Opinia 1
Unosząc się na fali entuzjazmu wywołanego kontaktem z dopiero co recenzowanymi czeskimi monstrami Block Audio tym razem na warsztat wzięliśmy również dzielone, lecz nieco mniej absorbujące zarówno pod względem gabarytowym, jak i finansowym konstrukcje. Ponadto pozostając nadal w kręgu europejskiej spuścizny kulturowej z Ołomuńca przenosimy się do Berlina, czyli siedziby marki Audionet. Co prawda z Warszawy do obu ww. destynacji przy odrobinie szczęścia można dotrzeć samochodem w przeciągu 6h, lecz tak jak poprzednio skorzystaliśmy z opcji pełni szczęścia i zamiast podróży wybraliśmy wariant odsłuchu we własnych systemach praktycznie nie ruszając się z kanapy. I tym oto sposobem przez kilka ostatnich tygodni we właściwy sobie sposób mogliśmy znęcać się recenzencko nad przedwzmacniaczem PRE I G3 i stereofoniczną końcówką mocy AMP I V2 wspomnianego Audioneta.
Nie da się ukryć, że pojawienie się tytułowej niemieckiej „dzielonki” jest całkiem logicznym rozwinięciem naszej przygody z berlińską marką, którą zapoczątkowała wszystkomająca integra DNA I. Dlatego też przy opisie szaty wzorniczej warto wspomnieć zarówno o charakterystycznej, firmowej surowości, jak i o pewnym ukłonie w kierunku oczekiwań rynku, gdyż przy składaniu zamówienia ponownie otrzymujemy możliwość wyboru koloru frontów (czarne, bądź utrzymane w naturalnej kolorystyce szczotkowane aluminium), jak i barwy diod/wyświetlaczy (błękitne lub czerwone). Krótko mówiąc decydując się na Audionety szanse na to, że będą pasowały do już posiadanych przez nas urządzeń okazują się całkiem spore i jak widać na załączonych zdjęciach do nas dotarła czarno-czerwona kombinacja.
Przystosowany do podłączenia dodatkowego zewnętrznego zasilacza (EPX lub EPS G2) przedwzmacniacz PRE I G3 jest dość płaskim urządzeniem o nienarzucającym się wzornictwie i prostej formie. Szczotkowany aluminiowy front zdobi jedynie centralnie umieszczony dwuwierszowy wyświetlacz nad którym wydrukowano nazwę producenta a pod model. Za sterowanie odpowiadają cztery, symetrycznie rozmieszczone względem displaya przyciski, z czego lewa para odpowiada za włączenie i wejście do menu a prawa za nawigację, wybór źródła oraz regulację głośności, czy innych nastaw. Oczywiście zmiany nazwy poszczególnych wejść, czy też ustawienia ich w tryb bypass, offsetu, poziomu jaskrawości wyświetlacza, etc. są jak najbardziej możliwe. W komplecie znajduje się również masywny, aluminiowy i całkiem ergonomiczny pilot, co jak zdążyło nauczyć nas doświadczenie nawet na tym pułapie cenowym wcale nie jest normą, więc z recenzenckiego obowiązku z radością o tym informujemy.
Płyta górna posiada perforację o sporej powierzchni, przez którą „ucieka” nie tylko ciepłe powietrze, lecz również dość spektakularna łuna unosząca się znad umieszczonych na płycie PCB diod. Za to ściana tylna to już zupełnie inna bajka. Patrząc od lewej mamy bowiem zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC, zacisk uziemienia i pięciopinowy interfejs dla zewnętrznego zasilacza, trigger, parę wyjść systemowej magistrali Audionet Link i … gniazdo słuchawkowe. Dalej jest już bardziej konwencjonalnie, gdyż sekcja wyjść liniowych obejmuje dwie pary RCA i jedną parę XLR a od części z interfejsami wejściowymi dzieli ją niewielka ramka zajęta przez trzy pary RCA odpowiedzialnych za obsługę monitoringu i wyjście na zewnętrzny rejestrator. Wejść jest sześć – para XLRów i pięć par RCA, co nawet w bardzo rozbudowanych systemach powinno okazać się wystarczające.
Przy pierwszym uruchomieniu przedwzmacniacza warto obserwować to, co dzieje się na wyświetlaczu, gdyż producent zadbał o to, by gdy polaryzacja wpiętego w niego przewodu zasilającego jest błędna pojawiła się stosowna informacja „Attention: Mains Phase incorrect!”. Kolejną ciekawostką jest również efekt delikatnego przemieszczania się wyświetlanych informacji w obrębie displaya. Chodzi bowiem o to, że gdy przez dłuższą chwilę wyświetlane parametry nie ulegają zmianie, to cały blok informacyjny co kilkadziesiąt sekund zmienia swoje położenie przeskakując o kilka „pikseli”.
Końcówka mocy AMP I V2 to szczyt minimalizmu. Jej front może pochwalić się jedynie linią delikatnego podfrezowania na której umieszczono tylko chromowany włącznik i niewielką diodą wskazującą na stan pracy. W centrum szczotkowanej płyty czołowej nadrukowano jeszcze nazwę producenta i model, ale trudno uznać to za jakiś wyszukany zabieg stylistyczny. Konwencjonalne boki zastąpiono potężnymi, dość ostro zakończonymi radiatorami, które wspomagają w odprowadzaniu ciepła z wnętrza korpusu gęste nacięcia na płycie górnej. Panel tylny, jak to w końcówkach bywa niby nie przynosi niespodzianek, gdyż znajdziemy tam pojedyncze terminale głośnikowe wejścia liniowe, interfejsy dla Audionet Link i gniazdo zasilające, jednak przynajmniej u mnie wywołuje pewne zdziwienie mieszające się z poczuciem niedosytu. Chodzi o to, że producent zaimplementował jedynie wejścia w standardzie RCA „zapominając” o XLRach. Owe ambiwalentne uczucia przechodzą jednak w niepamięć w momencie, gdy zaglądamy w jego trzewia. Pierwsze co przykuwa uwagę w tej konstrukcji Dual Mono to monstrualnej wielkości rondel ekranujący dwa 700 VA toroidy tuż obok którego przycupnęło małe 80 VA również toroidalne trafo odpowiedzialne za obsługę stopnia wejściowego. Podobnie piorunujące wrażenie robią cztery, przypominające literatki kondensatory o łącznej pojemności 188,000 µF.
I jeszcze tylko drobna uwaga natury użytkowej. Zarówno końcówka, jak i przedwzmacniacz dość zauważalnie nagrzewają się podczas pracy, więc w tym momencie w pełni zgadzam się ze wskazówkami podanymi przez producenta w instrukcji zakazującymi stawiania jednego urządzenia na drugim. Nie dość, że tzw. „wieże” już dawno wyszły z mody to jeszcze tego typu praktyki podgrzewania a czasem wręcz „smażenia” ustawianych na końcówce, lub preampie pozostałych elementów toru dość drastycznie skracają żywot elektroniki.
Już na wstępie części poświęconej walorom sonicznym testowanej amplifikacji i uprzedzając nieco fakty proponuję stereotypy o dość surowym, technicznym graniu opartym na podbitych skrajach pasma elektroniki powstałej na zachód do mającej swoje źródło w Powiecie Ołomuniec (vide BLOCKAUDIO) Odry włożyć między inne bajki z mchu i paproci. Powód jest ewidentny i oczywisty, gdyż o brzmieniu Audionetów można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest techniczne. Oczywiście jednymi z jego głównych cech są niesamowita motoryka i kontrola, ale oparte na barwie i muzykalności.
Nawet na thrashmetalowym albumie „Submission For Liberty” australijskiej formacji 4 Arm szorstkość i potęga gitarowych riffów wcale nie oznaczała osuszenia przekazu, gdyż z powodzeniem określić można go było jako soczysty i krwisty niczym dobrze przyrządzony stek. Jednak aby taki stan osiągnąć należało się trochę postarać i pokombinować z okablowaniem sygnałowym, bowiem o ile używane przeze mnie przewody głośnikowe i zasilające z powodzeniem można określić mianem „gęstych” i mocno osadzonych w barwie, to już z racji tego, że nie miałem możliwości podpiąć XLRów Organic Audio pomiędzy pre a końcówkę musiałem wygrzebać coś sensownego na RCA. Koniec końców skoczyło się na nowozelandzkim srebrze, czyli Antipodes Audio Katipo, gdyż z miedzianymi Neotechami, oraz Sonics Modigliani NF całość traciła na blasku i żywiołowości. Jednak w optymalnym set-upie wszystko było w jak najlepszym porządku. Najwyższe składowe zajadle atakowały me uszy, ale nie była to nadinterpretacja testowanej elektroniki, lecz obraz w pełni zgodny z zamysłem muzyków, realizatorów oraz stan faktyczny zapisany na płycie. Tam gdzie miało być napastliwie i na granicy bólu, to było a tam gdzie lirycznie – otwierający album fortepian, to słodycz dawało się niemalże jeść łyżkami.
Zanim jednak zacznę dzielić włos na czworo pozwolę sobie jeszcze nieco poeksplorować kwestię barwy, gdyż w przypadku Audioneta, czyli patrząc przez pryzmat stereotypów, zimnego tranzystora, powinniśmy mieć do czynienia bądź z szorstką suchością, bądź ze zbytnią gęstością otulającą całość namoczonym w miodzie kocem. Tymczasem tytułowe combo postawiło na neutralność, która jak się okazało po rozkompletowaniu zestawu była sumą lekkiego odchudzenia przedwzmacniacza i lekkiego przesycenia końcówki. Summa summarum wyszło jednak świetnie i jeśli tylko nie mamy ataku audiophilii nervosy nie ma za bardzo sensu zaburzać tej równowagi. Świetnie było to słychać na dwóch fenomenalnych hybrydowych krążkach SACD/CD „The Devil’s Trill” Palladians i „Dixit Dominus” Jordi Savalla. O ile pierwsza pozycja – sonaty Tartiniego to przykład surowej realizacji nad wyraz realistycznie oddającej chropowatą sygnaturę instrumentów smyczkowych o tyle druga jest po prostu majstersztykiem synergii niewielkiego składu i grających pierwsze skrzypce uduchowionych wokaliz. Więcej tętniącej życiem tkanki jest oczywiście na drugim krążku i Audionety informują o tym z wrodzoną prawdomównością, przy czym ograniczają się właśnie li tylko do informowania, ocenę pozostawiając samemu słuchaczowi. Podobnie jest z akustyką, którą oba nagrania dość diametralnie się różnią, co z jednej strony świetnie podkreśla różnice w aparacie wykonawczym a z drugiej sam sposób realizacji. Nie ma zatem problemu z uśrednianiem i jak to czasem bywa graniem wszystkiego na jedno kopyto mylonego z „własną sygnaturą” testowanych urządzeń.
Równie przekonująco wypadł bardziej syntetyczny materiał i to począwszy od mocno zakorzenionego w Jazzie „Switch” Nilsa Pettera Molværa na „Ray Of Light” Madonny skończywszy. Ponadprzeciętna dynamika spektaklu i permanentny zamordyzm stosowany w relacjach z trudnymi do poprawnego wysterowania kolumnami sprawiały, że nawet najbardziej gęste i obfitujące w niemalże infradźwiękowe pomruki fragmenty oddawane były z pełną mocą i bez najmniejszych oznak kompresji. W dodatku niemiecka amplifikacja była w stanie niejako wyciągnąć na powierzchnię słyszalności na tyle zauważalną dawkę niuansów, że pierwsze odsłuchy z jej użyciem przypominały nie tyle przypominanie sobie znanych niemalże na pamięć nagrań, co w pewnym sensie odkrywanie ich na nowo, lecz nie w ujęciu globalnym, lecz w sferze tego, co do tej pory znajdowało się w cieniach i po prostu nam umykało.
Wchodząc na wyższą półkę oferty Audioneta wyraźnie widać jaką drogę, kierunek ewolucji wybrał niemiecki producent. W porównaniu ze wspomnianą we wstępie integrą DNA I dzielona amplifikacja PRE I G3 + AMP I V2 oferuje zdecydowanie większy wolumen dźwięku, zaskakującą na tych pułapach cenowych kontrolę nad kolumnami, lepszą dynamikę i to zarówno w skali mikro, jak i makro a przy tym oczywistą możliwość modelowania efektu finalnego odpowiednim doborem okablowania. Krótko mówiąc same zalety i tyko jeden niewielki minusik – za brak XLRów. Ale jak to było w ostatniej scenie „Pół żartem, pół serio” było – „nobody’s perfect!”
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Octave V110 na KT150
– Końcówka mocy: Ayon Spirit PA
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Stali bywalcy naszego portalu z pewnością przypominają sobie stosunkowo niedawne bo lipcowe spotkanie z ciekawie wypadającym w końcowych wnioskach, ukrywającym się pod kryptonimem DNA1 produktem prezentowanej dzisiaj marki. Tak tak, mowa o niemieckim Audionecie, który poprzednio mocno podgrzewając atmosferę wyposażonym w funkcję przetwornika cyfrowo-analogowego i streamera wzmacniaczem zintegrowanym tym razem przybył w moje progi pod postacią dzielonego tandemu pre-power. To świadomy ruch dystrybutora, który nie wykładając kart w pierwszym podejściu zdaje się stopniować napięcie, jednak gdy za poprzednim komponentem, nawet w przypadku jakiegokolwiek niedociągnięcia, stała duża funkcjonalność, to wędrówka w górę cennika i podzielenie wzmocnienia na dwie części natychmiast winduje wstępne oczekiwania przed-testowe w rejony osiągalne tylko dla nielicznych. I wiecie co, gdy w większości takich wypadków w formułowaniu wstępnych wniosków mam pewne obawy, to gdy moi Japończycy stanęli naprzeciw Niemców, jakiś wewnętrzny stan ducha nawet przez moment nie zachwiał moim przekonaniem, że będzie co najmniej dobrze. Może nie pójdą łeb w łeb, ale interesująco wypadające pierwsze dobre wrażenie podczas boju z przywoływaną na początku integrą pozwalało zachować spokój również w kwestii dzielonki. Zatem, gdy bardzo wstępny rys dzisiejszego spotkania został nakreślony, z dużą przyjemnością zapraszam Was na kilka spostrzeżeń testowych na temat dzielonej amplifikacji PRE I G3 + AMP I V2 niemieckiej marki Audionet, o przybycie której zadbał dystrybutor CORE TRENDS.
Temat wizualizacji testowanych dzisiaj produktów rozpocznę od przedwzmacniacza liniowego, który będąc stosunkowo cienkim plastrem resztą wymiarów (szerokość i głębokość) oscyluje wokół typowego komponentu audio. Patrząc na załączone fotografie i szukając słów na oddanie myśli jaka przyświecała konstruktorom obydwu urządzeń, z pełną świadomością można powiedzieć, iż projekt plastyczny opiera się na wizualnym minimalizmie. Nie wiem, jaki jest Wasz stosunek do wyglądu komponentów audio, ale wbrew pozorom, to dla wielu użytkowników jest bardzo ważnym, a czasem nawet determinującym zakup zagadnieniem. A jak radzi sobie z tym Audionet? No cóż, front pre bez przeładowania manipulatorami oferuje jedynie po dwa przyciski funkcyjne na każdej z flanek, w centralnie zaimplementowanym wyświetlaczu odczytujemy mieniące się ciemną czerwienią piktogramowe informacje o stanie urządzenia, a nad i pod rzeczonym okienkiem zapoznajemy się z nazwą marki i modelem urządzenia. Idąc ku tyłowi wyraźnie widać, iż dach jest mocno wentylowany, a w swych elektrycznych trzewiach 1G3 funduje nam swoistą feerię współgrających kolorystycznie z wyświetlaczem krwistych diod. Plecy zaś spełniając założenia funkcji przedwzmacniacza przyjmują i oddają analogowe potoki informacyjne w standardzie RCA i XLR uzupełniając przy tym ofertę złączową o serię terminali AUDIONET LINK, EPS, zacisk uziemienia i zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające.
