Monthly Archives: sierpień 2023


  1. Soundrebels.com
  2. >

Franc Audio Accessories Wood Block Fat Platform

Chyba każdy z nas na własnej skórze zdążył przekonać się, iż stabilizacja nawet najprostszego konfiguracyjnie systemu audio jest bardzo istotną składową zabawy w dążeniu do obcowania z muzyką w okowach swojego domostwa. I gdy wydawałoby się, że posiadając takową wiedzę mamy z przysłowiowej górki, niestety w realnym zderzeniu z ogarnięciem tego tematu nie jest tak różowo. Problem w tym, że producenci zdając sobie sprawę z różnorodności finalnego wyniku sonicznego tego samego komponentu w zależności od stabilizowanej elektroniki, proponują wiele rozwiązań technicznych. Raz wykorzystują twarde lub miękkie konstrukcje monolityczne, innym razem sztywne, tudzież pływające kanapkowe, a wszystko w celu spełnienia potrzeb konkretnej układanki. Jakich potrzeb? To elementarz. Jedna po eliminacji wibracji reaguje zebraniem się dźwięku w sobie, inna nadaje mu większego body, a jeszcze inna oddechu. Wiem, bo osobiście nie raz się o tym przekonałem, a potem w podobnych do dzisiejszej epistołach kreśliłem kilka wskazówek, aby w na ile to możliwe łatwy sposób pomóc Wam w rozwiązaniu zastanego problemu. Co tym razem wpadło w nasze ręce? Markę oczywiście znacie z naszych łamów, a jest nią niedawno odwiedzany w trybie wakacyjnych podróży po przybytkach audio Franc Audio Accessories, który tym razem podrzucił do zaopiniowania niebagatelną rozmiarowo platformę antywibracyjną, w wersji testowej dedykowaną końcówkom mocy Wood Block Fat Platform.

Jeśli chodzi o garść technikaliów na temat omawianego postumentu, chyba najważniejszą informacją jest wykonywanie jego rozmiarów na konkretne życzenie klienta. Wspominałem, że dedykowany jest pod sekcję wzmocnienia, a ta w zaawansowanych systemach audio – choćby w moim przypadku – końcówki Gryphon APEX – często osiąga monstrualne wymiary. Niemniej jednak aby usystematyzować ofertę i przy okazji podać wstępną cenę, podstawowymi wymiarami wraz ze stopkami stabilizującymi na podłożu są 44 x 48 x 12 cm. Konstrukcja Fat-a w kwestii wykorzystanych materiałów w głównej mierze (konkretne szczegóły z wiadomych powodów nie są mi znane) opiera się na przedzielonych materiałem tłumiącym dwóch płatach MDF-u. Mierząca 25 mm dolna część zazwyczaj jest lakierowa, oraz 75 milimetrowa górna, która oprócz przywołanego lakieru w tej samej cenie może zostać oklejona ciekawym fornirem. Co ciekawe, producent dopuszcza wykonanie jej w carbonie lub innym wymyślnym materiale. Wszystko zależy od inwencji i pokrycia ewentualnych dodatkowych kosztów. Omawiany produkt finalnie osadzony jest na czterech firmowych stopach Ceramic Disc Tablette z trzema kulkami w każdej z nich, w roli absorberów niwelujących pochodzących od podłoża, niechcianych artefaktów wibracyjnych. Jak wynika z opisu, temat wydaje się być prostym, ale nie oszukujmy się, diabeł zawsze tkwi w nadających ostateczny szlif wpływu platformy na elektronikę szczegółach. Jakim sonicznym echem odbiły się pod dwoma końcówkami mocy Gryphona Mephisto i Apex? Na kilka strof zapraszam do kolejnej części tekstu.

W poprzednim akapicie wspominałem, że tego typu konstrukcje mają różny wpływ na brzmienie stabilizowanej zbieraniny audio. Raz wyszczuplają dźwięk, innym razem go nasycają, a jeszcze innym robią to, co stało się w przypadku opisywanej platformy Wood Block Fat. Co konkretnie? Otóż w momencie rozpoczynania prób testowych nie miałem żadnych specjalnych oczekiwań. Coś fajnego się zadzieje, dobrze. Coś mniej dla mnie atrakcyjnego, drugie dobrze, gdyż wiadomym jest, że co słuchacz to inne postrzeganie tych samych zjawisk i po prostu napiszę, jak było. Jak wynika z oświadczenia, podchodziłem do tego wydarzenia bez specjalnych oczekiwań i emocji, bowiem zadowolony z uzyskanej jakości brzmienia mojego zestawu nie planowałem żadnych systemowych roszad. Tymczasem przewrotny los miał co do tego zupełnie inne zdanie. Jakie? Otóż zastosowanie tytułowej platformy pod duńskie piecyki spowodowało ciekawe przewartościowanie projekcji muzyki. Owe zmiany odebrałem jako zwiększenie oddechu oraz tchnięcie delikatnego pakietu światła w wyższą średnicę, powodując tym sposobem poczucie większej lekkości podania całości, co dla mnie jest priorytetem. Nie rozjaśnianie, przy głośnym słuchaniu kończące się bólem uszu, tylko pewnego rodzaju napowietrzenie. A to nie koniec ciekawostek, gdyż aplikacja Fat-a pozostawiając energię średnicy na znanym mi poziomie, sobie tylko znanym sposobem wniosła swoje trzy grosze również w projekcji basu. Otóż nagle zrobiło się go nieco więcej. Naturalnie nadal pod kontrolą, jednak wyczuwalnie jakby bardziej soczystego. Przyznam, że efekt okazał się być na tyle ciekawy, że warty spojrzenia nań od strony potencjalnego zostawienia sobie tytułowego bohatera na stałe. Nie, żebym cierpiał na braki w napowietrzeniu góry i wyższej średnicy oraz dopaleniu dołu, ale dobrego dźwięku nigdy za wiele. Tym bardziej, że muzyka jednoznacznie nabrała większego drive’u, co w zderzeniu z moim szerokim repertuarem od jazzu, przez free, po mocny rock jest nie do przecenienia. Zazwyczaj takie ustroje działają jedno-płaszczyznowo, czyli albo dociążają, albo nadają lekkości prezentacji, czyli swoiste coś za coś. Tymczasem produkt Franc-a ciekawie odbił się echem w dwóch aspektach. I co najistotniejsze, bezinwazyjnie. Na tyle, że nie ucierpiała na tym dźwięczność i lotność grającego ciszą jazzu, a z drugiej strony mimo, że nacechowani większym animuszem niż zazwyczaj, krzykliwi rockmeni nadal byli bardzo strawni. I nie było znaczenia, czy wykorzystywałem muzykę jako panaceum na spowodowane codziennymi problemami życiowymi palpitacje serca – czytaj, słuchałem w miarę cicho, czy jako podniesienie dawki adrenaliny w pochmurny dzień, aby emocjonalnie się obudzić – gałka głośności odkręcona do poziomu dobrze rozumianego bólu, ustabilizowane rodzimą podstawą wzmocnienie systemu zawsze dawało wolny od zniekształceń, czyli w efekcie nacechowany transparentnością i wigorem, znakomity wgląd w każde nagranie. Owszem, czasem z jego problemami realizacyjnymi – jeśli takowe występowały w materiale, ale właśnie za to, że mimo fajnych działań był to spektakl prawdy, a nie lepienie wszystkiego na jednio kopyto, należą się konstruktorowi wielkie brawa. Na tyle prawdziwe z mojej strony, że dostarczony biało-czarny postument nie opuścił już mojego sanktuarium.

Czy tytułowy, zwieńczony ostatecznym zakupem produkt jest dla każdego? Cóż, najzwyczajniej w świecie nie. Czy to oznacza, że coś jednak z nim jest nie tak? Nic z tych rzeczy. Powody takiego status quo są jasne, a rozbijają się o różny wynik działania podstawy w zależności od zastanych warunków, współpracującej elektroniki i oczywiście oczekiwań potencjalnego nabywcy. Temat przerobiłem wielokrotnie – choćby z przywoływanymi wcześniej stolikami i wiem, że nie ma jednej recepty na wszystkie bolączki świata. Jednak bez względu na wszystko, w moim odczuciu działanie Franc Audio Accessories Wood Block Fat Platform jest na tyle uniwersalne, że nie widzę żadnej grupy melomanów, która przy jej użyciu mogłaby ponieść dramatyczną porażkę. Dlatego też, jeśli jesteście na etapie prac stabilizacyjnych swoich zabawek, skontaktujcie się z producentem lub współpracującym z nim sklepem, gdyż gra jak najbardziej warta jest świeczki.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: SoundClub
Producent: Franc Audio Accessories
Cena: od 1250€

Dane techniczne
Wymiary standardowe: 480 x 440 x 120 mm- za dopłatą możliwość wykonania dowolnych z szeroką paletą różnorodnego wykończenia włącznie

  1. Soundrebels.com
  2. >

Peak Consult Dragon Legacy
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Wraz z nieuchronnym końcem wakacji powoli zaczynają do nas spływać pierwsze wielkokalibrowe propozycje testowe a wśród nich  te oto zjawiskowe kolumny – Peak Consult Dragon Legacy.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

DS Audio Grand Master Extreme

Z uwagi na będące następstwem pozornie prostej, ale jakże brzemiennej w skutkach wizyty konsekwencje, dzisiejszej epistoły nie mogę inaczej zacząć, niż frazą „a nie mówiłem?” O co chodzi? Oczywiście o odbytą nieco ponad trzy tygodnie temu wakacyjną wyprawę do analogowej mekki spod znaku RCM Audio . Już wówczas – czytaj: relacjonując ją – sygnalizowałem, że udając się tam, zawsze robię sobie przysłowiowe kuku. Analog to mój konik i każdy tego rodzaju epizod nawet jeśli nie kończy się jakimiś zakupami, na długi czas pozostawia w mojej psychice w dobrym tego słowa znaczeniu bolesne wspomnienia. I gdy wydawałoby się, że jakimś cudem temat na jakiś czas przyschnął, życie spłatało mi figla, gdyż w miniony weekend stałem się szczęśliwym posiadaczem magnetofonu szpulowego Studer A80. Jak to się stało? I tutaj dochodzimy do clou niniejszego spotkania, jakim była zakończona nabyciem wspomnianego „szpulaka” wizyta celem posłuchania (na razie w siedzibie RCM-u) najnowszej, obecnie zajmującej szczytowe miejsce w cenniku, stosunkowo niedawno mającej swój światowy debiut wkładki gramofonowej japońskiego specjalisty analogowego DS Audio Grand Master Extreme. Czekałem na ten moment od dawna, aż wreszcie się udało. Czy było warto? Wolne żarty. To było pewnego rodzaju zjawisko. W jakim sensie? Tę kwestię postaram się opisać w kolejnym akapicie.

