Monthly Archives: wrzesień 2014


  1. Soundrebels.com
  2. >

„Audiofil” – ostatnia tegoroczna prezentacja

Piotr Guzek IMPRESARIAT zaprasza na ostatnią tegoroczną prezentację z cyklu „Audiofi”. Odbędzie się ona w dniach 4 – 5 października, w godzinach 12.00 – 20.00, w stałym miejscu naszych spotkań, w Radisson Blu Hotel Wrocław ul. Purkyniego 10, w Sali Konferencyjnej „Akademia”, na pierwszym piętrze.
Jej gospodarzem będzie kolejna wrocławska firma Galeria Audio-  dystrybutor na Polskę firm takich jak: Bauer Audio, Manley Labs, Leema Acoustics, Chang Lighspeed, Davone.
Galeria Audio jest szalenie elastyczna dla swoich klientów. Sprzedaje urządzenia nowe, prowadzi sprzedaż komisową, przy zakupie nowej aparatury w rozliczeniu przyjmuje sprzęt używany, na specjalne zamówienia kompletuje całe systemy.

    Podczas siódmej ostatniej tegorocznej prezentacji zaprezentowany zostanie następujący system:
– gramofon dps2 Bauer Audio z firmowym ramieniem i wkładka Zyx 100,
– phono stage Manley Labs Steelhead,
– źródło cyfrowe Leema Antila II,
– przedwzmacniacz liniowy Manley Neoclassic 300B,
– monobloki Manley Neoclassic 250,
– kolumny Davone Ray-s, nowa wersja trójdrożna,
– kable zasilające i filtr sieciowy amerykańskiej firmy Chang Lightspeed,
– kable głośnikowe i sygnałowe firmy Chord.

    Koniecznie przynieście Państwo swoje ulubione nagrania, będzie możliwość konfrontacji płyt winylowych, CD i plików.

    Wstęp wolny, serdecznie zapraszam!

Piotr Guzek 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Szóste spotkanie z cyklu Audiofil

Opinia 1

Kolejne, szóste spotkanie w ramach wrocławskiego Audiofila A.D. 2014 już przed rozpoczęciem zapowiadało się wielce intrygująco. Po pierwsze, ze względów niezależnych od organizatorów nastąpiła zmiana lokalizacji i zamiast „dyżurnego” w tym sezonie Hotelu Radisson Blu na zdecydowanie bardziej kameralny, usytuowany na zabytkowym Ostrowie Tumskim, tuż przy  założonym w 1811r. Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, Hotel im. Jana Pawła II. Po drugie, będące oczywiście następstwem pierwszego, do dyspozycji zarówno nazwijmy umownie „wystawców”, jak i gości oddana została nowa sala charakteryzująca się całkowicie inną akustyką. A po trzecie, oprócz obowiązkowej podczas takich spotkań audiofilskiej aparatury, o czym za chwilę, dwudniowe odsłuchy miał uświetnić właściciel i główny konstruktor prezentowanych we Wrocławiu urządzeń Pan Nic Poulson.

Krótką notkę biograficzną o założycielu debiutujących na naszym rynku marek ISOL-8, oraz Trilogy Audio pozwoliłem sobie popełnić podczas recenzowania filtra MiniSub Axis, więc tym razem nie będę się powtarzał. Jednak o ile z tematyką usuwania „śmieci z sieci” spotykamy się niemalże na co dzień, to jednak w ciągu wrocławskich spotkań jest to chyba drugi przypadek (poprzednio była to wizyta pana Piotra Kwiatkowskiego z Audiothlon), kiedy wszelakiej maści filtry i kondycjonery, a raczej rola, jaka odgrywają, stawiana jest na równi z prezentowaną elektroniką pracującą już z sygnałami audio.

To jednak nie koniec niespodzianek. Z austriackimi kolumnami Trenner & Friedl mogli się Państwo zapoznać zarówno podczas zeszłorocznego Audio Show, jak i podczas Audiofilskiej Majówki, jednak to właśnie ostatni weekend września i przedostatnie spotkanie w ramach tegorocznej edycji Audiofila wrocławskie Moje Audio postanowiło wyznaczyć na polską premierę potężnych, trójdrożnych modeli ISIS.

Wyliczankę poszczególnych składowych prezentowanego systemu pozwolę sobie jednak oficjalnie rozpocząć od najmniejszego w brytyjskim secie phonostage’a Trilogy Audio 907. Oczywiście pozory mylą, bo oprócz filigranowej jednostki centralnej wzmacniającej sygnał audio wypadałoby choćby wspomnieć o zdecydowanie poważniejszym, szczególnie wagowo zewnętrznym module zasilającym opartym na dwóch toroidalnych trafach. Jednak w tym przypadku to nie rozmiar ma znaczenie. Sam układ jest zgrabnym przykładem topologii dual mono pracującym bez sprzężenia zwrotnego w klasie A. Oczywiście zapewnia on bezproblemową współpracę z wkładkami MM i MC w zakresie 70Ω – 47kΩ (9 stopniowa regulacja).
Przedwzmacniacz liniowy Trilogy Audio 908 to lampowa, oparta na podwójnej triodzie ECC88 konstrukcja pracująca w układzie single ended. Pomimo nad wyraz kompaktowych rozmiarów projektantom udało się zachować pełną funkcjonalność właściwą pełnowymiarowej konkurencji – sześć wejść liniowych (wyłącznie RCA) i dwie pary wyjść (o stałym i zmiennym napięciu) pozwalają obsłużyć nawet bardzo rozbudowane systemy. Jako ciekawostkę można uznać możliwość zamówienia (oczywiście za dopłatą) 908-ki nie tylko w standardowym – eleganckim kolorze srebrnej anody, ale również w pięciu innych lakierach, wśród których czerwony 8C i śródziemnomorski błękit wydają się niezwykle atrakcyjnymi propozycjami dla osób chcących zerwać z mainstreamowymi kanonami, a jeśli powyższe opcje wydadzą się niewystarczające zawsze można wypłynąć na szerokie wody własnej kreatywności i indywidualności czerpiąc inspiracje z możliwości, jakie oferuje Chameleon Colour System.
Końcówki mocy Trilogy Audio 992 – podobnie jak w przypadku przedwzmacniacza niepozorne obudowy kryją w sobie pracującą w A klasie na wejściu podwójną triodę 6922 a stopień wyjściowy oparto na technologii FET uzyskując moc 100W dla 8Ω i 160W dla 4Ω. Na uwagę zasługują pojedyncze, lecz niezwykle solidne i co najważniejsze akceptujące nawet monstrualnych wymiarów widły zaciski głośnikowe. Oczywiście obudowy mogą być dopasowane pod względem kolorystycznym do wymagań odbiorcy końcowego.
Kolejną premierową propozycją wrocławskiego Moje Audio były potężne, trójdrożne kolumny Trenner & Friedl ISIS, skrywające pod skromnymi maskownicami papierowe przetworniki 15” i 8” odpowiedzialne za reprodukcję niskich i średnich tonów, oraz 1,75” drajwer wysokotonowy wspomagany sporych rozmiarów tubką. Budzące respekt obudowy wykonano zgodnie ze złotymi proporcjami a jako budulca użyto nie wszechobecnego MDFu a grubej sklejki pokrytej szlachetną orzechową okleiną.
Reszta toru audio była już z pewnością lepiej znana przybyłym słuchaczom. Uzbrojony we wkładkę ZYX 100 gramofon The Funk Firm LSD i streamer Lumin A1 współpracujący z dedykowanym serwerem plików L1 dzielnie wspierał odtwarzacz AMR-CD77.1.

Przejdźmy jednak dalej, czyli do zasilania i tzw. kabelkologii. Recenzowany przez nas w ostatnim czasie filtr Isol-8 MiniSub Axis zasilał Lumina A1 i L1, natomiast reszta toru czerpała krystalicznie czysty prąd z Isol-8 SubStation LC i HC. Wszystkie powyższe prądouzdatniacze do hotelowych gniazdek zostały podłączone firmowymi przewodami, jednak już z nich życiodajna energia płynęła japońskimi Harmonixami. I tak, monosy 992 podpięto modelami XDC-2, do przedwzmacniacza 908 i phonostage’a 907 na drodze wielogodzinnych odsłuchów dobrano X-DC350M2R. Również przewody sygnałowe i głośnikowe pochodziły z Kraju Kwitnącej Wiśni – jako łączówki wykorzystano topowe HS101-GP a w roli głoskowych wystąpiły Harmonixy HS 101-SLC. Jedynie AMR przez cały sobotni odsłuch pracował na firmowym kablu zasilającym a Lumin A1 przez pierwsze 2-3 godz. wygrzewał się z IsoLink 2 w zasilaczu.

Powyższa lista nie byłaby kompletna bez stolików i platform warszawskiej manufaktury Audio Philar, na których ustawiono prezentowany system. Bartek Górka, właściciel, projektant i wykonawca w jednej osobie, do Wrocławia przywiózł lwią część swojej oferty i z entuzjazmem nie tylko opowiadał o własnych audio-meblach, ale i z dumą prezentował techniczne rozwiązania nie zawsze widoczne na pierwszy rzut oka.

Nie muszę chyba nikogo, zarówno ze stałych, jak i okazjonalnych bywalców wrocławskich imprez przekonywać, że Audiofil nie byłby tym Audiofilem co jest bez postaci samego organizatora i niesamowicie błyskotliwego aranżera – Piotra Guzka. Tym razem Piotr również sypał anegdotami, co i rusz zadając Nicowi mniej lub bardziej zaskakujące pytania, zgrabnie moderując przebiegiem całego odsłuchu.

Warto jednak pamiętać, że celem i sensem Audiofila nie jest mniej, bądź bardziej zawoalowana autopromocja, lecz przede wszystkim kontakt z muzyką i to w jak najlepszej jakości a prezentowana aparatura ma za zadanie właśnie takie, jak najbardziej wysublimowane doznania zapewnić.

Po użytym w ramach rozgrzewki, granym z Lumina najnowszym albumie Daft Punk „Random Access Memories” przyszła pora na prawdziwego dinozaura rock’n’rolla – Paula McCartneya i jego niezwykle liryczne wydawnictwo „Kisses on the bottom”. Dźwięk gęsty, namacalny i przede wszystkim naturalny pełen był analogowej magii. Później również było wybornie, gdyż na przyozdobionym purpurową Acgromatą szklanym talerzu Funka LSD lądowały kolejno takie rarytasy, jak  Oscar Peterson Trio “We Get Requests”,  Laurindo Almeida & Ray Brown “Moonlight Serenade”, czy ostatnio zremasterowana na nowo „2-ka” Led Zeppelin, z której zabrzmiało “Whole Lotta Love” i właśnie Zeppelini stali się pretekstem, by sięgnąć w jeszcze mocniejsze rockowe zakamarki i dopuścić do głosu niesfornego Ozzy’ego Osbourne’a z kompanami z Black Sabbath i trochę połomotać z fenomenalnej „13-ki”. Tym razem nacisk położony został na potęgę, mięsistość i pewną dostojność opartą na spektakularności najniższych składowych, soczystości średnicy i wysublimowaniu, nie przewidziało się Państwu, właśnie wysublimowaniu najwyższych składowych. Płaczliwym a zarazem zadziornym riffom towarzyszyły skrzące się partie blach. Nawet Ozzy na prezentowanym systemie zdołał pokazać swoje bardziej liryczne oblicze.
Potem, za sprawą jedynego w swoim rodzaju duetu -Ella Fitzgerald and Louis Armstrong „Ella & Louis” wróciliśmy do krainy łagodności. W tym zestawieniu Louis wydawał się bardziej uprzywilejowany, z bliżej ustawionych mikrofonem, bardziej namacalnym, holograficznym sposobem prezentacji. Ella czarowała jedwabistą delikatnością, jednak wyraźnie było słuchać, że jest tylko drobną kobietą, przy której każdy mężczyzna ma prawo poczuć się jak rasowy samiec Alfa.
Po Antonio Forcione przyszła pora na pliki. Ray Charles z Norą Jones pokazał bardzo nieofensywnie i ze smakiem, że pliki też mogą czarować, a jeśli tylko nakarmi się Lumina materiałem DSD 2.8 to uśmiech na twarzach słuchaczy możemy uznać za pewnik. 
Płyta CD/SACD z Rubinsteinem grającym 1 i 2 koncert Chopina , wypadła przynajmniej w moim, subiektywnym mniemaniu dość mało przekonująco. Pomimo fenomenalnej interpretacji brakowało w przekazie nieco blasku i namacalności. Lang Lang (Rachmaninov) z hybrydowego krążka też nie poraził i dopiero powrót do winyla i zarejestrowana na tym archaicznym nośniku Patricia Barber sprawiły, że do przekazu wróciło życie, swoboda i realizm nieosiągalny dla srebrnego krążka.
Na LP „Absence” Melody Gardot jasnym stało się, że współgranie systemu audio i sali w pewien sposób pomaga damskim wokalom faworyzując, dopalając przełom średnicy i sopranów, przez co zyskują one większą zmysłowość. Podobną estetykę brzmienia można zaobserwować w produktach Zingali, Harbetha, czy klasycznych konstrukcjach Spendora.
Złą passę formatu CD udało się dopiero odczarować wydanemu na złocie samplerowi Ushera „Be there”. Otwartość, czystość i namacalność przy jedwabistej gładkości robiły bardzo pozytywne wrażenie. Na „De Main Ganche”Sybilanty były precyzyjnie i bez zawoalowania podane a jednocześnie nie forsowały zbytnio słuchaczy. Późniejsze Kodo – „Soul of the Great”, nad wyraz sugestywnie zatrzęsło posadami hotelu.
W międzyczasie nastąpił drobny tuning systemu i wymianie uległy początkowo przydzielone Luminowi przewody zasilające i interkonekty, o czym wspominałem przy omawianiu całej użytej w systemie plątaniny kabli. Dystans pomiędzy plikami a analogiem uległ zauważalnemu skróceniu, o czym można się było o tym przekonać podczas sparringu z udziałem samego „Króla”, gdyż materiałem testowym było „Fever” Elvisa Presleya grane najpierw z pliku DSD a następnie z czarnej płyty. Co prawda z LP namacalność i realizm sporej części słuchaczy podobał się znacznie bardziej niż gładkość i techniczna perfekcja wersji zdigitalizowanej, lecz nie tyło mowy o jakiś kolosalnych różnicach w klasie samego dźwięku.