Jeśli zaś chodzi o końcówkę mocy, to trochę dziwnym wydaje się być brak terminali XLR, co potencjalnego użytkownika skazuje na wykorzystanie jedynie portów RCA. Ale proszę się nie przejmować, gdyż z dwojga złego lepiej tak, aniżeli szkodliwie symetryzować i de-symetryzować sygnał. Puentując wizję tylnego panelu naszego piecyka należy wspomnieć dodatkowo o pojedynczych terminalach kolumnowych, złączach AUDIONET LINK i gnieździe zasilającym. Przemierzając bryłę końcówki ku frontowi widzimy podobnie do przedwzmacniacza solidnie wentylowaną górną część obudowy, wielkie radiatory w funkcji bocznych ścianek a na panelu przednim jedynie diodę sygnalizującą działanie i przycisk inicjacji pracy. Zamykając temat opisowy naszych bohaterów chciałem wszystkich ostrzec przed nonszalanckim podchodzeniem do procesu logistyki końcówki mocy, gdyż może gabarytami zewnętrznymi tego nie zdradza, ale uwierzcie mi na słowo, jest pieruńsko ciężka.
Dzisiejszy, składający się z dwóch skrzynek bohater podczas mojej zabawy w ocenianie pokazując się w dwóch różnych systemach tym razem swoje podboje testowe rozpoczął od starcia z redakcyjnym Japończykiem, by występami w warszawskim KAIMIE postawić jedynie przysłowiową kropkę na „i”. To co prawda nieco inna niż zazwyczaj kolejność, ale w żaden sposób nie burząca ogólnego odbioru jakościowego. Zatem, jak wypadł w starciu z samurajem? Powiem szczerze, że bardzo dobrze. Grał dźwiękiem równym i ciepłym z solidną dawką masy nie tracąc przy tym nadmiernie tak ważnego dla materiału muzycznego oddechu. Owszem, sama iskra w górnych rejestrach w stosunku do wzorca była jakby mniej błyszcząca, a niższy środek nieco obfitszy, przez co delikatnie cierpiała selektywność dźwięku, ale nie odbierałem tego jako wady samej w sobie, tylko pewien sznyt brzmieniowy. I gdyby ktoś z czytelników postanowił kręcić nosem, odsyłam go do poszczególnych lig cenowych, w jakich obracają się konfrontowane dzielone wzmocnienia, co natychmiast tłumaczy zaistniałe różnice. Dlatego też proszę uwierzyć mi na słowo, było dobrze, gdyż przy dobrym osadzeniu w masie i kolorze owe najwyższe tony idealnie wpisywały się w ogólny pomysł na dźwięk. Co ważne, również prezentacja wirtualnej sceny muzycznej bardzo dobrze odwzorowywała zamierzenia realizatora dźwięku, co wyraźnie słychać było na wycyzelowanych realizacjach muzyki dawnej. Gdy zgrabnym tekstem doszliśmy do konkretnych realizacji płytowych, kontynuując temat twórczości barokowej rozpocznę od Johna Pottera i jego kompilacji „Romania”. Cóż, chcąc nie chcąc ta płyta bardzo pomogła zestawowi Audioneta. Wykorzystane w niej instrumentarium i wokaliza w ogóle nie potrzebowały nadmiernie rozbuchanego wszechobecnego np. w jazzie doświetlenia blach perkusisty. Zniewalająco śpiewający pan Potter na swoim krążku oprócz ciekawego recitalu gardłowego zaproponował mi fantastycznie brzmiący klarnet basowy, który dzielnie wspierały skrzypce, gitara barokowa i saksofon. To była feeria niekończących się z mojej strony bisów. Nie śmiejcie się, gdyż potrzebowałem kilku przełączeń, by utwierdzić się w przekonaniu, że jednak mój zestaw oferuje coś więcej, a to wyraźnie daje do zrozumienia, iż Niemcy nie brylują jedynie w obietnicach dobrego dźwięku, tylko go realizują. Chyba nie muszę dopisywać tak oczywistych zdarzeń muzycznych jak wierne oddanie lokalizacji poszczególnych źródeł pozornych na pokazanej z rozmachem posadce kubatury kościelnej. I gdybym miał ponarzekać, przyczepiłbym się jedynie – uprzedzam, że się wyzłośliwiam – do oddania współpracującego z muzykami pogłosu kościoła. Naturalnie był wszechobecny, powiem więcej, zdecydowanie lepszy – bo prawdziwszy – od prezentowanych przez wspomagające niektóre urządzenia do generowania dźwięku układy DSP, ale w ocenie jeden do jeden z Reimyo za sprawą przywołanej wcześniej mniejszej selektywności najwyższych i średnich tonów słychać było szybsze jego wygaszanie. OK., ponarzekałem. Przejdźmy zatem do nieco mniej fizjologicznej muzyki spod znaku MASSIVE ATTACK „Mezzanine”. Masa, drajw i w moim odczuciu niecierpiące na przygaszenie światła na scenie wszelkie przestery pokazały, że dla zestawu pre-power zza naszej zachodniej granicy nie ma rzeczy nie do odtworzenia. Co więcej, swoją swobodę w tym zakresie pokazywał w pełnej skali głośności, co przy całej przyjemności przyjmowania takiej ilości decybeli sprawiło, iż po tej pozycji płytowej musiałem zrobić sobie dłuższą przerwę w odsłuchach. Człowiek na stare lata czasem dziecinnieje i sam sobie robi krzywdę, ale jeśli ten proces przynosi tyle zadowolenia, to czemu nie? Zbliżając się ku końcowi sparingu domowego przywołam jeszcze twórczość rockowej grupy Coldplay z jej krążkiem „X&Y”. Tutaj podobnie do muzyki dawnej, poza paroma drobnymi niuansami nie miałem większych zastrzeżeń. Wokal bardzo dobry, gitary ciężkie, barwne, jedynie stopa perkusji lekko rozmyta, a blachy zbyt szybko gasły. Ale nie obawiajcie się, te artefakty można wyłapać jedynie w bezpośrednim starciu, a nawet jeśli coś wypunktujecie, gwarantuję Wam, że podczas występującego na znajdującej się na drugiej pozycji balladzie, za sprawą pełnego magii głosu artysty, fortepianu i sekcji skrzypiec odlecicie na Marsa. A jeśli chodzi o resztę projektów muzycznych tej kompilacji, obronią się spójnością muzykalnego grania, a chyba w naszej zabawie o to właśnie chodzi.
Puentując tę potyczkę testową przywołam jeszcze prezentację w klubie. Teoretycznie większość obserwacji się pokrywała, ale o dziwo przekaz w KAIMIE w stosunku do mojej układanki wydawał się być rozjaśnionym. Dlatego, jak to zwyczajowo bywa, nie obyło się bez krosowych zmian przedwzmacniaczy i końcówek pomiędzy gośćmi i gospodarzami. Wynik? Okazało się, że za owo rozjaśnienie odpowiadało pre Audioneta, a końcówka z liniówką KAIM-ową była ostoją dobrze kontrolowanej masy, muzykalności. Nie wiem do końca, jak te dwie różne prezentacje możliwości niemieckiego zestawu dokładnie interpretować – mówię o boju domowym i klubowym, ale sądzę, że sprawa rozbiła się o okablowanie. To był nadal ten sam muzykalny set, tylko pokazany w innej konfiguracji, czego zdroworozsądkowo analizując można było się spodziewać. Niestety nikt nie powiedział, że zabawa w audio będzie konfiguracyjną sielanką, czego przykład na własnej skórze miałem okazję doświadczyć.
Kolejny produkt marki Audionet i kolejna dobra odsłona. Co prawda w dwóch różnych zestawieniach zaprezentował się z trochę innej strony, ale jak wynika z relacji, nie były od siebie drastycznie różne. Zestaw PRE I G3 i AMP I V2 przez cały proces testowy przetrwał w estetyce muzykalności fundując jedynie delikatne różnice w doświetleniu sceny muzycznej. Gdybym miał typować potencjalnego klienta dla tytułowej marki, bez najmniejszych problemów powiedziałbym, że aby z występującymi dzisiaj Niemcami odnieść porażkę, trzeba by mieć naprawdę bardzo zmulony zestaw. Dlatego też, bez względu na osadzenie w masie Waszego zestawu możecie być spokojni o co najmniej ciekawy wynik mariażu z nimi, a jak to dokładnie wypadnie, niestety musicie przekonać się w osobistym starciu.
Jacek Pazio
Dystrybucja: CORE trends
Ceny:
Audionet PRE I G3: 21 668 PLN
Audionet AMP I V: 30 446 PLN
Dane techniczne:
PRE I G3
Pasmo przenoszenia: 0 – 3,000,000 Hz (-3 dB)
Zniekształcenia THD + N: -110 dB @ 20 Hz to 20 kHz @ Vin=4.5 Vrms
Odstęp sygnał/szum: 120 dB @ 1kHz @ Vin, max
Szybkość narastania: 10 V/µsec
Separacja kanałów: 100 dB @ 20 kHz
Separacja wejść: 108 dB @ 20 kHz
Max. napięcie wejściowe: 5 Vrms
Impedancja wejściowa: 82 kΩ RCA, 15 kΩ XLR
Max. napięcie wyjściowe: RCA 8 Vrms, XLR 16 Vrms, słuchawki 8 Vrms (max. wzmocnienie 6 dB)
Impedancja wyjściowa: 22 Ω, słuchawki 47 Ω
Pobór mocy: < 1 W stand by, max. 50 W
Wymiary (S x W x G): 430 x 700 x 310 mm
Waga: 6 kg
AMP I V2
Moc wyjściowa: 2 x 200 W / 8 Ω,2 x 300 W / 4 Ω, 2 x 450 W / 2 Ω, 1 x 600 W / 8 Ω (zmostkowany), 1 x 900 W / 4 Ω (zmostkowany)
Pojemność filtrująca: 188,000 µF
Pasmo przenoszenia: 0 – 300,000 Hz (-3 dB)
Współczynnik tłumienia (Damping Factor przy 100 Hz): > 10,000
Separacja kanałów: > 100 dB / 1 kHz
Zniekształcenia THD + N: < -102 dB / 1 kHz, 35 W / 2 Ω, 20 Hz – 20 kHz
Odstęp sygnał/szum: > 106 dB / 10 Veff
Impedancja wejściowa: 37 kΩ, 220 pF
Pobór mocy: max. 1,500 W
Wymiary (S x W x G): 430 x 175 x 315 mm
Waga: 28 kg
System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: ABYSSOUND ASX-2000
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 1
Nawet gdybyśmy chcieli napisać jakąś krótką notatkę o komercyjnej historii prezentowanej dzisiaj marki, byłby z tym duży, a rzekłbym nawet, że wręcz prawie niemożliwy do przeskoczenia problem. I nie mam w tym momencie na myśli jej przynależności do omijającej polski rynek szerokim łukiem świata audio-egzotyki, tylko najzwyklejsze w świecie pierwsze testowe odkrycie kart przez konstruujących ów zestaw inżynierów. Chyba zdążyliście się już przyzwyczaić, że ostatnimi czasy jesteśmy pionierami w recenzowaniu światowych nowości, do których z całą pewnością należy nasz dzisiejszy bohater, czyli czeski BLOCK AUDIO. Według informacji zaczerpniętych od przybyłych zza naszej południowej granicy przedstawicieli wspomnianej marki okazuje się, że proces opracowywania goszczącego w moich progach zestawu z jednym wystawowym występem trwał ładnych kilkanaście lat i gdy w pełni gotowy produkt ujrzał światło dzienne, nasza redakcja okazała się być jedną z niewielu spełniających wymagania sprzętowe, doświadczenie i przede wszystkim mogące pomieścić monstrualne monobloki pomieszczenie. Dlatego też, brzemienny w skutki mailing doprowadził do postawienia seta pre-power wspomnianego wytwórcy w mojej samotni, z niekłamaną przyjemnością chciałbym przedstawić Wam kilka zdań o tym, co ciekawego wydarzyło podczas starcia Czechy kontra Japonia z wykorzystaniem kilku reprezentatywnych dla mnie kompilacji płytowych. Miło mi również oświadczyć, iż ważące blisko ćwierć tony trio ze sporym logistycznym wysiłkiem dostarczył sam producent.
Przybliżając wygląd testowanych urządzeń rozpocznę od bardzo ciekawego konstrukcyjnie przedwzmacniacza liniowego. Dlaczego jest ciekawy? Teoretycznie nic nadzwyczajnego rodem z technologii kosmicznej w nim niema, ale dla wielu fakt pracy wyłącznie z występującego w komplecie zasilania akumulatorowego może być tym, co już ze względu na założenia techniczne sugeruje ciekawy efekt soniczny. Co ważne, pre liniowe nawet podczas ładowania akumulatorów gra tylko z nich przez cały czas będąc odciętym od zaszumianego tętnieniem sieci życiodajnego prądu w gniazdku. Niestety, unikające drogi na skróty założenia techniczne wymuszają zastosowania trzech kabli prądowych dla banku energii, ale dla uspokojenia jednak dodam, że wszelkie inne połączenia zasilania z sercem przedwzmacniacza realizowane są już za pomocą terminali wielopinowych. Ale to nie wszystko, gdyż ta swoista centrala zestawu wzmacniającego w pełni kontrolując wszystkie podzespoły uruchamia również końcówki mocy. Wystarczy włączyć przedwzmacniacz, a po kilku sekundach widoczne na zdjęciach monstrualne piece dzięki impulsowi ze sterownika samoczynnie wstają z trybu STANDBY. To z jednej strony mogłoby się wydawać jedynie bardzo ułatwiającym rozruch naszej układanki manualnym dodatkiem, ale drugiej jest pewnym zabezpieczeniem przed przypadkową złą kolejnością odpalania poszczególnych komponentów, co czasem może doprowadzić do uszkodzenia przetworników w kolumnach. A jak to wszystko wygląda? Kompletny przedwzmacniacz liniowy składa się z dwóch dość cienkich plastrów, z których dolny jest wspomnianym centrum zaopatrzenia w energię, a górny sercem, czyli układami zawiadującymi całością zestawienia. Oczywistym jest fakt wymuszenia kilku połączeń pomiędzy obydwoma komponentami, które jak wspomniałem zrealizowano za pomocą dostarczanych w komplecie stosownych przewodów. Zasilacz podzielony jest na trzy sekcje – po jednej dla każdego kanału plus osobna dla logiki. Zaś samo serce przedwzmacniacza wydaje się być urządzeniem czterosegmentowym, w którym przedni poprzeczny panel przyjmuje sygnały z zasilania i oddaje pakiety kontrolne dla końcówek mocy, dwa zewnętrzne obrabiają sygnały analogowe poszczególnych kanałów, a tylny środkowy jest pełnoprawnym phonostagem MM i MC. Co ciekawe, wszystkie komponenty BLOCK-a posadowiono na trzech dbających o izolację od szkodliwych wibracji podłoża stopach. Celem uzupełnienia informacji organoleptycznych pre należy dodać, iż w centrum jego frontu znajdziemy jedynie dość czytelny, oferujący mnogość informacji wyświetlacz, a na prawej flance pozwalający ręcznie sterować całością, będący odwzorowaniem okręgu wielofunkcyjny manipulator. Jeśli ktoś z Was kręciłby nosem na prezentowaną na zdjęciach różnokolorowość poszczególnych klocków, oświadczam, iż jest to cel zamierzony, by pokazać dostępne wersje wykończenia, a nie przypadkowy zlepek produktów z resztek magazynowych.
Na koniec akapitu wizualizacyjnego wspomnę jeszcze o samych końcówkach mocy. Jak widać na fotografiach, są wielkie i niestety dla mojego kręgosłupa bardzo ciężkie. Całość obudowy wykonano z aluminium, gdzie centrum jest ostoją dla wewnętrznych układów elektrycznych, a boki oddając spore ilości ciepła masywnymi radiatorami. Ciekawym, gubiącym monotonię wspomnianych brył zabiegiem jest według mnie przełamanie ich płaszczyzn cienkim frezem. Jeśli chodzi zaś o dodatki organoleptyczno – manipulacyjne, to mimo bycia końcówkami mocy, owe urządzenia oferują diodę sygnalizującą stan pracy na froncie, słusznej wielkości logo marki na dachu i spory zestaw opcji przyłączeczniowo-informacyjnej na plecach. Co to oznacza? Ano nic innego, jak ofertę wejść w standardzie XLR i RCA, wielopinowe wejścia sterujące, przełączniki trybu pracy w klasie A i Economy, 20A gniazda zasilania i set niezbędnych do wizualnej kontroli piecyków diod informacyjnych. Ważną informacją dla potencjalnego użytkownika jest również usytuowanie włączników głównych od spodu z prawej strony tuż przy froncie. Czytając tę listę możliwości POWER BLOCK-ów proszę nie popadać w panikę, gdyż podczas mojego dwutygodniowego użytkowania testowanego zestawienia z braku jakichkolwiek problemów ani razu nie zaglądałem na ten po brzegi uzbrojony tylny panel. Wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku.
