Monthly Archives: grudzień 2016


  1. Soundrebels.com
  2. >

“Honey, I’m Home (Collector’s Limited Edition)”- Juliusz Kamil

Wykonawca:  Juliusz Kamil
Tytuł:  Honey, I’m Home
Gatunek:  pop-rock
Dystrybucja:  Plan A / GandahaR Music

Dla nieoglądającego TV, unikającego popularnych (popowych) rozgłośni radiowych i generalnie egzystującego w dość hermetycznym środowisku osobnika jak ja Juliusz Kamil był typowym człowiekiem znikąd. Dziwnym zbiegiem okoliczności podczas ostatniego AVS https://soundrebels.com/avs2016-sobieski/ w pokoju zajmowany przez Audio Anatomy pojawił się sympatyczny chłopak twierdzący, że ma co nieco do zaoferowania muzycznemu światu i … wręczył mi swój debiutancki, wydany na winylu(!!!), album. Ponieważ rozmawiało nam się świetnie a i zawartość sprezentowanego albumu okazała się zadziwiająco intrygująca przez ostatnie dwa miesiące tytułowe wydawnictwo nader często gościło na talerzu mojej, określanej przez „życzliwych” mianem zemsty hydraulika Kuzmy. Mając już zatem osłuchany, wzbogacony o dedykację “Honey, I’m Home (Collector’s Limited Edition)” uznałem, że dobrze by było choćby rzucić okiem kim jest ten całkiem dziarsko sobie w muzyce poczynający dzieciak i … doznałem tzw. szoku poznawczego. Okazało się bowiem, że ów podejrzanie dobrze zakonserwowany młodzian nie dość, że ma na karku cztery krzyżyki, to w dodatku może pochwalić się imponującym portfolio. Od 2001r. współpracował (śpiewając w chórku) bowiem z Marylą Rodowicz, współtworzył zespoły BLiSS, GandahaR (albumy: „Nowa Kamasutra” (2007) i „One” (2011)), DrKamSzot („Fotel Bujany” 2004), Economical (płyty „vol.1” (2003) i „vol.2” (2006)), był laureatem Szansy Na Sukces (edycja z grupą Lady Pank), śpiewał w finale i w koncercie Debiutów na Festiwalu Piosenki w Opolu, był finalistą The Voice of Poland, The Voice of Switzerland,  Must Be The Music – Tylko Muzyka. Krótko mówiąc wygląda na to, że przez ostatnie piętnaście lat na Juliusza Kamila można było trafić praktycznie wszędzie, a tylko mi dziwnym trafem jakoś to się nie udawało. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż siadając do pisania krótkiego 3 po 3 o Jego najnowszym projekcie solowym nie miałem absolutnie żadnych oczekiwań, skojarzeń i obaw. Ot czysta karta.

Choć prace nad tym z założenia concept-albumem trwały trzy lata, to zawarty na nim materiał wcale nie powstał od razu, lecz rodził się etapami a najstarszy utwór pochodzi 1999 roku. Pojawia się jednak pytanie jak pogodzić zakładaną formę z eklektycznymi inspiracjami jego twórcy i bardzo szerokim spektrum gatunków muzycznych z których estetyki JK czerpie pełnymi garściami. Wbrew pozorom i na przykładzie tytułowego krążka widać jednak, że jak się chce to można a i efekt takich starań wypada wielce pozytywnie. Ponieważ jednak trudno jednoznacznie skategoryzować „Honey, I’m Home” jako reprezentanta jakiegoś konkretnego gatunku muzycznego, to po prostu lubiąc muzykę, jaką lubimy spokojnie możemy po ten krążek sięgnąć i z łatwością znaleźć idealnie wpisujące się w nasze gusta dźwięki. Czegóż tam nie ma. Otwierający album, ambientowy „Gdzie Mój Dom – Intro” delikatnie wprowadza nas w świat pop-rockowego grania, które płynnie przechodzi od chilloutowego „Sleep Hyde Sleep”, a poprzez balladowo – radiowego kandydata do przeboju –  „Czas”, eksploruje  prog-rockowy świat w “I Hate Lovin’ U”, by w iście epickim, inspirowanym „Biko” Petera Gabriela „Zaczarowani – III” doprowadzić nas do szczęśliwego końca.

Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie również jakość samej realizacji/tłoczenia. Płyta jest dość „cicha” – jej szum jest praktycznie pomijalny a i semi-transparentny (wersja limitowana) krążek sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Oczywiście dostępna jest też wersja standardowa – wydana na konwencjonalnym czarnym nośniku, oraz na CD a i miłośnicy serwisów streamingowych nie mogą czuć się pokrzywdzeni, gdyż album „leży” już na TIDAL , Spotify i Deezer. Całość prezentuje się po cieplejszej, jednak dalekiej od zmulenia stronie neutralności. Wokale Juliusza Kamila i pojawiających się na albumie gości są sugestywnie, ale nienachalnie wysunięte do przodu i przyjemnie dosaturowane, przez co sybilanty podane są w bursztynowej poświacie i nic nie syczy i szeleści. Jest miło, gładko a zarazem rozdzielczo, więc nic w dalszych planach się nie gubi i nie przybiera impresjonistycznej nieokreśloności. Niechlubnym wyjątkiem jest “I Hate Lovin’ U”, gdzie początkowo dźwięk jest płaski, jazgoczący – jakby grany z blaszanego wiadra a dopiero na „I Wonder If” wszystko wraca do normy. Nie wiem czy taki był zamysł artysty, ale w pierwszej chwili zastanawiałem się, czy przypadkiem „nie kończy” mi się wkładka. Może jednak tak właśnie miało być i taka garażowa surowość i pozorna siermiężność jest jedynie środkiem artystycznego wyrazu a ja się tylko czepiam? Mniejsza jednak z tym, gdyż poza powyższym „zgrzytem” innych zastrzeżeń nie miałem.

Jeśli zatem szukacie muzyki niebanalnej, pozbawionej wszechobecnej miałkości a jednocześnie kojącej zszargane codzienną gonitwą nerwy sięgnijcie po „Honey, I’m Home” i dajcie się ponieść emocjom.

Marcin Olszewski

Lista utworów:
1. Gdzie Mój Dom – Intro
2. Sleep Hyde Sleep – feat. Aleksandra Pęczek
3. 2Nite – Waltz in G-Minor
4. Give Me A Chance 2 Love U
5. Czas – feat. Aleksandra Pęczek
6. How Important Is My Soul
7. Ev’ry Single Day
8. I Hate Lovin’ U
9. I Wonder If
10. Teraz
11. Zaczarowani – III – feat. Paweł Piecuch & friends

Data premiery: 23 września 2016
Wykonawca: Juliusz Kamil
EAN: 5906660247012
nr kat.: GRLP_1701
Wydawca: Plan A / GandahaR Music

  1. Soundrebels.com
  2. >

Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
artykuł opublikowany / article published in Polish

Właśnie dotarł – rzutem na taśmę, jeszcze w 2016 – przedwzmacniacz gramofonowy z wbudowanym przedwzmacniaczem liniowym Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp.

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Primare Pre60 & A60

Opinia 1

Po blisko półtorarocznej przerwie od recenzji dzielonej amplifikacji Primare PRE32 + A34.2 wreszcie dostąpiliśmy zaszczytu i mogliśmy przez ostatnie kilka tygodni gruntownie zapoznać się z możliwościami topowego zestawu pre-power pod postacią przedwzmacniacza Pre60 i stereofonicznej końcówki mocy A60. Niby różnica w wadze niewielka, bądź nawet żadna (o dziwo producent milczy jak zaklęty w tym temacie), lecz po pierwsze oba urządzenia nie dość, że nieco urosły, to w dodatku znacząco podrożały. Zakładając jednak, że różnice nie ograniczają się li tylko do szaty wzorniczej zasadnym byłoby zakładać, że okupujące szczyt katalogu 60-ki mają do zaoferowania zdecydowanie więcej niż swoje młodsze i bardziej przystępne cenowo rodzeństwo. Jednak aby to zweryfikować nie ograniczyliśmy się jedynie do kontemplowania ich brył, lecz jak to mamy w zwyczaju wpięliśmy je w swoje systemy i wycisnęliśmy z nich siódme poty w sposób bardziej bezpardonowy aniżeli apodyktyczny trener na zajęciach z crossfitu.