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Nowa, 120 metrowa, stylowa sala i przynajmniej optycznie w niej znikające potężne ISISy napędzane niepozorną a jednak świetnie się sprawdzającą amplifikacją Trilogy Audio sprawiły, że blisko 20 godzin spędzonych we Wrocławiu minęło na tyle niepostrzeżenie, że ze szczerym żalem opuszczaliśmy stolicę Dolnego Śląska. Całe szczęście ekipa Mojego Audio zapewniła nas, że prezentowany w ramach Audiofila system już za miesiąc z niewielkim okładem zawita do Warszawy, by odwiedzający Audio Show złotousi mogli poznać te audiofilskie specjały. W ramach zachęty dodam tylko od siebie, że to, co pokazało w ostatni weekend Moje Audio z pewnością zasługiwało na wyróżnienie, gdyż patrząc z perspektywy czasu niezwykle mało pokazów wśród tych, w których dane nam było uczestniczyć z Jackiem podczas bieżącej i poprzednich edycji wrocławskich spotkań z muzyką pozostawiło po sobie tak pozytywne wspomnienia. Właśnie dla takich konfiguracji warto przemierzać Polskę w szerz i wzdłuż.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Kolejne, niestety będące już historią spotkanie z cyklu „Audiofil” we Wrocławiu, zrodzone z pomysłu znanego w świecie muzycznym Dolnego Śląska Piotra Guzka, to prezentacja stacjonującego we wspomnianej stolicy tego regionu, znanego chyba wszystkim audio maniakom dystrybutora, swą nazwą mocno oddającego nasze pragnienia w tym temacie, czyli Moje Audio. Bohater tej odsłony z przyczyn niezależnych od organizatora w zmienionej lokalizacji zaprosił nas na spotkanie z dwoma debiutującymi na naszym rynku angielskimi markami ISOL-8 i Trilogy, uzupełnionymi o mocno ugruntowane firmy: austriacką Trenner & Friedl, chińską Lumin, oraz angielskimi Tellurium Q, The Funk Firm i AMR, a całość posadowiono na meblach naszego rodzimego wytwórcy Audio Philar. Nowa całkowicie nieznana sala prezentacyjna rodziła wiele niewiadomych: począwszy od zdecydowanie większej kubatury, jak i całkowicie innego podejścia do wystroju, determinując tymi aspektami odpowiedź akustyki, na wydobywające się z przygotowanego zestawu audio dźwięki. Tak się złożyło, że tym razem z Marcinem na spotkanie przybyliśmy dzień wcześniej i dzięki temu zaliczyliśmy cały proces ustawiania, przez spinanie całości sprzętu, po mocno modelującą efekt brzmieniowy ekwilibrystykę kablarską, umożliwiającą uzyskanie możliwie najlepszych efektów sonicznych tej dwudniowej imprezy. I chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że łatwo nie było. W swych tekstach zawsze wspominam o pojawiającej się niezliczonej ilości zmiennych w zależności od zastosowanej elektroniki, użytych do podłączenia kabli, jak i lokalu, w jakim to wszystko ma się rozegrać. Czyli nic innego jak wizyta jakiegokolwiek urządzenia w całkowicie różnych „środowiskach” potencjalnych klientów, tylko na zdecydowanie większą skalę, z niby małą, ale diametralną zmieniającą ważność konsekwencji różnicą, że porażkę usłyszy kilkaset osób, a nie zawiedziony kupiec. Tak więc bez spoglądania na zegarek wszyscy uwijali się jak w ukropie, aż zastała nas godzina pierwsza w nocy, co z perspektywy czasu uważam za słuszne posunięcie, dające sporo satysfakcji podczas obserwacji zadowolonych min przybyłych następnego dnia gości, a w sobotę naprawdę było ich sporo.

Starych wyjadaczy naszego rynku wspomnę tylko zdawkowo, dla niezbędnego rozpoznania tematu przez czytelników, a nowych na miarę znanych mi informacji i odbioru organoleptycznego nieco przybliżę. Tak po prawdzie znani już wcześniej producenci zajęli się głównie czytaniem informacji z trzech formatów, mocno walczących ostatnimi czasy o prym w temacie źródła: pliki – Lumin, płyta CD – AMR i płyta winylowa The Funk Firm, by resztę zadań – zasilanie i wzmocnienie sygnału – scedować na debiutantów, którzy swoją „pracę” przesyłali do austriackich zestawów głośnikowych Trenner & Friedl wysoko pozycjonowanego w ich port folio modelu ISIS. I to właśnie debiutanci – ISOL-8 i TRILOGY na czele z ich pomysłodawcą i właścicielem Nicem Poulsonem byli najważniejszym punktem tej sobotnio niedzielnej przygody we wrocławskim Hotelu im. J.P II. Nie wiem czy to początek innego podejścia do tej imprezy, ale chyba pierwszy raz zaproszono właściciela wystawianej marki, by umożliwić przybyłym gościom zadanie nawet najbardziej prozaicznych pytań typu: „Co oznacza cyferka w nazwie firmy”. Wydaje się banalne, ale z doświadczenia tego popołudnia wiem, że bardzo rozluźnia atmosferę, omijając wszelkie nadęcia pomiędzy wszystkowiedzącym konstruktorem, a pragnącym również wszystko wiedzieć słuchaczem. Głównym nurtem działalności Nica jest szeroko rozumiane zagadnienie dostarczania prądu do urządzeń domowych i to nie tylko stricte audio, ale również video, co w miarę wyczerpująco opowiedział w kilkuminutowym wykładzie. Widać to również bardzo dokładnie w katalogu wyrobów, gdzie oprócz kilku rodzajów – w zależności od zaawansowania systemu – filtrów, znajdziemy listwy sieciowe ze stosownymi wyselekcjonowanymi gniazdami dla urządzeń związanych z dźwiękiem jak i obrazem. Czy takie drobiazgowe podejście jest warte świeczki, należy sprawdzić samemu, ale po bardzo pozytywnie zaskakującym mnie w odbiorze teście MiniSub’a Axis jestem w stanie w to uwierzyć. Drugim działem Jego zabawy w audio jest będącym hobby projekt o nazwie Trilogy (elektronika), który owego dnia wystąpił jako dzielona amplifikacja i phonostage gramofonowy.  Patrząc na ogólnie wysoki jakościowy poziom grania podczas tego spotkania, nie wiem jaki procentowy udział w tym pokazie miały poszczególne elementy gościa z nad Tamizy, ale jedno wiem na pewno, wizualizacja i wykonanie wszystkich komponentów są perfekcyjne. Ale wracajmy do spotkania. Jak wspomniałem na początku tego akapitu, przez całe dwa dni może nie ścigały się, ale na pewno lekko walczyły ze sobą trzy formaty –pliki, płyta Cd i winyl. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, co sprawiało mi największą frajdę, nie tylko z uwagi na sposób czytania sygnału, ale i jakości jego odtworzenia przez kolumny. No dobrze, żeby nie było, że jestem tajemniczy, nie odkrywając Ameryki, zdradzę, to czarne krążki według mnie i sporej części sali dawały poczucie lepszej namacalności i dynamiki dobiegających do słuchaczy dźwięków. By to pokazać udało mi się sprowokować mały pojedynek, pomiędzy ostatnio mocno boksującymi się czytnikami – streamer i gramofon, na materiale amerykańskiego króla rockandrolla – Elvisa Presleya z utworem „Fever”. Osobiście odebrałem to jako utwierdzenie się, że jeszcze nie czas na grające komputery, ale nie będę kruszył kopii w namawianiu do inno-wierności, jeśli ktoś wybierze ładnie obudowanego „peceta”. Jeśli miałbym ogólnie określić jakość oferowanego na tej prezentacji dźwięku, bez większych oporów zaliczyłbym ją do czołówki, a biorąc pod uwagę ilość moich wizyt w stolicy Górnego Śląska, rzekłbym, że bez problemów stanęła na pudle, a rozdanie poszczególnych miejsc pozostawiam wiernym, o dziwo często rozpoznającym moją osobę słuchaczom. Oczywiście nie mogę zapomnieć o rodzimym bohaterze tej dwudniówki, dzięki któremu całość elektroniki mogła pokazać się w pełnej krasie. A piję tutaj do warszawskiego producenta stolików i platform antywibracyjnych – Audio Philar, które oprócz głównego ołtarzyka można było obejrzeć w zorganizowanej z boku galerii. Z uwagi na różnorodność zastosowanych rozwiązań konstrukcyjnych jak i materiałów użytych do budowy, właściciel Bartosz Górek, podobnie jak gość z Anglii został poproszony o kilka zdań na temat swojej oferty, by na koniec udzielić odpowiedzi na zadawane z sali pytania natury technicznej. Niestety pięknie brzmiąca muzyka dramatycznie przyspiesza ruch wskazówek zegara i nie wiadomo kiedy wybiła godzina 18.30, co ze smutkiem muszę stwierdzić, było dla nas z Marcinem godziną „zero” wrześniowej edycji „Audiofila”.

Nie wiem jak odbierają takie spotkania autochtoni – Wrocławianie, ale ja jadąc przez pół Polski, zawsze liczę na co najmniej dobrą prezentację. Różnie to bywa, ale z radością pozytywnie odnotowuję w pamięci datę tej odsłony, gdyż spotkanie z bardzo ciekawymi urządzeniami, które dobrze poradziły sobie z nie do końca sprzyjającymi warunkami odsłuchowymi, zrodziło kilka pomysłów na testy. Od wspaniale wglądających i rokujących równie wyrafinowane doznania organoleptyczne w domowym zaciszu kolumn, przez nieznaną     jeszcze elektronikę, po topowy, dzielony, będący szczytem możliwości marki ISOL-8 filtr sieciowy. Ile z tych planów da się zrealizować, nie wiem, ale niezobowiązująco słyszałem, że Nic Poulson dowiedziawszy się w jakim secie testowałem jego prawie najtańszy filtr, stanowczo przyznał, że to był teoretycznie lincz, a ja w swych wnioskach stwierdzam z całą stanowczością, że wspaniale się obronił i z dużym bagażem doświadczeń pierwszego spotkania czekam na clou Jego wiedzy konstruktorskiej. Posłuchamy, napiszemy.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

DS Audio DS-W1

Japońska manufaktura DS Audio przedstawia innowacyjną, optyczną wkładkę gramofonową DS-W1, która zaprzęga do pracy wysokiej precyzji laser. Produkt ten jest wskrzeszeniem pewnego legendarnego, lecz niestety zapomnianego rozwiązania. Wkładka z odczytem optycznym została opracowana po raz pierwszy 40 lat temu, jednakże ten epokowy pomysł został porzucony ze względu na zbyt ograniczenia technologiczna budżetowe. Wielu entuzjastów hi-fi wspomina wkładki optyczne sprzed lat. Ich dźwięk był szokująco dobry, a w komentarzach pojawiały się sformułowania typu: „Czystość górskiej rosy, połączona z potęgą wodospadu”. Jednak pomimo entuzjastycznego przyjęcia, wkładki tego typu szybko znikły z rynku. W tamtych czasach precyzja mikromechanizmu oraz zaawansowana optyka były po prostu zbyt drogie w produkcji, a w dodatku rozpoczynała się złota era „cyfrowej jakości dźwięku” i kompaktowej płyty CD, a winyl i gramofony odeszły na długie lata w cień. Jednakże długoletni fani winylu ciągle pamiętają wkładki optyczne i uważają je za sprzęt hi-fi z prawdziwego zdarzenia – istną legendę wśród słuchaczy najbardziej obeznanych w temacie płyt winylowych.

Jako że wkładka laserowa nie zawiera żadnych zwojów magnetycznych, może ona wykreować najczystszy analogowy dźwięk bez zakłóceń, tak więc możemy spodziewać się tu niespotykanej dotąd, referencyjnej jakości brzmienia z winylu! W przeciwieństwie do wkładek MM/MC, działających na zasadzie indukcji elektromagnetycznej, wkładka optyczna wykrywa drgania igły za pomocą promienia światła. To innowacyjne rozwiązanie całkowicie eliminuje magnetyczne siły oporu, które pojawiają się wewnątrz każdej wkładki MM i MC.

DS-W1 to rekonstrukcja legendarnej wkładki optycznej sprzed lat, wykorzystująca dostępną obecnie laserową technikę z najwyższej półki. Bazuje ona na długich latach naszych badań i niezliczonych eksperymentów i jest ona odpowiedzią na zapotrzebowanie melomanów poszukujących najprawdziwszego, niezakłóconego niczym, czysto analogowego dźwięku.

Istnieją dwie metody odczytu danych z płyt winylowych: prędkościowa oraz amplitudowa. Wkładki MM/MC należą do tej pierwszej grupy – odczytany sygnał zależy od tego, jak szybko porusza się w polu magnetycznym maleńki magnes (MM) lub cewki (MC). Przy niskich częstotliwościach magnes porusza się powoli, czego rezultatem są wskazania o bardzo małym poziomie sygnału. Natomiast przy wysokich częstotliwościach magnes porusza się nieporównywalnie szybciej, więc sygnał przyjmuje wtedy nieproporcjonalnie wysoki poziom. Właśnie przez to rozwiązanie system odtwarzania muzyki wymaga korekcji, kompensującej odczyt w stosunku do dźwięku bazowego. Z technicznego punktu widzenia sygnały MM/MC różnią się więc czasowo od informacji dźwiękowej zapisanej w postaci analogowej. Układ wymaga bowiem zintegrowanego obwodu korekcyjnego, a więc dodatkowych obwodów elektrycznych.

Wkładka optyczna stosuje metodę amplitudowego odczytu danych, gdzie sygnał na wyjściu zależy od odległości, na jaką wychyla się igła. Dzięki temu nie ma wpływu częstotliwości na odczyt sygnału i nie ma potrzeby wprowadzania dodatkowej korekcji – oczywiście z wyjątkiem standardowej krzywej korekcyjnej RIAA.
Wnioski są jednoznaczne: wkładka optyczna wymaga bardzo prostego obwodu do odczytu danych, co pozwala na czystą, niezakłóconą reprodukcję dźwięku bez dodatkowej obróbki sygnału zapisanego na płycie.

Można pomyśleć: „optyczny = cyfrowy”, tak samo jak dźwięk odtwarzaczy CD, DVD czy BluRay. A przecież laserowa DS-W1 jest całkowicie analogowa – przy odczycie sygnału nie przeprowadza dekodowania cyfrowego. Różnica polega na tym, że odczytujemy płytę nie za pomocą pola elektromagnetycznego, ale promienia świetlnego. A to ostatnie jest przecież medium czysto analogowym .

Cena wkładki wraz z dedykowanym przedwzmacniaczem wynosi 19 900 zł brutto.

Dystrybucja: Eter Audio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Silver Shadow

Minimalistyczna, awangardowa i mroczna forma gramofonu Dark Star była inspiracją do zaprojektowania jego jaśniejszej wizualnie wersji. Ale nie tylko o sam design tu chodzi – Silver Shadow to tryumfalny powrót rozwiązania znanego z niektórych topowych i historycznych modeli Transrotora: masowych krążków dociążających, tym razem zamocowanych pod talerzem. Ten ostatni wyposażony jest w podstawę do łożyska zastosowanego także w modelach: Zet 1 i Zet 3. Całość spoczywa na nóżkach o regulowanej wysokości, wykonanych z polerowanego aluminium. Silver Shadow dostępny jest również w kolorze czarnym.

Podstawowe cechy produktu:
• gramofon o napędzie paskowym
• chassis typu X, z czarnego, sztywnego termoplastycznego poliformaldehydu o grubości 30 mm
• poliformaldehydowy talerz o grubości 60 mm
• docisk do płyty
• ramię SME M2 9″
• wkładka MC Merlo
• waga: 30 kg
• wymiary 460 x 340 x 220 mm

Cena: 18 990 zł

  1. Soundrebels.com
  2. >

Gięte ustroje akustyczne

Ustroje akustyczne wykonane są z płyty drewnianej i pomalowane na połysk w wybranym kolorze.
Od strony sufitu podklejone są tłumiącą warstwą korka. Ustroje są lekkie i łatwe do podwieszenia. Do podwieszania przewidziane są 4 miejsca montażowe w każdym z narożników.

Są bardzo uniwersalne – można je instalować pod różnym kątem i w dowolnej odległości od sufitu. Dowolnie ułożona z nich kompozycja otwiera wiele możliwości w zależności od akustyki i upodobań użytkownika.
Ustroje sufitowe mają charakter rozpraszająco-pochłaniający.
Wymiary: 50cmx50cm
Waga: ok. 0,4 kg
Konstrukcja własna

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Philar Platform Line Double III table + anti-vibration platform Double English ver.

Opinion 1

There is a problem with furniture dedicated to audio, that in most cases the nicely looking ones do not work well, or even do bad things to the sound, while the really well working units can only be accepted by singles, divorcees, or widowers – people who do not need to consult the looks of their purchases with anyone. Of course there are exceptions to the rule, but even then people trying to reach the audiophile Olympus can have issues of … linguistic nature. You do not believe me? So let me show you an example – very nice and really improving sound products from the American manufacture Silent Running Audio puts their logo on the front of them, which consists of the acronym of their company name SRA, and in Polish this means … “to poop”. Of course, when you search well, a combination of functionality and acceptable looks can be found – for example the Italian furniture of Gregitek or the German LeadingEdge. At least that was the case until recently, when the Polish manufacturers finally understood, how significant the amount of purchases is, that must be pre-approved by the Auditor General, the audiophile’s wife. This resulted in the increased appearance of furniture in their catalogs, that was not only fulfilling the sonic requirements of the golden-eared society, but also very aesthetic. Not being indifferent to this trend we decided to have a closer look, how this theory works in practice, and we invited one of the youngest (please do not think of him as being one of the least experienced) players on the Polish audio furniture market to supply his, probably most appealing in terms of sheer looks, project for testing in our systems. Our choice was Audio Philar and their rack Platform Line Double III with anti-vibration platform Double.