Zacznijmy od tego, że omawiany rodzaj wkładek bazuje na prądzie wygenerowanym przez odczytującą ruchy wspornika optykę, a nie przez przemieszczenie się cewki w polu magnetycznym. To zaś oznacza, że zwyczajowo dla wkładki z każdego segmentu jakościowego producent proponuje dedykowany phonostage zwany „equalizerem”. Jednak tylko proponuje, a nie zmusza, bowiem zdaje sobie sprawę, iż na rynku wbrew pozorom jest kilka marek oferujących tego typu urządzenia. Mało tego. Idąc za ciosem otwarcia się na potrzeby potencjalnego klienta, powołując do życia omawiany dzisiaj model flagowej wkładki, dając nam całkowicie wolną rękę, nie przewidział swojego dedykowanego dla danej linii phono. A jeśli tak, w momencie decyzji zakupu Grand Master Extreme’a możemy dobrać coś z istniejącego portfolio DS-a lub skorzystać z oferty innego podmiotu. Naturalnie goszczący mnie katowicki dystrybutor z racji posiadania kilku modeli opisywanego brandu skorzystał z tego co posiadał na stanie.. W wyniku tego ku mojemu zdziwieniu postawił na model zajmujący w hierarchii dopiero 3 miejsce, czyli DS W-3 Equalizer. A zdziwieniu dlatego, że nawet ten dość podstawowy model w tandemie z nowością drapiącą płytę winylową pokazał coś, czego w najśmielszych snach się nie spodziewałem. Czego? Aż takiej namacalności. Namacalności jako wynik znakomitej rozdzielczości, transparentności, zadziwiającej energii i rozmachu kreowania wirtualnej sceny. Muzyka aż kipiała od emocji. I nie miało znaczenia, czy był to rock, jazz, klasyka, czy nawet pop, ważne jednak było, aby płyta była jak najmniej podkręcona „audiofilsko”. Im bardziej surowa realizacyjnie – oczywiście w miarę poprawnie zmasterowana, tym bardziej zadziwiała timingiem, wielobarwnością każdego zakresu z basem, a może przede wszystkim włącznie oraz nienachalną czystością podania. Gdzie jest haczyk? W temacie lepszego występu zwykłych wydań płyt nie wiem. Natomiast w kwestii namacalności głównym graczem był brak typowych dla płyt winylowych szumów przesuwu igły po płycie. Owszem, spowodowane uszkodzeniem płyty trzaski co jakiś czas dawały o sobie znać, bo były w sygnale, jednak w przekazie brak było jakiegokolwiek efektu polania muzyki uwielbianą przez smakoszy analogu omastą w postaci sprawiających naszym organom słuchu zniekształceń jako skutek szurania diamentu po plastiku. To na początku było bardzo intrygujące i czasem dla kogoś mogłoby być ciężkie do zaakceptowania uczucie, jednak jeśli człowiek się przestawił, muzyka wręcz wybuchała feerią dźwięków pełnych barw i zaskakująco obfitych w pakiet energii. Otrzymałem spektakl, jakiego nigdy nie zaznałem przy użyciu typowego rylca. A tylko dlatego, że jego czystość tła była na poziomie topowych źródeł cyfrowych, ale cały czas materiał brylował w estetyce gładkości, co eliminowało jakiekolwiek poczucie nadmiernej ostrości. Takie połączenie wody z ogniem. Czy dla każdego finalnie do zaakceptowania, to już zależeć będzie od przywiązania do danej estetyki. Jednak bez względu na wszystko, w moim odczuciu bez dwóch zdań o dogłębne wyjaśnienie opisywanego wydarzenia spokojnie mogliby pokusić się bohaterowie serialu „Archiwum X”. Niestety podczas mojej wizyty ich nie było, dlatego zanim sami spróbujecie tego sposobu na muzykę, musicie bazować na moich odczuciach. W pewnym sensie również dla mnie całkowicie zaskakujących, ale zapewniam, przekazanych z największym pietyzmem w odniesieniu do przeżytych emocji.

I tym zapewniającym o moich czystych intencjach akcentem zakończę tę relację. Relację, której wynik dobitnie udowodnił, iż poczciwe skrobanie igły po plastiku nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Nieco innego estetycznie w odniesieniu do zakorzenionych w duchu przez lata przyzwyczajeń, ale nadal jakże analogowego w ostatecznym odbiorze. Dla mnie to wydarzenie roku, do skosztowania którego zachęcam każdego z Was. A co w tym wszystkim najciekawsze i najfajniejsze, zakończone spakowaniem w drogę powrotną od dawna namierzonego w salonie RCM-u magnetofonu szpulowego. Panowie, ode mnie podwójne dzięki.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

In-akustik Reference Power Station AC-4500 Full 6F

Pół żartem pół serio można byłoby uznać, iż cała nasza zabawa w audio w pewnym sensie przypomina … ogrodnictwo ze szczególnym uwzględnieniem róż, czyli iście królewskich kwiatów, z którymi bez chodzenia wokół nich, pielęgnowania i mniej, bądź bardziej zawiłych / tajemniczych praktyk raczej się nie zaprzyjaźnimy. Tak to już niestety w życiu bywa, że sam, to co najwyżej robi się bałagan i same z siebie rosną chwasty. Dlatego też chcąc cieszyć oczy (w przypadku róż) i uszy (w przypadku naszych zestawów Hi-Fi/High-End) warto zadbać o możliwie optymalne warunki ich egzystencji. I właśnie w ramach działań prewencyjno – dopieszczających, po misternie utkanych wewnątrz pajęczych kokonów przewodach Reference LS-2404 & LS-4004 AIR Pure Silver i równie filigranowych podstawkach Cable Base przyszła pora na zdecydowanie większy i cięższy kaliber z portfolio niemieckiego in-akustika – topową wersję Full 6F kondycjonera Reference Power Station AC-4500.

Już na wstępie warto nadmienić, iż Niemcy bardzo poważnie podchodzą do swoich produktów, na każdym kroku podkreślając, iż wbrew wszechobecnej globalizacji i optymalizacji kosztów własnych, m.in. poprzez korzystanie z dobrodziejstw azjatyckich centrów OEM-owych, tytułowy kondycjoner nie tylko został zaprojektowany w ich fabryce, lecz w niej wykonany i co istotne również w „zakładowym” – akredytowanym laboratorium po rygorystycznych testach otrzymał certyfikację CE/CB. W końcu mamy tu do czynienia z prądem a jak wiadomo z nim żartów nie ma, więc zamiast voodoo warto zaufać fizyce i twardej inżynierskiej wiedzy.
Korpus AC-4500 wykonano z ocynkowanej blachy stalowej o grubości 2mm a front to płat szczotkowanego aluminium w naturalnym, bądź kruczoczarnym umaszczeniu, ozdobiony jedynie mini diodą wskazującą na stan pracy urządzenia i równie nieabsorbującym włącznikiem, pod którym skromnie przycupnęło oznaczenie modelu. Jedynym elementem dekoracyjnym jest zlokalizowany tuż przy górnej krawędzi firmowy logotyp. Nazbyt skromnie? Au contraire, raczej można byłoby aparycję naszego gościa określić mianem dyskretnej i zarazem ponadczasowej elegancji. Skoro bowiem nie komunikuje Urbi et Orbi parametrów prądu pobieranego ze ściany i/lub obciążenia generowanego przez podpięte do niego urządzenia, jak daleko nie szukając czekający na swoje przysłowiowe pięć minut sławy na naszych łamach Tsakiridis Super Athena, to zbędna ornamentyka i iluminacja jest całkowicie nie na miejscu. Ba, prawdę powiedziawszy z chęcią przeniósłbym również ww. mini-diodę z frontu na np. spód (tuż za frontem – niech świeci w podłoże), gdyż przy ustawieniu urządzenia vis a vis słuchacza, szczególnie podczas wieczorno-nocnych odsłuchów, nawet tak niewielkie źródło światła potrafi być na tyle irytujące, że finalnie i tak i tak zostaje czymś przysłonięte (u mnie w tej roli świetnie sprawdziła się figurka Lego nieco przerośniętego Dartha Vadera).
Równie schludnie i nieprzesadnie prezentuje się rewers, na którym patrząc od lewej znajdziemy gniazdo wejściowe IEC C-20 oraz sześć wyjściowych Schuko podzielonych na dwie grupy filtracyjne dedykowane urządzeniom analogowym i cyfrowym. Komory bezpiecznika niestety na widoku nie ma, więc w przypadku konieczności/chęci jego wymiany trzeba będzie sięgnąć po wkrętak i dostać się do trzewi. A tam … iście niemiecki porządek. W dostarczonej przez Horna wersji Full 6F każde z gniazd posiada własny moduł filtracyjny, lecz jeśli ktoś nie czuje aż tak obsesyjnej potrzeby dopieszczania każdego z posiadanych komponentów może oczywiście wybrać nieco mniej doposażoną wersję – nawet taką z pojedynczym filtrem obsługującym wszystkie wyjścia. Ponadto wnętrze zostało zaprojektowane w taki sposób, aby grupy gniazd były od siebie ekranowane, a wszelkie zakłócenia związane z podłączonymi urządzeniami nie mogły się rozprzestrzeniać.
Skoro mowa o zakłóceniach, to chyba nikogo nie trzeba uświadamiać, że to, co otrzymujemy ze ściennego gniazdka z pokazywaną w materiałach promocyjnych dostawcy idealną sinusoidą niewiele ma wspólnego. Pomijając to, co wrzucają do sieci wielkie zakłady przemysłowe, komunikacja miejska i sieci komórkowe nawet w obrębie naszych osiedli, bloków i domów dzieje się zaskakująco wiele zła. Bezlik odbiorników bazujących na zasilaczach impulsowych, coraz bardziej inteligentne i rozbudowane systemy oświetlenia, sprzęty AGD, czy w końcu fotowoltaika odciskają swoje negatywne piętno na tym, czym staramy się poić i karmić nasze drogocenne ołtarzyki. Krótko mówiąc lwia część audiofilów chciał nie chciał korzystając z przeciążonej sieci energetycznej, niezbyt ma wpływ na to co dzieje się przed przysłowiowym gniazdkiem w ścianie a jedynie nieliczni pozwalają sobie na szaleństwo w stylu dedykowanej linii zasilającej na osobnym bezpieczniku. Co nieco poprawia sytuację, choć i sama tablica sporo „w gratisie” z okolicy też zbiera. Mając na uwadze powyższe i co tu dużo mówić ewidentnie szkodliwe warunki pracy inżynierowie z in-akustika zakasali rękawy i przystąpili do działań naprawczych. Przejawem owego procesu tentegowania w głowie jest stanowiący pierwszy stopień uzdatniania „Rdzeń centralny” Power Station AC-4500, którego zadaniem jest możliwie wysokie tłumienie stałej składowej. Jeśli zastanawiacie się Państwo skąd ona bierze się w sieci już spieszę z wyjaśnieniem. Otóż zaskakująco wiele urządzeń gospodarstwa domowego wykorzystuje tylko połowę fali prądu przemiennego. Z tego powodu wielce pożądany przebieg sinusoidalny 50 Hz jest niesymetryczny i zawiera składowe napięcia stałego (przesunięcie DC) prowadzące do „niesymetrycznego” zasilania podłączonych komponentów Hi-Fi, co z kolei może prowadzić do nasycenia ich transformatorów a w rezultacie obniżenia wydajności i ich brzęczenia, o zainfekowaniu dźwięku pasożytniczymi anomaliami nawet nie wspominając. Tak uzdatniony prąd ponownie przyjmuje postać „symetryczną” i dalej redystrybuowany jest z pomocą solidnych miedzianych szyn zbiorczych i specjalnych bezlutowych złączy wysokoprądowych o niezwykle niskiej rezystancji pętli i wyjątkowej wydajności prądowej. I w tym momencie dochodzimy do dedykowanych poszczególnym gniazdom komór, w których na specjalnych dystansach zamontowano kolejne układy filtrujące. A na nich pierwszą linię frontu obsadziły umieszczone tuż za gniazdami rdzenie ferrytowe, które dzięki efektowi zwiększania indukcyjności tłumią zakłócenia HF. Kolejnym rozwiązaniem pozwalającym zminimalizować niepożądane zakłócenia są specjalnie dopasowane – odpowiadające zastosowaniu, do którego są przeznaczone, obwody filtrujące. Niezliczone testy i pomiary przy użyciu różnych konfiguracji obwodów wykazały, że urządzenia cyfrowe i analogowe powinny mieć różne konstrukcje filtrów. Reference Power Station AC-4500 jest zatem wyposażony w dwa różne typy takowych w zależności od konfiguracji: typ I dla urządzeń analogowych i typ II dla urządzeń cyfrowych. Typ I to szeregowa sieć filtrująca, w której cewki o wysokim poziomie odporności na zakłócenia przewodzą prąd użyteczny. Natomiast typ II to równoległa sieć filtrująca, która kieruje uciążliwe częstotliwości zakłócające do masy. Nie zapomniani również o zabezpieczeniu przeciwprzepięciowym zrealizowanym na bazie dodatkowej „poduszki wyładowczej” („gas discharge pill”) zdolnej pochłonąć większość energii.

