Monthly Archives: wrzesień 2019


  1. Soundrebels.com
  2. >

Harmonix Master Sound 180g LP

Jestem w stu procentach pewien, iż z tytułowym odłamem japońskiej szkoły przybliżania ukochanej muzyki w jak najlepszej jakości spod znaku Combak Corporation w postaci marki Harmonix, w swej czy to audiofilskiej, czy melomańskiej przygodzie, zderzył się praktycznie każdy z Was. To jest na tyle rozpoznawalny znak towarowy, że parafrazując głośne niegdyś powiedzenie na temat bytu na Facebooku śmiało mogę stwierdzić: „jeśli nie znacie tego brandu, nie macie społecznego mandatu do nazywania się audiofilami, a już z pewnością melomanami”. Jednak w dzisiejszym spotkaniu nie chodzi mi o sprawdzanie Waszej znajomości przywołanego podmiotu, tylko ku radości wielu miłośników analogu o podanie do wiadomości fantastycznej dla nich informacji. Jakiej? Otóż po latach fenomenalnej pracy msteringowej w poszukiwanych przez nas cyfrowych formatach pod egidą marki JVC: K2, XRCD, XRCD 24, a ostatnio z dopiskiem Maser Music, pan Kazuo Kiuchi wraz z Shizuo Nomiyamą, przy wsparciu JVC, postanowili spełnić wieloletnie prośby szerokiej rzeszy odbiorców i rozpoczęli prace nad wydaniami muzyki na czarnym krążku właśnie pod znakiem Harmonix. Zaskoczeni? Śmiem twierdzić, iż prawdopodobnie tak. Powiem więcej. Osobiście, po padających przez lata negatywnych odpowiedziach Pana Kiuchi w stronę oczekujących takiego ruchu dystrybutorów naturalnie w dobrym tego słowa znaczeniu również. Ale zapewniam, po zapoznaniu się w widniejącymi na poniższych fotografiach pozycjami moja euforia nie jest li tylko pokłosiem samego tłoczenia muzyki na winylu, tylko szczególnego sposobu przywracania jej świetności na miarę najnowszych osiągnięć z dziedziny analogu. O co chodzi? O nie, za wcześnie na puentę. Po wyjaśnienie co mam na myśli pisząc o szczególnym sposobie przywracania muzyce drugiego życia, zapraszam do kolejnego akapitu.

Jak można spodziewać się po wstępniaku, nie będzie typowa recenzja. Powód? Materiał jest wiekowy i z pewnością znany wielu melomanom. Co zatem będzie wiodącym wątkiem? Już wyjaśniam. Znając wcześniejsze cyfrowe produkcje wspomnianego duetu wszyscy wiemy, że zaczynem dla dalszych prac jest fenomenalny materiał źródłowy. Ów tandem nie bierze na warsztat czegoś, co zostało już w jakiś sposób obrobione, tylko korzysta z zapisów muzycznych z czystą kartą masteringową, czyli taśm matek lub wymuszonych przez upływ czasu ich cyfrowych kopii. I to nie byle jakich, bowiem widniejąca na zdjęciach dwójka czarnych placków – Duke Jordan Trio „ So Nice Duke” i Seiichi Nakamura Quintet + 2 „The Boss” została ponownie zremasterowana z dziewiczego materiału otrzymanego od już nieistniejącej, ale do dziś uważanej na szczyt perfekcjonizmu w nagrywaniu muzyki, wytwórni „Three Blind Mice” (Trzy ślepe myszy). To jest crème de la crème lat 70-ych pośród działających w tamtych czasach oficyn, co dla miłośników japońskiego mainstreamowego jazzu jest nie lada gratką, za której pierwszymi wydaniami często bezowocnie uganiają się po światowych giełdach płytowych. I właśnie wbrew pozorom mimo omawianego dzisiaj nowego masteringu, dla poszukiwaczy owych pierwszych tłoczeń mam zaskakująco ciekawą wiadomość. Co mam na myśli? Otóż zazwyczaj młodzi gniewni producenci po otrzymaniu podobnych perełek są na tyle kreatywni w bezkrytycznym poprawianiu wzorca, że czasem wynik nijak ma się do oryginalnego pomysłu na zaistnienie muzyki w naszych zmysłach. W czym rzecz? Mówiąc prosto z mostu, na tyle solidnie pracują suwakami na konsolach, że dawniej świetnie brzmiąca, bo niezbyt nachalnie, czasem przydymiona, ale za to niosąca za sobą pokłady uduchowienia twórczość, po przepuszczeniu przez ich wizję traci ducha tamtych czasów. Czasem jest to emanujące sztucznością zbyt obfite wyczyszczenie tła. Innym razem perkusista szeleści blachami jak na skompresowanych plikach mp3. By w najgorszym wypadku wykonturować skalpelem sceniczne byty w estetyce świętującej obecnie swoje plikowe triumfy domenie cyfrowej spod znaku ECM. Jednak zapewniam, daleki jestem od czepiania się pracy Manfreda Eichera, gdyż jest ikoną naszych muzycznych czasów, za co go uwielbiam i zazwyczaj kupuję wszelkie nowości, ale jazz lat 60-tych i 70-tych z Kraju Kwitnącej Wiśni to inna bajka. I właśnie taką nieokaleczoną przywołanymi sposobami masteringu bajkę proponuje nam Harmonix Master Sound 180G LP. Każda z produkcji od pierwszego taktu przywołuje sposób nagrywania tamtych czasów. Miękko, plastycznie, homogenicznie i z pełną paletą wszelkich nawet przypadkowych artefaktów. Powiem tak. Jeśli ktoś choć raz spotkał się z tłoczeniami z tamtych lat, nową, w tym przypadku jedynie lekko dotkniętą ponownym masteringiem, a nie przerysowaną na swoją modłę wersję, bez najmniejszych problemów przypisze odpowiedniemu landowi i jego sposobowi obcowania z muzyką. Ja przynajmniej nie miałem z tym problemów. Mało tego. Jakiekolwiek odstępstwo od wzorca po latach sukcesów w obróbce w domenie cyfrowej panów Kazuo i Nomijamy uznałbym za potknięcie. Na szczęście w tym przypadku nic takiego nie ma miejsca. Powiem więcej. Według opinii kilku słuchających ze mną tytułowych płyt znajomych, instrumentarium frontmenów – piano Duke Jordana i sax Seiichi Nakamury – były wybitnymi kreacjami nie tylko tych formacji, ale również patrząc na nie w wartościach bezwzględnych. Naturalnie wszystko zależeć będzie od osłuchania i umiejętności oceny wartości sonicznych danego instrumentu przez każdego z Was, jednak ja na ich usprawiedliwienie dodam, iż mając w swojej kolekcji kilkanaście japońskich starych tłoczeń w najmniejszym stopniu nie oponowałem przeciwko takiej ocenie tych występów. A to tylko opinia o głównych postaciach tych krążków. Nie zapominajmy o reszcie artystów. Aby głównodowodzący formacjami wirtuozi mogli zaistnieć w taki sposób, nie możemy pominąć wkładu innych członków jazzowych składów. I tutaj kolejny sukces, bowiem o ich równouprawnienie dwójka wspomnianych, mających za sobą pracę nad niezliczonymi cyfrowymi wersjami podobnych płyt masteringowców, bez szkody dla brzmienia całości, postarała się znakomicie. Jednym słowem, oddanie ducha tych płyt w mojej ocenie jest fantastyczne. Żadnych wycieczek w stronę zbytniej wyrazistości krawędzi dźwięków, czy wprowadzającego pewną sztuczność zbytniego wyczyszczenie dźwięku, tylko praca nad korekcją zdecydowanie mniejszych możliwości obróbki materiału w tamtych czasach. Dla mnie, oprócz możliwości posłuchania tych płyt na swoim gramofonie, właśnie to, czyli nieniszczenie ich rozpoznawalnej od pierwszych chwil specyfiki brzmienia, jest fenomenem tych wydań. Niestety, w dzisiejszych, nastawionych na efekt zbliżającego się do granic karykatury „łał” czasach, to jest rzadkość. A szkoda.

