Monthly Archives: maj 2024


  1. Soundrebels.com
  2. >

Børresen X2
artykuł opublikowany / article published in Polish

Choć unboxingową sesję niemalże w całości zawłaszczyły na własne potrzeby filigranowe Børreseny X2, to lada moment podzielimy się wrażeniami z odsłuchu kompletnego systemu Audio Group Denmark.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

ZenSati Zorro Digital

No cóż, mimo ambitnych planów dalszej penetracji bogatego portfolio duńskiej marki ZenSati, dzisiejszym testem tak naprawdę kończymy pełny przegląd jednej z jej podstawowych linii. Jakiej? To naturalnie zdradza nasza wyszukiwarka oraz tytuł. Jednak jeśli ktoś nie kojarzy i nie lubi bawić się w przysłowiowego poszukiwacza zaginionej arki, przypomnę, iż przez ostatnie kilka miesięcy mieliśmy fajną zabawę związaną z poznawaniem wartości sonicznych serii Zorro. Na tle światowej konkurencji niepozornej w kontakcie organoleptycznym, ale jakże czarującej w wartościach brzmieniowych. Czarującej, bowiem jej nadrzędnym celem zaistnienia w danym systemie był zastrzyk muzykalności. Na tyle bezpieczny, że jestem w stanie podnieć tezę, że konia z rzędem temu, kto śmiałby twierdzić inaczej. Odważne? Być może. Problem jednak w tym, że poparte kilkoma identycznie wypadającymi w kwestii brzmienia dogłębnymi testami. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi fakt mojej rozterki spowodowanej dzisiejszym starciem z ostatnimi Mohikaninami wspomnianej linii produktowej z sekcji cyfrowej, czyli dostarczonymi przez warszawskiego dystrybutora Audiotite kabli ZenSati Zorro BNC, RCA (Coax) i AES/EBU.

Niestety akapit o budowie z racji ochrony swojego know how będzie bardzo zwięzły. Otóż w każdym przypadku mamy do czynienia z kombinacją plecionki taśm z posrebrzanej miedzi. Ekran każdego kabla bazuje na metalowej plecionce. W roli dielektryka występują rurki powietrzne. Wtyki są firmowymi rozwiązaniami producenta, w których w korpusy ZenSati w zależności od kabla zaaplikowano swoje rodowane lub miedziane tudzież pochodzące od japońskiego Furutecha wsady. Finalnie każdy z nich otulono w dwie warstwy elastycznego nylonu. Zaś średnica każdego z kabli determinowana jest ilością przebiegów skręconych ze sobą taśm. Tak prezentujące się konstrukcje w drogę do klienta pakowane są w estetyczne miękkie pokrowce.

Gdy dotarliśmy do części opisowej procesu testowego, kilka słów wprowadzenia. Otóż jestem wręcz pewien, że na twarzach wielu z Was po przeczytaniu listy opiniowanych kabli w najlepszym przypadku jeśli nie lekceważący uśmiech, to co najmniej pojawił się grymas lekkiego niedowierzania. Chodzi oczywiście o próbę oceny wpływu na dźwięk okablowania dla zewnętrznych zegarów – z ingerencją łączówki transportu z przetwornikiem wszyscy zdążyli się już oswoić. Większość zachodzi w głowę, jak coś tak odległego od formowania dźwięku, jak kabel zapewniający idealne zgranie nadajnika z odbiornikiem prozaicznych zer i jedynek może mieć jakiekolwiek znaczenie. Powiem szczerze, kiedyś myślałem podobnie, aż sam stanąłem przed wyborem tego rodzaju akcesoriów i nagle okazało się, że nawet kabel zegarowy ma swoje trzy grosze w finalnym wyniku sonicznym całego konglomeratu audio. Łatwo nie było, jednak aby pokazać punkt odniesienia, jestem zobligowany wspomnieć, iż padło na flagowe kable amerykańskiej marki Shunyata Research Omega Clock. To ważne, bowiem zostały u mnie z bardzo prozaicznego powodu, jakim było transparentne, szybkie, dobrze zbalansowane w domenie wagi dźwięku granie. Jak zatem na ich tle, oraz tle mojej dyżurnej łączówki Hijiri HDG-X Milion wypadły tytułowe produkty serii Zorro?
Naturalnie poszły drogą wyznaczoną przez inne konstrukcje tej linii produktowej. To natomiast oznacza dobry drive muzyki, jej energię, mocny bas, ciekawie doprawiony pakietem esencji środek pasma oraz odpowiednio, czyli spójnie z resztą zakresów doświetloną górę. W pierwszym momencie słychać było, że wszystkiego jest jakby mniej, jednak po zrozumieniu celu nadrzędnego powstania tego modelu ZenSati wszytko było jasne. To po prostu nieco inne, nastawione na zwiększenie pulsu i nasycenia dźwięku pokazanie tego samego materiału, a nie bolesna degradacja jego jakości. Oczywiście w wartościach bezwzględnych z naturalnych przyczyn zajmowania pozycji na początku oferty akcenty wyrafinowania były na wyczuwalnie mniejszym poziomie, ale zapewniam, to w ogóle nie miało znaczenia. A powodem była ogólna radość prezentacji każdego rodzaju muzyki. Radość podsycana dobrym utrzymaniem motoryki podania materiału. Było krągło, jednak z odpowiednią kontrolą i wyraziście, ale bez wychodzenia wysokich tonów przed szereg, co finalnie dawało poczucie nieposkromionej chęci pokazania słuchaczowi dobrze doprawionego spektaklu muzycznego już na poziomie linii produktowej z poziomu must have.
Poziomie, który pokazywał swoje prawdziwe „ja” nawet podczas obcowania z tworami elektronicznymi, gdzie królowały przestery, modulacje i inne tego typu bliżej nieokreślone, ale będące clou tego rodzaju nurtu muzycznego przebiegi nutowe. W tej roli wystąpiła formacja The Acid z albumem „Liminal”. Dzięki wspominanemu przed momentem sznytowi podkręcania kontrolowanej energii przekazu wszelkie pomruki były nie tylko bardziej wyraziste w kwestii masowania trzewi, ale cały czas zachowywały dobry dystans od efektu nudnego uśredniania poszczególnych impulsów w jedną bliżej nieokreślona pulpę. Było mocno i esencjonalnie, jednak cały czas w pełni czytelnie. Dlatego bez problemu po sporym czasie przerwy zaliczyłem tę przecież daleką od moich preferencji płytę do początku do końca.
Z równie ciekawym w odbiorze feedbackiem wypadła muzyka jazzowa rodzimej produkcji spod znaku Krzysztofa Herdzina „Belcanto Semplice”. To w większości utworów spokojne granie. Przez testowo skonfigurowany system pełne nie tylko soczystej i przy okazji dobrze pulsującej wirtuozerii oraz dźwięczności, ale także w dobrym tego słowa znaczeniu piorunującej dosadności. Tak tak, dosadności, bowiem kilka razy na płycie lekko z zaskoczenia pojawiają się sejsmiczne pomruki. Na tyle zaistniałe znienacka i do tego odpowiednio skonfigurowane od strony krawędzi dźwięku i jego ataku, że przy zdobytej przez kilka ostatnich starć pewności dobrego występu tej płyty przy użyciu tytułowego okablowania Zorro, właśnie one z całej grupy artystów najbardziej punktowały kolejny pozytywny poziom odbioru naszych bohaterów. To trzecie podejście testowe do tego segmentu kabli, a odbiór wręcz bliźniaczy. I bez znaczenia, że raz bawiłem się zestawem analogowym a innym razem cyfrowym typu USB i Lan, w każdym przypadku projekcja wirtualnej sceny opierała się na tych samym założeniu, czyli dobrze kontrolowana i odpowiednio uformowana w kwestii informacyjności energia.

Dobrze, dotarliśmy do puenty nie tylko tego testu, ale całej serii spotkań z tą linią produktów. Co mogę o niej powiedzieć? Szczerze? Nuda. Oczywiście to tendencyjnie przewrotna ocena, gdyż życzę takiej nudy każdemu konstruktorowi, w której każda, powtarzam, każda konstrukcja, tak jak w tym przypadku Zorro oferuje te same fajne cechy. Jakie? Przecież opisałem je nie tylko dziś, ale w kilku innych testach. Chodzi oczywiście o zdroworozsądkowe pokazanie muzykalności słuchanej muzyki. To zawsze jest pełna esencji i dobrego timingu prezentacja, przy której nie ma możliwości się nudzić. A to przecież dopiero początek oferty tej marki. Komu zatem poleciłbym naszych bohaterów? Wiem, że to banał, ale z racji dobrego radzenia sobie w moim bardzo wymagającym systemie bez problemu wszystkim. Co się z tego wykluje, pokaże każda osobista konfrontacja. Jednak jedno jest pewne, to będzie bardzo przyjemnie spędzony czas.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Aud io Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny
ZenSati Zorro Digital (BNC, RCA, AES/EBU): 9 590 PLN / 0,5m; 10 690 PLN / 1m; 11 790 PLN / 1,5m

  1. Soundrebels.com
  2. >

Allnic Audio T-2000 25th Anniversary

Opinia 1

Jedni robią porządki na Wielkanoc, drudzy na Gwiazdkę a jeszcze innych do ogarnięcia artystycznego nieładu motywuje nadchodząca wizyta … Teściowej. Generalnie powód odgruzowania jest mało istotny. Grunt, żeby przeprowadzać je na tyle regularnie, by nie doprowadzić do stadium „przewróciło się, niech leży”, czyli momentu akceptacji otaczającego nas chaosu. Jak się jednak okazuje również nadmierna skrupulatność, szczególnie połączona z pewnymi przejawami pracoholizmu potrafi spłatać psikusa niepostrzeżenie usuwając z pola widzenia pewne, wydawać by się mogło oczywiste i znajdujące się dosłownie na wyciągnięcie ręki elementy. I tak też właśnie było w przypadku naszego dzisiejszego gościa, który delikatnie rzecz ujmując zawitał do nas … czas jakiś temu i tak sobie leżakował. Dystrybutor nie cisnął, my standardowo nie narzekaliśmy na brak zajęć mniej, bądź bardziej systematycznie puszczając w świat kolejne przejawy radosnej twórczości starając się w miarę skromnych możliwości różnicować tematykę publikacji. I pewnie taki stan rzeczy trwałby sobie w najlepsze, gdyby w ramach niezobowiązującej kuracji odchudzającej jednego z dysków znanej w branży IT pod pojęciem back-upu nie wpadł mi w oko folder z nader intrygującą a zarazem nieprzetworzoną na zjadliwą i ogólnodostępną formę zawartością, czyli zdjęciami … jubileuszowej edycji pewnego, południowokoreańskiego „lampiszona”, czyli będącego bohaterem niniejszej, nieco archeologicznej epistoły Allnic Audio T-2000 25th Anniversary.

Już podczas sesji unboxingowej Allnic dał naszym kręgosłupom jasno do zrozumienia, że pomimo dość akceptowalnych gabarytów a dzięki wielce pomocnym uchwytom bocznym i tylnym niezaprzeczalnej poręczności chodzi w wadze ciężkiej i lepiej brać to pod uwagę przy próbie usadowienia go na nazbyt wiotkich i ażurowych stolikach (vide Quadraspire). W końcu 40 i to w dodatku dość nierównomiernie rozłożonych kilogramów szczotkowanego aluminium i szkła to nie w kij dmuchał, tym bardziej, że podczas pracy ilość wydzielanego przez niego, Allnica znaczy się, ciepła też musi jakoś się „rozejść” niekoniecznie „grillując” zbyt nisko usytuowaną nad nim półkę. Ot klasyczny lampowiec, który lepiej ustawić na honorowym miejscu i cieszyć nie tylko uszy, ale i oczy, niejako przy okazji zapewniając nader skuteczne ogrzewanie pomieszczenia odsłuchowego. Ot taki audiofilski odpowiednik zyskujących na popularności „bezdymnych” kominków. Przechodząc do konkretów wypadałoby jednak wspomnieć, iż T-2000 na swym masywnym, wykonanym z centymetrowego płata szczotkowanego aluminium froncie mieści zlokalizowany po lewej stronie przełącznik trybu pracy (trioda/pentoda) umożliwiający jego wybór „w locie”, centralnie umieszczoną gałkę regulacji głośności a po prawej obrotowy selektor źródeł w towarzystwie kolumny pięciu diod informującym o aktywnym wejściu. Włącznik główny przeniesiono na prawą ścianę boczną, co warto wziąć pod uwagę planując docelową lokalizację wzmacniacza.
Nie da się również nie zauważyć, iż tytułowa integra zamiast typowej i zazwyczaj niezbyt urodziwej klatki chroniącej lampy została dopieszczona zdecydowanie bardziej estetycznymi szklanymi tulejami dedykowanymi każdej z lamp z osobna. W rezultacie „szklarnia” ma wymaganą ochronę a jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, by ją w trakcie pracy, bądź też spoczynku podziwiać. I tak, zgodnie z logiką i topologią wewnętrzną flanki obsadzone są przez pary charakterystycznych – jajopodobnych i zarazem jednych z moich ulubionych lamp mocy, czyli KT150 a z kolei centrum to już skupisko parki 6AK6 i kwadry E282F. Jako przyjemny akcent dekoracyjno – funkcjonalny można uznać dwa wychyłowe wskaźniki prądu podkładu lamp mocy. Drugą, a raczej trzecią linię we władanie oddano prostopadłościennym puszkom traf. Ściana tylna również nie rozczarowuje – po lewej umieszczono przedzielone hebelkowym selektorem impedancji pojedyncze terminale głośnikowe, w centrum zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC a następnie wyjścia z sekcji przedwzmaczniacza, cztery pary wejść RCA i co niezwykle miłe parę XLR-ów. Na wyposażeniu znajduje się również dopasowany solidnością i materiałem z jakiego go wykonano do jednostki głównej poręczny pilot zdalnego sterowania.
Jeśli chodzi o nieco mniej oczywiste, aniżeli pyszniącą się na tafli górnej szklarnię, technikalia, to T-2000 może pochwalić się autorską, 41-krokową i zdalnie sterowaną drabinka rezystorową o srebrnych wtykach, oraz transformatorami wyjściowymi „Full Engagement” z 4 niezależnymi, zawsze podłączonymi uzwojeniami wtórnymi, co nie prowadzi do utraty przez nie sprawności niezależnie od wybranego obciążenia (4-16Ω).

Pomijając kwestie natury estetycznej, znaczy się designu, przejdźmy do części poświęconej walorom sonicznym naszego bohatera, bo te co najmniej dorównują projektowi plastycznemu Allnic-a. Mamy bowiem do czynienia z niezwykle energetycznym a zarazem muzykalnym i rozdzielczym przekazem niepozwalającym na spokojne usiedzenie w miejscu przy większości repertuaru o nawet śladowym drajwie i szczątkowej sekcji rytmicznej. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy azjatyckiej integrze przyjdzie wzmacniać zachęcające do ekstatycznych pląsów na parkiecie i obfitujące w syntetyczne basiszcze „TRANSLATION” Black Eyed Peas, epicko brutalne „Modern Primitive” Septicflesh, czy też pomimo mnogości nieoczywistych linii melodycznych zmysłowo swingujący „Because You Loved Me” Ranee Lee, gdyż każdorazowo pulsujący rytm będzie tym, na czym budowana będzie narracja. Oczywiście pod względem kontroli najniższych składowych, czy też precyzji ich definiowania Allnic ustępować będzie 300W tranzystorom, jednak proszę mi wierzyć, że bez bezpośredniego porównania efekt lekkiego pogrubienia, czy też minimalnego luzu nie powinien sprawiać nawet najmniejszych problemów. Nie powinien, o ile tylko ktoś posiadać będzie poprawnie skonfigurowaną i przemyślaną resztę systemu, gdyż z nazbyt obfitymi i mającymi tendencję do misiowatej ospałości kolumnami efekt może być nie do końca satysfakcjonujący. Szczególnie, gdy nieopatrznie wpadnie nam w ucho tryb triodowy, który co prawda świetnie sprawdza się w niewielkiej kameralistyce i zmysłowych plumkaniach w stylu „Give Me That Slow Knowing Smile” Lisy Ekdahl i „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni, bo nawet z szeleszczącej szansonistki potrafi zrobić niemalże wampa, jednak przy większym aparacie wykonawczym i ostrzejszych klimatach warto albo zastanowić się nad jakimiś wysokoskutecznymi zestawami głośnikowymi, bądź przełączyć się na zdecydowanie wydajniejszy, 100W tryb pentodowy. Niemniej jednak, trudno uznać T-2000 za jakiegoś słabeusza, bo z powodzeniem, o ile tylko nie próbowałem uzyskiwać zbliżonych do koncertowych poziomów głośności, był w stanie wysterować niezbyt łaskawe dla mających problemy z wydajnością prądowa i rzeczywistą mocą partnerów Dynaudio Contour 30. Dlatego też śmiem twierdzić iż jego lampowość stanowić będzie w lwiej części przypadków raczej zaletę aniżeli jakiekolwiek ograniczenie pod względem kompatybilności. A właśnie, kompatybilność, czyli de facto uniwersalność, to druga natura naszego gościa, bo wbrew stereotypom związanym z wykorzystywaną przez niego technologią – miłego uszom wiernych akolitom lamp przesycenia i przegrzania przekazu, tym razem mamy do czynienia z niezwykle zdroworozsądkowym obiektywizmem i raczej operowaniem w okolicach naturalności oraz transparentności niżeli siłowego zaznaczania własnej obecności w torze i odciskania „lampowego” piętna. Niby na upartego da się mu przypisać pewna eteryczność góry, jednak nie oznacza to jej wycofania, czy też anemiczności a jedynie pochodną niezwykłej czystości i wyrafinowania. Podobnie jest ze środkiem pasma, gdzie króluje namacalność i realizm a nie rozmemłana i rozgorączkowana pluszowość i niemalże mdląca słodycz.

Komu zatem mógłbym polecić Allnic Audio T-2000 25th Anniversary? Tak na dobrą sprawę wszystkim, z wyjątkiem ortodoksyjnych akolitów laboratoryjnej sterylności, prosektoryjnego chłodu i posiadaczy elektrostatów, z którymi tytułowa integra raczej nie znajdzie płaszczyzny porozumienia. Wszyscy pozostali, którzy chcą zasmakować w lampowych specjałach a jednocześnie niespecjalnie czują potrzebę wywracania posiadanego systemu do góry nogami i stawiania go na głowie śmiało mogą brać go na testy.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact; Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Tytułowa azjatycka marka Allnic Audio mimo, że jak pokazują fotografie, bazuje na ostatnio bardzo modnych lampach KT150, nie jest jakimś nowo powstałym jednostrzałowym bytem, tylko od lat mającym spore doświadczenie na rynku oraz rozbudowane portfolio podmiotem gospodarczym. Jednak z racji braku większego zaangażowania w promocję na rodzimym podwórku, mimo sporej wiedzy na temat oferty polskich dystrybutorów w kwestii brzmienia konstrukcji spod tego znaku towarowego dla nas jest całkowicie białą kartą. Na tyle znamienną w skutkach, że podczas rozmowy o potencjalnym teście czegoś z jej oferty pierwsze skojarzenia na bazie fonetycznego brzmienia nazwy kierowały moje zmysły w stronę znanego od lat producenta głośników. Jak się finalnie okazało, to prężny producent sekcji ogólnie pojętej elektroniki na bazie lamp próżniowych. Elektroniki, z szerokiego zaplecza której po ustaleniach z gliwickim dystrybutorem 4HiFI na testy do naszej redakcji trafił jubileuszowy wzmacniacz zintegrowany Allnic AudoT-2000 25th Anniversary.

W przypadku rzeczonej integry ewidentnie widać, iż mamy do czynienia z solidnym kawałkiem lampowego pieca. To słusznej wielkości, ważąca 40 kg wariacja na temat platformy nośnej dla zorientowanej na jej górnej połaci plejady stacjonujących w szklanych walcach lamp elektronowych – przednia część i skrytych w prostopadłościennych kubkach transformatorów. Fajnymi akcentami obudowy jest lekko podcięty w środkowej części, wykonany z grubego płata aluminium front, zorientowane w centrum górnej powierzchni obudowy, skryte pomiędzy lampami mierniki monitorujące prąd lamp mocy oraz płynnie wyprowadzone z pionowej płaszczyzny bocznych sztab aluminium ku górze i w stronę tylnej ścianki uchwytów do logistyki tego przecież ciężkiego wzmacniacza. Jeśli chodzi o wyposażenie awersu, w jego centrum dostajemy do dyspozycji wielką gałkę wzmocnienia, na lewej flance przycisk specyfikacji pracy urządzenia Trioda/Pentoda, zaś na prawej nieco mniejsze od Volume pokrętło wyboru wejść liniowych. Co do oferty przyłączeniowej na tylnym panelu, jak na wzmacniacz lampowy ciekawostką jest zestaw wejść w standardzie RCA i rzadko spotykanego jednego XLR, jednej przelotki RCA Pre Out, gniazda zasilania oraz dwóch par zacisków kolumnowych jako odczepy dla 4 oraz 8 Ohm. Nieco dziwnym, bo łamiącym wizualny spokój, jednak z drugiej strony bardzo ergonomicznym zabiegiem jest usytuowanie ma prawym boku tuż przy froncie inicjującego pracę urządzenia głównego włącznika. Naturalnie w zestawie znajdziemy również przyjemny w obsłudze, nieprzeładowany wizualnie zbędnymi przyciskami funkcyjnymi, lekkim podcięciem nawiązującego aparycją do podcięcia frontu samego wzmacniacza pilot zdanego sterowania. Kończąc ten akapit pakietem informacji o technikaliach najistotniejszymi i wartymi wspomnienia są: oddawana w trybie pentody dzięki zastosowaniu lamp KT150 moc na poziomie 100W oraz przełączanie trybów Trioda/Pentoda w tak zwanym locie. Resztę interesujących Was danych zwyczajowo znajdziecie w tabelce pod dzisiejszym testem.