Uff, tyle teorii i najwyższa pora na skonfrontowanie jej z praktyką. I tu od razu uwaga natury użytkowej, bowiem dostarczanego wraz z kondycjonerem przewodu zasilającego wyciągać z kartonu tyleż nie trzeba, co wręcz nie należy. Mówiąc bez ogródek – jego obecność w torze niweczy całe know-how jakie w AC-4500 zaimplementowano a samo działanie tytułowego ustrojstwa ogranicza do usypiającego mulenia. Wystarczy jednak sięgnąć po nawet niedrogi, żeby nie powiedzieć budżetowy Shunyata Research Venom HC, bądź pozostając w obrębie marki Referenz AC-2502 AIR Schuko – C19 (można też zaszaleć z AC-4004 AIR HQ), by nasz gość pokazał nie tylko swoje prawdziwe oblicze, ale i zaskakujące jak na jego budowę pazury. Nie ma bowiem co się krygować, tylko uczciwie powiedzieć, że filtracja filtracją, uzdatnianie uzdatnianiem, lecz fizyka fizyką i słuch słuchem, czyli w większości przypadków większość złotouchej braci staje przed dylematem czy filtrować i chronić, godząc się na spadek rozdzielczości i utratę powietrza, czy jednak tylko, możliwie bezstratnie rozdzielać i cieszyć się nieskrępowaną dynamiką i oddechem. Jak sami Państwo widzicie wybór tyleż trudny, co daleki od utopijnego wyniku win/win. Oczywiście są wyjątki potwierdzające powyższe reguły jak daleko nie szukając niestety już nieprodukowany, niegdyś topowy Keces Audio BP-5000, który z pobieranym ze ściany prądem czynił takie cuda, że biblijna przemiana wody w wino wydawała się przy nich niewinną igraszką. I nieco uprzedzając fakty śmiem twierdzić, że i tytułowy In-akustik, który pomimo braku w swych trzewiach potężnego trafa a więc bazowaniu li tylko na pasywnej filtracji, nie dość, że nijakich spadków czy to wolumenu detali, czy dynamiki nie serwował, co wręcz oba ww. aspekty znacząco … poprawiał. Serio, serio. Sam też początkowo w ów fakt wierzyć nie chciałem i potraktowałem to, co dobiegało moich uszu z daleko posuniętą i w pełni zrozumiałą nieufnością. Jednak tak jak z kobietami, tak i z nim, czyli faktem, dyskutować nie sposób. Skoro bowiem ani na świetnym prog-metalowym concept-albumie „Turbulence” Frontal nic a nic z zagmatwanych linii melodycznych i wieloplanowych spiętrzeń dźwięków się „nie zapodziało” i nie spłaszczyło a odsłuch międzygatunkowego (od klasycznego heavy, poprzez prog aż po death metal) „In The Court Of The Dragon” Trivium przypomina próbę polizania wystającego ze ściany przewodu zasilającego 230V, to nader namacalny znak, że In-akustik zna się na rzeczy i nie próbuje udowadniać, że czystość i bezpieczeństwo nie tylko kosztują, lecz muszą być okupione daleko idącymi kompromisami brzmieniowymi. Tutaj bowiem na żadne kompromisy miejsca nie ma, więc wszystko, co znalazło się w materiale źródłowym i co nasz system jest w stanie z niego wycisnąć zostanie do głośników dostarczone i to w nienaruszonym stanie. Skąd zatem wrażenie poprawy swobody, rozdzielczości i dynamiki, skoro dostajemy de facto tylko to, co teoretycznie powinniśmy znać z wcześniejszych odsłuchów? Cóż. Kluczem jest tu zwrot „teoretycznie”, bowiem tak jak w części poświęconej technikaliom wspomniałem AC-4500 oprócz dedykowanej poszczególnym komponentom filtracji w pierwszej kolejności zajmuje się eliminacją stałej składowej „zapychającej” i obniżającej sprawność traf pracujących w naszych drogocennych zabawkach. Nie chodzi w tym momencie o cudowne rozmnożenie a jedynie zapewnienie na tyle komfortowych warunków pracy, by poszczególne sekcje zasilania mogły dać z siebie wszystko co najlepsze skupiając się na sygnałach „roboczych” a nie walce z przeciwnościami losu. I to po prostu, z jednej strony jako przyrost a de facto odetkanie, słychać. A po im cięższy, gęstszy i bardziej zagmatwany materiał sięgniemy, tym benefity wynikające z obecności in-akustika będą bardziej oczywiste.
I tu kolejny aspekt, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Mowa o absolutnie perfekcyjnym zaczernieniu tła. Jednak niemiecki kondycjoner zamiast je przybliżać i iść na łatwiznę z aksamitną kotarą rozpościeraną tuż za ostatnim rzędem muzyków stawia na absolutnie nieprzeniknioną mroczną otchłań, gdzie dźwięki trwają w niemalże nieskończoność a nie są „gaszone” od razu po zetknięciu z nią. Efekt? Porażający, wystarczy tylko sięgnąć po nasz dyżurny papierek lakmusowy, czyli „Tomba sonora” Stemmeklang i Kristin Bolstad, czy ograny niemalże do znudzenia „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda, by poczuć jak włoski na rękach i karku wstają a wydobywające się z instrumentów i ust wokalistów frazy szybują hen ponad ich głowami i odbijając się od sklepień katakumb w mauzoleum na terenie Muzeum Emanuela Vigelanda w Oslo i Opactwa Noirlac w całkowicie naturalny sposób, niespiesznie wygasają. W oczywisty sposób ujawnia się również namacalność źródeł pozornych, które kreślone szalenie precyzyjną, acz zaskakująco mocną kreską materializują się, o ile tylko realizator nie miał innego pomysłu, niemalże na wyciągnięcie ręki. Co ciekawe, czerń tła i czystość – klarowność sceny niekiedy wywołują niezbyt pożądany efekt zbytniej sterylności, gdyż wraz odfiltrowaniem pasożytniczej mory i rozedrgania krawędzi zbliżonego do znanej w fotografii aberracji chromatycznej eliminowany jest tzw. audiofilski plankton. Tymczasem in-akustik śmieci niweluje, lecz w pełni naturalną aurę otaczającą wokalistów i muzyków pozostawia, przez co nie wyglądają oni jak nieudolnie z żurnala wycięci i wstawieni w nowe tło w Photohhopie.

