zachować bez zmian, ale pozostałe elementy przetwornika zostały opracowane od podstaw, aby zapewniać bezkompromisową jakość dźwięku hi-fi, która stanowi punkt odniesienia dla technologii głośnikowych.

Zmiany obejmują ogromną liczbę technologicznych, inżynieryjnych i akustycznych innowacji, które połączono, aby stworzyć wysublimowane wrażenia słuchowe. Najbardziej uderzająca jest zmiana przetworników średniotonowych. Nowa membrana Continuum, charakteryzująca się doskonałymi właściwościami akustycznymi, zastępuje membrany kewlarowe, które od dawna były podstawą niezwykłego realizmu zakresu średniotonowego odtwarzanego przez serię 800. Znaczące udoskonalenie objęło również niskie tony, co jest zasługą wprowadzenia membrany Aerofoil, która dzięki dzięki nowej geometrii znacząco redukuje zniekształcenia.

Innowacje te w połączeniu z ulepszonymi obudowami, bardziej wytrzymałym systemem wewnętrznych wzmocnień Matrix, nową obudową przetwornika wysokotonowego i znacznie udoskonaloną głową Turbine mieszczącą przetwornik średniotonowy sprawiają że nowa seria 800 Diamond urzeczywistnia doskonałość referencyjnej jakości dźwięku.

Świadectwem potwierdzającym determinację Bowers & Wilkins w nieustannym tworzeniu wiodących kolumn głośnikowych jest cały zakład produkcyjny w Worthing w West Sussex, który został przeprojektowany specjalnie pod kątem produkcji nowej serii 800 Diamond. Pozwoliło to stworzyć głośnik, który nie opiera się wyłącznie na swojej reputacji, aby zapewniać znakomitą wydajność.

Ponadto nowa seria 800 Diamond wprowadza radykalnie odmienioną estetykę, która zachwyca smukłym, nowocześniejszym wzornictwem. Za pośrednictwem głowy Turbine, wykonanej z jednego kawałka aluminium, spoczywającego na lśniącej obudowie o odwróconym profilu, wykonanej z warstw drewna ukształtowanego do odpowiedniej formy pod dużym ciśnieniem, nowa seria 800 Diamond pobudza myślenie o architektonicznych osiągnięciach poprzez swoje okazałe, nawiązujące do akustyki linie.

W całej serii – od niezwykłych 802 D3 do bardziej przystępnych 805 D3 – można znaleźć propozycję, która będzie odpowiedzią na każde audiofilskie życzenie. Wymyślona, zaprojektowana i wyprodukowana w Wielkiej Brytanii, nowa seria 800 Diamond jest szczytem osiągnięć brytyjskiej inżynierii akustycznej.

Ceny i dostępność

800 D3   wiosna 2016
802 D3 44 995 zł/szt. październik 2015
803 D3 34 995 zł/szt. październik 2015
804 D3 19 495 zł/szt. październik 2015
805 D3 12 495 zł/szt. październik 2015
HTM1 D3 24 995 zł październik 2015
HTM2 D3 17 495 zł październik 2015
FS-805 D3 2 245 zł/szt. październik 2015
FS-HTM D3 2 745 zł/szt. październik 2015

Gama produktowa

Wierzymy, że sposób, w jaki słuchasz muzyki, ma znaczenie. I jeśli zależy ci na słuchaniu muzyki tak, jak to było zamierzone, to ta seria została zaprojektowana dla ciebie. Nieważne czy jesteś inżynierem dźwięku czy domowym entuzjastą audio, znajdziesz model dopasowany do twoich wymagań odsłuchowych. Przedstawiamy najbardziej zaawansowaną na świecie gamę kolumn głośnikowych.

800 D3
Będzie zaprezentowana wiosną 2016

802 D3
Uwolnij swoją muzykę. Jeśli szukasz zachwycającego realizmu bez konieczności wykorzystywania urządzeń o studyjnych rozmiarach, 802 D3 jest tym, czego potrzebujesz. Diamentowa kopułka wysokotonowa, głowa Turbine i membrana Continuum zapewniają nieskazitelny dźwięk, podczas gdy wymiary 802 D3 czynią ten model idealnie dopasowanym zarówno do większych pomieszczeń, jak i do studiów nagraniowych. W domu lub w studiu, zaprezentuje muzyczne szczegóły, o których istnieniu nie miałeś nawet pojęcia.

803 D3
Prawdziwy dźwięk wkracza do domu. 803 D3 jest jedyną w swoim rodzaju konstrukcją: pełnozakresowym,
studyjnej jakości głośnikiem zbudowanym specjalnie do domowego wykorzystania, z najbardziej kompaktową głową, jaką kiedykolwiek stworzyliśmy. Chociaż ta elegancka kolumna głośnikowa charakteryzuje się stosunkowo niewielkimi rozmiarami, to wykorzystuje te same rewolucyjne technologie i wyposażenie, co jej więksi kuzyni, wliczając głowę Turbine i obudowę o odwróconym profilu.

804 D3
Wilk w owczej skórze. Może i ma bardziej tradycyjny wygląd niż inne kolumny głośnikowe w serii, ale nie daj się zwieść pozorom. 804 D3 zapewnia niesamowitą przejrzystość akustyczną, dzięki unikatowym technologiom serii 800 Diamond, takim jak membrana Continuum i wzmocnionej strukturze systemu Matrix. Tak więc, chociaż ma konwencjonalny wygląd, to jej możliwości są dalece ponadprzeciętne.

805 D3
Małe brzmi pięknie. Najmniejsza z kolumn głośnikowych serii 800 Diamond jest równocześnie jedną z najbardziej przełomowych. Wypełniona najnowocześniejszymi technologiami, nigdy nie spotykanymi w tej klasie głośników, jest jedynym modelem podstawkowym na świecie, w którym pracuje diamentowa kopułka wysokotonowa. Pod względem realistycznej przestrzenności i detaliczności, żadna inna kompaktowa kolumna głośnikowa nie była tak blisko ideału.

Technologie

Witamy w przyszłości. Seria 800 Diamond zmienia reguły gry w zakresie innowacji technologicznych. Od przetworników do geometrii obudowy, każdy ważny komponent został ponownie przemyślany i unowocześniony. Złamaliśmy zasady projektowania kolumn głośnikowych i napisaliśmy je od nowa. Przyszłość technologii kolumn głośnikowych zaczyna się tutaj.

Głowa Turbine
Usłysz dźwięk, a nie obudowę. To jest zasada kryjąca się za naszymi odseparowanymi głowami – rozwiązaniem, które zaprezentowaliśmy wraz z wprowadzeniem pierwszych kolumn głośnikowych serii 800 w 1979 r. Teraz, dzięki radykalnemu przeprojektowaniu, głowa serii 800 Diamond działa lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wykonana z jednego kawałka aluminium, usztywniona wewnętrznymi, rozchodzącymi się promieniście żebrami i z podniesionym, smuklejszym profilem, głowa Turbine szczyci się jeszcze większą inercją, zapewniając tym samym dźwięk, który jest wolny od podkolorowań wprowadzanych przez obudowę.

Solidna obudowa przetwornika wysokotonowego
Wibracje są wrogiem dobrego dźwięku. Aby zminimalizować drgania, potrzebne są komponenty, które będą tak sztywne, jak to tylko możliwe. Dla serii 800 Diamond stworzyliśmy najsztywniejszą obudowę tweetera. Zespół wysokotonowy dla nowej serii umieszczony jest w solidnym kawałku aluminium, podczas gdy udoskonalony, żelowy system izolujący jeszcze skuteczniej odseparowuje przetwornik wysokotonowy od wpływu drgań obudowy. Efekt? Doskonale ostre detale akustyczne i nowy poziom wnikliwości w muzyczne wydarzenie.

Membrana Continuum
Przez dziesiątki lat myśleliśmy, że nie ma nic lepszego od kewlaru, jako materiału na membranę średniotonową. Ale teraz, po ośmiu latach intensywnych prac rozwojowych, wymyśliliśmy coś jeszcze lepszego. Dzięki swojej kompozytowej konstrukcji, membrana Continuum unika nagłych zmian w zachowaniu, które mogą negatywnie wpływać na wydajność konwencjonalnego przetwornika. Efektem jest bardziej otwarta i neutralna charakterystyka. To wielki krok naprzód w konstruowaniu kolumn głośnikowych.

Dzięki modelowaniu komputerowemu, konstrukcja zawieszenia przetwornika średniotonowego w serii 800 Diamond została całkowicie przeprojektowana. Nowe zawieszenie opracowane jest pod kątem doskonałej sztywności, podczas gdy tłumiki o specjalnie dobranej masie pozwalają redukować niepożądane wibracje do absolutnego minimum.

Membrana Aerofoil
Czasami nowe technologie w inżynierii pozwalają nam osiągnąć rzeczy, które były niemożliwe jeszcze kilka lat temu. Membrana niskotonowa Aerofoil jest najlepszym przykładem. Poprzez zaawansowane modelowanie komputerowe i dzięki nowemu materiałowi bazowemu, mogliśmy stworzyć membranę o zmiennej grubości, maksymalnie sztywnej w najbardziej pożądanych miejscach. Zoptymalizowany kształt oznacza, że membrana charakteryzuje się tłokowym zachowaniem w jeszcze szerszym zakresie słyszalnych częstotliwości, gwarantując precyzyjny, kontrolowany i całkowicie naturalny bas.

Obudowa o odwróconym profilu
Kiedy rozpoczęliśmy projektowanie idealnego kształtu obudowy serii 800 Diamond, zrobiliśmy zwrot o 180 stopni. Dosłownie. W miejsce kolumny w płaskim frontem i zakrzywionym tyłem stworzyliśmy obudowę z frontem i bokami uformowanymi w postaci jednej krzywej, spiętych razem za pomocą „kręgosłupa” z aluminium. Mniejsza liczba połączeń oznacza większą sztywność, odporniejszą strukturę, a zakrzywiony front gwarantuje mniej zakłóceń wokół przetworników. Dzięki temu dyspersja dźwięku jest doskonalsza, a odbicia obudowy jeszcze bardziej zredukowane.

Matrix
Matrix pełni rolę szkieletu w naszych kolumnach głośnikowych. To wewnętrzna struktura, która pracuje tak jak wzmocnienie kadłuba statku, z przecinającymi się, powiązanymi panelami, zapewniającymi naszym obudowom sztywność i inercję. W przypadku serii 800 Diamond jeszcze raz gruntownie przemyśleliśmy koncepcję Matrix. Wewnętrzne panele są grubsze, MDF zastąpiliśmy wytrzymałą sklejką i dodaliśmy metalowe elementy, aby wzmocnić konstrukcję w miejscach narażonych na duże obciążenia. Wszystko to razem sprawia, że system Matrix jest najsolidniejszą konstrukcją, jaką kiedykolwiek opracowaliśmy.

Cokół kolumny
Ogromne kolumny głośnikowe wymagają stabilnej podstawy. Przenosząc zwrotnicę z cokołu do głównej obudowy głośnika, mogliśmy stworzyć podstawę dla serii 800 Diamond, która jest jeszcze stabilniejsza i odporniejsza na rezonans niż kiedykolwiek wcześniej. Rezygnując z oryginalnej konstrukcji z pustą wewnętrzną komorą, nowy cokół wykonany jest z litego kawałka aluminium, ważącego, niebagatelne, 18 kg. Obniżenie środka ciężkości zwiększa stabilność i równoważy ciężar głowy Turbine.