Wieńcząc ten trochę przydługawy tekst na temat pracy dotychczas kojarzonych jedynie z domeną cyfrową panów Kazuo Kiuchi i Shizuo Nomiyamy, niesiony emocjami po kilkukrotnym odsłuchu tytułowych płyt, nie mogę zrobić nic innego, jak szczerze zachęcić Was do postawienia sobie tych krążków na półkach z winylowymi rodzynkami. Powód? Jeśli go nie znacie, przeczytajcie jeszcze raz powyższy akapit, wówczas zrozumiecie, co jest jego przyczyną. Jednak wyprzedzając niezbyt przychylne opinie wiecznych malkontentów, tudzież początkujących analogowców, w pełni świadomie oznajmiam, iż w tym przypadku nie należy spodziewać się pościgu jakości brzmienia winylu za wybitnymi, często narysowanymi skalpelem, wydaniami CD, tylko wierne oddanie fantastycznego, bo pochodzącego z uważanej za kolebkę audiofilizmu Japonii, ducha muzyki i sposobu jej obróbki w tamtych czasach, Dla mnie to pozycje typu „must have”.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Atelier
Ceny: 300 PLN / album

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audiovector R3 Avantgarde
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po amplifikacyjnej wadze super ciężkiej chwilkę wytchnienia zapewniły nam przeurocze i filigranowe Audiovectory R3 Avantgarde. Zaczynamy wygrzewanie …

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Chord Company EpicX

EpicX to najnowsze brytyjskie kable głośnikowe, czerpiące korzyści z ‘czynnika X’, czyli technologii XLPE

30ty września 2019, Wiltshire: Firma Chord Company kontynuuje wprowadzanie na rynek kabli głośnikowych wykorzystujących technologię XLPE, tym razem prezentując model EpicX, który zastępuje w ofercie wykorzystujący PTFE model Epic, zwiększając tym samym ofertę w zakresie kabli z średniego poziomu cenowego.

Wprowadzenie izolacji XLPE następuje po okresie znaczącego rozwoju technologii materiałowej stanowiącej alternatywę dla PTFE, która oferuje lepszą stabilność fazową. Technologia XLPE firmy Chord Company jest stopniowo wprowadzana w kolejnych nowych kablach głośnikowych w sezonie 2018/9.

Proaktywne podejście firmy Chord do stosowania coraz lepszych materiałów izolacyjnych zainicjowane zostało wprowadzeniem jej własnego, flagowego dielektryka, Taylon®, który do tej pory stosowany jest w topowych produktach z serii ChordMusic i Sarum T. Podczas gdy wysokie koszty produkcji Taylon® sprawiły, iż jest on używany wyłącznie w topowych seriach, XLPE wnosi korzyści wynikające ze zwiększonej stabilności fazowej do znacznie szerszej gamy produktów.

Nowy EpicX to (wciąż) ekranowana konstrukcja, która zgra się z praktycznie każdym rodzajem głośników, poprawiając szczegółowość, dynamikę, rozdzielczość i spójność dźwięku. Jego konstrukcja oparta jest na wielokrotnie nagradzanym kablu głośnikowym OdysseyX, przy czym w obu kablach zastosowano identyczne przewodniki: miedź beztlenową o przekroju 12 AWG zarówno w ujemnej jak i dodatniej żyle, które są dodatkowo posrebrzane i izolowane za pomocą XLPE przed nałożeniem zewnętrznej koszulki z PVC. Kluczową różnicą jest to, że w EpicX dodano jeszcze trzy warstwy… wysoce skuteczny ekran wysokich częstotliwości otoczony półprzezroczystą koszulką z PCV.

EpicX oferuje ogromny skok w jakościowy; upgrade w postaci izolacji XLPE podnosi klasę brzmienia świetnie ocenianego przez ostatnie 10 lat modelu Epic i kieruje ją w tą samą stronę, co kable głośnikowe wykorzystujące Taylon®. Nowy EpicX dołącza do ogłoszonego w styczniu (jeszcze wyższej klasy) kabla głośnikowego EpicXL, umożliwiając konsumentom wybór między dwoma poziomami klasy brzmienia w rodzinie Epic.

EpicX doskonale współpracuje z wtyczkami ChordOhmic firmy Chord Company (patrz poniżej), dopełnionymi nowymi „koszulkami”. Oprócz fabrycznych terminacji, kabel może być również profesjonalnie zaterminowany przez dealerów Chord Company wyposażonych w nowe narzędzie ChordOhmic Hex Gun; taka usługa nie tylko umożliwia oferowanie długości dostosowanej do potrzeb danego klienta, ale także pozwala ominąć kolejkę w fabrycznym warsztacie. Istniejące kable można także upgradować wykorzystując nowe wtyki i koszulki.

Więcej o XLPE – bardzo specjalny
Projektanci firmy Chord poświęcili dużo czasu na badanie różnych rodzajów XLPE, najpierw dla SignatureXL, a następnie dla kolejnych modeli, a po wielu sesjach odsłuchowych wybrali wersję, która podczas testów okazała się lepsza niż poprzedni dielektryk.

Dzięki ciągłemu rozwojowi i udoskonalaniu technologii materiałowej, alternatywy dla PTFE takie jak XLPE, pozwoliły firmie Chord wprowadzić ulepszenia jakości dźwięku tam, gdzie zaporowy koszt Taylonu® uniemożliwia jego użycie w danej cenie. Ponadto opracowano nowe, ulepszone kable głośnikowe, aby doskonale uzupełniały nasze unikatowe interkonekty ARAY.

Najnowsze kable głośnikowe wykorzystujące XLPE oferują znaczną poprawę klasy brzmienia i są objęte *dożywotnią gwarancją.

Wtyki ChordOhmic są teraz montowane na wszystkich kablach terminowanych fabrycznie i przez sprzedawców (z użyciem Hex Gun)

Oprócz nowego dielektryka XLPE wszystkie fabrycznie zakończone kable głośnikowe są teraz dostarczane z nowymi wtykami głośnikowymi ChordOhmic. Posrebrzane wtyki ChordOhmic czerpią z 33-letniego doświadczenia firmy w projektowaniu i produkcji kabli oraz zostały zaprojektowane tak, aby wykorzystać zarówno elektryczne, jak i dźwiękowe zalety srebra w kablach głośnikowych. Wtyki oferują sprawdzone zalety srebra pod względem przewodności i zachowania sygnału, poparte legendarną jakością wykonania lidera rynku brytyjskiego.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable

Opinia 1

Kiedy się coś komuś udaje raz, mówimy o przypadku, kiedy dwa razy, to już nie ma wątpliwości, że palce w tym maczało szczęście, jednak jeśli owa sztuka ma miejsce po raz trzeci nie pozostaje nic innego jak zacytować klasyka twierdzącego, „że coś się dzieje”. Nie uprzedzając faktów warto mieć jednak na uwadze, że niniejsza epistoła jest de facto naszym trzecim spotkaniem nie tylko z topową linią Reference balijskiej manufaktury Vermöuth Audio, co generalnie z tą marką w ogóle. Ot, z zupełnego nienacka, w połowie stycznia skontaktował się nami będący sobie sterem, żeglarzem, okrętem Hendry Ramli, pokrótce przedstawił swój micro brand i zaproponował odsłuch swoich łączówek, na co oczywiście ochoczo z Jackiem przystaliśmy. Kontakt tak organoleptyczny, na tzw. macanta, jak przede wszystkim nauszny z wersjami Reference RCA i XLR dość szybko uświadomił nam, że mamy do czynienia z nader ciekawym, wręcz klinicznym i iście einsteinowskim przypadkiem. O czym mowa? O twierdzeniu mówiącym, że „Gdy wszyscy wiedzą, że coś jest niemożliwe, przychodzi ktoś, kto o tym nie wie, i on to robi”. Przecież nikomu nie trzeba tłumaczyć, że High-End to nie tylko niejednokrotnie iście kosmiczne technologie, bądź przynajmniej szalenie rozbuchany marketing, lecz z reguły również ceny niemalże z księżyca, bo co jak co, ale jakość musi, podkreślam musi, kosztować. Krótko mówiąc tanio, bądź chociaż nieco taniej aniżeli bardzo drogo się po prostu nie da i tyle. A tu pojawia się imć Hendry Ramli ze swoimi niemalże całymi na biało łączówkami i cytując kolejnego klasyka, „otwiera oczy niedowiarkom” pokazując, że jednak się da. Tak jak jednak zdążyłem już wspomnieć, trafić w dziesiątkę raz można zupełnie przypadkowo, co z resztą potwierdza niekończąca się lista tzw. jednostrzałowców. Dlatego też z w pełni uzasadnioną podejrzliwością podeszliśmy do przewodu zasilającego, który dziwnym zrządzeniem losu po raz kolejny rozbił bank. Kiedy zatem pojawiła się możliwość rzutu tak okiem, jak i uchem na najnowsze dzieło Hendry’ego, czyli dopiero co wprowadzane do portfolio referencyjne przewody głośnikowe, czym prędzej wyraziliśmy gotowość i tym oto sposobem możemy się z Państwem podzielić własnymi, a więc na wskroś subiektywnymi, wrażeniami o Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable.