Jakie są tak zwane znaki szczególne brzmienia tej konstrukcji? Zapewniam, że zaskakująco ciekawe, bowiem gdy w domenie zerojednkowej urządzenia lampowe dzielimy na aż kapiące magią szklanych baniek i swą bezkompromisowością podania krawędzi udające tranzystory, nasz bohater zdaje się łączyć obie te cechy. To oznacza, że jest mocny w dole, naturalnie jako pokłosie użycia zamkniętych w próżni wolnych elektronów esencjonalny w środku, ale również ciekawie dźwięczny w górnych rejestrach. Co dokładnie mam na myśli? Otóż dostajemy zaskakująco mocną oraz mimo lekkich krągłości krawędzi nieźle kontrolowaną podstawę basową, pokazujące namacalne źródła pozorne centrum pasma i iskrzące czymś na kształt połączenia srebra i złota, lekko i ze swobodą kreowane najwyższe rejestry. Czyli mówimy o dobrze rozumianym lampowym, jednak dalekim od przekroczenia dobrego smaku świecie muzyki. Pełnym fajnych krągłości, ale również potrafiącym basem przyprawić słuchacza o lekki bezdech i zawieszającym w nieskończoność najdrobniejszą soniczną iskierkę. Tłumacząc z polskiego na nasze, jak w dobrze skonstruowanym lampiaku muzyka brzmi zarazem mocno, czarująco i dźwięcznie. A co z budowaniem realiów wirtualnej sceny? Oczywiście jej formuła zagospodarowania przestrzeni między kolumnami w kwestii szerokości i głębokości jest bardzo dobra, jednak od pierwszych chwil nastawiona na lekkie przybliżanie muzyki w stronę słuchacza. Skądinąd przez wielu bardzo lubiane przybliżanie, jednak w wartościach bezwzględnych będące swoistym sznytem grania konstrukcji.
Ów sznyt świetnie wypadał choćby na płycie Cassandy Wilson „Blue Light ’Til Dawn”. To w znakomitej większości materiał pokazujący warsztat wokalny artystki, którego niekwestionowaną jakość dodatkowo podkreślało tendencyjne przybliżenie artystki w moim kierunku, jakby śpiewała tylko dla mnie. Jednak uspokajam potencjalnych malkontentów, nie siadała mi na przysłowiowych kolanach, tylko robiła krok w moją stronę, dzięki czemu jej występ stawał się bardziej namacalny – bez względu na fakt dwuznaczności tego określenia w opisanej sytuacji. A to nie koniec fajnych doznań, gdyż jej materiał zawsze jest dopieszczony realizacyjnie i dzięki odpowiedniemu podaniu instrumentów brylujących w dolnym i górnym zakresie, każdy motyw zmiany tempa i energii uderzenia pełną blasku muzyką był znakomicie zaprezentowany. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że całość wypadała bardzo muzykalnie i czarująco, przy dobrym konsensusie ilości muzyki w muzyce. Co ciekawe, taką i tak już bardzo gorącą emocjonalnie prezentację dało się dodatkowo lekko podkręcić, bowiem swoje spostrzeżenia opisuję z testu bazującego na trybie pentodowym. A jak wiadomo, trioda zawsze oferuje pakiet barwowej nonszalancji, co z dużą dozą prawdopodobieństwa wielu z potencjalnych nabywców z premedytacją, ale bez większych szkód dla muzyki wykorzysta.
Nie gorzej, choć mniej agresywnie niż znam ją na co dzień, zabrzmiała muzyka spod znaku Rammsteina „Zeit”. Owszem, powinna być obfita w niskie pomruki, pełna energii wokalu frontmena i wyrazista w najwyższym pasmie, jednak gdy ostatnie dwa aspekty pokazały się z bardzo dobrej strony, bas choć jak na lampę był i tak nieźle kontrolowany, czasem potrafił zabrzmieć zbyt obficie. Nazbyt krągło, przez co tracił na dosadności uderzenia mocnym zwartym dźwiękiem. Ale jak wspomniałem, to było jedynie lekkie odejście od wzorca, a nie męczący problem, dlatego po stosunkowo szybkiej akomodacji z zastaną sytuacją – czyli przestawieniu się z ostrego cięcia każdej nuty przez mój wzmacniacz na lekkie, na szczęście w finalnym odbiorze bez problemu akceptowalne złagodzenie tego aspektu przez tytułowy piecyk, przypomniałem sobie ten materiał z odbiorem równie dobrym jak z prywatnego zestawienia.

Mam nadzieję, iż wynik powyższego opisu jasno daje do zrozumienia, że będący bohaterem spotkania wzmacniacz lampowy ze swoimi zaletami plasuje się w stawce uniwersalnych konstrukcji. Może nie tylko fajnie uderzyć, ale i mile otulić nas ukochaną muzyką, co w obliczu posiadania wielonurtowej płytoteki bez problemu pozwala słuchać dosłownie każdego materiału muzycznego. Oczywiście pewnych cech zarezerwowanych dla tranzystora typu ostra krawędź i twarde kopnięcie niskim zejściem nie da się z niego wycisnąć, jednakże na bazie tego co oferuje, bez problemu uzyskamy najważniejsze aspekty danej produkcji płytowej. Od fajnych symptomów tranzystorowej agresji, po niedoścignioną dla nich namacalność lampowo zaprezentowanych źródeł pozornych. Komu zatem dedykowałbym naszego bohatera? Przecież to wynika z tekstu. Wszystkim powyżej grubej kreski odcinającej grupę ortodoksyjnych piewców krzemu. Oni są niereformowalni, ale już patrzący na muzykę nie przez pryzmat poprawności politycznej, tylko oferowanych emocji tranzystorowcy bez problemu we wzmacniaczu zintegrowanym Allnic Audio T-2000 25th Anniversary mogą znaleźć bratnią duszę. Wystarczy być bardziej otwartym na zawarte w muzyce piękno, a nie oferowaną przez nią brutalność. Z naturalnych przyczyn o rozkochaniu w sobie wielbicieli tego typu sekcji wzmocnienia nawet nie wspominam.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: 4HiFi
Producent: Allnic Audio
Cena: 42 600 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 100W / 8Ω pentoda, 2 x 50W / 4Ω trioda
Zniekształcenia THD (1kHz @ 10W): 0.17%
Pasmo przenoszenia: 20Hz-20kHz
Stosunek S/N: -80dB (CCIR, 1kHz)
Współczynnik tłumienia: 8 / 8Ω
Wzmocnienia napięciowe: +26dB
Impedancja wejściowa: 100kΩ (single ended, niezbalansowane)
Czułość wejściowa: 1.3V
Bezpieczniki: 0.5A, 250V, 20mm zwłoczne (KT150’s); 5A, 250V, 20mm zwłoczne
Zastosowane lampy: KT150 x 4 (trioda mocy), E282F x 4 (drugi stopień); 6AK6 x 2 (stopień wejściowy)
Wymiary (S x G x W): 430 x 430 x 240 mm
Waga: 40 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dyrholm Audio Phoenix

Link do zapowiedzi: Dyrholm Audio Phoenix

Opinia 1

O logice eksploracji ofert poszczególnych wytwórców napomykaliśmy nie raz i nie dwa. Generalnie można zaczynać działalność poznawczą od dołu cennika i mozolnie piąć się po kolejnych szczeblach zaawansowania, co niejako ułatwia obserwację spodziewanego progresu, bądź też startować z wysokiego „C” i kierować się ku wspomnianemu dołowi sprawdzając ile z flagowców dziedziczą niżej urodzeni członkowie rodziny. Każda z powyższych metod ma swoje niezaprzeczalne plusy i minusy, których relacja/stosunek odciska oczywiste piętno na wydźwięku czynionych na potrzeby naszych recenzji obserwacji. No bo jeśli już przysłowiowa „podstawka” jest świetna a nad nią płodny niczym królik producent raczył był ulokować jeszcze kilka-, nie daj Bóg kilkanaście, modeli robi się problem ze stopniowaniem, które jak wiadomo ma tylko trzy stopnie. Podobnie w drugim przypadku, gdzie nigdy nie wiadomo jak nisko zejść, żeby zbytnio – mając w pamięci firmowy szczyt możliwości, nie bolało. Dlatego też czasem pozwalamy sobie na odrobinę niesubordynacji decydując się na burzącą z góry ustalony porządek spontaniczność biorąc na redakcyjny warsztat to, co akurat podejdzie nam pod rękę. I tak też było tym razem, gdy po niezwykle zrównoważonych emocjonalnie przedstawicielach topowej serii Vision zwróciliśmy uwagę na przeciwległy kraniec skali, czyli otwierającą katalog Dyrholm Audio linię produktową o wielce metaforycznej nazwie Phoenix. A skoro rodzimy przedstawiciel marki – olsztyński Prestige Audio nie miał nic przeciw, to bez zbytnich ceregieli dostarczył nam do „zabawy” zestaw w skład którego weszły łączówki XLR i USB, głośnikowce oraz przewód zasilający.

Jak na powyższych zdjęciach widać Phoenixy zamiast spodziewanej – wynikającej z nomenklatury ognistości przyodziano w nader skromne, czarne tekstylne koszulki. W podobnej tonacji utrzymane są znane z serii Vision poręczne, wyściełane gąbką kuferki. Z puli elementów informacyjno – dekoracyjnych zdecydowano się w ich przypadku sięgnąć po satynowe aluminiowe tuleje z oznaczeniem kierunkowości, modelu i numerami seryjnymi. Zgodnie z informacjami dostępnymi na stronie producenta aktualnie dostępne Phoenixy są drugą generacją przewodów otwierających duńskie portfolio. W przypadku interkonektów zmiany w porównaniu do protoplastów dotyczą struktury wewnętrznej, dzięki czemu obniżono pojemność i konfekcji – pojawiły się rodowane wtyki Furutecha. Podobnie w głośnikowcach, gdzie obecnie stosuje się o 50% więcej żył aniżeli wcześniej. W roli żył przewodzących wykorzystano srebrzoną miedź a średnice poszczególnych przebiegów są zróżnicowane. Przy izolacji postawiono na bawełniane oploty, które finalnie zamykane są w szczelnych rurkach. Z kolei ekran wykonano z cynowanej miedzi. Nowością w ofercie jest łączówka USB wykorzystująca wzorem swojego rodzeństwa srebrzoną miedź w otulinie bawełnianej i szczelnych rurkach oraz z racji pełnionej funkcji samouziemiające żyły zasilające prowadzonych w galwanizowanym ekranie miedzianym.
Za to nic a nic nie wiadomo o ewentualnym upgradzie wykonanego z trzech wiązek po 16 żył z posrebrzanej miedzi przewodu zasilającego. Wszystkie żyły posiadają bawełniane oploty i są prowadzone w szczelnych rurkach akceptujących imponujące 20 000V. Wzorem rodzeństwa rolę ekranowania powierzono cynowanej miedzi. Dziwi za to obecność dość podstawowych, jak na finalną cenę przewodu, wtyków FI 28/38 Furutecha. Co prawda nie jest to skala zdziwienia jak przy Statemencie Tellurium Q, gdzie „pyszniły się” budżetowe 11-ki, niemniej jednak na pułapie 10kPLN+ tego typu „optymalizacja kosztów własnych” wydaje się cokolwiek dziwna, tym bardziej, że to właśnie wysokiej klasy konfekcja potrafi z przewodników wycisnąć wszystko co najlepsze.

Zanim przejdę do bardziej dogłębnej analizy poszczególnych składowych walorów sonicznych naszych dzisiejszych gości pozwolę sobie jedynie nadmienić, iż po wstępnym ich wygrzaniu i trwającej kilka dni żonglerce jasnym stało się, że są na tyle spójne i zgodne w działaniach, że spokojnie mogę opisywać je razem – traktując jako podmiot zbiorowy. Ba, w tzw. praniu wyszło, że zarówno każdy z osobna, jak i wszystkie wespół zachowują zdroworozsądkowy umiar w odciskaniu na spinanych komponentach własnej sygnatury, przez co spokojnie możemy wyzbyć się obaw związanych z przekroczeniem krytycznej zawartości cukru w cukrze. Czyli przekładając z polskiego na nasze – jeśli któryś z tytułowych przewodów wpasuje się w Państwa system, to i z resztą nie powinno być problemu. Ponadto warto już na starcie nadmienić, iż Phoenixy nie mogąc równać się ze szlachetniej urodzonym rodzeństwem pod względem wyrafinowania, gładkości i koherencji stawiają na niezwykłą rześkość i spontaniczność przekazu wprowadzając do okablowanego przez siebie systemu wielce miłą uszom żywiołowość i radość grania nawet najbardziej karkołomnych fraz. Tzn., żeby była jasność – to bardzo spójne pod względem prezentacji całego pasma „druty”, lecz w Vision ten aspekt był wyraźniej zaakcentowany, czy wręcz dominujący. A tu zmianie uległa może nie firmowa szkoła dźwięku, co optyka prowadzonej narracji. Dzięki temu nie odnotowałem nawet najdelikatniejszych zawoalowań i prób cywilizowania na pełnym dzikiego porykiwania i iście apokaliptycznych spiętrzeń brutalnych dźwięków „Descent” Orbit Culture. Było ostro, piekielnie szybko, bezpośrednio, czyli dokładnie tak jak być powinno. Bas, niezależnie od swego impetu i zejścia był cały czas krótko prowadzony przy pysku bezlitośnie smagając me trzewia potężnymi uderzeniami, gitarowe riffy wwiercały się w zwoje mózgowe niczym zardzewiałe wiertło u „sponsorowanego” przez NFZ prowincjonalnego dentysty a gulgoczący niczym wściekły doberman wokal jasno dawał do zrozumienia, że jakakolwiek łagodność i spolegliwość nie leżą w jego naturze. Co jednak istotne podstawowe Dyrholmy nie potęgowały ziarnistości i surowości reprodukowanego materiału, więc zamiast podkręcać napastliwość przekazu trzymały się faktów nie przekraczając cienkiej czerwonej linii za którą ostre łojenie przechodzi w nauszną torturę.
Oczywiście nic nie stało na przeszkodzie sięgnąć po zdecydowanie bardziej akceptowalny przez ogół odbiorców repertuar, gdyż zarówno popowemu i zazwyczaj niezbyt absorbującemu, mainstreamowemu „A Place In Your Heart” Gabrielle, jak i świetnie zarejestrowanemu, wyrafinowanemu „Charlie Watts Meets The Danish Radio Big Band” Charliego Wattsa nie brakowało witalności i swobody. Każdy, nawet najdelikatniejszy i zazwyczaj schowany gdzieś hen za czwartym, czy piątym rzędem dźwięk miał swoje przysłowiowe pięć minut, czyli odzywał się i wygasał dokładnie tam i gdzie należało dając pełen wgląd w nagranie i dostęp do najgłębszych zakamarków. Czuć było, że konstruktorowi zależało na wyciśnięciu przy pomocy proponowanego okablowania tych pokładów informacji z systemów słuchaczy, o których ich użytkownicy mieli jedynie dość blade pojęcie. I tu od razu pragnę uspokoić wszystkich tych, którzy obawiają się zbytniej analityczności, czy wręcz sterylności przekazu, gdyż duńskie przewody są ich oczywistym zaprzeczeniem. Po prostu Phoenixy niczego, co dostaną na wejściu nie ukrywają, więc np. ww. Gabrielle brzmi przyjemnie a momentami wręcz zmysłowo, co nie przeszkadza Dyrholmom jednocześnie pokazać, że przy partiach wokalnych ktoś majstrował i to po prostu słychać, czy to za sprawą zauważalnej kompresji, czy też nie do końca naturalnego osadzenia w mixie. A słychać tym wyraźniej im krótszy czas dzieli odtworzenie „A Place In Your Heart” od koncertowego albumu Charliego Wattsa, gdzie ewentualna ingerencja w strukturę nagrania i definicję poszczególnych źródeł pozornych była co najwyżej natury czysto kosmetycznej. Krótko mówiąc w kwestii zdolności różnicowania jakości reprodukowanych albumów też możemy spać spokojnie.

No i zrobiło się nadspodziewanie ciekawie, gdyż choć topowym Vision nie sposób było cokolwiek zarzucić a dzięki wspomnianej kulturze i wyrafinowaniu nadawały całości przekazu bezsprzecznej szlachetności, to coś czuję w kościach, że dla sporej części odbiorców to właśnie podstawowe Phoenixy mogą okazać się warte grzechu nadszarpnięcia domowego budżetu. Są bowiem zupełnie nieabsorbujące, czy wręcz nawet pomijalne wizualnie, znacznie tańsze od szlachetniej urodzonego rodzeństwa i przede wszystkim nader udanie uwalniają potencjał energetyczny i rozdzielczość systemów w których przyjdzie im pracować.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II
– DAC: Aries Cerat Heléne
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

To będzie trzecie starcie z konstrukcjami tego duńskiego producenta. W pierwszych dwóch zajmowaliśmy się (wówczas najwyższą) serią okablowania Vision https://soundrebels.com/dyrholm-audio-vision-2/ – obecnie flagowcem jest Vision NCF, która zaskoczyła nas wyszukaną kulturą grania. Trochę nieoczekiwanie – przecież marka dopiero przecierała na naszym rynku swoje szlaki – temat okazał się na tyle ciekawy, że natychmiast po zwrocie pierwszej partii kabli podjęliśmy rozmowy odnośnie pozyskania czegoś innego z portfolio Skandynawów. A że oferta nie jest jakoś przesadnie rozbudowana, tym razem decyzją olsztyńskiego dystrybutora Prestige Audio padło na startowe Phoenix-y. Jak widać, takie postawienie sprawy spowodowało, że kolejność zgłębiania palety konstrukcji okazała się odwrotna od typowego kroczenia, czyli raczej ku górze, aniżeli w dół, jednak mając w pamięci pierwszą ciekawą konfrontację z flagowcami bez najmniejszego problemu podjęliśmy rękawicę w w postaci kabli Phoenix Power, XLR, Loudspeaker oraz USB. Czy na tle poprzedników powyższa gromadka się obroniła? Cóż, pierwszy akapit nie jest dobrym miejscem na odkrywanie wszystkich kart, dlatego zainteresowanych zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Idąc za informacjami producenta odnośnie budowy naszych bohaterów, w każdym przypadku mamy do czynienia z przewodnikiem w postaci posrebrzanej miedzi. Naturalnie każda konstrukcja z uwagi na obsługiwanie diametralnie innych sygnałów, w swych trzewiach wykorzystuje różne przekroje i odmienną ilość splecionych w linki drucików. Tak przygotowany przewodnik pojedynczego sygnału najpierw izolowany jest bawełnianą otuliną, a następnie jako zabezpieczenie przed utlenianiem całość zamykana jest w szczelnej rurce. Kolejnym krokiem mającym zabezpieczyć konstrukcje przed zakłóceniami jest ekranowanie całości miedzianą siatką pokrytą cyną. Po tym zabiegu finalny produkt ubrano w czarną opalizująca plecionkę i zaterminowano stosownymi, czyli dedykowanymi do wykonywanego zadania wtykami. Miłym dodatkiem jest estetyczne opakowanie kabli w drodze do klienta, wykonane z mocnego kartonu w postaci wyściełanej profilowaną gąbką eleganckiej czarnej walizeczki.

Co mogę powiedzieć o brzmieniu tytułowego konglomeratu? Otóż wpływ tej linii produktowej słychać już od pierwszej roszady w systemie. Jednak co jest bardzo istotne, każdy dodatkowo wpinany kabel mimo podkręcania działania poprzednika, nie prowadził do efektu zbytniego przesycenia estetyki nastawienia na mocne granie. Co więcej, nawet po aplikacji całego dostarczonego setu nie było wrażenia przekroczenia cienkiej linii dobrego smaku projekcji. Owszem, dźwięk był pełny, ale z dobrym timingiem. Co zatem dokładnie cechowało najtańszą linię okablowania Dyrholm Audio Phoenix? Ku mojemu zaskoczeniu radość prezentacji. Bez poszukiwania wyczynowości, tylko służba w oddaniu sedna muzyki. A główne akcenty to świetna barwa, odpowiednio skorelowana do potrzeb waga i mimo unikania nadmiernego cyzelowania dźwięku, jego otwarcie w górnych rejestrach. Chodzi mianowicie o to, że przy mocnej i esencjonalnej prezentacji nic a nic nie tracimy z istotnych informacji o danym materiale muzycznym. Dodatkowo najlepsze w tym wszystkim jest to, że na tle flagowca wszystkiego jakby mniej, jednak dzięki spójności prezentacji natychmiast zaprzestajemy powodującego naszą frustrację gonienia króliczka i zwyczajnie słuchamy muzyki. Pełnej akcentów w stylu dobrze kontrolowanego ciśnienia akustycznego i dalekiej od nadinterpretacji swobody wypełniania pokoju odsłuchowego. Tak jak wspomniałem, główną zaletą tej serii jest nieposkromiona, ale przy tym podana ze smakiem, dobrym PRAT-em ochota wciągnięcia nas w wir soczyście podanych wydarzeń danego spektaklu muzycznego. To naprawdę było dla mnie zaskoczeniem. Zazwyczaj głównymi cechami najtańszych linii produktowych konkurencji jest fakt, że w ogóle grają. Tymczasem Duńczycy od samego dołu pokazują, że chcąc zachęcić potencjalnego klienta do siebie, fajną projekcję powinny oferować już startowe konstrukcje, co dosadnie pokazali dzisiaj opisywanym zestawem. Muzyka ma nas czarować na każdym pułapie cenowym, a nie dopiero w szczytach władzy. Naturalnie im wyżej w hierarchii portfolio, tym jest i powinno być lepiej, jednak przysłowiowa nóżka ma dygać już po wpięciu pierwszego na liście drutu, o czym przekonałem się bardzo szybko.
Wystarczyło włożyć do transportu płytę spod egidy Johna Zorna „Masada First Live 1993”. To jest dość strawny free-jazz i do tego grany na żywo. Włożyłem go specjalnie, gdyż jakiekolwiek uśrednienie zazwyczaj szaleńczego tempa rozmowy dwóch dęciaków wspieranych prze mocną perkusję, skazuje ten materiał na zwyczajna nudę. Panowie nie szczędzą płuc i dmuchają w metalowe rury bez opamiętania, a rytm ich poszczególnych dmuchnięć wyznacza również dający do pieca z bębniarz. I jeśli system nie będzie nadążał za zmianami tempa oraz wyrazistości projekcji danego instrumentu, wystarczy jeden kawałek, aby wiedzieć, że nie tędy droga. Tymczasem skonfigurowany na bazie skandynawskiego okablowania system mimo stawiania na nieco krąglejszą ekspozycję poszczególnych źródeł pozornych, dzięki dobremu zwarciu dźwięku z powodzeniem realizował koncertowe szaleństwo formacji Zorna. Dostałem fajny atak, może nie wyciętą skalpelem, ale dobrze zaznaczoną jego krawędź, a wszystko doświetlone nienachalnymi, jednak w pełni oddającymi zapisane w górze informacje wysokimi tonami. Było soczyście, ale z drive-m, tak jak powinno być.
Innym ciekawie wypadającym materiałem była pianistyka Leszka Możdżera „Kaczmarek”. Celowo wykorzystałem ten krążek, gdyż wbrew pozorom atrybut pana Leszka jest niezwykle rozwibrowanym generatorem dźwięku i zbyt mocne zaokrąglenie pojedynczych nut mogłoby zrobić z jego pracy monotonne plamy. A przecież wspominałem, że jedną z cech serii Phoenix było związane z poziomem zaawansowania technicznego pozycjonowanie jako konstrukcji startowej, raczej szukanie spójności całej projekcji w służbie muzykalności, a nie rozdzielczości ponad wszystko. Tłumacząc na nasze, oferujemy pełen życia, nieco okrojony z najdrobniejszych. detali, ale pełen esencjonalnego wigoru spektakl, co przy zbytnim zatraceniu się w nasyceniu może skończyć się przysłowiowym sonicznym ulepkiem. Ulepkiem, którego nasi bohaterowie podobnie do materiału free znakomicie uniknęli, gdyż nawet z lekko zaokrąglonymi nutami, dostojny fortepian nadal oferował niezbędne dla danej frazy odpowiednio czytelne rozwibrowanie. Jak to zrobili, jest ich słodką tajemnicą. Ważne, że nie zabili niesionych przez tę muzykę emocji.