As you can see for yourselves, the colors of the supplied furniture are far away from the standard and everywhere present black, white and gray, or even fancy veneers. It just attracts attention like a super-car on a street filled with “ordinary” cars. It is absolutely intriguing, and at the same time elegant and noble, so that you cannot attribute any blatancy, or cheap, shoddy variegation. The metallic shining shelves and table tops in a deep burgundy color ideally work together with the champagne platforms, and the delicate, satin legs. The modular setup, allowing for practically unlimited configuration capabilities, results in a optically light, but solidly thought through and constructed shape. Nothing is shaking, nothing is moving and the whole can be precisely leveled by using easily accessible cones, which are also an effective means of decoupling the individual modules and minimizing their eventual interference. The satin chromed legs are made from solid steel rods with 40mm diameter. Digging deeper in the technicalities, it is worth noticing, that all elements are CNC machined, and the sandwich shelves are made from a support platform with 30mm thickness and a work platform 20mm thick with damping material in-between. This damping material, various VibraPods, is adjusted for the load and kind of device to be placed there. Depending on the clients desire the work tops can be made from MDF, the same material as the supporting platforms, plywood or granite. Of course the veneer of varnish can be chosen by the client from a big catalog.

An open question remains – how is the influence on the sound in relationship to standard, civilian furniture, or a steel-glass rack, that can still be found in many homes. Although I could provide the first, in the form of a massive alder cabinet I could not provide anything with glass shelves, and interestingly, no one of my acquaintances had those. So I decided that I will not look further, but I will try to observe if there are any changes compared to my, also modular, Rogoz Audio 4SM3 rack.

Moving my, quite heavy, stereo to the new location took some time, but I did not care too much, as at the same time I could vacuum in places, that were usually occupied by cables and thus inaccessible. When everything was setup properly I sat down in my comfy chair and… had to get up again, as for the first test I chose, besides my resident amplifier, the representatives of the analog world, the turntable Transrotor Fat Bob and the preamplifier Octave Phono Module, and when I was sitting down, I forgot to lower the tonearm into the groove of the vinyl record. When the diamond of the ZYX cartridge finally touched the surface of “Violator” Depeche Mode, I returned to my seat and at first only enjoyed the music reaching my ears. Despite the absolutely synthetic roughness of the played music, the new furniture brought an incredible amount of timbres to it, an intrinsic quietness and such a black background, as if the system would be placed in a darkened room, with black walls and ceiling, and only a spotlight shining onto it. I noted similar changes with practically all repertoires, sometimes adding some extra notes listening to more interesting fragments. Frequent readers of my writing probably are already accustomed to my quite “strange” taste of music, at least for reviewer’s standards. Putting it mildly, where the tolerance for rock of Jacek, and most of our friends, ends, I just start to enjoy things. I just like to get some power with Avenged Sevenfold, My Dying Bride, Megadeth, or older, classical for today’s standards, milestones from death metal genre performed by Slayer or Sepultura. Of course the rock dinosaurs like Deep Purple, Led Zeppelin and Marillion (only the old one) are also welcome by me. Looking at the list above should turn on a red light in the heads of most of the readers. This because there is no way of going around the fact, that most hard rock, heavy metal thrash and some even heavier music is recorded carelessly, badly or tragically. Of course in this ocean of hopelessness you can meet some recordings, where the sound engineer decided to earn his money the right way, but this happens rarely. But for the sake of this test we can assume, that the joy of listening to such recordings can be available only for diehard fans of the genre. The reality is brutal, and the main rule of Hi-Fi and High-End telling ‘shit in – shit out’ is more valid than ever. This is the reason, that the presence of the tested rack became an opportunity to find such disc under a pile of dust and play them, because upping the temperature slightly and making the midrange denser; it removed harshness and grain from the squeaking and crackling treble. What is very important, dynamics did not suffer with this, as in place of the usually cacophonic and shrill chaos we got an acceptable order on the stage and something in the form of harmony. In repertoires more acceptable by the average population, the Audio Philar rack toned down some recordings, that were overly loaded with sibilants. Finally our main “Export Diva”, the jazz-like Anna Maria Jopek, as well as the Jamaican recording in Norway Noora Noor could enchant with their sex appeal and the treble caressed with amber-like shine instead of injuring with harshness.

It would be an unpardonable sin of omission, if we would limit ourselves to “listen” only to the rack, when we received an anti-vibration platform with it, called Double, which was visually adjusted to the rack. In real life not everybody has the space to accommodate for a full size furniture piece and sometimes a more rational and ergonomic choice seems to be placing some, or all, components on anti-vibration platforms. Another reason to have a separate, additional platform, is a situation, when we often have additional components to listen to, and do not want to shuffle our own system back and forth. And finally, this is probably the least invasive and most painless way to hear for ourselves that well designed, dedicated and well-made vibration reduction systems work. That was the case this time. While I achieved most audible results with the analog source and tube devices, which usually react with acute allergy and painful worsening of the sound to any parasite vibration, even my fully solid state ECI provided me with a better stability of the sound stage, a darker background and a smoother, more organic sound when placed on the burgundy-champagne sandwich platform. This I noticed when I “tuned” my rack with the tested platform, what should give you a better understanding, what scale of changes will be introduced, when a system does not have comparably comfortable setup for the electronics in the first place. And I will not even mention the aesthetics, because I do not feel expert enough in that, but I will just say, that most representatives of the other sex, who are said to have a higher sensitivity to such things, were praising the looks, and mentioning all kinds of items, to what this platform would fit. In fact that list included some surprising items for me, like nail polish colors, but their reaction was, you could say, enthusiastic. So, dear gentlemen, if you want to reach your audiophile nirvana in small steps, you should consider listening to this platform in your system as one of the first steps. This should happen at your home, with your system and you should also observe closely the reaction of your wife/girlfriend to it.

Summing up this test I hope I did convey the main aspect of those, very attractive in visual aspects, and also absolutely effective, Audio Philar anti-vibration furniture. Both the rack – Platform Line Double III as well as the platform Double Model “sound” just like they look – very elegant, with a congenital, genetic nobleness. Without unneeded tinsel, without upping the frequency band edges, without sharpening/dulling they emphasize on calmness and cleanness of the sound. This does not only improve the comfort of listening, but also allows feasting our eyes with the beautiful form so rarely encountered in our audio world. A sincere recommendation!

Marcin Olszewski

Producer: Audio Philar
Prices:
Double Model Platform :
–    varnish: 1 900 PLN
–    venner : 2 100 PLN

Platform Line Double III
–    MDF / varnish: 5 900 PLN
–    venner: 6 700 PLN

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: Auralic Vega
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Network Music Player: Olive O2M; Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; Auralic Aries
– Turntable: Transrotor Fat Bob S + ZYX R100
– Phonostage: Octave Phono Module
– Integrated Amplifier: Electrocompaniet ECI 5
– Loudspeakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gauder Akustik Cassiano
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB Cable: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Power distribution board: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Wall Outlet: Furutech FT-SWS(R)
– Table: Rogoz Audio 4SM3
– Antivibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim
– Ethernet Cables: Neyton CAT7+
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinion 2

For seasoned audiophiles the fact of having furniture meeting the standards of acoustic isolation from the floor, or at least an anti-vibration platform for the most sensitive part of their system, is a must. This is an axiom, but as it often happens in life, for a very simple reason – the money we have is usually sparse even for the electronics – it gets pushed back in time. There are also music lovers, who have the opportunity to bring peace into the sound reproduced by their systems, they are aware, how important it is to have good sound as the result of it, but are changing cables over and over again, having excuses like the wife opposing, or the furniture not fitting the rest of the listening room. In the rest of my review I will try to bust the myth of “this will be my bulls-eye, I am tackling the case of the furniture later”. Here I must make all people, who push this as far away as possible from them, that changing components of the system may make the sound different, not always better, while a professional anti-vibration rack – it does not have to be made with rocket science or gold plated – is really important in the process, and can become a killer for many cables or even components. Try it for yourselves, and you will see. It does not hurt, yet may be a true learning experience.

Like I mentioned in the previous paragraph, a stable construction, giving the user full isolation from the “micro-tectonic movements” which are so disastrous for our audio gear, does not need to look like a catafalque equipped with items applied by the constructors, that are maybe beautiful for them, but not appealing for the user. There are maybe some people, who like such exposed and rough spectacle, but it only takes appropriate aesthetic taste of the manufacturer, and some demand from the customers, to have a completely different piece of furniture, one that fits almost every style of the listening room. Now I want to introduce to all the readers a modular rack, that allows for full freedom of configuration, and exposes very nicely my Japanese Reimyo stereo system, made by a manufacturer present on the market in Poland for a few years – Audio Philar from Warsaw.

This manufacturer is very elastic in terms of fulfilling the needs of every, even most demanding client, and it became visible to general public during last year’s Audio Show 2013, where he equipped many exhibition rooms with his, elaborately designed, products. When someone will search through the extensive portfolio of Audio Philar, for sure some visually appealing products will be found, and if such product will gain approval from the spouse, I suggest to contact the manufacturer directly and see for yourself, if such furniture is worth placing in the most important spot of the listening room. The tested model from the Platform Line Double series ideally matched my electronics, and with its exclusivity and manufacturing quality underlined the products made by Mr. Kazuo Kiuchi from Reimyo. Even the digital to analog converter, being a flat and thin box, gained unseen amounts of beauty, what has not happened before with other constructions designed to carry our beloved systems. I did not need to wait long to confirm this phenomenon, it was enough to give back the tested set of three modules back to their owner, and the shine of the DAC disappeared. I do not say, that placing it on black granite, which I have in my shelves, would be like a seppuku, but I was a bit sad for a few days. Looking at the construction of the Audio Philar products, from the very beginning – you may even say from logistics – the weight of each of the segments draws attention. This weight comes from the legs, made from solid steel rods, which are supported by cones with hidden thread, allowing to precisely level out each of the modules. When placing one module atop of another, stability is assured by special holes made in the top of each leg. Very practical and safe solution, because it prevents the modules from falling. The supports for the actual shelves are mounted to the mentioned legs. On the supports there are milled cavities for the vibration absorbing material, on which the shelf will be placed. The distance between the shelves, colors of the varnishes used, natural veneers or material for the shelves can be adjusted for each client individually. I received a combination of silver, maroon and light gold which did not leave any room for complaints. I must confess, that this is very tasty color combination, but it will need to be verified by the potential buyer. For additional stabilization of the rack we have to use flat washers with the same diameter as the legs.

When the process of transferring our audio system onto the new furniture, which eliminates the bad influence of our daily activities, finishes, the world of music changes. My observations were only a confirmation of the general rule, that it brings delicate calmness to the sounds reaching our ears. This can be quickly and clearly heard, when we listen to material with overly exposed sibilants. The change of support for our system becomes a salvation and protects us from the razor blades flying through the air, or tiring rustle. I think that for all the readers the fact, that the temperature of the sound will get warmer, in the direction of the sound of the Japanese company Accuphase, is absolutely obvious. But please do not take this description literally; I just wanted to show you the general direction of the changes, which are very well balanced, even with systems directed towards a warmer sound. Actually, I probably do not need to mention this, but for the sake of completeness, such a change may be a panacea for getting a feeling between the listener and his electronics, when the latter is too offensive. An important part of the whole process of adding nobleness to the musical phrases is lack of any kind of stain on the treble, which becomes a tad warmer, but still breath is an important part of the whole spectacle. Looking at the way of creating virtual sources by the system treated with the Audio Philar rack, we will notice slight softening of their edges, and a slightly less tight bass, but I want to remind you, that each system has its individual needs, and even for me – the owner of a system located on the more colorful end of music – the change did not cause any issues of the bubble-gum type, but only corrected the saturation and color of the cymbals, directing them in the more golden area. And I know, that for many audiophiles the additional layers of color will be a very joyful event, and they will be able to sacrifice some of the sharpness of the contours for that. This is the reason, that that what I am trying to describe may be a degrading softening for some, while being a musical “G-spot” for others. A good example on how the music lovers life can be sweeter, is the disc “New Moon Daughter” by Cassandra Wilson, where the sound engineer treated the cleanness of the vibrating air particles created by the singer a bit too directly, what resulted in spectacular rustles and swishes in the completed product. Theoretically you can adjust to everything, but why cannot we take all the best from life, especially when sticking to the simple rules, I described above, we can handle over-brightness of the vocals. And in the package we get some extra saturation and more power in the equally far reaching bass.

Reading this text, please take into account that the described Platform Line Double Series allows to use different materials for the work shelves. I had at my disposal MDF, varnished with a metallic lacquer, and we can choose also granite or veneered plywood, what can have an influence of the effect we get. So the result of my encounter with this furniture is nothing else, than a slight foreshadow of what will wait for us, what changes will there we, when we order for ourselves – even just for testing purposes – the mentioned modular anti-vibration set. Then we will be able to verify the effects in our own system with the ones I described.

The need of having proper isolation of electronic devices from the floor is undisputable, we all know that. However how the materials used for the production of such isolation devices influence the sound, we can only find out, when we try a solution ourselves, at our own homes. This is why I warmly encourage experiments, and try to discourage spontaneous and not thought through decisions like: “it looks nice, it should fulfill its role, so it will be good”. Different combinations of materials can be provided to you easily by the manufacturer of the tested rack. The palette of products with different construction, different materials used for the manufacture and available finishes should be able to cover the wishes of even the most discerning audiophiles amongst us, and I would even say, of that audiophiles spouse. This is the reason, that when you think about having a good rack for your system, or at least want to try it out for a few days, it may happen, that after a visit at Audio Philar, the world will not be the same any longer, and the confrontation with the previous state of events will leave you perplexed.

Jacek Pazio

The system used in the test, a complete set of Combak Corporation.

 Electronics Reimyo:
– Separate DAC + CD player: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– Tube preamp: CAT – 777 MK II
– Solid state power amp: KAP – 777
Speakers: Bravo Consequence +
Power cables: Harmonix X-DC-350M2R Improved Version
Speaker Cables: Harmonix HS 101-EXQ (mid-high section); Harmonix HS-101 SLC (Section woofer)
IC RCA Harmonix HS 101-GP
Digital IC: Harmonix HS 102
Table: Rogoz Audio
Accessories: Antivibration stand for the power amp by Harmonix TU-505EX MK2, Harmonix Enacom improved for AC 100-240V; Harmonix Tuning Room Mini Disk RFA-80i

Analog stage:
– Turntable:
drive: Dr. Feickert Analogue „Twin”
arm: SME V
cartridge: Dynavector XX-2 MK II
– Phonostage: RCM „THERIAA”
Power:
– KBL SOUND Reference Power Distributor
– KBL SOUND Red Eye power cable

  1. Soundrebels.com
  2. >

Miyajima Madake

Madake to rzadki gatunek bambusa, który rośnie na stokach góry Kyoto w okolicach świątyni Iwashimizu Hachiman. Jako pierwszy wykorzystał go Thomas Edison do konstrukcji  pierwszej żarówki,  jako podstawę żarnika.