W ramach podsumowania przewrotnie mógłbym stwierdzić, że pomimo wstępnego sceptycyzmu jestem na tak. Ba nawet nie na historyczne 3 x TAK a stricte audiofilskie i potwierdzone wnikliwymi odsłuchami 6 x TAK, bo właśnie taką ilością wyjść In-akustik Reference Power Station AC-4500 Full 6F dysponuje. Jeśli więc poszukujecie Państwo bezkompromisowego uzdatniacza prądu dla Waszego, nawet całkiem rozbudowanego (kilkusetwatowe końcówki i integry i tak najlepiej wpinać bezpośrednio w ścianę) systemu to tytułowy kondycjoner, lub posługując się firmowa nomenklaturą „Referencyjna elektrownia” powinna stać się jedną z pierwszych pozycji na liście urządzeń wartych „posłuchania” w Waszych czterech kątach.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Dystrybucja: Horn
Producent: in-akustik
Cena: 24 999 PLN

Dane techniczne
Ilość wyjść: 6 Schuko
Gniazado zasilające: IEC C-20
Max. obciążenie: 16A(sum) / 3.680W(VA)
Wymiary (S x G x W ): 450 x 386 x 122mm
Waga: 15 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

BennyAudio Immersion II
artykuł opublikowany / article published in Polish
artykuł opublikowany w wersji anglojęzycznej / article published in English

Jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć z większości podróży przywozimy nie tylko materiał zdjęciowy i miłe wspomnienia, lecz również i ciekawostki, które wpadły nam w ucho i oko. Tak też było podczas naszych ostatnich dwóch wizyt w sopockim Premium Sound, gdzie naszą uwagę przykuł rodzimy gramofon BennyAudio Immersion II. A skoro przykuł, to nie było innego wyjścia, jak ściągnąć go do nas na bardziej krytyczne przesłuchanie.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Perły Nautilusa

Czy tego chcemy, czy nie, tegoroczne, jakże owocne w opisywane przez nas podróże do różnych podmiotów audio wakacje są na tak zwanej ostatniej prostej. Jednak zapewniam, nawet w najmniejszym stopniu taki stan rzeczy nie wpływa na poziom naszej determinacji przedstawienia Wam jak największej ilości będących clou naszego hobby przedsięwzięć. Byliśmy na południu w RCM-ie i 4HiFi, potem na północy w Premium Sound i Franc Audio Accessories, a w międzyczasie w Warszawie w Audiomagic, by tym razem po raz kolejny uderzyć na południe do grodu króla Kraka. Jednak w odróżnieniu do zwyczajowych tego typu wizyt, tym razem nie pojawiliśmy się w firmowym salonie, tylko odwiedziliśmy dystrybutora na pokazach „plenerowych”. I to nie byle jakich, bowiem podnoszących poprzeczkę nietuzinkowości postrzegania naszej zabawy w zaawansowane audio. To znaczy? Już zdradzam. Otóż jak się pewnie spodziewacie, w dzisiejszej relacji z wielką przyjemnością zapraszam na opis występów znanego mi prawie od podszewki – poza gramofonem wszystko mieliśmy przyjemność przetestować, z tą tylko różnicą, że występującego w całkowicie odmiennych, jakże ciekawych od strony ogólnie pojętego biznesu warunkach lokalowych zestawu audio z portfolio krakowskiego Nautilusa. Zestawu skonfigurowanego na bazie jubileuszowych kolumn Avantgarde Acoustic Trio Luxury Edition 26, elektroniki Ayona-a (Polaris, Crossfire Evo) i Phasemation (EA-1000) oraz dostojnego gramofonu Transrotor Artus w okowach zlokalizowanej na krakowskiej starówce siedzibie spółki Polski Skarbiec S.A.

Zanim przejdę do tematu będącego zaczynem dzisiejszego spotkania, kilka informacji o gospodarzu spotkania. Jak sugeruje nazwa, to podmiot całodobowo oferujący sejfowe skrytki depozytowe. W celach podniesienia prestiżu i oczywiście bezpieczeństwa zamierzenie zorientowanego na krakowskiej starówce. Założenia był jasne. Danie potencjalnym klientom do zrozumienia, że firma dba o najdrobniejszy szczegół wizualizacji swojej oferty oraz z automatu jako feedback owej lokalizacji podwyższone ogólne standardy bezpieczeństwa w tak newralgicznym punkcie miasta. Sam budynek podzielono na dwie strefy. Jedna czynna całodobowo, dostępna z ulicy dla każdego klienta po użyciu zabezpieczonej nie tylko kodami cyfrowymi, ale również biometrią odcisku palca – w momencie zagubienia karty nie ma możliwości otrzymania duplikatu, gdyż spółka z uwagi na bezpieczeństwo takowego nie przechowuje, tylko wykonywany jest ponowny, indywidualny proces kodowania nowej karty, zaś druga typowa dla standardów VIP, czynna po wstępnym umówieniu wizyty z przedstawicielem spółki. Czy to oznacza, że ochrona powierzonych dóbr również jest inaczej standaryzowana? Spokojnie, nic z tych rzeczy. Każde powierzone mienie ma ten sam poziom jakości zabezpieczenia. Po prostu jak to w życiu bywa, różnimy się między sobą i niektórzy potrzebują bardziej troskliwej obsługi podczas swojej wizyty. Czasem ze względu na inne postrzeganie siebie w odniesieniu do całości populacji, a innym razem z uwagi na finansową „wagę” zawieranych umów tudzież fantów mających się znaleźć w docelowej skrytce. Jak to mówią – życie, nic więcej. Jednak żebyśmy się dobrze zrozumieli, to jest jedynie wynik optymalizacji oferty wymaganej przez rynek, a nie jakiekolwiek przedkładanie przez spółkę jednego klienta przed drugiego. Podczas wizyty miałem okazję zwiedzić obydwie strefy i zapewniam, jedynymi różnicami pomiędzy nimi był standard pomieszczeń ‚biurowych” dla każdej z nich. Nadal wysublimowany, oczywiście zgodny z konwencją niebanalnej lokalizacji w sercu starówki – zabytkowe umeblowanie, sztuka malarska na ścianach oraz odpowiednio dobrana estetyka aranżacji pomieszczeń, tylko z innym naciskiem na ogólny odbiór wizualny – czerwone dywany vs wykonana z naturalnego kamienia posadzka i takie tam. Reasumując, co komu w duszy gra. To oczywiście dla jednych jest zwyczajnie zbędne, a dla innych istotne, dlatego nasz gospodarz będąc w tym temacie profesjonalistą, co dla mnie jest całkowicie zrozumiałe, zadbał o różnorodność swojej oferty. Po głębszą wiedzę jak to dokładnie wygląda zapraszam do zapoznania się z podanym linkiem lub bezpośredniego kontaktu ze wspomnianymi, być może po wiążącej rozmowie pełnoprawnymi stróżami Waszego życiowego kapitału.

Gdy dotarliśmy do opisu zastanej konfiguracji sprzętowej, bazując na odbiorze zaproponowanego dźwięku mam dwa spostrzeżenia. Pierwszym jest całkowicie zrozumiana sensowność wystawiania się w tego typu przybytkach, zaś drugim kolejny raz potwierdzenie kompetencji ekipy z ulicy Malborskiej w zajmowaniu się doborem i odpowiednim strojeniem systemu audio w praktycznie każdym zastanym pomieszczeniu. Jeśli chodzi o pierwszy punkt, czyli zderzenie z rynkiem biznesu, przecież oczywistym jest, że bez tego rodzaju klienteli światowi producenci elektroniki, kolumn i okablowania jakością swoich wyrobów nie próbowaliby sięgać gwiazd – niestety to pociąga za sobą spore, strawne li tylko dla majętnych ludzi koszty, tylko skupiliby się na produkcji tanich konstrukcji dla tak zwanych mas. Niestety bez zaangażowania ludzi majętnych nie ma szans rozwój jakościowy czegokolwiek, dlatego ruch właściciela Nautilusa, czyli pokazanie grupie docelowej kierowanych do niej konkretnych produktów, bardzo dobrze rozumiem. Jak oni w to nie wejdą, finalnie my na tym stracimy. Książkowy przykład odwiecznej zależności od siebie dwóch stanów: przyczyna – skutek.
Co zaś tyczy się drugiej obserwacji, to powiem tak. Nie miałem tylko gramofonu. Resztę jakiś czas temu gościłem u siebie. I wiecie co? Tak u mnie, jak i w przypadku występów w Polskim Skarbcu S.A. zestaw zagrał nie fajnie, ale wręcz zjawiskowo. Inne kubatury – u mnie mniej metrów kwadratowych, za to znacznie wyżej, w odwiedzanym gabinecie szerzej i głębiej, za to niżej, a muzyka w każdym aspekcie była żywa. Pod pełną kontrolą – zwracam uwagę na moduły basowe stojące w potencjalnie szkodzących jakości basu kątach, z zarezerwowanym dla kolumn tubowych oddechem – mimo niewielkiego oddalenia lejków tub od tylnych i bocznych ścian, ale również przy okazji pełna energii w środku pasma. Nic, tylko na wiele godzin zatopić się w rozgrywanych pomiędzy kolumnami wydarzeniach. I nie było znaczenia, czy słuchałem popowej muzyki spod znaku Malii & Borisa Blanka z materiałem „Convergence”, czy jazzowego majstersztyku Ray’a Browna z Laurindo Almeidą „Moonlight Serenade”, za każdym razem bas idealnie wspierał resztę pasma – chodzi o jego kontrolę i rozdzielczość, bez jakichkolwiek oznak dudnienia, średnica kapała esencjonalnością, a wirtualna scena swą głębokością projekcji w żywe oczy drwiła sobie z przecież bliskiego kontaktu z zawsze wnoszącymi swoje trzy gorsze ścianami. Niemożliwe? Spokojnie, jak wspominałem, oprócz źródła ten set znam od podszewki i wiem, co te przecież wielkie tuby potrafią, ze szczególnym uwzględnieniem strojenia nasycenia i kontroli basu przez dedykowane moduły. Ale jedna uwaga. Tak w przypadku wizyty w moim pokoju, jak i w salonie biznesowym w krakowskim skarbcu słowem kluczem jest wiedza, jak wszystko rozlokować i potem jak zestroić do zastanych warunków, aby było dopięte na ostatni guzik. I jak wynika z mojej oceny, Nautilus znakomicie zdaje sobie sprawę, kolokwialnie mówiąc z czym to się je, co w obydwu przypadkach dało taki samo spektakularny jakościowo efekt dźwiękowy. Brawo.

Jak wynika z powyższej relacji, to był bardzo ciekawy wyjazd. A ciekawy, nie tylko dlatego, że podczas niezobowiązujących rozmów z przedstawicielem Polskiego Skarbca S.A. miałem przyjemność poznać meandry działalności coraz popularniejszego w naszym kraju zabezpieczania swojego majątku w indywidualnych, dostępnych całodobowo i incognito – bez angażowania obsługi – mini-sejfach, ale również z uwagi na kolejne potwierdzenie pełni kompetencji małopolskiego Nautilusa w doborze i konfiguracji sprzętu audio z najwyższej, bo zaliczanej do ekstremalnego High Endu półki. Z autopsji wiem, że połączenie bardzo drogich rzeczy bez znajomości tematu nie gwarantuje pełni sukcesu sonicznego. Powiem więcej. Bardzo często jest to gwóźdź do przysłowiowej trumny, a finalnie biznesową porażką. Dlatego w pełni świadom swoich słów mogę powiedzieć jedno. Jeśli jesteście na rozstaju dróg w swoim hobby i poszukujecie ciekawych propozycji sprzętowych popartych profesjonalną obsługą, walcie jak w dym do Nautilusa. Chłopaki wiedzą, co robią.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Thrax Enyo Mk2

Link do zapowiedzi: Thrax Enyo Mk2

Opinia 1

Choć bułgarski Thrax może niespecjalnie zapuszcza się w gabarytowe ekstrema, to patrząc na przewijający się przez nasze podwoje aluminiowy asortyment śmiało można wysnuć tezę, że Rumen Artarski gustuje w dzielonkach i nawet kolumny buduje tak, żeby dało się je zestawiać z dedykowanymi modułami basowymi. Tymczasem nasi wierni Czytelnicy z pewnością pamiętają, ile ponad pięć lat temu mieliśmy frajdy z prawdziwym rodzynkiem w ww. portfolio, czyli pierwszą odsłoną integry Enyo. Czas jednak nie stoi w miejscu, wymagania klientów i oczekiwania rynku rosną, więc kto za nimi nie nadąża wypada z gry. Trudno się zatem dziwić, że Thrax sukcesywnie odświeża swoje portfolio, czego nad wyraz namacalnym dowodem jest nasz dzisiejszy gość – na maksa doposażony Enyo Mk2, który nadal pozostaje jedyną lampową zintegrowaną konstrukcją (jest jeszcze tranzystorowy Ares Mk2) w bułgarskim katalogu.