Po wstępnej aplikacji zestawu w mój tor dałem całości kilka godzin na wzajemne zapoznanie się i gdy wszelkie słyszalne akomodacyjne zmiany dobiegły końca, przystąpiłem do prób testowych. Nie wiem, czy tak chciał los, czy był to zamierzony cel przedstawicieli marki, ale końcówki mocy nastawione były na pracę w trybie „A” klasowym, dlatego też większość obserwacji dotyczyć będzie tej królewskiej odmiany wzmacniania sygnału audio. I jak to wypadło? Powiem szczerze, bardzo dobrze. Dźwięk generowany przez czeskie wzmocnienie był świetnie osadzony w masie ze szczególnym naciskiem na przełom środka z basem. Jednak proszę się nie obruszać, gdyż wszystko było pod całkowitą kontrolą dając jedynie do zrozumienia, że wszelkie poruszające się w tej domenie barwowej artefakty muzyczne nie będą cierpieć na anoreksję, tylko pokazywać się z jak najlepszej strony. No tak, ale co w takim razie z resztą pasma. Przecież takie stawianie na barwę często ma swoje reperkusje w oddechu i naświetleniu sceny muzycznej. Co więcej, czasem odczuwalny jest efekt przygaszenia światła, a to na prezentowanym pułapie cenowym byłoby już niedopuszczalne. Uspokajam, gdy faktycznie w zestawieniu z kablami Hijiri wydawało się być nieco za dużo cukru w cukrze, to już po roszadzie łączówek na topowe Tellurium Q w odmianie XLR pomiędzy źródłem a przedwzmacniaczem wszystko wróciło do normy. Normy, która nadal brylowała w pięknej barwie, ale również z dobrym napowietrzeniem spektaklu muzycznego. I gdy dodam to tego fakt budowania wręcz wzorowej w zakresie szerokości i głębokości wirtualnej sceny muzycznej, okaże się, że przez około dwa tygodnie miałem w domu swoistą ucztę zakochanego w ponadprzeciętnej muzykalności materiału muzycznego melomana. I jak myślicie, co poszło na pierwszy ogień? Oczywiście muzyka dawna. W tym przypadku z siedemnastowiecznych Włoch. To był fantastyczny czas przy dźwiękach instrumentów z epoki. Na tyle fantastyczny, że naprawdę musiałem się mocno natrudzić, by po dłuższym czasie zwrócić uwagę, iż przy całej wspaniałości takiej prezentacji w utworach z dużą ilością przeszkadzajek, te ostatnie za sprawą akcentowania przez Czechów dociążenia, czasem cierpiały na spowodowane swą krągłością zbyt krótkie wybrzmiewanie. Nie, nie były martwe, tylko z autopsji wiem, że w pewnych momentach powinny brzmieć i brzmieć, a podczas współpracy z BLOCK-ami zdarzało im się zbyt szybko zgasnąć. Jednak natychmiast przywołuję fakt dość przypadkowego, bo testowego połączenia czeskiej elektroniki z moimi Austriakami – czytaj kolumnami ISIS, co mimo dużych chęci konfiguracyjnych recenzenta zawsze należy brać pod uwagę. I gdy nad takim trudnym do wychwycenia tematem zdołamy przejść do porządku dziennego – pamiętajcie, że trochę się czepiałem, pozostanie nam jedynie pławić się w klimatach muzyki sakralnej z pełną paletą fantastycznie brzmiącej w kubaturach kościelnych wokalistyki, za co chyba najbardziej uwielbiam ten gatunek muzyczny. Niestety proces testowy to nie bajka i po serii płyt stawiających na eteryczność przyszedł czas na ECM-owski projekt spod znaku Johna Balke’a „Batagraf”. Jeśli to znacie, wiecie, że tutaj oprócz stawiającej na wybrzmienia dzwoneczka w pierwszym kawałku rozdzielczości ważne jest również panowanie nad dolnymi rejestrami, gdyż w tym utworze jest ich zatrważająco dużo. I gdy przed wciśnięciem przycisku PLAY miałem lekkie obawy co do basu, to po pierwszych nutach okazało się, że trochę panikowałem. Owszem, było nieco gęściej niż mam na co dzień, ale odbierałem to w kategoriach sznytu grania, a nie podsycania całości przekazu nadmierną ilością masy, gdyż jak wspominałem na początku, BLOCK w swej prezentacji od początku na nią stawiał. Muzyka masowała moje trzewia, ale nie notowałem przesytu tego zakresu, a to wręcz zmusiło mnie do przesłuchania kompilacji od deski do deski zwracając w międzyczasie uwagę na pięknie wybrzmiewający saksofon. W podobnym duchu wypełnienia wypadł również stawiający na muzykę elektroniczną zespół YELLO, z tą tylko różnicą, że owi panowie przy dobrym osadzeniu w ciężarze nie zapominali również o sporej ilości przenikliwych przesterów i świstów, co w efekcie unikania przejaskrawienia wysokich tonów przez Czechów wypadło bardzo dobrze. Przyznam się szczerze, gdyby mój zestaw grał w estetyce naszych południowych sąsiadów, zakupiłbym pełną płytotekę tego tryskającego energią zespołu. Zbliżając się ku końcowi tej części testu wspomnę jeszcze o tym, co stało się po przełączeniu końcówek w tryb ekonomiczny. Gdy układ się ustabilizował, okazało się, że niestety, albo stety – wszystko zależy od preferencji – dźwięk dryfując ku równowadze tonalnej zebrał się w sobie, ale za to nieco stracił na homogeniczności i co chyba ważniejsze rozmachu wirtualnej sceny. Może muzycy nie usiedli sobie na kolanach, ale wyraźnie czuć było zbliżenie stojących za sobą formacji. Tak już jest, że zawsze jest coś za coś, jednak z racji, iż w tym zestawieniu mamy do wyboru obie opcje pracy, problem samoczynnie się rozwiązuje, a decyzja kiedy i jak gramy zależy tylko i wyłącznie od nas.
Na koniec naszego spotkania skreślę jeszcze kilka zdań o samym phonostege’u. Wiecie co, przyznam się szczerze, że zakładając jego byt jedynie w formie mającego uatrakcyjnić ofertę dodatku nie spodziewałem się po nim za wiele, ale będąc w pełni kontent z tego co zaprezentował jestem w stanie odszczekać wszelkie kłębiące się w głowie rozterki. Okazało się bowiem, że to wbudowane phono pokazało zdecydowanie bardziej spektakularny dźwięki od CD-ka. To zaś wyraźnie daje do zrozumienia, iż nie jest to robiący dobrą minę do złej gry z punktu widzenia wymagającego analogowca zbędny dodatek, tylko pełnoprawne, pokazujące wiele pozytywnych walorów urządzenie. I według mnie przy całej otoczce dobrego grania zestawu BLOCK-a również za wzmacniacz sygnału z wkładki gramofonowej konstruktorom należą się zasłużone gratulacje, gdyż nie pozwolili by został zdominowany przez pre liniowe, co niestety często ma miejsce. Owszem, w kompilacji z moim zestawem wzmacniającym phonostage BLOCK-a prawdopodobnie byłby zbyt zwiewny, ale jest segmentem pewnej całości i w niej spisuje się bardzo dobrze. Brawo.
Spotkanie z Czechami określiłbym jako niekończące się pasmo pozytywnych zaskoczeń. Gęsto, eterycznie, a przy tym z dużą energią i co ważne kontrolą tego co wygeneruje. Praktycznie rzecz biorąc nie widziałem w nim słabych punktów. Owszem, orędownicy ortodoksyjnej neutralności od początku kręciliby nosem, ale ten produkt ewidentnie kierowany jest pod wymagającego i co ważne wiedzącego czego chce klienta. Klienta, który kocha muzykalność przez duże „M”, nie tracąc przy tym tak ważnej dla muzyki swobody oddania jej ducha. Jeśli jesteście choćby minimalnie zorientowani w stronę organiczności brzmienia, zestaw Block-a bez problemu Wami zawładnie, dlatego też, nie posiadając stosownej sumki omijajcie go szerokim łukiem, gdyż na długi czas może wywrócić Wasz świat do góry nogami.
Jacek Pazio
Opinia 2
Kiedy pod koniec sierpnia otrzymałem kurtuazyjnego maila z pytaniem, czy przypadkiem nie miałbym ochoty rzucić uchem na dzielone wzmocnienie zupełnie nieznanej mi marki Block Audio zwyczajowo odpaliłem przeglądarkę i … Niby nazwa coś mi mówiła i gdzieś z tyłu głowy cały czas miałem niemieckie produkty Audioblock sygnowane właśnie jako Block, lecz cały myk polegał na tym, że nie o tym Blocku była mowa. W korespondencji czarno na białym stało, że tym razem miałem do czynienia z czeską manufakturą BLOCK AUDIO – producentem iście high-endowych wzmacniaczy pracujących w klasie A i przedwzmacniacza opartego na zasilaniu bateryjnym. Potężne bryły, waga liczona w dziesiątkach kilogramów (netto) i moce powodujące przyspieszone tętno wśród audiofilsko zorientowanych jednostek zwiastowały prawdziwą ucztę. Jednak rozbudzony w wakacje apetyt musiał przez pewien czas pozostać na niskooktanowej diecie, gdyż finalizacja ustaleń i fizyczne pojawienie się Blocków w naszych skromnych progach nastąpiło na przełomie września i października. Sam test również miał być pozbawiony presji czasu z dość odległą, przynajmniej tak nam się wtenczas wydawało, sugerowaną datą publikacji. Jaką? Nietrudno się domyślić, że chodzi o listopadowe Audio Video Show. Skoro zatem czytają Państwo niniejszy wstępniak oznacza to ni mniej ni więcej, że z trudem, bo z trudem, ale podołaliśmy wyzwaniu a co działo się w ciągu ostatnich kilku tygodni opisałem poniżej.
Ponieważ dziwnym zbiegiem okoliczności jesteśmy pierwszym magazynem, do którego Blocki dotarły warto co nieco o samej marce napisać. Aby mieć jednak pełen obraz sytuacji należy cofnąć się do roku 1989, kiedy to rozpoczęły się „czeskie poszukiwania” idealnego, stricte high-endowego wzmacniacza a następnie początek własnych prac związanych z bezkompromisowymi rozwiązaniami audio. Ot takie radosne DIY oparte nie tylko na pasji, ale i solidnych inżynierskich podstawach. Efekt tych poczynań musiał być całkiem obiecujący, skoro w latach 1997-2004 w głowach grupki przyjaciół zrodził się pomysł stworzenia autorskiej konstrukcji a ich umiejętności zyskały uznanie wśród osób oddających w ich ręce komercyjne konstrukcje w celu dokonania profesjonalnego tuningu. Pierwsze prototypy zaczęły sukcesywnie pojawiać się w ciągu następnych pięciu lat, by w 2010 ewoluować do produktu mogącego stanowić ofertę handlową. Jednak jak to zwykle bywa od decyzji do formalizacji przedsięwzięcia, zgromadzenia koniecznej papierologii i pozyskania zaufanej sieci dostawców musiało upłynąć nieco czasu i dopiero w czerwcu 2013 r. do życia powołana została spółka handlowo-produkcyjna BLOCK AUDIO s.r.o. i od razu idąc za ciosem w listopadzie, podczas wiedeńskiej wystawy klangBilder, odbyła się publiczna premiera „komercyjnych” prototypów Blocków. Co ciekawe od tamtej pory w przysłowiowym eterze zapanowała cisza, by tak jak napisałem akapit wcześniej pod koniec wakacji rozpocząć działania wyprzedzające oficjalne pojawienie się Blocków na warszawskim Audio video Show. Zanim jednak to nastąpi pozwolimy sobie na ich ocenę we własnym systemie.
Pomimo tego, co Pan Michal Sevcik z Blocka wielokrotnie podkreślał, iż tytułowe urządzenia powstały głównie z audiofilskich pasji, potrzeb i pragnień zbudowania czegoś idealnego – jedynie po to by sprostać własnym oczekiwaniom a więc po prawdzie bliżej im do DIY aniżeli rozwiązać komercyjnych, to już przy wypakowywaniu mieliśmy na ten temat cokolwiek odmienne zdanie. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że przy produkcji niemalże jednostkowej aspekt ekonomiczny ma znaczenie czysto teoretyczne a i wzornictwo bardzo często ograniczone jest dostępem do odpowiednio zaawansowanego parku maszynowego, ale Blocki już podczas przelotnego, opartego na znajdowanych w sieci zdjęciach, kontaktu sprawiały wrażenie rasowego, pełnokrwistego High-Endu i to zdecydowanie z górnych jego stanów. Zacznijmy jednak od pierwszego wrażenia, czyli począwszy od osobistego dostarczenia amplifikacji przez producenta, poprzez dedykowane transportowe case’y na zmontowaniu, skonfigurowaniu i uruchomieniu całości skończywszy. Niby drobiazgi a po pierwsze dają możliwość poznania twórców mającej być przedmiotem testów elektroniki a po drugie sprawiają, że przypadkowi, czy też nawet zwykłej niefrasobliwości firm spedycyjnych, pozostawia się naprawdę niewiele. Skoro jednak mottem ekipy z Ołomuńca jest „there is no time for compromises…”, to trudno, żeby już na starcie ryzykowała nawet najmniejsze perturbacje. Po prostu na tym poziomie perfekcji lepiej dmuchać na zimne.
Sam proces natury logistycznej w pełni zasłużył na odrębną galerię, bo proszę mi wierzyć, że teraz oglądamy ją bez emocji, ale samo noszenie już takie lekkie, łatwe i przyjemnie nie było. Co innego kabelkologia, podłączenie i uruchomienie – tutaj niespodzianek żadnych nie było a pomimo dość rozbudowanej logiki całość okazała się nad wyraz intuicyjna i przemyślana. Było to o tyle istotne, że choć mieliśmy do czynienia z zestawem przedwzmacniacz plus dwa monobloki to w rzeczywistości w naszym OPOSie zagościły nie trzy a cztery elementy. Cudowne rozmnożenie? Niekoniecznie. Ot po prostu następstwo dość ciekawej budowy samego pre, w którym odrębna – bateryjna sekcja zasilająca zyskała własną obudowę. Żeby jednak było jeszcze ciekawiej zarówno rezerwuar mocy, jak i sama część sygnałowa zostały podzielone na odseparowane optycznie z zewnątrz i mechanicznie wewnątrz moduły. Po prostu zarówno oba kanały, jak i część odpowiedzialna za sterowanie, czyli logikę stanowią niemalże odrębne byty korzystające z równie odrębnych akumulatorów (2 × 120 000 µF). Dlatego też moduł zasilający wymaga aż trzech przewodów sieciowych i tyleż samo połączeń, prowadzonych już dedykowanymi – zakończonymi wielopinowymi wtykami przewodów, z częścią sygnałową. Ów sygnałowy moduł oprócz segmentów odpowiedzialnych za lewy i prawy kanał, oraz obsługę interfejsów posiada również dedykowany moduł zagospodarowany od strony ściany tylnej przez układ phonostage’a a od frontu, a raczej od umiejscowionego pi razy drzwi w tuż za pierwszą ćwiartką głębokości prostokątnego otworu, wzmacniacz słuchawkowy.
