Monthly Archives: październik 2023


  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Video Show 2023 cz.3

Skoro już podczas relacji z Sobieskiego jasno dałem Państwu do zrozumienia, że czego jak czego, ale chronologii trzymać w tym roku się nie zamierzam, więc proszę się nie dziwić, że PGE Narodowy, który de facto był miejscem startu maratonu po tegorocznym Audio Video Show wylądował na końcu mojej trylogii. Oczywiście co się odwlecze, to …, jednak jeśli ktoś oczekiwał gorących newsów wprost z oka cyklonu, to bardzo przepraszamy, ale doba, niekoniecznie hotelowa, ma tylko 24h a wykonane zdjęcia same obrabiać się nie chcą, co przy założeniu, iż z szacunku dla naszych Czytelników „surówek prosto z puszki” nigdy nie publikujemy cały proces edycyjno-bajkopisarski swoje zajmuje. Skoro jednak czytacie Państwo niniejsze słowa, to znak, że przynajmniej ja swój cykl kończę przekazując pałeczkę Jackowi, który lada moment podzieli się z Wami własnymi refleksjami. Zanim jednak to nastąpi pozwolę sobie zająć Wam dłuższą chwilę.

Jak już zdążyłem wspomnieć to właśnie na PGE tegoroczne Audio Video Show zainaugurowała tradycyjna konferencja prasowa obejmująca krótki rys historyczny, skierowane do miłośników cyferek statystyki, mające ujrzeć światło dzienne nowości i imponującą listę wszelakiej maści seminariów, eventów i innych towarzyszących wystawie atrakcji. Było też małe co nieco o wydawać by się mogło zapomnianym formacie SACD, który dzięki staraniom grupy zapaleńców ma szanse wrócić do łask złotouchych a to za sprawą „wykopania” z archiwów Polskich Nagrań taśm matek i ekstrakcji ich zawartości właśnie na ww. audiofilskie krążki.

Przechodząc jednak do meritum zaczynamy z grubej rury, czyli od imponującego systemu Audio Group Denmark, gdzie za oko i ucho łapały strzeliste monochromatyczne Børreseny M6, którym towarzyszyła nie tylko firmowa elektronika Aavika (streamer SD880, przedwzmacniaczem C880 i wzmacniaczami mocy P880), lecz również legendarny szpulak Nagry IV-S i jubileuszowy (zbudowany z okazji 70-lecia marki) gramofon. Czy był to system wart wyłożenia „drobnych” 4mln PLN nie mi osądzać, gdyż stadionowe warunki dalekie były od nie tyle sprzyjających tego typu werdyktom, co raczej pozwalały jedynie stwierdzić, iż całość dysponowała potencjałem mogącym zainteresowanego ww. kompletem skłonić do umówienia się na odsłuch w jego czterech kątach. A proszę mi wierzyć, to już całkiem sporo.

Nieco skromniej w tym roku wystąpiło Dali, które po flagowych Kore pojawiło się z bardziej kompaktowym, acz nadal bezdyskusyjnie high-endowym modelem Epikore 11, który jak z pewnością pamiętacie zadebiutował na tegorocznym monachijskim High Endzie . O ile jednak w Niemczech do ich napędzenia użyto d-klasowych NAD-ów, to nad Wisłą podobne kontrowersje sobie darowano i rodzimy dystrybutor – stołeczny Horn, raczył był sięgnąć po niedawno pozyskaną „włoszczyznę”, czyli pyszniący się rudą miedzią, szlachetnym drewnem i bursztynową poświatą lamp wzmacniacz zintegrowany Unison Research Absolute 845 SE. Co prawda tak cyfrowe (Marantz SA10), jak i analogowe (Marantz TT15S1) źródła nieco odstawały od reszty układanki, ale całość grała na tyle przyjemnie, że nikt specjalnie nie próbował silić się na jakąś miażdżącą krytykę. Zamiast niej pojawił się za to sam Tomasz Raczek dzieląc się własnymi rekomendacjami dotyczącymi najlepszych soundtracków.

Na swoisty, przynajmniej w high-endowym rozumieniu, minimalizm zdecydował się łódzki Audiofast prezentując „kompaktowe” Wilson Audo Sasha V w towarzystwie jubilersko-biżuteryjnej końcówki mocy Dan D’Agostino Momentum S250 MxV, „desktopowego” przetwornika dCS Lina Network DAC 2.0 i serwera Taiko Audio SGM Extreme.

Z kolei Audio Klan wytoczył swe najcięższe działa i oprócz limitowanych Bowers & Wilkins 801 D4 Signature zadbał o odpowiednią elektronikę i specjalnie na AVS „ściągnął” elegancki zestaw Luxmana w skład którego weszły Odtwarzacz D-10X, przedwzmacniacz C-10X i stereofoniczna końcówka mocy M-10X. I cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko to, że po tym, jak zagrały dzielonki z serii 900 i 700 po prostu nie możemy doczekać się najnowszych flagowców. Wracając jednak do wystawy sprzęt sprzętem, lecz świetną robotę wykonała również ekipa dystrybutora, która w osobie Marcina prowadziła wielce porywającą „konferansjerkę” prezentując nie tylko dość nieoczywiste nagrania, lecz również zwracając uwagę na aspekty techniczne, czyli co, jak, gdzie, z kim i na czym zostało nagrane.

Zejdźmy jednak na ziemię i skupmy się na zestawie zdecydowanie łatwiej osiągalnym, czyli propozycji hORNS (podstawkowe monitory Atmosphere MK2) i okablowania David Laboga Custom Audio, które wspomogła m.in. integra Audio Hungary z serii Qualiton z kwadrą KT170 na pokładzie.

Kiedy ni stąd ni zowąd Technics nagle odrodził się niemalże z popiołów przypominając sobie o rynku Hi-Fi wydawać by się mogło, że widać światełko w tunelu i pomimo lekko deprymującego nieobeznania z tematem reprezentującej markę na AVS 2014 ekipy wszystko wróci na właściwe tory. Minęła jednak niemalże dekada a najdelikatniej rzecz ujmując szału nie ma. Nie wierzycie? To co powiecie Państwo na fakt, że najpierw Technics szumnie zapowiada najnowszą wersję „ikonicznego” modelu SL-1200GR2 (dla nieobeznanych to gramofon), po czym w zajmowanej przez siebie sali grał z … cyfry. Krótko mówiąc samozaoranie level hard.

Wiarę w branżę ratował za to EIC prezentując klasyczne Fyne Audio Vintage Fifteen z lampowymi monoblokami Synthesis NYC 500, gdzie młodzi akolici dobrego dźwięku mogli na własne uszy przekonać się co kiedyś rozumiano przez brytyjską szkołę brzmienia.

No i jedna z największych niespodzianek tegorocznej wystawy, czyli Diora Świdnica, która po latach pracy na konto największych graczy (produkując dla nich obudowy) wystartowała z własną marką Diora Acoustics prezentując od razu dwie serie – Perun i Chors. Odgrzewane kotlety i skok na kasę poprzez granie na emocjach i wspomnieniach? Niekoniecznie, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że prezentacja odbywała się z użyciem systemu Gryphon Audio i to pozyskanego nie z lokalnej dystrybucji a bezpośrednio od producenta.

Białostockie Rafko nie oglądając się na innych robi swoje i stawia na sprawdzone rozwiązania. W tym roku również nie było niespodzianek, chociaż … lampowe Canory zagrały z Trianglami a kompaktowe NuPrime’y krótko przy pysku prowadziły potężne, limitowane Perlisteny S7t LE, czyli na odwrót aniżeli w zeszłym roku, co śmiem twierdzić wszystkim zainteresowanym wyszło na dobre.

Poznańskie Dwa kanały postawiły na sprawdzone high-endowe marki, jak Magico i ich nowe S3-ki i elektronikę MSB Technology – Reference DAC z Reference Digital Director i końcówką mocy S500, odtwarzaczem Metronome AQWO 2 i gramofon Acoustic Signature Hurricane Neo.

Skoro wspomniałem przy okazji debiutu Diory o duńskim Gryphonie, to nie sposób było nie zajrzeć do kolejnego systemu, w którym tym razem grało ich najnowsze dziecko, czyli integra Diablo 333 z wbudowanym modułem phonostage’a PS3. W jego towarzystwie pojawił się odtwarzacz Ethos i gramofon Grand Prix Audio Parabolica z ramieniem VIV Laboratory Rigid Float a na końcach firmowych przewodów głośnikowych „zawisły” Wilson Audio Sabrina X.

Poznańska manufaktura Horn Acoustic zaprezentowała swoje zaskakująco kompaktowe podłogówki Ferria, które napędzała debiutująca integra SoulNote A-3.

Portugalski Innuos jeńców nie bierze. W końcu jeśli pojawia się ze swoimi flagowymi modelami a do pomocy angażuje się dzielony set Nagry i potężne Rockporty Avior II, to żartów nie ma. I nie było, bo tak wybornie podanych plików dawno nie słyszałem.

Kolejną marką nierozerwalnie związaną z naszą przeszłością czy to się komuś podoba, czy nie jest Unitra, która ostatnimi czasy próbuje powrócić z niebytu. Nowy, wielce poważny inwestor nabył prawa do nazwy, pojawił się kapitał i bazujące na archiwalnych modelach ich współczesne inkarnacje. Czyli pomysł na biznes jakich wiele. Niestety jak to mówi młodzież „skilla nie kupisz”, wiec jeśli prezentujący system przedstawiciel z radosną beztroską oznajmia, iż osobiście korzysta z „drapaka” zakupionego w jednym ze spożywczych dyskontów a kolejny „pilnujący” przekroju kolumn niespecjalnie wie czemu służy dwustronne okleinowanie ścian, to pojawia się pytanie, czy nie lepiej byłoby posiadane środki zamiast na marketing i „klasowe wycieczki” przeznaczyć na szkolenie kadry.

Wróćmy jednak do normalności i nowo pozyskanych przez Horna marek, czyli już wspominanego Unison Researcha, tym razem pod postacią Simply 845 i wykwintnych podłogówek Opera Grand Callas. Krótko mówiąc włoska robota w najlepszym wydaniu i w dodatku za bardzo rozsądne, szczególnie biorąc jakość wykonania i brzmienie, pieniądze.

Skoro o „włoszczyźnie mowa” to AVS bez Sonus faberów odbyć się nie może, więc i tym razem takowe się pojawiły i to nie byle jakie, bo najnowsze Stradivari G2 w dodatku napędzane topowym setem Classe z serii Delta.

I jeszcze jedna odsłona portfolio Horna, choć raczej wypadałoby mówić o FNCE, czyli zestaw elektroniki Naim-a z serii 300 z Focalami Scala Utopia Evo. I tu też obyło się bez niespodzianek, czyli można było mówić o pełnej synergii oraz zachowaniu równowagi pomiędzy dynamiką, rozdzielczością i muzykalnością.

Sopocki Premium Sound nie eksperymentował i postawił na to, co wzajemnie się dogaduje w mgnieniu oka, czyli topowy gramofon Benny Audio Odyssey, dzielonkę Audia Flight z topowej serii Strumento i kolumny Audio Solutions L2 w malowaniu Battleship Grey.

Z kolei w loży zajmowanej przez HiFiPro i MP3Store można było posłuchać ultra-kompaktowego zestawu Lindenmanna, który chęcią do grania był w stanie zaskoczyć niejednego melomana.

Czy zjawiskowe Elaci Concentro S509 i elektronika Hegla (CD Viking + integra H600) to dobre połączenie? Ci co zajrzeli na PGE z pewnością mogą potwierdzić, że bardzo dobre.

Powoli zbliżając się ku końcowi tegorocznego tour de PGE zajrzałem do dwóch lóż zajmowanych przez stołeczny SoundClub, gdzie można było zapoznać się z najnowszymi produktami Harbetha, Air Tighta i Emotivy. Ot takie przyjazne domowemu oblicze warszawskiego dystrybutora, który co tu dużo mówić większości obeznanych z tematem audiofilów kojarzy się przede wszystkim ekstremalnym High-Endem.

I bardzo dobrze, że tak się kojarzy, bo są ku temu powody, ot jak daleko nie szukając jeden z najdroższych zestawów tegorocznej wystawy, w którym w roli analogowego źródła wystąpił Brinkmann Balance z ramieniem Brinkmann 12.1 i wkładką Air Tight PC-1 Supreme a cyfrą zaopiekował się Wadax Reference Server i Reference DAC. Z kolei wzmocnienie powierzono duetowi Boulder 2160 + 2110 które swymi wpływami objęło debiutujące na naszym rynku kolumny Göbel Divin Marquis wspomagane parą subwooferów Göbel Sovereign. Jeśli napisałbym w tym momencie, ze było szalenie spektakularnie, angażująco, czy wręcz porywająco, to proszę mi wierzyć, że nie napisałbym nic jedynie ślizgając się po powierzchni odczuwanych wtenczas emocji. Dlatego też jedynie uzbroję się w cierpliwość i poczekam aż cała powyższa układanka wyląduje na Skrzetuskiego, gdzie będzie można pochylić się nad nią z właściwą atencją i dopiero wtedy wysnuwać jakieś bardziej konstruktywne wnioski.

I jeszcze na koniec dosłownie kilka zdjęć ze stref słuchawkowej, która z wiadomych względów cieszyła się w pełni zasłużonym zainteresowaniem.

A dla wytrwałych czytelników, którzy dotrwali do końca niniejszej epistoły niewinne zdjęcie z piękniejszym obliczem tegorocznego Audio Video Show skażonym obecnością piszącego niniejsze słowa. Do zobaczenia za rok i prośba o nieoddalanie się od „radioodbiorników”, bowiem lada moment swoimi refleksjami podzieli się z Państwem Jacek.

Marcin Olszewski

Cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Video Show 2023 cz.2

O ile w Tulipie z racji dość ograniczonej puli sal nawet chwilowy zator niespecjalnie wpływał na zaplanowany harmonogram zwiedzania, o tyle Sobieski rządzi się zupełnie innymi prawami. A tak po prawdzie żadne prawa, włącznie z tymi dotyczącymi logiki nie obowiązują. No może z wyjątkiem tych próbujących ogarnąć przypadkowość w stylu efektu motyla vide chaosu deterministycznego, czyli jeśli akurat na parterze warsztaty prowadzi Michael Fremer, to na czwartym piętrze jest szansa na posłuchanie transportów cyfrowych we względnie pustym pokoju. Dlatego też wszelkie próby sukcesywnego i skrupulatnego odwiedzania wszystkich wystawców według z góry założonego porządku – pokój po pokoju i piętro po piętrze może i mają szanse powodzenia o ile tylko poświęcimy na to nie jeden a dwa, bądź nawet trzy dni. Mówię/pisze oczywiście o sytuacji, gdy odwiedzin nie ograniczymy li tylko do wsadzenia głowy do zatłoczonego pokojowego przedsionka i pstryknięcia zdjęcia komórką a doczekania się zwolnienia miejscówki w którymś z rzędów dających choćby cień nadziei na pobieżną ocenę grającego zestawu. Dlatego też proszę nie doszukiwać się w niniejszej relacji jakichkolwiek oznak uporządkowania i chronologii, gdyż stawiając sobie możliwość wykonania zdjęć pozbawionych zapoconych głów i wyciągniętych pod same kolumny/elektronikę kończyn odwiedzających za priorytet do niektórych pokoi robiłem wielokrotne podchody eksplorując siedem pięter Sobieskiego z taką częstotliwością, że sumując pokonane stopnie (czekanie na windę wydłużyłoby całą operację o … tydzień) spokojnie wdrapałbym się co najmniej na taras widokowy PKiN-u. A wspinać było się po co, bowiem w tym roku kojarzący się zazwyczaj z budżetówką hotel stał się ostoją najdroższego systemu jaki kiedykolwiek na AVS gościł. Tylko od razu zaznaczę, że w tym roku okazji na posłuchanie czegokolwiek miałem naprawdę niewiele, więc wzmianek o tym jak i gdzie „grało”, bądź nie, będzie jak na lekarstwo.

Zacznijmy zatem z wysokiego C, czyli od witającego tłumnie przybyłych odwiedzających systemu krakowskiego Nautilusa, w którym pyszniły się nie tylko monobloki Kondo Gakuoh II z przedwzmacniaczem Kondo G1000i, lecz również tubowe kolumny Avantgarde Acoustic Duo GT G3. Jeśli jednak komuś niespecjalnie było w smak drażnienie własnych zmysłów tak stratosferycznym High-Endem, to ww. ekipa miała również alternatywne i już zdecydowanie rozsądniej wycenione propozycje zlokalizowane na wyższych piętrach. Obejmowały one klasyczne Dynaudio Confidence 50 z rodzimym wzmocnieniem Circle Labs P300 & 2 x M200 oraz filigranowe Chario Delphinus ze wzmacniaczem Audio Reveal Junior.

Nieopodal za oko łapał chyba najładniejszy pokój w całym Sobieskim, czyli ostoja rodzimych wytwórców – Pylon Audio i Fezz wspieranych przez Muarah Audio i Melodikę. Pomijając lokalny patriotyzm warto było tam zajrzeć ze względu na elektryzującą premierę, czyli powstały wespół zespół z kolejnym polskim producentem – Lampizatorem, przetwornik cyfrowo-analogowy Equinox, który przynajmniej jeśli chodzi o jakość wykonania i design śmiało może konkurować ze starszym rodzeństwem. Ech, jakby jeszcze miał XLR-y …

Koniński Audio-Mix po latach obserwacji rodzimego rynku postanowił wziąć byka za rogi i zadebiutować w roli dystrybutora … dotychczas nieznanego na naszym rynku francuskiego okablowania Esprit, które spinało mroczny system MBL-a (z serii Noble Line i Cadenza) z elektryzującymi „cebulami” 116 F. I może nie był to dźwięk na skalę topowego setu niemieckiej legendy zapamiętanego z AVS 2018, ale … gdyby nie fakt, iż udało mi się chwilę u chłopaków posiedzieć jeszcze przed oficjalnymi godzinami otwarcia tegorocznej wystawy, to szans na posłuchanie go w jej trakcie raczej bym nie miał, bo ww. pokój przeżywał prawdziwe oblężenie, co mówi samo za siebie. Oby tak dalej.