Opisując aparycję naszego gościa pozwolę sobie nie męczyć Państwa zabawą w znajdź X – różnic w porównaniu z protoplastą, gdyż takowych zarówno na pierwszy, jak i każdy kolejny rzut gałką de facto, przynajmniej na froncie, nie ma. Ot, wraz z nowym wypustem otrzymujemy dokładnie taką samą „skorupę” z gęsto perforowanych, solidnych giętych blach, masywnym aluminiowym frontem z umieszczonym w jego centrum, zamkniętym pomiędzy dwoma pionowymi „surowymi” srebrnymi pasami 4,3” ekranem TFT i rządkiem sześciu przycisków. Patrząc od lewej mamy włącznik główny, dostęp do menu/regulację balansu, selektor wejść, ściszanie, funkcje select/wyciszenie (mute) i pogłaśnianie. Niby wszystko powinny wyjaśnić zamieszczone na ww. guzikach piktogramy, jednak konia z rzędem temu, kto odczyta je z odległości większej aniżeli metr. Pozostaje zatem bądź to nauczyć się ich lokalizacji na pamięć, bądź opanować obsługę dołączonego pilota, do czego gorąco zachęcam. Tym bardziej, że zamiast wieloprzyciskowego monstrum wraz Enyo w pakiecie jest minimalistyczny a zarazem niezwykle intuicyjny „leniuch” Apple’a. Skoro już jesteśmy przy zagadnieniach natury poznawczej i niejako przy okazji omawiania aparycji zahaczyliśmy o menu, to warto wspomnieć, iż właśnie w nim mamy możliwość odwrócenia fazy, regulacji jasności wyświetlacza, nastaw wbudowanej sekcji phonostage’a dla wkładek MM i MC, czy też wyboru filtracji sekcji DAC-a ( SD Slow / SD Sharp / Slow / Sharp / Bypass).
Rzut oka na ścianę tylną potwierdza uniwersalność tytułowej integry, bowiem do dyspozycji otrzymujemy okupujące przeciwległe boki dedykowane 4 i 8 Ω obciążeniu terminale głośnikowe, pomiędzy którymi wygospodarowano miejsce na sekcję cyfrową obejmującą antenę Bluetooth, port Ethernet, wejście koaksjalne, optyczne, AES/EBU i USB. Z kolei ulokowaną piętro niżej sekcję analogową otwiera zacisk uziemienia, trzy wejścia liniowe RCA (w tym jedno phono) i para XLR-ów. Listę zamyka zintegrowane z komorą bezpiecznika (10A) i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC.
Choć z zewnątrz praktycznie nie zmieniło się nic, pomijając zapełnienie zaślepek z pierwszej wersji interfejsami przetwornika, to już same trzewia przeszły poważną rewolucję. Pojawiła się nowa płyta wejściowa z nowym tłumikiem i transformatorem wejściowym, gruntownie przeprojektowano również system kontrolny czuwający nad parametrami pracy urządzenia. Ze znanych wcześniej detali Rumen Artarski ze swoją ekipą pozostał wierny sekcji przetwornika R2R i ogólnodostępnym a zarazem długowiecznym lampom, czyli ECC88 na wejściu, 6N6P w roli lampy sterującej (oba typy mają żywotność deklarowaną na 2000h pracy) i GU50 (1000h żywotności) w stopniu wyjściowym. Ww. DAC, m.in. dzięki opiekującemu się wejściem USB kontrolerowi XMOS obsługuje sygnały PCM do 32-bit/768kHz i DSD256 (czyli dwukrotnie więcej aniżeli poprzednik). Oczywiście po optyku, koaksjalu i AES/EBU 24-bit/192kHz nie przeskoczymy, choć wypada się cieszyć, że nawet niezbyt „poważny” Bluetooth może pochwalić się obsługą aptX. Z kolei moduł streamera obsługuje 32bit/384kHz i DSD256. Jak z pewnością się Państwo domyślacie na ww. laminacie nie mogło zabraknąć dwóch precyzyjnych oscylatorów NDK.

Zmiany układów wewnętrznych automatycznie pociągnęły za sobą również ewolucję brzmienia, które nadal pozostając niezwykle gładkim i „płynnym” znacząco ewoluowało pod względem rozdzielczości i swobody prezentacji. Dźwięk nie jest już tak kremowo – karmelowy, przez co jedwabistość nie oznacza delikatnego spowolnienia i dystyngowania, którym nie z każdym repertuarem po drodze. Od razu jednak nadmienię, iż przy doborze kolumn nadal warto kierować się zdrowym rozsądkiem i mieć na uwadze, że koniec końców to tylko 50W na kanał, więc jeśli ktoś lubuje się w iście koncertowych poziomach głośności i dzień bez Slayera jest dla Niego dniem straconym, to powinien rozejrzeć się za nie dość, że skutecznymi (producent rekomenduje co najmniej 87-88dB), to w dodatku cechującymi się dość przyjaznym przebiegiem impedancji kolumnami. Całe szczęście, choć ciężkie brzmienia goszczą u mnie nader często, to z decybelami nie przesadzam, gdyż z tego co mi wiadomo nie wszystkim sąsiadom przypada do gustu izraelski black / death metal reprezentowany przez „Enki” Melechesh, czy równie egzotyczny nowozelandzki i w znacznej części wyrykiwany po maorysku (Reo Māori) thrashowy „Tū” Alien Weaponry, które to wywołują u nich ciężkie stany lękowe i dziwne ekwilibrystyki na balkonach, gdy iście piekielne dźwięki wyrywają ich z poobiedniej drzemki. Dlatego też nawet z niezbyt łatwymi do wysterowania Contourami 30 aktualna inkarnacja Enyo całkiem dziarsko sobie radziła. Nie dość, że nie miałem żadnych zastrzeżeń co do masy i wolumenu wydobywających się z moich dyżurnych kolumn nad wyraz mało cywilizowanych dźwięków, to również tak timing, jak i szybkość narastania, oraz połamane linie melodyczne nie pozostawiały niedosytu. Co prawda w porównaniu do 300 watowych Brystona 4B³ i Vitusa RI-101 MkII precyzja kreślenia źródeł pozornych i obsesyjna wręcz kontrola nad całym reprodukowanym pasmem przybrały nieco mniej zobowiązującą formę, jednak tak jak wcześniej wspomniałem cały czas warto mieć z tyłu głowy świadomość, że mamy do czynienia z 50W lampą a nie tzw. spawarką zdolną skłonić stół bilardowy do wygrywania skocznych melodyjek. Trudno jednak, nawet na takim repertuarze, jednoznacznie stwierdzić, że Enyo brzmi w 100% lampowo, bo tak nie jest a opieranie się na mocno zdewaluowanych stereotypach dotyczących właśnie lampowości, bądź tranzystorowości w dzisiejszych czasach najdelikatniej rzecz ujmując mija się z celem. Dlatego też o ile Thraxowi nie sposób odmówić niezwykłej gładkości i koherencji przekazu, które oparte są na naturalnym biegu wydarzeń bez nawet najsłabszych tendencji do zbędnego pośpiechu, czy też wyczynowości, to kreślenie najniższych składowych grubszą aniżeli mam na co dzień kreską było oczywistą oczywistością. Dlatego też nawet dość ekstremalne, przynajmniej dla statystycznego odbiorcy, odmiany metalu nie powodowały efektu przytkania, czy co gorsza gubienia wątków, lecz odgrywanie wszelakiej maści ryków, krzyków, wrzasków, riffów i blastów z dobrotliwym pobłażaniem i puszczaniem oka do słuchacza, że każdy wiek ma swoje prawa, młodość musi się wyszaleć i nie każdy dźwięk musi sprawiać ból. Ot taka delikatna zmiana optyki, gdzie w momencie, gdy robi się zbyt ciężko, brutalnie i głośno zamiast dalej brnąć w ten galimatias tytułowa integra dyskretnie ustawia się nieco z boku. Nie oznacza to jednak wycofania i dystansowania się od reprodukowanych wydarzeń, bo zarówno namacalność szarpidrutów, jak i ich rozmieszczenie na scenie są wysokiej próby, lecz zamiast rozbijania każdego dźwięku na atomy akcent zostaje przesunięty na melodykę i warstwę emocjonalną.
No dobrze, dość tego wożenia „rąbanki” elegancką limuzyną. W końcu decydując się na bądź co bądź lampowy wzmacniacz niekoniecznie czynimy to z myślą o katowaniu jego i naszego otoczenia piekielnymi wyziewami. Wystarczy bowiem sięgnąć po orientalny „Ta Ki Dum” Hakana Gurbuza, Yinona Muallema i Ismaila Altunbasa, nieśpieszne bluesy B.B. Kinga („Blues On The Bayou”), czy przeuroczą miniaturkę „Servant: Songs From The Attic” Saleki, by dać się uwieść jego niezwykłej naturalności i zaskakującemu brakowi podbarwień. Z jednej strony próżno szukać tu stereotypowego „lampowego” dopalenia średnicy, przybliżania pierwszego planu, czy też szczodrego ozłacania góry pasma, jednak z drugiej całość cechuje wręcz zjawiskowa swoboda i namacalność źródeł pozornych. Nie ma więc mowy o buduarowym przyciemnieniu, czy też budowaniu klimatu poprzez obniżanie równowagi tonalnej. Jeśli już, to akcentowana jest plastyka i flow a nie drobiazgowość w prezentacji faktur. Choć może nie do końca, gdyż przecież tak perkusjonalia, jak i oud na „Ta Ki Dum” zostały oddane z niezwykłym pietyzmem, więc każde muśnięcie naciągu, czy struny miało swoje określone miejsce i czas. Po prostu Thrax nie przejaskrawia, nie podbija wzorem trybów demonstracyjnych współczesnych TV kontrastu i nie działa na zasadzie polepszaczy – intensyfikatorów smaku, które w pierwszej chwili porażają nasze zmysły, lecz jednocześnie, szczególnie na dłuższą metę, osłabiają ich czułość na bardziej finezyjne doznania.
Co ciekawe Thrax jest szalenie konsekwentny w swej dystyngowanej sygnaturze, więc przepinanie się pomiędzy wejściami liniowymi, cyfrowymi, czy nawet phono niewiele w tej materii zmienia, co jest nad wyraz namacalnym dowodem na to, że jego twórca nie konstruował go na zasadzie spontanicznego składania gotowych na rynku modułów, lecz z premedytacją dążył do określonego celu i co najważniejsze ów cel osiągnął.