Jak spuentuję powyższy opis okablowania Dyrholm Audio Phoenix? Być może Was zaskoczę, ale te z pozoru proste, bo będące startowym modelem kable są praktycznie dla każdego melomana. A swą opinię opieram na tym, że osobiście mam system sam w sobie grający gęsto, zaś tytułowe druty delikatnie podkręcając tę cechę, dzięki odpowiedniej dawce drive’u bez problemu poradziły sobie z bardzo ciężkim materiałem muzycznym. Naturalnie finalne decyzje każdego z Was po ewentualnej próbie w domu mogą być różne, jednak każda spędzona z nimi minuta przy muzyce będzie obfitować w poznawanie jej z bardzo radosnej strony. Te kable mają to wpisane w kod DNA.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Prestige Audio
Producent: Dyrholm Audio
Ceny
Phoenix XLR: 2 900 € / 0,6m; 3 206 € / 1m; 3 513 € / 1,5m; 3 819 € / 2m
Phoenix USB A – B: 1 056 € / 0,6m; 1 231 € / 1m; 1 406 € / 1,5m; 1 581 € / 2m
Phoenix Speaker cables: 4 000 € / 2 x 2m; 4 394 € / 2 x 2,5m; 4 788 € / 2 x 3m
Phoenix Power cable: 3 231 € / 1,2m; 3 394 € / 1,5m; 3 556 € / 1,8m; 3 881 € / 2,4m; 4 206 € / 3m

  1. Soundrebels.com
  2. >

Stealth Audio Dream V18T
artykuł opublikowany / article published in Polish

Po downsizingowej przystawce w postaci Petite V16-T przyszła pora na pełnowymiarową propozycję Stealth Audio – Dream V18T.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

High End 2024 cz.2

Gdybym był złośliwy, ostatnio zachodzące w naszym hobby zmiany spokojnie mógłbym określić parafrazą znanego motta z pudełek z zapałkami, co w wydaniu interesującego nas segmentu dóbr konsumenckich brzmiałoby: „Jakość sprzętu audio poprawia się wolno, ale ceny rosną szybko”. Perfidne, nie sądzicie? Naturalnie tak miało być. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że całkowicie zgodne z prawdą. Jednak jak by na to nie patrzeć, chcąc być na bieżąco w temacie nie możemy stroić fochów, tylko musimy to zaakceptować, gdyż stracimy kontakt z wolno bo wolno, ale jednak konsekwentnie postępującym rozwojem tego działu gospodarki. Oczywiście jako redakcja trzymamy rękę na pulsie, dlatego w dzisiejszym spotkaniu kolejny raz postaram się przybliżyć Wam kilka przeżytych epizodów muzycznych, jakie miałem okazję zaliczyć podczas minionej wystawy High End 2024 w Monachium.

Zanim przejdę do konkretów, na początek jak zwykle skreślę kilka zdań wprowadzających w meandry moich przygód. W tym roku co prawda trochę przypadkiem, ale opisy ułożone są alfabetycznie według nazw wystawców, a konkretnie sprzętu widniejącego na fotografiach. Nie jest to jakaś podprogowa akcja kierowania Waszych zmysłów w konkretnym kierunku, tylko finał obróbki zdjęć przez Marcina i automatyczne ustawienie tematów zgodnie z kolejnością według specyfikacji dziennika klasowego. Kolejnym istotnym aspektem jest celowe unikanie dokładnych wyliczanek sprzętowych, gdyż chcąc zrobić to w 100 procentach zgodnie ze stanem faktycznym byłby wielki problem. Wyjaśniając tę kwestię wspomnę choćby zazwyczaj niewidocznych producentów okablowania lub innego drobnego sprzętu audio, których pominięcie na liście mogłoby ich urazić. Dlatego tytuły każdego folderu opierają się o rozpoznawane marki, co najczęściej nie oznacza wystawki samego producenta, tylko często dystrybutora na danym rynku, a czasem nawet mniejszego lub większego sklepu. Przecież tak naprawdę nikogo z nas nie interesuje, kto wystawiał dany set, tylko jak przygotowana konfiguracja wypadła na tle innych. A jeśli już jesteśmy przy efekcie sonicznym, kolejny raz wyraźnie zaznaczam, że tego co zastałem w danym pokoju, w swoich opisach nie oceniam arbitralnie, tylko relacjonuję moment wizyty. Moment bardzo mocno obciążony wieloma zmiennymi typu ilość ludzi w pomieszczeniu, jego jakość akustyczna, dobór muzyki, a nierzadko panująca atmosfera. Przy takiej ilości prezentacji nie było szans na kilkudziesięciominutowe przesiadywanie w każdym z przybytków, dlatego nie traktujcie moich wynurzeń jako wyroczni, tylko luźne wnioski z danej chwili. Raz wypadającej pozytywnie, innym razem neutralnie, a czasem nawet nieciekawie, ale jeśli już konsumującej kawałek mojego wolnego czasu, opisanej w zgodzie z zastaną sytuacją. To jak, przygotowani? Jeśli tak, zatem zapraszam zainteresowanych na 23 opatrzone stosowną serią fotografii, krótkie relacje z wizyt w danych salach wystawowych.

AGD, czyli ostatnio stawiająca pierwsze na naszym rynku, ale za to mocne kroki Audio Group Denmark .
Przyznam szczerze, że z racji bardzo dużych ograniczeń lokalowych typu budka dla chomika z kartonu z często mocno zaznaczającym swoje jestestwo męczącym dudnieniem sąsiadem na otwartym stoisku obok, bardzo rzadko penetruję tak zwany Open Space wystawy. Przywołane powody chyba są jasne, a chcąc napisać relację w zgodzie z moim motto „prawda danej chwili” nie chciałbym komuś robić przysłowiowego kuku. Jednak jak pokazuje ten przypadek, nie jest to nienaruszalną regułą, gdyż zdarza się, że jestem zaproszony do takiego przybytku przez znajomego producenta lub dystrybutora, dlatego krocząc zgodnie z nabytymi od rodziców w młodości zasadami kindersztuby nie odmawiam i po wygospodarowaniu kilku chwil pojawiam się na prezentacji. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku rzeczonego duńskiego bytu, czyli sprzętu spod znaku Ansuz – okablowanie, Aavik – elektronika segmentu High End, Børresen – kolumny segmentu High End, Axxess – elektronika, kolumny, okablowanie i ogólnie pojęte akcesoria audio dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego. Pokoików było kilka, jednak szukając najważniejszych akcentów tej prezentacji odwiedziłam tylko dwa. Pierwszy z segmentem dla bezkompromisowych poszukiwaczy najlepszej jakości dźwięku w domu, czyli zestaw Ansuz, Aavik i Børresen, zaś drugi – pokazujący obecny trend marki – w całości z konstrukcjami spod znaku Axxess.
Krótko charakteryzując droższy zestaw zdradzę, iż mimo wspominanych ograniczeń – przypominam czynniki zewnętrzne i lokalowe – system bez problemu dawał sobie radę. Jak można było przekonać się na jesiennej warszawskiej wystawie AVS, to jest bardzo szybkie, z pełną kontrolą oraz rozdzielcze granie. A jeśli tak, nie mogło być mowy o problemach z rozlazłym basem, czy przetłumieniem wynikłym z nieodpowiedniej kubatury do zastosowanych kolumn. Powodem takiego stanu rzeczy było niebagatelna moc oraz jakość brzmieniowa elektroniki wspieranej zastosowaniem stosownego okablowania wraz z wycyzelowanymi konstrukcyjnie zespołami głośnikowymi. Te składowe powodowały, że miałem do czynienia ze znakomitą szybkością narastania dźwięku, dzięki zastosowaniu odpowiedniej ilości przetworników w kolumnach niezbędną, w pełni kontrolowaną jego energią oraz jak na segment High End przystało, pokazującym najdrobniejsze niuanse pakietem informacji. Co ciekawe, mimo siedzenia w dość bliskiej odległości od kolumn nie odczuwałem najmniejszych oznak przerysowania z pietyzmem podanej muzyki. A przecież to nie jest standard, gdyż szybka, mocna w domenie uderzenia, zjawiskowo wykonturowana i radośnie otwarta w górnym zakresie prezentacja często kończy się dramatem dla naszych narządów słuchu. W tym przypadku w wartościach ogólnych wszystko wypadało bardzo dobrze. I co najważniejsze, bez względu na poziom wywoływanych decybeli.
Jeśli chodzi o set na bazie produktów AXXESS, w odniesieniu możliwości do zamiarów również było ok. Pozornie wszystkiego nieco mniej – mniej detalu, lekki efekt luźniej w kwestii krawędzi dźwięku i nieco wolniej w ataku, jednak za to wszystko było bardzo spójne. Na tyle, że po kilku taktach muzyki całkowicie zapomniałem o feerii wydarzeń podczas wizyty w droższym sprzętowo pokoju i z równie dużą przyjemnością oddałem się słuchaniu muzyki w jakości dla wymagającej, acz początkującej w naszej zabawie młodzieży. Tak młodzieży, gdyż jak widać na zdjęciach, wystawca oprócz zachowania rozsądku w wycenianiu swoich urządzeń, postawił przy okazji na minimalizm, czyli konstrukcję „All in one” w postaci streamera, DAC-a i integry w jednym oraz kolumny podstawkowe – wszystko firmy Axxess. Jednak te ostatnie nie w wersji dwugłośnikowych pchełek, tylko sporej wielkości 4 – głośnikowych zestawów, bez problemu zapewniających odpowiedni drive i energię słuchanego materiału. Młodość rządzi się swoimi prawami, dlatego kolumny oprócz pokazania pewnego poziomu jakości, wygenerowaniem odpowiedniej ilości decybeli czasem muszą obronić się podczas weekendowych nasiadówek ze znajomymi. Taki był cel powoływania do życia tego projektu i na wystawie przekonałem się, że pomysł się obroni, czego dzięki elektronicznym kawałkom na poziomie utraty słuchu z fajnym jakościowym feedbackiem miałem okazję zaznać. Na koniec opisu tego pomieszczenia wspomnę jeszcze o istotnej ciekawostce. Otóż obecnym trendem producenta AXXESS jest dążenie do maksymalizacji oferty zabawek spod tego znaku. Mówiąc w skrócie oprócz kolumn i elektroniki panowie pod tym samym szyldem, a przez to przy niewygórowanej cenie chcą zaoferować nam całe spectrum konstrukcji z działu audio od terminali zasilających, szerokiej gamy okablowania, switchy sieciowych i tym podobnych dóbr. Przyznacie, ze w to fajny pomysł. Poruszać się w czymś skrojonym w oparciu o tę samą jakościową wizję i dodatkowo nie kosztującą tak zwanych oczu z głowy. Mimo, że osobiście poruszam się w nieco innym segmencie sprzętowym, uważam to za bardzo fajny ruch. Fajny, bo dający szansę na szybkie dojście do poziomu oczekiwanego dźwięku bez kosztownych prób z mającymi inną wizję podania muzyki zabawkami nieznanych producentów.

Alare Labs, Audia Fligt, Signal Projects
Odwiedziny tego pokoju miały bardzo istotny cel. Chodziło o weryfikację radzenia sobie dość dobrze mi znanych z testów we własnym systemie tak elektroniki, jak i stosunkowo niedawno powołanych do życia kolumn głośnikowych. Sposób na muzykę tego zestawu w dobrych warunkach lokalowych opiewa na dobrą masę dźwięku, fajny, ale nie męczący kontur i ciekawą dźwięczność najwyższych rejestrów. Co zaskakujące, aby to uzyskać w najlepszej jakości, kolumny trzeba nakarmić odpowiednim sygnałem. I nie chodzi o samą moc, tylko tworzącą finalną synergię estetykę grania konglomeratu wzmacniającego. Wiem to z autopsji, gdyż mój mocarny Gryphon Apex Stereo mimo podawania ciągłej mocy na poziomie 200W w klasie A, nie zagrał tak zjawiskowo jak wspierający kolumny w kilkunastodniowym teście piec German Physics The Emperor. Czy to znaczy, że kolumny są wybredne? Bynajmniej, gdyż to tylko potwierdza zasadę, iż drogie zabawki zestawione z przypadku nie zawsze zagrają na maksimum swoich możliwości. Owszem, pokażą klasę, jednak co innego poradzenie sobie w danej sytuacji, a co innego wywindowanie dźwięku do poziomu jeżących się włosów na ręku. Jak widoczny na zdjęciach, wspomagany okablowaniem Signal Projects set zagrał na wystawie? Nie powiem, dobrze. Dlaczego nieco się kryguję? To proste. U mnie to było wręcz muzyczne szaleństwo, gdyż pozwoliły na to warunki lokalowe, zaś w Monachium w efekcie feedback-u rzucanych pod nogi kłód akustycznych dostałem tylko bardzo dobre granie. I tak świetne, jak na wystawę.

Aries Cerat
Szczerze? Ten przybytek odwiedziłem tylko z pobudek czysto estetycznych. Wielka sala, bez problemu dorównujący jej rozbudowaniem i rozmachem rozmiarów zestaw biorących udział w spektaklu urządzeń, a to wszystko okraszone niebanalnymi kształtami poszczególnych składowych z kolumnami imitującymi wyglądającą zza złotej skrzynki głowę królika obok posadowionych na podłodze silników Boeinga. Nie powiem, jestem dość otwarty na różne wariacje brył komponentów audio, jednak te cudaki, przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Jednak nie tylko wzrokowe, ale również słuchowe. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, kwestię oczekiwań co do brzmienia proszę rozpatrywać jedynie w domenie prezentacji nienaturalnie wielkiej sceny. A gdy do tego wspomnę o nie do końca mieszczącym się w pomieszczeniu, często pogrubionym, a nawet buczącym basie – to z pewnością była wina modów sali, owszem, ów pokaz nosił znamiona spektakularnego, jednak dalekiego od poszukiwanego przez ortodoksyjnego audiofila wyśrubowanej jakości pokazu. Ot, zjawiskowa pod każdym względem egzotyka, która biorąc pod uwagę ofertę tej marki dla średnio zamożnej grupy melomanów miała na celu przyciągnięcie jak największej ilości widzów. Nie ma znaczenia, że całkowicie niezainteresowanych docelowo tym konkretnym zestawem, ale za to przy okazji mogących zapoznać się z konstrukcjami dla tak zwanego ludu. I bez jakiegokolwiek naginania faktów bezsprzecznie stwierdzam, iż pomysłodawcom takiego podejścia do tematu zamierzony cel udało się osiągnąć. Jedni ludzie się pod nosem pośmiali, inni zachwycili, jeszcze inni wzruszyli ramionami, jednak wszyscy zanotowali w pamięci, że jest na rynku coś takiego jak Aries Cerat i ma zabawki również dla nich.

Audio Solutions, Java Hi-Fi, Benny Audio
Jak sugeruje pakiet zdjęć, to kolejny przybytek zorganizowany w małym kartonowym pudełeczku. Z jednej strony temat dla wystawcy jest ciężki, jednak w momencie osiągnięcia sukcesu brzmieniowego pokazujący możliwości zaprzęgniętych do pracy komponentów oraz wiedzę opiekuna w kwestii ich odpowiedniej konfiguracji. Dla jasności dodam, iż tym razem wizyta nie była odpowiedzią na bezpośrednie zaproszenie przedstawicieli wystawiających się marek, tylko prywatną, oddolną inicjatywą. A była nią chęć zapoznania się z finalną wersją znakomitego – wiem, że tak jest, bo miałem okazję go u siebie przetestować, będącego pod skrzydłami sopockiego dystrybutora Premium Sound gramofonu Odyssey polskiej manufaktury Benny Audio. Cały czas jestem na etapie zmiany warty na tym posterunku i gdyby nie podjęta decyzja co do flagowego werku Kuzmy, z dużą dozą prawdopodobieństwa tytułowy B.A.O. wylądowałby na zaszczytnym miejscu w moim zestawie. Dlatego mimo unikania często okraszonego niepowodzeniem zwiedzania takich pokoików nie mogłem sobie odmówić nie tylko obejrzenia końcowego produktu, ale przy okazji sprawdzenia możliwości w całkowicie innym środowisku sprzętowym. Jaki był wynik tego posunięcia? Pod Bogiem powiem, iż tego się nie spodziewałem. Tym bardziej, że reszta toru była dla mnie wielką niewiadomą. Wielkie kolumny Audio Solutions i niepozorny zintegrowany wzmacniaczyk Java rodziły szereg domysłów. Tymczasem było znakomicie. I nie tylko brzmieniowo, ale również od strony zrozumienia w jakim celu się pojawiłem, czyli posłuchania i napisania kilku zdań co mnie spotkało. A, że w tym czasie obsługą zajmował się sam konstruktor gramofonu, zadał mi magiczne pytanie, czego chcę posłuchać. Bez prób drukowania meczu pokazuje zestaw fajnych płyt, z których mój wybór pada na Led Zeppelin z najbardziej znaną gitarową solówką, Stevie Ray Vaughan również ze znanym wszystkim gitarowym popisem oraz Patricię Barber. Pytam, nie boisz się tych pierwszych? Mam Zeppelinów na winylu oraz taśmie i z wliczoną poprawką na jakość materiału chciałbym to sprawdzić. Benny bez namysłu uderza z wysokiego „c” i odpalając werk jak by się niczego nie obawiał, podkręca gałkę wzmocnienia stosownie do wymogów tego rodzaju twórczości. Efekt? Oj działo się. System ustawiony z lekkim wypchnięciem sceny do przodu – co jeśli miało wyeliminować problemy konfiguracyjne zastanego lokalu, całkowicie rozumiem, dzięki czemu panowało wrażenia siedzenia przy scenie przed zestawem piorunująco atakujących mnie sekcji nagłaśniających. Dzięki temu gitara przecinała moje zmysły mocnymi, gęstymi riffami, na tyle efektownie, że czułem na klatce piersiowej jej energię. To oczywiście był efekt solidnego nasycenia prezentacji i jej odpowiedniej rozdzielczości, co bez dobrego prowadzenia w kwestii kontroli okazałaby się zgubne, bo finalnie mocno uśrednione, czyli w efekcie nudne. A tutaj pozytywne zaskoczenie – atak, esencja i kopnięcie energią w jednym. W ten sam – czytaj znakomity – sposób odebrałem płytę Steviego. A co z Patricią? W tym przypadku zapoznawszy się z możliwościami systemu podjąłem rozmowę z Bennym o lekko okrojonej z informacji projekcji kontrabasu przez pracujący w klasie D, niepozorny, ale jak się okazało bardzo dobrze prowadzący wielkie zespołu głośnikowe wzmacniacz. Jednak zaznaczam, to było w pełni uzasadnione pozytywnym zaskoczeniem szukanie dziury w całym, a nie jakiś dramatyczny problem, gdyż całość pokazu naprawdę mnie pozytywnie sponiewierała. Na tyle dosadnie, że od dwóch dni widniejące na zdjęciach kolumny w drodze powrotnej do rodzimego kraju, jakim jest Litwa, zagościły na kilka tygodni u mnie w celach dogłębnego testu. Da się w ciężkich warunkach zrobić dobrą robotę? Jak widać da, tylko trzeba umieć i chcieć. I nie mówię tylko o konfiguracji sprzętowej, ale również odpowiednim prowadzeniu prezentacji.

CH Precision
Nie powiem, widząc ten set jak zwykle bałem się trafienia na nieciekawy zestaw materiału muzycznego. Powodem oczywiście jest unikanie zatajania prawdy o odtwarzanej muzyce przez tytułowego producenta elektroniki. Przecież nie od parady w nazwie ma magiczne słowo „precyzja”, która z jednej strony jest podstawowym wyznacznikiem jakości wizualizowania świata muzyki, a z drugiej w przypadku złego zestawienia systemu może być jego największą zmorą. Do tego zastosowane w kolumnach Wilson Audio przetworniki oparte o celulozę i mamy piękny przepis na spektakularną porażkę. Na szczęście podczas mojej wizyty leciała dobrze zrealizowana klasyka. Ta zaś pokazała, że owszem, bardzo istotnym jest, aby system był precyzyjny, jednak przy tym udowodniła, że chcąc obcować z takim materiałem z efektem odbioru zbliżonym do realnych warunków, niezbędne są duże kolumny. I nie chodzi o ilość wygenerowanych decybeli, bo to z powodzeniem zrobią nawet średnie „pierdziawki”, tylko o swobodę podania całości. Duże kolumny dodatkowo znacznie lepiej oddają nie dwa, a trzy wektory kreowania scenicznych bytów. Tak, tak, mówiąc o trzech, w ostatnim przypadku mam na myśli wysokość zawieszenia w eterze tak małego źródła pozornego, jak i odpowiednie podanie w kwestii rozmiaru dużego w stylu kontrabasu. Jeszcze raz powtarzam, wszystko da się wykreować z mniejszych paczek, jednak duży dźwięk z dużych kolumn to inna bajka. I gdy zostanie pokazany w stylu tego zestawu, czyli z pazurem, energią i odpowiednią szybkością, słuchacz zostanie mocno ukontentowany.

Engstrom, Marten
Widniejące na zdjęciach kolumny Martena Coltrane Quintet to tegoroczna nowość. Bliżej o tym modelu opowiem w stosownym akapicie z firmową prezentacją marki. W tym akapicie zaś jasno dam do zrozumienia, że kolejny raz lampowa amplifikacja Engstrom-a bez problemu podołała zapewnieniu odpowiedniej mocy przecież wymagającym znakomitego sygnału zespołom głośnikowym. Zaskakująca kontrola niskich rejestrów podczas szaleńczych popisów kontrabasu powodowała u mnie ciarki na plecach. Powodem była znakomita interpretacja ilości wykorzystania palca muzyka do wygenerowania dźwięku ze struny, budowanie przebiegu tego wydarzenia od narastania, po wygaszanie oraz nienachalne, acz bardzo istotne, bo będące pełnoprawnym bytem muzyki pokazywanie wszystkich składowych najniższych pomruków instrumentu. To ma być feeria wibracji, a nie jedno „bum” i takie też było, z czym niestety „lampiaki” zazwyczaj mają mniejsze lub większe problemy. A jak wspomnę jeszcze o zarezerwowanym dla próżniowego wzmocnienia sposobie zawieszenia namacalnych, nieco czarujących, jednak dzięki wspomnianemu przed momentem dbaniu o solidną i zwartą energię wyrazistych źródeł pozornych, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że pokaz wypadł wręcz celująco. A co w dobrym tego zwrotu znaczeniu najgorsze, że kolejny rok z rzędu. Czy to dla mnie powód do zmartwień? Bynajmniej, gdyż idąc tropem poczynań starszych znanych mi melomanów i tak pewnie skończę na lampie i skutecznych kolumnach, dlatego jestem rad, że Engstrom pokazuje inne kierunki, aniżeli dedykowane szklanym bankom Horny.