Z kolei na czwartym piętrze rządziło wrocławskie Audio Atelier proponując nieprzesadzone tak pod względem ceny, jak i gabarytów (z jednym „małym” wyjątkiem, o czym dosłownie za chwilę) zestawy skierowane do miłośników lamp i wysokoskutecznych kolumn (Thöress), daleko posuniętej miniaturyzacji w najlepszym wydaniu (Falcon Acoustic + Aurorasound), skandynawskiego futuryzmu (Gradienty) i plików odmienianych przez wszystkie przypadki dzięki obecności szerokiej oferty Lumina. A jeśli chodzi o ww. wyjątek, to mowa oczywiście o włoskim zestawie Grandinote. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i pod ulubiony repertuar, więc zamiast grymasić wystarczyło pochodzić między pokojami, co też czyniłem najwięcej czasu spędzając w towarzystwie mikroskopijnych Falconów LS 3/5A.

Możliwe, że kiepsko trafiłem, ale wystawione przez Sound Source budżetowe Magnepany LRS+ z dzielonką Leema Acoustics najdelikatniej rzecz ujmując nie zachwycały ani dynamiką, ani rozciągnięciem pasma. Może na oszczędnej kameralistyce byłoby lepiej.

Zdecydowanie lepiej wypadła kolejna rodzima kooperacja, czyli Tentogra WoWo z lampowymi monosami Idhos 2A3, preampem Idhos Reference Pre, phonostagem Phono Pre i kolumnami CUBE Audio Nenuphar.

Kolejną i niestety niezbyt porywającą niespodzianką był system firmowany przez GigaWatta i Martona, w którym za prąd odpowiadał topowy PowerMaster, wzmocnienie powierzono potężnemu Martonowi Opusculum Reference, który przynajmniej teoretycznie nie powinien mieć najmniejszych problemów z wyciśnięciem z włoskich izodynamicznych „parawanów” Fonica La Grande. Jak się jednak okazało teoria sobie a życie sobie, więc finalnie dźwięk był równie płaski i cienki jak reprodukujące go głośniki. Ewidentnie coś „nie pykło” w tym zestawie.

Jeśli jesteśmy przy nie do końca konwencjonalnych rozwiązaniach, to wystarczyło zjechać na parter, by dzięki napędzanym monoblokami Mastersound PF100 Litz Edition wspomaganych na basie Gold Note’ami PA 1175 mk2 potężnym Klipschom Jubilee poczuć się jak na rockowym koncercie.

No i przyszła pora na tegorocznego killera, czyli najdroższy system wystawy, o który zadbał Wojciech Szemis z Audio Note wystawiając m.in. transport CD CDT-SIX, DAC Fifth Element, preamp M9Phono i monobloki Gaku-On, na którym nawet nagrywany w garażu w bodajże Tiranie rock brzmiał jak należy zadając kłam twierdzeniu, że im lepszy sprzęt, tym mniej muzyki da się na nim słuchać.

Zajmujące dwa pokoje na siódmym piętrze Audio Anatomy z Premium Sound kusiły z jednej strony podłogowymi i znikającymi akustycznie kolumnami German Physiks HRS 130 napędzanymi  KR Audio KV 950 a z drugiej ustawionymi na futurystycznych standach AudioSolutions Figaro B z D-klasowym Java HiFi Carbon Double Shot.

Podobnie jak w zeszłym roku również i w tym jastrzębskie Closer Acoustics udowodniło za pomocą zespołów głośnikowych Forlane i Full OGY, że wielkość niekoniecznie ma znaczenie.

Powiem szczerze, że po tym, co pokazały Alumine 5 Special Edition w Sali odsłuchowo-bębniarskiej Franc Audio Accessories po Alumine Three ze wzmacniaczem Karan i dzielonym źródłem dCS-a spodziewałem się nieco więcej. Niby wszystko było na miejscu, ale zabrakło jakiejś iskry.

O ile mnie pamięć nie myli, to do tej pory nie dane mi było zasmakować specjałów serwowanych przez chorwacką manufakturę Blackwood. Aż do teraz i to od razu za sprawą wielce intrygujących samograjów Artanis uzbrojonych w berylowe tweetery, wykonane z egipskiego papirusa (!!!) średniotonowce i papierowe basowce – każde napędzane dedykowanymi D-klasowymi wzmacniaczami i sterowane cyfrowymi zwrotnicami z DSP. Może i nie jestem fanem takich rozwiązań, ale tym razem wszystko do siebie pasowało i w co tu dużo mówić niezbyt przyjaznych hotelowych warunkach cieszyło oczy i uszy.

W przeciwieństwie od tego, co mogliśmy usłyszeć podczas wizyty w siedzibie Audio Source podczas AVS Adam postawił na minimalizm i filigranowość sięgając po przepięknie wykonane włoskie maluchy, czyli Diapason Karis III.

Wbrew temu co widać na poniższych zdjęciach języczkiem uwagi w prezentowanym systemie nie była wcale elektronika Moona, ani utrzymane w antyseptycznej bieli kolumny, lecz czeskie kondycjonery GMG Power X-Blocker Exclusive, czyli bardziej dopieszczone wersje swojego czasu goszczącego u nas rozwiązania.

Kolejny rodzimy akcent i kolejny dowód na to, że o ile pieniądze w audio nie zawsze grać potrafią, to już kable jak najbardziej, czyli plichtowskie WK Audio, które dosłownie rzutem na taśmę oprócz już znanych o docenionych zasilających RED-ów nie tylko pokazało ale i w tym roku grało jeszcze „ciepłe” głośnikowce z ww. serii.

Polskiej serii ciąg dalszy zapewnił dotychczas nam nieznany debiutant – Bona Watt i jego wzmacniacz zintegrowany łączący nader współczesny design z lampową tradycją. Z tego co udało mi się dowiedzieć, cena została ustalona w okolicach 20 kPLN, więc na zaskakująco przyjaznym pułapie a biorąc pod uwagę, że na AVS warunki nie należały do najłatwiejszych, to co dobiegało z JMLab-ów (dawna nazwa Focali) sprawiało bardzo pozytywne wrażenie.

Skoro jesteśmy przy intrygujących nowościach i debiutach, to z pewnością do powyższego grona mogliśmy w tym roku zaliczyć pokój, w którym usłyszeć można było uzbrojony w ramię Supatrac Blackbird Farpoint gramofon … Technicsa, integry Moonriver i przeurocze monitorki OePhi Transcendence Two. Cały system został okablowany przewodami OePhi. Efekt? Wysoce satysfakcjonujący i po raz kolejny będący dowodem, że przynajmniej w Sobieskim mniej znaczy lepiej i zamiast kilkusetkilogramowych monstrów zdecydowanie rozsądniej postawić na oszczędność formy i zdrowy rozsądek.

Honor „parawanów” choć nie w elektrostatycznej a „odgrodowej” (OB) formie w tym roku obroniły stołeczne Ciarry KG-5040 mkII, które w przeciwieństwie do wcześniej wspominanych Magnepanów i Fonic nijakich problemów tak z basem, jak i dynamiką nie wykazywały.

Złote i nieskromne, czyli topowe ZenSati #X w akcji. Jeśli ktoś kiedyś zastanawiał się, gdzie kończy się zdrowy rozsądek a zaczyna czyste szaleństwo, to poniższy system byłby tego najlepszym przykładem, bowiem z tego co pamiętam wartość (cennikowa) okablowania w nim użytego po wielokroć przekraczała kwotę jaką należałoby wyasygnować na spiętą nimi elektronikę i kolumny razem. Tylko co z tego, skoro grało i to na tyle dobrze, że jeden z odwiedzających wpadając w euforię po tym jak dotarło do niego, że „druty”, na które patrzy, kosztują ponad 1,2mln PLN zakrzyknął, że są to „najlepiej grające kable na całej wystawie” 😉

Pozostając w złotym kręgu warto również wspomnieć o nowej dystrybucji Western Electric, która przypadła w udziale krakowskiemu Bare Baffle, które oprócz integry 91E zaprezentowało wysokoskuteczne zespoły głośnikowe Schetl Pathway z charakterystyczną wysokotonówką Arya AirBlade Hype SE.

Po raz kolejny ekipa 4 HiFi potwierdziła, że kluczem do sukcesu w warunkach wystawowych jest … adaptacja akustyczna dzięki której nawet niezbyt drogi system Yaqin-a może nie tylko rozwinąć skrzydła, co napsuć krwi zdecydowanie droższej konkurencji. Oczywiście ustroje akustyczne droższym zestawom też nie przeszkadzają, czego dowodem był set złożony z elektroniki Pilium i kolumn Vermouth Audio Studio Monitor.

Choć organizator AVS szumnie zapowiadał obecność El Diablo, to Quality Audio zdroworozsądkowo zdecydowało się grać z oczko niższych Sonor i chwała im za to, bo czego jak czego, ale basu w Sobieskim nigdy nie brakuje a i duńskie kolumny Peak Consult w tej materii zazwyczaj mają sporo do powiedzenia.

Jedno z najlepszych, jeśli nie najlepsze brzmienie, jakie dane mi było usłyszeć podczas tegorocznej edycji AVS w Sobieskim bezapelacyjnie należało do zestawu zaproponowanego przez sopocki Premium Sound w skład którego weszły zjawiskowe AudioSolutions Virtuoso B Martino Copper grających z integrą JAVA Hi-Fi Double Shot, serwerem Rockna Audio Wavelight WLS, oraz przetwornikiem Rockna Wavedream Signature XLR. Po prostu petarda tak pod względem dynamiki, rozdzielczości, jak i muzykalności. O walorach natury estetycznej nie będę się wypowiadał, ale sami Państwo popatrzcie jak potrafi wyglądać High-End i to w bardzo rozsądnym budżecie.

Audio Group Denmark weszło na nasz rynek z impetem, więc i w Sobieskim pokazało pazury. Co ciekawe zamiast jechać po przysłowiowej bandzie postanowiło pokazać, że i na całkiem zdroworozsądkowych pułapach cenowych nie tylko nie ma czego się wstydzić, ale z łatwością może skraść serca melomanów uzależnionych od adrenaliny i dynamiki. Wystarczyło tylko rzucić uchem na minimalistyczny set złożony z wszystkomającego wzmacniacza streamingującego Axxess Forté 1 (5,000€) i smukłych, filigranowych podłogówek Børresen X2 (8,000€), by przekonać się, że potrafią zagrać dosłownie wszystko i to na iście koncertowych poziomach głośności.

Jeszcze skromniejszą propozycję przedstawił Amphion grając w pokoju AudioExpert na zmianę z podstawkowych Argonów 3S i podłogowych 3LS z elektroniką Primare. Jak się jednak okazało skromność nie była w tym przypadku wadą a zaletą, bowiem reprezentowała po prostu normalność, czyli to, o co we współczesnym Hi-Fi coraz trudniej.

Tegoroczną relację z Sobieskiego zamyka kolejny polski system w skład którego weszły przetworniki Muzg Audio (DAC-01S i DAC-01T), okablowanie NeXt Level Tech (najnowsze głośnikowce) i filigranowe, acz potrafiące uderzyć basem kolumny AudioPhase Charles Martin Violin SE.

Marcin Olszewski

Cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audio Video Show 2023 cz.1

25 lat budzi respekt. Tym bardziej jeśli dotyczy edycji nie dość, że rodzimej, to w dodatku drugiej w Europie pod względem tak skali, jak i rangi imprezy branżowej. Oczywiście mowa o stołecznym Audio Video Show, któremu właśnie „stuknęła ćwiara” i które ku uciesze tak wystawców, jak i odwiedzających, pomimo podeszłego wieku, nie tylko nie łapie zadyszki, co prezentuje się coraz atrakcyjniej zachęcając do odwiedzin systemami, których ceny nawet naftowych potentatów mogłyby przyprawić o migotanie przedsionków. Dlatego też i w tym roku obecność na AVS była dla wszystkich liczących się i do owego stadium aspirujących graczy wręcz obowiązkowa a patrząc z naszej strony problemem było nie to, co warto zobaczyć i choćby przez moment posłuchać, co jak podołać wyzwaniu wyłuskania najciekawszych propozycji spośród bezliku a dokładnie 176 sal, 78 stoisk i ponad 600 marek szczelnie wypełniających przestronne loże PGE Narodowego i hoteli Radisson Blu Sobieski oraz Golden Tulip. I właśnie od ostatniej z ww. lokalizacji zwyczajowo, znaczy się zgodnie z tradycją rozpoczniemy tegoroczny cykl relacji, na który serdecznie zapraszamy.

Ponieważ natura nie znosi próżni a rotacja marek pomiędzy dystrybutorami, jest częścią naszej branżowej rzeczywistości, zamiast tradycyjnego kącika z elektrostatycznymi słuchawkami Staxa na odwiedzających czekało stanowisko ekipy Musictoolz z łapiącą za oko ciepłą czerwienią elektroniką SPL z linii Professional Fidelity i dopasowanymi kolorystycznie słuchawkami Focal Clear Mg Professional.

Jak co roku pokój Grobel Audio był ostoją spokoju, muzykalności i wyrafinowania, gdzie potężne tubowe kolumny Destination Audio Nika napędzały na zmianę z firmową amplifikacją GM70 monobloki Jadis JA-170.

Kolejnym, po ww. Musictoolz, nowym wystawcą w Tulipie była wrocławska Galeria Audio, która na AVS pojawiła się z m.in. iście biżuteryjnymi kolumnami Kharma Exquisite Midi, wzmocnieniem Goldmunda (pre Mimesis 37s + końcówka Telos 2500NG) i przetwornikiem Aries Cerat Ianus-Ithaka DAC. Jakość brzmienia systemu była na tyle satysfakcjonująca, i to nawet biorąc pod uwagę kwotę, jaką trzeba byłoby na całość wyasygnować, że dostać się tam okazało się wcale nie takim łatwym zadaniem, gdyż swoje przed drzwiami trzeba było odstać a chętnych przez całą wystawę nie brakowało.

Kolejne dwie sale zajął krakowski Nautilus z dumą prezentując dwa na wskroś high-endowe „kompozycje”. Pierwsza obejmowała monoteistyczny set Accuphase (dzielony odtwarzacz DP-1000 / DC-1000, przedwzmacniacz C-3850 i potężne monobloki A-300) współpracujący z futurystycznymi Estelonami Forza oraz tradycyjnie obsługiwany przez charyzmatycznego Gerharda Hirta zestaw Ayona z najnowszymi kolumnami Lumen White Kamea. Jak się z pewnością Państwo domyślacie oba zestawy były warte grzechu, lecz niejako zgodnie z tradycją remis w przypadku takich sparringów nikogo by nie satysfakcjonował, więc przynajmniej na moje ucho (i sądząc po dość zauważalnych różnicach w „obłożeniu” obu sal), to Gerhard wraca do domu z tarczą.

No i sala zajęta przez katowicki RCM, gdzie nie tyko można było zasmakować nader często serwowanego z winyli, jak i szpuli analogu, lecz i o owych nośnikach posłuchać i podyskutować – w piątek o perełkach katalogu Blue Note z Wojciechem Padjasem z RMFClassic (z tego co mi wiadomo na tym spotkaniu był Jacek, więc lada moment powinien podzielić się z Państwem swoim materiałem) a w sobotnie popołudnie o taśmach z samym Kenem Kesslerem HiFi News. Jeśli zaś chodzi o park maszynowy jakim ekipa RCM-u w tym roku dysponowała, to zgodnie z tradycją nie zabrakło kolumn Gauder Akustik (tym razem DARC 200 mk2) zasilanych monoblokami Vitus Adio SM-103 mk2 i preampem SL-103. Tor analogowy obejmował gramofon Thrax Yatrus z ramieniem schroder CB9”, wkładką My Sonic Lab Eminent Ex i autorski przedwzmacniacz gramofonowy RCM BIG Phono oraz Kuzmę Stabi XL DC z firmowym ramieniem Safir 9 i wkładką DS Audio Master 3. Z kolei o szpule dbał Suder A807 mk2 a cyfrę reprezentowały CEC TL2N + DA SL. Rezultat? Niepozostawiający złudzeń, że dobry system jest w stanie zagrać z dowolną głośnością dosłownie każdy repertuar, od archiwalnych bluesów i jazzów po współczesny metal w stylu Disturbed.

Niestety kolejny – składający się m.in. z elektroniki Audio Tekne i tubowych kolumn system był dalece mniej uniwersalny i zarazem zdolny rozwinąć skrzydła na zdecydowanie bardziej cywilizowanych gatunkach muzycznych. Co ciekawe próba wciśnięcia do pozornie sporej Platinum 2 ww. tub okazała się mocno dyskusyjnym pomysłem, gdyż o ile pamięć mnie nie myli podczas zeszłorocznej wystawy ze zdecydowanie mniejszymi głośnikami efekt finalny był lepszy.

No i na koniec propozycja rodzimego Avatar Audio, które po okresie nie zawsze trafionych eksperymentów zagrała po prostu dobrze. Może i nie było w tym dźwięku oczekiwanej na wystawach wyczynowości, ale to tym lepiej, bo dobrze wróży codziennym odsłuchom. O ile tylko komuś serwowany przez ww. producenta design podejdzie.