Ewidentnie widać, że czas z Thraxem Enyo obszedł się nie tyle łaskawie, co wręcz działał na jego korzyść, gdyż będąca przedmiotem niniejszej recenzji wersja Mk2 znacząco wyprzedza tak pod względem funkcjonalnym, jak i przede wszystkim brzmieniowym swojego protoplastę. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko się z tego faktu cieszyć i jeśli tylko najdzie Państwa ochota na niemalże wszystkomającą integrę, która choć w swych trzewiach lampy posiada, to na klasycznego lampowca nie wygląda, więc niejako z automatu staje się wielce kuszącą propozycją dla wszystkich posiadaczy małoletniej progenitury i mniej, bądź bardziej udomowionego zwierzyńca, to owej pokusie ulec i zamiast niekończącego gonienia króliczka delektować się ulubioną muzyką.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie wiem jak Wy, ale ja za sprawą osobistego poznania świetnych konstrukcji już dawno temu przekonałem się, że Europa Wschodnia od lat znakomicie radzi sobie na światowym rynku audio. Przykładów jest wiele, co dobitnie udowadnia historia zmagań testowych na naszym portalu. I co w tym wszystkim jest bardzo istotne, oferta produktów z tej części naszego kontynentu w kwestii frontu działań jest bardzo szeroka. Jakieś konkrety? Proszę bardzo. Choćby litewski Audiosolutions specjalizujący się w budowie intrygujących kolumn, słowacki NEO High End kroczący drogą zapewniania stabilnego podłoża dla najbardziej wyrafinowanych systemów audio, czy bułgarski Thrax spod znaku – w większości przypadków – opartej o lampy próżniowe elektroniki sprawiły, że temat zapóźnienia naszego regionu w temacie audio jest już historią. A świadczą tym nie tylko obecność na wielkich wystawach, testy w branżowych periodykach, ale chyba najważniejsze, czyli zadowolenie wielu klientów. Tak tak, wielu klientów, którzy z biegiem czasu naturalną koleją rzeczy są bardziej osłuchani i oczekują od producentów jakościowego rozwoju ich oferty. Ci oczywiście nie zasypiają gruszek w popiele i cały czas odświeżają swoje portfolio, czego ciekawym przykładem jest dzisiejszy bohater. Znacie go z naszych łamów, gdyż to wspomniany Thrax ze swoim wzmacniaczem zintegrowanym Enyo. Niestety czas nieubłaganie mija, dlatego według Rumena Artarskiego przyszła pora na pokazanie nowej odsłony rzeczonej integry, która nadal będąc w dystrybucji katowickiego RCM-u obecnie może pochwalić się oznaczeniem Thrax Enyo Mk2.

Jeśli rozprawiamy o rozwoju modelu na poziomie dodania stosownego postfixu, jasnym jest, że w kwestii obudowy mamy do czynienia z wykorzystaniem starego pomysłu. Po pierwsze – nie zdążył na tyle się zestarzeć, aby go modyfikować, a po drugie – przy fajnej aparycji dotychczas posiadający starszą wersję klienci po przesiadce na lepszy dźwięk, nie muszą przyzwyczajać się do nowej szaty. Dlatego w przypadku Enyo Mk2 po raz kolejny mamy do czynienia ze sporej wielkości, bo z uwagi na lampy dość wysoką, wykonaną z aluminium, posadowioną na czterech niskich stopach, wykończoną w czerni obudową. W celach wizualnych centralną część frontu z grubego płata glinu dość ciekawie, bo za sprawą czterech skośnych płaszczyzn lekko wyeksponowano ku przodowi oraz ozdobiono dwoma pionowymi, kontrastującymi z czernią, srebrnymi „szelkami”. Jego centrum wyposażono w wielki wyświetlacz oraz sześć zorientowanych pod nim poziomo przycisków funkcyjnych. Górna, tylna i boczne połacie obudowy w celach wietrzenia grawitacyjnego wydzielających sporo ciepła układów ze szklanymi bańkami mogą pochwalić się solidnymi slotami kratownic. Jeśli chodzi zaś o pakiet przyłączy na tylnym panelu, ten w stosunku do poprzednika li tylko z wyjściami na kolumny dla dwóch rodzajów obciążeń (4,8 Ohm), zestawem wejść liniowych (3 x RCA, 1 x XLR), zaciskiem masy oraz zintegrowanym z włącznikiem głównym, bezpiecznikiem i gniazdem zasilania, został dozbrojony w zestaw wejść cyfrowych (LAN, COAX, EAS/EBU, USB, OPTICAL). Jak można się domyślić, w celach bezproblemowej obsługi podczas codziennego użytkowania całość wyposażenia tytułowego wzmacniacza wieńczy dostarczony w komplecie, zgrabny, bo obsługujący najważniejsze funkcje, pochodzący od Apple’a pilot zdalnego sterowania. Jeśli chodzi o wprowadzone zmiany techniczne w Mk II-ce, z tego co udało nam się dowiedzieć, w telegraficznym skrócie konstruktor poprawił układ wejściowy i sterowanie, resztę zostawiając bez zmian. Co z tego wynikło? Naturalnie po kilka informacji na ten temat zapraszam do kolejnego akapitu.

W odpowiedzi na zadane przed momentem pytanie spieszę donieść, iż ku mojemu bardzo pozytywnemu zaskoczeniu, nowa odsłona wzmacniacza Enyo poszła drogą lepszej rozdzielczości i nadania dźwiękowi większego oddechu. Nadal podstawą prezentacji było solidne nasycenie, dzięki temu energia i zarezerwowana dla lamp elektronowych dobrze rozumiana homogeniczność, jednak do tego wszystkiego doszedł nienachalnie zwiększający wgląd w nagranie pakiet informacji oraz szczypta powietrza w najwyższych rejestrach. To zaś poprawiało poczucie podniesienia namacalności kreowanych pomiędzy kolumnami, rozlokowanych na szerokiej i głębokiej wirtualnej scenie mniej lub bardziej skomplikowanych brzmieniowo wydarzeń. Jednym słowem, w stosunku do poprzednika odbierałem to jako nadanie muzyce niezbędnego do zaproszenia mnie na wielogodzinne odsłuchy oddechu i witalności. Czy to oznacza, że pierwsza odsłona była ułomna? Nic z tych rzeczy. Po prostu spełniała założenia wymagane w momencie pojawienia się na rynku, które teraz zostały nieco skorygowane. Na tyle znamiennie pozytywnie – przypominam, że zmiany opiewały na większą rozdzielczość i oddech, że wykorzystana podczas oceny poprzedniej wersji Enyo muzyka teraz wypadła o niebo lepiej. A lepiej, bo zastosowanie lamp nie determinowało tak mocno ostatecznego sznytu grania wzmacniacza. Owszem, nadal były prawdziwym sonicznym podmiotem tej konstrukcji, jednak już w znacznie mniejszym, o wiele bardziej przyjemnym w odbiorze, bo nienachalnym stopniu. A jeśli tak, to raczej nie dziwne, że słuchana po raz kolejny jazzowa twórczość Bobo Stenson Trio „Contra La Indecisión”, czy sakralna The Purcel Quartet „Memmbra Jesu Nostri”, a także free-jazzowa Kena Vandermarka „Resonance” w kwestii przyjemności końcowego odbioru nabrały innego wymiaru. I nie dlatego, że przestały trącać brylującymi w próżni elektronami, bo te cały czas były odczuwalne. Po prostu zostały wykreowane z większym pietyzmem odnośnie pewnego luzu w wybrzmiewaniu i bez uśredniającego projekcję nadmiernego podsycania środka pasma, co finalnie okazało się być wodą na młyn bardziej wciągającego oddawania się zapisanym w nich emocjom. Czy to podczas sesji jazzowych napawając się podprogową obserwacją świetnie zawieszonych, nawet pojedynczych, trwających w nieskończoność nut, tudzież spotkań w kubaturach kościelnych dając ponieść się rozbrzmiewającym pod sklepieniem klasztoru, z uwielbieniem wyśpiewywanych fraz chwalących „Najwyższego” i jego życie, a nawet przyjmując dawkę generowanych przez free-jazzowego guru bezlitosnych ataków formacji dętych, każdy z tych nurtów dzięki wdrożonym zmianom wzbudzał we mnie znacznie większy pakiet emocji. Dlaczego? Już zdradzam. Owszem, lubię nasycenie, fajną barwę i masę, jednak tylko wówczas, gdy wszystko podane jest w odpowiednich proporcjach. Przysłowiowy „ulepek” na dłuższą metę niestety jest meczący, przez to nie do przyjęcia. I gdy pierwsza odsłona naszego bohatera była mocno krągła i za to być może odbierana jako zbyt zachowawcza, tak obecna, swoją umiejętnością napowietrzenia przekazu i podniesienia poziomu zawartych w nim informacji sprawiła, że śmiało można powiedzieć, iż mamy do czynienia z całkowicie innym, jakże oczekiwanym obecnie przez melomanów światem. Światem zapraszającym nas nie tylko na jedynie miłe dla ucha spędzenie czasu z muzyką, tylko pełnoprawną, bo pozwalającą wejrzeć pomiędzy nuty, a przez to zatracić się w warstwie sonicznej i duchowej (do wyboru), suto zakrapianą niezbędnym dla danego rodzaju twórczości bodźcami ucztę. A co najistotniejsze, repertuar nie ma znaczenia, gdyż konstruktor popracował nad uniwersalnością, a nie ukierunkowaniem brzmienia konstrukcji na jedną modłę.