W miejscu występowania tego gatunku bambusa znajduje się pomnik upamiętniający tego wielkiego wynalazcę. Bambus Madake nie jest sprzedawany co oznacza  że nie jest ogólnie dostępny. Pan Miyajima w drodze wyjątku został zaopatrzony w ten cenny surowiec i wykorzystał go do budowy elementów wkładki – części wspornika.
Madake to wkładka, która jest w tej chwili najwyższym modelem Miyajimy a rewelacyjny Kansui staje się numerem dwa w ofercie. Jak wszystkie wkładki Pana Noriyuki Miyajima Madake zbudowana jest w oparciu o autorski projekt gdzie  bambus madake wykorzystany jest do budowy części wspornika, a więc elementu przenoszącego bezpośrednio drgania z rowka płyty. Wyjątkowe właściwości soniczne „madake” pozwoliły na zbudowanie wkładki, której brzmienie jest absolutnie pełne i doskonałe. Cena 21 500 PLN

  1. Soundrebels.com
  2. >

ISOL-8 MiniSub Axis

Opinia 1

Doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że grupy wierzących w niedziałanie, lub jak kto woli niewierzących w działanie, jakichkolwiek akcesoriów, przewodów sieciowych, gniazdek, bezpieczników, etc, i tak nie nawrócę niniejszy test dedykuję wszystkim tym, którzy słyszą. Słyszą, to co się w ich systemach dzieje i pomimo przysłowiowych „kilometrów podłej jakości kabli” i „nieaudiofilskich” elektrowni dążą do tego, by walkę z czynnikami utrudniającymi, opóźniającymi drogę do osiągnięcia audio-nirwany rozpocząć i wygrać już na starcie. W punkcie, w którym „cywilna” instalacja elektryczna, na którą wpływu niestety nie mamy, bądź mamy znikomy, się kończy a zaczyna nasza własna, dopieszczona, wychuchana i ułożona zgodnie z arkanami sztuki i z najlepszych materiałów, na jakie w danym momencie mogliśmy sobie pozwolić. Oczywiście taka sytuacja może mieć miejsce, jednak mam pewne, niejasne przeczucie, że bardzo często jedyną ingerencję w elektrykę, na jaką zdesperowany złotouchy może uzyskać zgodę współdomowników będzie zakup wymarzonej listwy/filtra/kondycjonera i/lub (niepotrzebne skreślić) co najwyżej wymiana gniazdka na … Tutaj wybór spokojnie możemy ograniczyć do dwóch, góra trzech producentów, więc nie ma sensu o to kruszyć kopii, bo i tak i tak każdy będzie kierował się bądź to zasobnością portfela, bądź słuchem. Mniejsza z tym. Skoro dzięki opartej na logicznych przesłankach analizie określiliśmy obszar najbardziej prawdopodobnych działań, to wypadałoby się na nim skupić. Tym oto sposobem dotarliśmy do miejsca, w którym wypadałoby przedstawić bohatera niniejszej recenzji, którym jest filtr sieciowy MiniSub Axis debiutującej na naszym rynku, lecz cieszącej się niesłabnącym zainteresowaniem i rosnącym poważaniem w reszcie mniej, lub bardziej cywilizowanego świata, marki Isol-8.

Żeby była jasność. Isol-8 nie jest wydmuszką, pseudo brandem powołanym do życia przez kilku obrotnych jegomości z zacięciem do kreatywnej księgowości, którzy mając zarejestrowaną w „City” skrzynkę pocztową i możliwie najmniejsze mikro biuro w którymś ze szklanych wysokościowców uskuteczniają tzw. rebranding. Nic z tych rzeczy. Za powołanym do życia Isol-8 Technologies stoi Nic Poulson, który swoje branżowe szlify (w wieku 17-u lat!) zdobył m.in. w BBC, a potem już poszło z tzw. górki. Lata 90-te to działalność w ramach Trilogy Audio Systems, jednak to, co obecnie nas intryguje, a przynajmniej intrygować powinno wykluło się w 2001 r. pod postacią IsoTek Systems, by ledwie trzy lata później (w 2003 r.) ewoluować do autorskich rozwiązań sygnowanych logiem Isol-8. Nietaktem i grzechem zaniedbania byłoby pominięcie milczeniem pełniącego funkcję Product Designera Simona Darta, który karierę rozpoczynał razem z Niciem jeszcze w BBC i niejako „przy okazji” zajmuje się wysoce zagmatwanymi zagadnieniami telekomunikacyjnymi.

Na temat budowy wewnętrznej nie będę się wymądrzał, lecz tylko nadmienię, iż widok trzewi po rozkręceniu Axisa wydał mi się dziwnie znajomy, nasuwając pewne przypuszczenia, które po chwili zweryfikowałem. Pamięć mnie nie myliła. Podobnie zaprojektowany był IsoTek EVO3 Aquarius (ciekawe kiedy i przez kogo pierwszy raz stworzony na desce kreślarskiej ;-)), lecz porównując oba urządzenia dość wyraźnie widać, że bohater niniejszego testu ma zdecydowanie „bogatsze” wnętrze. Choć nie uprzedzając faktów takie różnice jeszcze o niczym nie świadczą a wyraźne rozdzielenie części nisko/średnio od wysoko – prądowej stosuje większość wytwórców tego typu akcesoriów. Oczywiście konstruktorzy nie omieszkali wspomnieć w materiałach dołączonych do filtra o możliwie najlepszym odseparowaniu, zniwelowaniu wzajemnych interferencji pomiędzy urządzeniami w Axisa wpiętymi, oraz „odkłócaniu”/blokowaniu napięcia DC.

A teraz najważniejsze pytanie, obawa, jaka każdorazowo towarzyszy wpinaniu w tor audio jakiegokolwiek urządzenia odpowiedzialnego za jakość i czystość zasilania.  Muli, czy nie muli? MiniSub Axis … nie muli. Prawdę powiedziawszy nie mam bladego pojęcia jakim cudem Nic i Simon to zrobili, ale po podłączeniu ISOL-8 MiniSub Axis najpierw skwitowałem usłyszaną zmianę staropolskim „@#$%&” a potem stwierdziłem, że ten niepozorny filtr niebezpiecznie zbliża się do poziomu prądowej ekstraklasy. Spieszę w tym momencie uspokoić posiadaczy m.in. Furutecha Power Six, że oczywiście na dłuższą metę słychać, iż przestrzeń nie jest budowana tak sugestywnie i nie ma realnych szans na taką nieskrępowaną swobodę, ale na miły Bóg – jakaż przepaść cenowa dzieli obu rywali! Za to jednej rzeczy już po kilku godzinach słuchania byłem pewien – jest to pierwszy spotkany przeze mnie filtr, który delikatnie, ale na prawdę subtelnie, ograniczając najniższe pasmo nie rozmiękcza go, lecz do samego końca trzyma wzorową zwartość i twardość.
Nie chcąc jednak zbyt pochopnie ferować osądów postanowiłem dać sobie czas na ochłonięcie i zamiast skupiać się na muzyce zająłem się dość absorbującymi czynnościami związanymi z obróbką zdjęć do kolejnej recenzji. Jednak za każdym razem, gdy odrywałem się od ustawiania na kolejnym kadrze właściwej temperatury bieli, czy też stemplowania nie wiadomo skąd pojawiających się drobinek kurzu moje myśli bezwiednie podążały do grającego nieopodal systemu. W końcu, mając „część artystyczną” z głowy mogłem na spokojnie usiąść i rozpocząć właściwą fazę testów.
Skoro zacząłem o basie, to pozwolę sobie kontynuować ten temat. Z reguły jest tak, że niedomagające pod względem wydajnościowym źródła energii dość zauważalnie, a przez to boleśnie ograniczają możliwości w reprodukcji najniższych składowych poprzez ich ordynarne odfiltrowanie. Co prawda z perspektywy czasu i nabytego doświadczenia wcale nie jest to takim złym rozwiązaniem, gdyż trudno zepsuć coś, czego nie ma. Czasem próbują też ratować twarz poprzez nieudolne próby zachowania pełnej skali, lecz niestety bez zdolności zapanowania nad ww. całością. W rezultacie bas hula jak spuszczony ze smyczy nadpobudliwy szczeniak Golden retrievera beztrosko demolujący pozostałą część pasma. W przypadku 8-ki żadna z powyższych plag egipskich nie ma miejsca. W zamian za to otrzymujemy kontrolę, ład i porządek zaczynające się mniej więcej na półpiętrze (uczciwie uprzedzałem, że można zejść niżej) Hadesu a kończące gdzieś w okolicach wierzchołka tęczy i to tej prawdziwej a nie „wiecznie gorejącej” z warszawskiego Placu Zbawiciela.
W weryfikującej najniższe pomruki sesji wykorzystałem trzy, wredne jak małe gobliny albumy – „BBNG2” kanadyjskiej formacji BADBADNOTGOOD, „Mujeres De Agua” Javiera Limóna i „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, które reprezentując diametralnie różne nurty muzyczne łączy wspólny mianownik – przyprawiający o drżenie rodowych skorup i wysysający resztki faradów z baterii kondensatorów ulokowanych w zasilaczach bas. Bas potężny, wszechmocny i jeśli tylko pozbawiony kontroli to równie niszczycielski, jak kula stosowana podczas wyburzeń.
Nad wyraz ciekawie wypada porównanie tytułowego filtra do pozornie bliźniaczego, podobnie wycenionego i testowanego przez nas pod koniec zeszłego roku wspominanego już IsoTeka EVO3 Aquarius, który kładł akcent głównie na kulturę, gładkość i wysublimowanie. Za to MiniSub Axis bez najmniejszego skrępowania dostarcza słuchaczom, oczywiście pod warunkiem umieszczenia takowych na ścieżce dźwiękowej, niemalże infradźwiękowych, zwartych i świetnie kontrolowanych uderzeń o wyrazistych, rysowanych ostrą kreską konturach.
Średnica z kolei czarowała soczystością i nasyceniem barw, przy czym odpowiednio dobrany tor audio mógł poszczycić się nad wyraz sugestywną artykulacją ludzkich głosów. Gładkość i słodycz szły w parze z nieskrępowaną siłą emisji a śledzenie poszczególnych partii, bądź wychwytywanie różnic pomiędzy konkretnymi urządzeniami stawało się wielce emocjonującym zajęciem. Piszę te słowa z pełną świadomością, gdyż testy filtra zbiegły się z przybyciem do mnie dwóch wyśmienitych przetworników – Ayona Sigma i ModWrighta Elyse. Wspominam o tym, gdyż nie od dziś wiadomo, że to właśnie lampy są najbardziej czułe na wszelkiego rodzaju anomalie związane z jakością zasilania a dzięki Axisowi oba wspomniane DACi miały okazję nie tylko zaprezentować się od jak najlepszej strony, ale po prostu pracować w optymalnych warunkach odwdzięczając się jedwabistą gładkością połączoną z nienachalną rozdzielczością, jaką tylko rozżarzone próżniowe bańki są w stanie przekazać.
Podobne obserwacje poczyniłem podczas analizy najwyższych składowych przy użyciu mieniącej się feerią barw i tysiącami odcieni blach „Brotherhood Of Brass” Frank London’s Klezmer Brass Allstars. Płyta ta jest niesamowita i zjawiskowa, lecz aby w pełni docenić jej piękno należy tak skonfigurować system, by rozdzielczość i selektywność nie przysłoniły muzykalności i zamiast pięknie nie zrobiło się strasznie – jazgotliwie i ofensywnie. Z Axisem umiar godny włoskiego mistrza w gotowaniu makaronu „al dente” był bezapelacyjny i od pierwszej do ostatniej nuty mogłem w pełni delektować się klezmerskim szaleństwem nie narażając się na krwotok z uszu i potężną migrenę.
Jednak proszę mi wierzyć, słuchając angielskiego filtra wszystko to, co do tej pory napisałem ma znaczenie drugo a nawet trzeciorzędne. Podobnie dzielenie włosa na czworo, sztuczne rozbieranie całości na czynniki pierwsze powstało wyłącznie na potrzeby niniejszego artykułu, gdyż po wpięciu Axisa w tor zachodził proces homogenizacji, uspójnienia pasma w nierozerwalny muzyczny monolit. Monolit pozbawiony zbędnego balastu wszelakiej maści elektrośmieci zamazujących i deformujących jego pierwotną, zapisaną w materiale źródłowym formę.

W tym miejscu pojawia się zwyczajowo jakaś mniej, lub bardziej trafna puenta, podsumowanie testu i próba skondensowania poczynionych wcześniej obserwacji. Tym razem będzie to jednak przypuszczenie/domniemanie połączone z tzw. „myśleniem życzeniowym” (ang. wishful thinking) – Jeśli tak działa MiniSub Axis – niemalże otwierający ofertę, to aż strach pomyśleć jakie spustoszenie wśród konkurencji mogą powodować wyższe, przynależące do audiofilskiej linii uzdatniacze Isol-8.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Moje Audio
Cena:
– ISOL-8 MiniSub Axis – 5 950 PLN (wersja srebrna), 6 200 PLN (wersja czarna)
– Kabel IsoLink 2 ( 1,5 metra ) – 999 PLN

Dane techniczne:
Ilość gniazd: 6 (4 nisko/średnio prądowe, 2 wysoko prądowe)
Zastosowane gniazda: Schuko
Główne gniazdo zasilające: 10 A IEC
Wymiary (S x W x G): 444 x 85 x 305 mm
Waga: 6.7Kg
Obudowa: Stalowy, lakierowany na czarno korpus, aluminiowy front (opcjonalny kolor czarny)

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc; Gato Audio CDD-1
– DAC: Ayon Audio Sigma; ModWright Elyse
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Fat Bob S + ZYX R100
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Gato Audio AMP-150
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gauder Akustik Cassiano
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Oczywistą sprawą dla wszystkich, nawet bardzo naukowo traktujących zabawę w audio słuchaczy jest konieczność dostarczenia prądu do urządzeń odtwarzających dźwięk w domowym zaciszu. Niestety zaraz po tym stwierdzeniu zaczynają się schody związane z wpływem jakichkolwiek ulepszaczy: kabli, filtrów, kondycjonerów, gdyż teoretycznie sprawę odpowiedniej jakości owej energii elektrycznej powinny załatwić stosowanie filtrów przeciwzakłóceniowych we wszelkich odbiornikach owego prądu, a to dla wielu audiofilów już takie oczywiste nie jest. Nie wiem czy to dobrze, czy nie dobrze, ale raczej bliżej mi do propagatorów dostarczenia życiodajnych ładunków do posiadanego systemu w jak najlepszej postaci i z po latach prób ignorowania problemu, pochyliłem się nad tym dłużej, potwierdzając istnienie wpływu (w moich odczuciach) – raz na lepsze, raz na gorsze – rozmaitych dostępnych na rynku akcesoriów z tym związanych.Niestety sprawa jest na tyle kontrowersyjna, że nie podejmuję się udowadniania na siłę mych obserwacji i wszystkich czytelników zapraszam do podjęcia własnej decyzji, czy poświęcić kilka minut na zapoznanie się z zaistniałymi (lub nie) zmianami, czy szkoda nawet rzeczonego prądu do zasilenia komputera na czcze gadania audio-szamana. Jeśli jednak po tych kilkunastu miesiącach mych wypocin na Soundrebels jesteście skłonni poświęcić mi trochę czasu, zapraszam na krótkie resume po spotkaniu z bardzo dobrze znaną w Anglii, a dopiero debiutującą u nas wyspiarską marką ISOL-8, której dystrybucji podjęło się wrocławskie Moje Audio dostarczając do testu filtr sieciowy MINISUB AXIS wraz z uzupełniającym firmowy komplet, występującym jako osobny produkt w ofercie kabel sieciowy IsoLink 2.