Cdn. …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Furutech NCF Clear Line

Link do zapowiedzi: Furutech NCF Clear Line

Opinia 1

Nie od dziś wiadomo, że Japoński Furutech oprócz nieprzebranego bogactwa zarówno dostępnych „ze szpuli”, jak i fabrycznie konfekcjonowanych przewodów nie zapomina o miłośnikach wszelakiej maści akcesoriów dopieszczających ich drogocenne systemy, czyli potocznie mówiąc audio – bibelotach. Poczynając od uniwersalnego Destat-a, czy pędzelków i prostownic do płyt winylowych, poprzez podstawki pod przewody (NCF Booster / NCF Booster Signal), na listwach zasilających (od budżetowej 60-ki po Pure Power 6) i właśnie uzdatniaczach prądu skończywszy. Krótko mówiąc jest w czym wybierać. Dlatego też trzymając rękę na pulsie i mając na koncie testy dedykowanego liniom zasilającym NCF Clear Line, gdy tylko zobaczyliśmy i co tu dużo mówić również pomacaliśmy podczas monachijskiego High Endu jego, znaczy się ww. Clear Line’a, sygnałowe rodzeństwo, z niecierpliwością czekaliśmy aż dopiero co zaanonsowane nowości dotrą do katowickiego RCM-u, a gdy pierwsza partia ww. akcesoriów nad Wisłę trafiła czym prędzej postanowiliśmy przygarnąć je pod swój dach. Jeśli zatem zastanawiają się Państwo czymże tym razem uraczył swych wiernych akolitów Furutech za sprawą NCF Clear Line RCA i dwóch wersji NCF Clear Line XLR nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Jak widać na powyższej galerii nasi bohaterowie prezentują się zaskakująco klasycznie, albowiem przybrali nie tyle dla niepoznaki, co z czysto praktycznych względów postać topowych wtyków japońskiego wytwórcy. W związku z powyższym wersja RCA jest de facto delikatnie zmodyfikowanym CF-102 (R) a XLR-y odpowiednio CF-601M (R) / 602F (R). Widoczną gołym okiem różnicą w porównaniu ze standardowymi „końcówkami” jest jednak obecność stosownych zaślepek (NCF damping clips) w miejscu wejścia przewodu i zastąpienie carbonowej plecionki znaną z prądowej „zatyczki” jej nieco bardziej impresjonistyczną wersją. Dokonując nieco bardziej wnikliwej wiwisekcji okazuje się że korpusy uformowano ze specjalnej – antyrezonansowej odmiany stali nierdzewnej oraz, co z resztą wskazuje firmowa nomenklatura autorskiego materiału NCF (Nano Crystal² Formula) a wspomniana „impresjonistyczna” powłoka jest efektem „kucia” czterech warstw hybrydowych włókien węglowych NCF. Warstwę zewnętrzną wykonano ze specjalnego, odpornego na ciepło nylonu i NCF-u a całość skręcono za pomocą dedykowanych śrub ze stali nierdzewnej dokręconych ze znanym tylko producentowi momentem obrotowym, co jasno daje do zrozumienia, iż stanowią one znaczący element strojenia całości. We wnętrzu wtyków znajdziemy pół-zamkniętą komorę powietrzą pełniącą rolę dodatkowego elementu tłumiącego. Jak się z pewnością Państwo domyślacie to jedynie wstęp, przedsionek właściwego układu – serca Clear Line’ów, do roli którego zaangażowano hybrydowe kondensatory ceramiczne pokryte specjalną, wysokowydajną powłoką tłumiącą w kolorze srebrnym. Same kondensatory posiadają, przynajmniej zgodnie z zapewnieniami producenta, zdolność zaawansowanego „strojenia” zapewniającego eliminację wszelkich zakłóceń i szumów indukowanych w terminalach we/wyjściowych urządzeń audio.

Przechodząc do części poświęconej brzmieniu a dokładnie wpływowi tytułowych „pipków” nawet nie tyle na brzmienie urządzenia nimi obdarzonego, co de facto całego systemu idąc na łatwiznę moglibyśmy uznać, iż jest on w pełni spójny z tym, co reprezentowała wersja zasilająca. I byłoby to w pełni uprawniona i zarazem trafna obserwacja z jednym małym „ale” i właśnie owym „ale” pozwolę się zająć. Zacznijmy jednak od początku, czyli od wspomnianego w trakcie poprzedniego spotkania pozornego przyciemnienia, które również i tym razem jest nie tyle obecne, co lepiej zrozumiałe, namacalne i czytelne. Chodzi bowiem o to, że z sygnałowymi NCF Clear Line’ami już od pierwszych taktów słychać, że owe „przyciemnienie” dotyczy jedynie atłasowości i nieprzeniknionej czerni tła – mikrokosmosu, w jakim zawieszono muzyków i wokalistów a nie ich samych. Wzrasta zatem kontrast i precyzja ich ogniskowania a do naszych uszu dobiegają jedynie „właściwe” dźwięki a nie ich zdegradowane pasożytniczymi zniekształceniami i artefaktami irytująco niestabilne efemerydy. Mówiąc wprost obecność tytułowych „rezonatorów” nawet nie tyle poprawia, co niejako zapewnia szalenie trudną do osiągnięcia w dzisiejszych, potwornie zaśmieconych realiach, powtarzalność. Czyli bez nich jesteśmy zdani na trudną do przewidzenia losowość? Ano tak, gdyż w zależności od pory dnia (i nocy) ilość wszelakiej maści szumów i zakłóceń jest dramatycznie różna a z NCF Clear Line’ami ich wpływ może nie jest całkowicie pomijalny, tu pozwalam sobie na pewien bufor bezpieczeństwa, albowiem nie wykluczam, że da się je jeszcze bardziej zredukować, co nader skutecznie minimalizowany, czyli o ile za oknem developer nie prowadzi działań wyburzeniowo-rozbiórkowych, nie powstaje kolejna linia metra, bądź nie mamy wojskowego lotniska szanse na to, że nasz sprzęt będzie bladym świtem, w południe i w porze poobiedniej sjesty grał w tak samo i nie trzeba będzie czekać do północy, by wreszcie nacieszyć się szczekaniem psa otwierającego „Hunt” Amaroka są zaskakująco wysokie.
Warto również nadmienić, iż o ile w przypadku uzdatniającego zasilanie rodzeństwa wybór miejsca docelowej bytności był tyleż oczywisty, co nader ograniczony – do wolnego gniazda w listwie zasilającej, to z będącymi bohaterami niniejszej epistoły „dynksami” mamy praktycznie pełną dowolność aplikacji, gdyż z powodzeniem można je wpinać zarówno w wejścia, jak i wyjścia posiadanych urządzeń. I tu uwaga natury formalnej, czyli wskazówka, że jak ze wszystkim, tak i z tytułowymi Furutechami nie należy przesadzać a do pełni szczęścia w zupełności powinien wystarczyć jeden, bądź w bardziej rozbudowanych systemach dwa takowe bibeloty, jednak nie na urządzenie a na cały set.
Wracając jednak do meritum, czyli wpływu obecności Clear Line’ów wraz ze wzrostem rozdzielczości wzrasta również dynamika. Co ciekawe nie w swej makro a mikro odsłonie. Chociaż może to nie jest tak kategoryczne i zerojedynkowe jakby mogło się wydawać. Po prostu wydarzeniom prezentowanym w skali makro łatwiej przez ewentualny szum i pasożytniczą morę i rdzę się przebić. Oczywiście ich kontur i zróżnicowanie z Furutechami będą wyraźniejsze i kilka dodatkowych dżuli przypadnie im w udziale, jednak to właśnie w skali mikro intensywność poprawy będzie bardziej oczywista. I żeby nie było, że aby tego doświadczyć będę nakłaniał Państwa do obsesyjnego doszukiwania się niuansów w audiofilsko dopieszczonych, niemalże hermetycznych realizacjach 2L w stylu „Alt hva mødrene har kjempet” Kammerkoret Aurum, bądź nawet komercyjnego big-bandowego „Grit & Grace” Jennifer Wharton, gdyż również i na w pozornym totalnym chaosie i zagmatwanej kakofonii od jakich wręcz kipi „Disintegration” Hegeroth będzie to doskonale słyszalne. Jak? Ot chociażby w postaci lepszej separacji, unaocz(-usz?)nienia złożoności i wieloplanowości kompozycji i właśnie pozornie pomijalnych smaczków operujących na zdecydowanie niższych pułapach intensywności aniżeli pierwszoplanowe growle, riffy i blasty.

W ramach finalnego podsumowania przewrotnie stwierdzę, iż Furutech NCF Clear Line’y nie są dla każdego i nie wszędzie ich aplikacja ma sens. Są bowiem … za tanie w stosunku do tego, gdzie ich działanie będzie najbardziej sensowne, wytłumaczalne i de facto słyszalne w stopniu legitymizującym ich użycie. Jak to możliwe? Po prostu ich obecność nie uratuje złej konfiguracji, czy budżetowego urządzenia nie przemieni w high-endowego killera. Niby coś tam poprawi, jednak owa poprawa będzie jedynie krokiem w bok, bądź mało racjonalną próbą wyciągania za uszy czegoś, co i tak wypadałoby wymienić na komponent wyższej klasy. Dlatego powiem / napiszę do bólu szczerze i subiektywnie – w systemach budżetowych mając „luźne” 1,5kPLN zamiast ww. Furutechów lepiej zainwestować posiadane środki w lepsze okablowanie, bądź po prostu dać sobie na wstrzymanie, doskładać, zrobić przesiadkę na wyższą półkę i dopiero wtedy zacząć się bawić tego typu akcesoriami.
Jeśli jednak Posiadacie Państwo system w mniejszym, bądź większym stopniu reprezentujący docelowe stadium Waszych oczekiwań, to wypróbowanie iście zbawiennego wpływu tytułowych Furutechów wydaje się tyleż oczywiste, co nieuniknione.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Dzisiejsze spotkanie nie będzie zwyczajowym opiniowaniem elektroniki, ani kolumn. Ba, nie będzie nawet obracać się wokół akcesorium antywibracyjnego. Za to spróbujemy spojrzeć na efekty pozbywania się pasożytniczych ładunków elektrycznych skrywających się w niewykorzystanych wejściach lub wyjściach w posiadanych komponentach audio. Temat przez wielu z nas często pomijany, bo przecież co może psuć granie całego zestawu, gdy przez wolne gniazda nie płynie jakikolwiek sygnał. Niestety to błąd. Owszem, zawsze można go zbagatelizować, gdyż każda, nawet najbardziej po macoszemu skonfigurowana układanka obdarzy użytkownika dźwiękiem. Jednak sprawy wyglądają zgoła inaczej, gdy rozmawiamy o wyciskaniu z niej tak zwanych siódmych potów, czyli na ile to możliwe fundujemy jak najlepsze warunki do pracy. W jaki sposób? Być może to dla wielu będzie szokiem, ale kolokwialnie mówiąc pacyfikujemy potencjalne ładunki na wolnych gniazdach sygnałowych. Tak, tak, w wielkim świecie problem znany jest nie od dzisiaj i okazuje się być na tyle istotny, że wzięła się za niego kolejna zacna marka w postaci japońskiego potentata w dziedzinie okablowania i wszelkiej maści związanym z nim akcesoriów Furutech. Ten za pośrednictwem katowickiego RCM-u tym razem dostarczył do nas trzy rodzaje z wyglądu niepozornych, ale jakże brzemiennych w skutkach „czyścicieli” sygnału Furutech Clear Line RCA oraz damski i męski XLR.

Jak prezentują się tytułowe produkty? To obrazują fotografie, czyli w głównej mierze mamy do czynienia z czymś na kształt typowych wtyków RCA i XLR, z tą tylko różnicą, że nieco inaczej wykończone w kwestii kolorystyki oraz naturalną koleją rzeczy od strony zwyczajowego kabla są zaślepione. Ale to nie wszystko, bowiem w celu zbierania niechcianych ładunków z niewykorzystanych terminali japońscy inżynierowie zaaplikowali wewnątrz nich będące wynikiem wielogodzinnych testów, odpowiednio specyfikowane, tłumione pokrywającą je na zewnątrz specjalną powłoką ceramiczne kondensatory do zastosowań audio. Jeśli chodzi o korpusy Clear Line’ów, ich budowę oparto o ciekłokrystaliczną żywicę polimerową NCF, w której skład wchodzi nylon, włókno szklane, krystaliczne nano-cząstki piezoelektryczne, proszek węglowy oraz wykorzystany również podczas produkcji rodowanych styków z czystej miedzi Alpha w opisywanych „bulletach”, materiał antyrezonansowy również z technologią NCF. Jaki jest tego cel? Według producenta zastosowanie tytułowych wtyków ma zapewnić nam jak najlepsze wrażenia dźwiękowe. Jak to się ma do rzeczywistości? O tym opowiem w kolejnym akapicie.

Być może komuś wydać się to dziwne, ale przybyłe z kraju kwitnącej wiśni konstrukcje jak najbardziej działają. I co najistotniejsze, robią to w sposób opisany przez samego producenta, czyli oczyszczają dochodzący z kolumn sygnał dźwiękowy. Efektem tego jest pozbycie się ograniczającego swobodę podania materiału muzycznego nadmiernego szumu tła. Dźwięk staje się bardziej klarowny i wolny od niechcianej woalki spowijającej wirtualną scenę. To natomiast wprost proporcjonalnie przekłada się na wzrost energii i dynamiki prezentacji. Przecież mniejsze spektrum przykrywającego spektakl sonicznego brudu poza zwyczajowymi najgłośniejszymi dźwiękami z automatu pozwala zaistnieć tym najcichszym, a to sprawia, że nie tylko możemy słuchać przy mniejszych poziomach decybeli, ale również napawać się wcześniej niesłyszaną feerią w teorii symbolicznych, jednak suma summarum bardzo istotnych, bo świetnie ubogacających muzykę artefaktów. Nagle staje się barwniejsza, bardziej wirtuozerska, tętniąca zaskakująco większą paletą różnorodnych impulsów, a przez to jak nigdy wcześniej ciekawa. Na tyle odczuwalnie, że podczas obcowania z twórczością liryczną – jazz, klasyka oraz wokalistyka – może pochwalić się znacznie bardziej dotykającym naszą duszę pakietem emocji, a z drugiej strony barykady w postaci rocka i elektroniki bez większych szkód dla jakości prezentacji, jako feedback eliminacji wspomnianych sonicznych śmieci pozwala mocniej odkręcić gałkę wzmocnienia. Myślicie, że w tym drugim przypadku to nieistotne? Jeśli tak, jesteście w błędzie, bowiem w pierwszym i drugim przypadku zniekształcenia masakrują czytelność podania materiału, a przez to przyjemność jego odbioru. A to, że każdy nurt zyskuje w nieco innych aspektach swojego bytu, to jest już wypadkowa nie tylko zamierzeń samych artystów, ale także w dużej mierze, a pokusiłbym się o określenie, że w szczególności umiejętności realizatora danej płyty. Niestety to jest zmora rockowych produkcji, dlatego jeśli mamy narzędzia wpływania na finalną jakość ukochanej muzyki, trzeba je umiejętnie wykorzystywać. Co mam na myśli, pisząc frazę „umiejętnie”? Otóż, jak to często bywa, z każdym działaniem nie można przesadzić. Chodzi mianowicie o to, że gdy jedna sztuka NCF-ów Clear Line to co robi, daje spektakularne pozytywne wyniki, to już dwie nieco wzmacniają efekt spokoju w przekazie. Nadal jest to dobry ruch, ale dopuszczam sytuację, gdzie może okazać się już zbyt mocną ingerencją w ten stan. Niestety to należy już sprawdzić na tak zwanym żywym organizmie, czyli w swoim zestawie. A co dzieje się po użyciu 3 sztuk? Jak można się domyślić, finalne brzmienie dalej ewaluuje w stronę działania drugiego stick-a, co bardzo prawdopodobnie skończy poczuciem nadmiernej ilości cukru w cukrze. To oczywiście żaden przytyk dla akcesoriów Furutecha, bowiem zawsze co za dużo, to niezdrowo, ale jak wspominałem, reakcja na dane działanie jest indywidualną reakcją danego systemu. Ja swobodnie zastosowałem nawet dwie sztuki. Efekt? Powiem tak. Gdy w jazzie faktycznie czasem odczuwałem poziom zbliżania się do pogranicza sensowności zastosowania takiej ilości zaślepek, to już w rocku była to woda na młyn tego rodzaju wyzywania się na instrumentach i bez względu na jakość realizacji. Tak więc jak to zazwyczaj bywa i w tym przypadku dojdziemy do tematu wyboru mniejszego lub większego kompromisu. To źle? Nic z tych rzeczy. Przecież zawsze lepiej jest mieć wybór, niż z góry być skazanym na jedną opcję.

Gdy dotarliśmy do finału tej epistoły, jestem zobligowany określić, czy jest jakikolwiek sens stosowania tego rodzaju akcesoriów i komu bym je polecał. Mam nadzieję, że z powyższej relacji z odsłuchów jasno wynika, iż oferta Furutecha NCF Clear Line to nie jest zabawka dla bogaczy, tylko wręcz niezbędne narzędzie do realizacji dążenia do uzyskania jak najlepszej jakości dźwięku. Ile sztuk należy użyć, to jest już sprawa indywidualna. A jeśli wspomniałem o niezbędności naszego działania na tym polu, chyba jasnym jest, że grono potencjalnych beneficjentów wykorzystania u siebie tytułowych produktów jest bliżej nieokreślone. Na tyle, że z pełną świadomością tego czynu jestem w stanie wygłosić tezę, iż dosłownie każdy z nas powinien przynajmniej spróbować ich działania, gdyż mogą okazać się kolejnym wielkim krokiem w pościgu za przysłowiowym króliczkiem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Ceny
NCF Clear Line RCA: 1 199 PLN
NCF Clear Line XLR: 1 675 PLN

  1. Soundrebels.com
  2. >

Peak Consult Dragon Legacy English ver.