Głośnikowe Vermöuthy oferowane są w standardowych, kartonowych pudełkach z własnoręcznie podpisanym przez ich twórcę certyfikatem potwierdzającym oryginalność. Aby zapobiec ewentualnym otarciom każdy z przewodów zapakowano w dedykowany miękki (fizelinowy?) woreczek. Oczywistym jest zgodność ze wzornictwem znanym tak z łączówek, jak i przewodu zasilającego. Opalizującą biel peszla przełamuje delikatna, pojedyncza czarna nitka a elementami kontrastującymi są zarówno czarno-srebrna konfekcja (wtyki i splittery), jak i dodatnie – czerwone żyły sygnałowe z owych rozgałęziaczy wychodzące.
Budowa wewnętrzna Reference’a nie stanowi większej tajemnicy. Trudno bowiem oczekiwać, by miała w jakiś znaczący sposób różnić się od swojego, należącego do tej samej linii produktowej rodzeństwa. Wiązki przewodników o zróżnicowanej średnicy z miedzi OCC o łącznym przekroju 8,7 mm² otulono wielowarstwową izolacją składającą się trzech warstw taśmy PTFE rozdzielających cztery kolejne ze spiralnej miedzianej owijki układanej naprzemiennie pod względem kierunku splotu. Dopiero na takie „audiofilskie burrito” wędruje peszel PVC i … nie, nie, to jeszcze nie koniec. Otóż w każdym przewodzie, oprócz dwóch żył sygnałowych znajduje się pięć rurek powietrznych z PVC i dopiero taka wiązka jest umieszczana w zbiorczej koszulce z włókniny, na którą wędruje zewnętrzna opalizująca biała „firmowa” plecionka PVC. Jednak ponieważ oczkiem w głowie Pana Ramli’ego jest konfekcja, również i w tym przypadku zamiast standardowych, powszechnie dostępnych wtyków, znajdziemy wykonane z iście jubilerską precyzją kute na zimno rodowane widły z miedzi tellurycznej umieszczone w carbonowych korpusach. Z podobną dbałością potraktowano ozdobne splittery, z których to wychodzą już pozbawione ponadnormatywnej ochrony żyły, dzięki czemu podłączanie dość wiotkich jak na swoją średnicę, lecz niezaprzeczalnie masywnych przewodów do zacisków głośnikowych nie nastręcza najmniejszych problemów zarówno od strony amplifikacji, jak i kolumn. A skoro jesteśmy przy ergonomii warto zwrócić uwagę na przyjemny detal jakim jest oznaczenie strony (lewa/prawa) na owych splitterach, co wbrew pozorom podczas aplikacji tytułowych przewodów we wzmacniaczu potrafi okazać się nad wyraz pomocne. Mała rzecz a cieszy.

Po krótkiej charakterystyce wyglądu i budowy, najwyższy czas na ocenę walorów brzmieniowych Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable. Mając jednak na uwadze, iż otrzymany od producenta set był fabrycznie nowy, pierwsze dwa tygodnie upłynęły nam na ich niespiesznym, acz gruntownym wygrzewaniu. Trzymane non stop „pod prądem” indonezyjskie głośnikowce odwdzięczyły się zauważalną ewolucją brzmienia od lekko szorstkiego i utwardzonego na skrajach do niezwykle rozdzielczego i zarazem gładkiego. Gładkiego jednak w przypadku Vermöuthów wcale nie oznacza ugładzonego, czy zaokrąglonego, gdyż sybilanty i cyfrowe, dodajmy zamierzone przez autorów, „trzeszczenia” na „Ray of Light” Madonny słychać było bez jakiegokolwiek maskowania. Piorunujące wrażenie robił za to wolumen i rozmach prezentowanej sceny, która nie tylko dalece wkraczała poza rozstaw kolumn, co sięgała hen, hen w głąb podkreślając trójwymiarowość spektaklu. Oczywiście w tym przypadku cały czas poruszamy się w obrębie trójwymiarowości li tylko wyczarowanej na realizatorskiej konsolecie i posklejanej na komputerze, ale jeśli ktoś do tej pory uważał, że z konwencjonalnego stereo nie da się wycisnąć dźwięków spoza tego, co się dzieje przed nami, to … gorąco polecam odsłuch ww. krążka. Istotnym jest również fakt, iż ów oddech i holografia nie powstały na skutek odchudzenia, czy też przeniesienia równowagi tonalnej dźwięku w górę, lecz nadaniu całości oddechu poprzez większą perspektywę i co najważniejsze nie perspektywę z jakiej słuchacz obserwuje rozgrywające się na scenie wydarzenia, a bardziej precyzyjną i stabilną gradację poszczególnych planów. Na dowód powyższego polecę prześledzić dół pasma, który może nie poraża potęgą najniższych rejestrów, czyli mówiąc otwartym tekstem „nie jest zrobiony” – podbity, lecz ilością informacji jakie jest w stanie przekazać plasuje się w światowej czołówce mogąc śmiało stawać w szranki np. z Furutechem DSS-4.1, czy nawet topowym Nanofluxem do którego Vermöuth nawiązuje nie tylko brzmieniem, lecz również klasą i estetyką wykonania.
Nieco mniej syntetyczny, lecz za to zdecydowanie bardziej eklektyczny „Corpse Flower” Mike’a Pattona i Jean-Claude’a Vanniera jedynie potwierdził zebrane podczas testów sieciówki i łączówek obserwacje dotyczące idealnego zachowywania równowagi pomiędzy nasyceniem barwowym a rozdzielczością. Modulacja głosu Pattona płynnie przechodząca od niemalże cohenowskiego ciepła po waitsowski gulgot nie pozostawiała żadnych niedomówień, tak samo jak zmieniające się niczym w kalejdoskopie instrumentarium. Ani razu nie udało mi się przyłapać tytułowych głośnikowców na próbie choćby najmniejszego uśredniania, czy ujednolicania całości.
Przestrzenność Vermouthów świetnie sprawdza się również w indie-rockowych klimatach „A Black Mile to the Surface” Manchester Orchestra, jak i niezwykle trudnego do zaszufladkowania „Love & Hate” Michaela Kiwanuki. Śmiem wręcz twierdzić, że podobnie jest z bohaterem niniejszej recenzji, którego z jednej strony można uznać za prawdziwego kameleona idealnie dopasowującego się do zmieniających się co krążek okoliczności, a z drugiej przykład wzorcowej transparentności nawet w najmniejszym stopniu nienaruszającej konsystencji reprodukowanej muzyki.
Pojawia się jednak dość oczywiste, na tym pułapie prawdomówności pytanie, czy właśnie owa neutralność i transparentność nie sprawiają, iż lwia część mozolnie przez nas kompletowanej płyto i pliko-teki będzie nawet nie tyle godna, co zdatna do odsłuchu. W tym celu sięgnąłem po koncertowy i niestety niezbyt wyrafinowany pod względem realizacyjnym, za to mistrzowski muzycznie, album „Live With The Plovdiv Psychotic Symphony” Sons Of Apollo i … jakoś poszło. Tzn., żeby być zupełnie szczerym od pierwszej do ostatniej nuty słychać, że to może nie realizacyjny bubel, lecz do pełni szczęścia cholernie wiele brakuje i jest to jeden z niewielu przypadków, gdy wolę zarejestrowany materiał wspomagać wizją (niezależnie czy z DVD, czy BD) aniżeli karmić nim jedynie uszy, ale kontakt z nim nic a nic nie boli. Balijskie kable grają bowiem z nami w otwarte karty jasno dając do zrozumienia, iż pomimo swoich niezaprzeczalnych umiejętności kreowania trójwymiarowej sceny z tych zer i jedynek niczego dobrego – z audiofilskiego punktu widzenia, nie wyczarują, jeśli zaś chodzi o muzykę, to tu już proszę bardzo. Nie dość bowiem, że dostajemy pełen wsad ze studyjnej „Psychotic Symphony”, to jeszcze do woli możemy delektować się wirtuozersko zagranymi coverami takich hitów jak „Kashmir”, „Comfortably Numb”, czy „The Show Must Go On”. Ot typowy paradoks pierwszego własnoręcznego wypieku – wygląda jakby został przejechany rzez osiemnastokołową ciężarówkę, za to w smaku … niebo w gębie.