MINISUB AXIS nie wygląda na próbę naciągania klienta, gdyż swoimi gabarytami przypomina większość budżetowych wzmacniaczy zintegrowanych, a to już zapowiada solidne podejście do zagadnienia czyszczenia prądu. Prosta w konstrukcji, ale solidna stalowo – aluminiowa obudowa skrywa układy elektryczne, które mają spełnić różne wymagania w zależności od zapotrzebowania poszczególnych urządzeń, dlatego tylna ścianka została wyposażona w oddające energię dwa gniazda wysokoprądowe, cztery nisko-obciążeniowe, zacisk uziemienia i gniazdo zasilające IEC. Bijący spokój wizualny naszego bohatera, delikatnie ożywia umieszona centralnie na panelu frontowym dioda. Jak można wywnioskować z tych kilku wizualizacyjnych zdań, angielska propozycja swoją stonowaną aparycją powinna trafić w gusta sporej rzeszy potencjalnych nabywców, jednak ważniejszym zdaje się być aspekt, czy w ślad za nieabsorbującym designem – w dobrym tego słowa znaczeniu, pójdą podobne zalety natury brzmieniowej – czytaj izolujący nas od śmieci w sieci elektrycznej i przeźroczysty dla dźwięku komponent? Zapraszam do lektury, która ze względu na rolę testowanego urządzenia może nie będzie przesadnie rozbudowana, ale na pewno warta poświęcenia kilku chwil naszego drogocennego czasu.

Ten będący próbą oceny możliwości działania angielskiego produktu proces poznawczy zacznę trochę inaczej niż zwykle, gdyż jako starter chcę przywołać z pamięci kilka wcześniejszych spotkań z podobnymi urządzeniami. I to nie tylko filtrami, czy kondycjonerami, ale także zwykłymi, pozbawionymi jakichkolwiek dodatków listwami sieciowymi. Zawsze, no może prawie zawsze, wspomniane komponenty wprowadzają niechciane, bądź pożądane zmiany w naszym torze audio, podczas gdy w swych założeniach mają być przecież niewidzialnymi. Pal licho, jeśli robią to na tyle nieinwazyjnie, że po jakimś czasie przechodzimy nad tym do porządku dziennego, gorzej jeśli zabierają nam życie z dobiegającej do naszych uszu muzyki, a w swej zabawie w świadome słuchanie muzyki, niestety miałem kilka takich niechlubnych przypadków. Jednak patrząc na to z drugiej strony, moje postrzeganie lekkiego ograniczenia blasku w górze pasma, odchudzenia średnicy, czy skrócenia basu jako wady, dla innego słuchacza może być aspektem wręcz oczekiwanym, dlatego też nie mi do końca oceniać, czy coś jest dobre czy złe dla wszystkich, tylko nakreślić ramy danych zmian, by każdy mógł to sprawdzić na własnej żywej tkance. Taka wstępna recenzencka diagnoza powinna być zaczynem do wpisania urządzenia na listę osłuchową, lub jeśli komuś zapali się czerwona lampka ostrzegawcza, całkowitej z niej takiej puszki Pandory eliminacji. I w tym tak banalnym bo będącym kontynuacją testu momencie, powinienem zacząć wyliczać ograniczenia stwarzane przez tytułowy MINISUB AXIS – choćby z punktu dość niskiej pozycji w cenniku tej marki, ale niestety jestem w lekkim – pozytywnym zakłopotaniu, gdyż nie mam  nic takiego do zakomunikowania. Wręcz przeciwnie, ciężko mi stłumić miłe zaskoczenie, ale mimo to postaram się w pełni kontrolowanymi frazami, przekazać colu dzisiejszego spotkania, czyli reakcję mojego systemu na implementację wyspiarskiej propozycji sprzątania sieci.

Z uwagi na brak uprzedzeń, mimo dość  niskiego pozycjonowania w ofercie przybyłego na występy filtra, odsłuch zacząłem od wpięcia weń wszystkich części mojej układanki, włącznie z rozstawiającą po kątach obce ciała w zasilaniu końcówką mocy. Co prawda zawsze słyszę artefakty sygnalizujące braki w karmieniu jej przepuszczonymi przez cokolwiek Watami, ale wpięcie po pewnym czasie bezpośrednio do ściany, pokazuje ten aspekt jak strzał z przysłowiowego „liścia” w twarz. Przygotowany na wszystko wcisnąłem przycisk Play i popłynęła muzyka, ale o dziwo bardzo swobodnie i zdawałby się bez większych ograniczeń. Jeden, drugi kawałek i nadal muszę trochę się nieco przyłożyć do cyzelowania dźwięków, by znaleźć jakikolwiek inaczej niż zwykle wypadający niuans. Tak, tak, te obecnie usłyszane zmiany, na podstawie kilkuletnich spotkań z różnymi zbawiennymi polepszaczami, zdawały się być niuansami, a przecież AXIS próbował sprostać zmanierowanej japońskiej końcówce mocy i o dziwo nie oddał meczu, spektakularnym rzuceniem białego ręcznika. Oczywiście spieszę wszystkich chętnych do zakupu MINISUB’a już po tej linijce tekstu ostudzić, poczekajcie na dalszy ciąg wydarzeń, gdyż pewne ograniczenia – jak dla mnie – dawały o sobie znać. Jednak przypominając o przeznaczeniu tego produktu do systemu o zdecydowanie niższym szczeblu wyrafinowania – co oczywiście nie jest przymusem, to odsłona, w której brałem udział, dawała bardzo dużą dawkę punktów a konto dalszego procesu odsłuchowego, z już mniej nerwowo reagującą na próby oddzielenia od gniazdka w ścianie elektroniką, czyli dzielonym CD i lampowym przedwzmacniaczem liniowym. Ale na koniec kilka zdań o reakcji bezlitosnego pieca KAP 777 na produkt marki ISOL-8 w porównaniu do bezpośredniego wpięcia „w ścianę”. Uspokajam, nie było porażki, gdyż ów mariaż dawał znać o sobie bardzo delikatnie i to tylko na skrajach pasma (ich rozdzielczość) i ogólnym oddechu grania, lekko rozmydlając tło spektaklu muzycznego, co przekładało się na utratę realizmu w budowaniu wirtualnego byty międzykolumnowego, a co ja osobiście odbierałem jako utratę eteryczności. Jednak patrząc na te problemy przez pryzmat wszystkich starć mojej końcówki z jakimkolwiek nawet drutem ją poprzedzającym – poza firmową sieciówką, chylę czoła tej przecież mocno obrabiającej płynące wewnątrz niej elektrony konstrukcji, za wyjście ze starcia z twarzą. I to było ostatnią rzeczą, do jakiej mogłem się przyczepić podczas spotkania Anglika z Japończykami, gdyż dalszy rozwój wypadków był tylko potwierdzeniem umiejętności inżynierskich konstruktorów znad Tamizy, którzy chcą pomóc borykającym się z trudami życia w blokowiskach audiofilom. Jak można z ostatniej linijki tekstu wywnioskować, wypięcie japońskiego pożeracza prądu, pozwoliło wejść dźwiękowi na zdecydowanie wyższy stopień wtajemniczenia, gdzie mimo dotykania każdego z zakresów pasma akustycznego, w konsekwencji nie sposób nazwać tego degradacją jakości odbioru muzyki. Przypominam, że należy jeszcze wziąć pod uwagę fakt docelowego bytu tego filtra sieciowego, który u mnie występował jako kopciuszek dzielnie broniący swoich zalet, co tylko dobrze rokuje na spotkanie z równorzędnym mu systemami audio. Ale do meritum. W kilku zdaniach. Najważniejszą, powtarzam, najważniejszą sprawą jest fakt braku jakiegokolwiek ograniczenia w swobodzie grania podłączonego zestawu. To zwykle jest piętą achillesową wielu konstrukcji, z którą Anglicy poradzili sobie znakomicie. Ale to nie wszystko, gdyż przy całej wspomnianej swobodzie wirtualnych dźwięków, dostajemy nieco utwardzony, dający poczucie większej potęgi bas. Oczywiście złośliwie można nazwać to lekkim odstępstwem od przeźroczystości, ale przypadkowo wzięta na tapetę płyta Cassandry Wilson „New Moon Doughter” zyskała na tej manierze bardzo wiele, gdyż mocno osadzona w niskich rejestrach kompilacja, snuje się czasem miękkawym i obfitym dolnym zakresem po podłodze, by za sprawą AXISa zebrać ten pomruk w jeden czysty i twardy dźwięk. Pozostając przy tym samym krążku i pnąc się nieco wyżej w widmie akustycznym, dostrzegamy również lekkie podniesienie tonacji średnicy, co nadal mieszcząc się w ramach dobrego nasycenia, daje nieco lepszy wgląd w całe nagranie. I sądzę, że niewielu znajdzie się takich, którzy posiłkując się testowanym urządzeniem w swoim audiofilskim zaciszu, będą narzekać na wspomnianą dodatkową dawkę informacji w tym zakresie, pod warunkiem, że w ogóle cokolwiek usłyszą, gdyż piszę o rzeczach występujących zadziwiająco delikatnie, jak na moje czułe ucho.Ostatnim wychwyconym w procesie testu niuansem jest minimalne uśrednienie rozdzielczości góry, jednak jak wcześniej wspomniałem, bez większych oznak ograniczenia świeżości płynących dźwięków. Dla mnie ingerencja w tym miejscu wpływała jedynie na eteryczność muzyki, która w bezpośredni sposób przekłada się na możliwości kreacji sceny w postaci bliskiej do kinowych realizacji 3D. Jednak biorąc pod uwagę całokształt umiejętności produktu marki ISOL, wszystkie niuanse są na tyle małoinwazyjne u mnie, że ktoś kroczący nieco inną ścieżką – przymus zastosowania ze względu na słyszalność w głośnikach pracy lodówki lub zmywarki podczas wieczorów z naszą ukochaną muzyką, zdziwi się, że ja bezzasadnie kręcę nosem. Zbliżając się do końca dzisiejszego testu, wspomnę tylko, że przerzucenie kilkunastu krążków bez względu na rodzaj muzyki, pozwoliło potwierdzić opisana wnioski, w pewnym aspekcie modelujące końcowy dźwięk zestawu Reimyo, który mimo sporych oczekiwań od pretendenta do walki – ISOL-8 znakomicie z nim współpracował.Po takiej dawce doznań, będącej pokłosiem kontaktu z solidną angielską inżynierią w zaspokajaniu zapotrzebowania na prąd, nie chciałbym nikogo straszyć, ale nawet przypadkowa wizyta MINISUB AXIS marki ISOL-8 w Waszym systemie może okazać się końcem udawania, że wszystko z zasilaniem jest ok. Nie wierzycie? Zapraszam do weryfikacji, ale zawczasu zaznaczam, że tylko na własne ryzyko.
 
To było dziwne spotkanie, gdyż stawiając w jednym szeregu prawie otwierający ofertę filtr sieciowy przeciwko wysublimowanemu Japończykowi, może nie przewidywałem całkowitej porażki, ale na pewno też nie tak zaskakująco dobrego wyniku. Jeszcze raz może wspomnę: to, co zwróciło moją największą uwagę i aprobatę, to brak ograniczeń otwartości i swobody grania, co dość często jest kulą u nogi wielu konstrukcji. Wszystkie inne rzeczy są do weryfikacji potencjalnego klienta, gdyż ja mając dość czysty prąd, bo bezpośrednio ze skrzynki na osobnych bezpiecznikach w domu jednorodzinnym pociągniętą linię zasilania, byłem w stanie coś wychwycić, a meloman mający w sąsiedztwie setkę sąsiadów na tym samym kablu i do tego pewnie jeszcze aluminiowe druty w ścianie, zazna tylko samych pozytywów i czytając mój tekst, popuka się z politowaniem w głowę, że się nie znam i szukam dziury w całym. I będąc skromnym człowiekiem, biorąc dodatkowo jego punkt odniesienia, z czystym sumieniem przyznam mu rację.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio; Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM SENSOR PRELUDE IC

  1. Soundrebels.com
  2. >

Linear Audio Research LAR IA 30 mkII

To, że mamy wielu bardzo dobrze przygotowanych do projektowania i produkcji komponentów audio inżynierów, od dawien dawna wydaje się być oczywiste. Niestety z różnych powodów – czy to finansowych, organizacyjnych, marketingowych etc… – prawie zawsze w starciu z coraz częściej zalewającą nas mocno forsowaną w mediach „bylejakością” zachodniej elektroniki, mają pod górkę, zarzucając często wspaniale zapowiadające się pomysły. Dlatego ostatnimi czasy we wszystkich periodykach o tematyce odtwarzania dźwięku, daje się zauważyć bardzo pożądany, bo promujący naszą rodzimą myśl techniczną trend. Coraz częściej na tapetach pism drukowanych, czy internetowych lądują ciekawe produkty, które bez jakichkolwiek kompleksów mogą konkurować z propozycjami z zagranicy. Sami razem z Marcinem staramy się, co jakiś czas zabiegać, by na łamach Soundrebels gościć kogoś z naszego podwórka, a że oferta mocno się rozrasta, nie mamy z tym większego problemu. Takim to sposobem w progach redakcji zawitało już drugie urządzenie, pochodzące spod ręki Pana Eugeniusza Czyżewskiego – właściciela marki Linear Audio Research. Osobiście miałem przyjemność poznać rzeczonego konstruktora na spotkaniu wrocławskiego odłamu „Podziemia winylowego”, po którym do dzisiaj mam bardzo pozytywne wspomnienia. Tak tak, nadeszły czasy, że ludzie kochający poczciwy winyl, spotykają się w zaciszach swoich grup, by delektować się muzyką odtwarzaną w ten dość archaiczny sposób, gdyż w świecie wirtualnym (internet) nowicjusze w tym temacie wespół z ich zatwardziałymi przeciwnikami „hejtują” między sobą, sprowadzając ten „obrządek” do poziomu wykresów, co zdroworozsądkowo rzecz ujmując, nie ma jakiegokolwiek sensu. Wracając do owego spotkania, wspominałem o bardzo miłych jego aspektach. Jakich? To w dobie ogólnej pogoni za pieniądzem bez utrzymania jakichkolwiek ram szacunku do rozmówcy, może wydawać się skazywaniem swojej działalności na niebyt, ale nawet przez moment nie były poruszane zagadnienia pobożnych życzeń twórcy i udowadniania ich występowania w finalnym zadaniu Jego urządzeń (dźwięku), tylko miła atmosfera przy dobrej kawie i snującej się w tle muzyce. Ba nawet poproszony o garść słów komentarza do testowanego przeze mnie przedwzmacniacza gramofonowego, skreślił kilka czysto technicznych zdań, bez wprowadzania tekstu na poziom wyimaginowanych uniesień podczas użytkowania przez potencjalnego nabywcę. To jest obecnie „passe”, ale jeszcze na szczęście się zdarza. Ponadto bardzo pozytywny odbiór – zarówno u nas, w redakcji, jak i przede wszystkim rynku pierwszego recenzowanego na naszych łamach phonostage’a LAR LPS-1 sprawił, że bez większych problemów przyjęliśmy na testy lampowy wzmacniacz zintegrowany o handlowej nazwie LAR I30 Mk II, którego dystrybucji podjął się krakowski Nautilus.