Ze względu na dość neutralne wersje kolorystyczne, do wyboru są Nextel Black i Nextel Anthracite, całość prezentuje się nie tylko minimalistycznie, ale na wskroś nowocześnie i wręcz elegancko. Pozornie oszczędna wzorniczo płyta czołowa z centralnie umieszczonym oknem wyświetlacza i wielofunkcyjnym kółkiem nawigacyjnym po włączeniu urządzenia ożywa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dostarczając w zależności od poziomu menu i trybu wyświetlania wielce kompletny zestaw informacji. Przykładowo, podczas codziennego użytkowania oprócz oczywistych wskazań dotyczących aktywnego wejścia, czy siły wzmocnienia na błękitnym displayu znajdziemy również detale obrazujące stan naładowania akumulatorów, zrównoważenie kanałów, offset dla konkretnego wejścia, tryb pracy końcówek mocy… oraz ich aktualną temperaturę. To jednak nie wszystko. Nie, prognozy pogody, przynajmniej na razie, Bock nie wyświetla. Jednak zagłębiając się w jego menu można dojść do wniosku, że to tylko kwestia czasu aż i takimi newsami zacznie nas raczyć. Przesadzam? Nawet jeśli, to tylko odrobinkę, gdyż możemy tam ustawić dla każdego z wejść odrębne wzmocnienie/czułość, przełączyć je w tryb tzw. przelotki (Bypass) a nawet wyłączyć nieużywane. Podobnie wygląda obsługa wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego, gdzie wszystkich koniecznych nastaw dokonujemy z użyciem pilota/wspomnianego kółka na froncie.
Tylna ścianka prezentuje się adekwatnie do bogactwa oprogramowania do wyboru bowiem mamy cztery pary XLRów, pięć par RCA, wspomniane wejścia (RCA) phono i zdublowane – po dwie pary RCA i XLR, wyjścia analogowe. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze przewody firmowej magistrali do wpięcia się w końcówki mocy. Na koniec warto wspomnieć, że do pre dołączany jest uniwersalny pilot Apple a każdy z modułów posiada po trzy masywne antywibracyjne nóżki.
Monofoniczne końcówki mocy o jakże zaskakującej nazwie Mono Block prezentują się zdecydowanie oszczędniej, choć nie mniej intrygująco. Uwagę przykuwają potężne radiatory stanowiące ściany boczne, które w przypadku czeskich wzmacniaczy nie są jedynie elementami dekoracyjnymi, lecz rzeczywistym – konstrukcyjnym wymogiem. Powód jest dość oczywisty – skoro pierwszych 200W oferowanych jest w czystej klasie A, a ewentualne niedobory mocy (do 500 W / 4 Ω) w klasie AB, to ich obecność a przede wszystkim powierzchnia nie powinny dziwić. Monolityczne fronty dzieli pojedyncza, pionowa linia po środku której umieszczono diodę informującą o stanie pracy urządzenia. Nie chcąc zaburzać optycznego spokoju projektu wyłącznik główny ukryto tuż przy dolnej krawędzi prawego rogu a płytę górną przyozdobiono jedynie firmowym logotypem i kontynuacją przechodzącego ze ściany przedniej podfrezowania.
Minimalizm kończy się jednak w momencie przejścia na ścianę tylną, gdyż oprócz koniecznych przy blisko 100 kg masie urządzeń uchwytów znajdziemy tam podwójne terminale głośnikowe Furutecha, przełącznik trybu pracy (Klasa A / Eco Mode), bliźniacze miniaturowe switche odpowiedzialne za wybór wejść (RCA/XLR), wzmocnienie (+20 i +26 dB) i oczywiście wejście na magistralę systemowa. To jednak nie wszystko, gdyż pomijając gniazdo zasilające warto zwrócić uwagę na nad wyraz rozbudowaną sekcję komunikacyjną z czterema zielonymi diodami informującymi o tatusie końcówek i czterema czerwonymi ostrzegającymi o ewentualnych anomaliach. Całość uzupełniają kolejne przełączniki odpowiedzialne za automatyczne przechodzenie w tryb Eco, samoczynne wyłączenie i ewentualne przerwanie pętli masy. Słowem technologia w służbie ergonomii i prawdę powiedziawszy już na tym etapie czułem niekłamany podziw mieszający się z delikatną, pozbawioną pejoratywnego zabarwienia zazdrością. Podziw wynikający z oczywistego, czysto inżynierskiego i bezkompromisowego podejścia do tematu naszych południowych sąsiadów i zazdrości, że nic podobnej klasy nas Wisłą jeszcze nie powstało.
Przechodząc do opisu brzmienia uczciwie przyznam, że niejako na dzień dobry miałem już pewne oczekiwania wynikające nie tylko z deklarowanych przez producenta imponujących osiągów, lecz również z doświadczenia z ich japońską konkurencją – Accuphase’ami A200. Jednak, jak to zwykle z takimi przed-odsłuchowymi prognozami bywa już po pierwszych taktach mogłem je sobie co najwyżej w buty wsadzić. Zastosowany w ramach niezobowiązującej rozgrzewki materiał testowy w postaci albumu „Misa Criolla” Ramireza pokazał, że czeski zestaw oferuje nie tylko ponadnormatywną moc, lecz również niezwykłą rozdzielczość pozwalające nawet w kulminacyjnych momentach na wgląd w głąb nagrania. Delikatne obniżenie środka ciężkości sprawiło, że naturalnie niski wokal Mercedes Sosy nabrał dodatkowej mocy i dostojności a każdorazowe wejście towarzyszącego jej chóru wypadało nad wyraz spektakularnie. Co warte podkreślenia Blocki okazały się bardzo wdzięcznymi obiektami eksperymentów związanych z ich optymalnym okablowaniem i o ile z „kocykowymi” interkonektami Hijiri konsystencja przekazu zbliżała się do karmelowej lepkości znanej z ww. Accuphase’ów, to przesiadka na Tellurium Q sprawiła, że górne rejestry zostały dodatkowo napowietrzone, doświetlone a kontury źródeł pozornych zyskały na ostrości. Oddanie akustyki nagrań również można było opisywać w samych superlatywach, choć już same wybrzmienia – czas ich wygasania w skali bezwzględnej nieco ustępowały temu, co potrafiły wyczarować np. topowe monobloki Audio Tekne. Na powyższą uwagę proszę jednak patrzeć zarówno przez pryzmat różnicy cen, jak i dość oczywistych przeciwieństw konstrukcyjnych. Mniejsza jednak o detale, które wyciągam niemalże na siłę, by niniejsza recenzja nie stała się mdłą laurką tracącą jakiekolwiek znamiona krytycznego podejścia do tematu. W przypadku Blocków zachodzi bowiem zupełnie inne zjawisko – przestajemy skupiać się na grającym, reprodukującym nasze ulubione nagrania sprzęcie a stajemy oko w oko z wykonującymi je artystami. O ile wspomniana Mercedes Sosa z dość oczywistych, narzucanych przez repertuar ram, trzymała nas nieco na dystans, to już bliżej „zdjęty” Leonard Cohen na „Old Ideas” zabrzmiał tak, jakbyśmy siedzieli z nim ściśnięci przy niewielkim stoliku i mając go na wyciągnięcie ręki mogli wsłuchiwać się w jego niską, zachrypniętą melodeklamację. Podobnie się miały sprawy ze zdecydowanie bardziej szeleszczącą Carlą Bruni, której „Quelqu’Un M’A Dit” sprawiało, że z pewną dozą nieśmiałości chcieliśmy jeszcze skrócić dystans nas dzielący. Skrócić do tego stopnia by poczuć jej oddech. No i się rozmarzyłem… Cóż jednak począć skoro każdy umieszczony w odtwarzaczu, lub na talerzu gramofonu album wybrzmiewał do ostatniej swojej nuty a już przy pierwszych taktach nasz wszechświat ograniczał się do metrażu OPOSa.
W celu podkręcenia nieco tempa i powolnego exodusu z tej jakże miłej i rozleniwiającej krainy łagodności sięgnąłem po „Lento” Youn Sun Nah które pokazało, że czeska amplifikacja jest również zdolna, oczywiście z wrodzoną finezją, oddać szklistość kobiecego głosu, jak i przepiękną grę ciszą, w której powoli gaśnie przeszywający dźwięk trąconej struny gitary („Hurt”). Tutaj wszystko układało się po prostu perfekcyjnie – począwszy od iście laserowej precyzji w ogniskowaniu źródeł pozornych, po wymarzone wręcz nasycenie przekazu po może i będące odstępstwem od idealnej neutralności ale podkreślające organiczną homogeniczność dociążenia przełomu średnicy i basu.
Próbując ubrać tytułowe combo w możliwie prostą definicję najłatwiej byłoby powiedzieć, że jest szalenie muzykalne. Problem w tym, że byłaby to równie pełna analiza, jakby o Halle Berry, czy Monice Bellucci powiedzieć, że były/są „niebrzydkie” a o Chicago Bulls z czasów największej ich świetności – z Jordanem, Pippenem i Rodmanem w składzie, że nieźle grali w kosza. Dlatego też włączając „Shrine Of New Generation Slaves” Riverside z powodzeniem można stwierdzić, że to prawdziwe rockowe bestie, które do tej pory tylko udawały potulne baranki. Prog-rockowe zagmatwane tempa, ostre, szorstkie i pełnymi garściami czerpiące z dobrodziejstw przesteru gitary okraszone przetworzonym wokalem sprawiły, że w OPOSie rozpętało się prawdziwe piekło, a przynajmniej tak mogłoby się niewtajemniczonym obserwatorom zdawać. Zero kompresji, zero zawoalowania i zero problemów z osiągnięciem iście koncertowych poziomów głośności. Jak się jednak miało okazać było to jedynie preludium do tego, co zgotował nam odsłuch „Remedy Lane Re:mixed” Pain Of Salvation, podczas którego wielokrotnie próbowałem zmusić tytułową elektronikę do kapitulacji i za każdym razem to ja pierwszy miałem dość a Bloki niewzruszenie robiły to, do czego zostały stworzone – grały na takim luzie, jak gdyby z głośników zamiast syntezatorowo – metalowego ryku sączyły się barokowe trele na flet piccolo i tamburyn.
Zestaw BLOCK AUDIO Line & Power Block z dedykowanymi końcówkami mocy Mono Blocks jest idealnym przykładem na to, że marzenia czasem się spełniają. Co prawda są to marzenia ich twórców, którzy zaczynając od poszukiwań wśród oferty rynkowej koniec końców wzięli sprawy we własne ręce i popełnili wzmacniacz mogący przy okazji uszczęśliwić i innych miłośników bezkompromisowego High-Endu, ale takie dzielenie się własnym szczęściem warto pokazać i nagłośnić, co też niniejszym czynimy. Tym razem pozwolą jednak Państwo, że daruję sobie końcowe dywagacje dotyczące tego, czy powyżej opisana propozycja Blocka jest dla każdego, czy też nie, bo … przecież na pierwszy rzut oka widać, że nie jest. Jest za to niezaprzeczalnie absorbująca gabarytowo, referencyjnie wykonana, świetnie dopracowana pod względem ergonomii i funkcjonalności (co niestety nawet w High-Endzie nie jest normą) a przy tym gra jak marzenie. O cenie też się wypowiadać nie będę, bo każdy może się do niej ustosunkować wedle własnego uznania i możliwości, jednak na sam koniec miałbym do Państwa gorącą prośbę. Jeśli lubicie brzmienie waszego zestawu audio, jeśli jesteście z niego zadowoleni i przynajmniej na razie nie czujecie potrzeby zmian lepiej nie próbujcie przymierzać się do Blocków, które raz usłyszane bardzo ciężko jest wypiąć z toru i odstawić na bok. Nie muszę chyba dodawać, że wcale nie chodzi o ich wagę, prawda?
Marcin Olszewski
Producent: Blockaudio s.r.o
Cena: 70 000 €
Dane techniczne
Line & Power Block
Zniekształcenia THD+N: < 0.0005%
Zniekształcenia IMD: < 0.0007% / 6 Vrms
Pasmo przenoszenia: DC – 300 kHz -0.5 dB; DC – 20 kHz -0.01 dB
Odstęp sygnał/szum: >130 dB A-ważony; >128 dB unweighted related to full output
Separacja kanałów: >130 dB
Max. Wzmocnienie: +12 dB XLR; +18 dB RCA
Impedancja wejściowa: 40 kΩ XLR; 20 kΩ RCA
Impedancja wyjściowa: 50 Ω XLR; 25 Ω RCA
Max. napięcie wyjściowe: 20 Vrms XLR; 10 Vrms RCA
Wejścia: 4 pary XLR; 5 par RCA
Wyjścia:2 pary XLR; 2 pary RCA
Czas pracy na akumulatorach: >15 h
Pobór mocy:
150 W max. podczas ładowania; 50 W bez obciążenia; <0.5 W w trybie Standby
Wymiary (S x W x G):
Line: 460(w) × 105(h) × 360(d) mm
Power:460(w) × 105(h) × 360(d) mm
Waga: 25 kg
Mono Block
Moc wyjściowa RMS: 500 W / 4 Ω; 250 W /8 Ω; do 200 W w klasie-A
Zniekształcenia THD+N: <0.015 %
Zniekształcenia IMD: <0.003 %
Pasmo przenoszenia: DC – 300 kHz ±3 dB; DC – 20 kHz ±0,01 dB
Odstęp sygnał/szum: 120 dB A-weighted; 117 dB unweighted
Współczynnik tłumienia (Damping Factor na 8 Ω): >5 000, DC – 20 kHz
Wzmocnienie: +26 dB lub +20 dB ustawiane przez użytkownika
Impedancja wejściowa: 20 kΩ XLR; 10 kΩ RCA
Wejścia: 1 x XLR; 1 x RCA
Wyjścia: podwójne terminale
Pobór mocy: 1 200 W max.; 500 W bez obciążenia; 100 W bez obciążenia Eco mode; 0 W w trybie Standby
Wymiary (S x W x G): 500 × 275 × 600 mm
Waga: 90 kg
System wykorzystywany w teście:
– CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: ABYSSOUND ASX-2000
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: 聖HIJIRI HGP-RCA “Million”
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Uczciwie przyznam, że patrząc na tematykę tytułowej wystawy na pierwszy rzut oka dość trudno znaleźć jakiekolwiek powiązanie z profilem naszego forum. To jednak tylko pozory, gdyż jeśli zupełnie na chłodno podejdziemy do tego zagadnienia bardzo szybko dojdziemy do wniosku, że co prawda narty z Hi-Fi i High-Endem mają tyle wspólnego co szyba z szybowcem, ale już analizując populację czerpiącą przyjemność z ww. hobby bez trudu wyodrębnimy znaczący obszar wspólny. Krótko mówiąc wspólnym mianownikiem jest nie temat a czynnik ludzki. Skoro zatem brać audiofilska szusuje po stokach całego świata to cóż szkodzi, żebyśmy i my rozejrzeli się cóż tez ciekawego w branży narciarskiej się dzieje. W końcu jak byk na plakatach stoi, że „nie tylko dla narciarzy”, więc jakby nie było się kwalifikujemy.
Opis przygotowanych przez wystawców atrakcji rozpocznę dość nietypowo, bo od kulinariów. Babcia zawsze mi powtarzała i jeśli tylko ma taką sposobność nadal to czyni, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem i na głodnego zabierać się do pracy się nie powinno. Skoro zatem na Stadion Narodowy dotarłem tuż przed południem, to pora na co prawda drugie, ale jednak śniadanie była idealna. Ze zdziwieniem jednak można było zaobserwować dość ciekawą prawidłowość. Otóż tam gdzie pojawiały się wszelakiej maści przekąski tam były i najróżniejsze „popepszacze percepcji” z mniejsza, bądź większą ilością procentów. Całe szczęście jeśli ktoś zbytnio poszalał na nogi postawić go mogły energy-drinki i …
… wypocenie pustych kalorii na dwóch baloniastych kółkach monstrualnych fatbików. Co prawda jednostki o nieco słabszej kondycji mogły poznać uroki najnowocześniejszych technologii na przykładzie wspomaganego silnikiem elektrycznym e-fata, ale choćby symbolicznie popedałować trzeba było. Skromnie w kącie stały również odpowiednio ogumione hulajnogi.
Miłośnicy dwuśladów również mogli znaleźć coś dla siebie. Trudno się z resztą temu dziwić, gdyż wystawiające się Audi było jednym z patronów a i GOPR miał się czym pochwalić – uzbrojonym w gąsienice CAN-AMem.