Patrząc na szatę wzorniczą „królewskich” Pimare’ow nie sposób nie zauważyć nie tylko cech charakterystycznych pozwalających już na pierwszy rzut oka stwierdzić, że mamy do czynienia ze szwedzką myślą techniczną, a więc udanie czerpiących z wypracowanej przez lata rozpoznawalności, lecz również pewnej ewolucji podkreślającej status tytułowych urządzeń. Dotychczasowe, firmowo wysunięte, tytanowo-grafitowe 15 mm fronty wzbogacono bowiem szerokimi, biegnącymi przez środek podłużnymi płatami satynowo anodowanego aluminium. Owe poprzeczne wstawki w przypadku przedwzmacniacza goszczą ukryty za czernionym akrylem wyświetlacz, przyciski funkcyjne i dwie gałki odpowiedzialne za wybór wejść i regulację siły wzmocnienia a w końcówce firmowy logotyp, w który wkomponowano włącznik.
Korpusy wykonano z solidnych, giętych blach zapewniających zadowalającą sztywność korpusów, choć dalekich od braku podatności na ewentualne wibracje. Jest elegancko, całkiem solidnie, ale nie szukając zbyt daleko nawet Musical Fidelity M6 500i miał w tych kwestiach nieco więcej do powiedzenia. Za to ściany tylne najmniejszych powodów do marudzenia nie podsuwają a wręcz przeciwnie. W Pre60 mamy bowiem do dyspozycji nie tylko sześć wejść liniowych, z czego dwa pierwsze  przyjmują postać XLRów a pozostałe RCA i zdublowane – po dwie pary XLRów i RCA wyjścia, lecz również imponującą baterię interfejsów cyfrowych w skład których wchodzą wyjście koaksjalne, trzy wejścia optyczne, koaksjalne, dwa USB, terminal antenowy WiFi, interfejs Ethernet, triggera i RS232. Prawdziwe centrum sterowania wszechświatem. Całości dopełnia włącznik główny i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC.
W przypadku A60 sprawa jest o wiele prostsza gdyż do wyboru mamy jedynie wejścia XLR i RCA przedzielone stosownym przełącznikiem hebelkowym i podwójne, solidne terminale głośnikowe WBT NextGen. Nie zabrakło oczywiście również interfejsów triggera i RS232, co może początkowo wydawać się zbyteczne, ale gdy uświadomimy sobie jak rozpowszechniły się systemy „domowej inteligencji”, bądź też i my zrobiliśmy się bardziej leniwi – wymagający, to możliwość uruchomienia systemu jednym kliknięciem wcale nie będzie aż taką ekstrawagancją.

Tak po prawdzie używanie w stosunku do Pre 60 określenia przedwzmacniacz jest nie tylko niepełne, co krzywdzące, gdyż poza samym przełącznikiem źródeł i regulacją wzmocnienia, czyli tym, do czego preampy zostały stworzone otrzymujemy wszechstronny przetwornik cyfrowo-analogowy 32bit/192 kHz, oraz … w pełni funkcjonalny, a nie jak to czasem bywa – przybierający formę „protezy”, streamer z dedykowanymi dwiema aplikacjami i obsługą nie tylko dysków NAS i internetowych rozgłośni radiowych, podcastów etc., lecz również serwisów streamingowych jak Deezer i szczególnie bliski audiofilskim sercom, dzięki bezstratnej opcji HiFi –TIDAL. I tutaj mała niespodzianka – przez zupełny przypadek okazało się, że przy sprzyjających wiatrach sekcją streamera w Pre60 można zarządzać za pomocą … linnowskiej aplikacji Kinsky, choć oczywiście nikt nie zagwarantuje stabilności takiego mariażu.

W Pre 60 stopień wyjściowy zrealizowano na wzmacniaczach operacyjnych Burr Brown OPA2134, regulacja wzmocnienia odbywa się mikroprocesorowo z pomocą NJW1195. Sercem streamera jest układ DSP Xilinx a z konwencjonalnych wejść cyfrowych sygnał jest najpierw upsamplowany do postaci 24bit/192 kHz w układzie Burr Brown SRC4391 i dopiero tak „uszlachetniony” konwertowany w DAC-u Cirrus Logic CS4398. W takiej też postaci dostępny jest również na wyjściu cyfrowym. Uwagę zwraca zaskakująco rozbudowana sekcja zasilacza w skład której wchodzą transformator typu „podwójne C”, oraz 43 000 μF pojemności filtrującej.
Nieco inaczej sprawy się mają w przypadku A 60, w którym co prawda zastosowano zasilacz impulsowy, lecz o budzącej respekt mocy 2600 VA, co całkiem nieźle wróży możliwościom dynamicznym końcówki. Ów optymizm utrzymuje się mniej więcej do momentu, gdy zerkniemy do tabelki z danymi technicznymi i odkryjemy, że wg. deklaracji producenta końcówka pobiera w szczycie … 32W. Nie wiem ile w tym proekologicznej księgowości kreatywnej, ile marketingu a ile ewidentnej ściemy lub może zwykłej pomyłki, ale zestawiając to z deklarowaną mocą wyjściową 2x500W / 4 Ω mamy bardzo mocnego kandydata do nagrody Nobla z fizyki, i to niezależnie od tego, że A60 pracuje w klasie D. A właśnie – oprócz wspomnianej klasy pracy układu wyjściowego w zasilaniu również postawiono na „nowoczesność i zamiast klasycznego trafa o wadze i gabarytach miny przeciwpancernej zaimplementowano układ impulsowy ważący mniej niż puszka sardynek, przez co warto uważać przy podnoszeniu tytułowej końcówki mocy, żeby … nie wybić sobie nią zębów, gdyż pomimo lakoniczności materiałów firmowych można sądzić, że w jej przypadku nie przekraczamy nawet 10 kg. Powiem szczerze – przy teoretycznie niżej pozycjonowanej i niemalże dwukrotnie tańszej czterdziestokilogramowej końcówce A32 tytułowa 60-ka wygląda jak zawodnik wagi piórkowej przy Mike’u Tysonie.

Zostawmy jednak czysto techniczne dywagacje, oraz wrażenia natury estetycznej i przejdźmy do części poświęconej walorom sonicznym. Jednak zanim pozwolę sobie na odkrycie wszystkich kart pragnąłbym jedynie przypomnieć, że również w audio punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, czyli zarówno od własnych preferencji, jak i punktu odniesienia a patrząc na ceny Primarów można celować w całkiem ambitną półkę, więc i poprzeczkę oczekiwań można zwiesić na odpowiednio wysokim pułapie.
Na pierwszy ogień poszedł komplet, czyli dostarczony przez cieszyńskiego Voice’a tytułowy duet, który co prawda spokojnie obywał się bez zewnętrznych źródeł, lecz chcąc wychwycić jego charakter wzbogaciłem go zarówno o gramofon, jak i dwa źródła cyfrowe – najnowsze dzieło Gerharda Hirta, czyli Ayona CD-35, oraz goszczący u mnie w ramach niezobowiązujących odsłuchów szampańsko-złoty „budżetowy” Accuphase DP-410. Ponieważ wizytujące naszą redakcję szwedzkie flagowce miały na swoim koncie udokumentowany i w pełni nas satysfakcjonujący przebieg proces akomodacji nie zajął zbyt wiele czasu a i trzymanie ich non stop pod prądem zapewniło niezmienność parametrów brzmieniowych. I tak po zaskakującej dynamice i wolumenie zapamiętanych ze spotkania z PRE32 i A34.2 tym razem wkraczamy w świat wysokiej rozdzielczości, delikatnego ochłodzenia przekazu i skierowania uwagi słuchacza w kierunku aspektu analityczności. Niby nie przekraczamy cienkiej czerwonej linii za którą zaczyna przenikać nas prosektoryjny chłód i wyzuta z oznak człowieczeństwa antyseptyczność, ale przekaz jest jasny – żarty się skończyły i taryfy ulgowej dla reszty toru tym razem nie będzie. Każde odstępstwo od wzorca, każde potknięcie zaliczone czy to na etapie konfiguracji systemu, czy popełnione podczas realizacji nagrania podawane jest bez zbędnego zawoalowania czy upiększania. Całe szczęście owe anomalie nie są też zbytnio piętnowane – ot, po prostu przekaz o ich istnieniu jest puszczany w eter i tyle a to od nas zależy co z tym faktem zrobimy. Warto jednak mieć powyższe uwarunkowania na uwadze, gdyż o ile np. ścieżka dźwiękowa „Perfume – The Story of a Murderer” odkrywała przed nami kolejne, dotąd niezauważalne niuanse, warstwy i dźwięki zapraszając do pięknego i tajemniczego, iście baśniowego świata o tyle niby też symfoniczne, lecz zdecydowanie bardziej siermiężne „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalypticy już takiego klimatu wytworzyć nie potrafiło. Po prostu, tam gdzie liczyła się eteryczność i możliwie najdokładniejszy wgląd w strukturę nagrania tam Primare’y rozwijały skrzydła i pełnymi garściami czerpały z wrodzonej rozdzielczości prezentując nie tylko niezwykle szeroką, lecz zaskakująco uporządkowaną i sięgającą daleko w głąb scenę dźwiękową. Za to przy cięższych brzmieniach do głosu dochodziła zbytnia emocjonalna zachowawczość i pewne nie do końca korespondujące np. z „Rage Against The Machine – XX (20th Anniversary Special Edition)” usztywnienie. Niby wszystko od strony technicznej było ok, ale gdzieś po drodze zgubiła się choćby śladowa doza szaleństwa. Po kilku przełączeniach i rekonfiguracjach okazało się jednak, iż powyższy stan w głównej mierze zawdzięczamy cyfrowej części przedwzmacniacza, czyli zaimplementowanemu w jego trzewiach DACowi, który po prostu przedkładał detal i kontur ponad organiczne nasycenie i mięsistość. Wystarczyło jednak wyjść z ustawionego w tryb streamera Pre60 po coaxie, wpiąć się w zewnętrzny przetwornik Accu, bądź Ayona i już po analogu wrócić do Primare’a, by całość nabrała oczekiwanych rumieńców. Powyższe uwagi proszę jednak traktować z odpowiednim dystansem, gdyż zwracając uwagę na charakter brzmieniowy Primare’ów najbardziej właściwe im cechy pozwalam sobie nieco koloryzować i czasem wręcz przerysowywać. Niemniej jednak rozglądając się za dedykowanymi im kolumnami sugerowałbym pierwsze kroki skierować ku konstrukcjom oferującym ciepły, nieco przyciemniony i „gęsty” dźwięk a jeśli efekt finalny Państwa nie przekona małymi krokami zmierzać ku bardziej „rozświetlonym” propozycjom.
W swojej żonglerce sprzętowej poszedłem jednak jeszcze dalej i korzystając z sekcji przedwzmacniacza w CD-35 pozwoliłem sobie przez kilka dni Pre60 wykorzystywać jedynie w roli streamera a A60 karmić sygnałem bezpośrednio z Ayona i prawdę powiedziawszy w takim ustawieniu uzyskany efekt najbliższy był moim preferencjom. Szwedzka końcówka nie mogąc już narzekać na niedobór barwy, czy soczystości ani myślała o osłabianiu, czy też marginalizowaniu ich udziału a jedynie skupiła się na jak najlepszym panowaniu nad napędzanymi przez siebie membranami.
A właśnie – kontrola. Kontrola, która nie tylko może się podobać, co w większości przypadków z pewnością będzie wywoływała przyjemne zaskoczenie, które będzie tym większe im lepiej będziemy pamiętali o jej „niedowadze” i iście anorektycznym zapotrzebowaniu na energię elektryczną. Zapobiegliwie jednak uprzedzę, że A60-ka nie jest jednak jakimś niewyczerpanym rezerwuarem mocy i potężnym piecem zdolnym złapać w stalowym uścisku nawet trudne do wysterowania kolumny przy niemalże koncertowych poziomach głośności. Na to proszę nie liczyć, gdyż „nawet” moje, nad wyraz wredne, Gaudery wespół ze ścieżką dźwiękową z „Space Battleship Yamato” Naoki Sato i Hiroshi Miyagawa potrafiły spowodować lekką zadyszkę szwedzkiego zawodnika. Od razu zaznaczę, że do kompresji jeszcze trochę brakowało, ale już orkiestrowe tutti nie miało ani tak miażdżącej potęgi, ani oczekiwanej natychmiastowości. Szukając przyczyny tego stanu natrafiłem na laboratoryjne pomiary, z których wynikało, że tytułowa końcowka może pochwalić się oscylującą w okolicach 85 wartością współczynnika tłumienia, więc po prawdzie i tak poradziła sobie zaskakująco dobrze.