Mam nadzieję, że powyższy opis jest jasną wytyczną, co przyświecało Rumenowi Artarskiemu podczas powoływania do życia drugiej odsłony niegdyś świetnie odbieranej integry obecnie pod nazwą Enyo Mk2. Chodzi oczywiście o nadanie jej cech dobrze rozumianej uniwersalności. Tak, nadal z posmakiem szklanych baniek, jednak z większą swobodą kreowania świata muzyki. Po co? Przecież to banał. Chodzi o sprostanie naturalnym zmianom oczekiwań potencjalnych nabywców. Jednak co w tym działaniu wydaje się najważniejsze, mocodawca Thrax-a nie przekroczył cienkiej linii dobrego smaku, tylko nadal pozostając w sferze pokazywania piękna muzyki poprzez pryzmat lamp próżniowych, pozwolił nam w nią dokładniej wejrzeć i nieco swobodniej nią się otoczyć. A zapewniam, to nie jest przysłowiową bułką z masłem, tylko empirycznym pokazaniem posiadanej wiedzy na temat budowy tego typu konstrukcji.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: RCM
Producent: Thrax
Cena: 14 660 € (z wbudowanym phonostagem) +3 120 € moduł DAC

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 50W (4Ω / 8Ω)
Wzmocnienie: 32 dB
Zniekształcenia THD: <1%
Impedancja wejściowa: 40kΩ
Impedancja wyjściowa: 1Ω
Odstęp sygnał/szum: 103db
Pasmo przenoszenia: 20-20,000Hz +/- 0.5db
Pobór mocy : 30W;300W max.
Wymiary (S x G x W): 430 x 480 x 190 mm
Waga: 29kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Tsakiridis Super Athena
artykuł opublikowany / article published in Polish

Niespodziewanie wróciło lato, sąsiedzi przypomnieli sobie o klimatyzatorów a fotowoltaika pracuje na najwyższych obrotach. Krótko mówiąc najwyższy czas zająć się odfiltrowaniem wszelkich śmieci z sieci. Pani i Panowie oto majestatyczny kondycjoner Tsakiridis Super Athena, który powinien sobie z ww. zadaniem poradzić wprost śpiewająco.

cdn …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Aurender A200
artykuł opublikowany / article published in Polish

Z zupełnie nam nieznanych powodów dopiero po ponad dekadzie działalności zagościł do nas pierwszy przedstawiciel bądź co bądź popularnych i mających ugruntowaną na rynku pozycję streamer Aurendera. Na początek coś kompletnego i niezobowiązującego zarazem, czyli kompaktowy i wszystkomający A200.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Wizyta w siedzibie Franc Audio Accessories

Opinia 1

W ramach naszych wakacyjnych wojaży po raz kolejny postanowiliśmy zabrać Państwa w wirtualną podróż na północne rubieże naszej mlekiem i miodem (przynajmniej według pasków serwowanych w jedynie słusznej TV informacyjnej) ojczyzny, lecz żeby nie było zbyt monotonnie, czy wręcz monotematycznie, bo ileż można jeździć po sklepach (jest to pytanie retoryczne, więc przedstawicielki płci pięknej nie muszą czuć się w obowiązku udzielenia na nie odpowiedzi), znaczy się salonach, tym razem postanowiliśmy wejść nieco głębiej w temat, sięgnąć do źródła i zamiast kolejnego ogólnodostępnego miejsca pielgrzymek lokalnych audiofilów sprawdzić co w trawie piszczy u jednego z powszechnie znanych i cenionych nie tylko u nas, ale i w szerokim świecie producenta. Całkowicie spontanicznie wpadliśmy bowiem z Jackiem na pomysł nalotu na siedzibę rodzimej, stacjonującej w Elblągu, manufaktury Franc Audio Accessories. I w tym momencie dochodzimy do dylematów natury egzystencjalnej, gdyż przez chwilę zastanawiałem się, czy relacji z owej wyprawy nie zatytułować „Nagły atak spawacza”. Potem jednak przyszło opamiętanie i refleksja, że po pierwsze spiritus movens, czyli Paweł „Franc” Skulimowski -założyciel, właściciel i de facto będący sobie sterem, żeglarzem, okrętem tego jednoosobowego bytu z wykształcenia nie jest spawaczem a spawalnikiem (różnica pozornie niewielka, za to semantycznie dość znacząca), a po drugie, przynajmniej z tego co mi wiadomo, zamiast hip-hop-u gustuje on w zdecydowanie cięższych brzmieniach, czego wyraz raczył był nam zaprezentować na miejscu. Jednak wszystko po kolei.

Zacznijmy zatem od tego, że jak przystało na wyspecjalizowaną w stopkach, podstawkach, platformach i stolikach manufakturę zamiast rozbudowanej linii produkcyjnej i de facto porywania się z motyką na Słońce, Franc swoją działalność oparł na własnej myśli technicznej, przemyślanych projektach i sieci zaufanych lokalnych podwykonawców, dzięki czemu wykorzystując stosunkowo niewielką powierzchnię warsztatową jest w stanie zaskakująco sprawnie realizować nawet opiewające na wiele pozycji zamówienia zmanierowanych odbiorców, w czym przodują jego azjatyccy dystrybutorzy. Dlatego też, skoro mowa, przynajmniej w przypadku platform i stolików, o egzemplarzach wybitnie customizowanych, tak pod względem rozmiarów, jak i szerokiej gamy fornirów i powłok lakierniczych, o ile same nóżki i ustandaryzowane elementy konstrukcyjne nie tylko można, co wręcz należy trzymać w ilościach zapewniających ciągłość produkcji, o tyle resztę wykonuje się pod konkretne zamówienie – dyktando klienta. W tym klientów z „branżowy”, gdyż to właśnie „Francowe” nóżki od lat trafiają do takich „graczy”, jak APL, Engstrom, AudioNec, Stenheim a od niedawna i dla naszych rodzimych Encore 7.  A właśnie, jeśli bowiem chodzi o detale, to blachy i profile do stolików są frezowane z pełnych blach i profili aluminiowych na obrabiarkach CNC, natomiast składowe Wood Block Rack’s produkowane są z grubych profili i pełnych prętów aluminiowych.

I przynajmniej teoretycznie w tym momencie powinniśmy zakończyć naszą mini relację. W końcu udowodniliśmy, że Franc Audio Accesories nie jest bytem zajmującym się li tylko rebrandingiem gotowych produktów przypływających kontenerami z CHRLD, bądź innej dalekowschodniej mekki OEM-u, tylko lokalną, opartą o rodzimych podwykonawców manufakturą. W dodatku manufakturą bazującą w głównej mierze na eksporcie, czyli to nie ona jest adresatem a nadawcą wspomnianych cargo i palet, czego dowody można znaleźć na firmowym FB. Jednak nic z tego mili Państwo, bowiem to dopiero niewinny wstęp do tego, po co tak naprawdę do Elbląga się wypuściliśmy. Nie wierzycie? No to zerknijcie do poniższej galerii …

I? Robi wrażenie? Ano właśnie, bo wbrew stereotypowi, że szewc bez butów chodzi, Franc nie tylko ma gdzie swoje produkty projektować, „budować” i składować, lecz przede wszystkim… nausznie testować we własnym systemie. Zanim jednak przejdę do bardziej wnikliwej wiwisekcji posiadanej przez gospodarza układanki pozwolę sobie na małą dygresję o samym pomieszczeniu odsłuchowym, któremu daleko od przypadkowości. Okazało się bowiem, że podobnie jak i reszta domostwa również i ono zostało gruntownie przemyślane już na etapie projektu i z równą pieczołowitością wybudowane niemalże (bazą był dom dziadków) od zera. I tak ściany, ww. pomieszczenia o powierzchni 35,5 m² ( 4,5 x 7,85 m), z wyjątkiem oddzielającej je od części wypoczynkowej grubej szklanej tafli wykonano z pełnych pustaków, strop i podłogę z pełnego, wylewanego i zbrojonego betonu. Na podłodze dodatkowo ułożono warstwę tłumiącą i wylano kolejne dwie zbrojone płyty betonowe. Ponadto owe płyty zostały tak od siebie odseparowane, aby sprzęt stał na jednej, a słuchacz (i bębny) na drugiej. Zamiast jednak osiąść na laurach Franc zamówił dedykowaną – znaczy się „pomierzoną” pod swoje cztery kąty adaptację akustyczną, w tym pułapki basowe, u Portugalczyków z Artnovion.
Jeśli zaś chodzi o system, to idąc od góry znajdziemy w nim:
– ustawiony na dedykowanej Franc Audio Accessories Alu Platform gramofon Brinkmann Bardo + 12.5 Brinkmann Arm + Brinkmann EMT i phonostage Fein
– dzielone źródło cyfrowe Accustic Arts Reference CD-Transport DriveII / Reference Tube Hybrid D/A-Converter Tube DAC II
– przedwzmacniacz liniowy Boulder 1110
– stereofoniczny wzmacniacz mocy Boulder 1160
– kolumny Stenheim Alumine 5 Special Edition z nóżkami Franc Audio Accessories Ceramic Disc Fat Foot OEM footers for Stenheim speakers
Całość została ustawiona na prototypowym stoliku Franc Audio Accessories AluMaster Reference Series Rack, okablowana przewodami Jorma i Siltech, pod którymi wylądowały Franc Audio Accessories cable stands a za dystrybucję życiodajnego prądu odpowiadała listwa Franc Audio Power wpięta w ścienne gniazdo Furutech FT-SWS(R).