Skoro jesteśmy przy urządzeniach generujących hałas i spaliny to trudno byłoby pominąć stoisko Husqvarny, gdzie oprócz dmuchaw, pługów i pił wyeksponowano prawdziwą perełkę – różową (!!!) piłę łańcuchową. Jeśli więc Wasza druga (ładniejsza) połówka, bądź potomstwo płci pięknej, wykazuje zamiłowanie do wycinki drzew, bądź horrorów klasy B, to prezent na zbliżającą się Gwiazdkę już macie.
Najwyższy czas zająć się clue targów, czyli ofertą turystyczno – sprzętową. Oprócz najpopularniejszych europejskich kurortów tłumnie przybyli, pomimo iście depresyjno-grypowej, nad wyraz obfitej w opady atmosferyczne aury, odwiedzający mogli przebierać również w krajowej ofercie, która patrząc na wyposażenie i oferowane przez hotele atrakcje wcale nie miały się czego wstydzić.
Podobnie sprawy się miały z nartami. O ile stoiska światowych potentatów jak zwykle łapały za oczy krzykliwymi kolorami i oszałamiającą rozpiętością oferty to ja dziwnym trafem swoje kroki skierowałem ku … ekspozycji naszej rodzimej marki Monck Custom. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że wykonuje je na indywidualne zamówienie niespełna 35-letni magister stosunków międzynarodowych Szymon Girtler. Zamiast kosmicznych technologii i materiałów opracowywanych wespół z NASA nasz rodak robi je nie dość, że samodzielnie, to w dodatku zgodnie ze starymi prawidłami sztuki – przede wszystkim z drewna (krajowego) i możliwie najwyższej klasy elementów czyli krawędzi i ślizgów czy żywicy. Jeśli jeszcze Państwo tego nie zrobili proszę jeszcze raz przyjrzeć się powyższej galerii i z pewnością wśród pstrokatych „modnych” wzorów wyłowicie coś, co w pełni zasługuje na określenie slangowym mianem „boazerii”. Po prostu Polak potrafi.
Niejako na deser zostawiłem coś pośrednio związanego z naszym profilem – przygotowaną przez Salony Denon polską premierę filmu „Streif – One Hell of a Ride” odtwarzaną na systemie kina domowego Denon uzbrojonego w technologię Dolby Atmos.
O ile walory wizualne były nad wyraz intrygujące a sam dokument nie tylko przez cały seans przykuwał uwagę, lecz również trzymał w napięciu, to o dźwięku a raczej jego jakości – z punktu widzenia ortodoksyjnego, stetryczałego stereofila, wypowiadać się nie będę. To po prostu nie moja bajka i dla mnie kino to coś zgoła innego i tyle. Jednak nie mam problemów z akceptacją faktu, że zjawisko szumnie określane mianem „kina domowego” ma grono swoich wiernych fanów. W końcu, jak w słowach dziecięcej piosenki z zamierzchłych czasów „każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma” ;-) Dlatego też najlepiej tego typu instalacje oceniać osobiście i do tego Państwa gorąco namawiam. A jest ku temu okazja, bo Snow Expo na Stadionie Narodowym trwa do jutrzejszego popołudnia.
Marcin Olszewski
Zaledwie pięć dni po oficjalnym otwarciu nowej siedziby Nautilusa na ul. Kolejowej 45 w Warszawie miały miejsce nie mniej huczne „poprawiny”. O randze tego wydarzenia najlepiej świadczy sam tytuł rozsyłanych przez ww. dystrybutora zaproszeń mówiący o planowanym „kontrataku”. Na nasuwające się pytanie, czy był to ukłon w stronę studentów, którym niestety nie powiodła się „kampania wrześniowa” i mają do powtórki jakiś przedmiot, bądź nawet semestr niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Uznałem jednak, że nie ma co drążyć tematu skoro jest, a raczej było, tyle innych, znacznie ciekawszych zagadnień.
Już od progu bowiem było widać, że kilka ostatnich dni nie zostało zmarnotrawionych, lecz w nowym lokalu wprowadzano w tzw. międzyczasie kolejne modyfikacje, rearanżacje i rekonfiguracje poszczególnych systemów. O ile w minionym tygodniu w głównej Sali ekspozycyjnej królowały połyskujące chromami i szkłem lamp Ayony a muzykę reprodukowały Lumen White White Light Anniversary to tym razem na firmowym stoliku pyszniły się szampańsko-złoty dzielone źródło Accuphase’a DP-900 + DC-901, integra Avantgarde XA Int, niewzruszony Transrotor Tourbillon a tuż obok straż pełniły zjawiskowe kolumny Avantgarde Acoustic Duo XD. Warto było również zwrócić uwagę na dość poważną rewolucję w okablowaniu, gdzie tym razem prym wiodły nie tyko budzące respekt przewody zasilające Acoustic Zen Gargantua II, lecz również nieco szczuplejsze Krakatoa a do kolumn biegły podwójne (Bi-Wire) Absolute’y. Jak widać nowa marka w portfolio krakowskiego dystrybutora ma się dobrze i pojawia się co i rusz w świetle reflektorów. I dobrze, bo ma do nadrobienia dłuższą nieobecność bez oficjalnego przedstawiciela na naszym rynku.
Równie radykalne zmiany zaszły w odwiedzanym przez nas w ubiegłym tygodniu mniejszym pomieszczeniu odsłuchowym. Tutaj również pałeczka przekazana została japońskiej marce, która tym razem wystawiła do sztafety CD DP-410 i integrę E-600.
Jak się Państwo z pewnością domyślają i co z resztą widać na powyższych fotografiach tematem przewodnim, clou czwartkowego spotkania była oczywiście elektronika Accuphase, lecz nie tylko pod postacią samych urządzeń, lecz również, a raczej przede wszystkim ludzie za tą marką stojący. Otóż sprawca całego zamieszania – Robert Szklarz znanymi sobie tajemnymi sposobami tuż przed zbliżającym się wielkimi krokami listopadowym Audio Video Show nie tylko zaprosił, ale i owo zaproszenie doprowadził do skutku, delegację Accuphase w składzie Mark M. Suzuki, Takaya Inokuma, Tatsuki Touza, czyli ludzi reprezentujących nie tylko pion marketingu, ale przede wszystkim R&D, czyli inżynierów niejako stojących za dokonującą się na naszych oczach ewolucją brzmienia japońskich specjałów.
I w tym momencie na własnej skórze mieliśmy okazję przekonać się o niewątpliwych zaletach posiadania dwóch sal(ek) odsłuchowych, gdyż mając do dyspozycji drugie z przygotowanych do odsłuchów i sensów kinowych pomieszczeń mogliśmy sobie w niezobowiązującej i przyjacielskiej atmosferze przez chwile porozmawiać. O kierunkach rozwoju i planach na przyszłość pozwolę sobie napisać kiedy indziej, bo teraz nie czas i nie miejsce na to, ale w ramach kontrolowanego przecieku powiem tylko tyle, iż po odświeżeniu wzmacniaczy zasadnym wydaje się podobna aktywność w segmencie źródeł…
Obecność zagranicznych gości, do grona których należał również Holger Fromm – właściciel Avantgarde Acoustic, została nie tylko zauważona, ale i wykorzystana, gdyż licznie przybyli goście, oraz przedstawiciele prasy co i rusz indagowali ich o nieraz niezwykle skomplikowane zawiłości technologiczne. Skoro jednak nikt nikomu czasu nie odmierzał dysputy ciągnęły się nieraz przez kilka kwadransów.
Żeby jednak w ustach nie zasychało a i motoryka nie spadła ze względu na brak cukru w organizmach przybyłych również i tym razem można było nic się posilić w wygospodarowanym na obrzeżu ciągów komunikacyjnych kulinarnym kąciku.
Niejako w ramach zapowiedzi kolejnego spotkania, czy też jak zapowiadali gospodarze muzycznego wieczoru, pozwolę sobie na małą próbkę okupujących salonowe półki produktów Octave.
Jeszcze tylko szybki rzut oka na pozostały asortyment i niestety czas kończyć, bo wbrew pozorom w piątek też trzeba wstać i zmagać się z codziennymi przeciwnościami losu.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę oczywiście polecamy się na przyszłość i do zobaczenia.
Marcin Olszewski
Clear Beyond Interconnect to nasza flagowa konstrukcja, która będąc pokazem możliwości Cardas Audio, jednocześnie jest perełką w świecie współczesnych konstrukcji przewodów interkonekt.
Clear Beyond wykorzystuje najbardziej zaawansowane przewodniki wytworzone zgodnie z technologią dopasowanej propagacji. Nowy interkonekt wprowadza ulepszenia w zakresie przestrzennego obrazowania, dynamiki i niskich częstotliwości, pozostając jednocześnie wiernym muzykalności, z której słyną przewody Cardas. Clear Beyond zawiera w sobie ponad 30 lat doświadczeń pogoni za perfekcją. Doskonałe ekranowanie i zaawansowana geometria wykorzystująca technologię air-tube suspension zaowocowały przekrojem, który wymógł zastosowanie adapterów XRCA 13 do wtyków RCA oraz przeprojektowanych końcówek CG XLR dla wersji zbalansowanych.
Interkonekt Clear Beyond oferuje niespotykaną neutralność łączącą w sobie wyjątkowy balans tonalny z transparentnością i szybkością ale przede wszystkim jest to najbardziej muzykalny przewód w naszej ofercie. Każda para Clear Beyond jest wytwarzana pod zamówienia indywidualne i ręcznie konfekcjonowana przez doświadczonych techników Cardas Audio.
Cena detaliczna wynosi 14900zł za parę.
Dystrybucja: Voice
Od pojawienia się NightHawków na ryku do momentu, kiedy ww. nauszniki trafiły do naszej redakcji upłynęło trochę więcej aniżeli trochę wody w Wiśle. Najogólniej rzecz biorąc nie jest to jakaś spektakularna nowość, co z jednej strony wyklucza efekt marketingowej ekscytacji dystrybutora, z drugiej sprawia, że opisujemy coś, co już przez większość branżowych periodyków zostało opisane a i znacząca część zainteresowanych zdążyła już sobie na temat owego czegoś wyrobić zdanie. Dodatkowo w przypadku Audioquestów doszły jeszcze dodatkowe czynniki opiniotwórcze w postaci uhonorowania ich tytułami 2015 CES Innovation Awards Honoree oraz 2015 CES Best of Innovation Winner za proekologiczną konstrukcję i technologię nienaruszającą równowagi ekologicznej. I tutaj zaczynają się schody, gdyż o ile pierwszy z tytułów jest dość neutralny to już drugi powoduje, że pomarańczowa lampka ostrzegawcza w audiofilskich głowach zaczyna nerwowo mrugać. Nie ma się co oszukiwać – ekologia i Hi-Fi/High-End niezbyt często idą w parze. „Ekologiczne” luty, klasa D, zasilacze impulsowe i inne szatańskie wynalazki to tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej, którą złotoucha brać odbiera w jednoznacznie pejoratywnym kontekście. Zasadnym zatem wydaje się postawienie pytania na ile ekologia w przypadku tytułowych słuchawek pomaga od strony marketingowej a na ile wpływa (z premedytacją nie użyłem zwrotu „szkodzi”) na brzmienie. Żeby się jednak o ty przekonać trzeba przestać dywagować i zacząć słuchać. Zanim jednak do tego dojdzie nadmienię jeszcze tylko, iż wraz z NightHawkami do naszej redakcji dostarczony został również sugerowany przez dystrybutora wzmacniacz słuchawkowy … , nie nie firmowy DragonFly, lecz zdecydowanie bardziej biżuteryjny Lehmannaudio Linear – chrome. Zatem do roboty.
Całe szczęście pierwsze wrażenie, pomimo wcześniejszych obaw, okazuje się całkiem przyjemne i wręcz niosące ze sobą delikatny powiew luksusu. Słuchawki sprzedawane są bowiem w eleganckim, wyposażonym w rączkę skóropodobnym (tutaj ekologię jesteśmy w stanie zaakceptować) prostopadłościennym etui, które przyda się nie tylko w domu, ale i powinno całkiem nieźle zabezpieczyć słuchawki podczas ewentualnych wojaży. Powyższe obserwacje potwierdza inspekcja szczelnie wypełnionego gąbką wnętrza i dodatkowych profili zabezpieczających same muszle.
Opis budowy i walorów czysto wizualnych proponuję zacząć od czegoś w miarę, przynajmniej jak na NightHawki, normalnego. Od eleganckich padów wykonanych z miękkiej, czarnej skóry proteinowej (pewnie szalenie eco) o ergonomicznym profilu – nieco grubszym z tyłu. Niby pas nagłowny i pojedynczy pałąk też wyglądają całkiem konwencjonalnie, ale już na tym etapie producent sygnalizuje, że to tylko pozory a sam mechanizm zgłosił do ochrony patentowej, wiec wcale to takie proste być nie może. Wystarczy z resztą pomacać samo zawieszenie muszli, które zrealizowano na bazie czterech „relingów” z jednej strony utrzymujących sztywność i spójność całej konstrukcji a z drugiej zapewniających idealne dopasowanie do głowy użytkownika. Teraz jednak wchodzimy na wyższy poziom wiedzy tajemnej i zahaczamy o niezwykle zaawansowane technologie. Atrakcyjne i „naturalnie” wyglądające muszle wykonano z „płynnego drewna”, czyli prawdziwego drewna połączonego z odzyskanymi włóknami roślinnymi, które poddano obróbce termicznej, doprowadzono do formy płynnej a następnie uformowano techniką wtryskową. Taki autorski proces pozwolił na wprowadzanie dalszych udoskonaleń, jak minimalizujących rezonanse wzmocnień wewnętrznych i pokrycie wewnętrznych powierzchni muszli powłoką elastomerową „wspomaganą” składającym się z mieszaniny wełny i poliestru wytłumieniem. Na tym jednak rewolucyjne rozwiązania się nie kończą, gdyż membrany 50 mm przetworników zamiast z wszechobecnego Mylaru wykonano z biocelulozy, otoczono gumowym obrzeżem i zaopatrzono w opatentowany elektromagnes szczelinowy. Warto również zwrócić uwagę na biomimetyczną, inspirowaną budową skrzydeł motyla, romboidalną maskownicę wykonaną w procesie zaawansowanego drukowania 3D addytywną metodą selektywnego spiekania laserowego.
Całe szczęście niemalże kosmiczne technologie nie przekładają się na jakąś irracjonalną dziwaczność produktu finalnego, gdyż NightHawki nie tylko wyglądają, ale i że się tak wyrażę „użytkują się” jak najnormalniejsze pod słońcem słuchawki. Są eleganckie, solidnie wykonane, wystarczająco ciężkie – przez co stabilnie trzymające się na głowie i przede wszystkim szalenie wygodne. Nie sposób również nie dostrzec ich walorów estetycznych, gdyż jedwabiście połyskujące „drewniane” muszle i głęboka czerń dodatków po prostu łapią za oko.
Jak przystało na rasową kablarską firmę również znajdujący się w komplecie przewód sygnałowy nie jest li tylko przysłowiowym kabelkiem od nocnej lampki. Tutaj po prostu nie było miejsca na przypadkowość, czy wręcz niechciejstwo. Dlatego też począwszy od żył wykonanych z litej miedzi o wysokiej czystości i perfekcyjnej powierzchni + (PSC+), poprzez węglowy system rozpraszania szumu (NDS) a kończąc na posrebrzanych końcówkach dopracowano każdy nawet najmniejszy szczegół. Widać to nawet na przykładzie owej końcówki, gdyż 3,5 mm wtyczka jest ukształtowana pod kątem 45°, co po prostu utrudnia jej wyłamanie. Zadbano również o minimalizację hałasu mechanicznego otulając przewód miękkim nylonowym oplotem.
O wzmacniaczu słuchawkowym Lehmannaudio Linear, dostarczonym przez warszawski Audio Klan – dystrybutora obu marek, wiadomo stosunkowo niewiele. Ot potrójny stopień wzmocnienia, 30 VA toroidalne trafo, dwa kondensatory Vishay i szczelnie wypełniający podłużny korpus dwustronny laminat z elektroniką rozplanowaną w układzie dual mono.
Samo urządzonko jest dość mało absorbujące gabarytowo, lecz zarazem niezaprzeczalnie atrakcyjne pod względem wzorniczym. Chromowany front zdobią jedynie nazwa, błękitna dioda, zdublowane gniazda słuchawkowe i również chromowana gałka regulacji wzmocnienia. Korpus stanowi sztywny, czerniony profil a na ścianie tylnej odnajdziemy jedynie parę wejść i wyjść liniowych, oraz włącznik główny zintegrowany z komorą bezpiecznika i gniazdem IEC.