Najwyższy czas na podsumowanie. Po raz kolejny przyszło nam zmierzyć się z rozwiązaniami stawiającymi na ekologiczną energooszczędność, szalenie rozbudowaną funkcjonalność i mało angażującą wagę, czyli krótko mówiąc ze współczesnym obliczem Hi-Fi. Poprzednio, czyli przy spotkaniu z nieco droższym zestawem Chord CPA 3000 + SPM 1200 MkII natywne cechy zaimplementowanych rozwiązań technologicznych odcisnęły piętno zdecydowanie bardziej wyraźne aniżeli w przypadku seta Pre60 & A60 Primare o czym warto wspomnieć, gdyż szwedzki duet zaoferował brzmienie zdecydowanie bliższe naturze a przez to i moim upodobaniom. Mniej w nim było stawiania na wyczynowość a więcej muzykalności, przy czym świetnie grający i przede wszystkim niezwykle ergonomicznie dopracowany streamer jawił się jako jeden z głównych argumentów nakłaniających do zakupu tytułowego zestawu. Spore pole do popisu daje również dobór docelowego okablowania, przy czym pierwsze próby proponowałbym przeprowadzać ze znajdującymi się również w dystrybucji Voice’a Cardasami. Jednak decydujący głos należeć już będzie do Państwa, zatem nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić Was do osobistych poszukiwań i odsłuchów, co w przypadku szczytowych modeli Primare nie powinno powodować zbytnich obaw ani o stan konta, ani, co nie mniej istotne, o kondycję nadwyrężonego noszeniem audiofilskich ciężarów kręgosłupa.

 

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000
–    Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Constellation Audio Inspiration INTEGRATED 1.0
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Eliminator; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

Gdybyśmy spojrzeli na zależność pomiędzy estetyką brzmienia a  krajem pochodzenia, z którego wywodzi się generująca je elektronika, okazałoby się, iż muzykalność bez najmniejszych problemów znajdziemy u konstruktorów z Japonii, Włoch, czy Anglii, projekcję z nader wyraźnie akcentowanymi wycinkami pasma w Niemczech, a stawiającą na szybkość i podporządkowanie muzyki pewnej, co prawda przyjemnej dla wielu melomanów, jednak dla mnie niezbyt dobrze osadzonej w barwie otwartość w krajach skandynawskich. To, jak wspomniałem są bardzo ogólnikowe tezy, gdyż wiele zależy od pomysłodawcy charakterystyki sonicznej danego brandu, ale opierając się na krążących w sieci opiniach przytoczony podział ma całkiem niezłe odwzorowanie w rzeczywistości. I gdy osobiście gustuję w przekazie stawiającym na emocje związane z muzykalnością, to przez fakt, iż zdecydowałem się na wydawanie opinii na temat wyrobów audio, jestem zobligowany do słuchania tego, co w danym momencie odwiedzi moją samotnię. Dlaczego popełniam tak pokrętnego wstępniaka? Ano dlatego, że po konsultacjach redakcyjno-dystrybucyjnych do zaopiniowania trafiła przez wielu użytkowników ceniona właśnie za bezpośredniość przekazu marka Primare a to już na starcie wymusza na mnie drobną, pozwalającą zbliżyć się do obiektywizmu elastyczność w odbiorze. To oczywiście w moim przypadku nie jest  żadnym problemem, a fakt, iż jakiś czas temu na naszych łamach testowaliśmy set PRE32 + A34.2 https://soundrebels.com/primare-pre32-a34-2/, wprowadza element psychicznego komfortu wynikającego z braku stresu przed nieznanym. Zatem puentując akapit powitalny przedstawiam wszystkim zestaw pre-power szwedzkiego Primare w postaci posiadającego funkcje DAC-a i streamera przedwzmacniacza liniowego PRE-60 i końcówki mocy A-60, o dostarczenie których zadbał cieszyński VOICE.

Bryły skandynawskiego zestawu na pierwszy rzut oka wydają się być dość proste. Faktycznie, jakiegoś szaleństwa w ich designie również i ja nie jestem w stanie dostrzec, ale chyba właśnie owo unikanie zbędnego blichtru z jedynie okraszającymi pomysł na wygląd urządzeń zabiegami wizualnymi jest najmocniejszą stroną ich wizualizacji. Patrząc na projekt plastyczny bez większego uniesienia emocjonalnego zauważamy standardowej wielkości dla tego segmentu produktów audio prostopadłościany, które nie burząc ogólnego spokoju proponują nam coś na kształt delikatnego uchylenia szuflady w szafce. Kolokwialnie mówiąc front przełamując linię boków i dachu odstając od głównej części obudowy wymusza spięcie go swoistym łącznikiem. I gdy komuś wydaje się to zbędnym szukaniem problemów konstrukcyjnych, to dodam, iż ów łącznik na tle czerni głównego opakowania przybrał kolor srebra i okaże się, że ten zabieg bardzo pomaga w lekkim odchudzeniu wizualnym prostych, a przy tym nudnych płaszczyzn. To zaś dowodzi, że Skandynawowie przy swej miłości do prostoty umieją zadbać o pozwalający poszerzyć pole rażenia pośród klienteli  sznyt wizerunkowy. Ale to nie koniec srebrnych akcentów na obudowach, gdyż jego sporą nutę w postaci szerokiego, poprzecznie przebiegającego pasa znajdziemy jeszcze na frontach obydwu testowanych komponentów. Przybliżając nieco sprawy techniczne przedwzmacniacza trzeba wspomnieć, iż w centrum płyty frontowej zaimplementowano czytelny nawet ze sporej odległości, wkomponowany w czarą akrylową płytę wyświetlacz. Na jego zewnętrznych skrajach usytuowano dwa pokrętła funkcyjne, a na płacie czerni cztery pozwalające poruszać się po Menu guziki. Tył naszego PRE-60 pozwalając przyjąć sygnały cyfrowe i analogowe proponuje zestaw wejść typu: USB, OPTIC, SPDIF, XLR i RCA. W kwestii wyjść zaś znajdziemy pakiet terminali RCA i XLR. Uzupełnieniem oferty przyłączeniowej jest gniazdo IEC i włącznik główny. Temat końcówki mocy jest zdecydowanie prostszy, gdyż jej panel przedni zdobi jedynie skrywające włącznik logo marki, a panel tylny podwojona bateria terminali kolumnowych, pojedyncze wejścia w standardzie RCA i XLR, hebelkowy selektor wejść i podobne do przedwzmacniacza gniazdo zasilające z usytuowanym nad nim włącznikiem.