Cokoły większych kolumn głośnikowych z serii 800 Diamond wyposażone są w rolki, które ułatwiają przesuwanie kolumn i ustawienie ich we właściwym miejscu. Zamiana rolek na kolce podłogowe zazwyczaj jest trudnym zadaniem, wymagającym ułożenia kolumn na bocznej ściance. Ale tego problemu nie ma w przypadku nowej serii 800 Diamond. Kolumny dostarczane są ze zintegrowanymi kolcami podłogowymi, które można wysunąć lub wsunąć w łatwy sposób za pomocą specjalnego kółka zębatego.

Diamentowe kopułki
Pewne rzeczy się nie zmieniają. Podczas gdy niemal wszystkie komponenty serii 800 Diamond zostały opracowane na nowo, element, który dał serii nazwę, pozostaje niezmieniony: diamentowa kopułka przetwornika wysokotonowego. Nasze diamentowe kopułki pozostają najlepszym rozwiązaniem w technologii tweeterów, zdolnym od odtworzenia niezrównanej detaliczności akustycznej, naturalności i przestrzenności.

Diament: supermateriał
Właściwości diamentu są cenione przez wysoko wyspecjalizowane gałęzie przemysłu, od neurochirurgii do Wielkiego Zderzacza Hadronów w CERN. Wyjątkowy stosunek sztywności do lekkości sprawia, że diament jest idealnym materiałem na kopułkę wysokotonową. Opracowane specjalnie dla serii 800 Diamond, diamentowe kopułki wysokotonowe przesuwają próg częstotliwości break-up’u do wartych odnotowania 70 kHz, co zapewnia doskonałą czystość i detaliczność.

Stworzenie diamentu w naturalny sposób wymaga sejsmicznego ciśnienia, wulkanicznej temperatury i ok. dwóch miliardów lat. Na szczęście nauka znalazła sposób, aby skrócić ten proces. Wykorzystując chemiczne osadzanie pary, nasze diamentowe kopułki rozwijają się jak kryształy w niezwykle gorących piecach, w laboratoryjnych warunkach, a następnie zostają wykrojone, aby stworzyć kształt perfekcyjnej kopułki wysokotonowej.

Dystrybucja: Audio Klan

  1. Soundrebels.com
  2. >

FM Acoustics FM 122 MKII, FM 133, FM 155, FM 108

Sądzę, że spora grupa z Was przypomina sobie mój pierwszy bój z tytułową marką, który z powodu bardzo utrudniającego pozyskanie czegokolwiek do testu jej stosunkowo niedawnego debiutu na naszym rynku (ca. 2 lata temu) i dość pokaźnej żądanej już na starcie sumki za rozpoczynający ofertę komponent był przysłowiowym trafieniem szóstki w Toto Lotka. Mam nadzieję, że pamiętacie również, iż ów epizod oparł się o niezobowiązujące spotkanie z ofertą rynku wtórnego, na zakończenie którego oznajmiłem przyłożenie wszelkich starań do zainicjowania oficjalnego już spotkania na poziomie dystrybucyjnym. I proszę sobie wyobrazić, że po kilkumiesięcznym przełamywaniu pierwszych lodów ze słoweńskim opiekunem będącej bohaterem dzisiejszej batalii firmy, zaliczając w międzyczasie przygodę z jakże wspaniałymi urządzeniami japońskiej marki Audio Tekne, naprawdę dość nieoczekiwanie dostałem do zaopiniowania pełen set – z wyłączeniem kolumn – przywołanego w tytule brandu FM ACOUSTICS. Tak więc, mocno ukontentowany takim obrotem sprawy, nie wdając się w dłuższe dywagacje na temat poprzedzających dzisiejsze spotkanie zdarzeń przyczynowo skutkowych, zapraszam na prawdopodobnie lekko skażony subiektywnym spojrzeniem na pewne aspekty brzmienia test „Systemu marzeń”, złożonego z przedwzmacniacza liniowego FM 155, linearizera FM 133, phonostage’a FM 122 MKII i pracujących w „dyskretnej klasie A” monofonicznych końcówek mocy FM 108, wraz z firmowym okablowaniem kolumnowym i sygnałowym. Kończąc ten akapit, z dużą przyjemnością chcę także oznajmić, iż dzisiejszą propozycję testową dostarczyła firma Natural Sound.

Patrząc na przybyły w odwiedziny zestaw, naszym oczom ukazuje się zunifikowany, bez względu na pełniona przez dane urządzenie rolę, projekt plastyczny. Najprawdopodobniej ma to swoje uzasadnienie w kosztach produkcji, jednak nie stawiałbym tego aspektu jako aksjomatu, gdyż żądane ceny, jeśli byłaby taka ochota, z pewnością pozwalają na zdecydowanie większą dawkę designerskiej nonszalancji, dlatego kierowałbym swoje przypuszczenia raczej w stronę takiego, a nie innego postrzegania piękna przez właściciela i konstruktora w jednym przez lata dopieszczanego dziecka. Oczywiście trochę fantazjuję, dlatego natychmiast stając w obronie wizualnego postrzegania występujących komponentów dodam, iż te wydawałoby się skromne pudełeczka aż kipią od tak lubianego przez audiofilów biżuteryjnego bogactwa. Same skrzynki mienią się zgaszonym szampańsko matowym złotem, by w te spokojne, ale jakże wysmakowane wizualne bryły wkomponować podnoszące walory bogactwa szczerozłote prostokątne przełączniki. Oprócz nich na każdym z urządzeń znajdziemy również niezbędne do obsłużenia każdego z nich – w zależności od zadania, jakie spełnia – gałki i pokrętła. Przybliżając pokrótce każdy z produktów, zacznę od końcówek mocy, które z racji swojego prozaicznego zadania – wzmocnienie przygotowanego wcześniej sygnału audio – na prawej flance frontu oferują nam jedynie włącznik i znajdujące się nad nim okrągłe okienko, w którym po zainicjowaniu działania świeci się zielone logo marki. Uprzedzając nieco fakty, ale również dla uniknięcia zbytecznego powtarzania się dodam, iż każde z urządzeń ów włącznik i oczko sygnalizacyjne ma w tym samym miejscu. Wracając do naszych piecyków, napomknę jeszcze, że ich tył wyposażony został jedynie w pojedyncze wejście sygnału w standardzie XLR, pojedynczy zestaw terminali kolumnowych, płynny regulator wzmocnienia, o czym później, przymocowany na stałe przewód zasilający i sporej wielkości radiator. Przyznacie, że dość skromnie, ale patrząc na to pod kątem występów w zestawie firmowym, stwierdzam z całą stanowczością, że całkowicie wystarczająco. Opis przedwzmacniacza liniowego będzie obfitował w nieco szerszy wachlarz przyłączy i regulatorów, a mianowicie, przód oprócz przywołanego standardowego włącznika dzierży zaimplementowane obok niego pokrętło głośności, by po serii trzech przełączników – TAPE, MONO, -20 dB z lewej strony udostępnić nam gałkę selektora wejść. Panel tylny, może pochwalić się baterią wejść i wyjść sygnałowych RCA, przełącznikiem masy i wielopinowym gniazdem zasilania dla występującego w zestawie sporej wielkości firmowego zasilacza. Idąc tropem kolejnego produktu, dochodzimy do Linearizera, który powielając występujący u wszystkich włącznik z prawej strony i dodatkowo serwując dwa podobne – TAPE/MAIN i IN z lewej, lokuje pomiędzy nimi zbawienie dla wielu po macoszemu potraktowanych realizacji pokrętła kilku wybranych punktów częstotliwościowych – jak to działa opiszę nieco później. Tył wspomnianego nazwijmy to roboczo „poprawiacza masteringowców” obdarowuje nas podwojonym zestawem wejść i wyjść dla stanu MAIN i TAPE, przełącznikiem masy i tak jak przedwzmacniacz wielopinowym gniazdem zasilania. Kończąc ten długawy akapit, tylko zdawkowo wspomnę o przedwzmacniaczu gramofonowym, gdyż jego dokładniejszy opis znajdziecie w teście sprzed kilku tygodni. Owe phono gramofonowe z racji pomocy w dopasowaniu krzywej częstotliwościowej podczas odtwarzania do standardu nagrywania danej płyty oprócz typowego wyposażenia (opis we wcześniejszym teście) oferuje jeszcze dwa pokrętła, realizujące dane wartości regulacyjne. Po zapoznaniu się z charakterystyką częstotliwościową zapisu słuchanej płyty, przywołanymi pokrętłami ustawiamy żądaną korekcję i delektujmy się całą prawdą o znajdującym się na krążku materiale muzycznym. Z uwagi na popularność i dla ułatwienia wyboru najpopularniejsza korekcja RIAA została wyraźnie oznakowana. Plecy naszego phonostage’a proponują zaś znane z wcześniejszych konstrukcji gniazdo do zalicza, gniazdo modułów dopasowujących do kilku rodzajów dość typowych wkładek gramofonowych, zacisk uziemienia, przełączniki masy i zespół hebelków dopasowujących opisywany phonostage do bardzo nietypowych w swoich wartościach fabrycznych wkładek. Tak po krótce prezentują się poszczególne kocki dzisiejszej układanki. Po całościowej analizie tego tekstu widać ewidentnie, że konstruktor uwolnił nas ze zbędnej kabelkologii zasilającej, niezobowiązująco dając tym do zrozumienia, iż są ważniejsze rzeczy – np. płyty, na które można wydać pieniądze, niż zbędne trwonienie ich tam, gdzie według niego nie ma to najmniejszego sensu. Gdy karty wyglądu i kompatybilności zostały odkryte, w dalszej części tekstu z dużą dozą przyjemności zapraszam na kilka linijek wspomnień z bliskiego spotkania Szwajcarów z Japończykami.

Opis wartości sonicznych zacznę od podziękowania przybyłemu specjalnie ze Słowenii na tę okazję Hariemu Strukelj, który z jednaj strony uwolnił mnie nieco od procedury konfiguracyjnej, a z drugiej wiedząc, że prawdziwy audiofil instrukcję traktuje jako ostateczną deskę ratunku gdy system milczy, zadbał o idealną kalibrację zasługującego na takie potraktowanie zestawu. Ok. Koniec żartów. Procedura startowa jest może niezbyt skomplikowana, ale jeśli się jej nie przeprowadzi, możemy nie wykorzystać drzemiących w FM ACOUSTICS właściwości muzycznych. Chodzi mianowicie o fakt dostrajania całości systemu do pomieszczenia odsłuchowego, ale nie w domenie DSP lub innego elektronicznego i z mojego doświadczenia często bardzo szkodzącego dźwiękowi gadżetu, tylko prozaicznego dostrajania głośności każdego z kanałów w korelacji z niesymetryczną kubaturą pomieszczenia. Cały zabieg wykonujemy za pomocą włącznika wprowadzającego przedwzmacniacz w stan mono, by następnie wyprowadzonymi na tylny panel pokrętłami czułości końcówek mocy sfokusować głos wokalisty idealnie pośrodku wirtualnej sceny muzycznej – oczywiście materiał musimy dobrze znać, by wiedzieć, że akurat tam powinien być, na koniec powracając do stanu stereofonicznego. Kolejną ważną i zalecaną przez producenta wskazówką jest takie dopasowanie wspomnianej czułości piecyków, by zakres naszego operowania głośnością mieścił się pomiędzy godziną dziesiątą, a czternastą, co ma idealnie wpisywać się w najlepszą osiąganą przez układy elektroniczne jakość dźwięku. Oczywiście jeśli ktoś tego nie wykona, sprzęt nadal będzie grał, ale jeśli konstruktor coś zaleca, to wypadałoby z tego skorzystać, a nie mędrkować, że wie się lepiej.