Jak już zdążyliśmy w poprzednich recenzjach nadmienić, Hendry Ramli uczciwie przyznaje, że nie wszystko robi sam, choć on sam jest de facto całą marką Vermöuth Audio. Wie jednak za to doskonale co i komu zlecić, by efekt finalny spełnił jego własne oczekiwania i stał się spełnieniem jasno sprecyzowanych założeń. Nie „rebranduje” obcych pomysłów, lecz skupia się na autorskich detalach, jak odpowiednia, wykonywana już we własnym zakresie konfekcja, kontrola jakości i chyba najważniejsze – prace projektowe. Nie inwestuje za to w bezproduktywne działania i nie musi utrzymywać sztabu marketingowców, speców od wizerunku i potężnego aparatu biurokratycznego. Po co zatem w ogóle o tym wspominam? Po to, by zdali sobie Państwo sprawę z faktu możliwości, przynajmniej na chwilę obecną, nabycia produktu nie tylko skończonego – komercyjnego, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, co bezwzględnie genialnego i pełnokrwiście high – endowego, za ułamek ceny, jaką biorąc rynkowe realia powinien kosztować. Jeśli zatem jesteście na etapie poszukiwania okablowania z tzw. górnej półki, jednak zachowaliście jeszcze chociaż odrobinę zdrowego rozsądku i kierujecie się własnym słuchem a nie li tylko „metkami”, sugeruję podjąć minimalne, ale jednak ryzyko, skontaktować się z tytułowym producentem i zamówić stosowny set okablowania. Jak sprawdzają się niższe modele Vermöuth Audio na razie jeszcze nie wiem, jednak topowe modele z serii Reference zasługują na moją pełną i szczerą rekomendację, co też niniejszym czynię.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3

Opinia 2

Rozpoczynając nasze dzisiejsze spotkanie pokuszę się o pewną szczerość. O co chodzi? Już wyjaśniam. Otóż gdy po konsultacjach mailowych zapadła decyzja o podjęciu się wyrażenia opinii na temat okablowania audio z bardzo dla nas egzotycznego landu, czyli raczej wakacyjnej, aniżeli biznesowej Indonezji, w duchu pomyślałem, że będzie to temat z kręgu tak zwanych jednostrzałowców. Przyczyna? Bywało bowiem już nie raz, iż zazwyczaj pragnący wejść na nowy dla siebie rynek producent prosił o kontakt, zapowiadał owocną współpracę i po jednym teście milkł na wieki. Tymczasem w przypadku tytułowego brandu, ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu mamy do czynienia z wręcz wzorową konsekwencją próby zaistnienia w świadomości polskich, a przez to również europejskich melomanów, bowiem po bardzo pozytywnie wypadających w naszych oczach i uszach w wartościach bezwzględnych, a fenomenalnie w kontekście cena/jakość interkonektach XLR/RCA i sieciówce, tym razem zmierzymy się z topowym okablowaniem kolumnowym indonezyjskiego micro-brandu Vermöuth Audio Loudspeaker Reference Cable. Zainteresowani? Jeśli tak, zatem wieńcząc akapit rozbiegowy dodam jedynie, iż z racji trwających obecnie wstępnych rozmów z potencjalnym dystrybutorem okablowanie również tym razem dostarczył sam producent.

Jeśli chodzi o budowę rzeczonych kolumnówek, te idąc tropem wcześniej prezentowanych na naszych łamach interkonentów kryją wewnątrz podobny do nich miedziany przewodnik, a główne różnice tkwią w sposobie ułożenia żył względem siebie przy użyciu specjalnych teflonowych rurek, co czyni go znacznie grubszym od sygnałówek i ilością nałożonych na nie w odpowiedniej kolejności powłok ekranujących całość od szkodliwych interferencji. Przybliżając wspomniane druty od strony aparycji, powiem krótko. Obcując z nimi werbalnie z zewnątrz widzimy bardzo atrakcyjnie prezentującą się, bo śnieżnobiałą z krzyżującymi się na niej motywami zdobniczymi w postaci cienkich czarnych pasków, opalizującą plecionkę. Naturalnie tak przebiega główna część kabla. Dlatego aby móc podłączyć go do kolumn, lub wzmacniacza, na długości ostatnich kilkudziesięciu centymetrów żyły plusowa i minusowa są rozdzielone. Jednakże nie prostym trójnikiem (tzw. „portkami”) z termokurczki, tylko nadającymi sznytu ekskluzywności przecież topowemu modelowi okablowania, wykończonymi z zewnątrz włóknem węglowym z nadrukowaną na nim sygnaturą marki i modelu baryłkami. Tak rozczłonkowane sygnały (plus i minus) zwieńczono widłami osadzonymi w mniejszych niż wspominane przed momentem, ale również wykorzystujące włókno węglowe jako zewnętrzna warstwa tulejkach. Wieńcząc dzieło oznajmiania klientowi przez producenta o zakupie towaru o podwyższonej jakości każdy z przebiegów kabli dla jednej kolumny umieszczono w osobny worek i całość wraz z certyfikatami potwierdzającymi oryginalność towaru spakowano w zgrabny karton.

