Opinia 1
Doskonale zdaję sobie sprawę, że w natłoku wrażeń natury wizualnej u naszych Czytelników, a u wszystkich szczęśliwców, którym udało się w tym roku dotrzeć na kolejną edycję monachijskiego High Endu, również i nausznych, mogło co nieco z prezentowanych tamże nowości umknąć. Z podobnego założenia wyszedł prawdopodobnie również krakowsko – warszawski Nautilus, który kując żelazo puki gorące, w iście ekspresowym tempie, zorganizował w swych salonach prezentację dwóch nad wyraz elektryzujących nowalijek z portfolio austriackiego Ayona – streamera S-10 II i … odświeżonej wersji flagowej integry, czyli Spirita w V już odsłonie. O ile jednak uzbrojonej w kwadrę pisankopodobnych lamp KT150 amplifikacji, jeśli pamięć i zdjęcia mnie nie zwodzą, w M.O.C.-u nigdzie nie było, to S-10ka nie tylko zagościła w firmowym zestawie, to przez większość wystawy pracowała na pełnych obrotach, tak podczas standardowych prezentacji, jak i spotkania z Lyn Stanley. Jakby tego było mało wraz z ww. elektroniką zawitał do Polski również jej konstruktor – Gerhard Hirt.
Biorąc jednak pod uwagę, iż obie prezentacje zaplanowano na wtorek (Kraków) i czwartek, czyli … dzisiaj, w Warszawie na ul. Kolejowej nieco przewrotnie postanowiliśmy odwiedzić stołeczny salon Nautilusa w … środę. Nielogiczne? Tylko pozornie, gdyż mając na uwadze spodziewane zainteresowanie wydarzeniem i oczywiście korzystając z uprzejmości Gospodarzy dokonaliśmy tzw. działań wyprzedzających umożliwiających nie tylko udokumentowanie całego procesu unboxingu ww. nowości, co przede wszystkim spokojną rozmowę z Gerhardem, na co podczas oficjalnego eventu szanse byłyby nazwijmy to delikatnie nad wyraz znikome.
A właśnie na rozmowie z właścicielem i zarazem konstruktorem Ayona zależało nam najbardziej, gdyż zarówno podczas korespondencji prowadzonej pod koniec 2013 r. w związku z recenzją kolejnej wersji Spirita 3, jak i naszego spotkania w Krakowie w lutym 2015 r., Gerhard każdorazowo wspominał, iż to co osiągnął w finalnej, oczywiście wtenczas, wersji 3-ki jest przysłowiowym dojściem do ściany i więcej z wykorzystywanej platformy wycisnąć się nie da. Krótko mówiąc koniec drogi i tyle. A jak ktoś chce lepiej, to powinien zainteresować się rozwiązaniami dzielonymi, czego dowodem było pojawienie się Spirita PA , czyli końcówki mocy. Jednak w tzw. międzyczasie co nieco w elektronice drgnęło, w głowie Gerharda i jego teamu pojawiły się nowe pomysły a i odbiorcy, szczególnie Ci z USA, na tyle intensywnie wiercili producentowi przysłowiową dziurę w brzuchu, że ten postanowił zaproponować zainteresowanym kolejną, oznaczoną V-ką (czyli piątą) odsłonę. I w tym momencie większości miłośników marki powinna zapalić się pomarańczowa lampka. O co chodzi? O zgodną z chronologią numerację a dokładnie jej pozorną niekonsekwencję. Aby jednak mieć jasny obraz sytuacji należy cofnąć się do początku drugiej dekady XXI w. i rozpocząć odliczanie. No to 3,2,1 start.
Otóż przez prawie dziewięć lat Ayon uparcie oferował Spirita w specyfikacji oznaczonej nr.3, choć przez ów okres, pomimo niezmienności nomenklatury, sam projekt przeszedł dwie, dość poważne modyfikacje. Pierwsza – rozpoczynająca austriacką sagę wersja wyposażona była w jubileuszowe Shuguang Treasure Series KT88 (50th Anniversary), a pozostałe stopnie obsługiwały JAN Philips 12AU7. Kolejna, recenzowana na naszych łamach, mogła pochwalić się już sygnowaną przez Ayona kwadrą KT88 a JAN-y zastąpiono parą Tungsoli 12AU7, oraz parą lamp sterujących 6SJ7 NOS General Electric. Z kolei w ostatniej inkarnacji pojawiły się wreszcie Tungsole KT150. Teraz mamy natomiast pachnącą fabryką 5-kę, z kwadrą 150-ek, dwiema 6SN7 i parą 12AX7, czyli gdzieś po drodze zgubiła nam się 4-ka. Owa pozorna niekonsekwencja wcale jednak niekonsekwencją nie jest, gdyż o ile przynajmniej dla nas nic w 4-ce groźnego nie ma, to w Azji, będącej jak wszem i wobec wiadomo jednym z najbardziej chłonnych rynków, powszechna jest tetrafobia, czyli niechęć/strach przed pechową liczbą 4, która np. w większości chińskich dialektów brzmi bardzo podobnie jak „śmierć”. A skala zjawiska dalece przekracza naszą obawą przed „pechową” 13-ką, gdyż nawet w budownictwie do oznaczenia kondygnacji, czy też numerów budynków Azjaci unikają jej stosowania. Wracając jednak do zmian konstrukcyjnych śmiało można powiedzieć, iż oprócz jedynie delikatnego liftingu wizualnego (pokrętła na froncie, brak widocznego przełącznika trybu pracy na płycie górnej) cała reszta została poddana nad wyraz drastycznym zmianom. Począwszy od zasilania – największy chromowany „rondel” mieści teraz dwa a nie jak dotychczas jedno toroidalne trafo, po całkowicie przeprojektowaną sekcję przedwzmacniacza, wszystko zostało wprowadzone na zupełnie inny, oczywiście wyższy poziom.
Z równą troskliwością pochylono się nad S-10 II, który zyskał nie tylko nowy wyświetlacz, ale i odświeżony moduł odtwarzacza, stopień wyjściowy, oraz bardziej precyzyjną regulację głośności. Co prawda wprawne oko patrząc na załączone zdjęcia trzewi może zauważyć zaskakujące podobieństwo do pierwotnej 10-ki, jednak dla ułatwienia dodam, iż lwia część modyfikacji miała miejsca na tych powierzchniach płytek drukowanych, które dziwnym zbiegiem okoliczności znajdują się akurat od spodu. Warto jednak podkreślić, że Gerhard, podobnie jak w Monachium, zdecydował się zaprezentować egzemplarz „cabrio”, czyli bez płyty górnej korpusu, dzięki czemu wszyscy chętni mogą do woli nacieszyć oczy widokiem czerwonych laminatów, wielce urodziwych tłuściutkich kondensatorów i generalnie bogactwem „inwentarza” a następnie np. porównać owe rozwiązania z tym, co ma do zaoferowania konkurencja. Abstrahując jednak od wnętrzności dla większości z nas i tak i tak najważniejszy będzie dźwięk. A ten … nie uprzedzając faktów, nawet jak na wytrzęsiony na polskich drogach prototypowy egzemplarz śmiem twierdzić, że poprawa w stosunku do poprzedniej wersji jest zauważalna już od pierwszych taktów.
Niejako na koniec wspomnę jeszcze tylko o pozostałych elementach skonfigurowanego na potrzeby wczorajszej prezentacji systemu, w której pozycje na flankach zajęły zjawiskowe kolumny Ayon Black Heron a lwią część okablowania stanowiły Siltechy Triple Crown i Crown 35 Years Anniversary uzupełnione przez m.in. Acrolinka 7N-PC6700 Anniversario.
Serdecznie dziękując za zaproszenie i gościnę ekipie Nautilusa od razu poprosimy o wpisanie naszej redakcji na społeczna listę oczekujących na testy tytułowych nowości.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Dzisiejsza relacja jest w pewnym sensie zaplanowanym wyprzedzeniem wydarzeń posługując się nomenklaturą z kultowego filmu „Star Trek”, szeroko pojętej krzywej czasoprzestrzeni. O co chodzi? Już wyjaśniam. Otóż to, co pokazujemy w poniższym przedpremierowym materiale, swoje oficjalne pięć minut w warszawskim oddziale salonów audio Nautilus miało dzień później, czyli … dzisiaj – 30.05.2019 r. Po co ta cała ekwilibrystyka? Zasadniczy powód jest jeden, ale z naszego punktu widzenia bardzo ważny. Chodzi bowiem o fakt eliminacji jakichkolwiek problemów po pierwsze z dokładnym obfotografowaniem mającej na celu przybliżenie swoistych nowości imprezy, typu wiecznie kręcący się przed obiektywem chcący dowiedzieć się jak najwięcej o nowościach gości, a po drugie zadbanie o w miarę spokojne posłuchanie, a przez to wyrobienie choćby orientacyjnego pojęcia w którą stronę podąża dźwięk jeszcze pachnących linią produkcyjną komponentów. Ale to nie wszystkie atrakcje tytułowego wydarzenia, gdyż tym razem dystrybutor zadbał o znaczne podniesienie poprzeczki wyjątkowości spotkania i zaprosił właściciela marki i głównego konstruktora w osobie pana Gerharda Hirta. Zaciekawieni? Jeśli tak, zatem przyszedł czas na zdradzenie clou tego popołudnia, którym są najnowsza odsłona wzmacniacza zintegrowanego Ayon Spirit V i kolejna inkarnacja odtwarzacza plików Ayon S-10 II.
Jak obrazują fotografie, Ayon jak to Ayon przez swą konserwatywność w domenie wyglądu jest rozpoznawalny od pierwszego kontaktu. Dlatego też nawet dogłębne oględziny aparycji prawdę mówiąc oprócz dopisków na froncie lub tylnym panelu i implementacji, lub rezygnacji z kilku manipulatorów zdradzają naprawdę niewiele. Jednak jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach, w tym przypadku konstrukcyjnych, o których z pasją i bez najmniejszych ograniczeń z przyjemnością informował nas gość z Austrii. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale z tego co udało mi się dowiedzieć, integra ma mocno przeprojektowaną sekcję przedwzmacniacza i część zasilania, a odtwarzacz sieciowy zyskał lepszy wyświetlacz, mocno poprawiające jakość fonii zmiany w module streamera, stopniu wyjściowym i regulacji głośności. Wydaje się, że to stosunkowo małe, bo bazujące na znanych z wcześniejszych modeli głównych układach elektrycznych zmiany. Jednak każdy mający choćby minimalne pojęcie audiofil wie, iż nawet najdrobniejsze, oczywiście w odpowiednim miejscu, wprowadzone modyfikacje potrafią zdziałać cuda. A czy w tym przypadku zdziałały? Nie mogę tego powiedzieć bez przyłożenia marginesu błędu spowodowanego przypadkowymi warunkami odsłuchu, jednakże po kilku podobnych spotkaniach w tym pomieszczeniu jestem w stanie przyznać, że na tle poprzednich wcieleń obydwu urządzeń ta prezentacja pokazała spory progres jakości fonii. Fajna barwa, oddech muzyki plus dobre budowanie planów nie pozwalało na formowanie innych jak pozytywnych pierwszych wniosków. Jak to wypadnie w starciu w kontrolowanych warunkach, z pewnością okaże się już niedługo w dedykowanym teście, jednak jak napisałem, to co usłyszałem w środę, było bardzo zachęcające do dalszego zgłębiania możliwości sonicznych obydwu konstrukcji.