Również i tym razem Pan Eugeniusz Czyżewski był tak miły i postanowił w kilku zdaniach przybliżyć rys historyczny tytułowej konstrukcji:
„Wzmacniacz IA-30 Mk2 jest urządzeniem stereofonicznym, zbudowanym w układzie dual mono, z przeciwsobnymi stopniami mocy pracującymi w układzie „ultralinear”, w którym zastosowano tetrody jako lampy mocy.
Pierwsze konstrukcje przeciwsobnych wzmacniaczy mocy o małych zniekształceniach i dużej wierności odtwarzania powstały na początku lat 50-tych ubiegłego wieku. David Hafler i Herbert Keroes jako pierwsi opublikowali (a wcześniej skonstruowali i przebadali model) schemat wzmacniacza przeciwsobnego, w którym pojawiło się rozwiązanie „ultralinear”, polegające na zastosowaniu ujemnych sprzężeń zwrotnych w siatkach ekranujących lamp mocy, uzyskanych z odczepów uzwojeń pierwotnych transformatora wyjściowego. To rozwiązanie zmniejsza wielokrotnie zniekształcenia nieliniowe i poprawia dynamikę wzmacniacza w stosunku do rozwiązania klasycznego, w którym siatki ekranujące zasila się z osobnego źródła napięcia.
W ciągu ponad 60 lat powstały na świecie setki konstrukcji lampowych wzmacniaczy audio, korzystających z opisanego rozwiązania. W wielu z nich próbowano ulepszyć pomysł Haflera, na ogół bez powodzenia. Pojawiły się również nowe typy lamp „do audio” o lepszych właściwościach od 6L6, których użył Hafler w swym pierwszym modelu (EL34, 6CA7, 6550, KT88, EL156).
Potem nastała era tranzystora i konstrukcje lampowe poszły w odstawkę z wyjątkiem wzmacniaczy gitarowych.
Reaktywacja lampy w sprzęcie audio z najwyższej półki nastąpiła w latach 90-tych ubiegłego wieku za sprawą m.in. takich firm, jak Audio Note, Conrad-Johnson, VTL, McIntosh. Z roku na rok poprawiała się również dostępność lamp na rynku, a nawet pojawiły się nowe ich modele, jak np. KT120 i KT150.
Do tematów „lampowych” w audio wróciłem w 2000 roku po ponad 20-letniej przerwie, chcąc mieć na własny użytek poręczny i dobrze grający wzmacniacz. Powstałą wówczas konstrukcję dopracowałem, w rezultacie czego mamy IA-30 Mk2, sprawdzający się równie dobrze jako wzmacniacz do głośników i do słuchawek. Jego konstrukcja jest dual mono – w każdym z dwóch kanałów pracuje osobny transformator zasilający. To rzadko spotykane we wzmacniaczach zintegrowanych rozwiązanie zapewnia całkowity brak przesłuchów między kanałami.
Jest jeszcze jedno, typowe dla moich konstrukcji, rozwiązanie układów wejściowych. Selektor wejść na przekaźnikach jest umieszczony bezpośrednio przy złączach wejściowych, a stamtąd sygnały audio trafiają do siatek sterujących lamp pierwszego stopnia wzmacniającego. Po nim znajduje się regulacja głośności. Taka konfiguracja ma korzystny wpływ na mikrodynamikę wzmacnianych sygnałów. Wzmacniacze mocy korzystają z rozwiązania Haflera, czyli pracują w układzie „ultralinear” z lampami 6CA7 i zapewniają bardziej dynamiczny dźwięk niż podobne mocowo i bardzo popularne EL34. Podstawowy układ pracy przeciwsobnego stopnia mocy zmodyfikowałem w taki sposób, by dało się stroić symetrię sygnałów sterujących lampami 6CA7, w celu redukcji zniekształceń nieliniowych.
Obudowa wzmacniacza jest lekka i sztywna, wykonana wyłącznie z aluminium. Najcięższe elementy, czyli transformatory, są mocowane do wewnętrznych bocznych ścianek, co zapewnia dobre wyważenie.
Płytki wzmacniaczy są zamontowane na platformie, która jest elastycznie połączona z obudową, co eliminuje przenoszenie drgań mechanicznych na lampy. Umieszczenie lamp wewnątrz obudowy powoduje, że wzmacniacz jest bezpieczny w użytkowaniu w stosunku do dzieci i zwierząt domowych.”

Wzmacniacz IA 30 Mk II jest słusznej wagi urządzeniem opartym o szklane bańki, gdzie wzmocnieniem w układzie dual-mono zajmują się 6CA7, a swoimi gabarytami oscyluje w rozmiarach typowych dla urządzeń audio. Czyli standardowa szerokość, przy nieco powiększonej ze względu na lampy wysokości. Patrząc na projekt plastyczny, po kontakcie z poprzednim bohaterem widać nieco inne, zdecydowanie poważniejsze podejście do wizualizacji konstrukcji. Nie powiem, phonostage był opakowany porządnie, ale progres w postrzeganiu nowoprzybyłej do mnie bryły i materiałów użytych do jej budowy jest znaczny. Dostarczony do testu egzemplarz, to czarna, delikatnie ożywiona srebrnymi i drewnianymi dodatkami obudowa z grubych blach aluminiowych. Front, jako osobny płat w swej centralnej części otrzymał eliptyczną nakładkę ze stali nierdzewnej, na krańcach której usytuowano dwa pokrętła – również z nierdzewki: lewe- włącznik i zmiana wejść, a prawy wzmocnienie. Wspomniana tabliczka przełamująca monotonię przedniej ścianki, przecina mniej-więcej w połowie wkomponowane w jej środkowej części wskaźniki wychyłowe, pomiędzy którymi czerwona dioda sygnalizuje inicjację głównego włącznika. Pod lewą gałką znajdziemy również coś dla „słuchawkowców” w postaci implementacji stosownego gniazda. Zewnętrzna część chassis integry, to gięte blachy aluminiowe, które na bocznych ściankach zdobią, dodając nieco ekskluzywności drewniane wstawki. Górny płat obudowy z racji występowania na pokładzie lamp elektronowych, poprzez sporej wielkości kratownicę w tylnej części oddaje wytworzone podczas pracy ciepło. Tył beż większych udziwnień, wyposażono w zestaw pięciu wejść liniowych, jedno wyjście monitorowe (np. do bi-ampingu), usytuowany na zewnętrznych krawędziach zestaw terminali głośnikowych i po prawej stronie zintegrowane z głównym włącznikiem gniazdo ECI. Od razu uspokajam nerwowych klientów, że ogólna jakość wykonania opisywanego urządzenia jest bardzo dobra i w żaden sposób nie odbiega od zachodnich konstrukcji. Oczywiście jeśli ktoś życzy sobie wymyślne kolorowe i w nadmiarze świecąco połyskujące ornamenty, to zapraszam do oferty producentów z Azji, gdzie pomysłowi konstruktorzy bijące pięknem bursztynu lampy, potrafią podświetlić na niebiesko. Na szczęście racjonalność techniczna i wizerunkowa Pana Eugeniusza jest na powszechnie akceptowalnym poziomie i o podobnych „kwiatkach” nie może być mowy.

Jako że bohaterem jest lampowa integra o mocy 30W , co wbrew pozorom jest sporym zapasem energii jak na takie konstrukcje, postanowiłem zweryfikować jej umiejętności ze stacjonującymi jeszcze u mnie kolumnami tubowymi niemieckiej manufaktury Odeon NR 28. Nie była to próba mająca na celu ułatwianie życia LAR-owi, tylko możliwie maksymalne wyduszenie drzemiących w nim pokładów piękna zastosowanej techniki. Lampa i wysoko skuteczne zespoły głośnikowe w założeniach są ze sobą tak powiązane – jak za czasów komuny kawa i „WZ”-ka, że mając taką możliwość, grzechem byłoby zaniechanie takiego połączenia, tym bardziej, że zaprzęgnięte do testu zespoły głośnikowe, są wykwintną, bo unikającą krzykliwości odmianą tub. To nawet nie przeczucie, to teoretycznie „pewnik” pchał mnie w taki układ – analog, lampa, tuba i jak się później okazało, tak zestawiony system potwierdził to z nawiązką. IA30 jako punkt odniesienia miał przedstawiciela jak on sam dźwigającego szklane bańki – włoski Synthesis A50T, z małą korektą mocy do 50W, a wszystko karmiły osadzone w barwie źródła: analogowe – Kuzma Stabi S wespół z phonostage RCM SENSOR PRELUDE IC i odtwarzacz kompaktowy CEC CD3N. Jak widać z wyliczanki, zadbałem by cały tor był jak najbardziej sformatowany pod testowany produkt, a jak to zagrało?

Lampa, jak każde urządzenie audio gra teoretycznie od razu, ale swoje prawdziwe „ja” pokazuje po około dwóch kwadransach pracy. Gładkość rozdzielczość i kontur niskich składowych nabierają wówczas swoich ostatecznych kształtów, utwierdzając nas w przekonaniu, że początkowe „zimno-lampowe” takty nie są apogeum możliwości, a jedynie zapowiedzią wspaniale zapowiadającego się spektaklu. Już tuż po rozgrzewce frazy dobiegające z kolumn, stawiały jasną diagnozę, że mamy do oceny urządzenie celujące w grupę o wyrobionym guście muzycznym, gdzie rysowana skalpelem konturowość, przesadna rozdzielczość i monstrualnie napompowana podbudowa dolnego pasma akustycznego nie jest celem nadrzędnym, w czerpaniu przyjemności ze słuchania. Oczywiście nikt tutaj nie mówi o szkodliwych uśrednianiach wymienionych aspektów, tylko sznycie dobrze skonstruowanego wzmacniacza lampowego, czyli: dający niezłą podstawę krótki bas, rozświetlona w stronę czytelności średnica i mieniąca się ciepłymi iskierkami, nienatarczywa góra pasma. Pełnię zalet najlepiej zaprezentować w dobrze zrealizowanym repertuarze, do którego zaprzęgnięto instrumenty naturalne, co w pełni zdawał się zapewnić srebrny krążek Michela Godarda zatytułowany „Moteverdi”. Ta muzyki kompilacja dawnej, dała tak oczekiwany przeze mnie pierwiastek magii podczas jej odtwarzania, że cudowny głos wokalistki, pozycjonowanie muzyków na scenie i pełna paleta dodatkowych pochodzących z interakcji z pomieszczeniem smaczków dźwiękowych, zdawała się mówić: „słuchamy do końca”, co oczywiście wykonałem z dużą przyjemnością. Próbując już na tym dość wczesnym etapie skonfrontować dwóch kontrpartnerów, dało się zauważyć lekką przewagę dwa razy droższego wzorca (A50T) w dziedzinie wysycenia źródeł pozornych (ich masy) wraz ze zwiększeniem konturu grania, co oczywiście skutkowało uczuciem obniżenia poziomu szumu tła, dając wrażenie większej namacalności bohaterów sesji nagraniowej. Ale to, co zaprezentował wrocławski wzmacniacz, nie odbierałem stricte jako wadę, tylko inny, bardziej pastelowy, gładszy, dający nieco jaśniejszy obraz środka pasma i prawdopodobnie akceptowalny przez większą grupę lampiarzy dźwięk. Co więcej, ta zdawałoby się dość diametralna różnica stawała się całkowicie pomijalna już po kilku utworach, dość szybko uzmysławiając mi, że to tylko inny punkt widzenia. Scena wzorowo prezentowała wszelkie poczynania uczestników słuchanych spektakli muzycznych, a całość widma akustycznego skrojono tak, by począwszy od dolnych częstotliwości poprzez środek, po górne rejestry dać nam spójny w lampowej estetyce, z dużą ilością informacji o pracy muzyków dźwięk. Naprawdę świetnie to wypadło. Po tym zestawie dla wtajemniczonych w muzykę dawną, w napędzie wylądowała równie ambitnie nagrana płyta pani Youn Sun Nah z krążkiem „Voyage”, a stawiająca na wokal w bliskim polu mikrofonu nagrywającego, co pozwalało prawie dosłownie poczuć oddech wokalistki. Tutaj nie będę specjalnie się rozwodził i powiem krótko: ktoś przedkładający muzykę generowaną płucami artystów ponad najbardziej wyśmienicie brzmiące instrumenty akustyczne, może mieć problem z rozstaniem się z testowanym urządzeniem i zawczasu ostrzegam przed skutkami posłuchania dla samego odhaczenia na liście zdobytych doświadczeń. Ten akapit pewnie mógłby ciągnąć się bez końca w samych superlatywach już przy nośniku cyfrowym, ale nie odmówiłem sobie zaprzęgnięcia do pracy gramofonu. To było bardzo pouczające posunięcie, gdyż zakochany w starych tłoczeniach- nowych wydań mam poniżej setki i to raczej tylko z uwagi na brak możliwości kupienia starych pozycji – zasmakowałem dawnego sposobu realizacji, z całym bagażem dźwięczności fortepianu Oscara Peterson’a, gitary Joe Pass’a i kontrabasu Ray’a Bowna. Ci giganci jazzu mimo słyszalnych sporych szumów – nie jestem pierwszym właścicielem płyty, a i dawna technika analogowa funduje nam takie artefakty – razem z realizatorem dźwięku dali pokaz wirtuozerii muzycznej jak i masteringowej. Mimo upływu lat wszystkie instrumenty zdawały się lśnić na wirtualnej scenie, czarując barwą, gładkością i czytelnością, a wspomniana wcześniej maniera lekkiego wygładzania była wręcz niezbędna w tej odsłonie, dlatego nigdy nie należy generalizować usłyszanych różnic szufladkując je jako wady, gdyż co słuchacz i jego płytoteka, to inne wymagania od odtwarzającego daną muzykę sprzętu. Pozorne stępienie obrysu dobiegających do mnie dźwięków i ich mniejszy ciężar, nie generowały jakichkolwiek uśrednień, co wielokrotnie udowodniły solowe kontrabasowe popisy Ray’a Brown’a, gdzie podczas szybkich pasaży wyraźnie słychać było pracę pudła ozdabianą niekiedy charakterystycznymi klaśnięciami strun o gryf. Oczywiście dobrze, że mam pod ręką myjkę do płyt, gdyż takie rodzynki wymagają bezwarunkowej kąpieli przed pierwszym kontaktem z naszą drogocenną igłą wkładki gramofonowej, ale jak zdejmiemy z niej naleciałości czterdziestoletniego leżakowania w papierowej często porwanej koszulce, bez większych problemów przenosimy się w tamte wspaniałe czasy. Bez tego obrządku cały czar słuchania często przegrywa z bezlitosnym brudem kilkudziesięcioletniego leżakowania. To było dziewicze po zakupie odtworzenie tego krążka, a że owa wyprawa do komisu płytowego zaowocowała w trzy z podobnych czasów pozycje, nie pozostało nic innego jak przed co by nie mówić smutnym rozstaniem z wrocławskim produktem, zapoznać się przy jego pomocy z nowymi nabytkami winylowymi.

Niestety, czas z dobrze grającymi urządzeniami jak wszystko co fajne w naszym życiu minął zadziwiająco szybko. Jestem bardzo zadowolony, że po sukcesie przedwzmacniacza gramofonowego konstruktor nie spoczał na laurach i kontynuuje dobrą passę w tworzeniu zabawek dla audiofilów. Śledząc Jego paletę produktów wzmocnienia sygnału audio o różnej mocy wyjściowej, widać jak na dłoni, że każdy kto kocha technikę lampową, znajdzie coś dla siebie i posiadanych kolumn. Zawsze zachęcam do spróbowania rodzimych produktów audio, gdyż po wielu latach zabawy na tym polu wiem z całą pewnością, że jakakolwiek naklejka zachodniego brandu na podobnym do polskiego pułapie cenowym będzie miała spore problemy w utrzymaniu kroku naszym konstruktorom. Oczywiście zawsze znajdzie się jakiś rodzynek w ofercie wielkich tego świata, ale po co na siłę przeczesywać nieskończone listy propozycji, gdy pod ręką mamy takie znakomite produkty. LAR  IA30 MkII jest na tyle ciekawym i bardzo dobrze grającym urządzeniem, że po raz kolejny po moich szarych komórkach zaczęły kłębić się myśli o torze lampowym. Chyba zaprzestanę testowania takich wzmacniaczy, bo na starość robię coraz bardziej sentymentalny, albo – co jest raczej bardziej prawdopodobne – te produkty coraz częściej są w stanie bez najmniejszych kompleksów konkurować z techniką półprzewodnikową, czego przykładem jest ”manufaktura” Pana Czyżewskiego, a słowo „manufaktura” proszę odbierać w tym akapicie jako solidność w podejściu do klienta, a nie dłubanie na kolanie ledwo trzymających się kupy gratów.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus
Cena:  8900 PLN

Dane techniczne:
Liczba wejść: 5 par RCA
Czułość przy maksymalnym wzmocnieniu: 0,775 V
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Wzmocnienie napięciowe: maksymalnie 26 dB
Odstęp sygnału od szumu: 80 dB
Moc ciągła (sinus 1 kHz): 2×30 W/8 Ω
Zniekształcenia nieliniowe (8 Ω, 1 W, 20 Hz – 20 kHz): mniejsze od 1%
Pasmo przenoszenia -3 dB (sinus, 1 W): 10 Hz – 40 kHz
Wymiary: 430 x 380 x 150 mm
Masa: 19,5 kg

System wykorzystany podczas testu:
Kolumny: Odeon NR 28
Wzmacniacz: Synthesis A50T
CD: CEC CD3N
Gramofon: Kuzma Stabi S
Phonostage: RCM SENSOR PRELUDE IC
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ
Kable zasilające: Organic Audio Power
Stolik: Solid Base VI  

  1. Soundrebels.com
  2. >

Gato Audio CDD-1

Opinia 1

Choć Gato Audio już od ładnych paru lat jest obecne na naszym rynku dopiero teraz, po zmianie dystrybutora udało nam się zdobyć na testy ich topowe, najbardziej charakterystyczne a zarazem, przynajmniej naszym zdaniem, najładniejsze urządzenia – wzmacniacz zintegrowany AMP-150 i odtwarzacz CD, określany przez samego producenta przetwornikiem z transportem CDD-1. Jednak już podczas wstępnych oględzin i odsłuchów doszliśmy wspólnie z Jackiem do, miejmy nadzieję słusznych wniosków, iż zamiast opisywać za jednym zamachem kompletny system warto skupić się na każdym z przedstawicieli duńskiego High-Endu z osobna a dopiero na końcu zawrzeć stosowne podsumowanie wraz z subiektywną oceną „zgrania się” takiego firmowego dania. W związku z powyższym logicznym wydaje się podążać wraz z drogą sygnału i tym oto sposobem w pierwszej kolejności na naszych łamach publikujemy recenzję źródła a test amplifikacji ukaże się w ciągu najbliższych paru tygodni.