Cóż, gdy rozpoczynałem proces słuchania, wydawało mi się, że wystukanie na klawiaturze kilku stron tekstu będzie recenzencką sielanką. Ot, fajnie gra, to lejemy wodę ile wlezie, a klienci łykną wszystko jak świeże bułeczki – lub bardziej kolokwialnie mówiąc „jak młode pelikany szprotki”. Niestety jak to zwykle u mnie bywa, gdy coś gra bardzo niestandardowo – w pozytywnym tego słowa znaczeniu, mam spore problemy z zebraniem w jedną, strawną dla Was i niezbyt długą opowieść kłębiących się w otchłani moich szarych komórek myśli. I myliłby się ten, kto sądziłby, że szukam klucza do obrony swoich wniosków, gdyż z mojego punktu widzenia testowany zestaw jest kwintesencją poszukiwania muzyki w muzyce. W swych najważniejszych wartościach obraca się raczej w środkowej części pasma, główny nacisk kładąc na w miarę możliwości idealne oddanie głębokości sceny muzycznej i co za tym idzie pozycjonowanie artystów wespół z odpowiednim artykułowaniem wolumenu generowanych przez nich dźwięków, czy to wokalnych, czy instrumentalnych. To jest cel nadrzędny, któremu podporządkowana jest reszta widma akustycznego, w swej specyfice unikająca nacisku na skraje pasma, dając coś na kształt ich lekkiego zaokrąglenia. Oczywiście nie odbija się to zgaszeniem i zamuleniem dźwięku, tylko nadaje mu bardzo poszukiwaną przez nas homogeniczność, przy fantastycznej rozdzielczości. Co ciekawe, gdybym nie miał okazji posłuchania Szwajcarów z innym, całkowicie odmiennymi w estetyce grania niż moje kolumnami rodzimej manufaktury ARDENTO, tak naprawdę nie wiedziałbym, co potrafi testowany zestaw. Pewnie dziwicie się, że chyba pierwszy raz stawiam moje ISIS-y w drugim rzędzie, ale spowodowane jest to właśnie owym wspomnianym naciskiem na jakość i energię grania w środku pasma akustycznego. Jak wiadomo, moje kolumny w aspekcie barwy i nasycenia są już bardzo mocnymi zawodnikami, w konsekwencji nieco utrudniając wypunktowanie podobnych pokładów w zasilającej je elektronice. Tymczasem przywołane przed momentem polskie odgrody mimo bardzo dobrych osiągów w gładkości prezentowanej muzyki w firmowym zestawieniu, po zasileniu FMA wzniosły się na wcześniej nieosiągalne poziomy naładowanej dawką energii organiczności dźwięku – i tutaj uwaga – z pełnym wykonturowaniem skrajów pasma. Fenomenalny w rysunku bas, mięsisty i tętniący życiem środek, a wszystko fantastycznie ubrane w iskrę blach dzięki świetlistej górze. Nic tylko siedzieć i słuchać, o czym nie omieszkałem powiadomić produkującego zespoły głośnikowe rodaka. Podpisując się obiema rękami, jestem w stanie podnieść twierdzenie, że taki zestaw dla wielu byłby strzałem w przysłowiową dziesiątkę na bardzo dłuuuugo. Ale wracajmy do mojego zestawienia. W tym momencie winny jestem trochę wyjaśnień, bowiem podczas napędzania setem FMA kolumn mojego pokroju i każdych innych skierowanych w stronę nasycenia, niestety trzeba być wyedukowanym w sprawach konfrontacji tego, co usłyszymy, z tym czego oczekujemy, by zakończyć na tak prozaicznym zagadnieniu, jak zbliżenie się do prawdy. Wbrew pozorom, tamto, tak chwalone przeze mnie połączenie w wartościach bezwzględnych było mocno „zrobione”, gdy tymczasem wydawałoby się, że moja, nieco temperująca rysik źródeł pozornych konfiguracja jest zdecydowanie bliższa prawdzie. To oczywiście wymaga odpowiedniego materiału muzycznego – nagrywanego na setkę, którego notabene mam pod dostatkiem, ale jeśli uda Wam się załapać o co w tej całej zabawie chodzi, raczej będziecie stronić od przejaskrawienia w estetyce sztucznego – ledowego obrazu najnowszych telewizorów na rzecz ginących już kineskopówek. Jak ja to odbieram? To proste. Zbyt czytelny przekaz z tylnych rzędów formacji muzycznej dla większości populacji audiofilów jest oznaką idealnie czarnego tła, które w realnym świecie nie występuje, powodując sterylną sztuczność w odbiorze całości. Tymczasem lekkie uśrednienie obrysu artysty – nie mówię o plamie, tylko nadającej dźwiękowi intymność mgiełce, pozwala przyswoić to, jako coś naturalnego, tym bardziej, że sam materiał nagrywany jest w wielkiej, podobnie wpływającej na postrzeganie tego aspektu kubaturze. Już nie raz pokazywałem moim gościom, o co mi w tej zabawie chodzi i przyznam szczerze, że gdy na początku wybierali sztucznie doświetlony przekaz, po kilku wytkniętych przeze mnie niuansach przyznawali rację mojemu punktowi widzenia. Oczywiście, na co dzień prawdopodobnie nadal brną w swój wyimaginowany w głowie wyśrubowany przez zestaw audio przekaz, ale nie kruszę o to kopii, gdyż dźwięk jest dla nas, a nie my dla niego i każdy ma wolny wybór. Pozostawiając w spokoju sprawy prezentacji średnicy, dodam, iż teoretycznie lekko zaokrąglony dół pasma nawet w najmniejszym stopniu nie zdradza oznak bułowatości, oferując mocne osadzenie jedynie bez sztucznej kanciastości. Całość w podobnym tonie uzupełniają górne rejestry, kierując się swoim brzmieniem ku estetyce złota, a nie przenikliwego srebra. Co ważne, wszystko co do tej pory napisałem, ma jeszcze jedna zaletę. Chodzi mianowicie o unikanie powiększania źródeł pozornych, będącego częstą przypadłością chcącej przypodobać się potencjalnym klientom elektroniki. Tutaj takie artefakty są niedopuszczalne, serwując raczej skrzypce w rozmiarze skrzypiec, a nie wiolonczeli, a czasem nawet kontrabasu. A najlepsze jest to, że wielu audiofilom takie nadmuchiwanie bardzo się podoba i nie widzą problemu, gdy nagle przed wielką orkiestrę symfoniczną wyskakuje w realu malutki znajdujący się gdzieś w tylnych rzędach, a po przepuszczeniu przez ich mający zapędy do gigantomanii set wykonany z pręta zbrojeniowego zgłuszający setkę muzyków trójkąt – nie zdajecie sobie sprawy, ile czekałem na moment, gdy będę mógł o tym napisać, ale nareszcie udało się to z siebie wyrzucić. Naprawdę, nie tędy droga, ale do tego trzeba dorosnąć lub zostać uświadomionym. Jako kwintesencję dzisiejszego spotkania jeszcze raz chciałbym pochwalić set ze Szwajcarii za bardzo dobre oddanie wspomnianej głębokości i szerokości sceny muzycznej, w pokazaniu której bardzo pomaga aspekt unikania powiększania źródeł dźwięku. I tutaj z premedytacją się powtórzę, że gdy w głównej auli kościoła śpiewa jeden wokalista, główne źródło fraz wokalnych ma być na wysokości jego wzrostu. Nie ma prawa generować się pod sklepieniem, gdyż to realizowane jest już przez naturalną akustykę pomieszczenia. I właśnie za unikanie takiej King Kong manii dziękuję konstruktorowi opisywanego dzisiaj zestawu.

Próbując zbliżyć się do końca dzisiejszego testu „Systemu marzeń”, pragnę skreślić kilka zdań o przedwzmacniaczu gramofonowym. Teoretycznie najważniejsze wnioski można przeczytać w opublikowanej kilka tygodni temu recenzji, ale dzisiaj chciałem wspomnieć o możliwości dopasowania odczytu płyty do krzywej w jakiej została nagrana, czego z braku czasu nie udało się sprawdzić w pierwszym podejściu. Może skrótowo, ale powiem tak, nawet jeśli dysponujecie nagraniami tylko w obecnie panującej krzywej RIAA, to proponowane przez 122 –kę MK II dobrodziejstwa kształtujące dowolny przebieg korekcji, pozwolą na dopasowanie ostatecznego efektu sonicznego do własnych preferencji, a że będzie to odbiegać od oryginalnej realizacji, w konsekwencji przyjemności słuchania z pewnością zejdzie na dalszy plan. Szczerze polecam zabawę, gdyż mamy możliwość dość mocnej ingerencji w obróbkę sygnału od basu przez środek pasma, po górne rejestry, pomagając tym sposobem wpisaniu się phonostage’a w praktycznie każdą układankę audio.
Gdy spojrzałem na ilość wygenerowanych przeze mnie przekazujących wydawałoby się skrótowy pakiet informacji słów, nagle dostrzegłem, że zbliżam się do dwóch tysięcy, a przecież pozostał jeszcze jeden bardzo ważny do choćby minimalnego omówienia produkt. Dlatego naprawdę już na koniec kilka strof o Linearizerze FM 133. To niepozorne pudełeczko jest bardzo ciekawym pomysłem na naprawienie tego, co zostało zlekceważone przez masteringowca. Dla pokazania o co w tym wynalazku chodzi, konstruktor w pakiecie startowym dostarcza odpowiednio skompilowaną płytę z dokładnym opisem każdego nagrania i kalibracją poszczególnych, odpowiedzialnych za wybraną częstotliwość pokręteł regulacyjnych. Po wybraniu utworu, realizujemy zalecane przez producenta nastawy i przełączając przyciskami na froncie, możemy w locie porównywać to, co jest na płycie z tym teoretycznie poprawionym.  Oczywiście w kolejnym ruchu możemy spróbować osobistych wartości, gdyż te zapisane w diagramie są tylko pewną propozycją. Myślicie, że to nuda? Niestety bardzo się mylicie, gdyż podczas wizyty z tą zabawką w klubie KAIM, przez cały czas mieliśmy dużą radochę podczas zabawy w poprawianie oryginału. Ciekawostką 133-ki jest fakt przygotowania podobnych diagramów dla płyt winylowych, ale z braku pozycji zawartych na liście zadowoliłem się tym, co zaproponował producent na swoim srebrnym krążku. Już na koniec jeszcze jedna informacja, a mianowicie samo miejsce implementacji Linearizera jest nieistotnie, gdyż producent dopuszcza aplikację przed lub po przedwzmacniaczu liniowym. U mnie był po pre, a z racji oświadczenia konstruktora o obojętności zastosowania nie dokonywałem kolejnych roszad.

„System marzeń” dla każdego oznacza co innego. Wszystko zależy oczywiście od zasobu środków finansowych. Jednak bez względu na pułap cenowy, powinien spełniać co najmniej jedno podstawowe zadanie, jakim jest sprawianie przyjemności podczas słuchania muzyki. Oczywiście dobrze byłoby jeszcze, gdyby oferowana jakość dźwięku zbliżała się do niestety nieosiągalnej w domowym audio realnej prawdy. Nie wiem jak odbierzecie moje dzisiejsze słowa, ale bez względu na naturalną, bo indywidualną dla każdego osobnika homo sapiens interpretację jestem w stanie bronić twierdzenia, że dostarczony do zaopiniowania set swoim brzmieniem dąży raczej do tak poszukiwanej przez nas prawdy w muzyce, aniżeli stara się sztucznie nas oczarować. Tutaj niestety kłania się wspomniana wcześniej edukacja w odbiorze całości przekazu, która w fazie Waszego wkraczania w górne stany jakościowe, najczęściej zaciera najważniejsze z punktu widzenia owej prawdy zalety. Niemniej jednak, zachęcam wszystkich do posłuchania testowanej układanki w swoim domowym zaciszu, z dobrym materiałem muzycznym, a może okazać się, że jesteście na tyle otwarci i wymagający, by w swej gonitwie za króliczkiem pominąć okres zachłyśnięcia sztucznym łał na rzecz samej muzyki.