Kończąc tę przybliżającą jedynie zarys wydarzeń relację chciałbym podziękować krakowsko-warszawskiemu składowi Nautilusa za zaproszenie, możliwość osobistej konfrontacji z pomysłodawcą elektroniki – Gerhardem Hirtem i umożliwienie naszej nieco wcześniejszej wizyty w dobrze przygotowanym na takie imprezy salonie. Co prawda ręki pod topór nie położę, ale jestem dziwnie przekonany, że w czwartek od ilości potencjalnych zainteresowanych spotkaniem z Gerhardem i jego pomysłem na dźwięk ściany salonu z pewnością pękały w szwach. Skąd takie przekonanie? To nie była moja pierwsza wizyta w jego okowach, dlatego też biorąc pod uwagę przebieg wszystkich wcześniejszych, jestem w stanie bardzo spokojnie kreślić wyartykułowaną w poprzednim zdaniu tezę o nawet sporym „tłoku” w szczytowym momencie wydarzenia. Tak było zawsze, dlatego nie mam podstaw, aby przypuszczać, by tum razem miało być inaczej.
Jacek Pazio
AURALiC zaprezentował na targach Hi-End 2019 nowy dodatek do wielokrotnie nagradzanej i hi-endowej serii G2. Po trzech latach projektowania i wnikliwych testów, AURALiC wprowadza na rynek swój procesor upsamplujący SIRIUS G2.
AURALiC SIRIUS G2 działa korzystając z otwartego standardu, co pozwala użytkownikom na poprawienie zarówno mocy obliczeniowej, jak i poziomu osiągów posiadanych przez nich przetworników cyfrowo-analogowych (DACów). I to niezależnie od tego, czy posiadają urządzenia firmy AURALiC, czy też przetworniki innych producentów.
AURALiC SIRIUS G2 przejmuje obciążenie przetwarzania i obróbki danych cyfrowych, które zazwyczaj jest zadaniem samego przetwornika cyfrowo-analogowego. To sprawia, że mocno zredukowane są zniekształcenia oraz jitter, które zazwyczaj przenoszone są bezpośrednio do sekcji konwersji cyfrowo-analogowej. A to oznacza, że sam przetwornik dostaje czysty, najwyższej jakości strumień danych cyfrowych, który pozbawiony jest zakłóceń i dodatkowych naleciałości, jakie mogą wynikać chociażby z niedokładności obróbki danych. Przy czym warto zaznaczyć, że pomiary wykazują, iż zniekształcenia są znacznie poniżej tego, co mogą na chwilę obecną zaoferować inni producenci.
Co więcej, ponieważ większość przetworników cyfrowo-analogowych jest zaprojektowanych tak, aby pracować najlepiej w danym trybie (przykładowo w DSD128 lub PCM 192kHz), który jednocześnie nie jest ani najwyższą, ani też najniższą dostępną dla danego przetwornika rozdzielczością, SIRIUS G2 może zoptymalizować osiągi każdego przetwornika dostarczając najbardziej dla niego optymalny sygnał, niezależnie od formatu sygnału przychodzącego.
AURALiC SIRIUS G2 może dostarczyć do przetwornika szeroki zakres rozdzielczości i formatów oraz może przyjąć każdy format od 44.1 kHz to 384 kHz w trybie PCM oraz od DSD64 do DSD512. Na pokładzie procesora SIRIUS G2 dostępny jest cały wachlarz wejść i wyjść. Jednocześnie to, co wyróżnia ten procesor ponad konkurencję, to fakt, iż SIRIUS G2 oferuje także wyjście USB, które może obsłużyć każdy format, aż do PCM 384 kHz oraz DSD512 włącznie, zachowując bardzo niskie zniekształcenia. Zwiększona elastyczność znacznie poszerza tutaj spektrum przetworników cyfrowo-analogowych, których działanie może być zoptymalizowane przez procesor SIRIUS G2.
Zaawansowana inżynieria w AURALiC SIRIUS G2
Kluczowym dla tych wszystkich innowacji, jakie kryje SIRIUS G2 jest najnowsza, ultra-zaawansowana platforma przetwarzania Proteus G2 firmy AURALiC. Ujarzmia ona moc obliczeniową, jaką kryje dedykowany układ FPGA Xilinx XC7A200T wsparty przez 512MB pamięci typu DDR3. Ten układ FPGA zawiera ponad 200,000 komórek logicznych oraz 740 elementów DSP, co razem składa się na nieprzeciętne możliwości w zakresie obróbki danych. Możliwości procesora SIRIUS G2 zawdzięczamy także decyzji, aby zastosować strukturę opartą na dwóch platformach obliczeniowych, gdzie platforma Tesla G1 przejmuje zadania kontrolne, natomiast platforma Proteus G2 zajmuje się tylko i wyłącznie przetwarzaniem danych audio.
USB oraz wszystkie inne wyjścia cyfrowe są chronione za pomocą podwójnej izolacji galwanicznej. Zastosowano dwa zegary femto dla USB oraz innych wyjść cyfrowych. AURALiC SIRIUS G2 posiada także trójkanałowe zasilanie Purer-Power. Składa się ono z zasilaczy na elementach dyskretnych, które są zastosowane oddzielnie dla platformy przetwarzania FPGA Proteus G2, ogólnego przetwarzania danych oraz obwodów audio. Na pokładzie znajduje się także funkcja elastycznych filtrów, co umożliwia użytkownikowi wybrania jednego z czterech dostępnych filtrów cyfrowych. Może dzięki temu jeszcze bardziej dopasować brzmienie do indywidualnego gustu.
Platforma przetwarzania Proteus G2 firmy AURALiC
Podobnie, jak w przypadku innych produktów z serii G2, w AURALiC SIRIUS G2 zastosowano złącze Lightning Link. Jest to opracowany przez firmę AURALiC dwukierunkowy protokół o bardzo dużej przepustowości (18Gbps), który jest wykorzystywany zarówno do przesyłania samych danych, jak i także sygnałów kontrolnych. Może on być wykorzystywany do pozbawionej zakłóceń typu jitter komunikacji z urządzeniami takimi, jak ARIES G2 oraz VEGA G2.
Pośród dodatkowych możliwości, jakie oferuje AURALiC SIRIUS G2 znajdziemy także dwudziestopasmowy korektor charakterystyki oraz kompensację rozmieszczenia głośników. W przyszłości planowane jest dodanie zaawansowanego silnika obsługującego korekcję akustyki pomieszczenia.
Zaawansowana technologia kosztuje i tak sugerowana cena modelu AURALiC Sirius G2 w Polsce będzie wynosić około 25 000 PLN brutto. Do sprzedaży trafi prawdopodobnie we wrześniu 2019 roku.
Dystrybutor: MIP
Opinia 1
Przypominacie sobie podobne do tytułowego zestawienie w naszym recenzenckim portfolio? Sądzę, że zdecydowana większość z Was odpowie twierdząco. Jednak jeśli jakimś cudem wykorzystująca komponenty będących dzisiejszym punktem zainteresowania marek konfiguracja przeszła obok kogoś niezauważenie, przypomnę, iż jesienią ubiegłego roku, tuż po warszawskiej wystawie AVS, mieliśmy przyjemność gościć oparty o tytułowe brandy zestaw marzeń z topowym wzmocnieniem spod znaku Naim Statement i drugą od góry w cenniku marki Focal Stella Utopia EM EVO konstrukcją kolumn w rolach głównych. Co wówczas się wydarzyło, jest bardzo łatwym do zweryfikowania po użyciu stosownej wyszukiwarki na naszej stronie, jednak bez względu na to, na szczególne wspomnienie zasługuje jeden bardzo ważny fakt. Jaki? Otóż tamto przedsięwzięcie jak na dłoni pokazało, iż wystawa nie jest miejscem do dogłębnej oceny sprzętu, tylko niezobowiązującym zapoznaniem się z nim w kwestii ogólnej prezentacji. O co chodzi? Powiedziałem, dokładnej odpowiedzi udzieli wyszukiwarka. W takim razie co ów wywód ma wspólnego z dzisiejszym odcinkiem przygód testowych, że trzeba go po raz kolejny przywoływać? Otóż ten test podobnie do tego sprzed kilku miesięcy ma na celu przekonanie się, jak kontrolowane akustycznie warunki domowe wpływają na końcowy efekt soniczny zestawu audio. Jakiego? Powiem szczerze, że bardzo ciekawego, bo złożonego z kolumn podstawkowych Focal Kanta N°1 i wspierającego je w boju zestawu elektroniki stajni Naim Audio – wzmacniacza zintegrowanego SUPERNAIT 2, zasilacza HiCap DR, odtwarzaczy sieciowych NDX 2 i ND5 XS, Rip-NASa UNITI, za którego pojawienie się w naszych progach duże podziękowania należą się warszawskiemu dystrybutorowi FNCE.
Akapit opisowy ustawionego na polu walki systemu rozpocznę od kolumn głośnikowych. Te, idąc tropem stylistyki większych sióstr w kwestii obudowy są zaślepione od frontu nieco większą niż obrys ścianek bocznych, celem ukierunkowania promieniowania przetworników odpowiednio profilowaną, obłą na krawędziach nakładką. Ów profil jest ostoją dla pracującego w najwyższych rejestrach, bardzo modnego ostatnio pośród komponentów segmentu High End głośnika berylowego i tuż pod nim będącego firmowym rozwiązaniem na bazie lnu i włókna szklanego przetwornika nisko-średniotonowego, zaś przy samej dolnej krawędzi rozpoznawalnego przez znakomitą większość miłośników dobrego dźwięku logo marki. Temat tylnej części obudowy rozwiązuje podobnie do awersu bardzo obła, zwężającą się ku tyłowi, wykończona w połysku skrzynka, na plecach której w górnej parceli zlokalizowano otwór bass reflex i tuż nad podstawą pojedyncze zaciski dla kabli głośnikowych. Całość dzieła spod znaku Focala dopełniają firmowe, stabilizowane na podłodze czterema wkręcanymi w krzyżujące się cztery łapy kolcami standy.