Zanim jednak przejdę do opisu walorów wizualnych i brzmieniowych tytułowego dyskofonu chciałbym uczynić małą dygresję i wspomnieć może nie bezpośrednio o samej genezie powstania Gato Audio, lecz raczej o ludziach za nią stojących i markach w, których za przeproszeniem maczali palce. Dla starych, nie tyle wiekiem, co stażem i zainteresowaniami audiofilów panowie Poul Rossing, Frederik Johansen, Kresten Dinesen i Milad Kahfizadeh na pewno nie są anonimowymi postaciami. Dla osób jednak niekoniecznie mających czas, bądź ochotę na śledzenie branżowych konotacji spieszę wyjaśnić, że Poul Rossing jest założycielem swojego czasu wielce popularnej w Polsce marki Avance (obecnie znajdującej się w chińskich rękach) i reaktywatorem świetności Gamuta, z ww. projektami związany był również Milad Kahfizadeh. Właśnie w Gamucie Rossing spotkał Frederika Johansena, który pracował wcześniej dla kolejnych niekonwencjonalnych marek – Thule, oraz Holfi. W obu przedsięwzięciach miał swój udział nie kto inny, jak Kresten Dinesen odpowiedzialny m.in. za projekty obudów. Krótko mówiąc panowie powołując do życia w 2007 r. Gato postanowili wreszcie zrobić coś wyłącznie na własny rachunek i zamiast co jakiś czas spotykać się w nie do końca komfortowych okolicznościach, bądź siedzieć w bujanych fotelach odcinając kupony od poprzednich inwestycji, tworzą urządzenia nie dość, że niebanalne pod względem stylistycznym to jeszcze nader sensownie, jak na obecne high-endowe standardy, wycenione urządzenia. Jeśli zaś chodzi o brzmienie to … nie będziemy uprzedzali faktów i zapraszamy do lektury.

Patrząc na tytułowe urządzenie po prostu nie można przejść obok obojętnie – albo się taki design kocha, albo nienawidzi, choć prawdę powiedziawszy podczas kilkutygodniowych testów nie spotkałem nikogo, kto by nie wypowiadał się o tych duńskich audio-bibelotach wyłącznie w samych superlatywach. Surowość szczotkowanego frontu i użebrowań zaokrąglonych boków łagodzi ciepło i elegancja polakierowanej na wysoki połysk drewnianej płyty wierzchniej pokrytej przepięknym orzechowym fornirem (dostępne są również wykończenia czarnym i białym lakierem fortepianowym). Wyprofilowanie centymetrowej grubości płata czołowego jednoznacznie nasuwa mi skojarzenia ze „sleep maskami” przydatnymi np. podczas długich podróży lotniczych. Jednak i tak uwagę przykuwa centralnie umieszczone, okrągłe okno niekonwencjonalnego mlecznobiałego (na zdjęciach do głosu dochodzi niebieska dominanta, więc pozwoliłem sobie zamieścić wersje widziane gołym i uzbrohonym w obiektyw okiem) wyświetlacza z klasyczną, zamontowaną wzorem zegarowej dokładnie w środku wskazówką odmierzającą nie tylko czas od rozpoczęcia utworu/płyty (po wybraniu opcji total time), ale również informującą o częstotliwości próbkowania dostarczonego do urządzenia sygnału cyfrowego. Dodatkowo z sensem i smakiem udało się projektantom rozplanować rozmieszczenie również podświetlanych na czerwono piktogramów przekazujących podstawowe informacje o aktywnym wejściu cyfrowym, zapętleniu, czy stanie pracy odtwarzacza, oraz dwuznakowego wyświetlacza udostępniającego swoje zasoby zarówno podczas odtwarzania płyt CD (nr. utworu), jak i pracy w trybie DACa (ilość Bitów). Co ciekawe zamiast zwyczajowego, dostępnego z poziomu pilota, bądź zlokalizowanego na samej jednostce roboczej przycisku regulację jaskrawości podświetlenia nie dość, ze umieszczono na ścianie tylnej, to jeszcze zastosowano miniaturowej wielkości gniazdo do obsługi którego przydatny okazuje się dołączony wraz z instrukcją i płytą CD ze sterownikami (dostępnymi również na stronie producenta) miniaturowy śrubokręcik. Coś czuję w kościach, że jest to próba przemycenia równie karkołomnych pod względem ergonomii rozwiązań, jakie pamiętam z urządzeń Thule.
Po obu stronach wspomnianego „bulaja” umieszczono już bez udziwnień, z lewej – przyciski funkcyjne, odpowiedzialne za wybudzanie/usypianie, wybór wejść i tryb prezentacji czasu a z prawej nawigacyjne.
Solidną, surową, acz zaskakująco ponacinaną pokrywę transportu podklejono delikatnym aksamitem, dzięki czemu użytkowni oszczędzono mało przyjemnego odgłosu zamykanej stalowej krypty a z drugiej zminimalizowano ewentualne interferencje pomiędzy nią a jednostką centralną. Warto zaznaczyć, ze dopiero zamknięcie „włazu” powoduje uruchomienie procedury wczytywania TOCa.Pod wspomnianym wiekiem ukryta jest coraz rzadziej spotykana nawet w najdroższych urządzeniach z ekstremów High-Endu – transport Philips CDpro2 LF zamontowany na solidnym aluminiowym bloku wspartym na sorbotanowych absorberach.
Ściana tylna, pomimo dość ograniczonej zarówno niekonwencjonalną bryła, jak i zbliżoną do standardów midi szerokością zdołała pomieścić nie tylko zdublowane (RCA/XLR) gniazda wyjściowe, ale również sekcję przyłączy cyfrowych w skład których weszły wejście i wyjście coaxialne, oraz gniazdo USB oferujące asynchroniczny przesył danych. Całość uzupełnia zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo sieciowe IEC i główny włącznik zasilania.

A teraz najważniejsze – brzmienie. Intrygująca szata wzornicza i hipnotycznie przyciągający wzrok zegarowy wyświetlacz nie były całe szczęście jedynymi atutami testowanego urządzenia. Ba, nawet pomimo całej swej absorbującej natury nie udało im się odciągnąć mojej uwagi od wielce intrygujących a w dodatku niezaprzeczalnie wysokich lotów doznań natury nausznej. Co prawda czuć było chęć osiągnięcia pełnej charmonii pomiędzy surowością a wyrafinowaniem, co można było obserwować już podczas wstępnych oględzin obudowy odtwarzacza, jednak w tym wypadku konstruktorzy poszli o krok a nawet dwa dalej. CDD-1 gra bowiem dźwiękiem tyleż neutralnym i naturalnym, co bezkompromisowym. Nie stara się w żaden sposób przypodobać, bądź omamić, otumanić słuchacza narkotycznymi oparami piękna i podkolorowanymi mrzonkami, lecz pokazuję piękno muzyki poprzez pryzmat jej autentycznego, pozbawionego pudru i postprodukcyjnego, photoshopowego bluru, surowej autentyczności. Od pierwszych taktów słychać bezpardonowość, szczerość i bezpośredniość. Tutaj nie ma miejsca na konwenanse, puszczanie oczka, czy granie pod publikę, lecz w zamian tego otrzymujemy prawdę i tylko prawdę nie tylko o samym nagraniu, ale i o umiejętnościach (bądź ich braku) ludzi za daną realizacją stojących. Krążki zrealizowane byle jak i nie wiadomo właściwie po co (względy wyłącznie finansowe, czyli tzw. skok na łatwą kasę, litościwie przemilczę) po jednym, góra dwóch utworach lądują na śmietniku bez nawet najmniejszych szans na rehabilitację. Za to nagrania potraktowane z należytym szacunkiem i troską, nawet te wymagające skupienia, bądź nawet pewnego przełamania wewnętrznego, podświadomego oporu, jak np. w przypadku „Polonium” Motion Trio, czy „Songs, Drones and Refrains of Death” George’a Crumba potrafią porazić nas swoim realizmem a poprzez właśnie tak silne doznania również i swoim surowym pięknem.
Całość przekazu ujęta jest w stalowy uścisk konsekwentnego dążenia do sedna i porządku. Każdy, nawet najmniejszy niuans, czy mikro wybrzmienie ma swoje ściśle określone i wręcz obsesyjnie pilnowane miejsce na obszernej, wzorowo wykreowanej we wszystkich wymiarach scenie muzycznej. Charakterystykę prezentowanego pasma można uznać za zadziwiająco, wręcz studyjnie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, płaską. Bez podkolorowań, górek i innych anomalii oddaje dokładnie to, co zostało zapisane na srebrnym krążku, bądź plikach. Skoro jest to odtwarzacz, bądź jak upierają się producenci przetwornik z transportem, to jego zadaniem jest odtwarzać/dekodować, a nie interpretować, bo od interpretacji jest słuchacz – odbiorca a nie urządzenie – element toru audio. Przy zbyt analitycznym, wykastrowanym z jakichkolwiek oznak muzykalności systemie CDD-1 może wypaść zbyt bezpośrednio a zarazem wyniośle i sztywno, lecz nie będzie to obraz Gato, a jedynie odbicie tego, jak gra reszta toru. Jednak w poprawnie skonfigurowanych setach owe dość mało zachęcające pozornie cechy charakteru pokażą swoje prawdziwe oblicze – nie odciskając nawet najdelikatniejszego piętna na sygnaturze brzmieniowej pozwalają na nad wyraz sugestywną i namacalną namiastkę obcowania z muzyką. Co ważne nie jest to granie bezduszne, przesycone beznamiętną analitycznością i sztucznym, charakterystycznym dla samplerów laboratoryjnym chłodem. Po prostu w estetyce grania Gato próżno doszukiwać się tak lubianych przez część słuchaczy odstępstw od neutralności, podbijania parzystych harmonicznych i zaokrąglania basu. Tutaj wszystko jest akuratne, adekwatne i idealnie, podobnie jak niezwykle precyzyjnie wykonana obudowa spasowane.
Szukając jakiś szerszych analogii przychodzi mi na myśl surowość i ponadczasowa bezkompromisowość szkockich whisky z destylarni zlokalizowanych na wyspie Islay, jak Ardbeg, Laphroaig, czy Kilchoman. Tam też nie ma miejsca na konwenanse i słodkie pleplanie, za to już po pierwszym łyku czuć pasję ludzi je wytwarzających i surowość otoczenia, w jakim powstawały.

Zwykło się mawiać, że wiara czyni cuda i góry może przenosić. W przypadku Gato Audio CDD-1 po prostu słychać, że wymienieni na wstępie panowie za nim stojący żarliwie i szczerze wierzą w to, co robią, jednak oprócz wiary opierają się w pierwszej kolejności na zdobytej podczas wieloletniej pracy w branży audio wiedzy. Wiedzy będącej jedynie środkiem, sposobem a nie celem samym w sobie, gdyż tytułowe urządzenie, spełniając wszelkie założenia natury inżyniersko – konstrukcyjnej, potrafi jak mało które przenieść słuchacza niesamowicie blisko centrum wydarzeń rozgrywających się na scenie tworzonej wokół niego za każdym razem, gdy tylko magiczna wskazówka rozpocznie wędrówkę po mlecznobiałym cyferblacie.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Audio Klan
Cena: 25 899 PLN

Dane techniczne:
Wejścia cyfrowe: coaxial S/PDIF, USB typ B – oba obsługujące sygnał do 24 bit / 192 kHz
Wyjścia analogowe: RCA, XLR (złocone Neutrik)
Wyjścia cyfrowe: 75 Ω coaxial S/PDIF
Napięcie wyjściowe: 2.2 V (RCA), 4.4 V (XLR)
Impedancja wyjściowa: 100 Ω (RCA), 200 Ω (XLR)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz ± 0.2 dB
THD+N: 0,002 %
SNR: 120 dB
Pobór mocy: Stand by <1 W, Max<60 W
Wymiary (S x W x G): 325 x 110 x 375 mm
Waga: 10 kg

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC:  Ayon Audio Sigma
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Gramofon: Transrotor Fat Bob S + ZYX R100
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Octave Phono Module
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI 5; Cayin CS-55 A; Gato Audio AMP-150
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gauder Akustik Cassiano
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: GigaWatt PF-2 + przewód Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R;ISOL-8 MiniSub Axis
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3; Audio Philar Platform Line Double III
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Obserwując rynek audio pod kątem rozpoznawalności poszczególnych marek przez pryzmat projektu plastycznego, zapytani nawet przypadkiem bez większego zastanowienia sypniemy z rękawa garść łatwo rozpoznawalnych na świecie propozycji, z pośród których nawet podczas najgłębszego snu wymienimy Mc Intoscha, czy Accuphase. Tacy wyjadacze nie muszą specjalnie się trudzić we wbijaniu potencjalnym nabywcom do głowy swojej oferty, gdyż wszystkie mechanizmy pozycjonowania urządzeń według bryły i designu załatwia oczywista kontynuacja, leżącej u zarania tych korporacji wizji protoplasty. Oczywiście ząb czasu wymusza niekiedy – na szczęście niezbyt inwazyjne – zmiany w wyglądzie, ale nie ma co się oszukiwać, to jest konieczna reakcja na oczekiwania rynku. A co robią nowo powstałe marki? Jedni stawiają na prostotę, wpisując się w obecnie panującą monotonną nijakość nowoczesnego wystroju wnętrz, przy dużym nacisku na efekt finalny urządzenia jakim jest dźwięk, inni zaś w odcinając się od otoczenia, przesadzają w udziwnieniach, skazując się niekiedy na banicję pośród mocno oderwanych od głównego nurtu fanów, a jeszcze inni, jak tytułowa marka, starają się wyważyć odmienność wizualizacji z ich rozpoznawalnością, kierując przy tym maksimum uwagi na możliwości soniczne. Takim to dość trywialnym, ale w dobie „Ataku klonów” z państwa środka bardzo na czasie wstępem chciałem przedstawić wszystkim znaną już od kilku lat na naszym rynku, lecz debiutującą w portfolio Audio Klanu z Warszawy duńską markę Gato, z jej jubileuszowym (30-to lecie) jak to w materiałach informacyjnych nazywają DAC-em z napędem CD, oznaczonych handlowym kodem CDD-1.