Jak zdążyłem napomknąć we wstępniaku, marka Primare kojarzona jest raczej z unikaniem dryfowania dźwięku ku przesadnemu kolorowaniu świata muzyki. To oczywiście nie oznacza, że jest pozbawiona możliwości przekazania ducha zarejestrowanego na srebrnym krążku wsadu dźwiękowego, gdyż przy dobrze dobranym okablowaniu jesteśmy w stanie zbilansować przekaz w odpowiedniej dla nas dawce muzykalności. Czy to aby na pewno możliwe? Oczywiście, czego potwierdzeniem są moje dwa podejścia do tytułowego seta. Pierwsza odsłona zabawy ze Szwedami odbyła się w klubie KAIM. Niestety, rozpoczynające odsłuch połączenie całości na co dzień używanymi drutami spowodowało efekt przeniesienia środka ciężkości muzyki ku górze, a to zdecydowanie zbyt mocno faworyzowało wszelkie przeszkadzajki z odczuwalnym brakiem masy kontrabasu i wszelkiej wokalistyki. Jednak szybką decyzją wykonaliśmy drobny ruch w dostarczaniu energii elektrycznej i już ta dość daleka od delikatnych sygnałów analogowych roszada w sieciówkach spowodowała, iż sprawa odbioru ewaluowała w oczekiwanym przez wszystkich zgromadzonych kierunku. Niestety z racji ograniczeń „drutowych” i kilku innych zaplanowanych tego wieczora porównań tą drobną korektą zakończyliśmy temat formowania sznytu dźwiękowego Primare do naszych potrzeb. Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że był to zmarnowany czas, gdyż wiedząc w czym rzecz, właśnie od ubrania pełnej układanki w dociążone kable rozpocząłem penetrację możliwości sonicznych 60-ek. Efekt? Powiem szczerze, prawie „Bingo”. Całość wirtualnej sceny nabrała barwowej i masowej dystynkcji a rzekłbym nawet, iż zrobiła to w większym niż oczekiwałem stopniu. I gdy w teorii wszystko szło w kierunku moich wzorców, przy dogłębniejszym wgryzieniu się w przekaz podczas słuchania wycyzelowanej muzyki dawnej słychać było pewne ograniczenie w oddechu dźwięku. To nie była jakaś degradująca do poziomu niemożności odbioru przypadłość, ale jeśli ktoś wie, jak dana interpretacja jest w stanie wypaść, prawie natychmiast wyłapie, co w trawie piszczy. Chodzi mianowicie o wyczuwalną ospałość zestawu w oddaniu namacalności kubatury kościelnej i brak wyraźnych krawędzi wszelkich gardłowych artefaktów występujących artystów. Jak wspomniałem, to nie jest degradacja, ale po to tutaj jestem, by pokazać jak na dłoni wszelkie za i przeciw, a taki efekt usłyszałem. Jednak przy formowaniu ostatecznych wniosków, proszę wziąć pod uwagę, z kim Szwedzi weszli w muzyczny konflikt, a to dla wytrawnego słuchacza jest bardzo ważną wskazówką do pełnego zrozumienia opisywanych wydarzeń. Aby nieco przybliżyć, jak wypadł mariaż ubranego w gęste i ciepłe kable skandynawskiego chłodu i barwnego kraju kwitnącej wiśni, posłużę się kilkoma przykładami płytowymi. Rozpocznę od artystki stawiającej na bardzo intymny, często wręcz balladowy przekaz z blisko usytuowanym przy ustach mikrofonem, czyli pani Youn Sun Nah i jej krążkiem „Lento”. To naładowana wieloma mikro-detalami płyta, która w tej odsłonie, przy całej poprawności brzmienia, przez cały czas delikatnie cierpiała na brak wyrazistości prawie każdej generowanej przez zestaw nuty. Niby wszystko ok., ale wspomniana przed kilkoma zdaniami wstrzemięźliwość w zakresie napowietrzenia przekazu powodowała, że głos wokalistki i wszelkie instrumentarium dobrze wpisując się w kryteria masy i nawet koloru wybrzmiewały zbyt matowo, aby nadać całości odpowiednią namacalność dźwięku, na którą w tej kompilacji stawiał realizator. To ma być prawie realne spotkanie w artystką i orgią najdrobniejszych informacji o jej gardłowej zaśpiewie, a nie jedynie dobrze odtworzony materiał muzyczny. Wiem, trochę przejaskrawiam fakty i owe zagubione informacje pojawią się po innym doborze okablowania, ale fakt jest faktem, iż stawiając na jedno, czasem tracimy coś innego i gdy postawimy na otwartość, utracimy na kolorze. Powiecie: „Coś tu jest nie tak”, a ja Wam powiem, że to typowe coś za coś i nic więcej i testowany set kierowany jest do świadomego swoich oczekiwań odbiorcy, a nie przypadkowego, nie mającego pojęcia o konfiguracji zestawu audio i zmuszającego sprzęt do odgrywania nie swojej roli audiofila. Po występie solistki przyszedł czas na Michela Godarda z jego interpretacją Claudio Monteverdiego „Trace Of Grace”. Doskonale wiedziałem, że ta pozycja wypadnie w bardzo podobny do poprzedniej sposób, ale w tym przypadku chodziło mi o sprawdzenie, jak Szwedzi budują wirtualną scenę muzyczną. Oczywiście wirtualną tylko u mnie, gdyż sesja nagraniowa odbyła się w realnym klasztorze. I tutaj zaskoczenie. Dźwięk nie cierpiał już tak bardzo na braki w oddechu. Przypuszczalny powód? Kubatura sakralna nie niesie ze sobą takiej sterylnej przeźroczystości jak studio, dlatego też podejście z muzyką dawną odbieram w domenie zdecydowanie ciekawszej pod każdym względem. A co z rozmiarami sceny? Było całkiem ok., jednak w bezpośrednim porównaniu z moim Japończykiem w nieco mniejszej skali, co przepuszczając przez sito cen porównywanych zestawów jest wynikiem całkowicie adekwatnym do możliwości. Na koniec poszedłem na całość i w napędzie cedeka wylądował folk-metal grupy Percival, czyli stały krążek moich testowych starć „Svantevit”. Rytm, energia, nawet szybkość, to dziedziny, w których Primare radził sobie nadzwyczaj dobrze. Jedynymi aspektami na które mogłem lekko ponarzekać było lekkie wycofanie się górnych rejestrów. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż przy lekkim złagodzeniu blach perkusji, zyskała czytelność wykrzykiwanych tekstów, a to dla choćby zdawkowego zrozumienia co chce przekazać nam swoją twórczością wspomniany zespół, jest nieocenione. Ja wiem, że dla wiernych fanów wystarczy sama przeszywająca rozmachem niskich rejestrów i przenikliwych blach nawałnica dźwięków, ale naprawdę, kilka zrozumiałych informacji tekstowych, które zapewnił mi set 60-tek w każdym rodzaju muzyki jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Na tym zakończę nasze spotkanie, gdyż wertując dotychczasowe informacje zauważycie, iż tak naprawdę oceniany zestaw grał dość równo. Co prawda miał swoje ograniczenia, ale nie była to degradacja jako taka, gdyż za każdym razem wspomniane niedociągnięcia wypadały inaczej i co ważne dla pretendenta do laurów, raz lepiej, a raz gorzej. Zatem ocena, czy to bajka dla Was zależeć będzie od osobistych potrzeb tak Waszych, jak i docelowego systemu.

Reasumując i przywołując wychwycone odstępstwa od ideału sądzę iż po dociążeniu dźwięku zestawem kabli za głównych winowajców takiego obrotu sprawy można uznać zasilanie i stopień wyjściowy końcówki. Nie wiem, jak to odbierzecie, ale według mnie za całą większą lub mniejszą matowość dźwięku po jego nasyceniu nie wiem, czy całkowitą, ale co najmniej drobną winę ponosi użyta do ożywienia komponentów klasa „D” i zasilacz impulsowy. Ja wiem, że obecnie jest to „trendy” i zdaję sobie sprawę, że pnąc się w górę jakości dźwięku możecie tego nie usłyszeć, ale w sytuacji gdy schodzę z góry sprawa jest oczywista. Na szczęście nie determinująca odruch wyłączania zestawu, ale jest. Co jednak ważne. Gdy ktoś w swoim wzorcu dźwięku stawia na szybkość i bezpośredniość z pewnością nie „udusi” (z premedytacją to słowo wziąłem w cudzysłów) tak jak ja Szwedów gęstymi kablami, a to spowoduje, że ta przewijająca się w mojej ocenie maniera ostrożności w górnych rejestrach w ogóle nie będzie istnieć  – pamiętam, że w klubie KAIM nie występowała. Tak więc, nie pozostaje mi nic innego, jak ostrzec Was przed pochopnym zmuszaniem dzisiejszych zabawek do grania przepiękną średnicą. To jest zestaw dla ludzi kochających rozmach i energię dźwięku przez duże „R i E”, a nie dla kombinatorów w stylu „u mnie nie ma rzeczy niemożliwych”. Jeśli ktoś się uprze, nie będzie źle, ale dojrzała zabawa w audiofila polega na pełnym wykorzystywaniu zalet sprzętu, a nie sztuczne dostosowywanie go do swojego widzi mi się, gdyż wówczas prawie zawsze coś utracimy.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Voice
Ceny:
Primare Pre 60: 29 900 PLN
Primare A 60: 29 900 PLN