Co do elektroniki Naima, ta jest tak konserwatywna, a przez to znakomicie rozpoznawalna, że jakiekolwiek dogłębne przywoływanie jej aparycji w testach może zakrawać na sztuczne lokowanie produktu. Dlatego też na ile się da, ten temat w miarę możliwości postaram się skondensować. Gołym okiem widać, iż tak wzmacniacz zintegrowany, jak i obydwa strumieniowce jako opakowanie dla układów elektrycznych wykorzystują te same korpusy. Z pozoru nic specjalnego, bo stosunkowo niska, jednak użycie do jej wykonania aluminium plus zwarcie tak minimalistycznej konstrukcji z pewnością przekłada się na walory soniczne owych urządzeń. Temat wyposażenia każdego ze wspomnianych produktów zależy od powierzonych zadań. I tak wzmacniacz na froncie patrząc od lewej strony oferuje dwie spore gałki (Balance i Volume), w centrum przypominające zawieszane nad barami w angielskich pubach neony oferowanych tam wyrobów chmielowych, by na prawej zaproponować serię ośmiu przycisków funkcyjnych. Tył naszego wzmocnienia, jak to u Naima kwestię wejść liniowych rozwiązuje przy pomocy firmowych DIN i RCA, zaś terminali kolumnowych z wykorzystaniem bardzo prostych gniazd bananowych. I gdy do tego dodamy kilka gniazd do upgrade’u urządzenia, wejście dla zewnętrznego zasilacza, główny włącznik i gniazdo IEC, okaże się, że to naprawdę bardzo oszczędne pod względem modnej obecnie na rynku, często szkodliwej dla końcowego dźwięku funkcjonalności produkt. Po prostu, ma wzmacniać, to wzmacnia. I za to w mojej ocenie należą się duże brawa. Przechodząc do opisu streamerów, te w głównej mierze różnią się zastosowanym w droższym modelu wyświetlaczem, bardziej rozbudowanymi układami wewnętrznymi, umożliwiając manualne sterowanie zestawami przycisków z przodu i nieco inną ofertą cyfrowych i analogowych przyłączy z tyłu. Unikając powtórki z rozrywki po zapoznanie się z budową i wyglądem konstrukcji pod nazwą Uniti Core (zgrywarka płyt, wewnętrzny dysk i streamer w jednym), zapraszam do testu systemu Naim z flagowym modelem Statement. Na koniec tej części testu pozostał nam będący synonimem bezkompromisowego podejścia do budowania systemu audio według stajni Naim zewnętrzny zasilacz HiCap DR. Rozmiarami przypomina Uniti Core, czyli jest stosunkowo wąski, jednak na tle wzmacniacza i streamerów dość wysoki i do tego równie głęboki. Z uwagi na proste zadanie wzmacniania sekcji zasilania współpracujących z nim komponentów obudowę z przodu uzbrojono jedynie w podobne do wzmacniacza logo i okrągły włącznik, a plecy w cztery oddające życiodajną energię czteropinowe gniazda DIN i zespolony z bezpiecznikiem terminal IEC. Ostatnią ważną informacją jest fakt okablowania większości konfiguracji – za wyjątkiem sieciowego – drutami firmowymi.
Przechodząc z opisem do części przybliżającej jakość fonii oferowanej przez nasz francusko-angielski konglomerat nie sposób nie odnieść się do przewijającego się wcześniej w teście zestawu ze szczytu oferty. Dlaczego? Choćby dlatego, że, niegdysiejszy i dzisiejszy grają z podobnym temperamentem. Naturalnie nie idą łeb w łeb ze wszystkimi osiągami sonicznymi, ale z pewnością identycznym timingiem i pozycjonowaniem masy dźwięku w kręgu niezbędności do oddania wolumenu generowanej muzyki. To są wartości, bez których żaden twór muzyczny według szkoły Naim’a nie ma szans na poprawne wyartykułowanie swojego bytu w przestrzeni międzykolumnowej. Ale jak wspomniałem. W przypadku tytułowych, bądź co bądź niewielkich zespołów głośnikowych w zdecydowane za dużym dla mnich pomieszczeniu, stwierdzam z całą stanowczością, iż mimo nierównej walki piękne Francuzki nie wyszły z pojedynku na tarczy, tylko przez cały czas dzielnie pokazywały, że nawet w zarezerwowanych dla zdecydowanie większych konstrukcji najniższych częstotliwościach mają sporo do zaoferowania. I co ciekawe, bez wpadającego w monotonię uśredniania tych rejestrów, co jest bardzo częstym efektem ubocznym ich konkurencji. Czyli reasumując, stawiając podobny zestaw u siebie możecie liczyć na pełen życia, dobrze osadzony w domenie świeżości (to zaleta wysokotonowego berylu), solidnie nasycony i ciekawie podany nawet w bardzo niskich rejestrach spektakl muzyczny (pochodna materiałów wykorzystanych do produkcji głośników średnio-niskotonowych i sznytu brzmienia elektroniki). Przez cały czas muzyka tętniła życiem. I nie było znaczenia, czy gramy klasykę, muzykę dawną, rocka lub elektronikę, wszystko po trochu czerpało z wymienionych na początku tego akapitu akcentów brzmieniowych konfiguracji Naima z Focalem. Konkretniej? Proszę bardzo. Rozpocznę od zapisów nutowych Claudio Monteverdi’ego. Zdecydowana większość jego materiału nagrywana jest w idealnych dla tego typu twórczości warunkach, czyli w tym przypadku wielkich kubaturach sakralnych. Te zaś, dzięki pracy realizatorów zazwyczaj z zaprzęgniętym do oddania ducha tej muzyki wszechobecnym echem wspaniale prezentują swoje majestatyczne gabaryty. A przecież wiadomym jest, że bez dobrego napowietrzenia rysowanego w naszym pokoju przedstawienia nie ma szans na dobry wynik tego typu wydarzeń artystycznych. A że nasz tytułowy tandem zaspokaja owe potrzeby bez najmniejszych problemów, każda włożona do napędu płyta wybrzmiewała od początku do końca. Ale to nie wszystko. Przecież jak zdążyłem napomknąć, oprócz swobody dźwięku oferta teamu FNCE była również ostoją dla nasyconej i energetycznej i średnicy, co uzupełniając aspekt witalności wręcz idealnie wpisywało się w ów nurt muzyczny. Idźmy dalej. Rock i okolice. Przykłady pozytywnie wypadającego sparingu? Raczycie żartować. Przecież Naim i każda odmiana rocka chyba dla wszystkich, nawet wrogów tego producenta, jest pewnego rodzaju synonimem. Zaskoczeni? Jeśli tak, poczytajcie o uważanym za idealnie oddający pomysł na szkołę brzmienia Anglików skrócie PRAT. W dwóch słowach mamy do czynienia z fantastycznym rytmem i energią epizodów sonicznych, a to w połączeniu z dźwiękową chęcią buntu nie może skończyć się porażką, co naturalnie potwierdził ten test. Na koniec muza z komputera, czyli wszelkiego rodzaju elektronika. Ta bez patrzenia się na innych również nie odżegnywała się od czerpania z cech ważnych dla obydwu poprzednich twórczości. Gdy artysta zapragnął sparaliżować nasze ośrodki słuchu przeraźliwymi przesterami, za sprawą dobrej otwartości dźwięku Focali brutalnie to realizował. Zaś podczas prób wytworzenia mini trzęsień ziemi, z pozoru maleńkie skrzynki dzielnie trzęsły podłogą mojego sporego pokoju. Jednak, jak zaznaczałem, przy drobnym marginesie możliwości w stosunku do potrzeb i tak wypadało to zaskakująco dobitnie, czego po ich gabarytach nigdy bym się nie spodziewał.
Na koniec testu kilka zdań o różnicach brzmienia sąsiadujących ze sobą w portfolio marki Naima streamerów NDX2 i ND5 XS. Owszem, szkoła grania identyczna. Jednak jak to w życiu bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Chodzi mianowicie o fakt większej swobody oddania realiów muzyki przez droższą konstrukcję. Jest bardziej rozdzielcza i nieco lepiej rysuje nam plany wirtualnej sceny. Otrzymujemy czytelniej zawieszone w przestrzeni źródła pozorne i nieco większy rozmach wydarzenia w zakresie szerokości i głębokości. Jednak to nie oznacza, że piątka jest słabym urządzeniem. Bez wiedzy o możliwościach NDX2, tańszy ND5 XS również jest bardzo dobrym przedstawicielem oddania energii i rytmiki słuchanej muzyki. A przecież o to w naszym hobby chodzi. Dlatego też mając na uwadze nieuprawnione z racji innych nakładów finansowych bezpośrednie porównywanie obydwu urządzeń nie będę wychwalał tego droższego, tylko potwierdzę, że już po pierwszych taktach muzyki wygenerowanych przez którykolwiek z grajków wiemy, iż mamy do czynienia z brytyjskim podejściem do zaangażowania się wydarzenia muzyczne. Jakie? Przeczytajcie poprzedni akapit jeszcze raz. Nie mam zamiaru się powtarzać.
Jak widać na powyższych przykładach, bez względu z jakiego segmentu cenowego tandemu Focal / Naim urządzenia połączymy (patrz dzisiejszy i poprzedni prawie topowy zestaw), ogólna szkoła brzmienia jest bardzo podobna. Naturalnie adekwatna do wydanej na nie kwoty, jednak bez dwóch zdań zawsze mamy pełen radości muzyczny przekaz. Raz bliższy, a raz dalszy od prawdy, ale to zależy tylko od realnych możliwości danej konfiguracji. Odnosząc się do tytułowej jestem wręcz pewien, że jeśli tylko nie przytłoczymy jej zbyt wymagającymi warunkami lokalowymi, ta odwdzięczy się fajnym, bo pełnym życia dźwiękiem. Jednak co dla wielu z potencjalnych nabywców wydaje się być nie do przecenienia, w przypadku dzisiejszego zestawienia nie spodziewajcie się przerysowania muzyki w kwestii nasycenia dźwięku vide szkoła BBC. To nie ten adres. Owszem, średnica jest ważna, ale jako jedna ze składowych, a nie jako cel nadrzędny. Dlatego też, jeśli nie jesteście zafiksowani na zbytnią „eufoniczność” dźwięku, powyżej opisana konfiguracja ma bardzo duże szanse zaskarbić Wasze serca. Ze swej strony mogę powiedzieć tylko jedno. Mimo hołubienia solidnie pokolorowanej muzyki, te kilkanaście dni z Francuzkami i Anglikami w rolach głównych było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem.
Jacek Pazio
Opinia 2
Po mocnym uderzeniu, za jakie niewątpliwie można uznać wizytę w naszej oktagonalnej samotni Naima Statementa z Focalami Stella Utopia EM EVO, przyszła pora na zdecydowanie mniej absorbującą tak gabarytowo, jak i finansowo propozycję obu marek. W dodatku dystrybutor – FNCE S.A. był na tyle miły, że oprócz nazwijmy to umownie „głównej konfiguracji”, w ramach swoistej alternatywy pozwalającej w bezpośrednim porównaniu ustalić, czy warto piąć się w górę cennika, czy też usatysfakcjonuje nas podstawowy model, dostarczył dwa, dość zauważalnie różniące się ceną, możliwościami i na chwilę obecną jedynie hipotetycznie możemy założyć, iż również walorami brzmieniowymi, źródła. Próbując zatem już na wstępie usystematyzować dzisiejszą wesołą gromadkę wspomnę jedynie, iż zostaliśmy uszczęśliwieni zestawem w skład którego weszły wspomniane źródła pod postacią plikograjów NDX2 i ND5 XS korzystających z zasobów serwera Uniti Core, wzmacniacza zintegrowanego SUPERNAIT 2, zewnętrznego zasilacza HiCap DR, oraz zgrabnych, ustawionych na dedykowanych podstawkach Kanta N1 kolumn Focal Kanta N°1.