Jacek Pazio

Dystrybucja: NATURAL SOUND s.r.o.
Ceny:
FM 122 MKII: 10 920 CHF Netto
FM 133: 10 680 CHF Netto
FM 155: 9 990 CHF Netto
FM 108: 8 980 CHF Netto/szt.

System wykorzystywany w teście:
– CD/DAC: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Przedwzmacniacz: Reimyo CAT – 777 MK II
– Wzmacniacz mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS-101 GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”,.”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

„Audiofil 2015”

Piotr Guzek IMPRESARIAT zaprasza na piątą  tegoroczną prezentację domowej aparatury audio z cyklu „Audiofil”. Odbędzie się ona w dniach 26 – 27 września, w godzinach 12 – 20, w sali Green Room (poziom zero) Narodowego Forum Muzyki – we Wrocławiu przy placu Wolności 1. Do sali dostaniemy się bocznym wejściem, tuż obok księgarni muzycznej „Meloman”. Dla gości dostępny jest podziemny parking (wjazd od ulicy Krupniczej).

    Gospodarzem prezentacji będzie wrocławska firma Moje Audio. Jej program zapowiada się bardzo atrakcyjnie. To właśnie dzięki jej operatywności będziemy mogli po raz pierwszy posłuchać najnowszego wzmacniacza firmy Hegel – modelu H360. Będzie to polska premiera tej super integry.

Hegel H360 jest gigantem wśród wzmacniaczy zintegrowanych. Zapewnia 250 W na kanał przy 8 omach i współczynnik tłumienia ponad 4000. Takie parametry pozwalają wysterować praktycznie każdy głośnik na rynku. Dzięki opatentowanej technologii SoundEngine, ten potężny wzmacniacz łączy w sobie moc, dynamikę, finezję i muzykalność jak żaden inny zintegrowany wzmacniacz na rynku. Połączenia w H360 to coś więcej niż tylko dodatek. Są symetryczne i niesymetryczne wejścia analogowe, dedykowane wejście na kino domowe, optyczne i koncentryczne wejścia cyfrowe, a także wejście USB dla każdego sygnału aż do DSD 128.  Jest to również uniwersalny, wysokiej jakości odtwarzacz sieciowy wykorzystujący specjalną technologię ponownego taktowania.
    Wzmacniacz ten zaprezentowany będzie z kolumnami Gradient z Finlandii. Można będzie zobaczyć i usłyszeć wszystkie modele tego cenionego producenta, w szczególności modele: Helsinki, Revoluction, Evidence czy najnowszy, dedykowany do małych pomieszczeń, model Gradient 6.0. Większość prezentacji będziemy chcieli przeprowadzić przy użyciu modelu Helsinki 1.5.
    Powstanie tego projektu było możliwe wyłącznie dzięki nieszablonowemu sposobowi myślenia jego projektantów. To konstrukcja wykraczająca poza konwencjonalne sposoby budowy kolumn głośnikowych, a klasa jej brzmienia tylko w bardzo niewielkim stopniu zależy od pomieszczenia, w którym gra. Gradient Helsinki zaprojektowano tak, by pięknie brzmiały w każdym otoczeniu – czy to w domowym pokoju, czy w barze, czy w hotelowym lobby. Te kolumny są bardzo łatwe w ustawieniu i dostarczają dużą, otwartą scenę dźwiękową wypełniającą całe pomieszczenie. Wykorzystują „kontrolowaną kierunkowość”, czyli kwintesencję unikalnej filozofii budowy kolumn firmy Gradient. Polega ona na skierowaniu bezpośrednio na słuchacza większej ilości średnich i wysokich tonów, a znacznie mniejszej na powierzchnie odbijające. Słuchacz doświadcza w większych stopniu faktycznej zawartości samego nagrania, a w mniejszym tego, co jego pokój odsłuchowy dodaje od siebie.

Podobnie jak w przypadku poprzednich prezentacji, muzyka odtwarzana będzie z płyt CD i winylowych. W czasie naszego spotkania będziemy korzystali z odtwarzacza kompaktowego firmy Hegel modelu CDP4 MK2, oraz ze źródła analogowego w postaci gramofonu The Funk Firm LSD.

Serdecznie zapraszam na koleją, świetnie zapowiadającą się tegoroczną prezentację, z pieczołowicie dobraną i zestrojoną elektroniką, atrakcyjną różnorodną muzyką oraz z pokaźną ilością informacji o najważniejszych wydarzeniach muzycznych, które niebawem odbędą się w naszym mieście. Dla większości z Państwa będzie to zapewne również okazja do pierwszej obecności w pięknych wnętrzach Narodowego Forum Muzyki.

Piotr Guzek

  1. Soundrebels.com
  2. >

Divine Acoustics Electra Generation 3

Po 4 latach od powstania Electry2 nadszedł czas na prezentację nowego modelu.
Electra Generation3 została zaprojektowana od podstaw, począwszy od zastosowanych w niej głośników, poprzez zwrotnicę, aż po nowe elementy obudowy oraz detale. Nową konstrukcję z jej poprzedniczką łączy jedynie nazwa oraz kształt płaskiej obudowy z półokrągłymi bokami wykończonymi skórą.
Electra Generation 3 to głośnik, który wpasuje się w wiele wnętrz. Służy temu możliwość personalizacji wyglądu: dostępnych jest aż 7 kolorów wykończenia, 2 różne kształty przedniego panelu – Avantgarde oraz Elegance – oraz 3 wersje kolorystyczne wykończenia głośnika wysokotonowego.
Electra Generation 3 przystosowana jest do polskich realiów – zajmuje mało miejsca i najlepiej zabrzmi w pomieszczeniach o powierzchni 12-20m2, czyli w wielu pokojach naszych polskich bloków.

Obudowa Electry Generation 3 to bass-reflex wentylowany w dół. Do jej budowy wykorzystano połączenie wielu typów materiałów. Boczne ścianki tworzy kilkuwarstwowa rama z MDF i płyty stolarskiej wzmocniona stalową kratownicą, która łączy ze sobą także przednią i tylną ściankę. Dodatkowo, aby wzmocnić obudowę, na wysokości głośnika basowego znajduje się wypalony laserowo stalowy wieniec. Stabilności dodaje także dolna ścianka, która również wykonana jest z metalu. Obudowa stoi na stalowym cokole wyposażonym w 4 chromowane grafitowe kolce.
Głośnik wysokotonowy to przygotowana specjalnie dla Electry jedwabna kopułka o średnicy 25mm, która pracuje w układzie magnetycznym z 2 komorami.  Służą one do tłumienia rezonansów oraz dopasowania  efektywności kopułki do współpracującego z nią głośnika basowego. Układ magnetyczny został uziemiony i wykorzystuje system BAD (Bascet Accurate Dampenieng) optymalizujący brzmienie głośnika. Kopułka zabezpieczona jest przed uszkodzeniami stalowym łukiem. Głośnik wysokotonowy montowany jest w obudowie za pomocą systemu TMI (Tweeter Multilayer Isolation) – za pomocą kilku odpowiednio dobranych podkładek z materiałów o różnych właściwościach tłumiących.
Tony niskie i średnie przetwarza głośnik o średnicy 13cm.  Jego membrana to połączenie nasączanej celulozy, która dobrze tłumi rezonanse, z bardzo lekkim i sztywnym jednowarstwowym włóknem węglowym, które wspomaga odpowiedź impulsową. Głośnik posiada wentylowany układ magnetyczny chroniony miedzianym pierścieniem, dodatkowo stabilizującym pole magnetyczne. Kosz głośnika został uziemiony, zastosowany system BAD optymalizuje brzmienie głośnika.
Sercem nowej Electry Generation3 jest zaprojektowana całkowicie na nowo zwrotnica z filtrami drugiego rzędu i korekcjami impedancji. Zwrotnica korzysta z opracowanych przez Divine Acoustics systemów SGP (Single Ground Point) oraz RFpath (Resistors Free path). Pierwszy z nich skupia masę całego układu w jednym punkcie, skraca drogę sygnału i umożliwia właściwe rozładowywanie kondensatorów. System RFpath umożliwił całkowitą rezygnację z rezystora szeregowego i równoległego w torze głośnika wysokotonowego. Do budowy zwrotnicy zostały użyte kondensatory Jantzen Audio z serii Z-Superior, Z-Standard oraz Cross-Cap, precyzyjne rezystory metalizowane oraz cewki powietrzne i rdzeniowa.
Kolejną nowością w Electrze Generation 3 jest okablowanie. Wszystkie wewnętrzne połączenia wykonano za pomocą taśmy miedzianej OFC o ściśle określonych długościach oraz określonej kierunkowości.
Wybrane dane techniczne:
    wymiary głośnika:  wysokość z kolcami: 1070mm, szerokość: 260mm, głębokość: 120mm;
    wymiary cokołu: szerokość : 287mm, głębokość: 253mm;
    impedancja:  8ohm
    efektywność:  87dB
    zalecana moc wzmacniacza: 8-60W
    objętość netto: 10dm3
    zalecana wielkość pokoju odsłuchowego w stereo:  12-20 m2

Electra Generation 3 budowana jest całkowicie ręcznie. Jej ceny uzależnione są od typu wykończenia. Najtańsze z wykończeń: „Dzikie Zebrano” oraz „Afrykański Heban” w Polsce zostały wycenione na 4990zł. Pozostałe wykończenia dostępne są za dopłatą.


Produkcja: Divine Acoustics

  1. Soundrebels.com
  2. >

聖HIJIRI HGP-RCA “Million”

Począwszy od momentu zdefiniowania pojęć Hi-Fi i High-End niepisana zasada mówi, że lepiej idzie w parze z drożej i o ile poziom lepiej wzrasta stosunkowo niechętnie a wręcz irytująco powoli, to już drożej od linii startu ma pedał gazu wciśnięty w podłogę. Oczywiście powyższe obserwacje dotyczą głównie ostatnich … bodajże dwóch dziesięcioleci, gdyż odnoszę nieodparte wrażenie, że tak gdzieś od drugiej połowy lat 90-ych pociąg zwany High-Endem odjeżdża spragnionym absolutu audiofilom szybciej niż dawnymi czasy Szurkowski ucieczce podczas mistrzostw świata w kolarstwie szosowym w Barcelonie(1973r). Z płynnie ewoluującej relacji macant – ciułacz – nabywca, w obecnych czasach zatrzymaliśmy się na poziomie oglądacza, przy czym dystans pomiędzy nami a wymarzonym Świętym Graalem stale się zwiększa. Przepraszam bardzo, jeśli kogoś w tym momencie obrażam, ale tak to mniej więcej z boku i możliwie obiektywnie do sprawy podchodząc wygląda. Niczym w „Końcu wieku XIX” Kazimierza Przerwy-Tetmajera co krok musimy się mierzyć z „z ironią biegu najzwyklejszych rzeczy”. Kabel zasilający w cenie miejskiego autka, kolumny o równowartości dwu, albo nawet trzypokojowego mieszkania w centrum Warszawy a to przecież nie jest ostatnie słowo mistrzów metalurgii i marketingu. Najwyższej klasy audio z dążenia do jak najwierniejszego oddawania muzyki, czyli bycia jedynie narzędziem, medium umożliwiającym możliwie najdoskonalszy kontakt z muzyką staje się wyznacznikiem bogactwa i coraz częściej synonimem złego gustu.  Słowem patologia i idealny powód, żeby złapać przysłowiowego doła i pójść się wyhuśtać na suchej gałęzi. Całe szczęście od czasu do czasu w tym prowadzącym ku mrocznej otchłani pazerności i krótkowzroczności tunelu pojawia się wątłe, lecz dające nadzieję na ratunek dla zbłąkanych dusz światełko i proszę mi wierzyć, że nie jest to osobowy do Małkini.
No dobrze. Starczy już tych dekadenckich smętów, bo powód powstania niniejszej recenzji jest nie dość, że jednoznacznie i bezdyskusyjnie pozytywny, co wręcz napawa optymizmem i przywraca wiarę w przynajmniej co poniektóre jednostki homo sapiens. Mowa tu o najnowszych a zarazem najdoskonalszych interkonektach聖HIJIRI Million, które wyszły spod ręki samego Mistrza Kazuo Kiuchi.