Dane techniczne:
PRE60:
Upsampler: Burr Brown SRC4391
Przetwornik DAC: Cirrus Logic CS4398
Obsługiwane formaty audio: WAV, AIFF, FLAC, MP3, AAC, WMA, OGG, ALAC
Wejścia analogowe: 2 pary XLR, 4 pary RCA
Wejścia cyfrowe: 3 x optyczne, 1 x koaksjalne, 2 x USB, LAN, WLAN
Impedancja wejściowa: 15 kΩ RCA & XLR
Pętla magnetofonowa: 1 para RCA
Wyjścia analogowe:  2 pary RCA, 2 pary XLR
Wyjście cyfrowe: Coax
Impedancja wyjściowa: 110 Ω
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 100kHz -3dB
Zniekształcenia THD + N: < 0.003%, 20Hz – 100kHz, 0dB gain.
Stosunek sygnał/szum: -115 dBV
Max napięcie wjściowe/wyjściowe: 10 Vrms
Wzmocnienie: 16 dB
Pobór mocy: 0,5 W Standby; 38 W max
Wymiary (SxGxW): 430 x 385 x 142 mm

A60:
Moc wyjściowa: 2x250W / 8 Ω  max 610W; 2x500W / 4 Ω, max 1230 W
Zniekształcenia THD+N: <0.02% (1kHz 250W 8 Ω); <0.002 (10W 8 Ω)
Stosunek sygnał/szum: 20 – 20kHz
Wzmocnienie: 26 dB RCA, 20dB XLR
Pobór mocy: 0.5 W Standby; 32 W max
Wymiary (SxGxW): 430 x 385 x 142 mm

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa), TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC RCA: Hiriji „Milion”
– IC XLR: TELLURIUM Q Silver Diamond
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE

  1. Soundrebels.com
  2. >

聖HIJIRI ‘TAKUMI’ MAESTRO English ver.

As since almost two months we did not mention any cables, time came to finally refresh this topic a bit, especially as it stirs up water. Additionally another fact made us aroused a bit more – the cable we had prepared for testing, which belongs absolutely to the High-End, was labeled by the manufacturer as a “budget” solution. But please do not despair seeing this, as the form in which the information is presented must be praised on its own. This comes from using the Harmonix X-DC SM Million Maestro as reference point, a cable that is recognized by many people as unreachable reference, and not referring to money per se, but only calling upon not reaching the reference. This is high level diplomacy, and the fact, that the Hijiri Takumi Maestro, as this is the tested cable, costs only half of the price of the Million, we can perceive only in terms of the manufacturer being very generous.

As usual for everything that came from the hands of Mr. Kazuo Kiuchi (Combak Corporation) also here the available details regarding the construction of the cable we can describe as … very sparse, if we are generous. In general, the Kendo Master thinks, that the most nosy people should be satisfied with the statement, that all materials used for creation of the cable were precisely matched and the technician making the cable needs 40 hours to manufacture it. Are you satisfied? Well, we also are not. To dry off our tears, we can only say, that the copper, long crystal conductors are directional, cast and slowly cooled off, and not drawn, as it is done usually. Of course the process of twisting the wires and covering the dielectric is made by hand, and the whole is terminated with rhodium plated Wattgate plugs 390iRH and 350 iRH, ennobled with wooden rings. There is also a wooden pad with the logo, placed on the black-blue woven sheath. The complete cable looks completely unobtrusive.
The eventual deficiency of information regarding construction and metallurgy is even over-compensated with the packaging, the Takumi is provided with. Its white external cover does not point to that – you might think it is just another box, in which you could have a pair of new shoes, a cake or a hat. But when you remove the protective layer, things change completely, and we are teleported into the world of Japanese luxury. Additionally, the design and manufacturing of the temotobako, the classic Japanese tomobako box, made from Kiri wood, in which kimonos are sold, which cost a small fortune, and now houses the power cable, exceeds by much what we saw when testing the Final Sonorus X headphones. It only lacked the white fur, but if you want, then you can make the internal padding yourself.

Although the marketing department of Combak Corporation tries to convince the buyer, that when he or she decides to purchase the Hijiri Takumi Maestro, they are “almost” buying the Million, but as I had the opportunity to compare those two cables 1:1, I can claim, that when you can afford the top cable, you should not destroy your wellbeing. However if you compare to the X-DC350M2R, then your humor might just get much better. Is this strange? Not really, it is logical. While going from the 350 to the Maestro creates a true euphoria, in which we almost try to give our hard earned money to the seller, the move from the Maestro to the Million is not so spectacular anymore. Things get better, in fact everything gets better, but our commons sense mode kicks in, in which we start to think, if this “small improvement” is worth the money we have to pay for it. Those are the pros and cons of High-End, and when we decide to enter this shady world, then we need to adjust to the rules that are there. But let us end this academic talk and tackle on the tested cable.

First of all good news for all us – audiophiles and bad for anyone else, who persistently and constantly negate the influence of cables on the sound of an audio system. The Maestro is clearly audible, or better said, its presence in the system is audible, and that regardless of the device it is connected to. In addition the Hijiri Takumi does not “make sound” but “makes music” according to its own, company provided recipe. A recipe, that can be described as an evolution of that, what the low priced 聖Hijiri Nagomi had. I apologize all the people, who are annoyed with the “family” comparisons of the Japanese products, but in case of cables made by Combak Corporation the relationships between the individual models and their location on the genealogical tree allow us to look deeper and broader on the newly introduced products. Here is nothing left over for coincidence and rush, as everything happens according the Confucian dogmas of keeping harmony through respect for hierarchy, order and tradition. This is the reason, that each new product is not a standalone being, detached from reality and other products, but part of a broader, coherent and harmonized whole. This is why reaching for the Takumi I more or less consciously expected above average smoothness paired with musicality and … I was not disappointed.

Leonard Cohen, on his farewell album “You Want it Darker” sounds stronger, more palpable and in a way darker, but without any loss of resolution. The vocal is presented close, a tad closer than with other cables I had at time of testing, but this presentation was absolutely not offensive or obtrusive. We just sat close to the stage and had the, unfortunately recently deceased, singer in touching range. But when from the loudspeakers comes “Hineni, hineni I’m ready my Lord” it is hard not feel shivers coming down our spine and become aware of the end of a certain epoch. However there is no grief  in Cohen’s voice, no rebellion, just tiredness and full consent to the inevitable. Against appearances this album is not easy listening, and when the last notes of the “String Reprise/Treaty”  are heard, you do not know what to do with yourself. Here emotions are on par with the music, and its load is emphasized with the Hijiri.
Similarly lyrical is “Almost Unplugged” Europe, where the presence of the audience, a string quartet and megahits of the Swedish supergroup rearranged to a bit slower pace gained second youth, and some covers confirmed, that the gentlemen do not have any issues with classical rock (“Wish You Were Here”). The strings of the guitars shine in the lights, Tempest enchants with timbre and strength of his voice, with which he puts the absolute majority of the feminine audience in ecstasy. It is nice, I would even say it is beautiful, but without exaggeration, without too much sugar in the cake, which would kill the taste of it. About the spaciousness of the recording we can only say, that it was absolutely not a priority for the sound engineer. But we can reach for an album, that was recorded with some more attention to detail, and more spectacular swing, “Symphonica” George Michael to hear with your own ears, how mature and balanced the sound of the newest creation of Sensei Kiuchi is. The Takumi makes the sound a bit denser, puts is weight around the lower midrange, but does not make it darker and absolutely does not lose any control over the lower octaves, where the contours drawn with a thicker line keep the punctuality of the bass. However it would be hard to say, that the character of the cable is analytical, in the stereotypical understanding of the word, because the black-blue cable is as far away from it as it can be. Here you will not find splitting any hair in four, no extracting from the background, with almost neurological precision, of the individual virtual sources. But there is an always present, natural, and frankly speaking expected at this price level, resolution. So we get the broad perspective of the event playing before us, and also the insight into the individual instruments and vocalists, but with the perspective known from real life, as well as obvious, when moving away from the first plane, washing away of the smallest details. When you sit in the first rows of a philharmonic, and have eagle vision, still you are not able to see all the details of the clarinet player’s dress, or the shoes design of the percussion player, who plays the big drum. If such nuances would be presented in our faces, then such thing would be awkward and not natural, and the tested Hijiri sounds absolutely natural, with an organic naturalness – without any added colors or taste improvers.
With some less civilized repertoire, like the newest Metallica “Hardwired… To Self-Destruct (Deluxe)” it turned out quickly, that the Confucian stoicism of the Japanese cable is absolutely no obstruction to generate a truly apocalyptical cacophony without any signs of softening or slowing down of the sound. Of course you could still hear the midrange is extra saturated, but this makes the sound only more attractive, underlining the palpability of the spectrum, where most things are happening, and where James Hetfield is still briskly roaring. This allows to avoid the thinning and dryness, which are destructive to metal, what makes even longer listening to music in this genre much more acceptable, at least for me.