Brzmienie wyjętych prosto z pudełka i/lub (niepotrzebne skreślić) z niezbyt wydajnym prądowo źródłem NightHawków jest nieco ciemne, dostojne i uzależniająco wręcz muzykalne. Dźwięk otula, koi i lapidarnie mówiąc „robi nam dobrze”. Siadamy, włączmy naszą ulubioną muzykę i zapominamy o całym świecie. Nawet dość ostry i dla większości nieobeznanych z podobnymi klimatami słuchaczy niemalże kakofoniczny album „Dystopia” Megadeth potrafił zaskoczyć barwą, dojrzałością i iście analogową homogenicznością. Dynamika zostaje nieco utemperowana, spada jazgotliwość i zahaczamy niemalże o coś podobnego do muzykalności. Jeśli jednak szukamy prawdziwego wytchnienia i chcemy naprawdę docenić potencjał drzemiący w tytułowych nausznikach, to zamiast trashu sugeruję sięgnąć po coś zdecydowanie bardziej wysublimowanego – po przepiękną wokalistykę w stylu „The Early Josquin” Capella Alamire. Prawdziwa kraina łagodności z soczystymi, niemalże anielskimi wokalami i niesamowitą, iście kosmiczną czernią otaczającą śpiewaków. W tym momencie warto podkreślić, iż pomimo mocno nastrojowego oświetlenia sceny rozdzielczość zachowana była na wielce satysfakcjonującym poziomie i jedynie pogłos mógłby być ociupinkę dłuższy.
Wystarczy jednak zaserwować Audioquestom odpowiednią dawkę prądu (vide Lehmannaudio Linear), by obudzić w nich drugą, zdecydowanie bardziej drapieżną naturę. Proszę mnie jednak źle nie zrozumieć, gdyż nie chodzi o to, że nagle tytułowe słuchawki zaczną stawiać na ofensywny, czy wręcz krzykliwy przekaz, a raczej przejdą transformację rozkosznego misia panda w czarną panterę. We wspomnianych wokalizach pojawia się oddech i kolejne hektary przestrzeni a Megadeth dostaje odpowiednio wysokooktanowego kopa. Ekipa pod wodzą ognistowłosego Dave’a złapała wiatr w żagle i szyła na swych wiosłach aż miło. Pozostańmy jednak przy klasyce. Sięgając po „Verdi – Famous Opera Choruses” w wykonaniu Dresden State Opera Chorus nie przypuszczałem, że z tego bądź co bądź całkiem rozsądnie wycenionego zestawu dane mi będzie usłyszeć tak precyzyjnie zaprezentowane poszczególne plany na szerokiej i głębokiej scenie z wyraźnym zaznaczeniem gdzie znajdują się muzycy orkiestry a gdzie śpiewacy. Co ważne spektakl rozgrywał się na tyle daleko ode mnie, że już po chwili od włączenia płyty z łatwością można było zapomnieć o obecnych na głowie słuchawkach i zostać sam na sam z muzyką.
W bardziej dynamicznym repertuarze i to począwszy od synth-popowego „Sounds Of The Universe” Depeche Mode a na gotyckim „In Requiem” Paradise Lost skończywszy czuć było zarówno same uderzenia, jak i właściwe im wolumen oraz masę. Góra pasma pozostawała cały czas rozdzielcza, lecz do głosu dochodziła również natura samych słuchawek, która odciskała na niej swoją sygnaturę elegancji i wysublimowania przez co nawet najbardziej zajadłe i kanciaste partie nie powodowały irytacji i nie szarpały już i tak zadręczonych nerwów.
Zaproponowany przez Audio Klan duet Audioquest NightHawk i Lehmannaudio Linear – chrome okazał się bardzo miłą niespodzianką i przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że moje początkowe obawy związane z zastosowaniem proekologicznych technologii okazały się całkowicie niepotrzebne, to jakość brzmienia samych słuchawek pokazała, że odejście od tworzyw sztucznych na rzecz materiałów możliwie naturalnych jest właściwym kierunkiem ewolucji. Również Lehmannaudio dziarsko sobie radził niewiele ingerując w sam przekaz, jedynie dbając o to, by wpięte do niego słuchawki dostawały wystarczającą ilość energii. Jak mam nadzieję dość jasno wynika z powyższego tekstu mariaż debiutującego na rynku słuchawkowym Audioquesta ze starym wyjadaczem „siedzącym” we wzmocnieniu zaowocował brzmieniem na tyle dojrzałym i synergicznym, że decydując się na zakup tytułowego seta można mieć pewność, że nieprędko się nim znudzimy a i satysfakcja z użytkowania przez długie lata utrzymywać się będzie na wysokim poziomie.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
Audioquest NightHawk: 2 599 PLN
Lehmannaudio Linear – chrome: 4 095 PLN
Dane techniczne
Audioquest NightHawk
Typ: Wokółuszne
Konstrukcja: Półotwarte
Impedancja: 25 Ω
Skuteczność: 100 dBSPL/mW
Moc: 1.5W
Przetworniki: 50mm dynamiczne z biocelulozowymi mebranami
Długość przewodu: 2,4m
Wtyk: Mini Jack (3.5mm) / Jack (6.3mm)
Waga: 346g
Lehmannaudio Linear – chrome
Impedancja wejściowa: 47 kΩ
Max. wzmocnienie: 0 dB, 10 dB, 18 dB, 20 dB wybierane poprzez DIP switche
Pasmo przenoszenia: 10 Hz (-0.3 dB) – 35 kHz (-1 dB)
Odstęp sygnał/szum: > 95 dB przy wzmocnieniu 0 dB
THD: < 0.001 % / 6 mW/300 Ω
Separacja kanałów: > 70 dB / 10 kHz
Moc wyjściowa: 400 mW/60 Ω; 200 mW/300 Ω
Impedancja wyjściowa: Wyjście liniowe 60 Ω; Wyjście słuchawkowe 5 Ω
Pobór mocy: 10 W
Wymiary (S x G x W): 110 x 280 x 50 mm
Waga: 1,5 kg
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Wzmacniacz słuchawkowy/DAC: Ifi iDAC2 Micro; Marantz HD-DAC1
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Chord & Major Major 8’13; Sonus faber Pryma Carbon
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000; Audion Premier MM
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Accuphase E-370
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; Gradient Revolution MK IV; DoAcoustics 202
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
W ramach zapowiedzi atrakcji tegorocznego Audio Video Show prezentujemy bardzo ciekawą inicjatywę:
Kim jesteśmy?
Polski Klaster Audio to nieformalne zrzeszenie polskich producentów związanych z branżą audio-video dla domowego użytku. Polski Klaster Audio (PEKA) powstał w październiku 2014 roku. Ideą powołania Klastra było stworzenie silnej grupy polskich firm działających w różnych dziedzina sfery audio po to, by zwiększyć potencjał oddziaływania i promocji polskiej produkcji tak w kraju, jak i na rynkach zagranicznych. Polskie firmy mają ogromny potencjał lecz często pozostają niezauważone wśród konkurencji zagranicznej.
Polskie jest lepsze
Polska nie jest zaściankiem Europy. Jest jej samym sercem. Zapraszamy do spotkania z polskimi producentami sprzętu audio. Jako producenci nie mamy się czego wstydzić. Jako klienci możemy być dumni z posiadania w swoim domu sprzętu audio polskiej produkcji.
Nasze Systemy na prezentacji AudioShow 2016:
Dream Reference 001 – Zestaw stereo wysokiej klasy zbudowany dzięki współpracy firm:
Gramofon: Pre-Audio
Lampowy przedwzmacniacz oraz wzmacniacz zintegrowany: Encore Seven (Egg-Shell)
Kolumny szerokopasmowe: Bodnar Audio
Okablowanie: Audiomica Laboratory.
Dream Reference 002 – Zestaw stereo wysokiej klasy zbudowany dzięki współpracy firm:
Gramofon: Shape of Sound
Lampowy przedwzmacniacz oraz wzmacniacz zintegrowany: Encore Seven (Egg-Shell)
Kolumny tubowe: hORNS
Okablowanie: Audiomica Laboratory
Audiomica Laboratory
…………………………
Manufaktura Produkująca przewody do zastosowań audio-video. W ofercie posiadamy sześć kompletnych serii przewodów do zastosowań hi-fi i high end. Opracowaliśmy wiele unikalnych procesów produkcyjnych. Jakość i precyzja wykonania zapewnia nam stabilną pozycję na rynkach audio na wszystkich kontynentach.
Na targach AudioShow w Warszawie pokażemy miedzy innymi specjalnie zmodyfikowane na potrzeby zestawów z Polskiego Klastra Audio przewody z serii Excellence wyposażone w opatentowane przez firmę Acoustic Points mufy elektrostatyczne barwione neonem oraz nasze unikalne filtry przeciwzakłóceniowe.
Audiomica Laboratory
Łukasz Mika
Słoneczna 2
38-300 Gorlice
tel.+48 18 521 3 521
Kom. 606874858
www.audiomica.com
Pre-Audio
…………………………
Pre-audio – polska firma produkująca gramofony na zamówienie. Oferowane modele charakteryzują się wyglądem i rozwiązaniami technicznymi pozwalającymi osiągnąć wyjątkową jakość dźwięku. Zapraszamy do poznania szczegółów na www.pre-audio.com
Na targach Audio Show Warszawa będzie można zobaczyć i usłyszeć model ASP-1501N z ramieniem tangencjalnym zawieszonym na poduszce powietrznej.
P.P.H.U. Pre-audio
Aleja Wojska Polskiego 103
48-300 NYSA
e-mail: preaudioturntables@gmail.com
www.pre-audio.com
Encore Seven – Egg Shell
…………………………
Encore Seven to właściciel marki EGG-SHELL. Pod tą nazwą wypuszcza na europejski rynek charakterystyczne wzmacniacze lampowe klasy A. Urządzenia są rozpoznawalne i cenione z uwagi na swoje niecodzienne wzornictwo, jakość wykonania i ponadprzeciętne brzmienie w swojej klasie cenowej. W Hotelu Radisson Blu Sobieski w pokoju 105 zaprezentowane zostaną: przedwzmacniacz gramofonowy Prestige PS5 oraz najnowsza integra Prestige 10WSTH wykończone w wersji fornirowej, natomiast w pok. 518 dodatkowo bestsellerowy Prestige 12WKT w bieli. Wszystkie urządzenia EGG-SHELL stanowią elementy systemów Dream Reference #001 oraz #002.
Encore Seven
Vacuum Tube Amplifiers EGG-SHELL
www: encore7.com
e-mail: hello@encore7.com
fb: facebook.com/TubeAudioAmplifier
tw: twitter.com/EncoreSeven
pint: pinterest.com/encoreseven/
Shape of Sound
…………………………
Shape of Sound to stosunkowo świeża firma na polskim rynku audio. Gramofony zawróciły nam w głowach. Zajmujemy się ich konstruowaniem oraz produkcją W procesie tworzenia dążymy do uzyskania poruszającej formy połączonej z dyskretnym designem. Wypadkową kształtu i dźwięku jest osobliwe brzmienie w charakternej wizualizacji. Na wystawie prezentujemy gramofon Skalar. Został on wyposażony w 12 calowe ramię z wymiennym headshellem, które jest w całości naszej konstrukcji. Rozkoszujmy się klasycznym ramieniem, dyskretnym napędem i niebanalnym kształtem.
Shape of Sound
ul. Jarzębinowa 18
95-100 Zgierz
Tel. 883 366 553
e-mail:info@shapeofsound.pl
www.shapeofsound.pl
Horns
…………………………
„hORNS to wysokoskuteczne, tubowe kolumny głośnikowe budowane w oparciu o starannie dobrane komponenty. Dzięki doświadczeniu zdobytemu w branży automotive oferujemy wyroby najwyższej jakości z zastosowaniem najnowszych technologii zarówno na etapie projektowania jak i w procesie produkcji. W ofercie znajdują się również komponenty do samodzielnej budowy systemów głośnikowych”
Auto-Tech
Turka 329A
20-258 Lublin Polska
fax. 0048 81 441 84 79;
telefon: 0048 602 647 173;
e-mail: info@autotech.pl
www.autotech.pl
www.horns.pl
www.horns-diy.pl
Opinia 1
W minioną sobotę mieliśmy okazję uczestniczyć w pierwszym oficjalnym spotkaniu z okazji przenosin warszawskiego salonu Nautilus na nowe włości. Niby z Okopowej na Kolejową 45 nie jest daleko, ale zdecydowanie bardziej przestronne wnętrze a przede wszystkim niewielkie, bo niewielkie, ale za to dwie salki odsłuchowe robią zauważalną różnicę. Różnicę, którą widać już na pierwszy rzut oka – po prostu jest jaśniej, luźniej i nie da się ukryć, że po prostu nowocześniej. W dodatku podwajają się zdolności salonu do przygotowywania dedykowanych potencjalnym nabywcom prezentacji a przy okazji sam metraż demo-roomów wyraźnie nawiązuje do metraży, wjakich odsłuchiwany sprzęt będzie na co dzień użytkowany.
Każda z dystrybuowanych przez Nautilusa marek zyskała własną przestrzeń ekspozycyjną, więc już od wejścia widać gdzie, co stoi i w którą stronę warto się udać zamiast wodzić błędnym wzrokiem po nieraz spontanicznie zastawionych półkach.
Jak to zwykle przy tego typu imprezach bywa gospodarze już zapraszając na spotkanie wyraźnie dawali do zrozumienia, że oprócz kurtuazyjnych pogaduszek i czysto towarzyskiego charakteru będzie okazja do przedpremierowego zapoznania się z niespodziankami szykowanymi specjalnie na zbliżający się wielkimi krokami Audio Video Show. Jednak zamiast czysto statycznej prezentacji udało nam się załapać na coś o wiele ciekawszego, gdyż praktycznie dopiero na naszych oczach zaczął powstawać, by w końcu zagrać, będący clou sobotniego popołudnia system złożony z elektroniki Ayona, gramofonu Transrotora i zjawiskowych kolumn Lumen White. Zagłębiając się w szczegóły i zaczynając od końca toru audio warto było zwrócić uwagę na przepiękne podłogówki Lumen White White Light Anniversary, które generowały niezobowiązujące tło muzyczne zasilane będąc monoblokami Ayon Vulcan współpracującymi z przedwzmacniaczem Spheris i najnowszym, pochodzącym również ze stajni Ayona plikograjem S-10. Wśród okablowania, oprócz królewskich Siltechów Triple Crown, Acrolinka 7N-PC9500, Oyaide GPXe V2 co bardziej dociekliwi mogli dostrzec przedstawicieli nowo pozyskanej do krakowskiego portfolio marki – mieniące się złotem zasilające „pytony” Acoustic Zen Gargantua II.
To jednak nie koniec atrakcji, gdyż kalibracją i uruchomieniem powyższego zestawu zajął się nie kto inny, jak sam Gerhard Hirt, oczywiście przy czynnym udziale ekipy Nautilusa.
No i na deser pozwoliłem sobie zostawić przedpremierowy specjał – najnowszy odtwarzacz CD/SACD Ayona o symbolu CD-35, który nie tylko jest zdolny odtwarzać oba zapisane na srebrnych krążkach formaty, lecz również konwertować sygnały PCM do DSD a same DSD upsamplować. Nie zabrakło również opcji wyposażenia go w wejścia analogowe, o cyfrowych nawet nie wspominam, bo to u Ayona standard i uczynienie z niego prawdziwego centrum sterowania naszego systemu audio.
Wracając jeszcze do wspomnianych na wstępie salek odsłuchowych. Podczas naszej wizyty na Kolejowej wstępnie do odsłuchu przygotowana została jedna z nich, gdzie filigranowe Spendory wespół z Ayonem CD-3sc i integrą Crossfire umilały czas przybyłym gościom.
A waśnie – wśród licznie przybyłych Klientów, znajomych dystrybutora, przedstawicieli prasy i wszystkich zainteresowanych udało mi się wyłuskać Jacka Gawłowskiego – laureata nagrody Grammy (za mix Randy Brecker plays Włodek Pawlik’s „Night in Calisia”) i … sprawcy niemałego zamieszania w postaci niedawno przez nas recenzowanych przewodów zasilających Bauta Power Cable.