Z kolei tuż za miejscem odsłuchowym ustawiono nader imponujący zestaw perkusyjny, który Franc nie dość, że sukcesywnie rozbudowuje, to jeszcze systematycznie na nim łomocze, czego niewielką, acz wielce porażającą, próbkę raczył był nam zaprezentować. W tym miejscu posłużę się jednak ściągą, gdyż o ile o powyższej układance co nieco mogę powiedzieć, to już o poniższym secie wolę oddać głos jego operatorowi.
1. Perkucja Mapex Saturn-Pro + Remo (naciągi)
2. Werbel Pearl 14″x5″ model Virgil Donati Signature Series
3. werbel DDrum 14″x8″ model Vinnie Paul Signature
4. Hardware – Pearl + DW
5. Talerze – Zildjian
6. Yamaha DTX (część elektroniczna)
7. Pałki – Vic Firth model Steve Gadd (nylon), Ahead model Joey Jordison Signature, Flix Tips

Warto jednak podkreślić, iż obecność perkusji nie jest w tym miejscu przypadkowa, bądź gości li tylko w celu połechtania ego jego posiadacza, lecz stanowi kluczowy element narracji i pryzmat ustawiający optykę dalszych obserwacji. Chodzi bowiem o to, że wiedząc o zamiłowaniu Franca do garów, znaczy się bębnienia a nie gotowania, i mając możliwość nausznej weryfikacji tak jego możliwości, jak i brzmienia ww. zestawu zdecydowanie łatwiej zrozumieć idée fixe jaką kierował się kompletując swój system audio. Podobnie jest z najczęściej puszczaną przez Niego muzyką, wśród której królują brzmienia ciężkie, gęste, brutalne i szybkie, więc szalenie dalekie od stereotypowego audiofilskiego plumkania. Dlatego też właśnie takie cechy reprezentuje nastawiona na atak i bezwzględną kontrolę powyższa iście high-endowa układanka. Jest to przy tym brzmienie diametralnie inne od tego, z jakim dane nam było obcować podczas zeszłotygodniowej wizyty w sopockim Premium Sound. Zamiast bowiem dążenia do upragnionego celu na drodze nazwijmy to obrazowo „środków artystycznego wyrazu i piękna formy” w Elblągu zakosztowaliśmy bezpardonowej i zarazem nagiej prawdy o każdym z odtworzonych albumów. Przy czym definicję nie tylko każdego z instrumentów, co wręcz dźwięków należało rozpatrywać niemalże według iście studyjnych kryteriów, gdyż ich złożoność została poddana zaskakująco skutecznej wiwisekcji i trafnej analizie. Nie dziwił przy tym fakt, że szczególnymi względami cieszyły się partie perkusji, gdzie umiejętność oddania natychmiastowości i energii każdego z uderzeń czy to pałki, czy stopy początkowo wydawała się wręcz zbyt realistyczna. A gdy weźmiemy pod uwagę, że również samo pomieszczenie odsłuchowe spełniało powyższe kryteria i wiadomym regułom, w tym eliminacji zbyt długiego pogłosu, czy wzbudzania basu, zostało podporządkowane, obraz całości wydaje się kompletny.
Żeby jednak nie było tak surowo i „studyjnie” Franc pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa i w ramach ocieplania/przełamania monochromatycznego entourage’u użył niewinnego akcentu nawiązującego do jego kolejnego hobby, pomiędzy kolumnami a stolikiem ustawiając na podłodze intrygującą kolekcje z popiersiami bohaterów uniwersum Marvela, czyli patrząc od lewej Deadpoola, Venoma, Hulka i Wolverine’a.

I to by było na tyle. Serdecznie dziękując Gospodarzowi za gościnę mamy cichą nadzieję, że udało nam się choćby w niewielkim stopniu uchwycić klimat i atmosferę w jakiej rodzą się pomysły na jego akcesoria i „meble” antywibracyjne. Albowiem zarówno warsztat, jak i sala prób/pokój odsłuchowy są bowiem miejscem, gdzie twarde inżynierskie podejście do projektowania miesza się z miłością do muzyki i to nie tylko w formie biernego „nasłuchu”, lecz również aktywnego jej odgrywania, co pozwala niemalże na bieżąco weryfikować każdy z pomysłów. Czyli nausznie sprawdzać, czy to, co spina się na „desce kreślarskiej” ma rację bytu w wysokiej próby audiofilskim systemie odniesienia. Mamy więc do czynienia z niemalże klinicznym przypadkiem wsiąknięcia w temat począwszy od grania, poprzez słuchanie, na własnoręcznej kreacji akcesoriów i mebli owe doznania intensyfikujących skończywszy. Śmiem twierdzić, że trudno o lepszą rekomendację.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Jeśli lubicie nasze wakacyjne przerywniki sesji testowych, zapewniam że dzisiejsza przygoda będzie nieco inna niż ostatnie. Ale spokojnie. Inna nie z powodu odejścia od będącego naszym oczkiem w głowie tematu audio, tylko z uwagi na dotychczas bardzo rzadko publikowane wizyty u producentów „zabawek” stanowiących sens naszego hobby. Z tego co pamiętam, jakiś czas temu udało nam się zaliczyć epizod u podwarszawskiego konstruktora i producenta kolumn Zeta Zero. Produkty wizualnie i sonicznie dość wyczynowe, przez co bardzo mocno polaryzujące nasze środowisko, dzięki czemu relacja z tego jakże ciekawego wypadu – bohater ma w swoim portfolio również zrealizowane we własnym studio produkcje płytowe – cieszyła sią wśród Was sporym zainteresowaniem. A jeśli Wy i naturalnie my mieliśmy z tego fun, nie było innej możliwości, tylko zaplanować kolejną tego typu wyprawę. Kogo tym razem odwiedziliśmy? Znacie, znacie, gdyż nasz bohater po sukcesie na rodzimym rynku, od dobrych kilku lat z powodzeniem bryluje w szerokim świecie. Kto to konkretnie i co ma w ofercie? Otóż z wielką przyjemnością zapraszam wszystkich na kilka akapitów pokazujących, że co jak co, ale pomagające zrozumieć o co w naszej zabawie chodzi przygotowanie do konstruowania akcesoriów antywibracyjnych, będący naszym dzisiejszym gospodarzem Franc Audio Accessories ma jak niewiele tego typu podmiotów. Zbyt odważne twierdzenie? Spokojnie. Zapoznajcie się najpierw z poniższym tekstem, a dopiero potem spalcie mnie na stosie.

Już początek sesji zdjęciowej znakomicie udowadnia, że każdy mający się pojawić w ofercie produkt nie tylko jest skrupulatnie przemyślany technicznie, ale również „dogłębnie” przetestowany pod kątem finalnego działania w wyszukanym systemie. Jaki jest powód wzięcia w cudzysłów słowa „dogłębnie”? Bardzo istotny, gdyż mający skierować Waszą uwagę na pozwalające usłyszeć najdrobniejszy, czasem będący kwestią decyzyjną niuans, jego wyrafinowanie. Franc Audio Accessories nie wymyśla czegoś na przysłowiową pałę i potem ubiera w ładne szaty, tylko wiedząc co chce uzyskać, po wykonaniu prototypu w oparciu o empiryczną wiedzę dotyczącą muzyki – o tym za moment – oraz stacjonującą u niego elektronikę sprawdza, czy to co miał w głowie, przekłada się na końcowy wynik soniczny. A trzeba zaznaczyć, iż posiada nie byle jaki set, bowiem jego składowe bezdyskusyjnie zaliczają się do segmentu High End, w skład której bez wdawania się w konkretne modele wchodzą tacy producenci jak: dzielone źródło od niemieckiego Accoustic Arts, również dzielone wzmocnienie amerykańskiego Bouldera, gramofon zza naszej zachodniej granicy z portfolio Brinkmann Audio oraz szwajcarskie kolumny Stenheim. Przyznacie, że powyższa lista światowego mainstreamu konstrukcji audio bez dwóch zdań pozwala na drobiazgową weryfikację swoich wizji. Czy to takie istotne? Otóż uwierzcie mi, że chcąc być wiarygodnym dla ludzi zaangażowanych w maksymalizację jakości grania posiadanego zestawu jak najbardziej. Z autopsji wiem, iż często w finalnym rozrachunku za i przeciw liczy się właśnie drobny, często słyszalny tylko na wyrafinowanych konfiguracjach niuans. Dlatego przygotowanie tak zwanego „parku maszynowego” jest niezmiernie ważne. I jak próbuję udowodnić, nie chodzi tylko o urządzenia do obróbki i wykonania danego produktu, ale również sprzęt pozwalający na sprawdzenie go w dedykowanym środowisku. Środowisku, którego po pierwsze – nasz bohater z pewnością nie ma się czego wstydzić, a po drugie – dzięki niemu daje nam pewność, że nic nie jest dziełem przypadku, tylko wynikiem pełnego procesu od projektu, przez wykonanie, po końcową weryfikację działania.

Tak wygląda temat technikaliów. A o co chodziło mi ze wspomnianą wiedzą empiryczną na temat muzyki? To zdradza końcowa seria moich zdjęć. Otóż nasz gospodarz to rasowy perkusista. Kiedyś grał czynnie, teraz niestety tylko w wolnym czasie – dla rozluźnienia skołatanych życiem nerwów. Co prawda bawił się w ciężką odmianę muzyki, jednak bez względu na wszystko dającą jasny pogląd na poprawność lub nie działania danego modelu stopki, platformy tudzież stolika antywibracyjnego. Banał? Dla malkontentów być może, jednak dla szczęśliwych użytkowników oferty spod znaku Franc-a – choćby dla mnie – z pewnością nie.

Zbliżając się ku końcowi tej relacji na pewno interesuje Was estetyka grania zestawu będącego palcem Bożym dla wszelkich projektów. Przyznam, że gdy wszedłem do dedykowanego, niezbyt dużego, ale świetnie zaadaptowanego akustycznie pokoju nurtowało mnie to bardzo. Otóż dysponując wiedzą na temat występów gospodarza w zespołach z ciężką muzą, pewnie nikogo nie zdziwi fakt strojenia finalnego brzmienia pod tego typu kawałki. Była energia, twarde i szybkie uderzenie, ale co najważniejsze, bez względu na poziom głośności wszystko pod pełną kontrolą. Dźwiękowy atak, natychmiastowe wygaszanie agresji i za moment ponowne wyżywanie się rockowych kapel nie pozostawiało złudzeń, że to co ja lubię słuchać jako odskocznię, czyli wszelkiego rodzaju szaleństwo spod znaku różnorodnego rodzaju metalu od doom, po thrasch, właściciel lubi konsumować na co dzień. Jednak w odróżnieniu ode mnie zjawiskowy wynik soniczny udało mu się uzyskać w znacznie trudniejszym do ogarnięcia, bo mniejszym, przez to stwarzającym problemy choćby z basem, niezbyt wysokim pokoju, co tyko potwierdza fakt jego wiedzy co z czym połączyć i jak odseparować od niestabilnego podłoża, aby nawet najbrutalniejsza muzyka zabrzmiała w sposób zapamiętany z niegdysiejszego koncertowania na scenie z innymi muzykami. Paweł za ten wynik z mojej strony szacun.

I tym optymistycznym akcentem zakończę tę opowieść. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie z uwagi na wizytę, ale również dla Was z racji pokazania kompetencji konstruktora bardzo ciekawą. Chciałoby się mieć nadzieję, że udokumentowane w powyższym tekście, iście profesjonalne zaplecze techniczne, to standard u każdego producenta. Niestety tego w stu procentach powiedzieć nie mogę. Jednak jedno jest pewne. Tak niegdyś odwiedzany przez nas przybytek spod znaku Zeta Zera, jak i dzisiaj prezentowany Franc Audio Accessories nie tylko wiedzą, jakie zadania ich konstrukcje powinny spełniać, ale również mają techniczne kompetencje i wiedzę, by to osiągnąć.

Jacek Pazio