The 聖Hijiri Takumi Maestro is without a trace of doubt a full-blooded member of one of the most noble houses – Combak Corporation. In is sound it combines very cleverly the spontaneity of the lower placed Nagomi with the surprisingly high amount (percentage wise) of the characteristics of the top Harmonix X-DC Million Maestro – dynamics, saturation, smoothness and … just completeness. At the same time it is not overly warmed or syrupy, what could be said about the X-DC350M2R in some configurations. So I have no other choice, but to recommend you to listen to this cable, knowing at the same time, that the Takumi occupies a place in memory, when listened to, and does not want to leave it. But this is good, as having such point of reference, it will be easier to create your own ranking of power cords.

Marcin Olszewski

Distributor: Moje Audio
Price: 19 900 PLN/1,5 m, 21 990 PLN/2 m, 23 990 PLN/2,5 m, 25 990 PLN/3 m

System used in this test::
– CD/DAC: Ayon CD-1sx
– Transport CD: C.E.C. TL 0 3.0
– DAC: C.E.C. DA 0 3.0
– Digital player: Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Digital source selector:: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Phonostage: Abyssound ASV-1000
– Integrated amplifier: Electrocompaniet ECI5; Octave V110 on KT150
– Loudspeakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cable: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall Socket: Furutech FT-SWS(R)
– Antivibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

  1. Soundrebels.com
  2. >

Miracord 90 Anniversary

Gramofonem Miracord 90 Anniversary ELAC uświetnia 90 lat swojej działalności i jednocześnie nawiązuje do złotej ery winyli. W połowie ub.w. ten znany i ceniony producent słynął z produkcji zaawansowanych gramofonów, a teraz za pomocą najnowszego modelu Miracord 90 Anniversary ponownie wyznacza kierunek rozwoju tej grupy produktów.

ELAC świętuje 90 lat swojej działalności. Z tej okazji firma wprowadza zaawansowany gramofon Miracord 90 Anniversary, który nawiązuje do pierwszych dekad działalności firmy, kiedy to gramofony ELAC-a dominowały na rynku. Pamięć o tych czasach pozostaje żywa nie tylko w fabryce firmy w Kilonii, lecz także wśród właścicieli sklepów i klientów, którzy oczekują powrotu gramofonów do gamy produktowej ELAC-a. Czarne krążki ponownie budzą ogromne zainteresowanie wśród miłośników muzyki, a nazwa Miracord jest ikoną, która niezmiennie wiąże się ze złotą erą gramofonów.

ELAC Miracord 90 Anniversary czerpie z tego dziedzictwa i spełnia najwyższe standardy pod względem jakości dźwięku, wykonania i mechanicznej precyzji. Zaprojektowany tak, aby dostarczał takie same brzmieniowe emocje, jak kolumny głośnikowe ELAC-a, jest starannie przemyślaną koncepcją, która łączy doskonałą inżynierię, wyśmienite rzemiosło i najwyższej jakości materiały.

Ważąca 5,5 kg obudowa wykonana została z płyty MDF i spoczywa na specjalnie opracowanych silikonowych nóżkach, które całkowicie odizolowują urządzenie od powierzchni, na której zostanie ustawione. Aluminiowy talerz o wadze 6,5 kg umieszczony jest na subtalerzu osadzonyn na osi z hartowanej stali. Całość obraca się na rubinowej kuli o minimalnym tarciu. Oś ułożyskowana jest za pośrednictwem dwóch wysokiej jakości łożysk wykonanych z brązu. Silnik jest podwójnie odizolowany od obudowy, a tym samym od ramienia, i napędza talerz za pośrednictwem paska. W uzyskaniu najwyższej jakości dźwięku pomaga również gumowe wytłumienie. Z mechanizmem napędowym perfekcyjnie współgra nowo opracowane ramię z włókna węglowego. Na jego końcu pracuje zaawansowana wkładka z igłą ze szlifem MicroLine. Moduł ten, opracowany specjalnie dla ELAC-a, powstał przy współpracy z firmą Audio-Technica. Wkładka jest standardowym wyposażeniem każdego modelu.

Miracord 90 Anniversary udowadnia, że w Kilonii wciąż żywa jest nie tylko ekspercka wiedza o gramofonach, wspierana przez doświadczenie inżynierów ze złotej ery Miracorda, lecz także zrozumienie potrzeb fanów płyt winylowych. Otwierając na nowo rozdział w historii ELAC-a, tak jak w połowie ub.w., Miracord przenosi miłośnikom muzyki do świata czystego, pięknego i niezwykle przestrzennego dźwięku analogowego.

ELAC Miracord 90 Anniversary już jest w sprzedaży. Poglądowa cena detaliczna gramofonu wynosi 8999 zł.

Dystrybucja: Audio Klan

  1. Soundrebels.com
  2. >

Ayon + Lumen White
artykuł opublikowany / article published in Polish

Unboxing zestawu w składzie:

– odtwarzacz CD/SACD Ayon CD-35 :-D
– streamer Ayon S-10
– przedwzmacniacz Ayon Conquistador
– końcówki mocy Ayon Vulcan
– kolumny Lumen White White Light Anniversary :-D :-D
– okablowanie Siltech + Acrolink

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Filipinki w U22

Po wyrafinowanych i podniosłych spotkaniach z klasyką w towarzystwie takich mistrzów jak Krzysztof Penderecki, czy Jerzy Maksymiuk zakończenie bieżącego roku przybrało nieco lżejszy a zarazem świetnie nawiązujący do początków muzycznych wieczorów w Alejach Ujazdowskich ciężar gatunkowy. Tym razem bowiem gośćmi specjalnymi wieczoru były trzy z dość dynamicznie zmieniającego się składu (od nonetu do septetu a w końcowym okresie wręcz tercetu – w sumie „przewinęło się” czternaście dziewcząt) Filipinek: Niki Ikonomu, Iwona Racz oraz Anna Sadowa, a także córka Mateusza Święcickiego – Justyna Święcicka. Nie mogło oczywiście zbraknąć osobistego biografa Filipinek – autora książki „Filipinki – to my!” – Marcina Szczygielskiego. Nad całością pieczę sprawował dziennikarz i publicysta – Tomasz Raczek.

O ile o jakości realizacji wolałbym się tym razem nie wypowiadać, gdyż siłą tytułowego wydawnictwa jest aspekt czysto emocjonalny i historyczny, to już muzycznie, znaczy się aranżacyjnie operujemy na zupełnie innym poziomie. Zanim jednak skupimy się na muzyce warto wspomnieć, iż w przypadku tytułowego albumu Filipinek & Bez Atu mamy do czynienia z premierą „pułkownika”, który nabierał mocy przez ostatnie … 46 lat, bo od 1970 r, kiedy miał być pierwotnie wydany, lecz ze względu na zawirowania personalne koniec końców zamiast w sklepach wylądował w archiwum. Cieszy jednak fakt, że materiał koniec końców ujrzał światło dzienne i to nie tylko w formie wzbogaconego o liczne bonusy srebrnego krążka CD, lecz również właściwej latom 70-ym minionego wieku i przeżywającej nieustający renesans intrygująco fioletowej płyty winylowej. Niezaprzeczalnie ekskluzywność „analogowego” wydania podkreśla jego limitacja do 500 szt.

Oczywiście na upartego można warstwie tekstowej „Nie wierz chłopcom” zarzucić może nie miałkość, czy lapidarność, co pewien asekurantyzm … do czasu aż uświadomimy sobie po pierwsze realia polityczne, w jakich Filipinkom przyszło śpiewać a po drugie, choćby kurtuazyjnie, rzuci uchem na twórczość np. The Beatles, a więc mega gwiazdy zza żelaznej kurtyny – boysbandu śpiewającego o trzymaniu się za rączkę. Nawet Czesław Niemen mógł się wtedy pochwalić równie błahym utworem „Baw się w ciuciubabkę” i jakoś nikt Mu tego za złe nie ma. Pomijam już fakt, że Filipinki były girlsbandem oferującym repertuar czysto taneczno – rozrywkowy. Jeśli natomiast ktoś szukał wtenczas doznań na nieco wyższym poziomie artystycznym zawsze miał do wyboru m.in. Marka Grechutę i Anawę. Patrząc jednak z perspektywy dzisiejszych hitów okupujących listy przebojów (vide „Umbrella” Rihanny) spokojnie możemy uznać, że nie tylko nie ma się czego wstydzić, ale spokojnie możemy zgłaszać ówczesnych tekściarzy do panteonu najbardziej zasłużonych literatów. Jest jednak jeszcze jeden „myk”. Wsłuchując się, nawet niezbyt uważnie, w „Nie wierz chłopcom” bez trudu powinniśmy wyłowić taką perełkę, jak „Białe muszelki”, w których do iście psychodelicznego, rockowego podkładu nader zgrabnie dopasowano niezwykle banalny tekst, który pełni jedynie rolę ażurowej fasady, za którą kryje się prawdziwy przekaz i zdecydowanie wymykający się sztywnym ramom „poprawności politycznej” wizerunek Filipinek. Podobnie jest z nigdy dotąd niepublikowanym „Odmienił się wiatr” – bossa novą z fenomenalną, jazzującą partią fortepianu. Tylko co ja będę mówił, w końcu czytanie między wierszami i doszukiwanie się drugiego dna pokolenie naszych rodziców i nasze ma niejako zapisane w genach. Podążając jednak czysto spiskową teorią dziejów możemy uznać, iż był to utwór o tak rewolucyjnym tytule (czyżby przodek „Wind Of Change” Scorpionsów?), że w tamtych czasach szans na publikację i tak nie miał żadnych.