Aplikując indonezyjskie białe węże w tor po cichu liczyłem, że będą co najmniej tak dobre, jak inne dotychczas opiniowane produkty z tej serii. Owszem, przynależność do jednej linii produktowej z założenia powinno skutkować mniej więcej podobną specyfiką obróbki sygnału audio, jednakże już nie raz spotkałem się z sytuacją, gdzie miara oznaczona słowem „mniej” i tak była mocno naciąganym określeniem, a czasem nawet nie mającym żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Na szczęście konstruktor nie pozwolił sobie na nonszalancki wybryk i w ocenianych drutach zawarł wszystko to, co udało mu się uzyskać we wcześniej przybliżanych Wam komponentach. Co takiego? Otóż wpięcie Vermöuth Audio Loudspeaker Reference Cable poskutkowało u mnie dobrym osadzeniem muzyki w masie i barwie, przy jednoczesnym zadbaniu o właściwe oddanie witalności dobiegającej do uszu fonii. Ale nie w sposób pozwalający żyć wysokim tonom w swoim świecie, tylko na tle wielobarwności, gdy trzeba przy fajnej masie posłużyć się nimi do wykreowania ozdobionego dźwięcznością odtwarzanej nuty bytu muzycznego. To jest mocna strona tej serii balijskiego brandu. Unikanie szukania poklasku na skrajach pasma, tylko w estetyce wymaganych w danym momencie emocji umiejętnie podać w przestrzeni międzykolumnowej naszych samotni zapisany na płytach sygnał. Jak to się ma do ogólnego postrzegania neutralności grania? Bardzo ciekawie. Dźwięk jest, soczysty, ale nie zwalisty, masywny, ale w miarę szybki i nie drażniący w uszy, jednak z fajną iskrą. Czyli przekładając z mojego na język ojczysty, słuchana muzyka w zależności od repertuaru raz potrafi stawiać na emocje związane z ciepłem i intymnością, by za moment eksplodować szaleństwem spod znaku muzyki rockowej, a nawet elektroniki. Jednakże zastrzegam, nawet w najbardziej wyczynowych kawałkach opisywany model jest daleki od kreowania szybkości narastania sygnały jako cel nadrzędny. Zatem jeśli szukacie środka do obudzenia swoich źle skonfigurowanych, często zbyt ociężałych systemów, raczej Vermöuth nie jest dobrym wyborem. Ale uspokajam potencjalnych przerażonych melomanów, chodzi mi tylko o skrajne przypadki ociężałości, gdyż nawet już soczyste, ale z odpowiednią swobodą grające układanki bez problemu będą w stanie znaleźć nic porozumienia z naszymi bohaterami. Dowód? Nie trzeba szukać daleko. Wystarczy spojrzeć na mój zestaw codzienny, u którego podstaw leży bycie raczej przyjemnym dla melomana, a niżeli wyczynowym dla niewiedzącego czego chce audiofila, aby przekonać się, iż niesiona z kablami z Indonezji dodatkowa szczypta masy i gęstości nie jest szkodliwym w skutkach zabijaniem witalności, tylko w ramach uprzyjemniania nam życia ewentualnym przewartościowaniem pojęcia nasycenia dotychczas słuchanej przez nas muzyki. Przynajmniej u mnie tak było. Gęściej w środku, delikatnie obszerniej na samym dole, ale w żadnym wypadku nie ociężale. Jakiś dowód? Otóż na koniec zabawy nie będąc pewnym, czy nie uległem szkodliwemu dla Was, czyli potencjalnych odbiorców, zauroczeniu i pisaniu samych niemożliwych do potwierdzenia pozytywów, w pewnym momencie kilkukrotnie przepinaniem konkurencyjnego okablowania. Wynik? Dźwięk posiadanych Tellurium Q https://soundrebels.com/tellurium-q-statement-rca-speaker-jumper-power/ od góry do dołu osadzony był nieco wyżej, ale o dziwo ten niby ciemniejszy i gęstszy testowany kabel ani przez moment nie zachwiał moim bardzo pozytywnym odbiorem całego testu. A przecież różnice w cenie są znaczne. Jet to niejako potwierdzenie wyrażonej we wstępniaku opinii, iż w wartościach bezwzględnych brzmienie serii Reference marki Vermöuth Audio jest bardzo dobre, a w kontekście cena/jakość wyśmienite.

Nie wiem, czy aby w tym z racji opisywania wpływu okablowania na system audio, niezbyt długim tekście nie za dużo słodziłem, ale przeczytawszy całość jeszcze raz przed publikacją, nie zmieniłem ani jednego zdania. To są w pełni weryfikowalne doznania, co nie mogło skończyć się innym niż bardzo pozytywnym wydźwiękiem testu. Czy to są druty dla przysłowiowego Kowalskiego? Otóż, jak wspominałem. Jeśli nie przesadziliście z dociążaniem przez lata konfigurowanego systemu, opiniowany zestaw kabli kolumnowych spod znaku Vermöuth Audio bez problemu dostarczy Wam wielu przyjemnych chwil przy ulubionej muzyce. I nie ma znaczenia, czy słuchacie free, czy mainstreamowego jazzu, bowiem i w szybkim i w spokojnym graniu indonezyjska oferta sprawdzi się z powodzeniem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo, TAD D1000 MK2-S
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up Thrax Trajan

Producent: Vermöuth Audio
Cena: 2 485 $/ 2 x 1,8 m, 300$ każde dodatkowe 2 x 30 cm; zworki banany/widły – 580 $

  1. Soundrebels.com
  2. >

Gryphon Mephisto Stereo
artykuł opublikowany / article published in Polish

Dni coraz krótsze, mrok coraz szybciej rozpoczyna swoje panowanie a u nas właśnie rozgościł się przybyły prosto z Danii … upadły anioł, jeden z siedmiu wielkich książąt piekła i postać, która najdelikatniej rzecz biorąc za światłem nie przepada  – sam Mephisto. Gryphon Mephisto Stereo. Odarty z ochronnej skrzyni dumnie pręży swe kruczoczarne 108 kg cielsko kusząc 175W w klasie A, a jednocześnie budząc respekt dzierżoną w swych krwawych, gryfich pazurach niszczycielską mocą 1400W (przy 1Ω)

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dynaudio Confidence 60

Confidence 60, największe kolumny wchodzące w skład bestsellerowej serii Confidence od Dynaudio, wiodącego w swej dziedzinie producenta, wchodzą właśnie do sprzedaży na terenie Polski.
„Twoja gęsia skórka dostanie gęsiej skórki” – pod takim hasłem duńska firma Dynaudio re-klamuje Confidence 60 – kolumny głośnikowe znajdujące się na szczycie wprowadzonej właśnie do sprzedaży super zaawansowanej technologicznie serii Confidence.

Podłogówki te są najbardziej zaawansowanym produktem w historii Dynaudio. Wykorzystują one wszystkie najnowocześniejsze technologie, jakimi dysponuje duńska firma, pokonując kolejne granice w jakości odtwarzanego dźwięku. Model Confidence 60 został wyposażony w tweeter Esotar w wersji 3., z jedwabną membraną o średnicy 28 mm, dwa 15 cm przetworniki średniotonowe oraz dwa imponujące 23 cm woofery NeoTec. Za ich bezbłędne działanie odpowiedzialne jest rozwiązanie DDC Lens, będące rozwinięciem oryginalnego projektu DDC (Dynaudio Directivity Control).
Jakość dźwięku oferowana przez Confidence 60 charakteryzuje się w pierwszej kolejności potęgą. Tego brzmienia nie da się pomylić z niczym innym: jest duże, przestronne i holograficzne, niezwykle dynamiczne i bogate w detale. Jednocześnie nie przytłacza słuchacza; wszystko jest tutaj zaproponowane w przemyślany, wyważony i nade wszystko elegancki sposób. Co istotne, Confidence 60 sprawdzają się przy wszystkich gatunkach muzycznych: nie ma znaczenia czy słuchasz jazzu, czy muzyki dawnej, czy klasycznego rocka – wszystko z tymi kolumnami zabrzmi tak, jak nigdy wcześniej. Największe podłogówki w obecnej ofercie Dynaudio zachęcają do zaangażowanego słuchania, ale bez problemu sprawdzą się też jako źródło niezobowiązującego relaksu. To kolumny, dla których nie ma zadań niemożliwych!
Pomimo swoich znacznych rozmiarów, Confidence 60 zostały zaprojektowane w przemyślany sposób. Model ten zachwyca przede wszystkim swoimi opływowymi kształtami, które nadają mu dynamiczny, energetyczny wygląd. Co ciekawe, największe podłogówki z serii Confidence prezentują się jednocześnie niezwykle wyrafinowanie, elegancko i lekko. Nie narzucają się, nie dominują nad pomieszczeniem, w którym się znajdują, ale dopełniają je w perfekcyjny sposób.

Confidence 60 stanowią szczytowe osiągnięcie w dziedzinie designu kolumn głośnikowych, które jeszcze długo pozostanie niezagrożone.
Kolumny głośnikowe Dynaudio Confidence 60 są już dostępne w sprzedaży w pięciu wer-sjach kolorystycznych: Midnight High Gloss, Smoke High Gloss, Raven Wood High Gloss, Ruby Wood High Gloss oraz Blonde Wood. Każdy egzemplarz jest wykonywany przy za-chowaniu najwyższych możliwych standardów. Cena detaliczna za parę wynosi 169 000 zł

Dystrybucja: Nautilus

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase A-4500

P-4500 to nowa końcówka mocy w ofercie Accuphase’a. Zastępuje ona wprowadzony do sprzedaży w 2013 roku bestsellerowy model P-4200, w logiczny sposób rozwijając jego zalety, za które przez tyle lat był chwalony zarówno przez dziennikarzy, jak i audiofilów na całym świecie.
Wzmacniacz P-4500 oferuje między innymi fenomenalny stosunek sygnał/szum (121 dB), imponujący współczynnik tłumienia na poziomie 700, a także aż 500 W mocy przy 1 Ω. Inżynierom z Kraju Kwitnącej Wiśni udało się ponadto zagwarantować ochronę urządzenia na najwyższym możliwym poziomie, dzięki czemu jego użytkownik nigdy nie będzie musiał się martwić o jego bezpieczeństwo. Funkcjonalność dopełnia możliwość zmostkowania wzmacniacza celem dostarczenia jeszcze więcej mocy do kolumn głośnikowych.