Jak zdążyłem już wspomnieć, tytułowa manufaktura, dążąc do serca klienta stara się zaskarbić jego dwa zmysły – wzroku i słuchu, nie popadając przy tym w zbytnią ekstrawagancję, tak wizualną – wyimaginowane kolorowo-świecące stwory audio-podobne, jak i sygnatury brzmienia –dziwne naleciałości degradujące jakość, okraszone tłumaczeniem chorej wizji konstruktora – co po całym procesie testowym śmiało mogę potwierdzić. Wartości natury sonicznej, przekażę w dalszej części tekstu, tymczasem przejdę do skrótowego opisu pracy sztabu, zajmującego się projektem plastycznym. A proszę mi wierzyć, jest o czym pisać. Próbując jedynie zasygnalizować wygląd bryły dostarczonego do testu urządzenia, jako absolwent edukacji o kierunku technicznym rzekłbym, że CDD-1 jest wypisz, wymaluj wariacją na temat matematycznego oznaczenia nieskończoności, jednak biorąc pod uwagę fakt sporego zaniedbania szkolnictwa w zakresie „królowej wszystkich nauk”, łopatologicznie powiem, że na występy dotarła przewrócona na bok ósemka. Co prawda pierwsze spotkanie z rzeczoną marką miałem już kilka lat temu, ale gdy tamten epizod nie pozostawił po sobie większych uniesień estetycznych, a to to spotkanie jawi się jako wysmakowana uczta dla narządu wzroku. I tak, będący grubym płatem drapanego aluminium przedni panel w swej centralnej części dzierży okrągły, imitujący kształt zegara z wieloma piktogramami i zajmującą centralne miejsce analogową wskazówką informator o stanie w jakim znajduje się urządzenie. Wspomniane mieniące się czerwienią ikonki (piktogramy) sygnalizują nam, czy w danym momencie słuchamy dostarczonego z zewnątrz sygnału cyfrowego – podświetla różne wartości w zależności od ich częstotliwości próbkowania, czy korzystamy z napędu płyt kompaktowych i wejścia lub wyjścia jest aktywne. Sama tarcza zegara otrzymała poświatę bieli, której intensywność za pomocą dostarczonego w komplecie plastikowego śrubokręta możemy skorygować do naszych potrzeb. Jednak dla wielu słuchaczy – wiem po sobie i reakcji klubowiczów warszawskiego klubu KAIM – najważniejszym atrybutem tego swoistego zegarka jest przypominająca miernik wskazówka, która dzięki swej wielofunkcyjności jest w stanie pokazać nam, ile utworów zawarto na płycie i w którym momencie danego kawałka lub całej kompilacji jesteśmy. Ja nie omieszkałem skorzystać z chyba najbardziej spektakularnego przyciągającego wzrok popisu, czyli podążaniu grota za mijającym czasem utworu, by na koniec wrócić do stanu zero i od początku piąć się ku górze. Ale wracajmy na ziemię. Oprócz wspomnianego wyświetlacza zegarkowego do pełnej kontroli nad urządzeniem od strony manualnej w płaszczyznę frontu wkomponowano sześć symetrycznie– po trzy – umieszczonych po jego bokach okrągłych guzików. Jak dla mnie przy niewątpliwej ekstrawagancji przedniego panelu ogólny spokój reszty jest bardzo pożądany i na szczęście w tym wypadku wprowadzony w życie. Obracając się dalej w temacie obudowy CD-ka z Danii, nie można pominąć będących podkreśleniem urody konstrukcji, oddających do otoczenia generowane wewnątrz  urządzenia ciepło radiatorów, które patrząc z boku wyglądają na płaskie żeberka, a w przekroju pionowym – od tyłu – są w kształcie litery „T”. Z uwagi na idealne licowanie owych chłodnic z metalowym przednim i tylnym panelem, wszystkie te części wykonano z tego samego materiału. Zanim przejdziemy do tylnej ścianki, będącej zbiorem wszelakiej maści wejść i wyjść, muszę pogratulować odważnego, ale wysmakowanego połączenia metalu z drewnem, co dość zgrabnie zrealizowano na górnym płacie obudowy, pokrytej ciemno-brązową odmianą egzotycznej okleiny o wysokim połysku. Jak widać, szyk zaplanowano w każdym calu. Z uwagi na konstrukcję top-loaderową odtwarzacza w przedniej części tej drewnianej płaszczyzny zaimplementowano uważany przez wielu audiofilów za najlepszy napęd CDpro2, a jako krążek dociskowy dostajemy kontynuujący lekką odmienność od nicości w postrzeganiu, ciekawy wizualnie również metalowy dekiel wielkości płyty kompaktowej. Jako dopełnienie opisu wyglądu i kompatybilności urządzenia wspomnę jeszcze o plecach naszego bohatera. Ten przeznaczony dla wymagającej wielofunkcyjności klienteli produkt pełniący rolę źródła w systemie audio, może pochwalić się zestawem przyłączy analogowych w formacie RCA i XLR, cyfrowych wejść S/PDIF i USB, a także gniazdem IEC i włącznikiem sieciowym. Nie wiem, czy moje ciągi myślowe w pełni oddadzą tak ciekawy projekt marki Gato, ale proszę mi wierzyć, jest na czym oko zawiesić.
             
Gdy ten nietuzinkowo wyglądający elektroniczny „biszkopt” wylądował w docelowej konfiguracji – podłączony do wolnego wejścia w moim przedwzmacniaczu, ułatwiając w ten sposób bezpośrednią konfrontację z dyżurnym setem, dałem mu niezobowiązującą kilku utworową rozgrzewkę. Po kontakcie organoleptycznym podczas implementacji w mój system pokładałem w nim duże pokłady nadziei, że to co widać na zewnątrz, w bezpośredni sposób przełoży się na efekt soniczny lub inaczej mówiąc, że co najmniej tyle samo sił jakie włożono w wizualizację i jakość użytych do tego celu materiałów, zostało zaprzęgnięte do sprawienia przyjemności wymagającemu osobnikowi, jakim jest audiofil. W tym momencie muszę się przyznać, że główna konfrontacja z moim setem poprzedzona była występami na wyjeździe w klubie KAIM, gdzie bohater dzisiejszego testu zdążył uzbierać kilka punktów akonto. Tamto spotkanie z teoretycznie znaną mi konfiguracją wypadło bardzo pozytywnie dla wszystkich wtedy obecnych znajomych. Co prawda przy głośniejszych poziomach dźwięku niektórzy narzekali na lekką manierę natarczywości, ale to prawdopodobnie było – co potwierdzał sam konstruktor kolumn – efektem zastosowania przetworników aluminiowych w całym paśmie przenoszenia – łącznie z kopułką średniotonową. Dla mnie nie było to aż tak inwazyjne, ale każdy ma swój punkt odniesienia i należy się z tym grzecznie zgodzić, a nie kruszyć kopii w tej materii. Abstrahując od wspomnianej przypadłości – dla nielicznych – odtwarzacz Gato zagrał bardzo otwartym i konturowym dźwiękiem z ciekawą, bo dość nasyconą średnicą. Co prawda stacjonujący w klubie Ancient Audio Lektor IV bryluje w tym temacie zdecydowanie lepiej, ale należy oddać honor przybyszowi z Danii, ponieważ ścigał się z urządzeniem z lampą elektronową na wyjściu, co w pewien sposób promuje centralną część widma akustycznego. Ale patrząc na to z perspektywy czasu – unikam szybkich analiz na poczekaniu, obecnie bliżej mi do potencjału testowanej konstrukcji niż zbytniego ugładzania dla przyjemności, za co jeszcze niedawno położyłbym rękę na stół. Niestety człowiek się zmienia i jego gusta również. A może to efekt osłuchania z wieloma konfiguracjami, co po jakimś czasie przełożyło się na przyswojenie ogólnoświatowego trendu, nadal przyjemnego, ale nieco ostrzej rysowanego spektaklu muzycznego. Pewnie to drugie jest bardziej prawdopodobne, ponieważ prawie wszystkie przynoszone przeze mnie sprzęty odbierane są przez klubowiczów w podobny sposób, czyli oderwane od siebie bezduszne dźwięki, stawiając za wzór stały od kilku lat gęsty, zgrany klubowy set. Coś w tym chyba jest, że zasiedzenie jest przyczyną opóźnienia w przyswajaniu ogólnej tendencji w branży. Niemniej jednak idąc tropem zadowolenia wszystkich, Duńczyk dawał wyraźnie do powiedzenia, że rysunki pędzelkiem nie są w jego typie i podawał na wszystko może nie cięte skalpelem, ale w dość ostrych konturach, sygnalizując nastawienie na czytelność każdego z podzakresów akustycznych. Dla mnie osobiście tamto spotkanie było sporym  sukcesem sonicznym. Dlaczego tylko sporym? Niestety, mimo, że bywam w klubie co tydzień, są to mitingi 3-4 godzinne często w takcie rozmów towarzyskich, bez napinania na wiążące wnioski, dlatego korzystam z nich jak z mapy drogowej przed punktem docelowym, czyli własną referencją, a tutaj już nie ma przebacz. Każde niedociągnięcie będzie wypomniane, ale zdaję sobie oczywiście sprawę, że dany nie do końca wpisujący się w moje gusta niuans, dla kogoś innego jest woda na młyn zwany nirwaną. Cóż, taki los.
 
Przechodząc do meritum, czyli starcia z Reimyo, z czystą przyjemnością potwierdziła się moja pozytywna ocena Duńczyka, gdyż dość wyraźnie pokazał, że do malowania prezentowanego przez siebie świata nie używa mającego nieco rozmyte krawędzi przyboru, tylko rysika o dość zwartej kresce. To oczywiście przekłada się na czytelność każdego z dźwięków, która w podobnej estetyce całego pasma może być czasem odebrana jako mało muzykalna, jednak próbując prześledzić wartości soniczne dotychczas stacjonujących u mnie testowanych urządzeń, utwierdzam się w przekonaniu, że fraza z kultowego filmu „Miś”: – „to jest słuszna koncepcja” oddaje obecnie panujący trend świata audio, którym również podąża nasz bohater. Oczywiście przesadzenie z tymi dobrodziejstwami raczej zaszkodzi, niż pomoże, ale w tym przypadku wszystko było umiejętnie skalkulowane. Jak to zwykle bywa, odsłuch zacząłem od spokojnego materiału, który dość jednoznacznie miał pokazać, czy w całej tej pogoni za informacjami zawartymi na płycie, skandynawscy konstruktorzy nie popadli w natarczywość. I tutaj z pomocą przyszła mi wytwórnia ECM, która będąc oficyną cyzelującą każdy zarejestrowany dźwięk, bez problemu obnaży próby zbyt ambitnej realizacji pomysłu: gęsto, konturowo i bardzo czytelnie. Oczywiście to jest cel do którego świadomie dążę, ale ramy jakie sobie założyłem, nie pozwalają na przekroczenie punktu ”G”, czyli że tak powiem pułapu latających żyletek. Gdy zapoznawałem się z duńskim pojęciem czytelności, dość szybko okazało się, że mam bardzo ładnie skrojoną na miarę kopię mych standardów. Oczywiście nie było to przełożenie jeden do jeden, ale bliskość celów i próba ich osiągnięcia była niezaprzeczalna. A było to tak. Zaczynając od sposobu prezentacji sceny muzycznej, z dużym zadowoleniem przyjąłem fakt jej szerokości i głębokości, co dawało poczucie bezgranicznego oddechu dobiegającej do mych uszu muzyki. Artyści czytelnie osadzeni w tym bycie, zdawali się mieć nieograniczone miejsce do swoich ewolucji instrumentalnych w szybkich frazach free-jazzowych. Kenn Wandenmark z zespołem w kompilacji krakowskiej oficyny „Alchemia” wypadł bardzo przekonująco, nie tylko za sprawą swoich umiejętności operowania instrumentem z grupy drewnianych jednak zbudowanym z bijącej najczęściej złotem blachy saksofonem, ale także dzięki misternie dokładnemu rysowaniu wszystkich ekwilibrystyk przez źródło z Danii. Poprzez konturowo podany zakres basu – o dziwo solidnie podbudowanego, ale bez najmniejszego spowolnienia, poprzez ciekawie bo nie przegrzaną, a barwną, naładowaną emocjami średnicę, po skrzącą iskierkami górę naszym uszom ukazuje się dla wielu nieobeznanych słuchaczy szaleńczy, a będący majstersztykiem dla smakoszy wyśmienicie nagrany  i wybrany z kilku koncertów krążek mistrza w akcji. Dodatkowym smaczkiem jest umiejętne podkreślenie przez realizatora faktu zgrania wszystkiego w małym klubie, co tylko podnosi wartość tej produkcji. Próbując wyobrazić sobie ten materiał w estetyce zbytniej gładkości i naleciałości mocnego osadzenia w średnicy, obawiam się, że byłby zbytnio okrzesany, w żaden sposób nieprzystojący temu stylowi muzycznemu koncert. Nie mówię, że byłoby to niestrawne, ale dalekie od zamierzeń występujących muzyków. Po tej dawce mocnego grania na instrumentach akustycznych, zapragnąłem, a wręcz musiałem przetestować właściwości dźwiękowe odtwarzacza Gato – żywość w rysowaniu źródeł pozornych – z materiałem opartym o sztuczne twory bezdusznych syntezatorów i w napędzie wylądowała grupa Depeche Mode z albumem „Exiter”. Wychowałem się na tej grupie, ale jej obecne instrumentarium jest na tyle wymagające od urządzeń audio, że czasem lekko uśredniający cały przekaz produkt jest w stanie dać nam więcej przyjemności niż zbytnio wyrafinowana w tym zakresie propozycja sprzętowa. I tutaj znowu muszę oddać honor inżynierom z Danii, gdyż tak zachwalana przeze mnie bezkompromisowość w oddaniu czytelności i oddechu, nie zachwiały odczucia przyjemności w słuchaniu tego krążka. Oczywiście na pewno znajdą się płyty, które zostaną brutalnie obnażone jako mierne pod względem realizacyjnym i wylądują na niezbyt często penetrowanych półkach naszych zbiorów, ale jeśli ktoś szuka przyjemności w prawdzie nagranej na płycie, musi mieć pełną świadomość, że to jest Palec Boży, dla po macoszemu potraktowanych wydań. Niestety taka jest prawda i nic jej nie zmieni. Jedyną możliwością naciągnięcia jej do swoich potrzeb, jest niestety posiadanie niezbyt wyrafinowanego w czytaniu wszystkich informacji na płycie źródła, które stoi w opozycji do testowanego Gato CDD-1.

Jako ostatnią myśl nie mogę napisać nic innego jak tylko to, że spotkanie potencjalnego klienta z opisywanym urządzeniem, jeśli tylko będzie na tyle wyedukowanym by docenić umiejętności rysowania bytu międzykolumnowego, zakończy się spektakularnym opadem szczęki na podłogę. Ta niepozorna konstrukcja jest kilerem dla wielu źle zrealizowanych płyt, co oczywiście nie oznacza ich efektownego lądowania na śmietniku, tylko wzięcie na barki porażki masteringowców w procesie obróbki materiału źródłowego. Ale przecież wszyscy dążymy do pełnego informacji realizmu płynących do naszych uszu dźwięków, co w zaskakującym nawet dla mnie stopniu jest w stanie zapewnić nam tytułowy odtwarzacz. Mocno odciskający swój wizerunek projekt plastyczny wespół z wysokim poziomem prezentacji wartości sonicznych, są w stanie zauroczyć nawet tak wymagającego tetryka jak ja, dlatego po swoim i klubowym (KAIM) pozytywnym odbiorze Duńczyka, sugeruję zapoznać się z marką Gato w procesie poszukiwania nirwany, a może okazać się, że ten teoretycznie ciężki do osiągnięcia stan, może zaoferować nam taki niepozorny „biszkopt”.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sek
cja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio; Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX, platforma antywibracyjna Audio Philar
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”