Dość jednak bajek z mchu i paproci. Serdecznie dziękując Organizatorom za prawdziwie magiczny wieczór życzymy dalszych, równie świetnych pomysłów na kolejne spotkania łączące najprzeróżniejsze style, estetyki i … pokolenia. Do zobaczenia w przyszłym roku.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Accuphase DP-560

Bezpośrednio po przedstawieniu flagowego napędu DP-950 i przetwornika DC-950, Accuphase implementuje część rozwiązań do najnowszego odtwarzacza zintegrowanego, DP-560. W porównaniu do poprzedniego modelu DP-550 zmiany zewnętrzne będą niezauważalne. Kluczową sprawą jest masa urządzenia, która dzięki zastosowaniu nowego napędu SACD z ulepszoną szufladą i poprawionym mechanizmem blokującym płytę, z magnesem neodymowym zauważalnie wzrosła.

Ma on dużo większą i masywniejszą obudowę, co wydatnie przyczynia się do tłumienia wibracji, przekładając się na jakość dźwięku i komfort użytkowania: poziom szumów własnych urządzenia spadł aż o 20 %, a zniekształcenia harmoniczne (THD+N) o jeszcze więcej, zwłaszcza dla średnich i wysokich częstotliwości. Poprawiono także układ zasilania, a 32-bitowe układy przetwornika MDS+ (Multiple Delta Sigma) ponownie pochodzą od ESS, tym razem są to jednak nowocześniejsze moduły ES9018S. Od strony użytkowej użytkowe do dyspozycji są: firmowe złącze HS-LINK w wersji 2, które przesyła sygnał muzyczny w osobnym protokole od taktującego, eliminując jitter. Jest też wejście USB typu B, które obsługuje sygnały o rozdzielczości do 32 bit / 384 kHz i 1-bitowy DSD 11.2896 MHz – parametry te widoczne są na wyświetlaczu o poprawionej czytelności. DP-560 ma też możliwość odtwarzania przygotowanych na komputerze płyt z danymi w formatach: DSD, WAV, FLAC, nagranych na płytach DVD.

Cena DP-560 wynosić będzie 49 900 PLN.
Dystrybucja: Nautilus

  1. Soundrebels.com
  2. >

Tellurium Q Silver Diamond (Speaker + XLR)

Gdyby ktoś z naszych wiernych czytelników podczas lektury niniejszego testu odczuwał lekkie déjà vu, na starcie uspokajam, że w swej pasji nie doszedł jeszcze do momentu obowiązkowego pojawienia się u lekarza pierwszego kontaktu, tylko najzwyczajniej w świecie po raz kolejny zapoznaje się z moimi ponownymi przemyśleniami na temat rzeczonej angielskiej marki kablarskiej.  Dlaczego? To proste. Co prawda tak w tym, jak i w poprzednim starciu otrzymałem do zaopiniowania pełny tytułowy set, ale z racji dość nietypowych terminali w moich kolumnach, niepozwalających podłączyć mocno rozbudowanych gabarytowo bananowych wtyków głośnikowych pierwsze podejście było połowiczne, gdyż zmuszony niezależnymi ode mnie czynnikami na warsztat wziąłem jedynie sygnałówki. Jednak wzmożona moim pozytywnym odbiorem łączówek XLR determinacja producenta była na tyle owocna, że po kilku miesiącach moje skromne progi po raz kolejny odwiedził dawny komplecik, z tą tylko różnicą, że tym razem kable kolumnowe specjalnie dla mnie zaterminowano widłmi  i dobrze wygrzano. Jest to idealny przykład na to, że jeśli ma się choćby odrobinę chęci, można wszystko, za co producentowi z Wysp Brytyjskich bez względu na wynik obecnego spotkania należą się podziękowania. Nie przedłużając zatem sztucznie wstępniaka zapraszam wszystkich na drugą odsłonę walki o jak najlepsze przekazanie sygnału audio pomiędzy stacjonującym u mnie na co dzień japońskim Harmonix’em a angielskim Tellurium Q Silver Diamond. W uzupełnieniu informacji dodam, iż dystrybucją tytułowego brandu na naszym rynku zajmuje się wrocławski Hifi Elements.

Patrząc na fotografie produktów Tellurium nie sposób doszukać się w nich jakichkolwiek fajerwerków wizualnych. Mimo to, dzięki bogato wyglądającym wtykom i usytuowanymi tuż za nimi białym koszulkom nie otrzymujemy trącającego grobowcem produktu. A gdy dodamy do tego fakt ubrania nośników informacji w czarną, delikatnie opalizującą plecionkę, dla wielu okaże się, że wygląd angielskiego produktu nawet w starciu z tuzami tego świata spokojnie się broni. Jeśli chodzi o dalszy pakiet danych należy wspomnieć, iż przewodnikiem jest srebrzona miedź, a jedynymi różnicami pomiędzy poszczególnymi kablami są determinowane średnicą przewodnika i jego izolacji gabaryty zewnętrzne. I gdy sygnałowe wydają się być dość cienkie, to już głośnikowe przybrały posturę szerokiej, sztywnej, ale dość łatwo dającej się formować taśmy. Czytając w sieci nasączone historią powstania tego produktu  słowo od producenta dowiemy się, iż wszelkie sygnałówki są kierunkowe (włącznie z cyfrówką). I gdy XLR-y już z rozdzielnika wymuszają kierunek podłączania swoją konfekcją, to przy wtykach RCA informują nas o tym oznaczenia na znajdujących się tuż przed konfekcją koszulkach. Sprawa z przewodami głośnikowymi mimo występowania strzałki przy wyjściu sygnału ze wzmacniacza ma się jednak zgoła inaczej, gdyż byt piktogramu kierunkowości ma całkowicie inny cel. Powiem szczerze, o to według mnie zbędne oznaczenie toczyłem mailowy bój z konstruktorem, ale po konsultacjach okazało się, iż ów drogowskaz ma przypominać użytkownikowi, jak dotychczas były podłączone i jeśli zapragnie odwrócić ich podłączenie o 180 stopni, musi liczyć się z kilkudniowym ponownym formowaniem przewodnika ku dawnemu fantastycznemu dźwiękowi. I powiem szczerze, że dla recenzenta takie rozwiązanie jest jak znalazł, gdyż żonglerka kablami podczas testów jest na porządku dziennym i taka, nawet skromna informacja, ma sens. Tak w telegraficznym skrócie prezentują się angielskie kable, a na kilka strof o tym, jak swoją flagową maksymę ”walki ze zniekształceniami fazowymi” przeniosą na grunt japońsko-austriackiego zestawu, zapraszam do lektury dalszej części tekstu.