Modele ND5 XS 2 i NDX2 to 2/3 składu (do kompletu brakuje tylko flagowego ND 555) nowej serii brytyjskich odtwarzaczy sieciowych, o których pojawieniu się informowaliśmy zarówno w stosownym newsie, jak i w relacji z ubiegłorocznego High Endu. ND5 XS 2 będący tak naprawdę dopiero wstępem do streamingu w wyspiarskim wydaniu może i poprzez brak wyświetlaczy, czy też jakichkolwiek innych wskaźników, prezentuje się dość niepozornie, jednak w swoich trzewiach jest pełnokrwistym Naimem najnowszej generacji zapewniającej kompatybilność z protokołami UPnP, AirPlay, może pochwalić się wbudowanym Chromecastem, Bluetooth apt X HD, Spotify Connect, TIDAL, czy też kompatybilnością z Roonem. Bez najmniejszego problemu radzi sobie z plikami 32bit/384kHz i DSD128 a sygnały cyfrowe najpierw doprowadza do 40 bitów w układzie SHARC DSP a następnie przekazuje do kości przetwornika Burr-Brown PCM1791A. Pomimo niewielkiej wysokości na ścianie tylnej znajdziemy wszystko, czego w dzisiejszych czasach po streamerze należałoby się spodziewać. Mamy zatem porty Ethernet i USB, dwa gniazda antenowe (Bluetooth i Wi-Fi), komplet wejść cyfrowych – BNC, Coax i dwa optyczne a sekcję analogową reprezentuje para RCA i oczywiste w Naimie złącze DIN.
Z kolei NDX2 już od progu łapie za oko pokaźnych rozmiarów 5” wyświetlaczem i otoczonymi zielonymi aureolkami przyciskami nawigacyjnymi dokładając je do tego, co zdążyłem już wyłuszczyć przy okazji opisu młodszego rodzeństwa, czyli ND5 XS 2. Podobnie jest ze ścianą tylną, która wzbogacona została o dedykowane zewnętrznemu zasilaczowi gniazdo.
Kończąc zagadnienia natury cyfrowej wypada również wspomnieć o kompaktowym Uniti Core, który reprezentuje jedną z najbardziej pożądanych przez miłośników grania z plików rodzinę Rip-NASów, czyli hybryd klasycznych multimedialnych dysków sieciowych i „zgrywarki”. Krótko mówiąc chodzi o przysłowiowy kombajn, którego wewnętrzną pamięć możemy zasilić nie tylko plikami pobranymi z innych źródeł, lecz również posiadanymi srebrnymi krążkami, które on, dzięki wbudowanemu czytnikowi TEAC-a, elegancko połknie, zgra, otaguje, pobierze okładkę i skataloguje. Generalnie full serwis o efektach którego zostaniemy uprzejmie poinformowani z poziomu firmowej appki. Jakby tego było mało komunikacja z Uniti Core może odbywać się oczywiście po Ethernecie, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by podpiąć pod niego dodatkowe pamięci masowe (dostępne są dwa porty USB), bądź w wersji minimalistycznej wyprowadzić od razu z niego złączem BNC sygnał cyfrowy i podłączyć bezpośrednio pod przetwornik.
Jak na „najbardziej zaawansowany wzmacniacz zintegrowany” Naima (Statement nie jest integrą) SUPERNAIT 2 prezentuje się nad wyraz niepozornie. Ot, niemalże niezmienny od dziesięcioleci skromy szaro-zielony design z dwiema gałkami (regulacja wzmocnienia i balans), centralnie umieszczony podświetlony logotyp i rządek siedmiu przycisków poprzedzony gniazdem słuchawkowym po prawej. Od zaplecza jest równie „oszczędnie”, gdyż pośród sześciu wejść liniowych w standardzie RCA/DIN próżno szukać praktycznie obowiązkowych w dzisiejszych czasach interfejsów cyfrowych. Dodając do tego pojedyncze nawet nie terminale, co „otwory” głośnikowe akceptujące jedynie wtyki bananowe/BFA całość wygląda cokolwiek dziwnie. Wrażenia nie poprawiają niecałe 13 kg wagi, konwencjonalny, wręcz nieco spłaszczony (zaledwie 9 cm wysokości) korpus i niebudząca większych emocji moc znamionowa (2x80W/8 Ω i 2x130W/4 Ω). Nad wyraz skromna zachęta do zakupu, nie sądzicie Państwo? Dla osoby postronnej z pewnością tak właśnie jest, jednak dla znawców tematu wszystko jest w jak najlepszym porządku – ma być utylitarnie, niepozornie i możliwie purystycznie, bo najważniejszy w Naimie „od zawsze” był i nadal jest dźwięk, którego klasa i wolumen praktycznie zupełnie nie zależą od deklarowanych w tabelce wartości. Śmiało można twierdzić, że naimowskie Watty są bardziej „kaloryczne”, coś na kształt i podobieństwo tych „lampowych”.
O zasilaczu HiCap DR można napisać co najwyżej tyle, że nie wyłga się przynależności do rodzimy Naima. Charakterystyczne, podświetlone logo na froncie, któremu towarzyszy samotny włącznik główny i to by było na tyle. Za to na ścianie tylnej królują lata 70-te, czyli pysznią się cztery zasilające terminale DIN umożliwiające podpięcie stosownymi przewodami tak źródeł, przedwzmacniaczy gramofonowych, zwrotnic aktywnych, przedwzmacniaczy liniowych, itd. wiadomej marki.
Kanta N°1 to nad wyraz zgrabne, podstawkowe dwudrożne, wentylowane do tyłu monitorki dedykowane do pomieszczeń o powierzchni nie większej aniżeli 25 metrów kwadratowych. Na ich masywnych frontach znajdziemy klasycznie umieszczoną parę firmowych przetworników – 27 mm berylową, odwróconą kopułkę IAL3 i 16,5 cm lniany nisko-średniotonowy Flax z zawieszeniem TMD i NIC. Tylne ścianki goszczą za to sporej średnicy wylot tunelu bas refleks i masywne, pojedyncze terminale głośnikowe. Częstotliwość podziału zwrotnicy ustalono na 2 400 Hz, skuteczność to całkowicie wystarczające 88 dB, co przy 8 Ω impedancji znamionowej nie wydaje się zbyt trudnym obciążeniem nawet dla niezbyt muskularnych wzmacniaczy. Warto jednak mieć na uwadze iż owa impedancja potrafi w Kantach spadać do 3,9 Ω, więc zamiast huraoptymizmu i opierania się na danych z tabelki sugerowałbym jednak empiryczne testy we własnym systemie.
A skoro wspomniałem o doświadczeniach natury empirycznej, to najwyższa pora zająć się dźwiękiem tytułowego systemu. Zgodnie z zasadą mówiącą, iż apetyt rośnie w miarę jedzenia początkowe odsłuchy przeprowadziłem z ND5 XS2 w roli źródła, co patrząc na ceny poszczególnych komponentów, wydawało się całkiem rozsądnym posunięciem. Kika taktów „Hunt” Amarok i jasnym stało się, że nawet w zdecydowanie przekraczającym założone przez producenta optimum metrażu Focale nie dadzą sobie w kaszę dmuchać. Może i nie dało się z nich wycisnąć takiej podstawy basowej i wolumenu jak ze starszego rodzeństwa, i nie mówię w tym momencie o Utopiach, lecz usytuowanym oczko wyżej w rodzinnej hierarchii podłogowym modelu Kanta N°2, jednak … chyba nikt przy zdrowych zmysłach się innego wyniku raczej nie spodziewał. W końcu dysponując pojedynczymi 16,5 cm mid-wooferami jedynki chciał, nie chciał muszą uznać wyższość posiadających na pokładzie po trzy takie drajwery dwójek. Niemniej jednak basu nie dość, że było sporo, to trudno było mu zarzucić jakieś nie fair zagrania w stylu podbić któregoś z podzakresów byleby tylko sprawić, niestety tylko chwilowo, lepsze wrażenie. O nie. To było zwarte, dynamiczne i świetnie zróżnicowane granie nawet przez chwilę nie pozwalające na nudę. Ot klasyczne połączenie iście legendarnego, rockowego drajwu Naimów i otwartości, oraz świeżości brzmienia przypisywanych francuskim kolumnom. Z tą tylko uwagą, iż góry, choć szalenie czytelnej i rozdzielczej było nawet nie tyle sporo, co proporcjonalnie do reszty pasma. Nawet gdy do głosu dochodziły dalekie od delikatności partie dęciaków na „Bulletproof Brass” Hypnotic Brass Ensemble, bądź świdrujące i zarazem chropawe skrzypce na „Lucifer: The Book Of Angels Volume 10” Johna Zorna ani razu nie przyłapałem się na nawet chwilowej chęci ściszenia.
Przesiadka na droższy streamer, czyli NDX2 w dość bezpardonowy sposób jasno dała do zrozumienia, iż o ile 5-ka jest całkiem niezłym źródłem, to berylowe, odwrócone kopułki Focali zdolne są oddać o niebo więcej niuansów i informacji o akustyce w jakich dokonano rejestracji, jak i generalnie przestrzeni, w jakiej zamknięte zostało konkretne wydarzenie muzyczne. Poprawie uległa również precyzja w ogniskowaniu źródeł pozornych, oraz pewność, z jaką kreślone były ich kontury. Szczególnie wyraźnie było to słychać u Zorna, gdzie bogactwo perkusjonaliów (spora w tym zasługa fenomenalnego Cyro Bapitsty) i typowo sefardyjska melodyka wręcz wymuszały wzmożoną uwagę i spontaniczne zagłębianie się w nieodkryte jeszcze zakamarki. Co istotne wzrost poziomu rozdzielczości nie spowodował przybliżenia, bądź przejścia dźwięku na stronę ofensywności a jedynie nad wyraz sugestywną rozbudowę kreowanej sceny o kolejne plany w jej głębi. Krótko mówiąc ostatnie rzędy zamiast się przybliżać „odjeżdżają” od słuchacza, lecz nie tracą nic a nic ze swojej czytelności.
A jak wypadają nieco mniej wyrafinowane gatunki muzyczne? Śmiem twierdzić, że nie mniej wybornie. Próby z popowo – dance’owym „Celebration” Madonny, jak i „Prequelle” Ghost pokazały, że żadna „dyskotekowa” składanka, czy nawet coś okołometalowego nie tylko tytułowemu setowi są niestraszne, co mogą zabrzmieć naprawdę dobrze. Z drajwem, wykopem i całkowitym brakiem jakiegokolwiek oceniania ich wartości artystycznej, czy też próby jakiejś dogłębnej i śmiertelnie poważnej analizy. Czysty fun, autentyczne emocje i zero spiny. Można? Oczywiście, że można. Trzeba tylko pamiętać, że Hi-Fi ma być źródłem przyjemności a nie frustracji a elektronika Naima z kolumnami Focala po raz kolejny udowadnia, że ich zespolenie nie było li tylko tzw. „małżeństwem z rozsądku” i czysto biznesowym posunięciem, tylko idealnym dopasowaniem dwóch pozornie różnych światów.
Szczerze mówiąc zasiadając do testów tytułowego zestawu nie byłem do końca przekonany o wyniku końcowym. Nieduże, podstawkowe kolumny zasilane równie mało imponującym (przynajmniej na papierze) wzmacniaczem zintegrowanym w blisko czterdziestometrowym oktagonie to niejako proszenie się o kłopoty. Tymczasem zarówno Focale, jak i set Naima nic a nic nie robiąc sobie z oczywistych komplikacji natury lokalowej po prostu rozwaliły system będąc nad wyraz namacalnym dowodem, iż nawet na całkowicie akceptowalnych pułapach cenowych można skompletować system Hi-Fi niezaprzeczalnie wysokich lotów.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: FNCE S.A.
Ceny:
Supernait 2: 17 999 PLN
NDX2: 26 999 PLN
ND5 XS2: 12 999 PLN
Uniti core: 9 999 PLN
HiCap DR: 7 499 PLN
Focal Kanta N°1: 21 998 PLN
Focal Canta N1: 4 499 PLN (kpl.)