Link do zapowiedzi (en): Peak Consult Dragon Legacy

Opinion 1

With some regret, as due to the consistent actions of the distributor, with this encounter we reached the end of the offering on our market, but also with true joy, because this is kind of a novelty, and second from top model of a brand, which was recently only a hear-say in our country. And I can tell you one thing – it was worth to go through all the degrees of initiation – all the cheaper models in the portfolio – before encountering the tested model. The reason for that is of course getting fully acquainted with the way our beloved music is presented. And in this case, this is always directed towards extracting the beauty of it. Beauty based on vividness, saturation and unobtrusive transparency, what makes us sure, that when we buy something from this brand, we will always reach the heart of emotions hidden in the music. Obviously the refinement of approach to showing that result, is proportionate to the position of the speakers in the price list, but the most important aspect, the general approach to sound, is similar in the whole range. But what am I talking about? About the Danish loudspeaker manufacture, Peak Consult, from whose catalog, due to the efforts of their distributor in Poland, the company Quality Audio, we received the speakers Peak Consult Dragon Legacy, a model that was only recently brought to worldwide market.

The construction of the Danish beauties bases on integration of five modules with drivers – on top and bottom we see a bass section, moving towards the center we have two midrange sections, and finally in the middle a single tweeter section. An important aspect of the whole is the fact, that those are not boring rectangular pieces, but due to clever cutting we get something in the shape of a hourglass, at the same time fighting standing waves. This also means, that although the speakers have a hefty weight – 225kg each, and a significant height – about 170cm, they do not overwhelm when placed in a room. This setup has also allowed the constructors to adjust the distance of radiation of the individual drivers, by bending the outmost parts of the cabinet inwards and pushing the middle to the back. But this is by far not all what was made to create the best possible working environment for the speakers, as the front baffle of the Dragons, similar to other representatives of the family, is covered with leather, which is not only giving them some visual distinction, but also reduces unwanted distortion. Also the diffraction of the waves is lessened by using appropriately angling each section of the cabinet fascia. Regarding the construction of the cabinet itself, it is, which is a standard for this manufacturer, made from four layers of materials with high damping factor. This results in the thickness of the wall reaching 46mm. The sides and the top of the speakers are finished with sheets of solid walnut with black, vertical ribs breaking the monotony. The back panel is also covered with leather, just like the front. And please believe me, the photographs do not make justice to the looks, it really looks great “in person”.
Moving to writing a few sentences about technicalities, we need to mention, that we deal here with a construction tuned with bass-reflex ports, venting to the back of the bass sections. The set of terminals for connecting to the amplifier we have mounted on the bottom part of the bottom bass section. The whole is placed on aluminum legs with oval, flat feet, that extend the support area for the heavy and big speakers. The drivers were, according to the manufacturer, designed in conjunction with another loudspeaker company, Fink Audio-Consulting from Essen, Germany. So we have here 28cm woofers, with membranes made from impregnated paper and foam, using 75mm long throw voice coils. The 15cm midrange speakers have a rubber suspension and membranes made from polypropylene and paper mix. Finally, the tweeter, has a textile membrane and is placed in a wave guide. Finishing the description of the cabinet, another important information is, that the fine-tuning of the phase coherence of the individual drivers (as supplementation of their placement in the cabinet) is made in the cross-over, which is made from the best components available today. Does this sound banal? Rest assured, this is just the most basic description, as I do not want to expand the text beyond reason, and the rest you can find on the manufacturer’s website, its know-how aside. And in fact the things that are not mentioned, those nuances you do not find in the official descriptions, are the most important for the final result. Which ones? I do not know. But I will try to describe what is the effect of those in the next paragraph.

So how did the tested Danish towers fare? Without further ado I will tell you – they were splendid. First of all – a big speaker means an appropriately big sound, close to real scenic setup. Secondly – the sound is always full of energy, enclosed in the reproduced music and appropriately dosed. And thirdly – keeping all the ranges in check we avoid the effect of the music being strained, which results in a very relaxing presentation, even if we deal with music full with artistic madness. Yes, the saying “bigger can do better” cannot be denied in well designed speakers. But they need to be well designed, just like our tested speaker, visualizing the music with all the packaged expression, energy and refinement, and not intimidating the listener with an undefined amount of cacophonic effects. The Dragon avoided the latter completely during the dozen days they spent at my home. If I could condense the time of the test to once sentence – if that would at all be possible – I would say, that this time was like sonic Olympics. One time it was full of spirituality, enjoying baroque music with emphasis on Claudio Monteverdi presented by John Potter in “Care-charming sleep”. Another time the individual sounds were placed in silence and seemingly never ending, when exploring the repertoire of the Polish group RGG “Szymanowski”. And in a different moment full of madness, darkness and scenic aggression when listening to Black Sabbath on the self-titled disc. Each time I have got a differently formulated package of sensations, adequate to the played genre. Most interestingly, everything happened while keeping the sound esthetics known from all other Peak Consult speakers. Like I mentioned before, this meant a sound full of saturation, vividness and well controlled energy, directed towards nice roundness. How is it possible that the Dragons did not fail with harder music? This is a result of that, what I wrote earlier – bigger can do better. It was the elimination of the impression of the sound being strained, nice leading of the bass, even when it was a little upped in terms of amount, and finally the impetus of the sound on the level of live events made the Peak feel like a fish in the water not only in quieter repertoire, but also in the more adventurous ones. It worked so well, that it was really hard to stop listening in the nights during the week, when I needed to get up early for work, but you also wanted to turn the volume up, not minding the late hours, just to be closer to the virtual stage. You think that you have something like that at home? I think you might not, because in case of really big, well driven by an amplifier, loudspeakers, increasing the volume the sound does not get louder, but seems to be growing. What does this mean? When we have smaller speakers, when upping the volume, we also increase the amount of distortion, resulting from strain. With big speakers, we just increase the amount of energy. The effect is, that when listening to small speakers loud we do not have a chance to understand what someone sitting next to you is saying, but when listening to speakers in the likes of the Peak Consult Dragon Legacy, we have absolutely no issue conversing regardless of the amount of decibels generated. This is why, when dealing with calm material – like John Potter and RGG – they could easily extract the second bottom of that music, something found only with the best reproductions at home, the soothing spirit of melancholy. On the other side of the barricade however, with rock rebellion, minimization of distortion combined with the ability to show music from it’s nicer side, imprinted in those speaker’s DNA, resulted in a show of not only phenomenal kick, but also absolute freedom of filling the room with a feast of sonic cavalcades, called to life by raging rockmen, once melodic, other times painful, but always full of expression. Those were truly Olympic games, full of surprising twists and turns. But not only in the sense of creating the most overwhelming amount of decibels, but the quality of sound regardless of their amount. I assure you, this is something only the best can master, and the tested speakers are absolutely amongst them. This was so phenomenal, that it will remain in my memory for a long, long time. This was kind of surprising, because knowing the lower models from the catalog of this manufacturer, I did not expect, that the Dragon turn out to be a true wolf in a sheep’s skin. Beautiful and nice on the outside – both visual and sound wise – but absolutely ruthless when needed. Kudos to them.

Reaching the end of the meeting with the Peak Consult Dragon Legacy, time came to determine the target group for them. Unfortunately, for a very prosaic, and to the ground reason, it will be very small. And with this I mean the price, which is vastly limiting the potential interest group, albeit absolutely compensated for by the sound. But let us not kid ourselves, the price is quite prohibitive. But if your life makes a twist and allows you to reach this level of technical and quality advancement, as presented by the tested Danish speakers, I see absolutely no counterindications for anybody to reach to them as your holy grail. Why? We get the momentum and calmness in one, regardless of repertoire and regardless of the volume we play it at. And this makes only our own idea of the sound, sometimes coming from a wrong impression of how music should sound, stand between us and the Peak Consult. But it will not be our or their fault, but just incoherence of characters, so common between various specimens of homo sapiens. But this is life.

Jacek Pazio

Opinion 2

I will claim that most of us know the saying “as the twig is bent, so grows the tree” and was read to aloud in his or hers youth. And as such, it is hard to find any flaw in this saying and action, or any side effects. Reading, or being read to, enhances your horizons, and in the relationship between the parent and the child increases the bond between them. Similar to the behaviors observed at home and then repeated outside. This much about the theory, written while wearing pink glasses, because while all signs on heaven and earth indicate, that for us, the thin red line between us and the twilight zone was drawn by the brothers Grimm fairytales, then in Denmark, they used “Divine Comedy” by Dante Alighieri or if not, then completely uncensored Viking mythology with very juicy descriptions of the actions of Thor, Loki, Sigurd, Brunhilde or the inevitability of Ragnarök mixed with tales of “exploratory” expeditions of their bearded ancestors. But how did I come to those suspicions? Well, it was from looking at our audiophile market. Please have a look at the Gryphon portfolio, where you have the Diablo or Mephisto. Or at Peak Consult, which tempts you with the floor-standing El Diablo. And it is the second manufacturer we are going to have another look at, as due to the kindness of their Polish distributor, Quality Audio, we got to test the Peak Consult Dragon Legacy, which debuted during the last High End in Munich. So if you are interested, and as it is commonly known, curiosity is the first step to hell, what the team from Middelfart, located at the Lillebælt, came up with when they had no restrictions imposed by the accountants, then please be invited to read on.

Like we have already shown during the unboxing session, the size and weight of the Dragon Legacy, which we feel in our backs till today, is quite different to their brethren that visited our official SoundRebels listening room before. While the Sonora and the El Diablo could be described as rather compact, when treating this category quite loosely, then the 175cm high and weighing 225kg (each) speakers really cannot be regarded as that. Fortunately instead of overwhelming obelisks we get a very nicely looking, tailored constructions, catching your eyes with satin black leather on front and back, but mostly with the warmth of the walnut rungs covering the sides, plinths and tops.
On the front baffle you see symmetrically placed drivers, constructed just for this project. The top and bottom is occupied with large, 28cm woofers, with 75mm coils and sandwich membranes from impregnated paper and foam, and the tweeter placed in the middle, inside a waveguide is flanked by two midrange drivers, with 15cm diameter, rubber suspension with low hysteresis and symmetrical magnetic drives with copper rings. The double wire terminals are located in the back, close to the ground, while the bass sections are supported by two bass-reflex ports, one for each woofer.
Moving on to the technicalities, you need to smile a bit about the Scandinavian humor, which is visible in the value given for the, usually not so controversial parameter of frequency response. It is well known that most manufacturers measure it in such a way that the result is as desired, and even while the method of measurement does not raise any objections, every room has different acoustic characteristics, which influences the final result greatly, so while the result is as is, life often paints a different picture. This is why Wilfried Ehrenholz and Karl-Heinz Fink (yes, yes, the guy that was present during the Audio Video Show 2018 and was behind the KIM) follow with “impressive” frequency response in the footsteps of Dr. Roland Gauder, who constructs loudspeakers with “sufficient” efficiency and “acceptable” impedance. But despite the slightly humorous briefness, the German-Danish cooperation does tell something to the public. So, lifting the veil of mystery a little, let us mention the almost armored cabinet, where the 46mm thick side walls are made from a four layer sandwich with high damping factor, while the thickness of the connections of the five segments reaches 82mm. On the outside there are 14mm thick prongs from solid Italian walnut. Additionally, the cross-overs are placed in dedicated, sand-filled chambers, isolating the sensitive components, and the whole construction is supported on six adjustable feet, mounted on massive legs.

In case of our tested speakers we are dealing with almost the flagship product (this title goes to the 188cm tall Dragon Legend), and in a way a new hand of cards in Peak Consult, it seems justified, to check, how much in its sound is similar to what was presented by its smaller brethren during their reviews, meaning refinement and elegance presented in a slightly moody fashion, and how much of the vividness and vivacity known from constructions signed by Karl-Heinz Fink. This was so justified, that once the Dragon Legacy settled down after their travel and got connected to our system, instead of playing some slow things, the pole position of my playlist was taken by the album “Sermons of the Sinner” from KK’s Priest, full with mad tempos and based on sharp guitar riffs. It is a kind of shadow cabinet to Judas Priest, half of the latter’s lineup operating in similar climates. It is classic – heavy, fast and sharp, but at the same time melodic, although it is not a material, that would come even close to being an audiophile reference. It is just a piece of fiery metal, destined to give wild pleasure and provoke pushing the pedal to the metal (pun intended) if we happen to play it while driving. To put it short – this is the kind of music that can disqualify any high-end setup through, on one hand showing the crudeness and flatness of the played material, and on the other giving the tools to anybody, who would like to kick a legend costing gazillion coins, you know where. But a theory remains just a theory, because the Peak Consult Dragon Legacy showed their strength and decided not to take any prisoners. Instead of quieting down the metal expression, something that was done by their smaller brethren, in a delicate way, but still, this time their went for the freedom and breath of the sound, which resulted in much better expression and openness. The ruthlessly beaten cymbals were shone at with additional lights, the guitar riffs have bitten more rabidly, and the screaming Tim “Ripper” Owens showed, that age is just a number. Seemingly there are no such high registers in his voice, as Halford is (was?) famous for, but you must admit, that he is perfect for the new band. Interestingly the Peak Consult managed also the space, because instead of the stereotypical wall of sound, they showed true multiple planes. Of course, it was far from a complex stage, something that you could notice when playing the beautifully recorded, prog-rock “Delusion Rain” by Mystery or the classic “Quena Barroca” by Rodrigo Sosa. The latter recording should be mentioned for at least one reason, the amount of air in the recording, an aspect that was maybe reproduced by the smaller Peak, but without the same kind of pietism and realism as the tested speakers, which were not only creating the with and depth of the stage, but also its height, while not forgetting about all the required tastes, like reverb. You could feel, that the expression of the repertoire is not only boosted by adding rollerblades, but got some serious wings, what makes the Danish floor-standers suck you in the vortex of things happening on the sound stage more, that any swamp. The contours of the virtual sounds sources are drawn with a strong and steady line, but without being thickened, or artificially sharpened, so we have phenomenal resolution, and yet the granulation does not interfere with the coherence of the played music. As a result, the Dragon leave the interpretation of what they are playing to the listener, so we will be de facto responsible for determining if we will approach the material as a whole, or extract any details. This is also a tip, that this aspect can be manipulated by the rest of the sound path, with an accent on the best possible amplification. It cannot be denied, that the Peak consume watts and amperes like a sponge, so without a classy amplifier you will not get far. But if we do have such a power station, then the final effect can addict from the first notes, and subsequent listening can only deepen that. They can punch, and at the same time, the lowest registers are well differentiated, while reaching to the deepest realms of Helheim, and if needed by the repertoire, they can immediately transform in being very tactful and refined, disappearing from the scene like classy monitors.

As a final summary I will write only that the Peak Consult Dragon Legacy maybe are not the best speakers ever constructed, and maybe in some aspects are worse than the Dragon Legend Ultimate Edition, but as we could not listen to the latter, from the speakers we were hosting in our listening room, they fared so good, that I am able to qualify them to the absolute top (maybe top five) of the best loudspeakers we listened to in the last decade. They have that something, what makes, that due to lack of any dynamic and resolution restrictions, due to above average culture and equilibrium between vividness and sweet musicality, you just want to listen to them. Or rather not to them, but to music reproduced by them, and this is really not something very obvious.

Marcin Olszewski

System used in this test:
Source:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Master clock: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
Digital IC: Hijiri HDG-X Milion
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Essence MC
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder Studer A80

Distributor: Quality Audio
Manufacturer: Peak Consult
Price: 850 000 PLN

Specifications
Frequency response: Impressive …
Efficiency: 89dB
Impedance: 4 Ω
Dimensions (H x W x D): 172 x 40 x 58 cm
Weight: 225 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Børresen 02 Cryo Edition

Link do zapowiedzi: Børresen 02 Cryo Edition

Opinia 1

Jestem w stu procentach przekonany, że wszyscy z grubsza wiemy, jak buduje się zespoły głośnikowe. Początkiem takiego procesu jest pomysł na spełniającą dwa warunki typu – odporność na szkodliwe wibracje oraz ciekawy wygląd, bryłę kolumny. Następnie dobór odpowiednich, czyli dobrze współpracując ze sobą, pozwalających pokryć założone pasmo przenoszenia głośników. W kolejnym kroku projektowanie zwrotnic. Zaś na koniec wykonywanie pomiarów powstałego prototypu pozwalających na finalne dostrojenie ze sobą wspomnianych komponentów, czyli obudowy z zastosowanymi przetwornikami i wstępnie obliczonymi zwrotnicami. Tyle teorii. Niestety choć to smutne, w zatrważającej ilości przypadków z powodu cięcia kosztów produkcji ograniczona do minimum działań pozwalających osiągnąć przyzwoitą jakość dźwięku. Oczywiście nie twierdzę, że w ten sposób nie może powstać coś ciekawego, a nawet znakomitego, jednak nie ma co się oszukiwać, to jest pewnego rodzaju mocno ograniczający powstanie ponadczasowego produktu standard. Na szczęście nie zawsze, na co mam koronny dowód. Jaki? W postaci bohaterek dzisiejszego, czyli pochodzących z Danii zespołów głośnikowych. Co w nich takiego niekonwencyjnego? Chodzi o podniesione do granic wyczynowości zaangażowania w ich budowę, od doboru spełniających wyśrubowane normy jakości komponentów dla każdego elementu kolumny z kriogenizacją metalowych elementów włącznie począwszy, przez w wielu przypadkach ręczne wykonanie i skomplikowane procesy produkcyjne, na szczegółowej kontroli jakości każdej sztuki skończywszy, o czym każdy zainteresowany może się przekonać studiując informacje udostępnione w sieci przez grupę zaangażowanych w ten proceder inżynierów. Do czego piję? Chodzi oczywiście o ostatnio mocno w pozytywnym tego słowa znaczeniu rozpychające się na naszym rynku kolumny marki Børresen. To ewidentny nie tylko High Tech, ale również High End światowego kawałka tortu audio, z portfolio którego dzięki staraniom warszawskiego dystrybutora AudioEmotions na dobry początek w naszej redakcji pojawił się z wyglądu filigranowy, jednak od strony oferowanych muzycznych emocji wielki duchem zestaw Børresen 02 Cryo Edition.