ESD
Czy taki konstrukcyjny rozmach to rodzaj megalomanii? Być może, bo jak mawiał klasyk: „Każdy ma swoje Westerplatte”. Jednak jeśli ktoś dysponuje kilkusetmetrowym salonem i lubi wrażenia koncertowe – tak, nie pomyliłem się, koncertowe, to z takim rozmachem nie uzyska tego nawet z moimi ćwierćtonowymi kolumnami Berlina RC-11. To z perspektywy zwykłego Kowalskiego teoretycznie musi być przewymiarowane szaleństwo, czyli wszystko w pełni świadomie monstrualne. I nie chodzi jedynie o rozmiar mniej lub bardziej rozbudowanych w domenie osobnych sekcji dla każdego podzakresu zespołów głośnikowych, ale również sterującej nimi elektroniki z rozwiązaniami półaktywnymi włącznie. Owszem, w wartościach ściśle audiofilskich, gdzie szukamy najdrobniejszego niuansu mimowolnego muśnięcia smyczkiem najwyżej grającej struny podczas skrzypcowych rozrzewnień Yehudiego Menuhina, taki system jest daleki jakościowo od poczynań najbardziej wycezelowanych układanek, jednak nie oszukujmy się, uderzeniem dźwięku lekką ręką kładzie na łopatki całą bandę audiofilskich wydmuszek. A przekonałem się o tym dość przypadkowo w tym roku. W zeszłym, co prawda z nieco inaczej skonfigurowanego systemu tego producenta lekko sobie kpiłem, ale gdy teraz przechodząc obok widniejącej na zdjęciach zbieraniny panowie z uraczyli mnie kawalkadą wielkich kotłów, nie pozostaje mi nic innego, jak pokajać się i oddać im honor. To nie było zwykłe wysłuchanie bombardowania rozpostartymi na stelażach membranami, tylko głębokie muzyczne przeżycie. Lubię mocne granie w dolnym pasmie, jednak po tym pokazie wiem na pewno, że nie ma szans na coś w stylu tytułowego wystawcy ESD z typowych zestawów audio. O nie.

Fono Acustica, Goldmund
Jak widać, ten set w stosunku do poprzednika stoi w całkowitej kontrze. I to w każdym aspekcie od wielkości komponentów, przez ich design, po drobiazgowość podania dźwięku. Oczywiście to nie oznacza, że na tych dystyngowanych paczkach zagramy jedynie przysłowiowe plumkanie, jednak nie oszukujmy się, mamy do czynienia z całkowicie innym podejściem do wszystkiego, nawet estetyki prezentacji. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, wspomnienie tematu prezentacji nie jest jakimkolwiek przytykiem, tylko zwróceniem uwagi na ukierunkowanie brzmienia w stronę całkowicie innego klienta – żartobliwie mówiąc z mniejszymi potrzebami przestawiania ścian, za to bardziej wymagającego filigranowości prezentacji. To przy okazji projekt lekko designerski, który po podłączeniu doń choćby szwajcarskiego Goldmunda oprócz pokazania fajnej muzykalności i ciekawego pazura ma nakarmić nabywcę wyszukaną aparycją. I moim zdaniem to się fajnie udało wdrożyć w życie.

Gauder Akustik, Soulution
Szczerze? Otóż znam konstrukcje bywających u tego wystawcy marek dość dobrze, ale za Chiny Ludowe nie mam pojęcia, dlaczego zazwyczaj brzmienie jest tylko poprawne, a czasem i to nie. Raz lepsze, a raz gorsze, ale raczej dalekie od swoich możliwości. Po co zatem wspominam o tym pokoju? Otóż wbrew pozorom jest o czym. A chodzi o mocno rozgrzewający rynek, najnowszy głośnik Accutona, czyli jak na dotychczasowe standardy ekstremalnie duży, bo osiągający aż 9 cm średnicy diamentowy średniotonowiec. Temat jest gorący, a że Roland Gauder znany jest z wieloletniej współpracy z niemieckim producentem, zatem nie dziwne jest, że bez oglądania się na finalne koszty powstałej konstrukcji – sam rzeczony głośnik jest piekielnie drogi – powołał do życia oparty o ten przetwornik flagowy model kolumn Gauder Akustik Dark 750. Jak ów „jubilerski” średniak wygląda w realu, wdać na stosownej serii zdjęć ze zbliżeniem na naszego bohatera włącznie. Natomiast jak radzi sobie w starciu z realnym życiem w odpowiednim środowisku sprzętowym, najprawdopodobniej nausznie przekonam się w czerwcu w siedzibie katowickiego dystrybutora, a nie wykluczone, że nawet u siebie. Jak się uda, z pewnością się tym podzielę w stosownym tekście.

Goebel, Pilium, Kronos
Przerażają Was te monstrualne subwoofery na tle niedużych podłogówek? Spokojnie, wbrew pozorom nie robiły im dużej krzywdy. Powiem więcej, byłem zaskoczony, co w ogóle robiły. I tylko dlatego ten pokój znalazł w mojej relacji. Zanim jednak dojdziemy do clou tematu, niezbędne info o systemie. Kolumny jak na tego producenta skromne gabarytowo. W swojej ofercie ma wielkie monstra, jednak tym razem postawił na coś do typowych warunków lokalowych, a nie dużych salonów rodem z Ameryki. Jednak nie byłby sobą, gdyby nie chciał czegoś fajnego udowodnić. A żeby to osiągnąć, zaprzągł do pracy dwa monobloki ostatnio mocno stawiającego po światowym rynku audio Piliuma oraz źródła Kronosa i Vadax-a. O co dokładnie chodzi? Otóż już granie samych kolumn oferowało odpowiedni wolumen muzyki. Szybki, mocny i podparty odpowiednim pakietem informacji. A jeśli tak, przecież stawianie wielkich basowych skrzyń wydaje się być zbędnym. Sam nawet tak pomyślałem. Jednak do czasu, gdy producent pokazał ich działanie. Co bardzo ciekawe, gdy wszedłem do pokoju, grała całość zestawu. Przypadek chciał, że producent na prośbę jednego ze słuchaczy pokazywał, w jakim celu użył suba i na moment go wyłączył. Wbrew moim oczekiwaniom okazało się, że zakres basu znacząco się uśrednił. Nie zubożał w domenie ilości, tylko jakby stracił rozdzielczość. Po powrotnym włączeniu okazało się, że każdy niski pomruk to suma kilku następujących po sobie impulsów, co w wersji pokazanej przez same kolumny było jednym buczeniem. Jak to wypadnie finalnie w bardzo wymagającym materiale w znanych od podszewki warunkach lokalowych, tego nie wiem. Doświadczenie jednak podpowiada, że najczęściej taka konfiguracja w ekstremalnym podejściu do projekcji muzyki często się nie sprawdza. Jednak opisana prezentacja była bardzo ciekawa i nie mogłem się z Wami nią nie podzielić.

GRANDINOTE
Kiedy pierwszy raz słyszałem konstrukcje tego producenta – było to jedno z wrocławskich spotkań zatytułowanych „Audiofil”, może nie przekonałem się do nich w stu procentach, jednak z pewnością pozostawiły po sobie miłe wspomnienia. Wówczas nie znałem powodu, dlaczego nie pokazały pełni swoich możliwości. Los jednak chciał, że po dwóch latach gościłem jeden z zestawów u siebie na testach. Wówczas okazało się, że kluczem do idealnego występu było zgranie wielkości zespołów głośnikowych do goszczącego je pomieszczenia. To są kolumny oparte o niewielkie głośniki szerokopasmowe z jedynie małym kondensatorem na wysokotonówce i zbyt duża kubatura pokoju nie pozwoli wygenerować im stosownej ilość przecież istotnego do uzyskania dobrej podstawy muzyki basu. Jeśli jednak spełnimy ten warunek, tak jak za każdym razem robi to Grandinote w Monachium, gdzie wstawia czasem zbyt duże kolumny do wielkości pomieszczenia, dźwięk oferując cechy prezentacji kolumn wysoko-skutecznych, przy okazji zyskuje na energii. I z przyjemnością stwierdzam, że boss Grandinote wiedząc jak poprawnie wycisnąć maksimum ze swoich produktów, na wystawie w Monachium od kilku lat robi to z powodzeniem do przysłowiowego znudzenia. Brawo.

Gryphon
Przesadzili ze wzmocnieniem? A jakże. Ale tak naprawdę rozumiem ten ruch. W moim mniemaniu chodzi o pełną kontrolę nad kolumnami w bardzo kapryśnym pomieszczeniu. Jakiekolwiek zlekceważenie sytuacji odbija się czkawką. A przecież marka miała pochwalić się kolejnymi nowościami w postaci majestatycznego gramofonu Apollo i dedykowanego mojemu Apex-owi phonostage’a Siren. Takim to sposobem nieduże podłogowe kolumny dostały sygnał z dwóch 200-kilogramowych, oferujących 200W w klasie A, monofonicznych końcówek, dzięki czemu nie było nie tylko materiału muzycznego, ale również poziomu głośności, który sprawiłby tej konfiguracji jakiekolwiek problemy. Czy zatem był to dla mnie dźwięk wystawy? Nie przesadzajmy. Mimo jazdy po bandzie z elektroniką i źródłem, tak naprawdę nie było czym dmuchnąć. Było bardzo dobrze, ale biorąc pod uwagę możliwości najsłabszego elementu toru, jakim oczywiście były kolumny, nie na aż takie laury. To było fajne, ale nie dające szans na zdobycie tak zwanej „Wielkiej Warszawskiej” granie.

Horns, David Laboga
W tym miejscu jestem praktycznie za każdym razem. Raz, że wystawcy normalni, bo zdają sobie sprawę, w jakim celu się pojawiłem. A dwa, wydają się nie być mądrzejszymi od samego Chucka Norrisa. Tak tak, w naszym narodzie co drugi jest omnibusem i nie przyjmuje żadnych uwag co do swoich wyrobów. Na szczęście panowie z tego punktu wystawy są spoko. Jak to zagrało? Typowo dla kolumn z tubką. Otwartym dźwiękiem z fajnym wglądem w istotne dla muzyki niuanse. Tak jest prawie zawsze, dlatego bywam u nich co rok. Co oznacza fraza „prawie”? Cóż. Mam nieodparte, wręcz graniczące z pewnością przekonanie, że od momentu gdy producent kolumn podjął decyzję prezentacji jedynie z marką kablową i sam zapewnia resztę zestawu, dźwięk jest pierwszej próby. Niestety gdy zaprosi kogoś spoza swoich konstrukcyjnych kompetencji, zaczynają się schody. Prezentacja wypada najwyżej poprawnie. Naturalnie zawsze tłumaczeniem jest wpływ miliona różnych składowych, jednak gdy za rok pokaz odbywa się przy użyciu swoich zabawek, wszystko jest ok. Przypadek? Nie sądzę. Po prostu wiedza jak wycisnąć z kolumn ostatnie soki i realizacja tego za pomocą odpowiedniego sprzętu, a nie liczenie na jakość brzmienia komponentów współwystawcy. Ten ostatni wariant przy ponoszonych kosztach całkowicie rozumiem, dlatego tylko informuję, że gdy wpadniecie na pokaz kolumn Horns i coś nie „zabangla”, sprawdźcie, czy wykorzystuje zabawki swoje, czy narzucone przez współpłatnika za wystawę. To bardzo istotne i przetestowane przez kilka kolejnych lat moich wizyt z rzędu. Naprawdę możecie się zaskoczyć.

Kharma
W zeszłym roku ten pokój nieco mnie zawiódł, co napisałem nawet w stosownym tekście. Wówczas Kharma grała naprawdę na minimum swoich możliwości. Finalnie dowiedziałem się, że to nie był firmowy pokaz, tylko „impreza” producenta okablowania na bazie użyczonych kolumn. I gdy myślałem, że złe wrażenie związane z tym zacnym producentem będzie mnie prześladować przez cały rok, honor tej kolumnowej marki obronił nasz dystrybutor podczas wystawy w Warszawie. Co prawda na bazie małych podłogówek, ale było to świetne, esencjonalne, jednak jak jest w zwyczaju tego bytu pełne ekspresji granie. I w takim duchu oczekiwałem momentu wejścia do pokoju rzeczonego podmiotu w tym roku. Jaki był finał? Na szczęście powrót do normalności. Nie pełnej sprzed roku, czyli odważnie i z werwą, tylko lekko stonowanie. Nadal mocno i solidnie w projekcji górnych rejestrów, jednak tym razem z nutką ostrożności. Jak odebrałem tę zmianę? W pierwszej chwili na plus, bo było jakby bardziej filigranowo. Niestety po kilkunastu minutach okazało się, ze chyba bliżej mi do pełnego otwarcia się dźwięku u tego producenta. Być może przywykłem, że idzie na ciekawie brzmiącą całość i jakiekolwiek zmiany podprogowo odbieram in minus. Dopuszczam również sytuację nieodpowiedniego momentu wizyty i trafienia na niezbyt reprezentatywny materiał muzyczny. Dlatego proszę, zostawcie sobie duży margines interpretacji odbioru przeze mnie tej prezentacji. Najważniejsze, że zeszły rok był wypadkiem przy pracy, a nie wywróceniem sznytu grania marki do góry nogami. Kharma nadal czuje się dobrze.

Lansche, Dyrholm, Thrax
Nie będę owijał w bawełnę, to był dla mnie dźwięk wystawy. Na tyle spektakularny, że spędziłem w tej mekce audio dwie długie sesje. I co ciekawe, każda innego dnia z nieco zmienioną sekcją wzmocnienia od znanego mi dobrze z własnych odsłuchów Thrax-a. Naturalnie głównym rozdającym karty był niemiecki twórca kolumn Lansche z przeszywającym mnie fioletowym światełkiem plazmowego głośnika, zaś ostatnim istotnym graczem duński specjalista od okablowania Dyrholm. Co mnie urzekło? Po pierwsze niewymuszoność prezentacji. Po drugie rozdzielczość i delikatność zarazem wysokich rejestrów. Po trzecie szybkość narastania pełnego energii dźwięku. Muzyka z jednej strony płynęła jakby od niechcenia, za to z drugiej dzięki świetnej ekspresji dawała poczucie bycia na danej sesji nagraniowej. Ale jedna uwaga, przyznaję się bez bicia, trafienie amora zaliczyłem podczas użycia czterech takich samych monobloków pierwszego dnia wystawy. Zastosowanie dwóch mocniejszych monobloków w piątek – to te z wyświetlaczami na froncie – spowodowała dodatkowe nasycenie przekazu. To odbiło się jego pozornie przyjemnym pogrubieniem i odczuciem większego masowania trzewi, ale mimo konsekwentnej kontroli najniższych rejestrów, prezentacja straciła nieco na nieprzewidywalności. Nadal było świetnie, jednak zginęła gdzieś nutka nonszalancji. Oczywiście nie chcę abyście odbierali to za jakąkolwiek porażkę, tylko chciałem pokazać, jak wiele potrafi zmienić pozorna wymiana części wzmocnienia dla finalnego odbioru zestawu. Zestawu, który w drugiej wersji straciłby palne pierwszeństwa w klasyfikacji dźwięku wystawy i stanąłby na podle na drugim miejscu. Na czyją korzyść? O tym nico później.

Magico, Pilium
U Magico, jak to u Magico, czyli tak jak w zeszłym roku na bogato. Na szczęście w tym nie posiłkowali się dodatkowymi skrzyniami basowymi. To wbrew pozorom bardzo istotne, gdyż rok temu ich wpływ był dla mnie na tyle istotny, że trudno było coś powiedzieć poza fajnym pokazem całości. To była ściana dobrego dźwięku, jednak przy wiedzy dotyczącej możliwości niedużych kolumn podłogowych bez subów jasne było, że kolumny są tylko małym dodatkiem, a nie gwiazdami wieczoru. Tym razem na szczęście obyło się bez wspomagania. Co prawda z jazdą na maxa w kwestii zasilenia od źródła zjawiskowego Wadax-a, po monstrualne końcówki Pilium-a, ale ten zabieg podobnie do występów Gryphona całkowicie rozumiem. Mamy mieć kontrolę nad wszystkim, aby bez wtopy pokazać możliwości prezentowanych konstrukcji. Co oznaczała owa kontrola? Odbiór był bardzo pozytywny. Mocny atak i odpowiednia rozmiarowi paczek swoboda, a wszytko okraszone solidną, acz dobrze kontrolowaną i wielobarwną esencją. I co najważniejsze, tym razem mogłem posłuchać kolumn w roli bohaterek, a nie jako dodatku do powodowania kontrolowanych trzęsień ziemi przez suby.

Marten
To była firmowa prezentacja nowości. Nowości wspomnianej już przy okazji występów u Engstroma, czyli kolumn Marten Coltrane Quintet. Głównymi cechami tego modelu na tle poprzednika jest rozszerzenie sekcji średniotonowej o dodatkowy, opracowany własnym sumptem głośnik dla wyższego zakresu tej częstotliwości, zastosowanie customowego diamentowego przetwornika wysokotonowego, podniesienie litrażu obudowy poprzez zwiększenie jej głębokości i naturalnie zmiany w zwrotnicy. Owo wydarzenie było na tyle istotne, że prezentację poprowadzili mocodawcy marki w postaci braci założycieli i szefa działu sprzedaży. Co ciekawe i w kontekście pokazu z lampową amplifikacją było istotne, w tym pokoju elektronika opierała się o zabawki na co dzień stacjonujące w firmie Marten. A jak widać na załączonych obrazkach, Quintety napędzał mocarny Halcro. Ogólnie uważany za nie biorącego jeńców, gdy tymczasem na tle lampowych zabawek Engstroma z tymi samymi kolumnami zagrał mniej finezyjne. Owszem, gdy było trzeba przyłożył, jednak zaskakująco dla mnie uśredniał prace dolnego zakresu. Na tyle boleśnie, że gdy całość prezentacji wypadała fajnie, dół momentami odbierałem go jako nudny, bo oferujący zbyt pulchny impuls. Co było tego przyczyną, nie mam pojęcia. Być może warunki lokalowe lub inne składowe systemu. Na szczęście odsłuch bliźniaczych konstrukcji Martena u swojego rodaka specjalizującego się w lampach pokazał, że owa nowość nawet na wystawie potrafi zrobić piorunujące wrażenie. Trzeba tylko trafić w punkt synergii systemu z warunkami lokalowymi. A, że jednym się w pełni udało, a drugim prawie, cóż, życie.

Nagra
Wizytę u tego wystawcy zapisałem sobie jako nudną. Ale spokojnie, nie z racji porażki dźwiękowej, tylko kolejnego ciekawego występu. Co rok bazuje na innych zespołach głośnikowych i co rok wychodzi ze starcia z tak zwaną tarczą. Naturalnie z nieco inaczej położonymi akcentami brzmieniowymi – przecież podpinane niegdyś Magico i Wilson Audio, a ostatnio Stenheim to całkowicie inne bajki, ale zawsze dźwięk był dobrej próby. To zawsze jest na tyle bogata wystawka portfolio tego producenta, że bez problemu przebija się swoją aparycją przez najbardziej widowiskowo wyglądające kolumny – choćby chyba rok temu wstawione wielkie Wilsony. Jednak istotą jej bytu nie jest brylowanie wyglądem, tylko zapewnienie pozytywnego odbioru brzmienia danej konfiguracji, w dzisiejszym przypadku wespół z niemieckimi kolumnami Stenheim. Jak zapisał się w moich wspomnieniach fakt zaliczenia tego pokazu? Z jednej strony na szczęście, zaś z drugiej nie do końca, źródłem był znakomity, limitowany ilościowo gramofon Nagry, który jak na dłoni pokazywał, gdzie czasem coś w systemie iskrzyło. Ogólnie wszystko miało odpowiednie proporcje. Wielkość źródeł pozornych, rozmach wirtualnej sceny i nieposkromiona energia dźwięku zapewniały komfortowy odsłuch. Jednak gdybym miał się do czegoś na siłę przyczepić, w momencie słuchania płyty z dęciakami z epoki czasem okazywało się, że góra potrafi zakłuć w ucho. Owszem, materiał miał do tego tendencje, ale ten sam efekt usłyszałem w czasie projekcji damskiej wokalizy, co pokazuje, że tak skonfigurowany zestaw miał swoją manierę. Tak manierę, a nie problem, gdyż nie było to notoryczne, tylko sporadyczne, dodatkowo raczej sygnalizowane, aniżeli brutalne promowane wyskakiwanie tego zakresu przed szereg. To pewnie było pokłosiem stawiania samych kolumn na znakomity kontur, rozmach i detal dźwięku, czym nie zdziwiłbym się, gdyby wystawca chciał się pochwalić. A, że czasem lecą wióry, prawdziwy meloman bierze je na przysłowiową klatę.

Peak Consult
Tutaj zaliczyłem całkowite zaskoczenie. I to w wersji nader pozytywnej, gdyż przygotowany konglomerat sprzętowy opierał się na testowanych przeze mnie kolumnach i znanym mi od podszewki systemie Gryphona. A owym zaskoczeniem był fakt świetnej zwiewności prezentacji. Naturalnie nadal pełnej soczystości i plastyki, ale znacznie lepszej pod względem akcentowania zmian tempa i ogólnego wigoru muzyki. U mnie kolumny wypadały świetnie, ale nie z aż takim pakietem radości w różnicowaniu następujących po sobie zmian tempa oraz zwarcia w domenie punktowego wizualizowania źródeł pozornych. To wielu moim gościom nawet bardzo się podobało, jednak jestem pewien, że gdyby usłyszeli prezentacje w Monachium, banany na ich twarzy byłyby większe. Naturalnie wystawca wiedział – przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie, że w tym roku udało mu się osiągnąć lepszy wynik soniczny niż w zeszłym roku z inną elektroniką, dlatego wręcz popisywał się możliwościami dynamicznymi tak w wersji mikro, jak i makro zestawu prezentując na przemian mocne i subtelne kawałki. I nie byłbym obiektywny, gdybym nie wspomniał o wielkim zaskoczeniu wynikami tego eksperymentu będących razem ze mną w tym pomieszczeniu słuchaczy. Dla mnie zaś oprócz pozytywnego zaskoczenia ten występ potwierdził tylko fakt, że w naszej zabawie jest bardzo cienka linia pomiędzy znakomitym, a fenomenalnym brzmieniem tego samego zestawu, zależna od drobnostek. Jakich? W tym przypadku mogło to być zintegrowane źródło Gryphona jako kontra dla mojej dzielonki CEC-a z dCS-em, zastosowane okablowanie oraz pomieszczenie. Te ostatnie teoretycznie powinno sprawiać problemy, tymczasem wyglądało, jakby było w pełni neutralne akustycznie.