Japońska firma Lyra, producent znakomitych wkładek gramofonowych, wprowadza do swojej oferty interkonekt Lyra PhonoPipe przeznaczony do połączenia ramienia gramofonu z wejściem przedwzmacniacza gramofonowego. Konstrukcja interkonektu Lyra PhonoPipe została zoptymalizowana pod kątem uzyskania jak najmniejszej pojemności. Daje to większą elastyczność w doborze parametrów impedancyjnych. Można zastosować większą wartość rezystorów na wejściu gramofonowym, co z kolei ułatwia zachowanie wszystkich zalet brzmieniowych wkładki.
Zastosowane w PhonoPipe rozwiązania konstrukcyjne i materiały minimalizujące pojemność nie nadają się do zautomatyzowanej produkcji. Dlatego kabel ten jest produkowany ręcznie. Przewodniki z jednolitej żyły (solid-core) są wykonane z najwyższej czystości miedzi i ułożone w postaci szeroko rozsuniętej, skręconej pary aby zminimalizować pojemność. Za dielektryk służy powietrze, które umożliwia uzyskanie dużo niższej pojemności indukcyjnej niż jakikolwiek materiał stały. Dodatkowa żyła uziemiająca stanowi integralną część kabla.
Różne są warianty zakończenia kabla. Może to być unikalny konektor 5-stykowy (prosty lub kątowy), konektory RCA lub XLR. Każdy kanał ma swoją osobną, pustą w środku osłonę, co redukuje przesłuchy i pojemność kabla. Specjalnie zaprojektowane konektory RCA zawierają minimalną ilość metalu i też redukują pojemność. Dzięki tym wszystkim zabiegom pojemność kabla o standardowej długości 120 cm wraz z konektorami wynosi zaledwie 32pF.
Efektem zastosowania LYRA PhonoPipe jest uzyskanie bardziej dynamicznego, dokładnego, detalicznego i muzycznie spójnego dźwięku.
Cena za kabel o standardowej długości 120 cm z konektorami RCA/RCA wynosi 5.800 zł . Inna terminacja i długość kabla dostępne są na zamówienie.
Potwierdzając swoją reputację w zakresie projektowania źródeł cyfrowych o najwyższych osiągach, AURALiC zaprezentował na targach Hi-End 2019 nowy dodatek do doskonale przyjętej serii G1. Jednocześnie kontynuując tradycję znakomitych bezprzewodowych streamerów, unowocześniony i rozszerzony streamer ALTAIR G1 zadebiutował na targach w Monachium.
Jako najwyższej klasy cyfrowe centrum dla każdego dobrego systemu audio, ALTAIR G1 zachowuje programową i sprzętową funkcjonalność oryginalnego ALTAIRa. Oznacza to, że może działać, jako przedwzmacniacz, DAC, streamer oraz uniwersalne źródło cyfrowe typu „all-in-one”. A przy tym wszystkim jest wyposażony we wszystkie udogodnienia oraz zalety serii G1, na które składają się: znakomita nowa obudowa, kolorowy ekran o przekątnej 4 cali, podzespoły klasy Premium zastosowane w serii G czy funkcja Smart IR.
Jeżeli chodzi o funkcjonalność streamera, ALTAIR G1 otrzymał wiele aktualizacji, które pochodzą zarówno z serii G1, jak i G2. W urządzeniu znajdziemy układ przetwornika analogowo-cyfrowego ESS 9038Q2M, który oferuje zdecydowanie większą rozdzielczość i lepsze odwzorowanie detali, niż kiedykolwiek wcześniej. Aby dorównać ulepszonej części cyfrowej, zmodyfikowano także tor analogowy. Tor ten ma teraz lepsze elementy oraz zoptymalizowaną konstrukcję, dzięki czemu zapewnia bardziej zbalansowane brzmienie.
Co więcej, platforma obliczeniowa także została ulepszona. Teraz, zamiast platformy Tesla G1 znajdziemy na pokładzie dużo mocniejszą Tesla G2, która posiada 2GB pamięci systemowej, co zapewnia zdecydowanie lepsze, płynniejsze działanie.
Pozostawiono opcję wewnętrznej pamięci masowej. Dlatego też istnieje możliwość dokonania jej montażu u dealera za dodatkową opłatą. A to z kolei pozwala na magazynowanie dużych bibliotek muzyki w formatach o wysokiej jakości w bezpieczny i wygodny sposób.
Jako cyfrowy koncentrator, ALTAIR G1 wciąż może działać w trybie końcówki Roon, odtwarzacz muzykę z takich platform streamingowych, jak Tidal, Qobuz, czy Spotify Connect. Oferuje także obsługę Bluetooth, Airplay oraz SongCast, zaspokajając dzięki temu zróżnicowane potrzeby.
Urządzenie powinno pojawić się w sprzedaży na przełomie czerwca i lipca 2019 roku.
Cena sugerowana w Polsce będzie wynosić ok. 10 000 zł brutto.
SPECYFIKACJA TECHNICZNA AURALiC ALTAIR G1
Wejścia do Przesyłania Audio: Network shared folder, USB Removable drive, Internal music storage, uPnP/DLNA media server, TIDAL , Qobuz streaming, Internet Radio, Spotify Connect, AirPlay, Bluetooth, RoonReady
Wejścia cyfrowe: Ethernet Streaming (do 384K/32bit, DSD512), Urządzenie USB Audio(do 384K/32bit, DSD512), AES/EBU, COAX, TOSLINK (do 192L/24Bit)
Wyjścia analogowe: Wyjście zbalansowane (THD<0.0002%, DNR>124dB), Wyjście Single-Ended (THD<0.0003%, DNR>121dB)
Obsługiwane typy plików:AAC, AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, MP3, OGG, WAV, WMA i WV
Sampling Rate: PCM od 44,1 kHz do 384KHz przy 16- 32bitach, DSD64 – DSD512
Platforma streamingowa: AURALIC Tesla G2 General Computing
Pamięć Operacyjna: 2GB, 4GB pamięć stała
Wewnętrzny zegar: Dual 72fs Femto Master Clocks
Pobór Mocy: Zasilacz liniowy 10uV low noise
Oprogramowanie kontrolne: AURALiC Lightning DS, Roon, 3rd pary OpenHome control software
Wyświetlacz urządzenia: 3.97” retina
Wymiary: 340mm x 320mmcm x 80mm (W*D*H)
Waga: 6.8 kg
Nie da się ukryć, iż udając się do salonu Hi-Fi/High-End mniej więcej spodziewamy się asortymentu, jaki możemy tam zastać. Jednak odwiedzając w czwartkowy wieczór warszawską siedzibę SoundClubu przybyli goście mogli nieco się zdziwić. Otóż pomijając standardowy „flagowy” set (o którym dosłownie za chwilę) rezydujący na ul. Skrzetuskiego, na pierwszym planie rozlokowano nad wyraz ciekawe instrumentarium, w składzie którego, oprócz oczywistych gitar, można było zobaczyć, a potem nawet nie tylko usłyszeć, ale i samemu może nie tyle zagrać, co wydobyć podobne do pieśni godowych wielorybów dźwięki, znany m.in. z mini-koncertu w Studiu U22 theremin, czy nieco mniej „magiczny” wavedrum.
Tuż za ww. generatorami dźwięków wszelakich skromnie przycupnął salonowy system, czyli nieco zmodyfikowana wersja znana ze spotkania z Adamem Czerwińskim: transport CD Accustic Arts DRIVE II, DAC Brinkmann Audio Nyquist, końcówka mocy Tenor Audio 175S HP, kolumny Marten Coltrane 2, okablowanie Jorma, zasilanie Verictum.
Przed właściwą serią pytań i odsłuchem z jeszcze ciepłych srebrnych krążków w ramach swoistego ustawienia poprzeczki naszych oczekiwań na odpowiednio wysokim poziomie zespół przygotował bardzo miłą niespodziankę i wykonał, oczywiście w wersji akustycznej, dwa utwory z najnowszego wydawnictwa i całkowicie spontaniczny „bonus” z „Hunt”. W telegraficznym skrócie, gdyż zgodnie z opinią nieodżałowanego Franka Zappy „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”, mogę jedynie powiedzieć, że było rewelacyjnie a możliwość uczestniczenia w tym chyba najbardziej kameralnym koncercie, na jakim dane mi było być, śmiało można określić mianem bezcennego i unikalnego doświadczenia.
Wróćmy jednak do meritum, czyli „wyciśnięcia” z zespołu jak największej ilości niekoniecznie powszechnie znanych szczegółów dotyczących najnowszego wydawnictwa. Rola głównego „przesłuchującego” przypadła Piotrowi Metzowi, który z wrodzonym wdziękiem, zarówno od Michała Wojtasa, jak i od pozostałych członków formacji, zdobył dość jasno opisujący proces twórczy pakiet informacji. Okazało się bowiem, że demokracja może i jest najlepszym ustrojem, jednak akurat w tym przypadku to Michał z żelazną konsekwencja od początku do końca sprawował pieczę nad projektem, uparcie dążąc do założonego celu i formy, jaką sobie założył. Na ów aspekt i to w zaskakująco jednoznacznie pozytywnym tonie uwagę zwrócili tak perkusista Konrad Pajek, jak i Robert Srzednicki z Serakos Studio, w którym tytułowy album powstał. Chodzi bowiem o to, iż mając jasno sprecyzowaną wizję i będąc świetnie przygotowanym do sesji zespół pracuje jak precyzyjnie skalibrowana maszyna a każdy z jej „trybików” zna swoje miejsce i rolę, jaką ma pełnić. Jasny podział kompetencji i „zgranie” procentują nie tylko podczas powstawania samych utworów, czy nagrań, ale również na koncertach, na których zespół stara się pokazać nieco inne oblicze własnej twórczości niekoniecznie dążąc do możliwie wiernego otworzenia tego, co znalazło się na poszczególnych krążkach. Michał nie ukrywał również, iż o ile w warstwie aranżacyjno – instrumentalnej czuje się nad wyraz pewnie, o tyle przy tekstach zdaje się na łaskawość małżonki – Marty Wojtas, ograniczając się li tylko do podrzucania jej pojedynczych pomysłów.
Nie mniej ciekawie przedstawia się geneza powstania „The Storm”, której początek sięga poprzedniego albumu, czyli „Hunt”. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że najnowsze wydawnictwo jest zapowiadaną kontynuacją – drugą z trzech części, wcześniejszego, bo nie jest. „Hunt” był bowiem jedynie swoistym triggerem, który skłonił brytyjskiego choreografa – Jamesa Wiltona, który trafił nań przesłuchując Top 10 jednego z amerykańskich rankingów, do kontaktu z Michałem w sprawie wykorzystania fragmentu ww. albumu w „Hold On” w wykonaniu zespołu tańca współczesnego niemieckiego Theater Münster. Potem sprawy nabrały rozpędu i kolaboracja Amaroka z James Wilton Dance Company nabrała zdecydowanie poważniejszej formy, gdyż powstał spektakl taneczny (powyższy zwrot wydaje się bardziej pasować do opisu całego przedsięwzięcia aniżeli kojarzący się z „Jeziorem Łabędzim” balet) z pełną ścieżką dźwiękową Amaroka.