To nie będzie bardzo rozbudowany tekst. Dlaczego? Raz, choćby z racji niedawnej pierwszej odsłony opisu Tellurium Q, a dwa, z uwagi na brak diametralnych, wywracających do góry nogami uzyskane dotychczas efektów dźwiękowych. To po co całe zamieszanie? Wbrew pozorom sprawa jest dość ważna, gdyż nieraz słyszałem niezbyt ciekawe skutki okablowania całego zestawienia jedną linią produktową. To nie jest regułą, ale gdy po roszadzie w naszej układance jakiś pojedynczy element wnosi do niej swój bardzo interesujący nas sznyt grania, przy powielaniu jego właściwości ostateczny mariaż może być nie do przyjęcia. Bredzę? Bynajmniej, gdyż w swej zabawie w ocenianie sprzętu i wszelkich dodatków podobną, niezbyt oczekiwaną reakcję zanotowałem kilkukrotnie. Co zatem stało się, gdy w ubrany dawniej w łączówki XLR tor dodatkowo wpiąłem kable kolumnowe? Zanim to zdradzę, przypomnę tylko, iż ten model angielskich kabli zaskarbił moje serce wprowadzeniem świeżości w górnych rejestrach, bez sztucznego pompowania ich ilości a także przy odczuwalnym zwiększeniu energii niskich rejestrów ich zaskakująco dobre wykonturowanie. Ciekawostką jest fakt, że opisywane druty nie dotykały u mnie środka pasma, co wprowadzało efekt wyrównania spójności przekazu, czyli kolokwialnie mówiąc odczuwalne lekkie cofnięcie się stawiającego na milusią średnicę zbytnie zagęszczenie tego zakresu. Ktoś powie: „Tracisz na namacalności”. A ja bez zastanowienia oświadczam, że w imię tak ważnej dla mnie muzyki nagrywanej w kościołach mam z czego i mogę co nieco oddać. Zestaw Reimyo plus Trenner&Friedl jest ostoją gęstego, papierowego, naładowanego energią średnicy grania, dlatego nawet gdy  moje postrzeganie jakości dźwięku nieco ewoluuje, bez najmniejszego uszczerbku dla szeroko pojętej wokalistyki nawet w ostatecznym lekkim uszczupleniu przekazu jestem w stanie zmieścić się w kanonach muzykalności przez duże „M”. I to uniknięcie wyostrzeń przy dużym otwarciu się sceny muzycznej było tym, czego od momentu zmiany kolumn chyba poszukiwałem. Oczywiście zanim do tego doszedłem, musiałem zrozumieć swoje potrzeby, a gdy wiedziałem w czym rzecz, dopiero testowana dzisiaj marka dostarczyła mi odpowiedzi na pytanie, jak to zrobić. Jak zdążyłem napomknąć, największy przypływ dobrego, podczas ożenku z Tellurium zanotowałem w muzyce dawnej. Nie, żeby w innych gatunkach ten efekt nie występował, ale akurat w przypadku, gdy w grę wchodzi przenikanie ludzkiego głosu przez czeluści kubatury klasztornej, każda odrobina światła – nie rozjaśnienie, tylko nutka przejrzystości – jest na miarę skoku o kilka rzędów bliżej sceny w domenie czytelności danego wydarzenia muzycznego, przy założeniu siedzenia w tym samym miejscu. To oczywiście nie oznacza sukcesów okablowania angielskiej marki na wszystkich dla niej frontach (patrz pierwszy występ w klubie „KAIM” w poprzednim  teście), ale sądząc po recenzji Marcina i kilku opiniach moich kolegów, sprawa wydaje się być co najmniej ciekawa do przetestowania przez większość zainteresowanych. OK., ględzę i ględzę, a nie informuję co się takiego się stało. Zatem przechodząc do konkretów i powoli zbliżając się ku końcowi dzisiejszego uzupełnienia informacji na temat linii Silver Diamond Tellurium Q wszystkich chyba uspokoję, że wpinając okablowanie kolumnowe otrzymałem delikatne podkreślenie tego, co stało się po użyciu łączówek, czyli dodatkowe otwarcie się czytelności przekazu. Co jednak bardzo istotne, owe tchnięcie pakietu napowietrzenia nie przybrało oznak przejaskrawienia. Góra i dół zostały nietknięte, a jedyną, przyznam szczerze, cały czas poszukiwaną zmianą (oczywiście bez strat masy dźwięku) było dodatkowe, wręcz odczuwalne jako lifting, uwolninie pokładów witalności generowanej z posiadanego zestawienia muzyki. Dla jednych może to być zbyt mało, a dla mnie na chwilę obecną jest czymś bardzo kuszącym. Ale po raz kolejny powtórzę, że chyba najważniejszym jest to, że drugie podejście do drutów TQ pokazało unikanie przez nie szkodliwej kumulacji wnoszonych właściwości przy zastosowaniu pełnego kompletu. Niby drobnostka, ale w konsekwencji dążenia do pełnej synergii zestawu bardzo interesująca, a jestem w stanie powiedzieć, że bardzo ważna.

Puentując swój comeback do produktów z Anglii jeszcze raz zaznaczę, że uzupełnienie testowanej konfekcji kablowej o przewody głośnikowe zakończyło się jedynie postawieniem kropki nad „i” tego mariażu. Bez siłowego szukania fajerwerków, tylko praca tam, gdzie są niewykorzystane rezerwy sprzętowe. Na wstępie wspominałem, iż to nie było takie oczywiste, jednak unikająca przysłowiowego „łał” druga  próba pokazała TQ w zaskakująco pozytywnym świetle. Nie wiem, jak pełne okablowanie wypadnie u Was, ale jeśli szukacie nienachalnego doświetlenia waszej sceny muzycznej i Anglik nie do końca Wam w tym pomoże, problemów szukałbym w zestawie, a nie u niego. Owszem, pierwszy set kabli może wiele zmienić, jednak dalsza walka z ociężałością prawdopodobnie nie przyniesie zamierzonych skutków. Niestety, to nie jest propozycja liftingu polegającego na rozjaśnianiu i odchudzaniu słonia morskiego, tylko przykład pracy nad wyrazistością już rozdzielczego rysunku, bez prób jego liposukcji.

Ps. W celu pełnego zrozumienia powyższego tekstu, wszystkich zainteresowanych odsyłam do będącej dwoma spojrzeniami na dzisiejszy temat części pierwszej.

Jacek Pazio

Dystrybucja: HiFi Elements
Ceny:
Silver Diamond Speaker Cable: 4 650 PLN (cena za metr mono)
Zworki Silver Diamond: 2 800 PLN
Silver Diamond XLR: 13 250 PLN (1 m), każde dodatkowe 0,5m stereo + 1 300 PLN

System wykorzystywany w teście:
– Odtwarzacz CD: Reimyo CDT – 777 + Reimyo DAP – 999 EX Limited
– Przedwzmacniacz liniowy Robert Koda Takumi K-15
– Końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
– Kolumny:  TRENNER & FRIEDL “ISIS”
– Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
– IC RCA: Hiriji „Milion”
– IC cyfrowy: Harmonix HS 102
– Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF
– Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix Beauty Tone Milion Maestro, Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

  1. Soundrebels.com
  2. >

Denon AH-D7200

Eindhoven, 14 grudnia, 2016 – Denon, jeden z wiodących producentów wysokiej jakości sprzętu do domowej rozrywki, ogłosił premierę nowego, flagowego modelu słuchawek nausznych dedykowanych najbardziej wymagającej grupie audiofilów. Ponad pół wieku doświadczenia zaowocowało stworzeniem nowego, referencyjnego modelu AH-D7200, który stanowi połączenie innowacyjnych technologii wraz z zastosowaniem najlepszych materiałów podkreślających nienaganną jakość wykonania.

AH-D7200 – referencyjny standard dźwięku i komfortu

Zaprojektowane dla najbardziej wymagających audiofilów, dla których słuchanie muzyki to coś więcej niż zwykła przyjemność, to przygoda odkrywana z każdym dźwiękiem. Referencyjny model AH-D7200 stanowiący unikatową kombinację doskonałego wzornictwa i jakości opracowano dzięki wykorzystaniu 50 letniego doświadczenia w produkcji słuchawek.
Inżynierowie Denona stworzyli flagowy model, kładąc główny nacisk na bezkompromisową jakość dźwięku oraz niespotykany komfort użytkowania. Wzorzec produktu w oparciu o nowe materiały, przyczynia się do wydajnośći na najwyższym poziomie.
Serce AH-D7200 stanowią unikatowe 50 mm przetwornikami zaprojektowane w technologii FreeEdge. Wykonane z nano-włókna, cechuje odpowiednia sztywność oraz niska masa. Zapewnia to brak zniekształceń, a także niwelację niepożądanego rezonansu w membranie. Efektem jest czystość dźwięku oraz szerokie pasmo przenoszenia. Sama membrana wykorzystuje CCAW. To rodzaj przewodnika stosowany do budowy cewek akustycznych w przetwornikach, gdzie przewód aluminiowy jest powlekany miedzią. W konsekwencji cała energia układu kierowana jest na dostarczenie muzyki wprost do uszu słuchacza.

Przetworniki stanowią jednak tylko część systemu słuchawek. Istotny wpływ ma umieszczenie ich w przegrodach z żywicy redukującej wibracje. Muszle wykonano z prawdziwego drewna orzechowego co pozwoliło osiągnąć cieplejszą barwą dźwięku – podobną do tej z głośników podłogowych.
Przetworniki połączono ze wzmacniaczem przy zastosowaniu ultra-wysokiej jakości, beztlenowego miedzianego kabla o czystości 7N (miedź: 99,99999%), wykonanego w Japonii. Umożliwiło to osiągnięcie optymalnej transmisji sygnału. Ten sam kabel zastosowano do połączeń wewnętrznych. Specjalne połączenie między kablem i nausznikami zapobiega przenoszeniu hałasu mechanicznego z kabla do uszu, natomiast odłączana konstrukcja pozwala na eksperymenty z innymi kablami dostępnymi w sprzedaży.

AH-D7200 to nie tylko referencyjny dźwięk. To również najwyższy komfort użytkowania. Nauszniki zawieszono na konstrukcji zaprojektowanej zgodnie z zasadami ergonomii. Obszyto je syntetyczną skórą nadającą miękkość i wytrzymałość, a pianka z efektem pamięci  pozwala optymalnie dopasować się do ucha każdego użytkownika. Pałąk obszyto natomiast owczą skórą. Czynniki te są istotne zwłaszcza podczas długich odsłuchów. Waga słuchawek bez kabla to jedyne 385g.
Niespotykany dźwięk wraz z niezrównaną wygodą użytkowania – AH-D7200 to referencyjna konstrukcja, stworzona przez ekspertów Denon, dla wszystkich audiofilów. Dostępność słuchawek określono na styczeń 2017.

AH-D7200 – cechy produktu:
• Unikatowa technologia tworzenia przetworników 50mm Free Edge, wykonanych z nano-włókna
• Nauszniki z prawdziwego drewna
• Połączenie ultra-wysokiej jakości kablem wykonanym z miedzi beztlenowej o czystości 7N
• Nadzwyczajny komfort podczas użytkowania
• Luksusowe rzemiosło
• Doskonałe dopasowanie do każdej głowy

Słuchawki będą dostępne w cenie detalicznej 3 499 zł brutto

Dystrybucja: Horn