Nasi tu byli
Tytuł brzmi trochę przekornie, jednak tak naprawdę za to zasługuje. I to ze szczególnym naciskiem na „byli” i nic więcej. Powód? Pozornie banalny, jednak w obliczu konkretnego celu mojej wizyty chyba partykularny. To znaczy? Zacznę od początku.
Powodem odwiedzin tej mekki audio było polecenie przez producenta gramofonu Benny Audio. Brał udział w pokazie tego wieloosobowego rodzimego teamu, a ja zachęcony wynikiem pierwszej konfrontacji z jego konstrukcją z przyjemnością i nie powiem, z jeszcze większymi oczekiwaniami – przecież od zachęt do odwiedzin tego pokoju w sieci aż huczało – potwierdziłem potencjalne pojawienie się. Oczywiście w labiryncie tej części wystawy nie było to łatwe, ale będąc zdeterminowanym znalazłem ów przybytek. I gdy myślałem, że będzie już tylko z górki, sytuacja przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Wszedłem. Posiedziałem chwilę, aby posłuchać systemu i upolować dobre miejsce do zrobienia serii fotek. Niestety mimo czwartkowego popołudnia panowie byli chyba jeszcze w fazie rozruchu, bo ostatecznie byłem zmuszony zrobić je niemalże na „partyzanta”. Nie było żadnej propozycji od strony wystawców w kwestii udostępnienia najlepszego miejsca na sesję, gdyż zasłuchani w swoich zabawkach „ojcowie założyciele” zajmowali pierwsze dwa rzędy siedzeń. Myślę, nic to i znowu zabieram się do złapania najważniejszych akcentów brzmienia. Niestety padła decyzja o zmianie kolumn. Cóż, wziąłem to na twarz i zaliczyłem cały proces podmianki – nie powiem, robiony z pietyzmem, czyli dokładnym mierzeniem ustawienia nowych zespołów głośnikowych w odpowiednim miejscu. Ok., zrobione. Kolejny raz robię fotki przytulony do ściany bo panowie wrócili na swoje miejsca, tylko najbardziej interesujący mnie Benny Audio po wyjściu przed szereg pod sam stolik dostał szansę na widok en face. Słuchamy. Niestety dla mnie cały czas z pozbawionych dla mnie emocji, zazwyczaj przełączanych co pół minuty na inny zestaw plików. Jeśli bywacie u kogoś z tego rodzaju źródłem, zapewne wiecie o czym mówię. Nigdy żaden utwór nie jest odtwarzany do końca, tylko wieczne pstrykanie z kawałka na kawałek. Cel niby zacny, bo ma pokazać zalety systemu, ale dla mnie to patologia, a nie obcowanie z muzyką. Lekko zmęczony tym miszmaszem w swoim stylu poprosiłem o prezentację tego stojącego na szczycie szafki, białego aluminiowego złomu – czytaj gramofonu. I? Dosłownie i w przenośni u wystawców wystąpiły symptomy paraliżu. Nikt go nie chciał dotknąć, bo wkładka jest droga. Ludzie, ratujcie! Ale nie dałem za wygraną i wybrałem jednego chętnego – na szczęście dość dobrze się z nim znałem i wiedziałem, że to dla niego bułka z masłem. Coś leżało już na talerzu i gramy. Kurde, pech chciał, że był to 100 razy masteringowany, wydany przez audiofilską wytwórnię Michael Jackson, czyli zmasakrowany cykaniem i ogólnym jazgotem raczej zalecanym do słuchania w samochodzie lub boomboksie pop. Po jednym kawałku proszę o zmianę repertuaru, bo jest bieda i nie do końca z ich winy. Z wspomnianych przed chwilą przyczyn sam szukam materiału. Nie widzę żadnego ciekawego kandydata, zatem wybieram ścieżkę dźwiękową „Blade Runner” Vangelisa. Natychmiast pada riposta, ze to długie kawałki i trzeba słuchać całej strony. Ręce mi opadły, ale jakoś wymusiłem położenie tej płyty na werku. Leci. Nagle wpada konstruktor kolumn i z drzwi krzyczy: „Kto włączył gramofon?” Wszyscy wskazują na mnie jako prowodyra, co oczywiście potwierdzam. Zaraz po tym pada informacja, żeby nie słuchać głośno. Zapytuję dlaczego? Przecież ludzie lubią dołożyć do pieca, a dodatkowo dookoła wszyscy nas zagłuszają. Nie znam tego gramofonu i nie wiem, jak wypadnie – słyszę w odpowiedzi. Dobra, jak tak, to trudno. Startuje podejście do Vangelisa numer dwa. Fakt, ta muza trochę się rozkręca. Ale i tak nikogo oprócz mnie i wystawców w pokoju nie było, tak więc nikomu nie powinno przeszkadzać, że tak jest. Niestety jednak przeszkadzało, bo dosłownie po kilku minutach pada pytanie: ”Czy naprawdę musimy tego słuchać?”. Moja reakcja w tym momencie była nader szybka w stylu: „Oczywiście, że nie”. Po tym fakcie frazą „na razie” grzecznie się pożegnałem i z niedowierzaniem wyszedłem. W duchu pomyślałem, że przecież miałem coś fajnego posłuchać, potem o tym napisać i zrobić rodakom, co prawda w kontekście poszukiwania klienta za granicą pewnie nic nie znaczącą, ale jednak przysługę, a tymczasem spuścili mnie na drzewo. I to w tak malowniczy od strony zachowania sposób, że nie zdążyłem nawet złapać estetyki prezentacji w tym pokoju. I to żadnej, a przecież słuchałem przez moment dwóch zestawów kolumn. Jedno co zapamiętałem, to fakt grania większą masą kolumn z obudową na bazie wariacji na temat prostopadłościanu od tych na bazie wielkanocnego jajeczka. Tylko tyle. Na więcej mi nie pozwolono. Po co zatem o tym piszę? Jako przestrogę. Spokojnie, nie przed zebranymi w jednym pokoju rodzimymi konstrukcjami, bo być może warte są swoich cen – niestety sami musicie to zweryfikować, tylko niekompetentną obsługą, która w tym przypadku położyła pokaz najbardziej interesującego mnie komponentu. A podobno panowie w walce o klienta szli szabla w szablę.

Vitus
Kolejny rok i kolejny eksperyment marki Vitus Audio. Tym razem niedawno naznaczony na wodza marki syn Ole Vitusa – Aleksander – postawił na ożenek z rekwizytami sagi „Gwiezdne Wojny”. Spokojnie, żartuję. Ale nie mówcie mi, że widniejące obok monobloków kolumny nie przypominają Wam statku kosmicznego rodem z Gwiazdy Śmierci. Dla mnie to wręcz synonim tych brył, a wykorzystała go znana marka Monitor Audio. Jak to zagrało? Bez szaleństwa, ale co najmniej bardzo dobrze. Porywanie się na szaleństwo w tych warunkach często kończy się porażką, dlatego większość szuka czegoś bezpiecznego. Zagra fajnie, wystarczy. I tak finalnie każdy potencjalny nabywca weźmie dany produkt na osobiste odsłuchy. A przyzwoite granie na wystawie ma za zadanie pokazanie jedynie najważniejszych cech danego komponentu, które mają zachęcić kontrahenta do wstępnych rozmów. I moim zdaniem ten efekt udało się osiągnąć w stu procentach. Tym bardziej, że oprócz grania z plików, często do pracy zaprzęgano gramofon i magnetofon szpulowy. Zatem było i fajnie od strony wizualnej i uniwersalnie od strony słuchanych formatów.

Wilson Audio, Dan D’Agostino
To dość standardowa wystawka tych producentów. Zrobiona nie tylko z rozmachem sprzętowym, ale również wizualnym. O brzmieniu nie będę się rozpisywał, bo jak można się domyślić, przy tak wielkiej kubaturze z kilkoma innymi zestawami audio rozstawionymi po kątach, dzięki wielkim kolumnom było swobodne i pełne energii. Zgadzam się, że nie uprawniało do wnikliwych wniosków, ale pierwsze dobre wrażenie bez problemu można sobie wyrobić. Po co zatem wdepnąłem do tego wystawcy? A choćby zaspokoić swoją próżność w kwestii wyszukanego designu urządzeń audio. Co prawda kolumny zalatują akcentem raczej technicznym, aniżeli artystycznym, ale i tak w kontekście opisanych wcześniej wielkich tubowych zestawów wyglądają na dalece spokojne wizualnie. Za to konstrukcje Dan-a automatycznie zrzucają czapki z głów. Nawet nie trzeba ich osobiście zdejmować, spadają same po pierwszym rzucie oka na jego dzieła. A już widniejący na zbliżeniu pilot do flagowego przedwzmacniacza liniowego niektórzy z nas z pewnością założyliby sobie na rękę, jako imitację garniturowego zegarka w stylu Rolexa. Przyznam szczerze, że niespecjalnie przywiązując wagę do wizualizacji akurat tej części akcesoriów audio, ten sterownik zwalił mnie z nóg. Aż kapie od bogactwa wizualnego. Jak wypada od strony ergonomii – przecież wzięcie go do ręki przy takich gabarytach jest nie lada problemem, a punktem odniesienia jest przetwornik dCS-a, w zderzeniu z wyglądem przestaje mieć znaczenie. Najważniejszą jego funkcją jest aparycja, reszta w postaci codziennego użytkowania to banalny dodatek. Zdjęcia tego nie oddają, ale zapewniam, jest zajefajny.

Zensati, Brodmann Loudspeakers
W tym przypadku mamy zderzenie dwóch światów. Typowego dla wielu z nas w postaci przygotowanego zestawu generującego dźwięk oraz szaleństwa w domenie okablowania. Ten pierwszy opiewa na stosunkowo eleganckie, dalekie od udziwnień cztery smukłe wieże głośnikowe spod znaku Brodmann Loudspeakers – osobne dla góry i środka pasma oraz zakresu basu oraz wyszukaną technicznie, jednak również stonowanej wizerunkowo elektronikę. Natomiast drugi to całkowicie zawłaszczający pokaz od strony widowiskowości, ocierający się o opary absurdu w odniesieniu do kosztów zakupu zestaw kabli ostatnio mocno eksplorującej nasz rynek marki ZenSati. Jak dokumentują zdjęcia, to istne szaleństwo. Do tego umiejętnie eksponowane, gdyż w celach zaspokojenia próżności widzów wystawcy przygotowali z boku specjalne miejsce, z którego niczym lądowanie samolotów na Okęciu, bez problemu można było pooglądać sobie ten ociekający złotem wężowy kram. Co z tak bogato uzbrojonego seta udało się wycisnąć? To zależało od repertuaru. Raz dostałem rozmach – kolumny wielkie z odpowiednią ilością przetworników, innym razem mocne uderzenie orkiestrą, a jeszcze innym przy średniej jakości materiału źródłowego nie do końca zdefiniowaną rozdzielczość. Czy to źle? Raczej standard przy takich imprezach i w tak nieprzyjaznych rozmiarowo i akustycznie pomieszczeniach. I tak dziwię się, że przy bardzo głośnym graniu w większości przypadków system się bez problemu bronił. Co było tego zasługą, nie wiem. Pewnie wszystko po trochu. Jednak z własnego podwórka wiem, że z dużą dozą pewności w dobrym występie palce maczało okablowanie. A wiem, bo do dziś nie oddałem po testach kabla USB ZenSati sILENzIO, który przecież jest dopiero drugą serią w portfolio marki, gdy tymczasem w Monachium wystawcy poszli na maxa i pojechali z topową linią X.

I tym optymistycznym akcentem kończę ten słowotok. Czasem pochwalny, innym razem jedynie broniący wystawców, a jeszcze innym wytykający szkodliwą nonszalancję. Zapewniam, w żadnym akapicie nie było najmniejszej złośliwości, ani sztucznego pompowania bańki świetności, tylko w miarę obiektywna prawda. Zaznaczam, że chodzi o prawdę o danej chwili. Raz lepszej, raz gorszej, niestety z racji rozmiarów wystawy z jednym wyjątkiem zazwyczaj zaliczonej tylko raz. Jednak bez względu na wszystko kolejny przypominam, moje spostrzeżenia są jedynie luźnym opisem zaliczonych przygód, a nie podstawą do wyciągania wiążących wniosków. Zatem tak naprawdę możecie traktować je jako oparte na faktach autentycznych baśnie z mchu i paproci. Co byście jednak o nich nie sądzili, już dziś zapraszam Was na spotkanie za rok.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Lumïn U2
artykuł opublikowany / article published in Polish

O ile ostatnio zajmowaliśmy się transportami Lumïna w wersji mini, to wreszcie nadarzyła się okazja nausznej weryfikacji, co zmieniło się w ww. materii w tzw. międzyczasie, czyli od testu U1 . Krótko mówiąc właśnie wypakowaliśmy Lumïna U2 i na pewno nie będziemy stosowali względem niego taryfy ulgowej.

Cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Vitus Audio SCD-025 Mk.II

Link do zapowiedzi: Vitus SCD-025mkII

Opinia 1

Jak wygląda współczesny rynek źródeł audio widać jak na dłoni. Lwią część zagarnęły dla siebie pliki, wyglądający jeszcze kilka lat temu na chwilową modę analog na dobre wrócił do łask, okopał się na z góry upatrzonych pozycjach i nigdzie się nie wybiera a wieszczona co najmniej od dekady rychła śmierć srebrnych krążków uparcie nie chce nadejść. Ba, doszło wręcz do tego, że marki oficjalnie ogłaszające koniec inwestycji w tej materii (vide wielce znamienny w swej nazwie Mohican Hegla) musiały w trybie pilnym zrewidować swe stanowisko i chcąc utrzymać się w grze jednak wrócić do tematu (Hegel Viking). I gdy wydawało się, że wszystko powoli wraca do normy o czym świadczyć mogą m.in., reedycje katalogu Polskich Nagrań na SACD, nagle okazało się, że chcieć wcale nie oznacza móc, gdyż dostawców wysokiej klasy transportów (mechanizmów) CD, o ww. SACD nawet nie wspominając, jest jak na lekarstwo. Pokłosiem takiego stanu rzeczy stał się m.in. regres funkcjonalności Ayona CD-35 II względem jego debiutanckiej wersji, czy też zastanawiająca popularność mechanizmów szczelinowych na pułapach dotychczas zarezerwowanych dla klasycznych szuflad, bądź top-loaderów (Musical Fidelity M6 Encore 225 i M8 Encore 500, Mark Levinson № 5101 i № 519, etc.). Całe szczęście są jeszcze marki, które bądź to dysponują własnymi, zapewniającymi im niemalże pełną niezależność rozwiązaniami, bądź zapobiegliwie zadbały o odpowiednie stany magazynowe. I właśnie z reprezentantem drugiej z przed chwilą wspomnianych frakcji przyszło nam w ramach niniejszej recenzji spotkać. Co ciekawe owym reprezentantem jest wytwórca co prawda doskonale znany na światowych salonach, lecz raczej kojarzony ze wzmacniaczami a nie ze źródłami. Skoro jednak kilka spotkań tak z konstrukcjami zintegrowanymi (RI-100, SIA-30, RI-101 MkII, jak i „dzielonkami” (SL – 102 & SM – 011, SL-103 & SS-103, MP-L201 mkII & MP-S201) mamy już na koncie, to najwyższa pora na jedyny w portfolio Vitus Audio zintegrowany (jest jeszcze topowy duet MP-T201 Mk.II & MP-D201 Mk.III) „dyskofon” SCD-025 Mk.II. Jeśli zatem zastanawiacie się Państwo jak specjalista od wysokomocowych amplifikacji radzi sobie ze srebrnymi krążkami, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić Was na ciąg dalszy.

Zanim przejdziemy do omówienia aparycji naszego dzisiejszego gościa pozwolę sobie na krótką retrospekcję dotyczącą jego drzewa genealogicznego. I tak za praprzodka rodu można śmiało uznać debiutujący w 2007 r. SCD-010, którego w 2013 r. zastąpił model SCD-025, by po kolejnych trzech latach ustąpić miejsca … aktualnej inkarnacji, czyli tytułowemu SCD-025 Mk.II. Zaraz, zaraz, przecież to oznacza, że wzięliśmy na warsztat nie jak to mamy w zwyczaju pachnącą fabryką dopiero co pokazaną światu funkiel nówkę, tylko jakiś pochodzący z wykopalisk starożytny (osiem lat w cyfrze to przecież wieczność) archetyp. Przewrotnie na powyższy zarzut sam sobie odpowiem … No i co z tego? Skoro cały czas jest produkowany, znajduje nabywców a z racji siedzącego w nim pancernego i modyfikowanego przez Vitusa napędu Philips CD Pro 2LF z pobłażaniem patrzącego na bazującą na komputerowych CD/DVD-ROM-ach konkurencję, to śmiem twierdzić, że podobnie do wyrafinowanej whisky, bądź dobrego wina wraz z wiekiem jego realna wartość rośnie a nie spada. I to wbrew przekonaniu samego producenta, który już w momencie wprowadzania na rynek aktualnej odsłony 25-ki uważał format CD za … martwy.
Wracając jednak do meritum, jak to u Duńczyków od zarania dziejów bywa funkcja przypisana danemu urządzeniu ma się praktycznie nijak do jego wyglądu, gdyż unifikacja brył i szaty wzorniczej, z układem wszelakiej maści wyświetlaczy oraz guzikologią jest niezmienna niczym mundurki w szkołach dla krnąbrnych panien. Dlatego też stawiając 25-kę w sąsiedztwie mojej dyżurnej 101-ki poza delikatnym przeskalowaniem w dół w domenie wysokości śmiało możemy mówić o iście bliźniaczym podobieństwie. Z tym, że należący do wyżej urodzonych – końcu mamy do czynienia z serią Signature, odtwarzacz może pochwalić się o połowę grubszymi płatami aluminium na froncie od ww. integry, czyli zamiast jednego mają one co najmniej półtora centymetra i odciska to widoczne gołym okiem piętno na postrzeganiu jego solidności i osiągającej imponujące, jak na odtwarzacz, 26kg wadze. Wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż jak do tej pory wśród goszczących u nas odtwarzaczy rekordzistą pod tym względem był 25 kg Audionet PLANCK. Reszta jest po staremu – dwa frontowe płaty przedziela pionowa czerniona szklana tafla chroniąca ukryty za nią bursztynowy wyświetlacz informujący o wybranym źródle, parametrach odtwarzanego sygnału i czasie/ścieżce „kręcących się” płyt. Lewą i prawą flankę przewidziano na dwa tercety przycisków nawigacyjno – funkcyjnych. A właśnie, jeśli szukacie Państwo kieszeni/tacki, to sugeruję zainteresować się płytą górną, gdyż z racji, iż mamy do czynienia z klasycznym top-loaderem, to właśnie na niej znalazła się odsuwana pokrywa komory transportu. Uwagę zwraca masywny krążek dociskowy swą wagą i posturą przywodzący na myśl te znane z gramofonów. Przypadek? Nie sądzę. Nie mniej zacnie prezentują się plecy z elegancko ukrytymi w dedykowanych komorach wyjściami analogowymi (po parze XLR i RCA) i cyfrowymi (AES/EBU, S/PDIF Coax) oraz kompletnym zestawem wejść cyfrowych z USB akceptującym sygnały PCM do 384kHz/24bit i DSD128 , oraz AES/EBUi S/PDIF Coax kończących pracę na 192kHz/24bit. Wyliczankę zamyka centralnie umieszczone, zintegrowane z komorą bezpiecznika i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC. Wraz z urządzeniem otrzymujemy pendrive’a ze sterownikami, o ile naszłaby nas ochota spiąć go z komputerem pracującym np. pod kontrolą Windowsa i instrukcją obsługi, oraz pilot zdalnego sterowania o którego wielce dyskusyjnej urodzie i jakości jako takiej pozwolę sobie jedynie stwierdzić, że jest i działa na czym jego zalety się kończą. Oczywiście, przynajmniej do niedawna nic nie stało na przeszkodzie, by łechcąc własną próżność domówić zdecydowanie bardziej adekwatny solidności i aparycji jednostki głównej systemowiec o symbolu RC-010 mk.I za drobne … 1 500 €. Całe szczęście w tzw. międzyczasie (uroki kilkutygodniowych a nie kilkudniowych testów) okazało się jednak, że Duńczycy również uznali, iż dołączany plastikowy OEM niezbyt koresponduje z rangą i jakością wykonania jednostki centralnej, więc na właśnie zakończonym monachijskim High Endzie pokazali nowy, już w pełni aluminiowy sterownik, który lada dzień będzie dołączany do SCD-025 Mk.II jako standardowe wyposażenie.
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to jak już zdążyłem nadmienić w 25-ce użyto modyfikowany przez Duńczyków mechanizm Philips CD Pro 2LF. Ponadto na pokładzie znajduje się układ Q8 upsamplera pochodzi od szwajcarskiego specjalisty w tej materii, czyli ekipy engineered SA. Jak łatwo się domyślić jest on odpowiedzialny za konwersję sygnałów do postaci do 384 kHz/24 bity, które następnie trafiają na osobne dla każdego z kanałów kości DAC Analog Devices AD1955. Jeszcze ciekawiej prezentuje się sekcja zasilania, gdyż rozbudowano ją do iście obłędnej postaci. Nie dość bowiem, że jest czteroczęściowa, to każdą z nich wyposażono we własne trafo z których dwa obsługują po jednym kanale stopnia analogowego a pozostałą parę zaprzęgnięto do zapewniania życiodajnej energii transportowi i sekcji cyfrowej.