Mamy zatem w tym przypadku do czynienia z czymś na kształt koncept-albumu, lecz nie w standardowym prog-rockowym wydaniu, do jakiego zdążył przyzwyczaić nas Amarok, a w formie muzyki ilustracyjnej, soundtracku, przez co wśród 9 utworów wokal usłyszymy jedynie na „The Song of All Those Distant” i „The Storm”. Całe szczęście nawet bez widoku pląsających tancerzy „The Storm” świetnie się broni sauté. Pomimo zdecydowanie większego udziału elektroniki nadal mamy do czynienia z charakterystyczną „floydowską” estetyką wielowarstwowych pejzaży, łkającą gitarą i przestrzenią zdolną zawstydzić współczesne wielokanałowe instalacje kina domowego. Do tego dochodzi oczywisty, nieco mroczny i melancholijny klimat podkreślany od czasu do czasu przez „łkający” theremin. Jest niewątpliwie baśniowo, jednak baśń ta estetyką zdecydowanie bliższa jest mrokowi braci Grimm aniżeli lukrowanym bajkom dla bezstresowo wychowywanej dziatwy.
Nieco zaniepokoiła mnie za to kuluarowa rozmowa z Robertem Srzednickim z Serakos Studio dotycząca powstałych podczas sesji nagraniowej plików master. Chodzi bowiem o to, iż uznał on format 24bit/44.1 kHz za całkowicie wystarczający do wykonania płyt tak CD, jak i LP. Kwestię tę niejako przy okazji dyskusji o samej jakości dźwięku tytułowego albumu nad wyraz elegancko spuentował sam Piotr Metz stwierdzając, iż dyskusja z audiofilami poniekąd mija się z celem, bo „oni” (znaczy się my) zawsze się do czegoś przyczepią. I nie da się ukryć, że sporo w tym prawdy, bo termin „wystarczający”, przynajmniej z mojego punktu widzenia niezbyt dobrze rokuje przyszłemu, winylowemu wydawnictwu. Jaki okaże się jednak 12” produkt finalny pokaże czas.
Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i szalenie miło spędzony czwartkowy wieczór z niecierpliwością czekam na kolejne tego typu spotkania. Do zobaczenia.
Marcin Olszewski
Opinia 1
Dokonując swoistego remanentu dostępnego na rynku okablowania audio z łatwością można zauważyć, iż część producentów oprócz dbałości o walory soniczne swoich wyrobów z równym pietyzmem podchodzi do zagadnień natury estetycznej. Wystarczy bowiem wspomnieć takie marki jak Fono Acustica, Skogrand, czy ZenSati, by uświadomić sobie , że choć High-End rządzi się swoimi prawami, to niewątpliwie należąc do obszaru dóbr luksusowych dobrze by było, żeby również i tamże obowiązujące reguły gry akceptował. Ludzie, a przynajmniej „normalna” część populacji, mają bowiem to do siebie, że otaczając się wspomnianym luksusem chcą zachować jego spójność i ciągłość jak tylko ich wzrok zdoła sięgnąć. Trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, by do umownej cienkiej czerwonej linii królowały perskie dywany, trawertyn, włoskie meble, etc. a tuż za nią kłębiły się na podłodze „ogrodowe węże” i przewody do betoniarki. Całe szczęście nie wszyscy gustują w bizantyjsko – rustykalnych klimatach, gdyż np. zdecydowanie bliższa jest im industrialna estetyka opuszczonych fabryk i loftów a więc i widok nieco mniej wyrafinowanych, przynajmniej jeśli chodzi o wzornictwo, zewnętrznych peszli i biżuteryjności konfekcji nie wywoła u nich krwawienia gałek ocznych. W końcu przy prowadzonych „na” a nie „w” sufitach i ścianach plątaninach wszelakiej maści przewodów, rur i innych nośników mediów (vide Sailing Poland Yacht Club) kolejny kabelek, czy dwa większej różnicy nie zrobią. Jeśli zachodzicie Państwo w tym momencie w głowę, po cóż tak krążę wokół tematu bądź co bądź nader często goszczącego na naszych łamach okablowania, jak i wplatam wątki natury aranżacji naszej domowej przestrzeni spieszę z wyjaśnieniem, iż czynię to jedynie w ramach przygotowania gruntu pod nasz dzisiejszy, przedpremierowo dostarczony przez katowicki RCM „mroczny obiekt pożądania” a dokładnie przewód zasilający Argento Flow Master Reference Extreme Power.
Jak sami Państwo widzicie wygląd Argento Flow Master Reference Extreme Power w dość znacznym stopniu odbiega od tego, do czego zdążyli przyzwyczaić nas jego konkurenci. Co prawda już (w do niedawna) topowej serii Flow Master Reference interkonekty XLR mogły pochwalić się trzema oddzielnie prowadzonymi przebiegami, jednak z oczywistych względów ich średnice były nieco mniejsze a i śnieżnobiałe koszulki zewnętrze nadawały całości swoistej lekkości i ażurowości. Z dzisiejszymi bohaterami jest zgoła inaczej. Po pierwsze mamy bowiem do czynienia z dwumetrowymi przewodami zasilającymi, a po drugie nieskalana biel ustąpiła miejsca tak eleganckiej, jak i zarazem nieco mrocznej czerni. W dodatku jest to pierwszy model wyposażony we własnego projektu i wykonania wtyki Duńczyków, co nie tylko uniezależnia ich od zewnętrznych dostawców, lecz również a może i przede wszystkim, pozwala w pełni zapanować nad całym procesem produkcji i finalnego „dostrajania” brzmienia własnych wyrobów. W tym momencie, niejako pro forma, pragnąłbym zwrócić uwagę na pewien detal natury konstrukcyjnej. Otóż „ścienny” wtyk sieciowy (024) nie posiada standardowego otworu na obecny w starego typu (tzw. „francuskich”, typ E) gniazdach bolec uziemiający, więc bez gniazd Schuko, jeśli nie w ścianie, to przynajmniej listwie/kondycjonerze, walorów brzmieniowych dzisiejszego gościa raczej nie doświadczymy. A skoro jesteśmy już przy detalach natury konstrukcyjnej, to ekstremalna wersja FMR, w odróżnieniu od niżej urodzonych zasilających pobratymców wykonana została ze srebra.
Tuż przed opisem wrażeń nausznych wypadałoby również co nieco wspomnieć o ergonomii dostarczanych w eleganckich, skórzanych etui przewodach, która nie da się ukryć, o ile tylko nie dysponujemy odpowiednio obszernym „zapleczem” za naszym „ołtarzykiem”, jest dość absorbująca. Z racji swojej konstrukcji, czyli trzech niezależnych przebiegów utrzymywanych w stałej odległości przez umieszczone co mniej więcej 20 cm dystansery układanie i zawijanie / zginanie FMR Extreme Power wymaga nieco wprawy, cierpliwości i przede wszystkim miejsca. W dodatku za samymi, podłączanymi Argento urządzeniami warto wygospodarować mniej więcej pół metra, gdyż same przewody od razu po wyjściu z tyku nie są zbyt skore do zginania. A jeśli chodzi o samo ułożenie na podłożu, to zasadnym wydaje się po finalnej implementacji zainteresować się akcesoriami w stylu Boosterów Furutecha, by nie narażać wtyków na niepotrzebne naprężenia.
A jak Argento Flow Master Reference Extreme Power prezentują się pod względem brzmieniowym? Z premedytacją użyłem liczby mnogiej, gdyż dystrybutor marki – katowicki RCM, był na tyle miły, iż dostarczył nam nie pojedynczą sztukę a parkę tytułowych przewodów, by móc użyć ich jednocześnie w źródle i amplifikacji, bądź w przypadku „dzielonek”, co miało miejsce u Jacka, w transporcie i DAC-u, lub przedwzmacniaczu i końcówce. Wracając jednak do walorów sonicznych Argento uczciwie trzeba przyznać, że Duńczycy pojechali po przysłowiowej bandzie i stworzyli iście wyczynowego high-endowca. Co prawda aby pokazać pełnię swoich możliwości FMR Extreme potrzebuje kilku dni na ułożenie i akomodację, gdyż „zimny” – wyjęty prosto z etui, gra na tyle szaro i beznamiętnie, że jedynie fetyszyści tektury falistej i papieru pakowego mogą czuć się usatysfakcjonowani. Wystarczy jednak dać mu pi razy drzwi trzy – cztery doby i zaczyna się stereotypowe i do samego dna wyeksploatowane poznawanie pozornie znanych na pamięć nagrań na nowo. Tak, tak. To nie żart. Duńskie przewody oferują bowiem trudną w pierwszych chwili do absorpcji rozdzielczość wyciągającą na światło dzienne od wieki wieków ukryte w cieniach i półcieniach niuanse i detale. Efekt ten uzyskiwany nie jest jednak na drodze ordynarnego wypychania ich na pierwszy plan, lecz zdecydowanie bardziej mozolnej a przy tym zachowującej prawidłową perspektywę, znanej z fotografii produktowej metody. Otóż pracując nawet na wysokich przysłonach chciał, nie chciał musimy godzić się na dość ograniczoną głębię ostrości, dlatego też, szczególnie przy fotografii biżuterii (poniekąd również tej audiofilskiej, czyli okablowania), produkt – zdjęcie finalne powstaje jako „sklejka” kilku/kilkunastu kadrów, w których punkt ostrości jest przesuwany wzdłuż fotografowanego obiektu. W dodatku całą ww. procedurę FMR Extreme wykonują w tzw. „locie” – bez jakichkolwiek zauważalnych opóźnień a jednocześnie nic a nic nie majstrują tak przy nasyceniu barw, jak i rozmiarach źródeł pozornych. Słyszymy zatem więcej, lecz to co słyszymy nie jest ani powiększane, ani pomniejszane. Jest dokładnie takie, jakie być nie tyle powinno, co po prostu jest – wystarczy bowiem porównać umiejscowienie wokalu na nagraniach drobniutkiej Youn Sun Nah i mierzącego 195 cm Fisha a jeszcze lepiej sięgnąć po koncert „3 Tenorów”.
Sposób prowadzenia i reprodukcji basu w pierwszej chwili może niczego niespodziewających się słuchaczy wprowadzić w lekką konsternację, gdyż jego kontrola w połączeniu z natywną rozdzielczością sprawiają, iż pozornie jest go mniej, choć de facto znacznie więcej. Jednak ów, jak już zdążyłem zaznaczyć pozorny, paradoks ma swoje bardzo proste a zarazem całkiem logiczne wytłumaczenie. Otóż wzorcowa kontrola i równie wyżyłowane zróżnicowanie powodują, iż pozbywamy się wszelakiej maści podbarwień, uśrednień, czy „sklejania” dźwięków a więc ponownie słyszymy więcej, lecz nie w wyniku sztucznej multiplikacji a jedynie oczyszczenia i lepszego wglądu w głąb zakamarków nagrania.
Równie ciekawie prezentowana jest góra pasma, którą pomimo ww. bogactwa detali trudno uznać za ofensywną, nazbyt żywą, czy też absorbującą. A to za sprawą bardzo oszczędnego dozowania, zwyczajowo obecnego, przy wysokorozdzielczych konfiguracjach blasku, który w tym przypadku oznaczałby przekroczenie cienkiej granicy zalecanej zawartości cukru w cukrze.