Końcówka mocy P-4500 nie tylko dobrze brzmi, ale i świetnie się prezentuje. Na uwagę zasługuje charakterystyczny frontowy panel w szampańskim kolorze, z pięknymi wskaźnikami wychyłowymi i eleganckim, zielonym logotypem Accuphase’a. Dzięki temu P-4500 zaprezentuje się świetnie w dowolnym środowisku, niezależnie czy mówimy o dużych, eleganckich salonach czy dedykowanych pokojach odsłuchowych. To wzmacniacz, który należy mieć!

  1. Soundrebels.com
  2. >

AURALiC ALTAIR G1

AURALiC ALTAIR G1 to odpowiednik wcześniejszego modelu o tej samej nazwie, ale tym razem z przyrostkiem G1, który jednoznacznie określa, że mamy do czynienia z produktem o możliwościach, z których słynie nowa seria produktów AURALiC. Nic więc dziwnego, że Altair czerpie całą parą z serii G1 oraz G2 dzięki czemu mamy do czynienia z zaawansowanym technologicznie urządzeniem na miarę dzisiejszych czasów.

Nowy AURALiC ALTAIR G1 to wysokowydajny przetwornik cyfrowo-analogowy i streamer zbudowany zgodnie z wysokimi standardami technologicznymi AURALiC, zamknięty w solidnej aluminiowej obudowie. Jego wnętrze oraz budowa bazują na innych modelach z serii G1 oraz G2. Altair G1 został zmodyfikowany i oparty na platformie Tesla G2, która posiada 2GB pamięci systemowej, co zapewnia zdecydowanie lepsze, płynniejsze działanie.
AURALiC ALTAIR G1 oferuje kompleksową liczbę funkcji pełniąc rolę przedwzmacniacz, DACa i streamera oraz uniwersalnego źródła cyfrowego typu „all-in-one”. Muzykę można pozyskiwać z praktycznie dowolnego źródła – lokalnie przechowywanych plików w sieci, radia internetowego, Airplay ™, Bluetooth, dysku USB, opcjonalnego zintegrowanego dysku twardego lub listy odtwarzania z usług strumieniowych opartych na subskrypcji, takich jak Qobuz lub TIDAL.

Sterowanie odbywa się za pomocą zastrzeżonej aplikacji Lightning DS lub ręcznego intuicyjnego sterowania na przednim panelu z wszystkimi funkcjami wyraźnie pokazanymi na 4-calowym kolorowym wyświetlaczu o wysokiej rozdzielczości. Uzupełnienie bogatego zestawu funkcji AURALiC ALTAIR G1 to: pełne narzędzie bezprzewodowe, inteligentne uczenie się sterowania IR oraz zaawansowana cyfrowa regulacja głośności.
AURALiC ALTAIR G1 został zaprojektowany, aby zapewnić kompleksowe rozwiązanie dla wymagających melomanów. Jako przetwornik cyfrowo-analogowy, przedwzmacniacz, serwer, bezprzewodowy streamer i urządzenie pamięci, AURALiC ALTAIR G1 zapewnia wysoką wydajność w różnych konfiguracjach systemu. Cyfrowe wejścia COAX, TOSLINK i AES / EBU, a także pojedyncze wyjścia RCA i zbalansowane wyjścia XLR umożliwiają wiele połączeń z urządzeniem.

Uwzględniono również wyjście słuchawkowe stereo na panelu przednim – wyjście USB jest również zapewnione, jeśli wymagany jest dedykowany wzmacniacz słuchawkowy dużej mocy.
Zaprojektowany z myślą o łatwości użytkowania, krystalicznie czystym dźwięku i bardzo elastycznej konfiguracji systemu, AURALiC ALTAIR G1 zapewnia wysoką wydajność, najnowocześniejszą technologię i niewiarygodną wartość dla każdego systemu muzycznego o wysokiej wierności odtwarzania muzyki.
AURALiC ALTAIR G1 wykorzystuje moc procesora Tesla G2. Żadne zadanie nie będzie zbyt trudne, czy to serwowanie, przesyłanie strumieniowe, dekodowanie czy odtwarzanie. Funkcje upsamplowania DXD w standardzie oraz szeroka gama filtrów DSP zapewniają szeroki wybór dostosowany do osobistych preferencji. Funkcja przesyłania strumieniowego w sieci jest sprawdzona pod względem łatwości obsługi i doskonałej jakości dźwięku. Możliwości sieciowe działają do 32 bitów, 384 kHz i DSD512, obsługując wszystkie główne bezstratne kodeki, DSD w formacie DoP i natywny DSD.
AURALiC ALTAIR G1 oferuje niemal uniwersalną łączność w celu uzyskania dostępu do wszystkich źródeł cyfrowych. Trójzakresowe Wi-Fi i Ethernet otwierają system na serwery mediów UPnP / DLNA, udostępnione foldery sieciowe, usługi internetowe o wysokiej rozdzielczości i radio internetowe, a także sterowanie RoonReady, Bluetooth, AirPlay i SongCast. Muzyka płynie w rasowej jakości dzięki: Tesla G2, Podwójnym Zegarom Femto 72fs, dużej pamięci operacyjnej, aktywnym złączom USB , dobrze zaprojektowanemu układowi zasilania oraz elastycznym trybom filtrowania, który można dopasować do swojego gustu
Sugerowana cena AURALiC ALTAIR G1 wynosi 10 000 zł brutto.

Urządzenie jest już dostępne do kupienia w Polsce. Listę sklepów gdzie można przetestować i kupić urządzenie aktualizowana jest na stronie www.auralic.pl

Dane techniczne
Parametry
Pasmo przenoszenia: 20-20 kHz, +/- 0,1 dB *
THD + N: <0,0002% (XLR); <0,0003% (RCA), 20 Hz-20 KHz przy 0 dBFS
Zakres dynamiczny: 124dB, 20Hz-20KHz, A-ważone

Formaty pliku strumieniowego
Bezstratny: AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, OGG, WAV i WV
Straty: AAC, MP3, MQA i WMA

Częstotliwość próbkowania
PCM: 44,1 kHz do 384 kHz w 32 bitach **
DSD: DSD64 (2,8224 MHz), DSD128 (5,6448 MHz), DSD256 (11,2896 MHz), DSD512 (22,57892 MHz) ***

Oprogramowanie sterujące
AURALiC Lightning DS na iOS
AURALiC Lightning DS dla przeglądarki internetowej (tylko ustawienie urządzenia)
Oprogramowanie sterujące kompatybilne z OpenHome (BubbleUPnP, Kazoo)
Roon (Roon Core wymagany osobno)

Wejścia audio
Wejścia cyfrowe: AES / EBU, koncentryczny, Toslink, USB Audio
Wejścia strumieniowe: wspólny folder sieciowy, dysk USB, opcjonalna pamięć wewnętrzna, serwer multimediów UPnP / DLNA, macierzysty TIDAL i Qobuz Sublime + streaming, radio internetowe, AirPlay, Bluetooth, Songcast, RoonReady
Wyjścia audio
Zrównoważony: XLR (2,2 Vrms przy 0dBFS, impedancja wyjściowa 10 omów)
Niezbalansowane: RCA (2,2 Vrms przy 0dBFS, impedancja wyjściowa 50 omów)
Słuchawki: gniazdo słuchawkowe 6,35 mm (impedancja wyjściowa 5 omów)