Już widzę ten błysk zacietrzewienia połączonego z uniesieniem brwi w triumfalnym grymasie. Najpierw patetyczny wstęp, wytykanie kuriozalnych i patologicznych mechanizmów rządzących High-Endem a potem trach i wyciągamy z kapelusza kabelki za … raptem 10,5 kPLN. No właśnie, bo w tym momencie zamiast obłąkańczego rechotu przychodzi rozczarowanie i pewne niedowierzanie. Tylko tyle? Przecież jeszcze niedawno na tapecie mieli kable za setki tysięcy, a tu taka „budżetówka”? Od razu zatem śpieszę z wyjaśnieniami, że Hijiri wymyka się wszelkiego rodzaju próbom kategoryzacji opartym na zwykłym rachunku ekonomicznym i high-endowych realiach. Nie znając początkowo jego ceny i słuchając go przez kilka dni bez nawet najmniejszej chęci jej poznania a przede wszystkim na podstawie jeszcze żywych wspomnień ze spotkań z topowymi Siltechami, czy równolegle testowanymi Skograndami (recenzja wkrótce) autorytatywnie mogłem stwierdzić, że mam przed sobą reprezentanta dokładnie tej samej ligi. I to reprezentanta czynnego, wystawianego zawsze w pierwszym składzie a nie grzejącego ławkę figuranta.

Zanim jednak przejdziemy do części poświęconej wpływowi Hijiri na brzmienie warto, choćby kurtuazyjnie wspomnieć o zagadnieniach technicznych, o których, jak to zwykł mieć w zwyczaju Sensei Kiuchi milczy. Jedynymi informacjami, jakimi był łaskaw się ze światem podzielić są kierunkowość, ręczna robota, izolowany zewnętrzny przewód masy zapobiegający interferencjom powodowanym przez zakłócenia RF i dedykowane wtyki. Niby niewiele, ale przez powyższą lakoniczność nie przemawia ignorancja maskowana nakręcającą koniunkturę tajemniczością, lecz wieloletnie doświadczenie i zdobyta w ten sposób życiowa mądrość. Nie chodzi bowiem o epatowanie parametrami, zestawieniami i wykresami lecz o coś zupełnie innego, gdyż wykorzystywana technika i właściwości użytych materiałów mają jedynie pomagać w jak najlepszym przekazywaniu muzyki. Brak szczegółowych tabelek nie jest zatem przeszkodą, lecz pomocą w jej odbiorze, gdyż tak naprawdę nie wiedząc, co pod kolorowym peszelkiem siedzi jesteśmy automatycznie pozbawiani podprogowych sygnałów i skojarzeń włączających w naszych głowach stereotypowe myślenie. Jeśli zaś chodzi o aspekt czysto wizualny, to jaki topowy interkonekt Combak Corporation jest każdy widzi. Przywodzący na myśl zapamiętane z lat szczenięcych dedykowane prodiżom przewody zasilające, które po częstokroć miały podobne wzory, lecz o ile pamięć mnie nie myli nie aż tak wesołe. Tym razem mamy bowiem dość odważnie zestawiony kolorystycznie biało – żółto – czerwono – czarny geometryczny motyw wzbogacony poprzez centralnie umieszczone drewniane mufy z firmowymi logotypami i masywne, zakręcane wtyki ze wskazaniem zalecanej przez producenta kierunkowości. Ot, najwidoczniej w Kraju Kwitnącej Wiśni referencja przestała się kojarzyć z elegancka, lecz zarazem niezwykle smutną czernią.

Po poznaniu oficjalnej ceny musiałem najpierw ochłonąć, potem kilkakrotnie upewnić się u dystrybutora, czy w cenniku przypadkiem nie zaszła żadna pomyłka a jeśli cyferki się zgadzają, to czy chochlik drukarski nie zamienił znaczka €, czy też £ na PLNy. Następnie zacząłem prowadzić dyskretne śledztwo niezobowiązująco podpytując kolegów po fachu mających kontakt z tytułowymi kabelkami. W końcu rywalizacja rywalizacją, ale jakaś solidarność bajkopisarzy istnieje i czasem lepiej się upewnić, czy to, co słyszymy nie jest ewidentnym przejawem omamów słuchowych, bądź pochodną przyjęcia zbyt dużej dawki …. nazwijmy to „popepszaczy percepcji”. Jakież było moje zdziwienie, gdy każdorazowo napotykałem na podobną swojej konsternację połączoną z niedowierzaniem. Choć już od pierwszych minut słychać, że mamy do czynienia z Harmonixem to gładkość, rozdzielczość i wręcz genetycznie przyporządkowana mu homogeniczność, spójność przekazu są ewidentne i wpisane w firmową szkołę brzmienia, to już ich szlachetność, intensywność i finezja zdecydowanie wymykają się założonym poprzez perspektywę ceny jakimkolwiek kwalifikacjom. Cieszę się zatem niezmiernie, że nigdy nie próbowaliśmy na łamach SoundRebels stosować żadnej punktacji, gwiazdek, czy określać ram poszczególnych segmentów, gdyż w tym momencie miałbym nie lada orzech do zgryzienia. A tak, będąc na 100% pewnym, że obcuję z czymś wyjątkowym, graniczącym niemalże z audiofilskim absolutem mogłem spokojnie zasiąść w fotelu i oddać się bez reszty przyjemności słuchania muzyki. Problemami natury egzystencjalnej dotyczącymi tego, jak oceniać będę w przyszłości inne, z pewnością po wielokroć droższe przewody postanowiłem przynajmniej na razie nie zaprzątać sobie głowy. Z resztą tak między Bogiem a prawdą, to już nie będzie mój problem a dystrybutorów i producentów muszących zmierzyć się z japońska legendą.

O ile w przypadku wpiętego niegdyś w dyżurną amplifikację zasilającego X-DC350M2R Improved-Version uczucia miałem lekko mieszane, bo przy moich najdelikatniej mówiąc mocno eklektycznych upodobaniach jego ponadprzeciętna gęstość idąca w parze z elegancją trochę kłóciła się z szorstką i łobuzerską estetyką nader często goszczącego u mnie repertuaru hard’n’heavy to Hijiri kawałkom w stylu „Cut The Cord” Shinedown jeszcze dodawał dynamiki i wykopu. Przy tak ofensywnym graniu bardzo łatwo popaść w jazgot, hałas a tymczasem po wpięciu tytułowego interkonektu spokojnie można było mówić o niemalże ezoterycznych doznaniach. Otchłań czarnego tła zionęła nieskończoną pustką, pierwszy plan został delikatnie przybliżony, za to dalsze odsunięte poza linię kolumn. Co ciekawe całość sceny zachowała właściwą sobie spójność a jedynie muzycy zyskali wokół siebie zdecydowanie więcej przestrzeni. Docenić było to szczególnie łatwo na symfonice, gdzie partie poszczególnych sekcji wymagają również możliwie najdokładniejszego wglądu w poczynania konkretnych muzyków a i tak i tak wartością nadrzędną jest spójność nawet najbardziej rozbudowanego aparatu w celu stworzenia monolitycznej jedności. Zanim jednak przeszedłem do bardziej dynamicznych klimatów kilkukrotnie (niestety niezbyt często mogę pozwolić sobie na luksus ponad ośmiogodzinnej nasiadówki)  sięgałem po z pozoru zupełnie niewinny box „Bach: Brandenburg Concertos; Orchestral Suites; Chamber Music” w wykonaniu Musica Antiqua Köln. Świetna separacja partii solowych przy jednoczesnym zachowaniu nierozerwalnych więzi z resztą zespołu pozwalała na bardzo swobodną analizę. Wystarczyło bowiem wsłuchać się w delikatne trele fletu i misterną pajęczynę dźwięków tkanych przez klawesyn na „Concerto for Flute, Violin, Harpsichord, and Strings in A minor, BWV 1044” by w lot pojąć z jak fenomenalną rozdzielczością mamy do czynienia. Nie szukając daleko z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Million praktycznie deptał pod tym względem po piętach Siltechom Triple Crown a biorąc pod uwagę niemalże ośmiokrotną różnicę cen robi się naprawdę ciekawie.
Wkraczając na zdecydowanie bardziej grząski grunt cięższej muzyki reprezentowanej między innymi przez „House of Gold & Bones Part 2” Stone Sour i rozpoczynające się odgłosami nadciagającej apokaliptycznej wręcz burzy „The Vaulted Shadows” My Dying Bride mogłem do woli delektować się perwersyjną soczystością growlu, miażdżącymi swoim ciężarem gitarowych riffów i bezpardonowo uderzających w trzewia partii basu i perkusji. Zaskakujące w tej kombinacji było to, że elegancja zupełnie nie przeszkadzała Hijiri urządzać, przy odpowiednim, zdecydowanie nieprzewidzianym na godziny ciszy nocnej, poziomie głośności klasyczną demolkę. To tak jakbyśmy w japońskim interkonekcie zawarli całą esencję ról Jasona Stathama z „Transportera” i Keanu Reevesa z ostatniej superprodukcji „John Wick”.  Czyli szyty na miarę elegancki garnitur nie przeszkadza im i przy okazji Millionowi, najpierw zmasakrować gołymi rękoma delikwentowi twarzy by chwilę potem, dla zwykłej pewności i z czystego pragmatyzmu wpakować w bezwładnie osuwające się ciało z zimną krwią pół magazynka. Słowem pełny profesjonalizm w najlepszym hollywoodzkim stylu.

Niestety 聖HIJIRI HGP-RCA “Million” nie bierze jeńców a co gorsza uzależnia jak najtwardsze z narkotyków – już od pierwszej dawki. Wpięty raz wprowadza nas w stan audiofilskiej nirwany i utrzymuje w nim od pierwszej do ostatniej nuty. Niestety konsekwencje takiego postępowania są aż nadto łatwe do przewidzenia, więc zapobiegliwie uprzedzam. Jeśli nie planują Państwo uszczuplenia zgromadzonych środków finansowych o co najmniej 10,5 kPLN (w przypadku metrowej pary) pod żadnym pozorem proszę się do nich nawet nie zbliżać. W każdym innym przypadku poszukiwacze mocnych wrażeń i bezkompromisowych rozwiązań powinni zmierzyć się z wyzwaniem i posłuchać tytułowych interkonektów we własnych systemach. Pamiętajcie tylko o jednym – to jest bilet w jedną stronę. W stronę muzyki, ale to przecież dobrze, bardzo dobrze.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 10 490 PLN/1 m

Dostępne długości: 0.75m/1.0m/1.5m/2.0m/2.5m, dłuższe na indywidualne zamówienie

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Dark Star Silver Shadow + S.M.E M2 + Phasemation P-3G
– Phonostage: RCM Sensor 2; Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz: Bryston BP26 + Bryston MPS-2 + Bryston Phono
– Końcówka mocy: Bryston 4B SST2
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Ardento Power
– Listwa: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

  1. Soundrebels.com
  2. >

Siltech Triple Crown English ver.