Nie zabrakło również odpowiednio wysublimowanych „popepszaczy percepcji” i równie intrygujących smakołyków.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę życzymy samych sukcesów pod nowym adresem.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Gdy wydawałoby się, że przed nadchodzącą za około trzy tygodnie wystawą AVS już nic nadzwyczajnego nie może nas spotkać, nagle otrzymaliśmy zaproszenie na otwarcie nowego, będącego filią krakowskiego Nautilusa salonu audio. Jak zapewne zdajecie sobie sprawę, nie omieszkaliśmy pojawić się w wyznaczonym terminie (15.10.2016), jednak nie mając żadnych informacji z przecieków co do efektów końcowych tego przedsięwzięcia byliśmy ciekawi, czy i jak poradzono sobie z tym przecież niełatwym do ogarnięcia tematem. Oczywiście stali klienci ze stolicy doskonale wiedzą, iż tak naprawdę jest to zmiana lokalizacji, ale biorąc pod uwagę choćby powiększenie oferty pomieszczeń odsłuchowych do dwóch zaadaptowanych akustycznie sal bez najmniejszych obaw można powiedzieć, iż mamy do czynienia z całkowicie nowym rozdaniem kart ze strony dystrybutora z grodu Kraka. Co więcej, opisywany dzisiaj szum medialny jest tylko preludium przed zapowiadaną sporą ofertą zdarzeń około-salonowych, jakimi według zapewnień właściciela Roberta Szklarza mają być czwartkowe cykliczne spotkania przy muzyce. Jak w perspektywie czasu to wypadnie, pokaże najbliższa przyszłość i zdradzająca chęć uczestnictwa w podobnych spotkaniach publiczność, jednak po tym inauguracyjnym nowy audiofilski przybytek na warszawskiej mapie wydarzeniu jedno mogę powiedzieć na pewno, jest z czego wybierać. Nie będę referował oferty, gdyż wszystko idealnie oddają fotografie, jednak jeśli nie dostrzeżecie wszystkiego, zapewniam, że sklepowe półki oprócz propozycji powiedzmy budżetowych okupowane są przez sporą ilość urządzeń z najwyższej półki, a to gwarantuje pewną elastyczność obsługi salonu w realizacji zaproponowanych przez gości konfiguracjach sprzętowych. Ale skupmy się na tu i teraz.
Relacjonując to wydarzenie nie można zapomnieć o wizycie znanego chyba wszystkim miłośnikom dobrego dźwięku właściciela marki AYON pana Gerharda Hirt’a, który osobiście nadzorował kompilowanie będącego główną atrakcją, opartego o austriackie komponenty zestawu. Po wyliczankę co i jak zapraszam do tekstu Marcina, ja jednak zdradzę, że użyte do połączeń sygnałowych wielo-pinowe kable wykonywane są przez pracowników marki własnoręcznie, a czas pełnego montażu wacha się od sześciu do ośmiu godzin pracy na jedną sztukę. Dla wielu to może okazać się chore, ale w High Endzie nie ma drogi na skróty, a G.Hirt doskonale o tym wiedząc i nie uznając kompromisów z pełną świadomością swoich racji konsekwentnie kroczy tą z punktu widzenia opłacalności produkcji wyboistą ścieżką. I wiecie co, po licznych wizytach u znajomych i widywaniu wspomnianych austriackich produktów sądzę, że wszystkie wysiłki okraszone są zasłużonym sukcesem. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować Panu Hirtowi tego, co już dokonał i życzyć dalszego rozwoju swojego dziecka jakim jest marka Ayon. W tym momencie zdradzę prawdopodobnie małą tajemnicę, ale zaraz po listopadowej imprezie topowy, czyli wystawowy set z Austrii ma zawitać w mojej samotni, na co już z niecierpliwością zacieramy z Marcinem ręce.
Na koniec tej relacji kilka zdań o samym salonie. W porównaniu do poprzedniej lokalizacji dużo przestrzeni zyskał aneks prezentujący elektronikę. W rozmowach kuluarowych śmialiśmy się z właścicielem, że gdy wcześniej klient mógł wykonać tylko jedną szybką rundkę pomiędzy upchanymi na małej powierzchni sprzętem i zacząć powoli się żegnać, tak teraz spacer pomiędzy zaaranżowanymi na filarach nośnych konstrukcji budynku regałami spokojnie pozwala spędzić w salonie dobre pół godziny i to przy szybkim wertowaniu oferty. Gdy sprawy wystawiennicze mamy ogarnięte, czas na przybliżenie sal odsłuchowych. Niestety Warszawa rządzi się swoimi wymuszającymi kompromisowe podejście do metrażu cenami i choć sale nie są jakimiś gigantami, a złośliwiec możne nawet powiedzieć, że są klitkami, to zaletą samą w sobie jest fakt posiadania dwóch osobnych pokoi. To bardzo ułatwia proces przygotowywania pokazów pod konkretnych następujących tuz po sobie klientów i właśnie ten, a nie rozmiarowy cel przyświecał takiemu, a nie innemu podejściu do problemu. Przecież produkty wymagające odpowiedniej kubatury z reguły i tak lądują do odsłuchu u klienta, zatem bez sensu było na siłę forsować jeden duży audio-room. I gdy początkowo widziałem ten problem nieco inaczej, zdając się na wieloletnie doświadczenie goszczącego nas dystrybutora jestem w stanie to zrozumieć.
Puentując nasze dzisiejsze, relacjonujące otwarcie salonu Nautilusa spotkanie chciałem podziękować:
– organizatorowi za zaproszenie, miłą, okraszoną cateringiem i dobrym trunkiem imprezę,
– zaszczycającemu całość wydarzenia Gerhardowi Hirtowi za kolejne, podobno spontaniczne, przybycie do naszego kraju,
– a wszystkim zaangażowanym w świetność tego przybytku dla zakręconych na punkcie dobrej jakości dźwięku melomanów dalszej owocnej działalności.
Jacek Pazio
Opinia 1
Gdybym prześledził zmagania dobrze znanej mi audiofilskiej braci, okazałoby się, że sprawa kolumn w procesie kompletowania zestawów przez sporą jej część spychana jest na sam koniec poszukiwań. Tymczasem jak byśmy nie do tego tematu nie podchodzili, według mnie to właśnie one są najbardziej determinującym końcowy wynik soniczny elementem. Dla uzmysłowienia problemu przywołam trzy przykłady, które bez względu na późniejsze ekwilibrystyczne roszady elektroniki nigdy w pełni nie nagną się do preferencji konkurujących ze sobą wyznawców. Jakie to konstrukcje? Choćby znane wszystkim z rozmachu prezentacji zestawy tubowe Avangarde’a, będące chirurgiem w prezentacji źródeł pozornych produkty Audio Physic i nie szukając zbyt daleko np. moje oparte o papierowe przetworniki Trenner & Friedl. Ja wiem, że po pewnych korektach kablowo – sprzętowych z każdą z tych propozycji da się żyć, ale i tak z zamkniętymi oczami już po pierwszych dźwiękach jesteśmy w stanie bezbłędnie wytypować co jest co. I muszę zdradzić, iż temat i wstępniakowy ranking kolumn nie są przypadkowe, gdyż słuchając już u siebie pierwszej z listy konstrukcji i posiadania ostatniej, nie miałem jeszcze przyjemności zmierzyć się z mistrzami konturu i oddania przestrzeni, jakimi są wspomniane w wyliczance niemieckie produkty marki Audio Physic. Co więcej, gdy tubowce mimo moich wewnętrznych obaw bez większych strat sonicznych odpowiednim doborem elektroniki dały się na tyle ugładzić, bym zasiadł przed nimi z przyjemnością, to pewna niedostępność dzisiejszego bohatera i tylko wyjazdowe sparingi z nim moją ciekawość wywindowały prawie pod sklepienie niebieskie. Oczywiście nie był to problem natury egzystencjonalnej, ale od długiego już czasu chciałem sprawdzić, czy da się je zaprzęgnąć do pracy w estetyce eterycznej namacalności i wielokolorowości. I jak to często bywa, za sprawą zmiany dystrybutora wreszcie nadarzyła się okazja do spędzenia z nimi kilku wspólnych wieczorów przy muzyce. O kim mowa? O nikim innym, tylko tytułowej manufakturze Audio Physic i jej nowości, czyli modelu Codex, który w moje skromne progi dostarczył obecny opiekun tego producenta na naszym rynku cieszyński Voice.
Jednym ze znaków rozpoznawczych produktów testowanej dzisiaj marki jest pochylenie kolumn do tyłu. I gdyby nawet przejść nad faktem mającym za zadanie wyrównanie fazowe poszczególnych driverów do porządku dziennego, trzeba przyznać, że ów konstrukcyjny „myk” wprowadza pewien urozmaicający ogólny wygląd wizualny sznyt. Idźmy dalej. Już na fotografiach widać, że kolumny są wysokie i bardzo smukłe, to zaś w kwestii zapewnienia im stabilności wymusiło posadowienie ich na zwiększających rozstaw łapach, które dla umożliwienia idealnego wypoziomowania wyposażono we wkręcane stopy. Jeśli przyjrzeć się dokładniej obudowom, doskonale widać, że projekt opiera się o jednorodną skrzynię, do której z wyjątkiem pleców przymocowano okleinowane naturalnym fornirem pływające nakładki. Jedni pomyślą, że to oszczędność, a ja mówię Wam, iż oprócz walorów sonicznych w kontakcie organoleptycznym sprawa zaskakująco szybko nabiera wizualnych rumieńców. Ciekawostką designerską i prawdopodobnie mającą w sobie nieco wpływu na efekt soniczny jest również fakt ubrania zaimplementowanej na froncie nisko-średnio -wysokotonowej sekcji głośników w szklany panel. Ale to nie koniec niespodzianek, gdyż wymienione przetworniki nie są jedynymi, jakie oferują Codex-y. Miło mi oświadczyć, że spełniając założenia czterech dróg w projekcji pełnego pasma akustycznego w graniczącej z podstawą części wnętrza zastosowano dodatkowy sporej wielkości, bo 27 centymetrowy woofer, który swoje bass-reflex-owe ujście realizuje przez materiał swą fakturą zbliżony do pumeksu. Uzupełniając ogólne informacje o dzisiejszych skrzynkach należy wspomnieć jeszcze o znajdujących się na tylnej ściance pojedynczych terminalach przyłączeniowych, a kwitując całość ostatecznym dotknięciem konstruktora zwrócić uwagę na usytuowane logo z nazwą modelu w dolnej części frontu.
Zanim przejdę do właściwej relacji ze zmagań z Niemcami, przypomnę, że od dawien dawna są postrzegani jako orędownicy detaliczności za wszelką cenę. To z jednej strony stawia ich w bardzo korzystnym świetle strażników neutralności dźwięku, jednak z drugiej za wieloletnie zasługi w trwaniu przy swoim zdaniu przyklepano im plakietkę bezduszności. I chyba nikt z Was nie będzie zdziwiony, gdy powiem, że cały poniższy tekst będzie opowieścią, na ile udało mi się zmusić nowy produkt ze stajni AP do zagrania z choćby nutką zabarwienia i gdy ów proces dostrajania dobiegł końca, co z tego tak naprawdę wynikło.
Początek zmagań z Niemcami obfitował w sporą dawkę twórczości barokowej. Raz – mam sporą dobrze nagraną kolekcję, a dwa – podejście od strony realizatorskiej tych krążków pozwala mi wyłapać nawet najmniejsze odejście od zapisanego gdzieś w zakamarkach moich szarych komórek wzorca. To oczywiście było również podszyte pewną premedytacją rozpoczęcie testu z naciskiem na eteryczność, gdyż wiadomym jest, jak bardzo owa muzyka wręcz kocha każdą, nawet lekko przesadzoną nutkę koloru, a pretendenci do laurów podobno mają z tym problemy. Pokazanie tej muzyki w dobrym świetle wydawało się być wręcz nieodzowne, jednak nie sprawdzając tego na własne uszy nie mogłem odnieść się do tego w miarę wiarygodnie, dlatego też zdecydowałem się na taki, a nie inny repertuar startowy. I co stało się po aplikacji kolumn AP w mój tor? Owszem, dźwięk w stosunku do moich Austriaków mocno poszybował ku równowadze tonalnej, ale za sprawą posiadanego, będącego ostoją wypełnienia okablowania Harmonixa jak i reszty opartego o japońskie wyroby toru mogłem tchnąć w Niemców nieco homogeniczności. Oczywiście całość daleka była od codziennego wzorca, ale nie oszukujmy się, niemiecki konstruktor stawia na szczegółowość przez duże „S” i to, co po ożenku Niemców z Japończykami udało mi się uzyskać jest i tak bardzo dobrym, żeby nie powiedzieć pozytywnie zaskakującym wynikiem. Dlaczego? Każda sesja nagraniowa aż kipiała od rozmachu oddania wielkości kubatury kościelnej. To był spektakl na miarę tytułowego misia z filmu Barei, ale na tyle dobrze oprawiony w szczyptę barwy, że przez cały czas obcowania z tak podanym dźwiękiem skupiony na owym ponadprzeciętnym malowaniu gmachów klasztornych nie zwracałem uwagi na tak przyziemne sprawy jak osadzenie w masie, czy umiejscowieniu przekazu w rankingu mojej subiektywnej estetyki. I chyba wprowadzenie mnie w taki stan jest najlepszym dowodem, że mimo swoistego rysowania źródeł pozornych na czarnym tle bardzo ostrą kreską testowane kolumny umieją czarować. Przyznaję, po kilku płytach odczuwałem lekki niedosyt w sprawach około-barwowych, ale trzeba również wziąć pod uwagę fakt, iż te kolumny z rozdzielnika kierowane są do innego niż stawiającego na nasycenie dźwięku klienta. Ja najzwyczajniej w świecie miałem ich jedynie posłuchać i napisać jak grają, a nie czy akurat moja lekko spaczona estetyka odbioru dźwięku jest w stanie zaakceptować je na całe życie. Puentując tę płytę chcę jeszcze dodać, iż całość wydarzeń odbywała się przy całkowitym zniknięciu kolumn z pokoju i wręcz fenomenalnym oddaniu szerokości i głębokości sceny muzycznej, mimo, że Codex-y miały za sobą dwie pochodzące z Austrii ściany spod znaku ISIS. Kolejnym, dość ciekawym i powiedziałbym ciężkim do oddania nagranych na nim realiów nutowych krążkiem był koncert na trzy kontrabasy barytonowe pod egidą Hamieta Bliuetta. Całość przekazu idąc tropem muzyki sakralnej dobrze oddawała poczucie bycia na koncercie. Teoretycznie nie było na co narzekać, ale gdy ogniskowanie wirtualnego bytu saksofonów na scenie stawiało Codex-y na wysokim miejscu podium, to lekko szczupły styl ich prezentacji wyraźnie pokazywał, iż szczypta wypełnienie w niskim środku i wyższym basie zrobiłyby dobrą robotę. A tak dostałem ciekawy realizacyjnie i materiał z pełnią informacji co i gdzie, ale trochę za cenę jak. Gdyby to były mniejsze kolumny, mógłbym zwalać problem na zbyt wielkie pomieszczenie, ale te smoki wysokością i głębokością niewiele ustępowały moim kolumnom, tak więc należy spisać to na kark wierności marki swoim założeniom, a nie problemom adaptacyjnym. I patrząc przez pryzmat założeń konstruktora na przewijającą się przez ten test sprawę oszczędności barwowej raczej nie traktowałbym niezgodnych z moim osobistym wzorcem niuansów jako wad, tylko pewne artefakty, które niesie ze sobą dana konstrukcja i nic więcej. Szkoła grania Audio Physic-a tak ma i nie róbmy z tego powodu wielkiego larum, tylko jeśli komuś nie odpowiada, nie szarpmy się z nią robiąc jej tym sposobem niezasłużoną krzywdę. Na koniec tego podejścia testowego na laserze napędu CD-ka wylądował znany z free-jazzowego szaleństwa Peter Brotzman. I proszę bardzo. Nagle, gdy zrobiło sie bardzo szybko i obficie w prześcigające się w ilości oddanych decybeli instrumentarium, kolumny zza Odry pokazały, jak powinno oddawać się podobne przedsięwzięcia muzyczne. To jest jazda bez trzymanki i jakiekolwiek spowolnienie tempa powoduje jedną nieczytelną ścianę dźwięku, na co niemiecki produkt nie pozwolił. Było punktualnie i czytelnie, a że dość szczupło, to już jest tylko możliwą lub niemożliwą do zaakceptowania stylistyką prezentacji. Wybór należy do klienta. Co ważne, kończący to testowe spotkanie krążek był całkowita drwiną AP z poziomów głośności. Chodzi mianowicie o fakt czytelności fraz muzycznych bez względu na położenie gałki Volume, co przy takiej muzyce i dawce decybeli nie jest bez znaczenia.