Sieć
Przewodowy: Gigabit Ethernet
Sieć bezprzewodowa: Wi-Fi Tri-Band 802.11b / g / n / ac
Pobór energii
Odtwarzanie: 50 W przy maks.
Wymiary – szer. x gł. x wys
13,4 x 12,6 x 3,2 cala (34 cm x 32 cm x 8 cm)
Waga
15 funtów (6,8 kg)
Wykończenie produktu
Obudowa z anodowanego aluminium w matowej czerni

Dystrybutor: MIP

  1. Soundrebels.com
  2. >

TAD D1000MK2-S & M1000-S
artykuł opublikowany / article published in Polish

Najwidoczniej skracanie drogi sygnału i eliminacja z toru do niedawna wydawać by się mogło niezbędnych przedwzmacniaczy liniowych oprócz naszej redakcji (obaj gramy ze źródeł cyfrowych z regulowanym stopniem wyjściowym podpiętych bezpośrednio pod końcówki mocy) zatacza zdecydowanie szersze kręgi. Jako dowód przedstawiamy wielce intrygujący zestaw marzeń TAD, w skład którego wchodzą multi-formatowy odtwarzacz SACD/CD D1000MK2-S i dwa wzmacniacze mocy M1000-S.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Struss Audio DM 250 English ver.

Link do zapowiedzi (en): Struss Audio DM 250

Opinion 1

From today’s perspective this might sound a bit comical, but a long, long time ago, and by this I mean a quarter of a century ago – the second half of the nineties, the Polish audio market was quite different to what we see today. Most sellers existed in basements, garages or was adjacent to the main business of their owners, usually in very industrial areas, only the biggest players of today (like Audio Klan, which started working in the mentioned times) could afford their own “shop”. Also in those days the brand press was not only issued on glossy paper, but there were also some titles, which were similar to some underground press or a fan-zine, like the “Magazyn Hi-Fi”, which had their devoted followers. Many of the Polish audio companies begun then, just to mention manufacturers like Ancient Audio, Artline, Audiowave, Chris Sound Research, ESA, GLD, Nuda Veritas, QBA, RLS, Sound Project or the hero of our today’s test – Struss Audio.
I remember clearly, that, when we forego the High-End constructions from abroad, which remained in our dreams, the products signed by Mr. Zbigniew like the integrated 140 and the top model S seemed to be the fulfilment of audiophile dreams. But time flows constantly and the market verifies the abilities to adjust to the changing environment, and when someone lost attention for a moment, then he or she was out of the game. Fortunately Struss Audio reminded us of its existence, once in a while, in 2001 with the model Q, in 2002 – the Chopin (presented during the Audio Video Show together with loudspeakers of a Polish brand, which does not exist anymore – A&H), in 2009 – the might R500 (on the AVS it played with the very intriguing loudspeakers Morel Fat Lady), the updated Chopin mk. IV from around the same time, or the “completely new concept” R150 (2012). There was always something going on, and we were somewhere around that manufacturer, sometimes closer, sometimes further away, until the last edition of the AVS, where on the ground floor of the Sobieski Hotel, in the room Gallery I, we encountered the prototype power amps MPA 400, Class-A, which inspired our today’s encounter with the integrated DM 250. We started talking, and it turned out, that we have some common ground, the manufacturer wants to hear our opinion about its current offerings, while we are interested in have a look and a hear. But as it usually is in such cases, before we could come to final terms, it turned out, that the vacation time is over. But the integrated reached us, so we cannot do anything else, than to invite you to read our very subjective tale about how we perceived it in our systems.

But let us start from the beginning, from the looks and first impression, which we caught during our usual photo session documenting the unboxing. It cannot be denied, that the Struss DM 250, despite the absolutely traditional form in terms of size and design, looks splendid. Our eye is caught by the intriguing, split, black fascia, with the coral-red insert giving it a sense of lightness. This insert is also the basis for the blue LEDs informing about the active source, and the chrome plated knobs used to select the sound source (the smaller one) and the volume (the larger one). Just beside those there is the IR sensor and on the other end of the front panel there is the company logo and a lever power switch from the American company C&K, equipped with a protection against accidental power on or off of the device. The left part of the top cover is covered with holes allowing for appropriate ventilation. You can also look inside the cover through those holes to see, where the hefty 16kg of weight is coming from.
The back plate is not disappointing either, as we have four line inputs at our disposal – three RCA and one XLR, a phono input – dedicated to MM cartridges, a preamplifier output and a direct to power amp input. The single loudspeaker terminals come from WBT, and their looks reminded me of the Electrocompaniet ECI5 MkI (as the MkII used the much less user friendly plastic coated ones). The amp is accompanied with a very simple – it allows only for volume control – remote, which is also surprisingly heavy (0.37kg).

From the construction point of view, the DM 250 is a representative of new generation of amplifiers, which is based on three decades of experience, but uses many contemporary technologies. It is worth mentioning, that bipolar transistors were excluded from the amplification path, so the 250 is a pure FET amplifier. Secondly, in the preamplifier section there are no capacitors, it uses a J-FET based HPCS (Harmonics and Phase Conversion System) circuit, which generates even harmonics and reverses the signal phase. In short, this is a kind of “simulation” of a vacuum tube circuitry, without the shortcomings of the latter, while adapting the construction to the “physiological characteristics of the human hearing”. Another interesting twist was made in the phono preamplifier, where the RIAA curve was modified by adding a time constant 3.2 µs (Neumann).
Except for the mentioned “attractions” the 250 is a classic. In the power supply we find two solid, toroidal transformers, 500 VA each, and four 15 000 µF capacitors from Nippon Chemi-Con in a dual mono setting of the complete amplifier. It is not a symmetrical device, so there is a proprietary desimmetrizer attached to the XLR inputs.

Moving on to the listening part, I had a thought in the back of my head, about how much of those old, archival Struss amplifiers remained in the 250. Did Mr. Zdzisław allow himself to keep the “arch offensiveness” of the 140, or rather went for the refinement and nobleness of the last version of the Chopin, or maybe the might of the R500? As it turned out, a new beginning is a new beginning, and while looking back might have a sentimental aspect, it is much better to look at the horizon … and below your legs, to not to fall. This is why it is worth giving the 250 a carte blanche and just let her play. And in this case, the sooner we do it, the better, as the new Struss integrated just cannot stay silent. The DM 250 offers a sound, with a surprisingly big volume, nice freshness and dynamics capable to push you into your seat. And in addition it keeps a master resolution in almost the full frequency spectrum. So when you look at this abbreviated characteristics, shortened for the introductory chapter, you should not be surprised by my choice of test recordings. I reached for great symphonics, so the album created with the cooperation of the London Philharmonic Orchestra and the Finnish formation … Nightwish – the album “Dark Passion Play”, and then, as a kind of antidote to the sweet vocals of Anette Olzon, the “old” good Tarja on “Once”, where the mentioned Londoners did also appear. Yes, the classic symphonic metal, where the primate growl intertwines with women’s voices and the string section fights with the guitar riffs for the listener’s attention. But this apparent turmoil has one big advantage – with the present congestions and multiple layers of sound, the amplifier either can handle it, or throws the towel on the ring after first track and asks for a lower sentence, like “Hotel California” the Eagles. The Struss did not ask for any special treatment and gave my Dynaudio Contour 30 and our neighbors a nice treat, as they received a two-hour spectacle of Scandinavian decibels for free. It was loud, quick and aggressive when needed, but I was not able to force the 250 to show any signs of compression, flattening of the sound or offensiveness. There was full control over the reproduced sound spectrum, although when the recording contained the lower frequencies drawn with a thicker line, the Polish integrated did not try to correct, or contour that in any way.
In terms of spaciousness, the “Amused to Death” Roger Waters as well as the more neutral, in terms of propagation of reverb, “Antiphone Blues” Arne Domnerus or “Monteverdi – A trace of Grace” Michel Godard sounded very suggestive and “wide”. This does not mean, that the Struss does not build the stage in depth, because it does, and on a very satisfactory level, but the width is more accented here.
The temperature of the sound is treated similarly – it can be described as neutral. You cannot find any signs of warming or cooling, what, on one hand, allows us to freely model the sound of our system by appropriate choice of other elements of the sound path, including cabling, to which the 250 is sensitive, on the other hand, it requires some common sense when choosing your system. This because the Struss does not try to mask anything, and while it can discipline loudspeakers with too slow bass, by keeping it tight, it will not tame or round off a too ecstatic treble.
And what about the only “add-on”, the phono input characteristic? You should not think, that having a not so refined cartridge and a light deck, prone to vibration, we could approach nirvana. But with a well sounding, saturated and heavy turntable, the Struss will give the whole lots of very nice breath and freedom, and by doing that, it will extract some audiophile treats, we did not realize were there.