Jak prezentują się tytułowe Dunki? To średniej wysokości – nieco ponad 100 cm, dość wąskie – niecałe 20 cm, wyrównując odległość promieniowania głośników pochylone do tyłu, dzięki zbiegającym się od frontu płynnym łukiem ku tyłowi bocznym ściankom, bardzo smukłe skrzynki. Co jest bardzo istotne, mając na celu maksymalizację sztywności konstrukcji obudowy, wykonano ją techniką frezowania z bloku prasowanego drewna, na które finalnie naniesiono świetnie wizualizujący je fornir z orzecha. Finałem skrupulatnego podejścia do walki ze szkodliwymi wibracjami jest zwiększająca punkty podparcia kolumny, wyposażona w firmowe antywibracyjne stopy podstawa. Jeśli chodzi o zastosowane przetworniki, te są oczkiem w głowie pomysłodawców tego podmiotu gospodarczego i nie są to stokowe produkty jakiegokolwiek specjalizującego się w tym temacie producenta, tylko mające zadanie zbliżyć nas do muzyki na żywo, dopracowane do perfekcji firmowe konstrukcje – nie będę rozwadniał tekstu dogłębnymi technikaliami, gdyż są bardzo zaawansowane i wymagałyby sporego akapitu opisu, dlatego w celu zapoznania się z najdrobniejszymi niuansami zapraszam na firmową stronę producenta. Zastosowany pakiet generatorów dźwięku opiewa na specjalnie zaprojektowaną, wentylowaną tunelami usytuowanymi w górnej części bocznych ścianek wstęgę oraz dwa zapewniające odpowiednie pokrycie pasma środka i basu, bazujące na własnych patentach dotyczących membran i magnesów 4,5” mid-woofery. Co w ich osadzeniu na awersie jest znamienne, wszystkie znalazły swoje miejsce w zagłębieniach tworząc tym sposobem swoiste falowody. Naturalnie to nie jest żaden przypadek, tylko celowe działanie dla uzyskania planowanego spektrum projekcji fal, co finalnie korygowane jest wykorzystującą najlepsze dostępne na rynku komponenty, dzięki pochyleniu bryły kolumn na ile to możliwe, minimalnie inwazyjną od strony nadmiernego rozbudowania zwrotnicą. Wieńcząc temat budowy naszych bohaterek należy wspomnieć jeszcze o znajdujących się na tylnej ściance dwóch otworach bas-refleks strojących zakres niskich rejestrów i usytuowanych tuz przy podstawie terminalach przyłączeniowych przyjmujących jedynie wtyki bananowe. Owszem, determinowanie podłączenia jedynie do bananów jest lekkim utrudnieniem, jednak nie jest jakimś widzi mi się konstruktorów, tylko pochodną bardzo wąskiego pola rewersu, na którym była szansa je zastosować. Jeśli chodzi o specyfikację elektryczną, powyższy model kolumn może pochwalić się pasmem przenoszenia 40 Hz – 50 kHz oraz skutecznością 88dB przy obciążeniu 4 Ohm.

No dobrze. Mniej lub bardziej boleśnie przebrnęliśmy przez akapit rozbiegowy i techniczny, zatem przyszedł czas na kilka spostrzeżeń na temat brzmienia tych, od początku produkowanych z największym pietyzmem skandynawskich kolumn. Niespecjalnie dużych, a na tle stojących za nimi na fotografiach niemieckich smoków na tyle filigranowych, że już podczas sesji unboxingowej w mojej głowie z automatu rodziło się kilka obaw. Jakich? Pierwszą – był potencjalny problem z wypełnieniem posiadanego, pomieszczenia odsłuchowego o kubaturze 100 m³. Drugą – z uwagi na niewielkie przetworniki strach przed niedoborem lub niechcianym nadmiarem utrzymanych w ryzach, odpowiednio energetycznych i w miarę nisko schodzących dolnych rejestrów. Natomiast trzecią – w przypadku tak małych kolumn powtarzana jak mantra, zaraz po przekroczeniu poziomu cichego grania męcząca na dłuższą metę estetyka siłowej prezentacji zestawu. Ale jedna uwaga, powyższa lista nie była naprędce wymyślonym torem przeszkód dla dzisiejszych pretendentek do laurów, tylko zwyczajowymi tematami do sprawdzenia w przypadku sparingu ze wszystkimi podobnymi gabarytowo zespołami głośnikowymi. Co przyniosło życie? Mnóstwo zaskoczeń. Powiem więcej, bardzo pozytywnych zaskoczeń. A najbardziej znamiennym był uzyskany przy pomocy tak niewielkich konstrukcji spokój na wirtualnej scenie i to nawet przy poważnych poziomach odkręcenia gałki wzmocnienia. Naturalnie efektu rodem z Gauderów Berlina RC-11  nie było szans uzyskać, jednak konia z rzędem temu, kto tchnie w muzykę tyle pełnych energii emocji bez popadania w nachalność. Z innej beczki, projekcję wydarzeń muzycznych odbierałem jako lekko ciemnawą, ale w znany tylko inżynierom tej marki sposób oferującą pełnię najdrobniejszych szczegółów, co przekładało się na dobrą szybkość narastania sygnału. To był rzadko spotykany w takich rozmiarach spektakl, który dzięki znakomitej esencjonalności oraz jako skutek walki ze zniekształceniami już na poziomie projektowania obudowy, przetworników i zwrotnicy pozwalał słuchać ulubionego materiału od minimalnych do wysokich poziomów decybeli. Efekt wspomnianych działań konstruktorów był taki, że podczas podkręcania gałki Volume rosły gabarytowo jedynie źródła pozorne, a nie dźwięk ze wszystkimi niechcianymi artefaktami włącznie – mowa o wszędobylskich zniekształceniach. Jak to zweryfikować, w momencie braku wiedzy o czym piszę? Tak na szybko, wystarczy puścić głośno muzykę i spróbować swobodnie – bez przekrzykiwania porozmawiać z kolegą. Jeśli musicie nienaturalnie podnosić głos, albo zmęczeni rozmową ściszacie muzykę, we wspomnianym temacie coś u Was jest nie tak. Ale jak pisałem, tej przypadłości duńskie kolumny z sobie tylko znaną łatwością się oparły. To natomiast miało swoje, mam nadzieję, że zrozumiałe nie tylko dla mnie, ale również dla Was, przełożenie na swobodne żonglowanie podczas testu nawet najbardziej wymagającym materiałem muzycznym. Chodzi oczywiście nie tylko o brylowanie zestawu w gatunkach nastawionych na ocierającą się o bliską występom na żywo, pełną romantyzmu namacalność, ale także dobrą prezentację będącego nierzadko synonimem słabej realizacji materiału, ciężkiego brzmienia.
Pierwszy rodzaj muzyki to dla Børresen-ów tak zwana bułka z masłem. Czytelne zawieszone, dobrze zdefiniowane poziomem energii, przez to pozbawione rozmycia rysowanie wirtualnych bytów na niczym niezmąconej wirtualnej scenie, pozwalało muzyce barokowej, jazzowej i wokalnej dosłownie i w przenośni prawie dotknąć każdego z owych źródeł. To oczywiście efekt dobrego osadzenia przekazu w barwie oraz masie, przy idealnie współpracujących z tymi cechami wysokich rejestrów. Jak pisałem, muzykę cechowało unikanie rozjaśnienia, a nawet poczucie lekkiego zaciemnienia, ale dzięki dobrej mikrodynamice wszystko, czyli każdy najdrobniejszy niuans nawet pojedynczej, czasem wydawałoby się niekończącej się nuty był podany na wyciągniecie ręki. A to powodowało, bardzo namacalną projekcję materializujących się w moim pokoju, wielobarwnych i mieniących się wieloma odcieniami sonicznych bytów. Naturalnie w takim postawieniu sprawy pomagała również pozwalająca zniknąć z pola odsłuchu kolumnom, przy okazji budująca dobrą przestrzeń w szerz i w głąb smukłość kolumn. Nic tylko zasiąść w fotelu i puścić wodzę fantazji bycia na słuchanym wydarzeniu muzycznym, co oczywiście z pełną świadomością nie raz czyniłem.
Jeśli chodzi o drugi kraniec ekspresji zapisów nutowych, czyli będący dla mnie nieodzownym pobudzaczem do życia, niestety mający wiele za uszami od strony realizacji rock, kierunek oceny występów duńskich piękności nastawiony był na inne aspekty. Oczywiście musiałem sprawdzić, czy uniosą niesiony przez te nurty pakiet energii, ze szczególnym uwzględnieniem poziomu ekspresji – piję do ciemnawego grania. Z pozoru wszystko powinno być ok, gdyż ciemna wizualizacja nie podbija błędów realizatorów w postaci płaskiej sceny i ogólnego jazgotu. Niestety często bywa tak, że zbytnie ostudzenie ochoty zestawu do pokazywania rozmachu danego materiału zwyczajnie go zabija. Owszem, robi się gęsto, jakby przyjemniej, tylko co z tego, gdy z braku różnicowania zmian tempa i zbytniego tonizowania agresji robi się zwyczajnie nudno. A przecież nie o to chodzi. To już lepiej dostać kopnięcie jazgotem, bo jest jakieś, niż taplać się w flakach z olejem. Jak w tym temacie wypadły orzechowe dwójki Børresena? Otóż spora dawka ciekawie oddanego, bo mimo solidnego pakietu zakresu niskich częstotliwości bez efektu monotonnego zlewania się i buczenia basu, pozwoliła uzyskać muzyce odpowiednią wagę istotnym dla niej instrumentom. Dzięki temu bez problemu czuć było ważną dla tego nurtu pracę stopy perkusji, energię mocno zaznaczających swój byt gitar i pełen wolumen wykrzyczanych fraz wokalnych. Muzyka oferowała dobry atak i nieprzewidywalność, co gwarantuję, w dedykowanym, znacznie mniejszym od tego z procesu testowego pomieszczeniu pozwoliłoby kolumnom osiągnąć wynik bliski odbiorowi tej nastawionej na romantyzm, czyli oczekiwaną podczas obcowania z nią namacalność. Nacechowaną nieco innymi bodźcami, ale mocno zbliżającą nas do zamierzeń zbuntowanych artystów. Czy to są jednak skrojone typowo dla tego rodzaju muzy kolumny, nie mnie to osądzać. Ale jedno mogę powiedzieć na pewno. Uzyskany efekt pozwala mi wierzyć, iż wielu piewców tego stylu grania spokojnie mogłoby się w takim pokazaniu tematu zakochać.

Co sądzę o opisywanych powyżej kolumnach Børresen 02 Cryo Edition i do kogo bym je adresował? Po pierwsze – mimo nienachalnych gabarytów nawet w zbyt obszernym pomieszczeniu potrafią grać wielkim, co bardzo istotne, pozbawionym wysilenia dźwiękiem. Po drugie – bardzo dużą zaletą jest ich z pozoru ciemnawe, finalnie świetnie wizualizujące muzykę granie. A po trzecie – są efektowne wizualnie i co ostatnimi czasy dla wielu jest bardzo ważne podczas procesu decyzyjnego, są finałem ciężkiej, nierzadko ręcznej pracy duńskiego podmiotu, a nie dalekowschodnich, pozbawionych poczucia wytwarzania czegoś nietuzinkowego podwykonawców. Czy zatem jest to propozycja dla każdego? Z dwoma wyjątkami tak. Jakie to wyjątki? To po lekturze powyższego monologu chyba jest oczywiste. Otóż mam na myśli jedynie posiadaczy wielkich salonów i piewców jasnego, ocierającego się o nadinterpretację wizualizowania świata muzyki. Jedni i drudzy już podczas pierwszych przymiarek na tablicy kreślarskiej nie byli docelowymi obiektami dla sekcji inżynierskiej Børresena, zatem tak naprawdę to nie wada, tylko efekt założeń konstrukcyjnych. A to oznacza, że reszta populacji melomanów – nawet stawiających na nieco inne niuanse brzmieniowe – bez dwóch zdań są potencjalnymi klientami. Skąd ta pewność? Niby banał, ale dla mnie wynika z tekstu. Chodzi naturalnie o ich radzącą sobie z każdą twórczością muzykalność.

Jacek Pazio

Opinia 2

Powiem szczerze, że pierwsze przymiarki Audio Group Denmark do zaistnienia na polskim rynku niespecjalnie wzbudziły mój entuzjazm. Po prostu próba budowania popytu w oparciu o li tylko tzw. marketing szeptany może i dla jednoosobowych, zazwyczaj „garażowych” bytów czasem ma sens, o tyle w przypadku poważnego przedsięwzięcia wykazującego stricte high-endowe aspiracje budzi u mnie w pełni zrozumiałe obawy i przypuszczenia, że ktoś próbuje pozycjonować się jedynie ceną. Całe szczęście wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zamiast korzystać z usług za przeproszeniem „pożytecznych idiotów” spamujących na tematycznych forach dyskusyjnych Duńczycy zmienili model biznesowy i do tematu oficjalnego przedstawicielstwa podeszli z nieco większym profesjonalizmem, stawiając wszystkie żetony na ekipę AudioEmotions, która od pewnego czasu reprezentuje ich interesy nad Wisłą. Skoro kwestie dystrybucyjne uległy normalizacji nic nie stało na przeszkodzie, byśmy i my mogli pochylić się nad którąś z duńskich propozycji a traf chciał, że na tak zwanym podorędziu były akurat niewielkie podłogówki, to nie tracąc czasu czym prędzej przygarnęliśmy pod swój dach wielce urodziwe i zarazem filigranowe kolumienki Børresen 02 Cryo Edition na których recenzję serdecznie zapraszamy.

Pomimo pozornie niezbyt imponującej historii w skład Audio Group Denmark wchodzą praktycznie sami starzy wyjadacze jak daleko nie szukając mający na koncie 20 letni staż w Nordoście Lars Kristensen, stojący za większością projektów Raidho Michael Børresen, czy niejaki Flemming E. Rasmussen, którego inaczej, aniżeli poprzez perspektywę Gryphona postrzegać nie sposób. Krótko mówiąc mamy do czynienia z zespołem indywidualności, które już od dawien dawna nikomu niczego udowadniać nie muszą. Wracając jednak do meritum wchodzący w skład AGD (Audio Group Denmark) odłam kolumnowy, czyli Børresen ma do zaoferowania zaskakująco szeroki wachlarz propozycji. Portfolio ww. marki obejmuje bowiem aż cztery serie produktowe – 0, Z,M, X, w których znajdziemy kolejno po 4, 4, 3 i 3 modele, z czego dwie pierwsze serie maja po trzy, bądź dwie wersje każdego modelu. I właśnie gwoli wyjaśnienia. Otóż niniejsza – recenzowana parka reprezentuje środkową opcję z pośród trzech dostępnych dla 02-ek. Poniżej znajduje się bowiem zwykła, niepotraktowana zaletami kriogeniki a powyżej Silver Supreme Edition, w której miedziane pierścienie nadbiegunników (w układach magnetycznych przetworników) zastąpiono ręcznie wykonanymi srebrnymi zamiennikami dzięki czemu znacząco obniżono indukcyjność całego układu. A w będących obiektem naszej możliwie wnikliwej analizy kolumnach wszystkie metalowe elementy poddano obróbce kriogenicznej, która ekipie Børresena zajmuje … trzy doby. W ciągu pierwszej metal schładzany jest z temperatury pokojowej do około -196°C, w której utrzymywany jest przez kolejne 24h, by przez ostatnią dobę stopniowo przywracać go do temperatury wyjściowej. Skupiając się na serii 0 wypada również wspomnieć, iż 02-ki są najmniejszymi konstrukcjami podłogowymi w rodzinie. Poniżej są jedynie dwudrożne monitory 01 a powyżej, podobnie jak nasze bohaterki dwuipółdrożne 03 i 05.