Nie da się zatem ukryć, iż Argento Flow Master Reference Extreme Power nie „robi” i nie poprawia dźwięku a jedynie sprawia, że wreszcie możemy usłyszeć go takim jakim został nagrany z całym dobrodziejstwem inwentarza z tym związanym. Dlatego też o ile pojawienie się topowego przewodu zasilającego Argento w słodko i stereotypowo „muzykalnie” grających systemach, ze względu na dodanie szczypty kontroli i wejrzenia w głąb spektaklu, może okazać się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, o tyle w już od podstaw nastawionych na rozdzielczość i detaliczność jego obecność wydaje się dość dyskusyjna. Całe szczęście na tych pułapach cenowych decyzji nie podejmuje się korespondencyjnie, lecz po przynajmniej kilkudniowych odsłuchach we własnym systemie, więc prawdopodobieństwo nietrafienia spowodowanego chwilową fascynacją zakupu możemy uznać za bliskie zeru.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Wiadomym jest, iż świat bez względu na dziedzinę naszego życia, cały czas się zmienia. Owszem, według złowieszczych proroctw i to nawet nie tylko ekologów, lecz również sporego sztabu naukowców, niestety na gorsze. Jednakże jeśli na potrzeby dzisiejszego spotkania pominiemy katastroficzne teorie i spojrzymy na owe zmiany z punktu widzenia poprawy jakości życia, okaże się, że z każdym rokiem jest lepiej. Naturalnie z racji ukierunkowania naszego portalu w stronę poświęconą czerpaniu przyjemności z obcowania z muzyką w okowach własnego „M” nie mam zamiaru podchodzić do tematu całościowo, tylko w swoim udowadnianiu prawdziwości postawionej tezy skupię się na mówiąc kolokwialnie naszym podwórku. Co będzie zatem zarzewiem tej potwierdzającej pozytywne aspekty mijającego czasu rozprawki? Otóż rolę nausznego dowodu, że postęp jest niezaprzeczalny, w dzisiejszej odsłonie opiniowania komponentów audio otrzymał duński przewód zasilający Argento Flow Master Reference Extreme Power, którego wizytę w naszych progach zawdzięczamy stacjonującemu w Katowicach RCM-owi.
Próbując nieco przybliżyć naszego bohatera miałem drobne problemy ze skompletowaniem ważnych dla wielu lubujących się w technologicznych zawiłościach osobników informacji. Z czego to wynikało? Powód z jednej strony był prozaiczny, ale za to z drugiej trochę dziwny, bowiem mamy do czynienia z całkowitą nowością, o której jeszcze nie ma nawet najmniejszej wzmianki na stronie producenta. To zaś sugeruje, że po raz kolejny oceniamy coś, o czym nawet szeroko rozumiana branża audio nie ma nawet pojęcia, dlatego też pełny pakiet danych byłby tutaj nie na miejscu. Niestety sytuacja jest nieco inna, dlatego też z tego co udało nam się wyrwać od dystrybutora na temat budowy, to użycie, podobnie jak w kablach sygnałowych srebra. Z tego co mi wiadomo, to zasadnicze różnice, poza materiałem znajdują się w splocie poszczególnych drucików w każdej żyle i jak zdradzają to fotografie, w sposobie prowadzenia owych przewodników względem siebie. O co chodzi? Otóż starszy/niższy model nie zdradzając (prawdopodobnie jako warkocz) ułożenia żył względem siebie ubrał całość w śnieżnobiałą opalizującą plecionkę. Natomiast w modelu Extreme mamy coś na kształt zaczerpniętych z filmu „Matrix” trzech równolegle poprowadzonych przez specjalne stelaże linii energetycznych. Ostatnią widoczną nowością najmłodszego dziecka Argento jest odejście od wykorzystywania półproduktów konkurencji i obecnie wykonywanie wtyków we własnym zakresie. Niestety na tym kończy się moja wiedza techniczna na temat naszego punktu zainteresowań, dlatego też bez zbędnej celebracji przejdźmy do najważniejszego z punktu widzenia potencjalnego klienta akapitu, czyli kilku zdań o wartościach sonicznych zasilanego owym kablem systemu.
Zawsze, gdy wypowiadam się o jakimkolwiek okablowaniu, mam świadomość, iż wielu z Was może nie jest ortodoksyjnymi przeciwnikami gloryfikowania tego typu produktów audio, ale często patrzycie na takie teksty ze sporym przymrużeniem oka. Dlatego też tak jak wcześniej, tak i w dzisiejszym przypadku wszelkie wychwycone podczas testu informacje postaram się w miarę sprawnie, czyli zwięźle wyartykułować. Co zatem mam do zakomunikowania? Powiem tak. „Zwykły” Flow Master Reference Power ewoluując do wersji Extreme zyskał na rozdzielczości, został delikatnie doładowany energią, ale co ciekawe, nie szuka poklasku w nadmiernym eksponowaniu najwyższych rejestrów. Jednakże nie mam na myśli duszenia dźwięku, co można odebrać jako krok w tył w porównaniu do protoplasty, tylko zwiększając pakiet informacji i siłę ataku poszczególnych dźwięków góra pozostaje nietknięta. Dlatego też, aby nie odebrać tego aspektu jako brak pomysłu konstruktorów na nowe wcielenie witalności prezentacji, aplikując naszego węża o trzech tułowiach powinniście dysponować podobnie jak on rozdzielczym torem audio. Naturalnie to nie jest jakiekolwiek odgórne ograniczenie, gdyż dla kogoś złapaniem Boga za nogi może okazać się sama poprawa prezentacji basu i nadania odpowiedniej szybkości muzyce, ale gdy spełnicie wcześniejszą uwagę, sądzę, że kilka lat poszukiwań nowego okablowania prądowego macie z głowy. Gdzie usłyszałem największą poprawę? Podczas słuchania wszelkiej, mającej na celu wzbudzić w naszym ośrodku mózgowym coś na kształt buntu muzyki rockowej i o dziwo elektronicznej. To był dodatkowy kopniak w pozytywnym tego słowa znaczeniu, co w przypadku rocka poskutkowało odświeżeniem znajomości z dawno nieużywaną do testów grupą Percival Schuttenbach, czy zespołem Metallica, a muzy z komputera Massive Attack i Acid. Zwarcie, atak i energia były wodą na młyn dla wszelakich przejawów mocnego grania i co ważne śpiewania. I nie było znaczenia, czy generatory dźwięku były naturalne, czy syntetyczne, wszystko z wnoszonego przez najnowsze wcielenie topowej linii dobra czerpało pełnymi garściami. A gdzie efekt był mniej spektakularny? Otóż z pewnością nie była to szkoda jako taka dla muzyki, ale zbytnie poganianie dźwięków odbitych od ścian i sklepień kościołów w połączeniu z dodatkowym zdyscyplinowaniu średnicy i niskich tonów nie dało muzyce dawnej wytworzyć w mojej duszy odpowiedniego nastroju zadumy. Czy to źle? Z pewnością nie, ale osobiście wolałbym nieco wolniej i soczyściej, tylko wówczas mogło to być odbierane jako sztuczne kolorowanie świata, co duńscy konstruktorzy już podczas założeń projektowych modelu Extreme skreślili z listy końcowych oczekiwań. Dlatego też nie stawiałbym tego aspektu w jednej linii z jakimikolwiek problemami, tylko określił jako inną wizję przecież bardzo różnie odbieranego przez każdego z nas tego samego świata muzyki.
Czy nasz bohater jest dla wszystkich? Z jednym wyjątkiem teoretycznie tak. Co to za wyjątek? Nic nadzwyczajnego. Po prostu właściciele anorektycznych i już na starcie żylastych konfiguracji powinni uważać, aby dodatkowym pakietem szybkości i zebrania się w sobie muzyki nie popaść w jej nadmierną kanciastość. Jeśli jednak z jakiś niewiadomych powodów coś takiego się wydarzy, nie zwalajcie ewentualnej porażki na Duńczyka, tylko na swoje lekceważenie podobnych do mojej wskazówek. Zabawa w audio jest drogą pełną wilczych dołów i tylko umiejętne lawirowanie pomiędzy nimi daje szansę na pełny sukces. A ten jest w zasięgu ręki wszystkich, których układanki nie mają nic wspólnego z wyżej wymienionymi przypadkami. Zatem jeśli w kwestii wysycenia stoicie do nich w opozycji, macie duże szanse na okraszony wieloma latami zadowolenia soniczny sukces.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: RCM
Cena: 12 000 €
Cóż. Po utracie przez Marcina podczas obróbki blisko tysiąca fotografii kolejnych kilku procent drogocennego dla każdego osobnika homo sapiens wzroku przyszedł czas na zwieńczenie dzieła w formie zwyczajowego spuentowania wystawy High End 2019 w Monachium przez moją skromną osobę. To naturalnie nie jest podyktowane jakąkolwiek wewnętrzną rywalizacją, tylko wynik zapalenia się mojemu współpartnerowi czerwonej lampki, iż coś jest do zrobienia i natychmiastowe przystąpienie do działania, zaś u mnie jest potrzebą nabrania dystansu do zebranych podczas kilku dni chodzenia po setkach pokoi wrażeń sonicznych. Dlaczego potrzebuję delikatnego ochłonięcia? W tym roku było kilka powodów. Pierwszym było opracowanie strategii całego przekazu. Kolejnym analiza o czym tak naprawdę chcielibyście poczytać. A po trzecie potrzeba wyciszenia frustracji skazywania słuchaczy na widzimisię wystawców – o jakości fonii nie wspominając, jakim jest ogólny trend prezentacji systemów za setki tysięcy € przy użyciu zebranych na dyskach, czerpiąc doświadczenia z własnego podwórka jeszcze ułomnych jakościowo w stosunku do cd i winylu, plików, a przez to pozbawienie potencjalnych klientów możliwości posłuchania choćby symbolicznego skrawa dawniej przynoszonej ze sobą w postaci srebrnych krążków własnej płytoteki. Ja na razie tego nie kupuję, ale trend jest trendem i niestety trzeba jakoś do tego przywyknąć. A, że u mnie proces wyciszenia emocji trochę trwa, dlatego też skreślone przeze mnie radosne teksty zazwyczaj pojawiają się z kilkudniowym opóźnieniem.
1. BRINKMANN, VANDERSTEEN, HRS
Tego wystawcę pierwszy raz odwiedziliśmy w dzień, a tak naprawdę wieczór poprzedzający oficjalne otwarcie wystawy, co pozwoliło nam potwierdzić zdobyte na rodzimym podwórku doświadczenia co do ogromu zakresu przed-pokazowych prac. Na szczęście w chwili naszej wizyty odbywało się ostateczne strojenie systemu i po krótkim czasie mieliśmy komfortowe warunki do zebrania kilku ciekawych obserwacji. Jakich? Nie wiem, czy znacie zastane w tym pokoju kolumny Vandersteen i elektronikę Brinkmann Audio. Jeśli jednak nie, z przyjemnością informuję, iż za sprawą bezdyskusyjnie uważanego przeze mnie jako znakomitego źródła w postaci gramofonu ze stajni Brinkmann-a, wyposażone w moduły basowe wspomniane zespoły głośnikowe zaprosiły nas na dobrze wykreowany w domenie przestrzeni, witalności i co ważne przy dobrej kontroli zawsze sprawiających problemy niskich tonów wydarzenia muzyczne. To było przyjemne, niestety stosunkowo rzadko w odniesieniu do ogromu ekspozycji powtórzone na całej wystawie doświadczenie. Jednakże co wydaje się być w tej sytuacji najważniejsze, biorąc pod uwagę podobny odbiór prezentacji marki produkującej komponenty audio w Warszawie występem w Monachium uzyskałem potwierdzenie, że marka raz – robi bardzo dobre konstrukcje, a dwa – wie jak je zaprezentować.