Opinion 1

When the “Soundrebels” portal was created two years ago, we had a very clear view on how we would like to position our page among those testing audio gear, developing in the direction of the premium level. It was clear, that the project, that we conceived during some evening meetings, had to clash with reality, and only consistency and determination could bring fulfillment of our plans. It was not easy, but month after month our idea got some body, and one day we created the “dream system” cycle, where we proposed to the distributors to deliver a complete set for testing. Going up the price levels with the systems we were testing, we did not realize, when we hosted a set costing more than the magical million zlotys. The dream finally came true, and we started to think, that the best is already behind us. But as we all know, fate can be tricky, and it showed its nature and waywardness confronting me with the controversial, amongst audiophiles, audio Voodoo, cabling that breaks all common sense in terms of price, which oscillates around the mentioned level for the dream system. Yes, yes, I wrote the price in words and not figures on purpose, so that no one would blame me for erring with the number of zeros. I know, this seems close to madness, but if there are potential clients, why should we not propose them something very expensive, but at the same time exclusively sounding? If I would be a manufacturer of audio gear, I would do like that. But despite having an expensive audio system I am surely not a target for such cabling, but when the distributor selected me to describe my audio impressions after listening to them, I will do that with pleasure. So let me invite everybody for an encounter with the top of the top of our market in terms of cables, the newest product from the Dutch brand Siltech in the form of RCA, XLR interconnects and loudspeaker cables from the highest series Triple Crown, distributed in Poland by the Krakow based Nautilus. To amend this madness I also got cabling for the bass section of the Isis (they need bi-wiring unfortunately) in the form of the King cables, and the cable supports from Acoustic Revive – used to separate the cables from the deteriorating influence of my carpet. Let us be frank – this is a true orgy.

The external look of the tested loudspeaker and interconnect cables is very similar; the middle part is covered with a blue braid of significant diameter, while the ends are equipped with connectors determined by the role of the cable – a plus and minus loudspeaker terminal or a RCA or XLR plug respectively. Each of the cables, just before the ending parts, is equipped with a gold colored box, on both ends, with a switch labeled Ground/Float, which allows to choose appropriate shielding for the cables. Of course on the boxes there is also the company logo, model name, direction and a serial number for each of the cables. In addition the buyer receives a special certificate confirming the cable number. The plugs have similar shapes to the boxes I just described, are just a bit smaller. The loudspeaker cable uses spades, while in RCA plugs there is a special nut, that is used to tighten the plug on the socket in the audio gear. In the XLR plugs a similar plug expands the fixing in the socket making it fit very tightly. This makes the connection very reliable, what has special meaning giving the weight of the tested cables. Finishing this paragraph on external looks, I have to say, that leaving aside the price of the cables, they look brilliant, and for many people, the visual aspect of a cable designed just to conduct the signal through the system, is very important. And please do not tell me otherwise, as in that case, you would be lying.

Every time when I am describing expensive or very expensive audio gear or accessories, I try to point your attention to the fact, that the basic aspects of sound, like bass, midrange and treble become secondary. Yes, those are still important aspects, but in case there is a problem there, even a hair bigger than minimal, we can treat such a product as a way of cheating on the potential clients. Such items may not be the solution for your system, making it drift in a direction not desired by us, but in absolute terms, they have to fulfill very high standards. Why am I writing this? Many people, when testing very expensive products, treat any departure from their expectation as a flaw, while it can only be another view on the problem of generating sound. Please show me a system, which is ideally balanced and will accept all changes to the way it sounds with joy. Of course, it can happen that you find such a system, but this would rather be a result of very meticulous cover-up of all issues, what is aided by the guest item plugged in such a system, and what is more and more possible, bearing in mind the progress of audio engineering. But enough of that. It is time to start listening to the heroes of our test, concentrating on the more refined aspects of the generated sound, than on the basic presentation of the individual parts of the sound spectrum, which, by the way, were splendid, as expected on this price level.

Going into the world created by the Triple Crowned Siltech, the musical spectacle happening between the loudspeakers allows us a much more detailed insight in its micro-information. This does not mean that the midrange becomes more flashy, but a slight brightening of this range with phenomenal smoothness, resulting in the increase of the air that we are searching for in music. And that all without any manipulation on the highs. We just become a few years younger, and we take out from the music what we did not realize, or did not hear, when entering the mid age. Beautiful, don’t you think? Another phenomenon is, that while the sound operates at slightly higher parts of the midrange, we do not have any thinning, we just perceive that the sound opens, while everything is presented in a very homogenous way. Impossible? Please try it for yourself, and I assure you, that your world can shatter. Continuing the test process I watched the way the sound stage is buildup. This parameter is very involving, but happens with a minimal enlargement of the virtual sources, proposing us to sit closer to the sound stage in our usual concert hall, but at the same time not influencing the depth. Probably there will be people not happy with this, but please do not worry, because this bringing the musicians closer, with the increase of micro-dynamics, result in their virtual projection being much more real than before. And this is a feat not many manufacturers can achieve. I know, that each one of them will write they can do that in their colorful catalogs, but during my dozen years with advanced audio I was able to bust a lot of such myths, not excluding very expensive products from the list. To approach a bit closer what this almost million zloty worth of cable can do, I will use my repertoire certainties, not reaching to things like metal music, as in my opinion such recordings do not have the potential of showing the refinement of the Triple Crown. I will start with the choice of the sound specifics, which can be achieved with the switches I mentioned during the description of the cables. We have two options, from which Ground gives a much more transparent sound, but with slight diminishment of low frequencies and sparser midrange, while Float moves the tone a tad lower, hitting much better my expectations with regard to timbre. As you can probably imagine, for testing I chose the second setting and the CD player was fed with John Potter with his compositions of ancient music in the surrounding of a church. When the first notes of this beloved genre sounded, I almost instantly perceived bigger breath of the artist’s voice. To date, there was always a delicate fog between me and the singer, almost not perceivable, yet it was there. I treated it as something that needs to be there, as it exists in the real world and gives some additional magic, but interestingly, when it got removed, did not impact the presentation negatively. In addition I got additional layers of sound nuances, I did not notice before, of the instruments accompanying the performer, in this case a baroque guitar and bass clarinet. This was a very fruitful listening experience, as with the Dutch products I heard a lot more of the nuances so important for every audiophile, and in addition so smoothly served.
Another interesting test step was the soundtrack for “Black Hawk Down” by Hans Zimmer. Usually the sound engineers are extra careful when recording soundtracks, so those are usually very good audio gear tests, and I am happy to exploit that. I wanted to check the track that have vast parts located in the lower registers, which have enough meat – despite good mastering – to show even the most hidden problems of the stereo system. But I will calm you down – even the most outrageous musical passages did not bring Triple Crowns to their knees. When demanded by the musical material I got strong and well-controlled low murmurs, while in other parts I could enjoy the beautiful singing of Lisa Gerrard engulfed in the beautiful shine of the sound. Bravo.
Finally I broke my promise and decided to try to listen to a few folk-metal pieces by the group Percival Schuttenbach. Like I anticipated, the Siltech cabling allowed for more information to be passed-on to my ears, what showed the naked truth about the recording. The vocalists were shouting the same way as they were before the cables were included in my system, what showed me, that the beauty of the Triple Crowns is not in bettering bad things, but in extracting all the best from the good items, what brutally exposes our music library. Sad but true.

During the conversations before the test I had some doubts about the synergy of the cables with the system that was composed to fully match my expectations. My blood pressure was also raised by information from my predecessors, who have systems composed of devices manufactured by many different companies, what allowed them to feel the quality of the cables more easily. Fortunately, the brand known most probably to all audiophiles, showed itself from a very good side, although with the idea for sound a bit different to what I have on a daily basis, but, like I mentioned before, it happened on the level of sound preferences, and not degradation of the Reimyo system sound. Looking at the repertoire I used for testing, to get the best from the tested cables, at least in my opinion, we need to use the best mastered discs, especially with acoustic recordings. I can ensure you, that not only the amount, but also the quality of the fantastically presented minuscule information will surprise even the most skeptics amongst you. It will made them think, if they cannot afford them, that maybe someday… I do not know, how many potential buyers of such products are on the market, but if somebody is financially prepared and will take them home, then he will have problems to return them to the shop.

Jacek Pazio

Opinion 2

I probably do not need to convince you, our readers, that we do write about very expensive devices/systems/accessories (please cross-out the not needed) without any stage-fright. Of course, to keep a kind of balance, we try to have some assortment that is much more reasonably, or if you wish not reasonably, priced. But I will not hide, that the top offerings, that touch the heights of the extreme High End make our pulse go quicker. The inevitable effect of such approach to audio is not only the thickening portfolio of reviews appearing on our pages, but also the baggage of experience and observations broadening our horizons. Learning to know the broadening amount of allegedly reference products, or pretenders to the title (in their own classes), makes us create a network of reference points and a certain distance to this pursuit of the unattainable, although seemingly near absolute. But there are moments, when even such jaded and bad to the bone fairytale writers as ourselves feel, that things become serious. One of such moments came, when the Krakow based Nautilus told us that they are sending not one, not two, but a complete set of cables from Siltech, the flag series Triple Crown. Only to match our, quite original system, and not degrade the sound using any jumpers, we asked the distributor to provide a cable to connect the bass section of our loudspeakers ISIS, and he provided us with appropriate Siltech cables, but this time “only” the Kings.

Like it should be with ultra high end extremes, the luxury and truly jeweler’s artistry can be seen from the beginning to the end of each one of the cables, meaning the plugs. Designed by Lennart Thissen, covered with 24-carat gold plugs are not only enchanting, but plainly intimidating. Instead of standard plugs, the interconnects are equipped in special mechanisms clamping them on the sockets, and the pins in the RCA, XLR and loudspeaker terminals are made from mono-crystalline silver. Due to the visible stiffness of the cables, delicately speaking, the plugs can be turned around by 180 degrees, and, or maybe first of all, the cables have a very stable construction and dense shielding. Air Cradle Construction, this is the name of the newest “topology” combines massive, made from mono-crystalline silver, conductors with a very complex Teflon construction allowing for very low inductance, resistance and capacity.
In addition, the constructor of the top Siltech decided to allow their clients to have influence on the final sound of the Dutch cables, because in the place of the standard splitters, there are massive boxes with switches, that allow to connect or disconnect the external shield. This does not mean, that if at two ends you select “Float” on the switch the Triple Crowns will become unshielded, as the interconnects and the loudspeaker cables have internal shielding. But having four combinations (the shield attached at both ends, disconnected at both ends, connected at source end, connected at receiver end) it would be a major sin not to use the generosity of the manufacturer and not play around with the settings, at least at the beginning.
Before we engulf in the rivers of sounds and fiords full of audiophile plankton, it is worth to look at the Siltech as a whole, a very nicely designed and coherent whole that is. Deep blue braid covering the part with the external shield contrasts intriguingly with the warm gold of the splitters, to become lively blue in the part just before the plugs. This blue part is also more flexible, what eases connection. The Triple Crown are maybe not a synonym for modesty, but those are top cables, and the almost byzantine splendor is absolutely fitting. Noble heritage commits.