No dobrze. Skoro już ustaliliśmy, że 25-ka wygląda jak przysłowiowy milion dolców, szczególnie jeśli zdecydujecie się Państwo na najbardziej wyzywającą opcję Titanium Orange i zbudowana jest na tyle solidnie, by zyskać certyfikat „przeciwpanerności” (o ile tylko takowe są wydawane), to najwyższa pora zająć się jej brzmieniem, które najdelikatniej rzecz ujmując wymyka się standardowym i prostym zarazem ocenom. Powód jest tyleż oczywisty, co przynajmniej początkowo trudny do akceptacji. Mamy bowiem, jakby nie patrzeć, do czynienia ze źródłem/przetwornikiem na wskroś cyfrowym i w dodatku opartym na podobno bezdusznym krzemie. W dodatku patrząc na historię naszych radosnych bazgrołów co nieco już u nas gościło, więc nawet zbytnio nie przywiązując się do krócej, bądź dłużej rezydujących w redakcyjnych systemach urządzeń zupełnym przypadkiem powinniśmy „liznąć” dobrego dźwięku. Wystarczy bowiem w ramach ustalenia punktów odniesienia po raz kolejny przywołać do tablicy majestatycznego PLANCKA, flagowego Ethosa, o „Zerowym Czesiu” Jacka nawet nie wspominając. To wszystko jednak jest jedynie teorią, gdyż wystarczyło w komorze SCD-025 Mk.II umieścić (oczywiście nie na raz a jeden po drugim) zupełnie nieaudiofilskie albumy „Black Market Enlightenment” Antimatter i „Earn Heaven” Appleseed by dobiegające mych uszu dźwięki podziałały na nerwowe synapsy wręcz porażająco i zarazem skuteczniej od kurary. Okazało się bowiem, że Vitus zagrał w sposób tak organicznie gęsty, że definiowanie go w kategorii li tylko źródeł cyfrowych jest totalnym nieporozumieniem, gdyż po prostu w ramach owej kategoryzacji po prostu się nie mieści. Z kolei podklejanie go pod analog niespecjalnie mu może pasować, albowiem po pierwsze nieobecne są w nim jakiekolwiek szumy tła wynikające z samej mechaniki pozyskiwania danych czy to z winylowych rowków przez igłę gramofonu, czy też z taśmy przez głowice szpulowców. Duński odtwarzacz jest gdzieś „pomiędzy” a poniekąd „ponad” tym z czym do tej pory dane mi było się zetknąć. W dodatku owa gęstość nie tylko nie wyklucza a wręcz uwalnia niespożyte pokłady rozdzielczości i dynamiki,  z zapuszczającym się w najmroczniejsze zakamarki Hadesu basem włącznie, lecz nie poprzez epatowanie nimi, tylko za sprawą całkowicie zgodnej z naturą ich dostępność w odpowiednim miejscu, czasie i natężeniu. Dzięki czemu materializacja w moich czterech kątach dysponujących niezwykle głębokimi i aksamitnymi głosami Micka Mossa oraz Krzysztofa Podsiadło stała się niepodważalnym i w pełni namacalnym faktem, w niczym nieustępującym pod względem realizmu uczestnictwu w ich koncertach w ramach Letniej Sceny Progresji, czy dopiero co rozpoczętej trasy z Amarokiem. I to bez zbędnych dylematów, czy to Oni pojawili się u mnie, czy też ja udałem się do nich. Po prostu – realizm oznaczał kontakt bezpośredni i już.
A jak z większymi składami? Jeśli napisałbym, że bajkowo, to byłoby to bardzo lapidarne, zgrubne i płytkie zarazem stwierdzenie li tylko sygnalizujące możliwości tytułowego dyskofonu. Skoro nawet „S&M” Metallici zapewniał całkowitą dematerializację zarówno kolumn, jak i ścian okalających pokój przenosząc mnie w centrum wydarzeń i rozentuzjazmowanego tłumu, to znak, że i z bardziej wyrafinowanym wsadem duński CD-ek sobie poradzi. Zanim jednak do niego przejdziemy warto jeszcze nadmienić, iż przy zachowaniu wspomnianej gęstości i pozornego przyciemnienia nie było mowy ani o limitacji najwyższych składowych, ani spłaszczaniu / spłycaniu sceny mieszczącej nie tylko wydzierganych szarpidrutów, lecz i San Francisco Symphony pod batutą Michaela Kamena. Była iście pierwotna moc, wgniatające w fotel spiętrzenia orkiestrowych tutti, wydawać by się mogło przekraczające poza możliwości moich kolumn pomruki, ale i delikatne muśnięcia strun, czy też kryształowo czyste uderzenia w trójkąt. Czyli kompletny zestaw informacji zawartych w materiale źródłowym podany zgodnie z oryginałem, czyli ze wzorową wiernością wykluczającą jakiekolwiek zabiegi upiększająco-interpretacyjne. Niby mój Ayon też sroce spod ogona nie wypadł, jednak w bezpośrednim porównaniu wyraźnie było słychać, że jednak intensywniej odciska autorskie piętno od swojego skandynawskiego sparingpartnera. Bardziej dopala średnicę i ozłaca górę jednocześnie nieco podbijając przełom średniego i niższego basu kosztem najniżej schodzących dźwięków. Nawet na dość minimalistycznym „Six Evolutions – Bach: Cello Suites” Yo-Yo Ma wiolonczela mistrza w austriackim wydaniu prezentowana jest w bardziej romantycznym wydaniu z akcentem ustawionym na melodyce i barwie z definicja i precyzją obrazowania pełniącymi funkcję uzupełniającą. Z kolei Vitus zachowując liniowość idzie jak przysłowiowy przecinak począwszy od samej góry na najniższych, iście infradźwiękowych tąpnięciach skończywszy, ani myśląc o jakichkolwiek ich osłabieniu, bądź też wzmocnieniu z wrodzoną skrupulatnością pilnując właściwej ostrości kreślących poszczególne bryły linii. Czy w związku z powyższym można zarzucić mu zbytnią analityczność i związaną z nią bezduszność? Absolutnie nie, gdyż jest ich bezdyskusyjnym zaprzeczeniem. Oferuje bowiem taką soczystość i intensywność barw jak najlepsza „szklarnia” do Hasselbladów, gdzie równowaga tonalna jest po prostu ustawiona w punkt – bez ustawionego „pod publiczkę” ocieplenia, bądź też laboratoryjnego chłodu wpadającego w błękit / fiolet przez co wszystkie „ślubniaki” wychodzą jakby były wykonywane w pobliskiej chłodni. Wzorzec naturalności? Niewykluczone, szczególnie na tym pułapie cenowym. Grunt, że praktycznie od momentu, w którym uświadomimy sobie, że przynajmniej ten aspekt jest po prostu taki jaki być powinien uznajemy go za zwolniony z dalszych analiz.

Czy możemy zatem uznać, że Vitus Audio SCD-025 Mk.II jest ósmym cudem świata? Aż tak daleko w zachwytach bym nie szedł, jednak z tego, co dane mi było przez ostatnie kilka … naście (-dziesiąt?) lat usłyszeć śmiem twierdzić, ze przynajmniej wśród zintegrowanych odtwarzaczy CD niezwykle trudno będzie znaleźć mu godnego sparingpartnera. Nie oznacza to jednak, że ktoś nie zna/ma odtwarzacza grającego bliżej jego własnym gustom i lepiej wpisującego się w konkretny system. Jeśli jednak szukacie Państwo odtwarzacza CD zbudowanego w oparciu o dedykowany tejże czynności transport a nie komputerowym DVD-ROM-ie, dysponującego niewiele ustępującymi mu (czyli sekcji transportu) pod względem rozdzielczości i dynamiki wejściami cyfrowymi, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko nieśmiało zasugerować Wam wypożyczenie go na dłuższą chwilę i weryfikację we własnym systemie. Tylko lojalnie uprzedzę, że w większości przypadków powrót do aktualnego stanu posiadania po wypięciu 25-ki oznaczać będzie w najlepszym wypadku krok w … bok. I piszę to nie z podobno wrodzonej złośliwości a dość bolesnej autopsji, co finalnie oznacza, że recenzowany egzemplarz do katowickiego RCM-u raczej już nie wróci … . Chociaż, może i wróci, lecz jedynie po to by pojawić się u mnie ponownie za dosłownie moment, już z aluminiowym a nie plastikowym pilotem na wyposażeniu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– DAC: Aries Cerat Heléne
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Z portfolio tytułowej marki Vitus Audio w swoich progach gościliśmy prawie wszystko. Końcówki mocy, integry, pełne sety wzmacniające pre-power, a nawet przetworniki D/A. Niestety z prozaicznych powodów braku konkretnego zapytania dystrybutora o taką konstrukcję nigdy nie zderzyliśmy się ze źródłem bazującym na płytach kompaktowych. A przecież mimo pozornie totalnego zawłaszczenia rynku przez źródła plikowe poczciwy CD-ek dla wielu z nas nadal jest nie tylko podstawowym dawcą sygnału cyfrowego, ale również jakościowym wzorcem podczas prób oswajania streamingu. Dlatego też niezobowiązująco uzgadniając z katowickim dystrybutorem RCM kolejną sesję testową tym razem padło na co prawda od dawna znajdujące się w portfolio marki, jednak do tej pory nieszczęśliwie omijane przez nas źródło w postaci odtwarzacza płyt CD Vitus Audio SCD-025 Mk.II.

Jak widać na fotografiach, aparycja naszego bohatera nie przykuwa wzroku nienaturalnymi rozmiarami, gdyż mamy do czynienia z średniej wielkości prostopadłościanem. Jednak zapewniam, to tylko pozory, gdyż owo czarne bydlę waży 26 kilogramów. Jak to możliwe przy takich rozmiarach? Odpowiedź jest bardzo prosta, wagę robi pancerna, wykonana z grubych płatów czernionego aluminium obudowa i rozbudowane, a przez to ciężkie zasilanie. To jest na tyle zdradliwe urządzenie, że jak podczas procesu logistycznego się je zlekceważy, można naderwać sobie mięśnie pleców. Jeśli nie i ustawi się je szczęśliwie na docelowym miejscu, zapewniam, mimo pozornej designerskiej prostoty bez problemu nas oczaruje. A w dobrym tego słowa znaczeniu winę za to ponosi ciekawie rozwiązany awers. Jak to u Vitusa jest standardem, bazujący na dwóch grubych panelach przedzielonych czarną, wyposażoną w bursztynowy wyświetlacz, pionową akrylową wstawką. Ale to nie koniec ciekawych wizualnych zabiegów tej części urządzenia. Chodzi mianowicie o wkomponowane w każdą boczną połać serii trzech pionowo usytuowanych, estetycznie opisanych, okrągłych przycisków funkcyjnych. Ich liczba wydaje się być skromna, jednak Menu kompaktu jest na tyle sensownie rozwiązane, że 6 guzików w zupełności wystarcza do kompleksowej obsługi wielu ustawień konfiguracyjnych pod docelowego klienta. Kolejny fajny akcent wizualny to pokłosie wykorzystania króla pośród napędów CD, jakim jest CD Pro-2. To sprawia, że źródło jest tak zwanym Top Loader-em i chciał nie chciał, w górnej powierzchni obudowy musi znaleźć się stosowna wnęka dla usadowienia wspomnianego czytnika. W tym przypadku mamy zlokalizowany tuż przy froncie, lekko zagłębiony, ozdobiony wielkim logo marki, płynnie przesuwany na sankach, prostokątny blok płaskiego glinu, pod którym znajdziemy wspomniany napęd wraz z ciężkim, przez to znakomicie stabilizującym obroty płyty CD dociskiem. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, w zgodzie z obecnymi oczekiwaniami jest na bogato. A to dlatego, że oprócz typowego dla CD-ka zestawu wyjść analogowych RCA i XLR, mamy do dyspozycji dwa zestawy terminali cyfrowych. Tak, tak dwa, bowiem oprócz wejść na wewnętrzny przetwornik w wariantach USB, SPDiF, AES/EBU – często wykorzystywany dla streamowania muzyki, za pomocą gniazd AES/EBU oraz SPDiF możemy dodatkowo wypuścić sygnał cyfrowy do innych odbiorników. Całość oferty przyłączeniowej wieńczy zlokalizowane w centrum pleców zintegrowane z włącznikiem główny. i bezpiecznikiem gniazdo zasilania. Naturalnie jak na tego typu urządzenie przystało, w komplecie startowym SCD-025 Mk.II znajdziemy pilota zdalnego sterowania. Co istotne, widoczny na zdjęciach plastikowy sterownik jest już historią, gdyż niedawno zapadła decyzja dodawania leniucha w wersji aluminiowej.

Czym błysnął nasz bohater? Powiem bez ogródek, że nieźle mną tąpnął. Powód? Już wyjaśniam. Nie od dziś wiadomo, że dobrze zaaplikowany napęd CD Pro-2 jest wręcz gwarantem znakomitego, bo bardzo muzykalnego grania. Jednak jak to zwykle bywa, diabeł takiego stanu rzeczy tkwi w szczegółach, gdyż muzykalność muzykalności nierówna. Do czego piję? Otóż do bardzo istotnego aspektu, jakim jest prezentacja najniższych rejestrów. Zazwyczaj mocne nastawienie aplikacji tego napędu od strony technicznej na plastykę i esencjonalność prezentacji odbija się mniejszą lub większą czkawką w zakresie basu. Jest fajny, bo soczysty i często nawet nieźle zwarty, jednak nierzadko ma problemy z zejściem, odpowiednią dla danego materiału twardością i pokazaniem wyraźnej krawędzi dźwięku. Zgadzam się, że przy znakomitym poziomie czarowania resztą pasma akustycznego to może zejść na drugi plan, jednak w momencie zabawy z konstrukcjami z poziomu High End-u najniższy zakres nie ma prawa mieć forów. Tym bardziej, że jego poprawna prezentacja całkowicie inaczej ustawia brzmienie reszty podzakresów, dzięki czemu z automatu środek staje się bardziej rozdzielczy i rysowany wyraźniejszą kreską, a góra dźwięczniejsza. Muzyka po prostu podana jest bardziej klarownie. Nadal esencjonalnie i energetycznie, jednak z należnym danemu materiałowi podejściem do sposobu uderzenia dźwiękiem i penetracji czeluści dolnego pasma. I gdy dotychczas w swojej zabawie z komponentami audio z podobnym napędem na pokładzie w znakomitej większości spotykałem się z tym pierwszym, fakt faktem, że fajnym w odbiorze sposobem na muzykę – raczej muzykalnie, ale za to z pełną odpowiedzialnością za całość prezentacji, duńskie źródło od pierwszych taktów dało do zrozumienia, że nie idzie na skróty, tylko pieczołowicie dba o każdy niuans prezentowanego świata muzyki. A, że tak dobrego sposobu projekcji basu z tego typu konstrukcji dotychczas nie miałem okazji zaznać, z pełną świadomością tego czynu już w pierwszej linii tego akapitu napisałem, iż ten test był dla mnie ewidentnym pozytywnym tąpnięciem. A to dlatego, że przy znakomitej interpretacji szerokiej i głębokiej wirtualnej sceny od strony wizualizacji namacalnych źródeł pozornych – to standard podobnych rozwiązań, doszedł odpowiednio podany, tak ważny dla mnie aspekt odpowiedniego posadowienia dźwięku na mocnym i twardym basie. Basie, bez którego w dobrej jakości nawet występy jazzowych trio są lekko upośledzone, gdyż tak fortepian, jak i kontrabas nie pokazują do końca swoich najważniejszych niuansów spod znaku zwarcia brzmienia instrumentu, szybkości uderzenia mocną nutą i dostojności prezentacji. Banał? Powiem tak. Otóż jestem wręcz pewien, że wielu z Was bez zawahania położy przysłowiową rękę na pieńku prawdy, że taki stan ma u siebie. Jednak bez najmniejszej nutki zwątpienia ostrzegam wszystkich odważnych, iż spora grupa piewców tej teorii po konfrontacji z Vitusem cytując klasyka – naturalnie mam na myśli Cezarego Pazurę – z produkcji zatytułowanej „Chłopaki nie płaczą” na 99 procent „Nie miałaby „k&$%a” ręki”. Niestety aby się o tym przekonać, trzeba tego zaznać, inaczej poruszamy się we mgle. Ja w pogoni za taką prezentacją zaopatrzyłem się w przetwornik dCS-a Vivaldi DAC 2 karmiony topowym źródłem CEC-a i sterowany zewnętrznymi zegarami rozbudowując kwestię źródła do granic absurdu, tymczasem okazuje się, że podobną estetykę da się osiągnąć przy użyciu zintegrowanego kompaktu spod znaku Vitus Audio. Naturalnie z nieco inaczej położonymi akcentami na resztę składowych dźwięku, jednak samo podejście do odpowiedniego posadowienia przekazu jest bardzo podobne.
Na potwierdzenie moich obserwacji wystarczyły dwie pozycje. Pierwszą były aranżacje twórczości J.S. Bach-a według Dieter-a Ilg z płyty „B-A-C-H”. I wbrew pozorom nie chodziło o przecież monstrualny gabarytowo fortepian – oczywiście ten również wypadł znakomicie, tylko nadmuchane skrzypce – czytaj kontrabas. Pełne energii, mocno akcentujące nie tylko palec na strunie, samą strunę, ale również feerię wibracji mocno angażowanych do pracy w tym projekcie, dobrze wzmocnionych przez pudło rezonansowe, a mimo to nadal pokazanych z najdrobniejszymi niuansami najgrubszych strun. To była wręcz kawalkada znakomicie wyartykułowanych, mocnych twardych i oczywiście dźwięcznych pomruków, co w przypadku typowego grania CD Pro 2 zazwyczaj podane byłoby w postaci przyjemnych, acz miękkich, raczej płynnych, niż mających wbić słuchacza w fotel brzdąknięć. Wiem, bo kilka lat używałem skąd inąd znakomitego w domenie muzykalności źródła Reimyo. Wówczas bez dwóch zdań wszystko dla mnie wydawało się piękne, jednak po latach doświadczeń okazało się, że finalnie szukam nieco innego sposobu na wyrazistość oddziaływania muzyki. Naturalnie zawsze z przyjemnością wracam do tamtych czasów, jednak na obecnym etapie jestem w innym miejscu. Miejscu nadal pełnym barwy i swobody budowania realiów muzycznych, jednak z bardziej zaawansowanym pokazywaniem faktur ich podbudowy.
Drugim, jeszcze dobitniej pokazującym wagę opisywanego tematu basu był krążek z muzyką filmową najnowszej odsłony „Blade Runner 2049”. Majestatyczne pomruki nie tylko brylowały w najniższych czeluściach dolnego pasma, ale cały czas bardzo wyczuwalnie pokazywały generujące je impulsy. I co bardzo istotne, z szeroką paletą odcieni basu i różnorodności jego energii oraz masującej trzewia modulacji. Nie jako jedna pulpa, tylko szereg następujących po sobie sonicznych, dobrze zaznaczonych i wielobarwnych akcentów. To było na tyle zjawiskowe podanie tego materiału, że jak zwykle w takich przypadkach ten dwuczęściowy zapis kolejny raz przeleciał u mnie od dechy do dechy ciurkiem.

Gdzie widziałbym naszego bohatera? Otóż łatwiej będzie mi wskazać sytuacje, w których nawet najlepszy występ może nie przełamać zastanych barier. Co mam na myśli? Pierwszym, niestety wywołanym prozą życia przypadkiem będzie nieco wymagająca od nabywcy stabilnego stąpania po ziemi, zapewniam, że w pełni adekwatna do proponowanej oferty brzmieniowej, ale jednak spora cena produktu. Zaś drugim to nazbyt ulane w domenie ilości masy potencjalne zestawy. Jak wspominałem, dobrze zaaplikowany CD Pro 2 zawsze oferuje dobrą wagę dźwięku i gdy napotka coś na tym polu już nagiętego do granic przyzwoitości, może okazać się, że mamy zbyt dużo cukru w cukrze. Jednak nie byłbym sobą, gdybym nie podniósł tezy, iż fajna twardość i rozciągnięcie basu tytułowego Vitus Audio SCD-025 Mk.II również z takim problemem mogłaby sobie nieźle poradzić. To natomiast oznacza, że tak naprawdę cała populacja mogących sobie pozwolić na taki wydatek maniaków audio według mnie ma zielone światło. Naturalnie czy opisywany kompakt w stu procentach pokaże na co go stać i wpisze się w zastany system, niestety musicie zweryfikować sami. Z mojej strony powiem tylko, że nasz bohater od pierwszych taktów muzyki dosłownie i w przenośni był pozytywnie wpływającym na moją duszę wcielonym diabłem. Brzmi niebezpiecznie? Nie żartujcie, przecież właśnie o nieziemskie doznania w naszej zabawie chodzi. Nieprawdaż?

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: RCM
Producent: Vitus Audio
Cena: 26 500€ (Jet Black, Pure White, Warm Silver); 31 500€ (na zamówienie: Dark Champagne, Titanium Grey, Titanium Orange)

Dane techniczne
Wyjścia analogowe: para XLR, para RCA
Impedancja wyjściowa 80Ω
Pasmo przenoszenia: +800kHz
Odstęp sygnał/szum: >110dB @ 1kHz
Zniekształcenia: <0.01%
Mechanizm: Philips CD Pro 2LF (modyfikowany przez VA)
Master clock: 24.576 MHz +/- 5 ppm
Upsampler: Engineered Q8
DAC: 2 x AD1955 – mono mode
Wejścia cyfrowe: USB B (384kHz/24bit, DSD128); AES/EBU, S/PDIF Coax (192kHz/24bit)
Wyjścia cyfrowe: AES/EBU, S/PDIF Coax (192kHz/24bit)
Pobór energii: 45W; <1W Standby
Wymiary (W x S x G): 135 x 435 x 428 mm
Waga: 26 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

High End 2024

Jak to stare przysłowie pszczół mówi „święta, święta i po High Endzie”. Całe szczęście zamiast tradycyjnego pracowania nad masą przy uginającym się od wysokooktanowych smakołyków stole charakter monachijskiej imprezy jest, przynajmniej dla nas, zgoła inny i choć zawsze można krótszą, bądź dłuższą chwilkę spędzić w piwnym ogródku, to i tak większość czasu poświęcamy przemierzając wzdłuż i wszerz niezliczoną ilość alejek prowadzących do bezliku sal, lóż i stoisk z dedykowanej audiofilskiej braci asortymentem z najodleglejszych zakątków świata. Po ponad dekadzie takowych pielgrzymek zdążyliśmy również oswoić się z myślami, iż jakiekolwiek planowanie marszruty z powodzeniem można sobie wsadzić w buty, gdyż w MOC-u od niepamiętnych czasów rządzi przypadek, spontaniczność i harmonogramy ustalonych, bądź nie, spotkań. Dlatego też mając włączonego GPS-a i śledząc trasy po wielokroć przemierzanych świńskim truchtem „spacerów” z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jak co roku, również i tym razem udało mi się niebezpiecznie zbliżyć do charakterystyki odwiedzin mej Małżowinki w centrach handlowych, gdzie o ile u mnie wizyta w takowym przybytku ogranicza się do zaliczenia z góry ustalonych punktów, czyli wejście – A – B – C – wyjście o tyle płeć piękna stosuje zazwyczaj zasadę przypominającą spontaniczną zabawę przedszkolaków z cyklu biegamy i krzyczymy. Jednak, jak już zdążyłem wspomnieć w MOC-u ogrom zmiennych wyklucza jakikolwiek porządek, gdyż nie sposób przewidzieć, czy wpisany na listę wystawca przypadkiem nie będzie prowadził zamkniętej prezentacji, nie będzie w stanie permanentnego oblężenia, bądź warunki oświetleniowe wykluczać będą jakiekolwiek akceptowalne zdjęcia. Krótko mówiąc wchodzi się tam gdzie jest coś chociażby pozornie interesującego, o ile tylko jest szansa na rzut okiem i uchem, jest czym oddychać (gospodarz zadbał o klimatyzację/wentylację), zasiadający w pierwszych rzędach nie próbują palcami u stóp pokiziać systemu, uzbrojeni w smartfony jednokomórkowcy nie zawieszają się nad owym systemem na dłuuugie minuty, no i coś z nieodstraszającego repertuaru dobiega naszych uszu. Jeśli zatem jesteście Państwo ciekawi cóż tym razem wpadło nam w ww. oczy i uszy nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was na pierwszą część naszej wybitnie subiektywnej relacji z tegorocznego High Endu.