Based on the listening sessions of the tested amplifier Struss Audio DM 250, I can claim, that the family DNA of this device, which stems from the previous century, was preserved to a large extent, while being also very thoroughly ennobled. We deal here with a very direct sound, quick and dynamic, while being noble and refined. Maybe, at first sight, the 250 does not enchant and subdue us with tube passion, but its transparency and neutrality are better suited for the future, than a mannerism of sound, which could become its curse, once the initial excitement is over.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Network player: Lumin U1 Mini
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Speaker cables: Signal Projects Hydra
– Power cablese: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Table: Rogoz Audio 4SM3

Opinion 2

The Polish brand Struss Audio is recognized with a lot of certainty by more than half of the music lovers. Why? As it often happens, during the last dozen or so years, the company endured not only good times, which allowed it to find its way into our minds, but also some worse ones. The better were marked with models like the 140 or R500, which found their fans, while the worse were the result of the brand disappearing from the market, for unknown reasons. Fortunately, not only for the manufacturer, but also for the potential buyers of the new incarnation of Sturss, the constructor did not lose his interest to introduce new models into his portfolio, what resulted in our today’s attempt to present you the newest effects of the work of engineers of the company, the integrated amplifier Struss DM 250, which was supplied for the test by manufacturer himself.

Describing the looks of the tested amplifier, theoretically I do not have any reason to use adjectives like “design marvel” or similar. But countering any potential malcontents, I inform you, that maybe the pictures do not reproduce this fully, but in real life, the amplifier, besides being a solid piece of engineering – it is very heavy despite the modest size, has very interesting exterior. I really like the front, with the milled wave, broadening to the right, where in the immersion, the red colored metal gives a tad of aggressiveness to the looks of the amplifier. On the left we have a lever switch for the power, together with the silvery company logo, placed just above the red insert, while on the right, on the indented part, we have six LEDs indicating the active input, with the input selector just next to those, and most to the right the volume control knob. Due to the fact, that the two large transformers are placed to the left of the chassis, above them four panels of rectangular holes were cut, to allow for appropriate ventilation. The panel on the back, is also quite crowded. From the left we have a ground bolt and a set of inputs/outputs: the optional Phono, CD-DAC, XLR, further four RCA connectors, then single loudspeaker terminals and an ICE power socket with integrated fuse. A nice add-on to the 250 is the nicely looking remote control for the sound volume.

You might be surprised, but approaching the listening session of this amplifier, I was not very acquainted with the previous models of this brand. Yes, I met one or two somewhere, at somebody’s place, but this was never a representative listening session, which would give any ground for drawing conclusions or formulating any opinions. Is this bad? Not at all, as having a clean start usually allows for assessing the sonic abilities of a given machine without looking at the past. So how did I perceive the tested amp? Very good. Of course it could not compete with the competition of my system, but it could easily create a phenomenal, well dimensioned, virtual sound stage in my room, on par with that, what renowned manufacturers can offer. The main aspect of the presentation was the resolution, the amp presented lots of information, and that based on a splendid bass. Of course this does not mean that the midrange was not treated appropriately. However, taking into account the character of my loudspeakers, this part of the sound spectrum was treated as a kind of supplement to the extremes, and not the superior goal of the sound created by the Polish product. So trying to define the way of sounding, proposed by the new incarnation of Struss Audio, I can clearly state, that we deal here with a rather neutral aesthetics, yet far away from placing speed and analysis above everything else. If any of you has now a warning light flashing, then I would like to inform all the panicked, that they do not need to worry, because even I, being a relentless enthusiast of saturated sound, got enchanted by the Struss, and this should mean something. So what did convince me to it? Interestingly reproduced music. What kind of music? This is a silly question. Classical, rock and vocal music. Any details? Of course. I started with classical in the form of the 8th symphony of Dimitri Shostakovich. The swing and energy of the mad intervals combined with quiet passages made me sit on the verge of my chair and wait for what will happen in a moment. And if you know the works of this composer, then you also know, that there are things to be afraid of, in the good sense of that word. In short, the immediateness of the attack, its mass and energy were shown without the slightest issues. The next item was the, not so well recorded, Slayer “God Hates Us All”  . So why did I use a disc, which is not of highest quality? Well, this disc, a killer for many audio systems, allowed me to discern between true resolution and a trick, used by many audio designers, being a slight brightening of the sound, which is perceived as the music being reproduced with greater freedom. And you know what, I did not make any mistake. Of course on the top part of the High End segment you can extract more information from the music, but that what the 250 offered, the nice insight into the badly recorded vocals and instrumental virtuosity of the musicians, was a very interesting, I might even say, for many people the preferred way of handling this kind of material. Finalizing today’s test, on the reader landed the last Anna Maria Jopek album “Ulotne”. What was the result? Maybe due to the fact, that the midrange is not overly saturated, it cannot be described as seductive, but even without any good will, I could not be claiming, that it missed anything. It was just even in the whole sound spectrum and without any artificial thinning of the voice of the mentioned artist. And this shows, that the newest product from Struss Audio can even hold itself against productions, needing some extra boost in the midrange.

The analysis of the above shows clearly that in case of approaching the tested amplifier in our own system, we need to take into account its sound temperature. For obvious reason, when we search for something, that will put on weight to our not so well combined set, then the result of this marriage can be far from our expectations. But if we search for something offering freshness of sound, but with its weight conserved, then the tested amplifier can be the cure for every illness. But will this happen? Well, like I said, this will depend on the system it will work with. But to add a tad of optimism, I will mention, that despite the slightly different priorities in my musical karma, this amplifier, putting the tonal balance on the first place, showed me something interesting. What? It showed, that listening to music in a slightly different aesthetics than I do every day, does not always end in less emotions being transmitted through it. And such ability is a very good prognostic for the future, when you are searching for the holy grail of audio.

Jacek Pazio

System used in this test:
– CD transport” CEC TL 0 3.0
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Reference clock: Mutec REF 10
– Reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15, Boulder 1110
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777, Boulder 1160
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond
– IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA
Step-up: Thrax Trajan

Manufacturer: Struss Audio
Price: 4370 €

Technical specifications
Power: 130 W/8 Ω (2 x 10 W/8 Ω class A), 250 W/4 Ω
Frequency response: 5 Hz – 250 kHz – 3 dB / 1 W / 8 Ω, 10 – 30,000 Hz: ± 0.1 dB
Output impedance: 0,10 Ω
Distortion THD: 0,1 % przy mocy 1 W/8 Ω; 0,025 % @ 130 W/8 Ω
Slew rate: 150 V/μs
Signal/Noise ratio: 135 dB (IHF – A)
Inputs sensitivity:
RCA: 500 mV (RCA), 250 mV (XLR), 3 mV (MM Phono), 0,775 V (power amplifiers)
Inputs Impedance: 100 kΩ RCA), XLR: 22 kΩ (XLR), 47 kΩ (MM Phono), 47 kΩ (power amplifiers)
Power consumption: 40 VA – 800 VA (peak)
Potentiometer (volume): the highest precision model from the Alps – Blue Velvet
Transformers: 2 x toroidal, magnetically isolated 500 VA each
Capacitors filtering the supply voltage: 4 x 15 000 μF – Nippon Chemi-Con
Dimensions (W x H x D): 430 x 102 x 338 mm
Weight: 16 kg