Skoro niezobowiązujące wprowadzenie do oferty AGD mamy za sobą wróćmy do goszczącej u nas parki 2-ek, które prezentują się, przynajmniej z perspektywy ponad 200 tys. PLN, jakie trzeba na nie wyasygnować, zaskakująco niepozornie. Całe szczęście znając rodowód ich twórcy owa nikczemność postury w korespondencji z koniecznymi do poniesienia kosztami nijakich kontrowersji budzić nie powinna, bo i w Raidho 100-ka kPLN-ów potrafiła ledwie starczyć na jakieś „budżetowe” podstawkowce a ponadto Duńczycy po wielokroć udowodnili, że przy odpowiednim zaawansowaniu technologicznym to wcale nie rozmiar ma kluczowe znaczenie. I tak też jest w przypadku mających nieco ponad metr wzrostu 02 Cryo Edition dysponujących trzema autorskimi przetwornikami. Patrząc od góry mamy na satynowo czarnych frontach wysokotonowego wstęgowca pod którym umieszczono parę 4.5” mid-wooferów. Zbiegające się ku tyłowi ściany boczne pokrywa piękny orzechowy fornir a będącą niemalże w całkowitym zaniku ścianę tylną dodatkowo cofnięto wzglądem zamykających ją krawędzi ww. boków. W owym wykuszu umieszczono ujścia kanałów bas refleks i pojedyncze terminale głośnikowe, które jak się z pewnością Państwo domyślacie z racji deficytu powierzchni akceptują jedynie okablowanie zakonfekcjonowane wtykami bananowymi/BFA. Smukłe i wąskie korpusy uzbrojono w poprawiające ich stabilność cokoły z antywibracyjnymi nóżkami.
A jak 2-ki prezentują się od strony technicznej? Dość ciekawie, bowiem choć natywna skuteczność zastosowanego przez Duńczyków napędzanego soperneodymowym układem magnetycznym N52, ultra lekkiego (0,01g) i pracującego od ok. 2,5kHz wstęgowca wynosi przy 6 Ω wielce pożądane 94dB skuteczność całości układu obniżono do 88dB. Wykorzystana do jego budowy folia aluminiowa nanoszona jest na nylonowo-aramidowe podłoże a jej powierzchnia stanowi ekwiwalent trzech standardowych kopułek. Z kolei membrany obu 4.5” nisko-średniotonowców wykonano z dwóch ultra-cienkich warstw japońskiego włókna węglowego marki Toray naniesionych na obie strony 4mm Nomex-owego rdzenia o strukturze plastra miodu. Waga takiego układu to zaledwie 5,5g, więc napędzane neodymowymi magnesami N52 z tytanowymi cewkami przetworniki charakteryzuje niezwykła szybkość i rozdzielczość. Ich pracę wspomagają również autorskie perforowane płytki z HDF-u dzięki którym ciśnienie akustyczne pomiędzy nimi a przetwornikami jest większe aniżeli w komorze kolumn i co istotniejsze pracujące w jednej komorze głośniki praktycznie się „nie widzą”.
Zwężające się ku tyłowi smukłe korpusy pochodzą z duńskiej, specjalistycznej „stolarni” Sino Factory zaopatrującej oprócz również Børresena ich konkurencję, czyli Dynaudio i Sonus faber, wykonano z frezowanych bloków sprasowanego drewna, wzmocniono wieloma wewnętrznymi przegrodami i wstawkami z litego orzecha, który posłużył również jako zewnętrzna okleina. Z kolei czarne fronty to już HDF. Zarówno komora dedykowana przetwornikowi wysokotonowemu, jak i goszcząca basowce są wentylowane. O ile jednak uzbrojone w „antyturbulencyjne” łopatki ujścia układu bas-refleks sekcji średnio-niskotonowej znajdziemy na będącej w zaniku i ukrytej w wąskiej szczelinie ścianie tylnej o tyle ciśnienie akustyczne generowane przez wstęgę znajduje ujście przez trójkątne otwory umieszczone na ścianach bocznych w dedykowanych wyżłobieniach. Całość posadowiono na czterech firmowych stopach Ansuz Darkz T2S składających się z 3 dysków oddzielonych 3 tytanowymi łożyskami kulkowymi.

No dobrze, dość tego krążenia wokół głównej kwestii, czyli brzmienia naszych gościń. W końcu może i zastosowane technologie są godne laboratoriów NASA a aparycja umieszczenia wśród eksponatów Muzeum Guggenheima, jednak to właśnie jakość brzmienia decyduje, bądź decydować powinna o tym, czy na dany produkt wyasygnujemy stosowną kwotę, czy też dalej będziemy kontynuować poszukiwania. I tu od razu kluczowa dla końcowych wniosków uwaga. Otóż warto pamiętać, iż choć sam producent zaleca pierwszych 50-100 h przeznaczyć na wstępne wygrzewanie i akomodację, to dopiero po 500h 02-ki osiągają mniej więcej 90% swoich możliwości, więc słuchanie fabrycznych nówek de facto mija się z celem. Dlatego też nie chcąc „blokować” się na niemalże dwa tygodnie na testy pozyskaliśmy już dobrze rozegraną parkę. A z Børresenami 02 Cryo Edition sprawa wydaje się jasna, bowiem już po kilku taktach „Hunt” Amaroka wiadomo, czy będzie nam z nimi po drodze, czy wzruszymy ramionami, spakujemy je z powrotem do kartonów i zadzwonimy do dystrybutora z prośbą o odbiór. Jeśli oczekiwać będziecie Państwo po nich urywającej tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę hiperdynamiki, iście infradźwiękowych pomruków i lepkiej niczym syrop klonowy słodyczy, to lepiej nie wyrzucajcie wspomnianych kartonów, bo przydadzą Wam się szybciej niżbyście mogli się spodziewać. Dlaczego? Bo 02-ki są niejako zaprzeczeniem powyższych cech. Tylko, żeby była jasność. Tak wolumen dźwięków, jak i wymiary kreowanej przez nie sceny dźwiękowej dalece wykraczają poza przypuszczenia wynikające z ich dość filigranowej postury. Jednakże w owej kreacji nie ma za grosz tendencji do gigantomanii, przesady, czy irracjonalnego wyolbrzymiania brył źródeł pozornych, lecz mamy do czynienia jedynie ze zdroworozsądkowym dążeniem do w pełni realistycznego, czyli zgodnego z naturalnymi bryłami poszczególnych instrumentów i postaci obrazowania. Krótko mówiąc Børreseny może nie kurczowo, ale jednak starają trzymać się faktów. Reprezentują zatem brzmienie swobodne, energetyczne i niezwykle holograficzne z przyjemnie zarysowaną podstawą basową, która na „Hunt” szalenie się przydaje, jednak nie w postaci monotonnego dudnienia, lecz właśnie w zdolnej oddać jej różnorodność faktur i definicji postaci. I to 02-kom wychodzi wybornie. Wystarczyło z resztą przełączyć się na zdecydowanie bardziej przesycony elektroniką „Dissidænce Episode 1” Vitalica, by zrozumieć w czym rzecz. Otóż może i najniższe rejestry znajdują się poza zasięgiem duńskich podłogówek, lecz brak ich reprodukcji może nie tyle nie jest zauważalny, bo nie ma co się oszukiwać – nasze dyżurne Gaudery nie mają z nimi najmniejszych problemów, co ilość informacji i energia jeszcze mieszczącego się w zakresie pracy kolumienek pasma bez bezpośrednich porównań z większymi konstrukcjami okazuje się w pełni satysfakcjonująca i niepozostawiająca niedosytu.
Zdecydowanie mniej uwag mam o średnicy, którą najrozsądniej byłoby określić mianem naturalnej i akuratnej niczym przyrządzony przez szefa kuchni ogwiazdkowanej przez Michelin-a restauracji makaron al dente. Jest zwarta, jędrna i ani nie przypomina rozgotowanej pulpy gubiąc krawędzie i rozmazując bryły, ani nie próbuje kreować pozornej rozdzielczości zbytnio je utwardzając i wyostrzając. Proszę się jednak nie obawiać emocjonalnej neutralności, nie mylić z naturalnością, i stereotypowego skandynawskiego wycofania, albowiem nasze gościnie są ich oczywistym zaprzeczeniem. Może nie idą tak daleko pod względem wysycenia, jak poprzednie generacje Dynaudio (vide nasze byłe Consequence Ultimate Edition), ale kierunek jest jak najbardziej zbieżny. Dzięki temu z łatwością są w stanie oddać iście baśniowy klimat zarówno naszego – rodzimego albumu „Miniatury” Karoliny Omańskiej, jak i osadzonego w norweskiej estetyce „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena. Podobnie jest z wokalami, które z Børresenów brzmią dokładnie tak, jak brzmieć powinny – bez zbytniego złagodzenia mogącego zbytnio wygładzić jakże charakterystyczną chrypkę Toma Waitsa, czy Barb Jungr, ale i nie popadając w ofensywne epatowanie sybilantami zniechęcającymi do sięgania po twórczość Carli Bruni, czy Anny Marii Jopek.
A właśnie, skoro o kojarzących się z szeleszczeniem rejestrach mowa, to nie sposób pominąć iście krystaliczną górę przez autorską wstęgę w duńskich podłogówkach reprodukowaną. I tu od razu uwaga natury użytkowej. Otóż z racji swej kierunkowości, oczywiście nieco „poszerzonej” umieszczeniem wysokotonowców w niezbyt głębokim falowodzie ilość i intensywność najwyższych składowych w 02-kach możemy nieco dostosować do własnych potrzeb poprzez mniejsze, bądź większe dogięcie je w kierunku słuchacza. Jednakże jeśli będziecie Państwo próbowali zmusić je do większego zawoalowania, zaokrąglenia, czy wręcz wycofania, to bez poważnych działań na etapie doboru współpracującej z nimi elektroniki i/lub okablowania raczej się nie obędziecie. Zanim jednak z góry założycie, iż zbytnia ekspresja wstęgi Wam „nie leży” po prostu usiądźcie i na spokojnie Børresenów posłuchajcie, bo tutaj ilość idzie w parze z jakością i wyrafinowaniem i nie próbuje swą intensywnością maskować własnych ograniczeń i niedociągnięć, gdyż de facto takowych nie posiada.

Najwyższa pora na podsumowanie niniejszego testu, w którym dość niepozorne na pierwszy rzut oka podłogówki naprawdę nieźle namieszały. Nie dość bowiem, że Børresen 02 Cryo Edition potrafiły zejść zaskakująco nisko i stworzyć w pełni realistyczną tak pod względem gabarytów, jak i wolumenu obecnych na niej dźwięków scenę, to niezależnie od poziomu głośności cały czas zachowywały iście stoicki spokój i czarowały wrodzonym wyrafinowaniem. Nie były przy tym nazbyt wylewne emocjonalnie i nie próbowały sztucznie rozdmuchiwać źródeł pozornych, przez co z jednej strony nie przytłaczały a z drugiej nie sprawiały wrażenia, jakby z racji swej niezbyt imponującej postury musiały coś przeskalowywać. Po prostu trzymały się faktów i trafiały w sedno ocenę końcową pozostawiając odbiorcy. Krótko mówiąc jeśli cenicie sobie Państwo kulturę i prawdomówność, to posłuchajcie tytułowych Børresenów, bo może się okazać iż ich obiektywizm przypadnie Wam do gustu. Nie zapomnijcie tylko zapewnić im odpowiedniej przestrzeni wokół – po metrze o bokach i z tyłu powinno starczyć. Dobrze byłoby też dysponować odpowiednio wydajnym wzmacniaczem zdolnym z tych niezbyt pokaźnych kolumienek wycisnąć wszystko co najlepsze. Czego również serdecznie Wam życzę.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: AudioEmotions
Producent: Audio Group Denmark
Cena: 214 990 PLN

Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 40Hz – 50KHz
Skuteczność: 88 dB / 1W
Impedancja: 4 Ω
Rekomendowana moc wzmacniacza: > 50W
Wymiary (W x S x G:) 105,5 x 30,5 x 51,0 cm
Waga: 30,5 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Aurender A200

Link do zapowiedzi: Aurender A200

Opinia 1

Jak można przeczytać na stronie dystrybutora nasz dzisiejszy gość „jest podstawowym urządzeniem w ofercie Aurendera w grupie serwerów muzycznych / streamerów wyposażonych w DAC” i zarazem „modelem przyjaznym dla budżetu”, czyli nie znając zbyt dobrze portfolio ww. producenta można byłoby dojść do wniosku, że pomijając typowo low-costowe rozwiązania mamy do czynienia z odpowiednikiem Lumina D3 / Auralica Altair G1.1. I o ile byłoby w tym toku rozumowania sporo racji, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie natury funkcjonalnej, to już pod względem finansowym już tak różowo nie jest, gdyż A200 nie tylko przekracza pułap Lumina T3, co zbliża się do Auralica Vega G2.1. Całe szczęście przynajmniej na SoundRebels ewentualne ograniczenia kwotowe urządzeń przez nas recenzowanych dotyczą dolnej a nie górnej granicy, więc powyższe deklaracje operujących w stricte high-endowych kręgach wytwórców traktujemy z lekkim przymrużeniem oka i niemalże stoickim spokojem. Po prostu warto mieć świadomość i przyjąć do wiadomości, iż są marki, które dopiero zaczynają tam, gdzie innym kończą się katalogi i śmiało możemy uznać, że Aurender właśnie do owego grona należy. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli zastanawiacie się Państwo do czego ów nieco zagmatwany wywód prowadzi nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na spotkanie z „budżetowym” 2w1, czyli serwerem/streamerem A200.

Tak pod względem wykonania, ergonomii jak i designu A200 wydaje się spełnieniem wszelkich oczekiwań nawet najbardziej wymagających konsumentów treści cyfrowych. Niewielki, wykonany z masywnych aluminiowych płyt korpus dostępny jest zarówno w satynowej czerni, jak i naturalnym srebrze. W centrum frontu umieszczono niemalże 7” (dokładnie 6,9”) kolorowy wyświetlacz IPS o rozdzielczości 1280 x 480. Po jego lewej stronie znajdziemy precyzyjnie wyfrezowany firmowy logotyp, otoczone błękitną obwódką włącznik główny, selektor wejść i okno czujnika IR. Z kolei prawa flanka to już królestwo masywnej, toczonej gałki głośności oraz czterech przycisków nawigacyjnych. Ściany boczne wykonano w formie wpisujących się w obrys korpusu poziomych radiatorów, które niezależnie od wybranej wersji kolorystycznej urządzenia mają czarne umaszczenie.
Przechodząc na zaplecze jasnym staje się, że A200 pełnić może zarówno rolę samowystarczającego źródła, jak i coraz popularniejszego huba – streaming DAC-a agregującego wszelkie urządzenia cyfrowe w systemie. Do dyspozycji mamy bowiem oprócz pary wyjść analogowych RCA, które można ustawić zarówno w trybie stałopoziomowym, jak i regulowanym, zestaw wejść cyfrowych w postaci gniazd koaksjalnego i optycznego. Z kolei wyjścia cyfrowe reprezentuje port USB 2.0. Obsługę pamięci masowych zapewniają nie tylko dwa sloty umożliwiające montaż wewnątrz 200-ki dwóch 2,5” dysków HDD/SSD o pojemności do 8 TB każdy, lecz również para gniazd USB 3.0 do bezinwazyjnego podłączenia dysków zewnętrznych. Aurender komunikację ze światem zewnętrznym prowadzi poprzez podwójnie izolowany (dwoma transformatorami) port Ethernet. Wyliczankę zamykają zacisk uziemienia i zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika trójbolcowe gniazdo zasilające IEC. Na wyposażeniu nie zabrakło eleganckiego aluminiowego pilota, którego obecność oczywiście należy docenić, choć i tak jasnym jest, że obsługę 200-ki najwygodniej prowadzić z poziomu dedykowanej, dostępnej zarówno na Androida i iOSa aplikacji Aurender Conductor App.
Rzut oka do trzewi wywołuje mimowolny uśmiech zadowolenia i satysfakcji. A to za sprawą zaskakująco i absolutnie bezkompromisowego potraktowania zasilania w skład którego weszły … trzy (!!) liniowe transformatory – 50W dla procesora (Intel N4200 Quad-core), 25W obsługujący sekcję przetwornika i 25W zasilający logikę (FPGA) umieszczone wraz z nie mniej imponującymi kondensatorami na dedykowanej płytce. Nie mniej troskliwie zadbano o izolację opcjonalnie implementowanych dysków dla których przewidziano osobne kapsuły.
W roli przetwornika wykorzystano popularną kość AKM4490 współpracującą z ultra-precyzyjnym układem zegara opartym o FPGA. Oczywiście A200 oferuje pełne wsparcie zarówno dla sygnałów PCM 768kHz/32bit i DSD512, jak i powoli tracącego na popularności MQA. Nie zabrakło również wsparcia dla najpopularniejszych serwisów streamingowych. Jakby tego było mało Aurender dysponuje jeszcze dodatkową 240GB pamięcią podręczną (dysk SSD NVMe) w której zapisywane są trafiające na playlisty/kolejki odtwarzania treści i dopiero z niej następuje ich odtwarzanie.

A jak Aurender A200 prezentuje się pod względem walorów brzmieniowych? Najogólniej rzecz ujmując nasz dzisiejszy bohater jest niejako zaprzeczeniem wszelkich stereotypów dotyczących domeny cyfrowej. Oferuje bowiem dźwięk niezwykle gładki, soczysty, gęsty i na swój sposób lekko przyciemniony a więc szalenie odległy od beznamiętnej analityczności i wręcz chłodnej kliniczności przypisywanych pozbawionym emocji zerom i jedynkom. Nie oznacza to bynajmniej ani utraty rozdzielczości, ani tym bardziej spowolnienia i rozleniwienia a jedynie niezwykłą organiczność i łatwość w przyswajaniu, chłonięciu praktycznie dowolnego, reprodukowanego materiału przez słuchacza. Trudno też mówić o jakimś zaokrągleniu, czy też wycofaniu skrajów, gdyż o ile tylko reszta toru, jak i sam materiał źródłowy takowych tendencji nie wykazuje, to możemy mieć graniczącą z pewnością nadzieję, że usłyszymy dokładnie wszystko, co uchwyciły mikrofony w studiu. Skąd zatem wzmianka o owym przyciemnieniu? A stąd, że podczas blisko dwutygodniowych katuszy jakim poddawałem 200-kę ani razu nie udało mi się zmusić jej do za przeproszeniem „wyplucia” nazbyt ofensywnego i irytującego swą napastliwością ziarnistego dźwięku. A możecie mi Państwo uwierzyć, że naprawdę się starałem. Przez testowe playlisty przewinęły się takie reprezentujące ciężkie klimaty perełki jak galopujący niczym gnający przez pożogę „Between Dread And Valor” Galneryus, mroczny „Descent” Orbit Culture, czy bezpardonowy izraelski black / death metalowy „Enki” Melechesh. Czyli generalnie materiał nadający się wprost idealnie do odkurzania membran głośników, jak i iście ekspresowego opróżnienia nazbyt zatłoczonej sali podczas zbliżającego się wielkimi krokami Audio Video Show. Tymczasem Aurender podszedł do stawianych przed nim wyzwań z zaskakująco stoickim spokojem i stawiając na koherencję, wysycenie oraz saturację z wrodzonym pragmatyzmem i systematycznością kreował niemalże apokaliptyczne dzieło zniszczenia. Było piekielnie ciężko i gęsto, ale nie brakowało tak oddechu i swobody koniecznej do budowy utkanej z ognistych riffów misternej pajęczyny, jak i zróżnicowania sięgających piekielnych zakamarków basowych pasaży. Ba, nawet tak rozbudowane i wieloplanowe formy jak „Leviathan II” Theriona, czy już zdecydowanie bardziej cywilizowane i zarazem zapewniające podkład muzyczny na cały dzień, ponad 11-godzinny box „Bruckner: Complete Symphonies Edition” Wiener Philharmoniker pod batutą Christiana Thielemanna dawały pełen wgląd w aparat wykonawczy nie tylko na poziomie kilku pierwszych, ale i dalszych rzędów. A to, że wyłuskaniu poszczególnych muzyków nie towarzyszy skierowanie na nich wszystkich scenicznych świateł, to już zupełnie inna bajka. I tu właśnie dochodzimy do sedna pomysłu na dźwięk reprezentowanego przez obiekt niniejszego testu, bowiem tak do zachowania wysoce satysfakcjonującej rozdzielczości, jak i różnicowania Aurender owego ogniskowania uwagi, czy też wspomnianych reflektorów wcale nie potrzebuje. Do pełni szczęścia tak jemu, jak i słuchaczom wystarcza jedynie fakt niezwykłej przejrzystości i brak degradującego ją szumu tła.