A początek naszego monachijskiego rajdu okazał się przewrotnie i niespodziewanie zorganizowany, gdyż tuż przed wylotem (dosłownie przed przełączeniem smartfonów w tryb samolotowy) otrzymaliśmy zaproszenie na pierwszą i niewykluczone, że również ostatnią (przynajmniej tak żartowali sami gospodarze) konferencję prasową szwedzkiego Marten-a związaną z oficjalną, podwójną premierą … zjawiskowych kolumn Coltrane Quintet i nieco mniej imponujących, acz nie mniej wyrafinowanych, topowych przewodów zasilających Jorma Paragon Power, którym towarzyszyły m.in. łapiące za oko monobloki Halcro Eclipse, współpracujący z Antipodes OLADRA Server przetwornik MSB DAC i uzbrojony we wkładkę DS Audio Grand Master Extreme gramofon TechDas Air Force III. Co prawda wystawowe warunki nie są zbyt optymalnymi warunkami, jednak nawet w takich okolicznościach przyrody wycenione na 170 000 € podłogówki miały okazję wzbudzić spore zainteresowanie. Pod względem konstrukcyjnym ww. czterodrożne podłogówki mogą pochwalić się wykonywanymi na zamówienie diamentowym tweeterem i berylowym wysoko-średniotonowcem, którym towarzyszy własnej produkcji, carbonowa jednostka nisko-średniotonowa oraz para aluminiowych kanapkowych basowców. Z kolei zasilająca Jorma Paragon to pierwszy autorski projekt ekipy Marten po oficjalnym włączeniu ww. marki do własnego portfolio. Nie zabrakło zatem adekwatnej jej topowości konfekcji w postaci flagowych 50-ek Furutecha, kriogenicznych (przy -180°C) wywczasów w szwajcarskim laboratorium i przewodników z wysokiej czystości miedzi o przekroju 3 x 4 mm². W sumie wyszedł kawał dobrego dźwięku z mięsistym basem i adekwatną gabarytowi kolumn skalą, co pozwalało prowadzącym na niezobowiązującą żonglerkę praktycznie dowolnym repertuarem poczynając od audiofilskich smętów na ostrym rocku i elektronice skończywszy.

Dopiero co wspomniane nowości gościły również w zaprzyjaźnionym systemie Engströma, gdzie prym wiodły monobloki ERIC z przedwzmacniaczem MONICA i phonostagem M-phono. Set może i mniej imponujący aniżeli „piętro wyżej”, jednakże również udowadniający, że z dobrą lampą szwedzkie podłogówki potrafią zagrać szalenie dynamicznie, z werwą i nutką słodyczy na górze. Co ważne oba systemy zagrały na tyle dobrze, że nie sposób było dokonywać kategoryzacji lepszy/gorszy a po prostu inny.

I już kończąc szwedzką epopeję na deser zostawiłem coś dla „ludzi”, czyli niemalże budżetowe Marteny Parker Trio (Diamond Edition) występujące w czysto służebnej testom A/B roli, czyli stanowiące nader namacalny przykład co i ile dają opcjonalne w ich przypadku stopy IsoAcoustics. Tutaj nie było opcji, że „może”, czy też „wydaje się” lecz czarno na białym słychać było co daje porządne odsprzęgnięcie kolumn od podłoża. Niby prezentacje tego typu Kanadyjczycy prowadzą od lat, ale dziwnym zbiegiem okoliczności ilekroć pojawiam się w Monachium, to gdy tylko czas sprzyja staram się do nich wpaść i załapać się na wiadomą demonstrację zgarniając po drodze sceptycznie nastawionych znajomych – w końcu usłyszeć znaczy uwierzyć a widok ich min nadal uważam za bezcenny.

Skoro jesteśmy przy nowościach, to nie sposób nie wspomnieć o Vitus Audio, który w tym roku nie tylko postanowił zaprzestać wewnętrznej rywalizacji i zamiast dwóch osobnych pokoi dla Vitusów i Alluxity zaprezentował jeden set. Ale za to jaki! Nie dość bowiem, że zamiast pojechać po przysłowiowej bandzie i wytoczyć najcięższe działa z serii Masterpiece postawił na ofertę środka, czyli na tym razem śnieżnobiałą bandę Signature z debiutującymi końcówkami SM-025. Jednak gwoli ścisłości na wystawie intrygujące (dobijające do 400 kPLN) kolumny Monitor Audio Hyphn zasilały nieco większe monosy SM-103 Mk.II współpracujące z przedwzmacniaczem SL-103 Mk.I, phonostagem SP-103, przetwornikiem SD-025 Mk.II i odtwarzaczem CD SCD-025 Mk.II. Powiem szczerze, że to dość ciekawe zestawienie okablowano serią Art marki Crystal Cable w efekcie czego dość antyseptyczny i futurystyczny design całości okazał się szalenie daleki od wielce dynamicznego i niezwykle koherentnego dźwięku.

Kontynuując wysyp majowych nowalijek na listę trafił Gauder Akustik, który w tym roku postawił na mariaż z elektroniką Soulution zarówno w systemie Szwajcarów (z monoblokami 717), gdzie wdzięczyły się „filigranowe” Darki 250 Mk2, jak i we własnym – gdzie premierowe, flagowe, uzbrojone w największe na świecie 9 cm diamentowe średniotonowce, Dark-i 750 napędzał kwartet takowych „maluchów”. Trudno się jednak temu faktowi dziwić, gdyż w końcu jakoś te wycenione na ponad 700 tys.€ aluminiowe wieże trzeba było odpowiednio dopieścić.

Włoska rodzinka w komplecie, czyli Alare Labs i Audia Flight spokojnie radzą sobie same z niewielką pomocą grecko-angielskiego dostawcy okablowania Signal Projects. Mając już do czynienia z widocznymi na zdjęciach propozycjami zupełnie nie dziwi mnie fakt pełnej synergii. Tutaj nie ma za bardzo co kombinować, więc jeśli tylko ktoś gustuje w dynamice suto podlanej muzykalnością, to spokojnie może wpisywać się na listę klientów.

Podobny, czy wręcz bliźniaczy pomysł na dźwięk reprezentował team złożony z japońskiej elektroniki SoulNote i włoskich kolumn Albedo. Generalnie akcenty ostały rozłożone tak jak opisywanych akapit wyżej sąsiadów, lecz z racji nieco bardziej przyjaznym naszym metrażom gabarytów szanse na ich wstawienie do klasycznego M-3/M-4 wydają się bardziej realne.

A właśnie, skoro do tablicy wywołałem gości z Kraju Kwitnącej Wiśni, to warto było zajrzeć do ich firmowego pokoju, gdzie do znanych z występów w naszym OPOS-ie 3-ek dołączył dedykowany phonostage E-3, któremu do towarzystwa przydzielono uzbrojony we wkładkę DS Audio Grandmaster EX gramofon Vertere / MG-1 PKG MK2. Jak też doskonale widać na końcu zaskakująco niepozornych przewodów „zawisły” kolumny YG Acoustics Sonja3.2.

Idąc tropem skojarzeń i części wspólnych logicznym jest, że najwyższa pora na wytwórcę dopiero co wspomnianych kolumn, czyli YG Acoustics z dość niekonwencjonalnie szerokim rozstawem kuszących zewnętrznymi modułami basowymi strzelistymi XV 3 Signature. W centrum systemu rozłożyła się elektronika Bouldera z monoblokami 3050, przedwzmacniaczem 3010, phonostagem 2108. Jak łatwo się domyślić z racji tak szerokiej „bazy” najbardziej optymalne warunki odsłuchowe zapewniały jedynie ostatnie rzędy widowni.

Wróćmy jednak do nieco bardziej konwencjonalnych konfiguracji, czyli Audioneta, który zanany i lubiany odtwarzacz Planck uzupełnił o przedwzmacniacz Mach i monobloki Schrödinger które dziarsko „pędziły” perłowe Vividy Giya G1.

Ukrywający się pod wielce niepozornym skrótem AGD projekt Audio Group Denmark, czyli konglomerat marek Ansuz, Aavik, Børresen Acoustics i Axxess zajął trzy budki z przyległościami w celach prezentacji nie tylko klasycznych highlightów ze swoich katalogów, lecz i kompletnych, stanowiących wizytówkę poszczególnych bytów systemów. Pech chciał, że ustawione zostały one w niekoniecznie optymalnej kolejności, gdyż z której strony by się nie zaczynało zawsze któryś z brandów dostawał rykoszetem. O co chodzi? A o to, że w środkowym boxie umieszczono ultra high-endowy set z Børresenami T5 (200 k€), po jego lewicy grały C3-ki za 35k€ a po prawej ewidentnie budżetowe Axxess-y L3 (5 k€), więc niezależnie od kierunku zwiedzania albo średnia, albo dolna półka Duńczyków była poszkodowana. To oczywiście niewinne żarty, gdyż nikt przy zdrowych zmysłach szukający czegoś w rozsądnych kwotach nie powinien psuć sobie humoru T5-kami, bo kontakt z nimi dość dramatycznie podnosi poprzeczkę oczekiwań. A tak już na serio to z tego, co dane nam było usłyszeć propozycja Axxessa w swoim segmencie ma szansę sporo namieszać, gdyż tak naprawdę większości odbiorców do pełni szczęścia wystarczy parka wspomnianych filigranowych podłogówek i wszystkomający wzmacniacz streamingujący Forté 3 (20 k€).

Po skandynawskich smukłościach i naszpikowanych krzemem all’in’one’ach pora na przeciwległy kraniec skali, czyli iście gargantuiczny, lampowy system Aries Cerat o którym można myśleć dysponując co najmniej kilkusetmetrowym salonem. I tu ciekawostka – otóż o ile co do reszty prezentowanego w Monachium nie jestem pewien, to widoczne na zdjęciach oba tubowe subwoofery już miały swojego nabywcę z niecierpliwością oczekującego na zakończenie wystawy.

Zdecydowanie rozsądniejszą propozycję miał z kolei Avalon prezentując model ISIS Signature. Co prawda aby poznać chociażby część drzemiącego w nich potencjału musiałem zmęczyć kilkuminutowy utwór w stylu niemieckiego techno, ale już motyw przewodni „Różowej pantery” autorstwa Henry’ego Manciniego ze szpuli okazał się w pełni satysfakcjonującą rekompensatą wcześniejszych katuszy.

Z cyklu złote a skromne, czyli punkt obowiązkowy każdego naszego majowego wypadu – Kharma. Tym razem oczy i uszy cieszyła parka Enigma Veyron 2D. Powiem szczerze, że mając możliwość ich przetestowania nie rozpaczałbym, gdyby dystrybutor zgubił do mnie numer telefonu 😉

No i kolejna premiera, czyli duńska rodzina Gryphona wzbogaciła się o … gramofon Apollo, wkładkę Black Diamond DLC, phonostage Siren i niedawno debiutujący kondycjoner Powerzone 3. Biorąc pod uwagę, że dość filigranowe EOS 5 napędzały monobloki APEX efekt wgniatał w fotel.

Z możliwości ww. elektroniki postanowiła skorzystać również ekipa Peak Consult podpinając do nich swoje flagowe El Diablo w rezultacie czego potężne podłogówki zagrały niezwykle dynamicznie z fenomenalnie prowadzoną linią basu i swobodą.

Szwajcarska Nagra dla wszystkich miłośników semi-profesjonalnego przygotowała większy i mniejszy system. W większym posłuchać można było kolumn Stenheim Reference Ultime Two (jeden z lepszych dźwięków tegorocznej wystawy) i mniejszy – ze zdecydowanie mniej absorbującymi gabarytowo Stenheimami Alumine Five LE. W obu przypadkach kultura przekazu szła w parze z rozdzielczością i muzykalnością. Niezaprzeczalną wartością dodaną był również fakt, iż w obu systemach załapałem się na gramofony w roli źródła, co jak pokaże ciąg dalszy wcale nie było taką oczywistością, jaką mogłoby sie wydawać.

No i kolejna premiera a zarazem totalne zaskoczenie, czyli najnowsze … aktywne, tubowe kolumny Thrax Gaida z napędzanymi 1kW końcówkami 15” wooferami, 24-bitowym DSP. Miłą niespodzianką okazała się obecność rodzimego streamera XACT S1. Rozmawiając z Rumenem Artarskim co też kierowało nim podczas projektu ww. kolumn usłyszałem, że po prostu postanowił stworzyć kolumny, które zagrają tak, jak zażyczy sobie ich nabywca.

Skoro o bułgarskim wytwórcy mowa, to jego zabawki były również obecne w systemie współpracującym z potężnymi kolumnami Lansche Audio i topowym okablowaniem Dyrholm Audio.

Chyba najliczniejszą reprezentacją podczas tegorocznego High Endu mógł pochwalić się amerykański Wilson Audio kusząc zarówno w systemach z elektroniką Dan D’Agostino, jak i japońskim Esotericiem, minimalistycznymi obeliskami CH Precission, czy też lampowym katafalkiem VTL-a.

Skoro weszliśmy w typowo amerykańską rozmiarówką, to nie sposób pominąć japońską propozycję dla „dużych chłopców”, czyli limitowane do 25 par TAD-y R1TX LTD Reference, które wraz z firmowym zestawem elektroniki, w którym znalazł się najnowszy przedwzmacniacz C700 brzmiały nadspodziewanie rozdzielczo i zwinnie.

W zdecydowanie bardziej odważną, przynajmniej jeśli chodzi o wystrój wnętrza, poszło Magico prezentując swoje S5-ki w towarzystwie topowej dzielonki Pilium i nie mniej wyrafinowanego źródła Wadaxa. W porównaniu z zeszłorocznym set-em rezygnacja z subwooferów okazała się nader pożądanym krokiem, więc do dopracowania pozostała tylko kwestia klimatyzacji, gdyż po kwadransie w panującej w ww. pomieszczeniu duchocie śmiało można było mówić o poważnym niedotlenieniu.

No to dla orzeźwienia coś nieco bardziej egzotycznego, czyli iście barokowa ornamentyka okablowania Fono Acustica, nie mniej zjawiskowych kolumn Avalos Sound Design Wave Series 1 przy których bądź co bądź niezaprzeczalnie elegancka amplifikacja Goldmunda prezentowała się nad wyraz skromnie.

Skoro o egzotyce mowa, to nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o niezwykle intrygujących, modułowych i zapuszczających się do 18Hz jubileuszowych podłogówkach Gershman Acoustics Black Swan 30th Anniversary za całkiem przystępne, jak na monachijskie standardy, drobne 50 k$.

Również w bieli prezentował swe niewielkie, acz wspomagane monstrualnym (2,5kW) subwooferem Divin Sovereign podłogówki Divin Comtesse niemiecki Göbel High End.

W ramach powrotu do nieco bardziej rustykalnych klimatów proponujemy przystanek i odpoczynek w towarzystwie znanych z zeszłorocznej prezentacji w Hotelu Kempinski Sonus faberów Stradivari G2 i jubileuszowych McIntosh-y MC1,25KW, które o dziwo wespół/zespół miały okazję zagrać zauważalnie lepiej aniżeli wcześniej, w hotelowych wnętrzach.

Z kolei integra Luxman-L509 z podpiętymi pod nią Wilson Benesch Resolution 3Zero niespecjalnie miał ochotę wyjść poza własną strefę nieco chłodnego komfortu a szkoda, tym bardziej, że dwa piętra niżej na stoliku ze stoickim spokojem stała i czekała na swoją kolej stereofoniczna końcówka M-10X, która pod względem eufonii i saturacji z pewnością miałaby zdecydowanie więcej do powiedzenia.

Zaskakująco beznamiętnie wypadła prezentacja zasilanych elektroniką Ypsilon-a kolumn Kawero Minal. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale dźwiękowi brakowało pierwiastka realizmu i żywiołowości.

No i wreszcie się udało, czyli gramofon Acoustical Systems Astellar, który na ostatnim Audio Video Show tylko stał i zajmował miejsce wreszcie dał głos i można było go na spokojnie posłuchać a przy okazji uwiecznić na zdjęciu dumnego ojca – Dietricha Brakemeiera.

Nieco zapomniana u nas brytyjska marka Trilogy Audio postanowiła w Monachium nieco zaznaczyć swoją obecność, więc wreszcie pokazała światu monobloki 995R, które w towarzystwie Audiovectorów R8 Arettè pokazywały, że do pełni szczęścia wcale nie trzeba wzmacnianych stropów i suwnicy bramowej.

3 kolory 4 smaki, czyli na talerz wjeżdża Grandinote Solo Integrated z kolumnami Mach 2 Estrema udowadniając, że duże odpowiednio przemyślane, nawet spore podłogówki mają szanse zagrać w dość klaustrofobicznych wnętrzach.

Tutaj nie było szans na niepowodzenie. Po prostu elektronikę Brinkmann Audio jestem brać / polecać praktycznie w ciemno, więc i z Rockport Technologies AVIOR II brzmienie było wysoce satysfakcjonujące.

No dobrze, żarty na bok, gdyż na scenę wkraczają potężne tuby Cessaro z elektroniką Acustica Applicata. Efekt – diametralnie inny od spodziewanego, gdyż zamiast ofensywnej megafonowej estetyki otrzymaliśmy finezję, rozdzielczość i swobodę nieosiągalną dla większości prezentowanych w MOC-u systemów. Jeden z najlepszych dźwięków tegorocznej wystawy. Problem jedynie w tym, że trzeba dysponować co najmniej hangarem lotniczym, bądź salą gimnastyczną by podczas odsłuchów nie czuć się jak w przewymiarowanych słuchawkach 😉

Nieco bardziej adekwatną do europejskich metraży ofertę przygotowało z kolei Tune Audio, więc jeśli tylko ktoś ma ochotę na w miarę ustawne tuby, to … proszę się częstować.

Nie poszczęściło mi się za to w Raidho Acoustics, gdzie pomimo imponujących monobloków Moona dźwięk był mało angażujący i niezbyt dynamiczny.

O „polskiej budce” miałem do napisania całkiem sporo, jednak zauważyłem iż jakikolwiek odbiegający od hura – optymizmu wpis na FB wywołuje zaskakująco ekstatyczną falę hejtu, więc pozwolę sobie jedynie odnotować fakt odwiedzenia owego lokum oraz brak jakichkolwiek znamion audiofilskiej nirwany zapowiadanej i obwieszczanej Urbi et Orbi przez gospodarzy. Ot klasyczny przykład delegacji (wycieczki do teatru) z post-PRL-owskiego PGR-u, gdzie pierwsze dwa rzędy siedzeń zajmują producenci poszczególnych urządzeń epatujący samozadowoleniem ze zrealizowanego projektu a nieśmiało zaglądający do ww. boxa reprezentanci branży traktowani są jeśli nie na równi z powietrzem, to jak zło konieczne. Całe szczęście tuż przed progiem niezobowiązująco można było, nie poruszając drażliwych tematów porozmawiać np. o … rowerach.

Nie dziwi mnie zatem fakt, że w zdecydowanie mniej „naelektryzowanej” atmosferze zazwyczaj niemego w „polskiej budce” gramofonu Benny Audio Odyssey można było posłuchać dosłownie rzut beretem, czyli nieopodal – w towarzystwie AudioSolutions Figaro XL2 Azure Blue i D-klasowej integry Java (dokładnie modelu JAVA CARBON Double Shot LDR GaN FET). Ba, proszę sobie wyobrazić, że nikomu nie przeszkadzała „zbyt długo rozkręcająca się” ścieżka dźwiękowa do „Blade Runnera”.

Z udziału w rodzimym „kołchozie” zrezygnował również znany z naszych testów Graphite Audio stawiając (poniekąd słusznie) na kooperację z zespołem darTZeel (integra CTH-8550, końcówka NHB-108), AudioNec (kolumny Evo 3) i Hemingway Cables. Zero spinki, pełen luz i dźwięk w którym wszystko się spina w sensowną całość.

Kolejny rodzimy akcent, czyli elektronika Audio Phonique i betonowe (!!!) kolumny Gemstone. Z racji openspace’owych warunków prezentacji nawet nie próbuję zahaczać o reprezentowane przez nich walory soniczne, które miejmy nadzieję uda się w najbliższym czasie zweryfikować w zdecydowanie bardziej kontrolowanych okolicznościach przyrody.

No i następne, niby odrębne polskie byty, czyli reprezentanci współczesności – Fezz, Pylon i okupujący pobliski box ekshumowany dinozaur – Unitra. W telegraficznym skrócie – Fezz wszystko co miał było na chodzie, Pylon swoje flagowce (AMETHYST) pokazał na zasadzie czysto statycznej, czyli sztuka dla sztuki a w Unitrze Pani o empatii kioskarki z Misia zaproponowała, że w drodze wyjątku „może otworzyć mi klapę”. Grzecznie podziękowałem i udałem się na z góry upatrzone pozycje.

Jakże inne podejście w stosunku do odwiedzających reprezentowała ekipa Final Audio, gdzie nie dość, ze niemalże siłą (żarcik) zaciągali gości na przygotowane stanowiska słuchawkowe, to jeszcze nakłaniali do skanów małżowin w celu spersonalizowania własnego profilu dźwiękowego. Ba, opornych próbowano przekupić przywiezionymi z Kraju Kwitnącej Wiśni słodyczami, lecz akurat te argumenty do mnie nie przemawiały, ponieważ z tamtejszej kuchni preferuję wasabi oraz wszelakie odmiany sushi a na deser wolę owocowe destylaty w stylu Kaiyō Mizunara Oak The Peated. Niemniej jednak z czystej ciekawości zgłosiłem się na powyższe pomiary a o ich efektach postaram się donieść w odrębnej publikacji.

Oczywiście jak co roku w MOC-u miłośnicy nausznych i dousznych doznań w proponowanym im asortymencie mogli przebierać niczym w ulęgałkach, więc niejako przy okazji i w ramach potwierdzenia powyższych słów zamieszczam niezobowiązującą migawkę.

Skoro o akcesoriach mowa to na scenę wkracza regularnie goszczące u nas ZenSati i pokazuje, że jak się bawić to na całego, czyli tłumacząc z polskiego na nasze-audiofilskie, jak dobrze zainwestować … 300 000€ w samo okablowanie całkiem przyjemnego systemu.

Zdecydowanie skromniej prezentowały się najnowsze propozycje Furutecha obejmujące jeszcze pachnące fabryką łączówki z topowej serii Project V-1 oraz dopiero co przez nas (w pełni zasłużenie) komplementowaną listwę NCF Power Vault-E.

Z szeroką gamą platform, stolików i przede wszystkim stóp antywibracyjnych, w tym pod przewody, CERADISC pojawił się Neohighend.