Although the set of cables did not have a moment of rest, since it appeared in Poland, as it was very popular among audiophiles and press representatives alike, we still decided to burn the Dutch silver in for a week time, using a truly explosive combination of baroque music and heavy metal. After such amount of pure current probably a rebar would sound well, but having a much more audiophile set plugged in, we had not even a slightest wish for disconnecting the Siltech. The time spent for accommodation was also used to try out the optimum settings for the shielding. The effects of this game surpassed our most daring expectations, and while the two extreme settings, with the shield connected/disconnected at both ends, created pure enthusiasm, the intermediate steps were not so obvious, as they created a dilemma as to the direction it wanted to take, so we left the cables alone to figure that out.
Having a set plan and only two options to choose from, we decided to tackle the listening sessions with clear conscience. Those sessions admittedly broadened our horizons, but most of all the sound stage generated by our system. Please believe my words, or read through the reviews of devices made during the lifespan of the SoundRebels portal, but the scale of changes introduced by the Siltech cannot be described differently than fundamental. The amount of air that surrounded the Isis made us believe we moved from our official listening room to small, wooden church somewhere in the Scandinavian voids. If you know the album “Antiphone Blues” by Arne Domnerus and Gustaf Sjokvist – this is the level of reality and reproduction I am talking about.
Completely, absolutely black background, the ambient noise minimized almost to zero (this is an asset of listening at night) made us become part of an ideal, and full of musical harmony, microcosm. The precision and breath with which the virtual sources were created showed quite painfully, how much we lose using more common cables. Here you did not have to imagine anything, or watch out for anything, it could just be heard or observed, in full glory, with all details, often not desired by the producers. And this is not about over-brightening and shocking with all, even the smallest details, like in demo modes of 4k TVs, but rather about a feeling as if we would get new, fresh eyes from Mother Nature and gained full sight again. My initial note about the scene being closer was later verified with this small detail – the musicians are not closer, we just see them better. The tonal balance oscillated between the more aerial and concentrated on putting more light on the treble with the shields disconnected and more bass oriented and thus a bit quieter and not so extreme with shielding on. Of course I am exaggerating the differences vastly, due to obvious reasons, as in both settings we deal with the same, almost unimaginable quality, and timbre coherence as well as truth to the company school of sound. A school, where the amount of detail, insight into the structure, nuances and diversity, meaning resolution and selectiveness increase inversely to offensiveness. It is just that at this level you do not need to prove anything to anybody and instead of swaggering it is better to concentrate on what is most important, on the reproduction of music. With shielding disconnected the performing art was underlined, as well as equaling mastering artistry, achieved on the album “A Trace of Grace” by Michel Godard. I would need to search for long in my memory to have such true and palpable reproduction, and the vocal parts in “L’Abbesse” caused gooseflesh. I must also concur with Jacek, that with such refined and well recorded material the Dutch silver was able to dazzle us with incredible vitality and potential, although I would not be me, if I did not try out some of less well mastered climates.
However to do that, I needed to take some preventive action, and switch on shielding on all interconnects and speaker cables. After a while, when we lowered the tonal balance a bit and put more weight on the edge of midrange and bass, at the same time rounding off treble  by just a bit,  the atomic power of the avalanche of incredibly nice (at least for me), almost cacophonic growls, riffs and beats created by the throats and instruments of the Tunesian formation Myrath (“Tales of the Sand”) and the veterans and precursors of classic banging, Black Sabbath (“13”) came down on us. For people with soft nerves and high sensitivity would have the aesthetic and teaching quality comparable with “music therapy” at Guantanamo, but my, surely skewed, gusto was grinning more, than the distorted silhouettes from the “Black Hole Sun” Soundgarden music video. Although compared to the version with the shields disconnected the sound lost some of the edginess and holographic space presentation, but let us be frank – even the Siltech costing a few hundred thousand zlotys would not be able to create something, that is not even hinted at in the recording. So the only thing played was what was on the disc or in the file, and still with a quality probably not even imagined by the creators. The Dutch cables concentrated on extracting all nuances and phrases, which were escaping our attention, as they were lost in the mass of information, or were covered by layers of dust accumulated over the years.

The cables Siltech Triple Crown, supplied by the Krakow Nautilus, turned out to be an extremely performing set. Putting emphasis on the resolution they skillfully mixed it with a phenomenally blackened background and such amount of air present on the virtual stage, that they could be taken to a submarine and used as means for generation of additional oxygen. After a few weeks of listening, I can authoritatively claim, that the top Siltech are now a class on its own, and if I would pick on something, then I can easily find such thing, and it is … there is no Triple Crown power cord to accompany those cables. That would make the set really complete.

Marcin Olszewski

Distributor: Nautilus
Prices:
– IC RCA/XLR Siltech TRIPLE CROWN: 20 000 €/2 x 1 m
– Speaker Cables Siltech TRIPLE CROWN: 35 000 €/2 x 2 m
– Speaker Cables Siltech King: 10 699 €/2 x 2 m
– Cable Insulators Acoustic Revive RCI-3H: 790 PLN / each

System used in this test:
– DAC + CD transport: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX
– Preamplifier: Reimyo CAT – 777 MK II
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: TRENNER & FRIEDL ISIS, MARTEN DJANGO XL
– Speaker Cables: Harmonix HS 101-EXQ (mid-high section); Harmonix HS-101 SLC (bass section)
– IC RCA: Hiriji „Milion”
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC-350M2R Improved Version
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Antivibration stand for the power amp by Harmonix TU-505EX MK2, Harmonix Enacom improved for AC, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
Analog stage:
– Turntable:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: Audio Tekne TEA-2000

  1. Soundrebels.com
  2. >

BenRiach & GlenDronach

Gdy dziewiątego września bieżącego roku Marcin pławił się w tajnikach konstrukcyjnych i produkcyjnych zespołów głośnikowych jednego z największych światowych potentatów tego segmentu rynku audio, jakim jest angielska marka Bowers & Wilkins, ja nie pozostając mu dłużnym, również brylowałem w podobnych klimatach z tą tylko różnicą, że z produktami sąsiedniej Szkocji. Jak się domyślacie, obaj mieliśmy w tym dniu dużo zabawy i przyjemności, co z całą stanowczością mogę potwierdzić, jednak pomiędzy obydwoma wydarzeniami była przepaść w jakości doznań, ponieważ gdy on na wyjeździe masował swoje narządy słuchu, ja lokalnie w zaprzyjaźnionym salonie M&P karmiłem procentami kubki smakowe podczas degustacji znamienitego trunku dwóch legend, którymi tego dnia okazały się być destylarnie Whisky BenRiach i GlenDronach.

Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że wykwintny alkohol, choćbyśmy nawet od niego stronili, w niewielkich dawkach podczas sesji odsłuchowych pozwala na zdecydowanie przyjemniejszą percepcję dobiegających do naszych uszu fraz muzycznych. I nie chodzi mi w tym momencie o oscylowanie świadomości słuchacza na granicy zejścia w strefę mroku, tylko lekkie pobudzenie dodatkowych zmysłów – smak i powonienie, by takim swoistym dopalaczem wywołać w organizmie dodatkowe i w konsekwencji przyjemne dla nas bodźce. Przyznam się szczerze, może niezbyt często, ale lubię słuchać muzyki przy lampce, no może dwóch dobrego single malta, starając się tak stopniować ich intensywność, by pierwszy kieliszek zbyt aromatycznego alkoholu nie przysłonił teoretycznie lżejszego, ale operującego w innym rejonie przyjemności namaszczonego spożywania trunku. Niestety gradacja walorów jakościowych alkoholu niczym się nie różni od naszego hobby, czyli słuchania muzyki, a mówiąc konkretniej, im bardziej zagłębiamy się w jakość, tym większe różnice in plus dostrzegamy, konsekwentnie krocząc znacznym podnoszeniem się ceny – skąd my to znamy?

Nie będę robił dzisiaj wykładu historycznego przywołanych brandów – w tym celu proszę zajrzeć do materiałów firmowych, wspomnę tylko, że nad wyraz ciekawą prezentację w języku celtyckim prowadził przedstawiciel wspomnianych marek pan Alistair Stevenson, które notabene są pod rządami jednego właściciela, w tym przypadku spółki. Czego bym nie napisał, muszę się jednak przyznać, że największym zaskoczeniem tego dnia był dla mnie fakt poznania aż kilku produktów z destylarni BenRiach’a bez tak wiązanego z nim dymu i torfu. Wiedziałem, że mają coś  takiego w ofercie, ale nigdy nie skusiłem się na zakup trunku pozbawionego tych zakodowanych w podświadomości artefaktów. Tymczasem to, co zostało zaprezentowane, bez najmniejszych problemów jestem w stanie wprowadzić w swój katalog organoleptycznie dopuszczonych do zakupu pozycji. Gdy prelekcja rysu historycznego i ofertowego obydwu marek dość niewinnie, ale sukcesywnie się rozwijała, przez cały czas miałem nieodparte wrażenie, że pomiędzy smakowaniem alkoholu i słuchaniem muzyki jest jakiś punkt zapalny. Nie, żeby jedno bez drugiego nie miało szans na egzystencję, bo znam osobników, którzy bez muzyki jakoś są w stanie przetrwać na tym ziemskim padole, ale już bez jagodzianki na kościach nie są w stanie rozpocząć dnia, tylko łączy je coś duchowego, do czego niestety trzeba dorosnąć, aby wiedzieć czego szukać. A czego? Teoretycznie w drodze do szarych komórek angażujemy całkowicie inne zmysły, ale już sam proces opisowy smaku i bukietu zapachowego napojów wyskokowych jest idealnym odzwierciedleniem mowy zagorzałego audiofila. Dla laika, czyli osobnika nie przykładającego uwagi do jakości muzyki i smaku alkoholu – tak alkoholem można się delektować, to jest czcze gadanie, gdyż wóda to wóda, a muzyka to większy lub mniejszy hałas, ale już choćby minimalnie zorientowany homo sapiens podczas wstępnych przed-zakupowych rozważań zastanawia się, czy proponowany produkt dla ducha lub ciała co najmniej zbliża się do pokładanych w nim oczekiwań. Możecie w to nie wierzyć, bo wychodzi to od Was automatycznie, ale tak jest. Na koniec kilka słów o najciekawszych i zarazem bardzo radosnych spostrzeżeniach takich spotkań. Chodzi mianowicie o pełną analizę walorów smakowych i nosowych prezentowanych alkoholi. Ja jestem obeznany w tym temacie i wiem, czego mogę się spodziewać w wachlarzu przymiotników nawet dla bardzo hardcore’owych produktów. Ale widok min przedstawicielek płci pięknej po skosztowaniu mocno torfowej Whisky jest bezcenny. Podczas gdy panie w swoim w kieliszku widzą i co gorsza czują jakaś bliżej nieokreśloną ciecz o zapachu podkładów kolejowych pomieszanym z wonią płynu hamulcowego DA1, pan prowadzący spotkanie tryska radością i wymienia takie zapachy, jak np. cytrusy, wanilia, czekolada, karmel. Reakcja bardzo często podobna jest do tej, jaką słyszymy, gdy dzielimy się naszą pochłaniającą spore środki finansowe pasją do muzyki z całkowicie obojętnym w tym temacie znajomym, czyli niedowierzanie połączone z zapytaniem, czy już się leczymy, czy dopiero mamy zamiar. Jeśli nie wierzycie, proponuję zapodać swojej małżonce mocno dymną i torfową whisky, a jestem przekonany, że w odpowiedzi otrzymacie tekst podobny do tego, jaki zafundowała mi moja druga połówka: „przecież tego nawet z Colą nie da się wypić”.  Oczywiście buchnąłem śmiechem, ale w duchu cieszyłem się, że mogę być spokojny o wyłączność degustacyjną przecież dość drogiej butelki Single Malta. I tym optymistycznym akcentem bez sztucznego rozciągania tekstu zakończę dzisiejsze spotkanie przy dobrym singlu, namawiając jednak wszystkich do korzystania z podobnych zaproszeń, a przekonacie się, iż bez względu na postać jaką przybierze będąca bohaterem owego spotkania wódka, będzie tylko dodatkiem do miło spędzonego czasu.