Może i A200 jest swoistym przedsionkiem do bardziej zaawansowanych rozwiązań proponowanych przez Aurendera, lecz nie sposób odmówić mu tak funkcjonalności, jak i a może przede wszystkim wyśmienitych walorów brzmieniowych. Oferuje bowiem niezwykle koherentne i wysycone brzmienie zdolne nie tylko ukoić zszargane codzienną gonitwą nerwy, lecz i na długie godziny przykuć uwagę słuchacza odkrywając przed nim piękno reprodukowanego materiału.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie za bardzo wiem, jak to się stało, ale będąca bohaterem dzisiejszego spotkania marka mimo bardzo dużej rozpoznawalności na polskim rynku w naszych okowach pojawia się po raz pierwszy. Na szczęście jako spełnienie mądrości znanego wszystkim porzekadła „Co się odwlecze, to nie uciecze” i dla nas nadszedł czas ten podmiot. Nie tylko jak wspominałem znany, ale również biorąc pod uwagę ilość zadowolonych posiadaczy produktów z tej stajni bardzo ceniony. Naturalnie mowa o południowo-koreańskiej marce Aurender, z portfolio której dzięki zaangażowaniu łódzkiego AudioFastu na kilkunastodniowe występy trafił do nas stosunkowo niedawno wprowadzony do oferty, rozpoczynający bogatą ofertę streamer plików z funkcją przedwzmacniacza Aurender A200.

Tytułowy streamer Aurednera w temacie designu nie szukał wymyślnych brył tudzież bizantyjskiej ornamentyki, tylko postawił na ciekawie prezentującą się, ozdobioną jedynie niezbędną ilością manipulatorów, prostopadłościenną z zaoblonymi rogami, wykonaną z aluminiowych kształtek, wykończoną w satynowej czerni skrzynkę. Idąc tym tropem, jej awers wyposażono li tylko w centralnie umieszczony, pokazujący zarówno informacje o płycie, gęstości pliku, jak i jej okładkę, kolorowy wyświetlacz oraz kilka zorientowanych na jego prawej i lewej flance manipulatorów. I tak na lewej stronie znajdziemy podświetlany, prostokątny włącznik i tuż pod nim prostokątny guzik wyboru wejścia sygnału cyfrowego, zaś na prawej dużą gałkę wzmocnienia oraz cztery kwadratowe przyciski funkcyjne. Przemierzając połać obudowy w kierunku tylnych parceli, na jej górnej powierzchni ujrzymy fajnie prezentujące się, wyfrezowane logo marki. Natomiast temat pleców opiewa na zestaw wejść cyfrowych od COAX, przez OPTICAL, kilka USB, po LAN, wyjście regulowanego sygnału analogowego w standardzie RCA, zacisk masy oraz zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Jako zwiększenie oferty funkcjonalności dla potencjalnych zainteresowanych, ten model Aurendera może pochwalić się dwoma zaślepkami dla wewnętrznych dysków jako magazyny dla posiadanej muzyki, czyli bank podręcznych plików muzycznych, gdy nie chcemy grać z urządzenia on-line. Z fajnych ciekawostek muszę dodać, iż A200-ka w pakiecie startowym została wyposażona w zgrabnego pilota obsługującego najważniejsze funkcje. Jeśli chodzi o obsługiwane standardy plików, nie widzę sensu licytowania każdego z nich, bowiem obsługuje wszytko co jest obecnie dostępne na rynku.

Dotarłszy do kwestii brzmienia można rzec startowego streamera Aurendera, pierwszy wniosek jaki mogę z przyjemnością wywołać do tablicy, to oczekiwane przez wielu melomanów granie dobrze zrównoważoną plastyką, esencjonalnością, z unikającym popadania w nadinterpretację doświetleniem całości przez górne rejestry. Co to oznacza? W telegraficznym skrócie bardzo bezpieczną, nastawioną na budowanie muzykalnego spektaklu prezentację. Bez wychodzenia przed szereg żadnego z podzakresów, tylko umiejętne ustawienie każdego z nich w służbie drugiemu. A jeśli tak, niech nie zdziwi nikogo fakt znakomitego brylowania tego źródła w twórczości nastawionej na emocje związane z oddaniem znakomitej barwy, przyjemnego w odbiorze body, a przez to namacalności źródeł pozornych. Co więcej, takie postawienie sprawy dzięki nierzadko oczekiwanemu dociążeniu odtwarzanego materiału fajnie wypada, a momentami wręcz ratuje artystów z drugiej strony barykady spod znaku rockowych batalii o zrobienie jak największego dźwiękowego rozgardiaszu. Owszem, z minimalną utratą agresji krawędzi uderzenia dźwiękiem, ale z dwojga złego wolę z przyjemnością posłuchać nawet najbardziej zmasakrowanego jakościowo, ale lubianego z uwagi na młodzieńcze wspominki materiału, niż uparcie udając ortodoksyjnego audiofila męczyć się z jego mniej lub bardziej „jazgotliwym” podaniem. Tak, to jest ewidentne coś za coś, jednak w tym wydaniu nie jest szukaniem ratunku dla źle skonfigurowanego systemu, tylko wynikiem nastawienia go w większym stopniu na konkretne, spełniające nasze założenia aspekty. Co istotne, aby nie skończyć z nudną na dłuższą metę papką, aspekty jedynie lekko podkręcone, a nie narzucające zawsze ten sam sposób projekcji muzyki.
Dlatego najnowsza kompilacja twórczości zespołu Aerosmith „Greatest Hits” od pierwszego do ostatniego kawałka bez względu na rok realizacji i przez to całkowicie inny, momentami słaby, a innym razem dobry mastering, nawet na starych produkcjach wypadała przyjemnie. Ale zaznaczam, przyjemnie, a przy tym bez poczucia niechcianej ospałości, czyli przy dobrych proporcjach pomiędzy ilością niskich rejestrów, esencji środka i dobrze skrojonej informacyjnie do reszty podzakresów góry, nadal muzyka odpowiednio mnie uderzała i często zaskakiwała natychmiastową zmianą rytmu jako feedback niesionej przez nią ekspresji.
Nieco inaczej – czytaj: już w całkowicie pożądanej estetyce – wypadła muzyka z gatunku z pozoru łatwych i przyjemnych. Mam na myśli oddanie prawdy o często dla wielu źródeł będących sporymi Himalajami głosach artystów,. Co to za produkcja? Szczerze powiem, na początku ta muzyka mnie nie przekonywała. Niby spokojna, jak lubię, do tego wykonywana przez ikony światowej wokalistyki, niestety z uwagi na brak tego czegoś – w posiadanej wersji fizycznej (CD) – przez jakiś czas leżała zapomniana na półce. Chodzi o płytę Tony Bennetta w duecie z Dianą Krall „Love Is Here To Stay”. Czego mi brakowało? Konkretnie nie wiem. Wiem jednak, że gdy zapodałem ten krążek podczas testu Aurendera A200, coś w niej zaiskrzyło. Być może to skutek fajnej, bo unikającej efektu skalpela kreski malującej ten opisywany magicznymi gardłowymi frazami świat, podniesienia plastyki ich wybrzmiewania lub ogólne nastawienie systemu na wszechobecny, ale w odpowiednich momentach wzbogacony o ciekawą iskrę spokój. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia. Wiem jednak, że tytułowy streamer tchnął w tę pozycję tak zwaną Bożą iskrę, dzięki której wypadła tak, jak opisałem. A co w tym wszystkim w dobrym znaczeniu tego słowa najdziwniejsze, ów magiczny duet wystąpił zaraz po rockowej jeździe bez trzymanki, co pokazało, z jaką swobodą mimo kierowania estetyki grania w stronę umilania przekazu, testowane źródło radziło sobie z różnicowaniem słuchanego materiału. Jak wspominałem, robiło to z zapisanym w sobie sznytem, ale finalnie bez dramatycznych w skutkach uśrednień.

Jak wynika z powyższego opisu, w przypadku tytułowego Aurendera A200 mamy do czynienia z urządzeniem nastawionym na projekcję muzyki z przyjemnym dla ucha zaangażowaniem plastyki i wagi dźwięku. Co więcej, jeśli ktoś lubi konfiguracyjny minimalizm, dzięki regulowanemu wyjściu analogowemu daje możliwość eliminacji przedwzmacniacza liniowego, co z automatu pozwala przeznaczyć większe środki na samą końcówkę mocy. Co to oznacza, chyba wiecie? Podniesienie progu wydatków na dany komponent zazwyczaj gwarantuje lepszą jakość finalnego brzmienia całego systemu. Jednak bez względu na wszystko, nawet jeśli nie pójdziecie tą drogą, opiniowana A-dwusetka od Aurendera w każdym przypadku gwarantuje potencjalnemu nabywcy świat muzyki pokazanej od strony przyjemnej w odbiorze esencjonalności. Z tego tez powodu jeśli ktoś jest na etapie poszukiwania tego typu konstrukcji, sprawa jest banalnie prosta. Jeśli nie oczekujesz wyczynowości prezentacji, tylko realizowania swojego hobby w przyjacielskiej atmosferze, nasz bohater powinien znaleźć się na każdej ewentualnej liście odsłuchowej. To naprawdę fajny, jak to zwykle bywa, za sprawą użycia stosownego okablowania pozwalający nieco dostosować brzmienie do własnych wzorców „plikograj”.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Aurender
Cena: 31 770 PLN

Dane techniczne
Wspierane rozdzielczości: PCM do 32bit / 768kHz; DSD do DSD512 / 8xDSD
Wyjścia analogowe: Niezbalansowane RCA / 2V RMS (regulowane z możliwością wyboru poziomu stałego)
Wejścia cyfrowe audio: 1 x Coaxial, 1 x Optical
Obsługiwane serwisy streamingowe: Tidal, Qobuz, Spotify Connect and Internet Radio
Przetwornik DAC: AKM4490 (stereo), MQA Full-decoder certified
Wyjście cyfrowe audio: USB Audio Class 2.0 z obsługą PCM do 32bit / 768kHz i DSD do DSD512 / 8xDSD
Wyświetlacz: 6,9″, 1280 x 480 IPS Color LCD
Komunikacja: Gigabit Ethernet (podwójnie izolowany)
Dysk SSD na system i cache: 240GB NVMe
Pamięć serwera: 8GB RAM
Procesor serwera: Intel 4-rdzeniowy o niskim poborze mocy
Szuflady na dyski: 2 szuflady na dyski 2.5″ o wysokości do 15mm
Złącza dysków zewn.: 2 x USB 3.0
Sterowanie podczerwienią: Dostępne
Zegar główny: TCXO Based Precision Jitter Reducing Clock
Pobór energii: Play (26W), Peak (30W), Standby (6,5W)
Wymiary (S x W x G): 350 x 96 x 355 mm
Waga: 9.6 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

BennyAudio Odyssey
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Niemalże dopiero co spakowaliśmy po testach wielce udany model Immersion II a właśnie zawitał w naszych skromnych progach jego wyżej urodzony brat – potężny BennyAudio Odyssey.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Triangle Magellan Quatuor 40th

Link do zapowiedzi: Triangle Magellan Quatuor 40th

Opinia 1

Nie oszukujmy się, pochodząca z Francji marka Triangle to bezapelacyjnie jedna z ikon wyśrubowanego jakościowo i sonicznie segmentu High End. Znana od wielu lat i zawsze oferująca bardzo dobre brzmienie swoich produktów. Naturalnie typowo dla każdego producenta posiadająca tak zwane firmowe brzmienie, jednak w moim odczuciu najbardziej istotnym elementem rynkowego bytu tego podmiotu jest uczciwy stosunek ceny do jakości. I nie ma znaczenia, o jakim pułapie cenowym rozmawiamy, gdyż ten standard dotyczy każdej serii kolumn francuskiej stajni. Tak od zawsze wyglądają pozwalające trwać marce w naszych świadomościach podstawowe jakościowe standardy, jednak kiedyś przychodzi moment, aby w jakiś sposób zasygnalizować swoim fanom kolejny jubileusz egzystencji. Czasem jest to wypuszczenie całkowicie nowej konstrukcji, a czasem – tak jak w dzisiejszym przypadku – wzięcie na podkręcający jakość brzmienia tapet będącego w portfolio marki od jakiegoś czasu, skądinąd dobrze radzącego sobie na rynku modelu. Jakiego tym razem i z jakiej okazji? Otóż dzięki białostockiemu dystrybutorowi Rafko mieliśmy przyjemność przyjrzeć się rocznicowemu modelowi średniej wielkości, bajecznie prezentujących się, już w podstawowej wersji świetnie brzmiących, teraz z racji 40 lat trwania marki na rynku dopieszczonych przez konstruktorów kolumn podłogowych Triangle Magellan Quatuor 40th.

Kreśląc opis budowy i aparycji rocznicowych Triangli tak naprawdę w znakomitej większości będę pisał o wypracowanym przez markę standardzie wizualizowania swoich produktów. To zawsze są ładne, bo smukłe, mające spełnić określone zadania bez najmniejszej zadyszki bogato wyposażone w przetworniki, ozdobione fajnymi detalami typu tytanowy kolor obręczy wokół głośników oraz portu bass-refleks, jako feedback walki o eliminację fal stojących mogące się pochwalić obłymi bocznymi ściankami skrzynki. Mało tego. Znakiem firmowym jest również ciekawa optycznie, zwiększająca rozstaw punktów podparcia konstrukcji, współpracująca z od lat stosowanym, przymocowanym do skrzynki pojedynczym wielkim kolcem podstawa. To są pewnego rodzaju standardy, a jedynymi odstępstwami od reguły jest kolorystyka znakomicie położonego, często polakierowanego na wysoki połysk forniru oraz stosowne dla danego modelu kwestie ilości zastosowanych przetworników wraz z jakością skrytej wewnątrz obudowy zwrotnicy. To zaś sprawia, że gdy mamy do czynienia z produktami francuskiego Triangla, bez naciągania faktów obcujemy bez problemu z wizualnie wpisującymi się w każde docelowe pomieszczenie z dziełami sztuki użytkowej. Naturalnie tak też było i tym razem, z tą tylko różnicą, że z na froncie pomiędzy dolnym głośnikiem niskotonowym i tunelem strojącym najniższe pasmo pojawiła się dodatkowa złota tabliczka informująca o rocznicowości tego modelu. Jeśli chodzi o kilka technicznych konkretów, w tym przypadku na awersie zaaplikowano ładnie ubrane w obręcze trzy basowce, pod nimi otwór BR, tuż nad nimi średniotonowiec oraz na samej górze utubioną kopułkę, natomiast na rewersie dodatkową, mającą poprawiać budowanie wirtualnej sceny, bliźniaczą do frontowe zagłębioną w falowodzie kopułkę i umożliwiający podłączenie kabli sygnałowych od wzmacniacza, osadzony na aluminiowej połaci zestaw podwojonych zacisków. To jak wspominałem standard. Standard, który z uwagi na wydanie rocznicowe na tle zwykłej wersji został wzbogacony o zmiany typu: nowa wersja głośników wysokotonowych ze stopu magnezu, unikalna technologia chłodzenia cewek przetworników LHS2, wysokiej jakości elementy zwrotnic dobrane przy współudziale firmy SCR Audio, wewnętrzne okablowanie pochodzące od marki Audioquest oraz proces produkcji przeprowadzony we Francji. Na bogato, nie sądzicie? Finał tego jest taki, że przez ostatnich kilkanaście dni bawiłem się wyjątkowymi modelami 3-drożnych kolumn o wysokości 135 cm, o skuteczności 91dB przy bajecznie łatwej impedancji na poziomie 8 Ohm. Co zatem oprócz fajnego wyglądu powołane do życia na czterdziestolecie istnienia firmy Magellany Quatuor mają do zaoferowania w kwestii brzmienia?