Tak, kolumny Audio Physic nie odeszły zbyt daleko od swojego stylu grania. Jednak po prześledzeniu moich bojów okaże się, iż da się z nimi wypracować ciekawy kompromis. Kompromis oparty o czytelność i rozmach grania, który nie odchodzi zbyt daleko od wzorca neutralności, a mimo to niesie ze sobą odrobinę muzykalności. Do kogo kierowany jest produkt pod tytułem Codex? Myślę, że wszyscy hołubiący ponadprzeciętnej rozdzielczości i grania ostrą kreską źródeł pozornych nie mogą przejść obok niego obojętnie. I to nie ze względu na jego kompilacyjną ofertę obudzenia posiadanego zestawu z przesiąkniętego ogólną bułą letargu. Raczej za jego umiejętność wciągania w wir wydarzeń na bajecznie pod względem rozmachu prezentowanej scenie muzycznej. Dostajemy taki spektakl, że nawet ja, na co dzień nie wyobrażający sobie muzyki bez dużej dawki muzykalności, z łatwością dałem się zaczarować. Nie wiem, czy na resztę audiofilskiego życia dałbym radę się przestawić na taki tor dźwiękowy, a oczywistą sprawą w tej zabawie są przecież osobiste, czyli w tym przypadku Wasze preferencje. Dlatego też jedyną weryfikacją czy po drodze Wam z Niemcami jest nauszne przekonanie się na własnym podwórku. Ja mam już to za sobą i jestem pozytywnie zaskoczony. Czas na Wasz ruch.
Jacek Pazio
Opinia 2
Zawirowania na światowych rynkach audio i przechodzenie marek od jednego dystrybutora do drugiego nie są niczym nowym. Zmieniają się realia, oczekiwania, udziały i właściciele a koniec końców swoimi portfelami głosują nabywcy. My również powyższym zjawiskom przyglądamy się z uwagą i zainteresowaniem, gdyż nic tak nie motywuje przedstawiciela dowolnej marki do pokazania się od najlepszej strony, jak pozyskanie do swojego portfolio najświeższej zdobyczy w postaci producenta znanego, szanowanego i co najważniejsze cieszącego się dobrą prasą a co za tym idzie rozpoznawalnością. Tak też było i tym razem, gdy cieszyński Voice z dumą ogłosił, iż „zdobył” prawdziwą ikonę wśród kolumnowych legend – niemieckiego Audio Physica. Nie ukrywam, że my również z takiego stanu rzeczy byliśmy nie mniej kontenci, gdyż z Voicem współpracuje nam się świetnie a poprzedni dystrybutor ww. marki jakoś niespecjalnie pałał chęcią dzielenia się własnymi stanami magazynowymi. Mniejsza jednak o przeszłość, bo liczy się teraźniejszość i co najważniejsze nowe rozdanie.
Z tejże okazji, oraz w ramach obchodów 20-lecia działalności Voice’a miały miejsce jubileuszowe odsłuchy, podczas których pierwsze skrzypce grały, również jubileuszowe, zjawiskowe Audio Physic Cardeas 30 LJE. Zanim jednak owe niemieckie, topowe piękności zawitają w nasze skromne progi, co jak liczę wcześniej, czy później nastąpi, uznaliśmy, że na zaostrzenie apetytu warto pochylić się nad kolejną nowością z Brilon, czyli nie tylko zdecydowanie mniej absorbującymi gabarytowo, ale również bardziej przyjaznymi pod względem finansowym Codexami. Co też niniejszym czynimy.
Jak przystało na sporych rozmiarów, ale nieprzytłaczające swoimi gabarytami czterodrożne konstrukcje podłogowe w Codexach ¾ z zamontowanej puli głośników widać już na pierwszy rzut oka a brakującą „ćwiartkę” poznamy jedynie przeglądając materiały promocyjne producenta. Na przedniej ściance umieszczono 39-mm tweeter HHCT (Hyper Holographyc Cone Tweeter) III generacji otoczony pierścieniem z gąbki, który znajduje się pomiędzy 150-mm głośnikiem średniotonowym HHCM III z aluminiową membraną pokrytą warstwą ceramiki, a aluminiowym 180-mm nisko-średniotonowcem także z powłoką z ceramiki ulokowanym na samej górze konstrukcji. Za bas odpowiada pionowo zamontowany, ukryty wewnątrz obudowy 270-mm (10”) woofer.
Z wielką atencją potraktowano walkę z wibracjami i przy okazji zdecydowano się na dość ciekawe i oryginalne rozwiązanie. Otóż o sztywność konstrukcji dba gęsto użebrowany wewnętrzny korpus oddzielony od zewnętrznego „płaszcza” warstwą ceramicznej gąbki, dzięki czemu uzyskany sandwich zapewnia odpowiednią „cichość” obudów. Z podobną troską potraktowano występujące w roli terminali głośnikowych pojedyncze pary WBT nextgen, które również są mechanicznie odsprzęgnięte od reszty obudowy a całości dopełniają masywne stopki.
Od pewnego czasu AP całkiem odważnie dokazuje sobie z kolorami, więc i tym razem oprócz klasycznych fornirów (Walnut, Ebony, Cherry) i wersji „fortepianowych (Glass White oraz Black High Gloss), kusi potencjalnych nabywców także bardziej wyszukanymi wersjami Black Ebony High Gloss, Rosewood High Gloss oraz „szklanymi” Maranello Red, White Aluminium, Grey brown oraz Purple Red. Krótko mówiąc do wyboru – do koloru.
Przystępując do odsłuchu co prawda miałem już na koncie kilka (naście?) sesji z wyrobami AP, ale jakoś tak się sprawy układały, że za każdym razem nie dość, że odbywały się one w warunkach wyjazdowych, to w dodatku jeszcze z dość przypadkową, bądź nie należącą do moich ulubieńców elektroniką. Jednak bez trudu wszystkie te spotkania można było sprowadzić do wspólnego mianownika, którym była umiejętność kreowania przez niemieckie konstrukcje przestrzeni i tzw. „znikanie” niezależnie od własnych gabarytów. Cały czas jednak z tyłu głowy miałem pytanie jak owe wspomnienia i zarazem oczekiwania wypadną podczas konfrontacji oko w oko i już bez taryfy ulgowej. Całe szczęście tym razem od czysto akademickich dywagacji do doświadczeń empirycznych droga była krótka i ograniczyła się li tylko do wypakowania, rozstawienia i podłączenia tytułowych kolumn.
Pierwsze takty z dość perfidnie dobranym materiałem testowym w postaci dokonań słynącej z zamiłowania do sybilantów i szklistości Anny Marii Jopek („Bosa”) wykazały, że co prawda górę z powodzeniem można było określić mianem świetlistej, ale nijakich przejaskrawień, czy ofensywności nie odnotowałem. Po prostu brak było Codexom chęci przypodobania się za wszelką cenę możliwie szerokiej publiczności i dosładzania oraz zaokrąglania wszystkiego co wyrywa się przed szereg i w sprzyjających warunkach może zakłuć w uszy. Jednak warto mieć na uwadze, że tak właśnie potrafi zasyczeć AMJ i kierowanie pretensji do kolumn wydaje się dość irracjonalne. Jeśli jednak tak bezpośrednia i prawdziwa prezentacja spędza Państwu sen z powiek, to z chęcią podsunę dość bezkompromisowe, lecz za to w 100% skuteczne rozwiązanie. Otóż nie tracąc nic z rozdzielczości można znacznie poprawić iście analogową organiczność wpinając w tor odpowiednie źródło. W naszym przypadku odpowiednim okazał się dzielony C.E.C. TL 0 3.0 + DA 0 3.0. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że mało kto wpadnie na pomysł tak szalonego wyciągania „za uszy” jednego elementu toru przez pozostałe, ale skoro akurat topowi Japończycy dziwnym trafem znaleźli się u nas na stanie, to grzechem byłoby z okazji nie skorzystać i ich nie użyć. Przy okazji pozwolę sobie na kolejną, tym razem zdecydowanie bardziej rozsądną, sugestię dotyczącą wartego połączenia z Audio Physicami wzmocnienia. Otóż choć producent deklaruje dość szeroką tolerancję mocową (40 – 250 W), to akurat w 99,9% przypadków dla Codexów więcej znaczy lepiej, lecz oprócz samych Watów warto również zwracać uwagę na wydajność prądową, bo i na to niemieckie podłogówki są czułe. Dlatego też w ramach poszerzania horyzontów, skoro Jacek eksploatował Reimyo KAP – 777 ja sięgnąłem po A-klasową końcówkę Abyssound ASX-2000 i powiem szczerze, że z mojego punktu widzenia skierowałem się w dobrym kierunku. Potwierdził to z resztą odsłuch „Possibilities”, na którym Herbie Hancock i licznie przybyli goście w najlepsze sobie muzykowali a my siedząc w fotelach mogliśmy z dokładnością co do milimetra wskazać ich miejsce na scenie. Samo ogniskowanie źródeł pozornych też wypadało wybornie, gdyż Codexy pomimo wykorzystywania czterech różnych przetworników bez trudu były w stanie zagrać w sposób nie tylko spójny, co wręcz punktowy. Jedynym odstępstwem od mojego codziennego wzorca okazała się jedynie nieco przesunięta ku górze maniera prezentacji z zaskakująco lekkim, niemalże zwiewnym fundamentem basowym. Czego jak czego, ale takiej (młodzieńczej?) nieśmiałości po 10” wooferze się nie spodziewałem a tymczasem tam, gdzie najniższe składowe powinny dziarsko masować me trzewia słychać było krótki, świetnie kontrolowany, ale nieco anorektyczny, iście monitorowy basik. Nawet Nils Petter Molvær na „Switch” nie był w stanie wykrzesać z niemieckich podłogówek nic a nic ze spodziewanej iście sejsmicznej aktywności. Jak widać panowie Dieter Kratochwil i Manfred Diestertich ewidentnie stawiają na jakość a nie ilość, bądź projektując Codexy uznali, że ich nabywcy nie wpadną na pomysł nagłaśniania nimi bisko czterdziestometrowych oktagonów.
Mając już mniej więcej zarysowany profil psychologiczny najnowszych Audio Physiców dalszą część odsłuchów prowadziłem już z nieco zmodyfikowana playlistą, na której prog-metalowy Dream Theater został zastąpiony przez nobliwą Mercedes Sosę a oparta na spektakularnych tutti i miażdżącej elektronice ścieżka dźwiękowa z „300: Rise of an Empire” autorstwa Junkie XL ustąpił miejsca zdecydowanie bardziej „zrównoważonym” emocjonalnie podkładem muzycznym do kostiumowego „Perfume – The Story of a Murderer”. Dzięki temu mogłem skupić się na precyzji, rozdzielczości i fenomenalnej wręcz umiejętności kreowania sceny 3D a nie doszukiwaniu się przysłowiowej dziury w całym.
Audio Physic wprowadzając do swojej oferty Codexy pokazał, że duże, wielodrożne kolumny wcale nie muszą oznaczać problemów z kontrolą najniższych składowych i do ich optymalnego ustawienia wcale nie potrzeba hangaru. Opierając się na powyżej opisanych doświadczeniach śmiem wręcz twierdzić, iż Codexy spokojnie dadzą się okiełznać już w dwudziestu metrach i oprócz tranzystorowej amplifikacji warto spróbować „ożenić” je z jakąś mocną lampą w stylu VTLa, czy Audio Researcha a efekty mogą okazać się wielce intrygujące.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Voice
Ceny: 44 990 PLN – 49 990 PLN w zależności od wykończenia
Dane techniczne:
– Rekomendowana moc wzmacniacza: 40 – 250 W
– Impedancja: 4 Ω
– Pasmo przenoszenia: 28Hz – 40kHz
– Czułość: 89dB
– Wysokość: 120 zm
– Waga: 44 kg
System wykorzystywany w teście:
– Transport CD: Reimyo CDT – 777, C.E.C TL 0 3.0
– DAC: Reimyo DAP – 999 EX Limited, C.E.C DA 0 3.0
– Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Abyssound ASX-2000
– Kolumny: TRENNER & FRIEDL “ISIS”
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Hiriji „Milion”
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Cudowne rozmnożenie Scorpio
Austriacki Ayon Audio po raz kolejny wyciąga rękę do klientów zainteresowanych urządzeniami z przystępniejszych przedziałów cenowych, proponując monobloki Scorpio Mono, opracowane na bazie najtańszej integry Scorpio. Już na pierwszy rzut oka zaskakują rozmiary: szerokość każdego z kompaktowych monobloczków nie przekracza 20 cm, za to głębokość wynosi ponad 40 cm. W monofonicznych Scorpio producent popracował nad lepszą redukcją mikrofonowania lamp, zastosował osobne odczepy dla impedancji 4 i 8 ohm, lepsze komponenty w kluczowych punktach konstrukcji oraz podwójny układ uziemienia typu z przełącznikiem, znany z droższych modeli. To ostatnie rozwiązanie przyczynia się do skuteczniejszej eliminacji szumów pochodzących z zasilacza oraz z innych układów urządzenia. Nie zmieniły się natomiast lampy mocy (KT88), filozofia zerowego sprzężenia zwrotnego, możliwość przełączania pomiędzy trybem pentody i triody, autorska aktywna regulacja Biasu, Auto Fixed oraz układ opóźnionego startu, chroniący lampy przed szybszym zużyciem. Scorpio Mono dostępne są w cenie 8 900 złotych za sztukę.
ZYXowi brakuje słów
Japoński specjalista od gramofonowych wkładek MC – ZYX – wprowadza na rynek modele Ultimate. Różnice w wyglądzie są praktycznie niezauważalne, gdyż polegają głównie na zastosowania innego materiału wspornika igły, który to jest jednym z kluczowych punktów konstrukcyjnych wkładek tego typu. Nowe konstrukcje wykorzystują do tego celu kompozyt węglowy zamiast boru. Wykonany jest on z 1000 kawałków włókna węglowego – stąd nazwa C-1000. Jest on sztywniejszy niż aluminium, stal, lub tytan, a jego masa wynosi tylko połowę stosowanego dotychczas boru. Firma ZYX deklaruje, że jest to jak dotąd najlepsze rozwiązanie zastosowane w technice analogowej. Właściwości fizyczne włókien karbonowych eliminują rezonanse, interferencje i modulacje już na poziomie drgań o mikroskopijnych amplitudach, dzięki czemu igła śledzi ścieżkę dużo dokładniej, a pasmo przenoszenia jest jeszcze szersze. Modele Ultimate DYNAMIC wykorzystują z kolei nietypowy układ odczytujący sygnał: w związku z niemagnetycznym karkasem zastosowano cewkę o trzykrotnej liczbie zwojów oraz magnes o zwiększonej mocy, dzięki czemu odpowiednim poziom generowanego sygnału osiąga odpowiednią amplitudę. Powód? Okazuje się, że właśnie niemagnetyczny karkas ma właściwości najbardziej zbliżone do głowicy nacinającej rowki winylu. Inżynierowie ZYXa twierdzą, że o ile przy zastosowaniu karbonowych wsporników udało im się osiągnąć jednoznacznie lepszą jakość dźwięku, to brzmienia wkładek typu ULTIMATE po prostu nie da się opisać słowami – trzeba tego doświadczyć na własne uszy.
Ceny modeli Ultimate rozpoczynają się od 12 900, a DYNAMIC od 24 900 złotych
Warto też zajrzeć do nowej siedziby warszawskiej filii Nautilusa
Najnowsze komentarze