Kończąc ten „lajtowy”, bo teoretycznie o niczym  tekst, chcę podziękować organizatorom – salonowi M&P w Starej Miłosnej – za zaproszenie i miłą atmosferę podczas tytułowego środowego spotkania. Wbrew pozorom, takie imprezy przynoszą sporo dobrego nawet dla obeznanych w temacie koneserów trunków, dlatego jeśli znajdę się na liście organizowanego przez Was nadchodzącego tegorocznego festiwalu alkoholi, z pewnością nie omieszkam się pojawić i to nie tylko z zamiarem pasożytniczego, bo darmowego spożycia, ale powiększenia swojego półkowego portfolio.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

B&W 800 Series Diamond Press Event

Zawirowania i roszady wśród topowych modeli światowych marek mają z reguły stonowany, bądź wręcz kosmetyczny charakter. Tu się coś wygładzi, tam się coś wybrzuszy a i tak dział projektowy robi wszystko, by szata wzornicza ewoluowała w ramach szeroko rozumianego liftingu. Wewnątrz też nikt nie próbuje zbytnio szaleć ograniczając się jedynie do wymiany poszczególnych elementów/modułów na odpowiedniki z wyższej półki, bądź po prostu starając się wyeliminować zauważone przez lata eksploatacji ewentualne może nie niedoróbki, co najsłabsze ogniwa misternej układanki. Kiedy jednak dochodzi się do przysłowiowej ściany technologicznych ograniczeń wykorzystywanych do tej pory materiałów, czy rozwiązań konstrukcyjnych nie ma wyjścia i zamiast spokojnej ewolucji przychodzi czas na rewolucję. I właśnie świadkami takiej rewolucji stajemy się teraz, poznając najnowszą – trzecią generację diamentowej serii 800 Bowers & Wilkins.

Utrzymywana w głębokiej tajemnicy i objęta ścisłym embargiem informacyjnym premiera miała miejsce 9 września 2015 r w kwaterze głównej B&W w położonym na malowniczym południowym wybrzeżu Anglii niewielkim miasteczku Worthing.
Wyruszając w podróż na jednoznacznie kojarzącą się z tzw. opadem ciągłym wyspę nie mieliśmy, podobnie jak kilkunastu nam podobnych przedstawicieli branży i prasy, bladego pojęcia czego możemy się spodziewać. Dodatkowo, miała to być niezwykła okazja powrotu do korzeni mojej pasji i zarazem wyuczonego zawodu, okazja do zwiedzenia jednej z największych, jeśli nie największej fabryki kolumn w Europie. Nie uprzedzajmy jednak faktów i … przynajmniej na razie trzymajmy się chronologii.

Angielski poranek na podlondyńskim Gatwick przywitał nas zaskakująco ciepło, niemalże bezchmurnym, błękitnym niebem i rozleniwiającą, przekraczającą 20 °C temperaturą. Jak na początek całkiem nieźle, nieprawdaż? Jednak im bardziej zbliżaliśmy się do wybrzeża, tym częściej zastanawialiśmy się czy przypadkiem zamiast w U.K nie wylądowaliśmy np. w Toskanii, gdyż ociekające soczystą zielenią wzgórza nijak nie pasowały do przyklejonej Królestwu Deszczowców, przemoczonej do suchej nitki łatki. Całe szczęście lewostronny ruch przynajmniej częściowo rozwiewał ewentualne wątpliwości. Również zakwaterowanie w kameralnym hotelu w Brighton i kilkugodzinny czas wolny pozwolił nam nie tylko się zregenerować, ale też spokojnie zwiedzić część tego przeuroczego kurortu.

Jednak nie w pogoni za słońcem udaliśmy się do U.K. a po zdecydowanie bardziej ubogacające i przede wszystkim na wskroś audiofilskie doznania. Zacznijmy zatem od tego, czego z reguły gołym okiem nie widać a wręcz dla co poniektórych producentów lepiej widać być nie powinno, czyli od zaplecza.

Fabryka Bowersa w Worthing, nawet jak na tak dynamicznie działającego na chyba wszystkich liczących się światowych rynkach producenta jest po prostu imponująca. Jej skala i rozmach robi jeszcze większe wrażenie w momencie, gdy uświadomimy sobie, że nie produkuje się w niej wszystkiego, co Bowers oferuje w swoim przepastnym portfolio a jedynie topowe modele. Podkreśla to witający u wejścia, przypominający mroczną bestię i nieustająco od 1993 r. dzierżący królewskie insygnia futurystyczny Nautilus. W chwili, gdy mieliśmy okazję ją zwiedzać prace nad przygotowaniem adekwatnych do prognozowanych potrzeb rynku stanów magazynowych prowadzono na pełnych obrotach a spod potężnych pras, skomputeryzowanych centrów obróbczych i fachowych rąk wykwalifikowanej, stusześćdziesięciopięcioosobowej załogi wychodziły kolejne pary sześciu z siedmiu najnowszych przedstawicieli flagowej serii. O ile bowiem 805 D3,804 D3, 803 D3 i 802 D3 wraz z centralnymi HRM2 D3 i HTM1 D3 co i rusz lądują w wielokondygnacyjnym magazynie, to topowe 800 D3 cierpliwie czekają na swoją kolej.
Pomimo ogromu prowadzonych prac nie odnotowałem nawet najmniejszych oznak nerwowości i pośpiechu. Cały proces produkcyjny żył swoim własnym, z góry określonym tempem a i sama załoga z nieukrywana dumą i satysfakcją prezentowała poszczególne etapy produkcji począwszy od doboru oklein i gięcia obudów po końcowe pomiary i pakowanie.

W momencie podjęcia decyzji i dania zielonego światła dla „diamentowej rewolucji” jasnym stało się, że jest to jedyna okazja, by poprawić wszystko, co tylko poprawić można. Niewątpliwie na miano prawdziwego trzęsienia ziemi zasługuje na pewno rezygnacja z nierozłącznie od 1974r. kojarzoną z B&W żółtą kevlarową plecionką. Jednak powyższa zmiana nie jest bynajmniej spontanicznym rzucaniem się z motyką na słońce, lecz opartą na wieloletnich, bowiem rozpoczętych w 2007r., badaniach nad nowym, spełniającym jeszcze wyższe wymagania materiałem – srebrzystym Continuum. Podobny los spotkał również rohacelowo-węglowe niskotonowe sandwiche , które zastępowane są przez membrany z Aerofoilu. Postęp, a po prawdzie specjaliści z działu R&D, łaskawie obszedł się jedynie z diamentowymi tweeterami, choć i w tym wypadku to jedynie półprawda. Prawda za to jest taka, że o ile membrana pozostała niezmieniona, to wszystkie pozostałe elementy przetwornika wysokotonego zostały przeprojektowane i dostosowane do nowych, zdecydowanie wyższych standardów.
To jednak nie koniec zmian a raczej jedynie wierzchołek góry lodowej ledwo, ledwo wystający ponad taflę mroźnego oceanu. Będące do tej pory jednym ze znaków rozpoznawczych topowych Bowersów marlanowe czasze przeszły proces radykalnej transformacji i zyskując nowe, bardziej aerodynamiczne kształty drastycznie poprawiły swoje osiągi pod względem sztywności (wewnętrzne ożebrowanie) i charakterystyk częstotliwościowych. W firmowej nomenklaturze określane obecnie mianem „Turbin” wykonywane są w formie aluminiowych odlewów a następnie lakierowane na mroczną czerń, bądź spokojną szarość i pieczołowicie polerowane.
Udoskonaleniu uległ również legendarny system wewnętrznych wzmocnień Matrix, który jedynie w najnowszej 805-ce nadal wykonywany będzie z MDFu, za to w pozostałych 800-kach już z selekcjonowanej sklejki dodatkowo wzmacnianej aluminiowymi profilami. Sztywność obudów wzrosła również poprzez przeprojektowanie cokołów, oraz a raczej przede wszystkim poprzez dodanie „pleców” z masywnych aluminiowych paneli, które stanowią także bazę do montażu zaawansowanych zwrotnic, które wreszcie doczekały się dedykowanych komór – przestrzeni pomiędzy wewnętrzną przegrodą ze sklejki a wspomnianym, aluminiowym profilem. Z aluminium wykonywane są też łezkowate moduły przetworników wysokotonowych a dramatyczny progres objął także kosze przetworników minimalizując niemalże do zera ich dzwonienie.

Warto przypomnieć, że pierwsze 801-ki inaugurujące, a raczej będące protoplastami – praprzodkami obecnej, diamentowej serii ujrzały światło dzienne w 1979r. Powyższą datę, oraz wprowadzenie na rynek tegoż przełomowego modelu wielu znawców tematu uznaje również za umowny początek ery głośnikowego High-Endu. Podobnego zdania jest też sam producent a egzemplarz intrygującej do dziś swoim futuryzmem 801-ki można podziwiać do dziś w hallu głównym Visitors Centre.
O ile pierwsze zaskoczenie widokiem okalających przetworniki średnio i niskotonowe pierścieni było powszechne i niezaprzeczalne, to już po chwili osoby (do których o dziwo się zaliczałem) pamiętające fenomenalne, stworzone na czterdziestolecie marki jubileuszowe Signature Diamond z 2006 przechodziły nad tym faktem do porządku dziennego. Jednak wygląd to jedno o podprogowej mocy materiałów promocyjnych nawet nie wspominając, jednak jedno trzeba ekipie B&W przyznać – nie brakuje im przeświadczenia o słuszności podjętych decyzji i … mają rację. Żeby to udowodnić nie cofnęli się nawet przed przygotowaniem porównawczych odsłuchów do niedawna ostatnich wersji i obecnie przygotowanych do wprowadzenia. Ot taka mordercza seria bratobójczych pojedynków, lub jak kto woli kameralne igrzyska dla garstki zblazowanych audiofilskich bajkopisarzy. Pomysł okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę i nie deprecjonując wcześniejszych dokonań B&W nie sposób było nie przyznać, że nowa generacja D3 wyznacza całkowicie nowe standardy. Wszystkie prezentowane modele cechowała przede wszystkim zdecydowanie większa spójność brzmienia. Dodatkowo dzięki poprawie rozdzielczości do słuchaczy docierały o wiele bardziej precyzyjne informacje dotyczące ogniskowania i lokalizacji źródeł pozornych. Co ważne powyższe atrakcje nie zostały okupione brzemieniem zbytniej analityczności, gdyż ta o dziwo stała się bardziej ludzka, w pozytywnym znaczeniu tego słowa wręcz analogowa. A ujmując to w możliwie najprostszy, niemalże lapidarny sposób można śmiało powiedzieć, że nowe „diamentowe 800-ki są w stanie zaoferować więcej muzyki w muzyce, aniżeli ich starsze rodzeństwo. Nie wiem jak dla Państwa, ale osobiście taki kierunek rozwoju szalenie cieszy.

Serdecznie dziękując Organizatorom, oraz polskiemu dystrybutorowi marki Bowers & Wilkins – warszawskiemu Audio Klanowi za zaproszenie mam cichą nadzieję, że możliwie szybko dane nam będzie zapoznać się z prezentowanymi w Worthing modelami już na rodzimym gruncie.

Marcin Olszewski