Jedną z pierwszych obserwacji po aplikacji Triangli w posiadany tor była tak lubiana przeze mnie swoboda prezentacji. Popisywały się sporą dawką oddechu i pakietu nienachalnych informacji, jednak co bardzo istotne, w sukurs takiemu postawieniu sprawy szła dobrze artykułowana średnica i soczyste niskie rejestry. Naturalnie nie były to poziomy esencjonalności rodem z kolumn specyfikowanych przez słynne radio BBC, ale zapewniam, czuć było, że właściciele Triangli poszli drogą tchnięcia w przekaz niezbędnej esencji do pokazania zawartego w muzyce piękna. Ale jedna uwaga. Kolumny nic a nic nie zatraciły przy tym ze znanego od lat sznytu grania. Nadal było lotne, w górze pełne artefaktów, zaś poniżej obecnie gęstsze, ale niespowolnione. Jednym słowem, a raczej zdaniem konsekwentnie pełne radości w odtwarzaniu zapisanych na srebrnych lub czarnych krążkach opowieści muzycznych, ale w żadnym wypadku nie monotonne, tylko obficiej pokolorowane. A gdy do tego dodam fenomenalne oddawanie głębokości wirtualnej sceny i dzięki smukłym skrzynkom łatwość fizycznej alienacji z niej kolumn, chyba nikt nie podda pod wątpliwość tezy, iż zabawa z Trianglami była nawet nie tyle przyjemna, co wręcz zjawiskowa. Przy tym zaskakująco uniwersalna, bowiem niestraszne były jej nawet mocno ofensywne nurty.
Przykładowa formacja AC/DC z najnowszego krążka „Power Up” oprócz tego, że epatowała pożądaną agresją i przenikliwością gitarowych riffów, dzięki wzbogaceniu przez ten model kolumn pakietu nasycenia nie tylko pozwoliła przysłowiowym wiosłom nabrać fajnego body na nisko grających strunach, ale bardzo istotnie dopuściła do głosu jakże ważne dla zaznaczenia rytmu i dosadności całego przekazu popisy bębniarza. To nie jest specjalnie dobrze zrealizowana płyta i często systemy ze zbyt lekko grającymi kolumnami mają problem z utrzymaniem odpowiednio energetycznego drive’u na rzecz jazgotu. Tymczasem opiniowane francuskie piękności przywołanymi przed momentem cechami wzbogacania poziomu nasycenia przekazu bez utraty natychmiastowości narastania sygnału pokazały, że da się materiał tej formacji odtworzyć nie tylko szybko, ale również bez bólu uszu głośno, bo z dobrym osadzeniem w masie niezbędnych w realizacji tego celu instrumentów. Czyli dostałem fajny atak, jego energię i swobodę wypełniania przestrzennym dźwiękiem całego pokoju.
Podobnie do rocka, jednak z zaznaczeniem innych aspektów wypadł zapis opery „La Traviata” pod James-em Levine z udziałem niezapomnianego Luciano Pavarottim oficyny Deutche Gramofon. Naturalne rozmieszczenie artystów na szerokiej i głębokiej scenie wespół z odpowiednim pokazaniem barwy i tembru ich głosu, ale bez jakiejkolwiek nadinterpretacji ostrości podania całości sprawiły, że pociągnąłem tę pełną wokalnych uniesień operę do ostatniego taktu orkiestry. Jednak nie jako jedno odbębnienie zapisanych na pięciolinii interakcji nutowych, tylko materiał zachowujący odpowiednią ważność każdego ze źródeł pozornych dla danego momentu akcji tej opowieści. Jak niewiele tego typu dzieł bardzo owocnej we wszelkiego rodzaju arie i im podobne śpiewane wersety, przy minimalizacji często nielubianych recytatyw. Dlatego wspomniana pozycja jest dla mnie jednym z pierwszych na liście materiałem z łatwością pozwalającym oderwać się od nudnej rzeczywistości codziennego życia. Wkładam płytę do transportu CD i zapominam o Bożym świecie. A gdy dodatkowo ów wizualizowany jest w wydaniu podobnym do sesji testowej, jedynym momentem wyjścia z tej w dobrym tego słowa znaczeniu „duchowej zapaści” jest automatyczne cofnięcie się soczewki lasera do stanu początkowego. Ostrzegam, jeśli ktoś szuka nienachalnego rozmachu z nutą dobrze dobranej do jego ekspresji esencjonalności, jubileuszowe paczki znad Loary są do tego stworzone.

Komu biorąc pod uwagę co prawda w znacznie mniejszym wydaniu, ale nadal słyszalny sznyt grania francuskich kolumn, jestem w stanie polecić tytułowe paczki? Szczerze? Po tym, co pokazały okazałe jubilatki, czyli fajny dryf dźwięku w stronę uzupełnienia projekcji o pakiet esencji z nadal świetnym wizualizowaniem w domenie nienarzucającego się rozmachu, naprawdę nie widzę przeciwwskazań dla nikogo. No może dla purystów ze wspomnianej prezentacji spod znaku BBC. Ale nie oszukujmy się, jest ich garstka. Dlatego jeśli nie utożsamiacie się z wywołanymi do tablicy osobnikami i poszukujecie kolumn z estetyką prezentacji wyartykułowaną w powyższym opisie, powinniście zaprosić do siebie rocznicowe Triangle na kilka niezobowiązujących sesji muzycznych. Ożenku nie gwarantuję, jednak spędzony z nimi czas na sto procent zostanie w Waszej pamięci jako jeden z niewielu wypełnionych aż taką radością wizualizowania świata muzyki. To od lat jest główny dogmat tytułowej marki i moim zdaniem warto bliżej go poznać.

Jacek Pazio

Opinia 2

O tym, że obecnemu pokoleniu 40-latków bliżej do dawnych 30 a nawet 20-latków chyba nikomu, ze szczególnym uwzględnieniem samych zainteresowanych, tłumaczyć nie trzeba. A nawet jeśli jakiś mający odmienne zdanie oponent się trafi wystarczy krótka sesja terapeutyczna przed ekranem TV/komputera z inż. Stefanem Karwowskim (w momencie rozpoczęcia zdjęć Andrzej Kopiczyński miał właśnie cztery krzyżyki na karku) z „Czterdziestolatka” i wszystko powinno stać się jasne. Generalnie śmiało możemy uznać, że 4-ka (oczywiście kolejne cyfry również) z przodu zupełnie nie wpływa na naszą atrakcyjność. Oczywiście ową „naszą” pozwolę sobie z racji metryki i nieuchronności zmiany kodu na 5-ke z przodu wziąć w cudzysłów, więc prosiłbym traktować ją z lekkim przymrużeniem oka i czysto umownie. Chodzi bowiem jedynie o to, że kiedy dawniej cztery dychy kojarzyły się z siwizną, kryzysem wieku średniego i innymi przypadłościami, to obecnie jest to czas by wreszcie o siebie zadbać, ewentualnie co nieco „stuningować” i co tu dużo mówić znać własną wartość. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że z podobnego założenia wyszli Francuzi, którzy właśnie z okazji 40-lecia działalności raczyli byli wypuścić w świat jubileuszowe małe co nieco. Chociaż z tym małym, to też nieco przesadziłem, bo dostarczone przez białostockie Rafko Triangle Magellan Quatuor 40th może i przy naszych 11-kach wydają się dość kompaktowe, lecz tak po prawdzie są to nie tylko największe jubileuszowe Magellany, co pokaźnych rozmiarów ponad 130cm wysokości podłogówki.

Czemu we wstępniaku odwołałem się do związanej z 40-ką atrakcyjności? Powód jest tyleż oczywisty, co prozaiczny, bowiem niemalże dokładnie pięć lat temu dane nam było gościć w OPOS-ie poprzedniczki naszych gościń, czyli seryjne” Quatory, które przy tytułowej wersji wyglądały jak „nieco” uboższe krewne. I wcale nie chodzi mi o sam finisz, czyli aseptyczne białe malowanie już na starcie przegrywające z bogactwem rysunku naturalnego forniru Golden Oak, lecz chociażby osadzone w plastikowym profilu podwójne terminale głośnikowe, których zestawiać z tymi z 40-ek – pyszniących się na 11 mm aluminiowym szyldzie nawet nie wypada. Zacznijmy jednak po kolei, czyli od tego co od razu rzuca się w oczy, czyli goszczący na frontach zestaw przetworników. I tak, nadal mamy do czynienia z pozornie klasycznymi trójdrożnymi i … sześcio- (zaraz sobie tę kwestię wyjaśnimy) przetwornikowymi konstrukcjami wentylowanymi układem bas-refleks, którego ujście również łypie na słuchacza ze ściany przedniej. Patrząc od góry mamy najnowszą wersję firmowego i z racji charakterystycznego korektora fazy łapiącego za oko wysokotowca, tym razem magnezowego, o oznaczeniu TZ2900PMMG (poprzedni –TZ2900 GC był tytanowy). Za średnicę odpowiada 16 cm papierowy T16GMF100 z ultralekkim polipropylenowym stożkowym anti-vortex, pokrytym lateksowym materiałem tłumiącym korektorem fazy a dół pasma reprodukują trzy, również 16 cm, aczkolwiek mogące się pochwalić membranami VA (od Sandwich Verre Alvéolaire), woofery T16GM-MT15-GC2. Całość dopełnia elegancki szyld potwierdzający jubieuszowość. Z kolei na plecach, oprócz wspomnianych gniazd sygnałowych znajdziemy brakujący w powyższej wyliczance szósty przetwornik – usytuowany na wysokości frontowego, bliźniaczy tweeter TZ2900PMMG. Jak dowodzi sesja unboxingowa na wyposażeniu znajdują się również montowane magnetycznie tekstylne maskownice, które jednak na czas odsłuchów pozostały w kartonach, bowiem tak pod względem estetycznym, jak i brzmieniowym ich obecność wydała nam się niezbyt uzasadniona. Jeśli jednak ktoś z wiadomych tylko sobie względów woli mieć je założone, to nic nie stoi na przeszkodzie, by z nich skorzystać.
Same, posadowione na firmowym cokole i masywnym frontowym, będącym ucieleśnieniem idei SPEC (Single Point Energy Conduction), kolcu obudowy wykonano z warstwowo klejonych 3 mm płyt HDF i dodatkowo wzmocniono od wewnątrz gęstym ożebrowaniem przywodzącym na myśl konkurencyjnego Matrixa autorstwa Bowers&Wilkins.
Jak się z pewnością Państwo domyślacie jubileuszowe Quatory oprócz nowych wysokotonowców otrzymały również bardziej dopieszczone zwrotnice z kondensatorami MKP opracowanymi we współpracy z SCR Audio, rezystorami ceramicznymi o niskiej indukcji i cewkami powietrznymi o dużych przekrojach a wewnętrzne okablowanie poprowadzono przewodami Audioquesta z miedzi LGC. W porównaniu do cywilnych protoplastek zmianie uległy również parametry elektryczne począwszy od zmian częstotliwości podziału (z 400 na 350 Hz i z 2800 na 2500 Hz) o 1dB – do 91dB wzrosła skuteczność i to przy łagodniejszym przebiegu impedancji (minimum z 3 wzrosło do 3,4Ω). I już zupełnie na koniec miła niespodzianka. Otóż pomimo szalejącej inflacji, galopujących cen i wszechobecnej drożyzny nasze gościnie nie tylko nie podrożały, co, w co naprawdę trudno uwierzyć … staniały, więc zamiast 75 995 PLN w 2018r obecnie trzeba na nie wyasygnować … 72 900 PLN.

A teraz najważniejsze, czyli brzmienie, które nie ma co ukrywać wciąga bardziej aniżeli chodzenie po bagnach i uzależnia szybciej od syntetycznych substancji psychoaktywnych. Doskonale zdaję sobie sprawę, iż część żyjących w błogim przeświadczeniu i stereotypowej zadziorności i ofensywności francuskich kolumn Czytelników może w tym momencie pokiwać głową nad moją postępującą głuchotą, lecz pragnę ich uspokoić, że przynajmniej na razie nic z tego. Warto bowiem mieć na uwadze, iż czasy „charakterności” Triangli odeszły lata temu do lamusa i obecnie, pomimo konsekwentnego stosowania metalowych przetworników wysokotonowych, śmiało możemy mówić w ich przypadku jedynie o ponadprzeciętnej rozdzielczości, oraz … wyrafinowaniu z jakimi podawana jest góra pasma. I nie piszę tego li tylko na podstawie wymuskanych audiofilskich realizacji jak daleko nie szukając „TARTINI Secondo Natura” na którym z powodzeniem można zgadywać jakiej kalafonii użyli muzycy, tylko radosnego i zarazem ostrego łojenia w stylu „Between Dread and Valor” progresywno-powermetalowych wyjadaczy z japońskiej formacji Galneryus. Mamy tu szaleńcze galopady perkusji Lea, bezlitośnie smagające zmysły gitarowe riffy Syu i wysoki wokal Masatoshi Ono, czyli wręcz idealny przepis na totalny chaos i kakofonię a tym samym niezbity dowód na to, że nie jest to muzyka godna wysokiej klasy systemu. Tymczasem nic bardziej mylnego, bowiem jubileuszowe Quatuory z łatwością były w stanie oddać nie tylko ognistość materiału źródłowego, lecz również i wirtuozerię ekipy z Osaki. Jakby tego było mało zamiast klasycznie „ulanej” z żelbetu monolitycznej ściany dźwięku kreowały zaskakująco obszerną i w co trudno uwierzyć również głęboką scenę dźwiękową z precyzyjnie rozlokowanymi źródłami pozornymi oraz pełnym spektrum niuansów i niemalże audiofilskich smaczków.
A właśnie, skoro o smaczkach i dedykowanym złotouchym planktonie mowa nie sposób nie wspomnieć o „Stitches” Nilsa Pettera Molværa, gdzie efekty przestrzenne, słodka, lśniąca i odważnie podana trąbka, pulsujący bas i dyskretna, acz czytelna i obecna aura pogłosowa sprawiają, że francuskie kolumny pomimo swoich niezaprzeczalnie absorbującej postury znikały niczym rasowe monitory. Proszę tylko mieć na uwadze, iż ich wspomniana „monitorowość” dotyczy jedynie dematerializacji, gdyż tak wolumen, jak i energetyczność przekazu oferowane przez Triangle wykraczają dalece poza możliwości klasycznych podstawkowców i a jeśli już z owego grona trzeba byłoby wskazać konstrukcje operujące na podobnym poziomie intensywności, to raczej trzeba byłoby ich szukać w katalogu PMC i jemu podobnych.
Z kolei na „Anima Aeterna” fenomenalnie oddana została barwa wokalu Jakuba Józefa Orlińskiego, który zamiast irytująco popiskiwać czaruje krystaliczną czystością swego głosu. Może nie osiąga rejestrów z jakich słynie Philippe Jaroussky, ale i tak jest świetnie. W dodatku oprócz operowania w paśmie zarezerwowanym dla kontratenorów i przedstawicielek płci pięknej Triangle potrafiły oddać natywną słodycz i gęstość poszczególnych fraz sugestywnie separując je od towarzyszącego wokaliście instrumentarium. Jeśli dodamy do tego typowo barokowy przepych i bogactwo ornamentyki jasnym stanie się, że im dłużej będziemy się wsłuchiwać, tym owe bogactwo będzie stawać się niemalże bezkresne ujawniając kolejne pokłady niezauważonych wcześniej niuansów. Jego kunsztowność i złożoność zamiast powszednieć cały czas intrygują i w zależności od pory odsłuchu a nawet naszego nastroju/kondycji mogą zarówno w stu procentach nas angażować, inspirując do wzmożonej eksploracji, jak i stanowić idealne tło do popołudniowego relaksu. Po prostu Triangle zamiast usilnie zabiegać o naszą atencję otwierają na oścież wrota do świata muzyki i tylko od nas zależeć będzie, czy ograniczymy się do leniwego wodzenia wzrokiem, czy też wyruszymy w ekscytującą wielogodzinną podróż.

Reasumując, Triangle Magellan Quatuor 40th pod każdym względem są wybitne. Nie dość, że zjawiskowo prezentują się od strony wizualnej, to grają na poziomie zdecydowanie droższej konkurencji. Przesadzam? Bynajmniej, bowiem nawet ograniczając się do portfolio Rafko jedynymi konstrukcjami mogącymi bez wstydu stanąć obok Triangli wydają się Perlisteny S7t. Jeśli zatem szukacie Państwo kolumn zdolnych zagrać praktycznie dowolny repertuar, stawiających na swobodę, żywiołowość i niezapominających przy tym o delikatnej słodyczy oraz wyrafinowaniu a przy tym o nieprzyzwoicie wręcz atrakcyjnej wartości postrzeganej, czyli mówiąc wprost wyglądających na znacznie droższe aniżeli są w rzeczywistości, to ich wybór wydaje się wręcz oczywisty.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Rafko
Producent: Triangle
Cena: 72 900 PLN

Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, 6-głośnikowa, wentylowana
Głośniki wysokotonowe: 2 x TZ2900PMMG
Głośniki średniotonowe: T16GMF100
Głośniki niskotonowe: 3 x T16GM-MT15-GC2
Skuteczność: 91 dB/W/m
Impedancja nominalna: 8 Ω (min 3.4 Ω)
Pasmo przenoszenia: 33 Hz – 30 KHz (+/- 3 dB)
Zalecana moc wzmacniacza: 50-400 W
Moc szczytowa: 500 W
Częstotliwości podziału : 350 Hz (12 dB/Oct), 2500 Hz (24 dB/Oct)
Dostępne wykończenia: Space Black, Golden Oak, Shadow Zebrano
Wymiary (W x S x G): 1338 x 424 x 371 mm
Waga: 46,9 kg/szt

  1. Soundrebels.com
  2. >

Esprit Audio Nova
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Przewrotnie stwierdzę, że mało co tak skutecznie podnosi temperaturę dyskusji i  polaryzuje dyskutantów, jak … polaryzator pomieszczenia. A skoro Francuzi z Esprit Audio takowy w swym portfolio posiadają, to nie pozostało nam nic innego jak sprawdzić jego działanie na żywym, znaczy się naszym organizmie. Panie i Panowie, oto Esprit Audio Nova.

cdn. …