Z niekłamanym zadowoleniem odnotowałem również obecność Zingali Acoustics, choć do pełni szczęścia brakowało chociażby własnej „budki” umożliwiającej możliwie komfortowy odsłuch.

Takową dysponował m.in. Lumin, choć prezentowany system z trudnego do zdefiniowanego powodu nie był w stanie zagrać większości częstotliwości poniżej niższej średnicy.

Z kolei na stoisku Silent Angela próżno było doszukiwać się budżetowych Bonnów, których miejsce zajęły wypasione flagowce.

Skoro o niskoprądowych peryferiach mowa, to z myślą o nich można było zapoznać się z ofertą dedykowanych zasilaczy.

I już zupełnie na koniec mały bonus w postaci niezwykle stonowanego wzorniczo turladełka.

Serdecznie dziękując za uwagę uprzejmie proszę o nieoddalanie się od radioodbiorników, gdyż w okolicach następnego weekendu swoimi refleksjami postara się z Państwem podzielić Jacek. Cdn. …

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Synergistic Research PowerCell SX

Link do zapowiedzi: Synergistic Research PowerCell SX

Opinia 1

No wreszcie, czyli po bezliku wszelakiej maści okablowania, bezpiecznikach, akcesoriach antywibracyjnych a nawet switchu przyszła pora na pełnowymiarowy komponent z portfolio amerykańskiego potentata. Mowa oczywiście o reprezentowanej przez łódzki Audiofast marce Synergistic Research i jej „ofercie środka”, czyli kondycjonerze zasilania PowerCell SX, na test którego serdecznie zapraszamy.

Wybitnie subiektywnie śmiem twierdzić, że Synergistic Research PowerCell SX jest jeśli nie najładniejszym, to z pewnością jednym z najbardziej intrygujących wizualnie urządzeń z obszaru audio jakie dostępne są na rynku. A biorąc pod uwagę jedynie segment prądowych uzdatniaczy to z tytułowym kondycjonerem, oprócz wyżej urodzonego, niemalże bliźniaczego rodzeństwa w szranki stawać mogą chyba jedynie cyklopo-podobne Stromtanki. Oczywiście to moja prywatna opinia, jednak prawdę powiedziawszy niezwykle trudno mi wyobrazić sobie sytuację, by nabywca ww. cudu techniki uznał, że nie ma sensu wystawiać go we własnym systemie na forum publicum, więc ukryje go gdzieś wstydliwie w drugiej, bądź trzeciej linii frontu, zastawi stolikiem, bądź o zgrozo przykryje serwetką i postawi na nim doniczkę z fikusem, bądź innymi badylami. I żeby była jasność – aby PowerCell SX łapał za oko wcale nie trzeba rozkręcać jego wewnętrznej iluminacji na full, gdyż nawet z wyłączonym podświetleniem, dzięki frontowemu oknu z dyskretnie wkomponowanym wskaźnikiem obciążenia i transparentnej płycie górnej łaskawie umożliwia w dowolnym momencie zapuszczenie żurawia. Jednak po kolei, czyli przyjrzyjmy mu się nieco uważniej. I tak, wspomniana płyta czołowa to solidny płat szczotkowanego aluminium z centralnie umieszczonym oknem, sygnaturą marki w lewym i oznaczeniem modelu w prawym dolnym narożniku. Ww. bulaj oprócz oczywistego „naocznego” dostępu do trzewi pełni również rolę czysto informacyjną, a to za sprawą wskazówkowego miernika obciążenia. Płyta górna to tak naprawdę czysto symboliczna ramka okalająca połać transparentnej plexi dającej pełen wgląd do ukrytych pod nią trzewi.
Ściana tylna również nie rozczarowuje, gdyż znajdziemy na niej klasyczny, podświetlony włącznik główny nad którym przycupnął dyskretny przycisk odpowiedzialny za natężenie i barwę (biel Galileo, czerwień Dante, błękit Synergistic Research, błękit McIntosh) rozświetlających wnętrze kondycjonera LED-ów, charakterystyczne gniazdo zasilające PowerCon, terminal umożliwiający podłączenie aktywnego modułu Ground Block, oraz dwanaście (12!) gniazd wyjściowych schuko Orange UEF z oznaczeniem poprawnej polaryzacji. Jak sami Państwo widzicie z uwagi na ww. 32A gniazdo wejściowe Neutrik PowerCon możliwości żonglowania okablowaniem spadają może nie tyle do zera, co zostają mocno zredukowane a tym samym niejako już podczas wstępnych przymiarek warto gruntownie przemyśleć temat. Całe szczęście producent nie pozostawia tego procesu przypadkowi, gdyż tytułowy kondycjoner oferuje z czterema różnymi przewodami – począwszy od podstawowego Atmosphere SX Euphoria HC AC (1.5m), poprzez Galileo SX AC (1.5m) oraz Galileo Dicovery AC (1.5m), na będącym składową dostarczonego przez łódzki Audiofast setu SRX AC (1.8m). I jeszcze jedno. Otóż lata praktyki zdążyły nas przyzwyczaić, że o ile, poza kilkoma wyjątkami, jak daleko nie szukając Furutech NCF Power Vault-E, listwy zasilające są raczej łaskawe dla naszych kręgosłupów, to już kondycjonery z reguły „chodzą” w wadze klasycznych wzmacniaczy zintegrowanych (vide 35kg KECES BP-5000, czy 25 kg Tsakiridis Devices Super Athena). Tymczasem PowerCell SX może pochwalić się zaledwie 12,70 kg. Co prawda nie jest to jeszcze reprezentowana przez Reimyo ALS-777 Limited (7,36 kg) waga piórkowa, ale szczerze powiem, że w trakcie transportu z garażu/parkingu z powodzeniem można obejść cię bez wydawać by się mogło koniecznego wózka.
Choć zgodnie z zapewnieniami producenta „sercem PowerCell SX jest zasilacz pochodzący wprost z Galileo SX”, to nader skutecznie uwagę absorbują dwa moduły strojące Gold UEF, oraz … pięć charakterystycznych karbonowych cylindrów, czyli aktywnych elektromagnetycznych komórek EM, które w porównaniu do niższych modeli zostały gęściej zwinięte, dzięki czemu poprawiono skuteczność ich filtracji i zmniejszenie poziom szumu. Jeśli się jednak uważniej przyjrzeć, to oprócz powyższych pięciu cylindrów znajdziemy również szóstą, tym razem płaską, komórkę EM w postaci czarnego prostopadłościanu z dwoma srebrnymi pasami. Ponadto, podobnie jak w ostatnio u nas goszczącym KECES-ie IQRP-1500, w trzewiach naszego bohatera zaimplementowano zasilacz wraz z generatorem rezonansu Schumanna, który tworzy prąd podkładu dla wszystkich (płaskich i zwiniętych) komórek EM, czyli tak, jak w topowym, wycenionym na ponad … 140 000 PLN, Galileo SX PowerCell.

Przechodząc do części odsłuchowej jedynie nadmienię, iż w zadek naszego dzisiejszego gościa przepiąłem całość zazwyczaj „wiszących” na moim dyżurnym Furutechu e-TP60ER urządzeń pozostawiając „samopas” jedynie bezpośrednio wpiętą w ścianę 300W integrę Vitus Audio RI-101 MkII, która na jakiekolwiek uzdatniacze reaguje ciężką alergią a i sam jej wytwórca takowe oczyszczalnie szczerze odradza. I jeśli w tym momencie zastanawiacie się Państwo cóż na skutek powyższej przesiadki nastąpiło, to śmiało możecie w sięgnąć do przepastnego zbioru słów oznaczających klasyczny opad szczęki, których zazwyczaj w towarzystwie wypowiadać nie wypada, bowiem skalę wprowadzonych przez PowerCell SX śmiało można porównać do intensywności oferowanej przez niego iluminacji. Co jednak ciekawe jego obecność objawiła się zauważalnie inaczej aniżeli wspomnianego akapit wcześniej Furutecha NCF Power Vault-E, zamiast bowiem akcent postawić na rozdzielczość, precyzję i godną GTR-a Prestige T-Spec dynamikę amerykański kondycjoner, niczym PPD (Perfekcyjna Pani Domu) / Mama Dextera / Wiktor Czyściciel (niepotrzebne skreślić) skupił się na … czyszczeniu. Ot tak, po prostu – wziął i wyczyścił wszystko, co wydawało mi się do tej pory czyste i to na wysoce satysfakcjonującym poziomie. Jak się jednak miało okazać, jedynie mi się wydawało, bo przykładowo zaczernienie tła przed i po wpięciu Synergistica operowało od spektrum ciemnej, bo ciemnej, ale jednak szarości do poziomu Vantablack VBx2, czyli czerni oprócz której ,cytując klasyka „nie ma już niczego”. Dzięki czemu każdy z zarejestrowanych dźwięków wybrzmiewał od pierwszej do ostatniej nanosekundy i to nie tylko w swej bezpośredniej postaci, lecz również w formie towarzyszącej mu aury i w pełni naturalnemu pogłosowi. Nie mamy zatem efektu przysłowiowej kotary „gaszącej” dalsze plany i spłycającej scenę lecz całkowicie przeciwną – bezkresną, trójwymiarową otchłań w której to nasze zmysły i zdolności, czy też towarzyszące odsłuchowi okoliczności (akustyka naszego lokum, dobiegający zza okien hałas) są jedynymi limiterami. Wystarczy zatem sięgnąć po „Mitt alter er fjellet – Vaerieh mov aalhtarinie Skruk i Frode Fjellheima, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się na północno-wschodnie wybrzeże Voldsfjorden (Norwegia), wnętrz tamtejszego kościoła we wsi Volda i doświadczyć podkreślającej walory polifonicznych kompozycji niezwykle klimatycznej akustyki sakralnej budowli, jej naturalnego, miękkiego pogłosu, czy też zupełnie nieoczywistych brzmień obecnych w nagraniu perkusjonalii. Podobnie wyglądało / brzmiało definiowanie źródeł pozornych, bowiem zamiast iście laserowej precyzji otrzymujemy niemalże „kinowy” klimat znany z referencyjnych nie tyle multipleksów co oferujących zdecydowanie wyższy komfort i intensywność doznań, bardziej kameralnych przybytków X muzy. Ostre jak brzytwa krawędzie zastępują płynne, w pełni naturalne i bezszwowe przejścia, wiec nawet po kilkugodzinnym seansie nie czujemy się zmęczeni ciągłym przebodźcowaniem. Od razu jednak zaznaczę, że nie jest to nawet śladowa w swej postaci utrata konturowości na rzecz kreślenia jej obłymi „świecówkami”, lecz możliwie bliska prawdzie – rzeczywistości, uchwycona gołym okiem postać rzeczy. Przecież nawet siedząc dwa – trzy metry od ulubionego wykonawcy nie jesteśmy w stanie zliczyć włosów na jego głowie (Joel Ekelöf się nie liczy) a śmiem twierdzić, iż właśnie tak absurdalnego poziomu detaliczności oczekują co poniektórzy audiofile.
Pozostając w skandynawskich klimatach nie odmówiłem sobie przyjemności przesłuchania „Atlantis” reprezentowanej przez wspomnianego Joela formacji Soen wspomaganej przez skromny – ośmioosobowy, acz nader skuteczny i udany „substytut symfoniczny”. Żeby jednak była jasność, nie jest to ten poziom rozmachu i spektakularności co „S&M” Metallici, jednak właśnie poprzez swoją kameralność zyskuje na intensywności i namacalności. Na scenie dzieje się niby mniej, ale wszystko dzięki temu łatwiej ogarnąć zmysłami, tym bardziej, iż pomimo obecności elementu symfonicznego sam zespół nie zrezygnował ze swojego naturalnego (jak dla nich) – zelektryfikowanego instrumentarium a jedynie przearanżował/zorkiestrował dotychczasowy repertuar na pierwszy plan wysuwając aspekt muzykalności i składowe emocjonalne. A amerykański uzdatniacz w mig odczytał intencję twórców i tylko ich zamysł wielce udanie wyeksponował. Wokal podany jest blisko i nie tylko nie brakuje mu ekspresji, co właśnie na nim opiera się cała narracja, której jest napędem. Zachowana jest jednak koherencja i logika rozmieszczenia poszczególnych muzyków, więc zamiast kilku odseparowanych i żyjących własnym życiem bytów mamy precyzyjny, acz idealnie zgrany projekt, gdzie nikt nie jest na doczepkę a ma w pełni zasłużoną i pewną rolę. Wspominam o tym nie bez kozery, gdyż przy tak skutecznej filtracji zachodzi obawa o zbytnią, laboratoryjną prosektoryjność a tutaj tego nie sposób doświadczyć.

I już zupełnie na koniec, w ramach zamykającego powyższą epistołę podsumowania pozostaje mi tylko stwierdzić, iż Synergistic Research PowerCell SX może nie jest tak rześki i witalny jak ww. Furutech NCF Power Vault-E, przez co bliżej mu do współczesnej odsłony Pure Power 6 a już z bratnią „wieżą” Shunyata Research Everest 8000 spokojnie może nie tylko przybić piątkę, co wziąć się pod ramię i raźno podążać ku malowniczo zachodzącemu kalifornijskiemu słońcu, gdyż to dokładnie ta sama estetyka i pomysł na dźwięk. Co z kolei jest nader namacalnym dowodem, że nie tylko wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, co zastosowana technologia nie jest sztuką dla sztuki a jedynie sposobem osiągnięcia określonego celu. A w tym przypadku celem jest zapewnienie możliwie nie tyle czystego, gdyż określenie to w pewnych kręgach nierozerwalnie kojarzy się z antyseptyczną sterylnością i emocjonalnym wypraniem a pozbyciem się z muzyki wszelakiej maści pasożytniczych artefaktów, przez co słuchamy jej – muzyki, takiej jaka być powinna, w jej natywnej – nieskażonej postaci. Jeśli jednak nadal odczuwacie Państwo niedosyt i zastanawiacie się gdzie PowerCell SX ma rację bytu, to jedynie zasugeruję, że jeśli tylko ów kondycjoner znajduje się w Waszym zasięgu, to chociażby li tylko dla zaspokojenia czystej ciekawości wypożyczcie go co najmniej na weekend (najlepiej taki jak ostatni – 9 dniowy / majówkowy) i posłuchajcie. Tylko lojalnie ostrzegam – to może być bilet w jedną stronę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact; Vitus SCD-025mkII
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jedno jest pewne, Synergistic Research specjalistą od zasilania jest i basta. Wiem coś o tym, gdyż sam używam dwóch sieciówek do końcówki mocy Gryphon Apex Stereo. Naturalnie w swoim portfolio ma również inne produkty związane z naszym hobby, jednak akcesoria prądowe są jednym z najważniejszych oczek w głowie marki. Łatwo to zweryfikować przy użyciu portalowej wyszukiwarki, gdyż pośród sporej listy spotkań z tym brandem, kilka odbyło się właśnie z jego zabawkami zajmującymi się życiodajną energią elektryczną. Czym tym razem poczęstował nas łódzki Audiofast? Być może zabrzmi to dziwnie, ale uprzedzając nieco fakty z pełną świadomością tego czynu zdradzę, że tak sonicznym, jak i designerskim cymesem. Co mam na myśli? Otóż w tym podejściu testowym zderzymy się z drugim od góry kondycjonerem prądowym Synergistic Research PowerCell SX zasilanym najwyższym modelem firmowej sieciówki Synergistic Research SRX AC. Interesujące? Jeśli tak, zatem nie pozostaje nic innego, jak zapoznanie się z kilkoma ciekawymi strofami na jego temat.

Nie ma co się oszukiwać, rzeczony dystrybutor prądowy to kawał kloca. Co prawda nie jest jakoś szczególnie ciężki, bowiem kondycjonowanie energii opiera nie na reprodukowaniu go lub separowaniu na bazie dodatkowych transformatorów, tylko wykorzystaniu innych, z natury lżejszych układów elektrycznych, ale rozmiar skrzynki spokojnie osiąga gabaryty dużego wzmacniacza zintegrowanego. Jednak aby rozmiar nie przytłoczył potencjalnego nabywcę zbytnią monotonią, na froncie jako przezroczysty wskazówkowy miernik poboru energii i prawie całej powierzchni górnej części obudowy designerzy zaaplikowali przeszklenia umożliwiające wyeksponowanie nie tylko estetycznych i schludnie rozplanowanych, ale dodatkowo atrakcyjnie podświetlonych trzewi. Jeśli chodzi o ofertę przyłączeniową, rewers urządzenia pokazuje, że co jak co, ale gniazdek nie zabraknie nam nawet w przypadku bardzo rozbudowanego toru audio, gdyż sumarycznie znajdziemy ich aż 12 sztuk. Naturalnie obok nich znajdziemy jeszcze dedykowane gniazdo dla kabla zasilającego typu Powercon o obciążeniu 32A do podłączenia urządzenia do ściany, terminal dla aplikacji zewnętrznego aktywnego modułu uziemienia Ground Box oraz główny włącznik. Przybliżając zastosowane układy elektryczne gołym okiem widzimy pięć wykończonych w karbonie aktywnych elektromagnetycznych komórek EM, które w wersji SX na tle tańszych modeli kondycjonerów są znacznie gęściej zwinięte, przez to lepiej filtrują sieć redukując zawarty w niej szum. Gdy przyjrzymy się dokładniej, wewnątrz PowerCell-a zobaczymy również dodatkowy zasilacz i generator fal Schumanna tworzący prąd podkładu dla wszystkich zastosowanych komórek EM – tych zwiniętych, jak i płaskich. Ostatnią ciekawostką jest zastosowanie kondensatorów i technologii bezpieczników z serii Orange w zasilaczu i generatorze pola. Tak zgrubnie opisany przeze mnie produkt według pomysłodawców ma zostawić sporą grupę konkurencji daleko w tyle. A czy tak się stało, postaram się w prostych słowach opisać w kolejnym akapicie.

Jak przed momentem wspominałem, opis oferty brzmieniowej tytułowego dawcy energii elektrycznej – na ile jest to możliwe, ma być wyłożony bez zbędnych ceregieli. Dlatego spełniając obietnicę informuję, iż nasz bohater przeskoczył moje najśmielsze oczekiwania. Chodzi mianowicie o to, że wszelkie tego rodzaju poprawiacze prądu przy całym pakiecie pozytywów związanych z pozbyciem się elektrycznych śmieci z ciągu elektronów, mniej lub bardziej, ale zawsze limitowały blask i drapieżność przekazu. To co prawda finalnie skutkowało bardzo przyjemnym podkręceniem plastyki słuchanej muzyki, jednak w wartościach bezwzględnych traciłem informacje na poziomie najbardziej ekstremalnie postrzeganej mikrodynamiki. Naturalnie nie rozprawiamy o jakimś dramatycznym problemie, jednak gdy moja sekcja średnio-wysokotonowa uzbrojona jest w dwa diamentowe przetworniki, wiedza co w pewien sposób traciłem podskórnie mnie męczyła. I gdy żartobliwie mówiąc brałem taki stan na przysłowiową klatę, spotkanie z tytułowym Amerykaninem wszystko zmieniło. To było całkowite zaskoczenie, gdyż widząc wielkie okrągłe „wałki” regenerujące prąd podskórnie czułem, że będzie tak zwana powtórka z rozrywki. Tymczasem po nakarmieniu mojego źródła wynikiem pracy PowerCell-a SX muzyka wręcz wybuchła. Ale wybuchła w dobrym tego słowa znaczeniu. Poprawiła się energia ataku i jego szybkość. Dodatkowo przekaz zyskał na kontroli najniższych rejestrów bez utraty ich wagi i co dla mnie bardzo istotne, górny rejestr nadal błyszczał, dzięki czemu całość rysowana była na pełnej zjawiskowo czarnego tła wirtualnej scenie. Żadnej woalki, tylko atak mocno nasyconą, dobrze kontrolowaną energią z dobrym błyskiem górnych rejestrów, czyli to co tygrysy mojego pokroju lubią najbardziej. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi mój pozytywny odbiór pełnego spektrum słuchanej muzyki od jazzowego plumkania barci Oleś z Christopherem Dell-em „Górecki Ahead” , po najnowszy, pełen wigoru i uderzenia muzyką krążek Rammsteina „Zeit”. W pierwszym przypadku wyraźna kreska i solidna energia pozwalały dosadniej i bardziej bezpośrednio zaistnieć w eterze, dzięki czemu stawały się jeszcze bardziej namacalne, natomiast w drugim, dzięki mocno akcentowanym przez system elektronicznym wspomagaczom artysta z powodzeniem realizował smaganie mnie mającymi wbić w fotel, pełnymi dramatyzmu frazami. Jak wynika z przytoczonych przykładów, w obydwu przypadkach zapisana w kodzie DNA PowerCell-a dobrze rozumiana agresja była wodą na młyn znakomicie wizualizowanej projekcji. Bez rozmywania krawędzi, bez sztucznego zaciemniania sceny pod płaszczykiem podniesienia intymności, tylko pełny wgląd w materiał zapisany na płycie, czyli tak jak lubię. Dla mnie to znakomity produkt. Pełen życia, bo oferujący i dobre zejście basu i esencję w środku pasma i iskrę w górnym zakresie. To zaś sprawia, że na tle grających bardziej plastycznie i nieco krąglej konstrukcji konkurencji produkt Synergistica staje się wręcz pożądanym uzupełnieniem światowej oferty tego rodzaju atrybutów prądowych.

Komu dedykowałbym naszego bohatera? Przyznam szczerze, że bazując na gorących emocjach z procesu testowego zamiast uprawiać długą wyliczankę, łatwiej będzie mi wykluczyć potencjalnych nabywców. Tak tak, wykluczyć, gdyż swoim wyrafinowaniem PowerCell pokaże im palcem, gdzie popełnili błąd i nazbyt techniczne zestroili swoje systemy. Jednak znając nieco rynek jestem pewien, iż będzie to promil populacji. Reszta, czyli znakomita większość parających się tym hobby osobników posiadając dalekie od ekstremum ostrości systemy z pewnością zakocha się w tym mieniącym się regulowaną poświatą Jankesie. Naturalnie powodem będzie zastrzyk odpowiednio skierowanej, pełnej wigoru energii. A tej jak wiemy w dobrym wydaniu nigdy zbyt wiele.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Synergistic Research
Cena (PowerCell SX / SRX AC 1.8m): 68 060 PLN

Dane techniczne
Gniazda wyjściowe: 12 Orange UEF
Gniazdo zasilające: 32A PowerConn
Okablowanie wewnętrzne: 10AWG Silver Matrix
Moduły EM: 5 x XL cylinder; 1 x płaski
Powierzchnia łączna modułów EM: 3705 cm²
Szyna uziemienia: 6N czyste srebro
Port aktywnego ekranowania
Uziemienie Galileo SX
Wskaźnik poboru prądu z 12 kolorowym podświetleniem
Wymiary (S x G x W): 44,45 x 34,29 x 13,97 cm
Waga: 12,70 kg