2. GOEBEL, ENGSTROM, KRONOS
Jak Wam się podobają te napędzane fantastycznie prezentującymi się dwoma lampowymi monoblokami gigantyczne czarne biszkopty? A zaznaczam, iż to tylko przygrywka do uzupełniającej, posadowionej z boku, równie ciekawej elektroniki. Nie macie zdania? Zatem z racji unikania rozmowy o gustach w tym roku potwierdziłem usłyszane podczas poprzedniej wystawy proporcje soniczne. To za sprawą sporej wielkości wstęgi była otwartość w górze pasma, jednak z posmakiem dobrej lampy na środku i energią na basie przygoda. Ale dla mnie najważniejszą wartością tego mitingu było starcie winylu z napędu Kronosa z formatem DSD. Wnioski? Przyznam szczerze, że zwyczajowej masakry nie było, ale jeśli miałbym wybierać, biorąc pod uwagę moje dążenie do wyciskania z dźwięku maksimum jakości nawet przez moment nie pomyślałbym o przesiadce na źródło plikowe. Niby było ok., ale natychmiast utraciłem organiczność i aurę wokół instrumentów, co przekładało się również na sposób zawieszenia słuchanego wydarzenia muzycznego w eterze międzykolumnowym. Dodatkowym smaczkiem opisanego odsłuchu był występ rodzimego kondycjonera prądu GigaWatt.
3. MARTEN, CH PRECISION
Cóż. Kolumnowej marki Marten chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Jest na naszym rynku od kilku lat i za każdym razem pokazuje, jak z sukcesem radzić sobie w warunkach wystawowych. A przecież to dopiero bardzo pozytywnie brzmiąca zapowiedź potencjalnego zderzenia się z nią w kontrolowanych warunkach domowych. Jak wypadła na tegorocznej odsłonie MOC 2019? Jak widać, kolumny napędzała elektronika CH PRECISION. To zaś nawet w momencie karmienia systemu sygnałem z nowości analogowej w postaci gramofonu fantastycznie odbieranego przez klientów producenta dotychczas jedynie ramion SAT, pokazywało, że duńskie kolumny potrafią mocno błysnąć w górnych rejestrach, ale również oddać posmak fajnej średnicy, jak również wykazać się możliwością wytworzenia dobrej jakości pomruków sejsmicznych. Jednym słowem, gdy masz ochotę, jedziesz bez trzymanki, a gdy zapragniesz odpocząć, delikatnie zmniejszając poziom głośności co prawda nadal z pełnym pakietem informacji, ale bez problemu jesteś w stanie odpłynąć w inny wymiar.
4. KHARMA
Przyznam szczerze, że przed odwiedzeniem tego wystawcy byłem bardzo ciekawy, czym będzie mnie w stanie w tym roku zaskoczyć. Oprawa lokalu rodem z przerysowanego ze smakiem Bizancjum, idąca podobnym tropem elektronika i kolumny, plus żywiołowy dźwięk od lat z jednej strony mocno mnie inspirowały do przemyśleń, a z drugiej po kilkunastu minutach powodowały stany lekowe od nadmiaru wrażeń wizualno – sonicznych. Czy coś się zmieniło? Owszem. Może nie w diametralnie, gdyż pomysł na byt tego brandu od lat jest mocno sprecyzowany, ale ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu oprócz nadania większego bogactwa teraz połyskującej ze złotymi gwiazdkowymi wstawkami zamiast niegdyś ciemnobrązowej skóry podłodze, zestaw przynajmniej podczas mojej wizyty epatował większą ogładą. Czyli przekładając z pełnej elokwencji wypowiedzi na nasze najnormalniej w świecie przestał pokrzykiwać. To zaś sprawiło, że wpadłem tam na kilka ciekawych pokazów.
5. FRANC AUDIO ACCESORIES, ENGSTROM, CAD
Nadając mojej relacji nutkę humoru, zawczasu kierując Wasze zmysły wzroku na pisownię (końcówka „tz” jest znakiem rozpoznawczym Marcina na forach internetowych), w pełni świadomie parafrazując serię kawałów ten akapit mogę zatytułować: „Przychodzi Frantz do Franca”. O co chodzi? Otóż całą naszą wyprawę w przeddzień otwarcia monachijskiego święta zainicjowało zaproszenie naszego producenta akcesoriów antywibracyjnych Franc Audio Accessories z okazji dziesiątej rocznicy działalności. To patrząc z perspektywy wielu od dawna zapomnianych marek audio szmat okraszonych sukcesami czasu, dlatego też nie było innej alternatywy, jak zaliczyć jego jubileuszową imprezę od podszewki, czyli prawie od zgromadzonych na podłodze pudeł. Dokładnego procesu dojścia do konsensusu pomieszczenia z elektroniką z racji standardowych problemów nie będę w tym momencie wykładał, ale muszę powiedzieć, ze działający jako jedna całość wielonarodowy zespół dwoił się i troił, aby w dniu zarezerwowanym dla branży, na ile to możliwe, dźwięk był najwyższej próby. I przyznaję, w dniu kolejnym, to z czym zostawiliśmy naszego bohatera w środę w wydaniu czwartkowym, choć generowane z widniejącego w nazwie jednej z firm tego pokoju komputera było diametralnie lepsze. Na tyle lepsze, że w momencie odczuwania przemęczenia skutkami redaktorskiej czterodniówki i dysponując wiedzą, iż nie grają zbyt głośno plus sporo mojej muzyki, wpadałem tam na złapanie oddechu. Ale ów jubileusz dziesięciolecia w branży nie był domeną jedynie naszego rodaka, gdyż identycznym stażem mógł się pochwalić również jego współwystawca Engstrom. Zbieg okoliczności? Nic z tych rzeczy. Panowie od kilku lat razem współpracują i na dowód tej pozytywnie wypadającej działalności postanowili uczcić okrągłą datę swoich zmagań wspólnie, czego dowodem jest kilkuzdjęciowa relacja z o dziwo otwartej dla wielu znajomych z branży imprezy przy dobrym piwku. Kończąc te kilka zdań o wyprawie do mekki akcesoriów audio chciałbym życzyć jubilatom co najmniej kolejnego, jeśli nie wielu dziesięcioleci w zaspokajaniu potrzeb ludzi kochających muzykę.
6. THRAX
W tym roku Bułgarski THTAX mimo dysponowania swoimi kolumnami postawił na współpracę z nowym, meksykańskim właścicielem marki produkującej głośniki Alnico. Nie wiem, jak widzicie prezentowane zespoły głośnikowe w swoich okowach, jednak bez względu na to po dłuższym odsłuchu mogę powiedzieć, iż pierwsze zderzenie z zaimplementowana wewnątrz średniaka tubką daje wrażenie grania z manierą megafonu. Jednak po akomodacji okazuje się, że taka prezentacja oprócz trącania wintage’owym brzmieniem dzięki wykorzystaniu celulozy do produkcji membran bardzo ciekawie wypada w oddaniu instrumentów drewnianych. Ale zaznaczam, potencjalny nabywca musi wiedzieć, czego chce. W innym przypadku raczej owe konstrukcje skrzywdzi, aniżeli znajdzie coś dla siebie. Tyle o samym brzmieniu, gdyż oprócz współpracy ze wspomnianymi kolumnami bułgarski brand chwalił się nowością w postaci gramofonowego step-up’a Trajan MC1, którego jedną z dwóch sztuk na świecie zabraliśmy do siebie na testy.
7. EINSTEIN
U Einsteina typowo. Ale nie w domenie nudy, tylko pod względem oferty dla pomieszczeń o różnej kubaturze. Jak co rok miałem do dyspozycji dwa systemy. Jeden oparty o małe monitory, z ich niezaprzeczalnymi cechami znikania z nawet najmniejszego pokoiku, a drugi o większy zestaw z uzupełniającym dolne pasmo modułem basowym, czyli ofertą grania pełnopasmowego w już sporych, spokojnie znacznie większych od wystawowego pomieszczeniach. Jakieś nowości? Prezentują je zdjęcia rozczłonkowanego na części pierwsze gramofonu i stacjonującego jako ostateczny produkt na półkach phonostage’a.
8. POLSKI POKÓJ
Znacie? Pewnie, że tak. Jednak tym razem Horns oprócz pana Sikory ze swoim drapakiem zaprosił również do współpracy bydgoskiego producenta okablowania ze srebra – Albedo i stacjonującego w Bielsku Białej specjalistę od lampowych wzmacniaczy małej mocy Encore7. Co dla potencjalnych poszukiwaczy nowych kolumn wydaje się być istotnym, to fakt wprowadzenia do oferty guru od konstrukcji tubowych tak zwanych zespołów klasycznych. Zaciekawieni? Jeśli tak, dane adresowe dostępne są pod testem topowych tub z rogiem obfitości w jednej z głównych ról na naszej stronie.
9. RAIDHO ACOUSTICS, CHORD ELECTRONICS
Prezentacja z gramofonu z udziałem twórczości Nicka Cave’a przykuła mnie do tego pokoju na dobrych kilkanaście minut. Zero poddudnień, swoboda i oddech zdawały się zdawać kłam narzekaniom innych wystawców na problemy z akustyką pomieszczeń wystawowych.
10. WILSON BENESCH, CH PRECISION
Na przestrzeni kilku ostatnich lat to był pierwszy raz, odnotowania wyraźnej walki tych co by nie mówić bardzo gładko i mięsisto grających kolumn z przeciwnościami losu. Co to za wilcze doły? W moim odczuciu elektronika CH PRECISION. Naturalnie nie było totalnej klapy, ale wcześniejsze prezentacje tak na naszych, jak i innych wystawach zazwyczaj pokazywały znacznie większe pokłady muzykalności generowanego przez te kolumny dźwięku. Dlatego taki, a nie inny wynik w tym roku zrzucam na kark konfiguracji.
11. MSB, MAGICO
W tym roku zaliczyliśmy swoisty wysyp kolumn Magico M6. W tej odsłonie napędzał jest pełny set znanego z szybkości producenta MSB. Efekt? Ano taki, jakim podąża elektronika. Zwarcie i szybkość narastania dźwięku przy lekkim zmniejszeniu zawartości muzyki w muzyce. Ale co kto lubi. Źle nie było.
12. LIVING VOICE
W tym przypadku mogę powiedzieć tylko jedno. Ten set jest wręcz stworzony do muzyki symfonicznej i operowej. Niestety reszta zapisów nutowych(włącznie z jazzem) w moim odczuciu jest przez niego, że tak filatelistycznym slangiem powiem, lekko kancerowana.
13. VITUS AUDIO
U Ole Vitusa po staremu. Dobre, pełne wysycenia i energii granie przy użyciu nowości w ofercie – wzmacniacza SIA-030. Co prawda tym razem przy użyciu amerykańskich kolumn Rockport Technologies i przy wsparciu naszego czołowego akustyka z pomorza Acoustic Manufacture, ale efekt końcowy ten sam. Wszystko na miejscu i w odpowiednim wydaniu. Na specjalne zauważenie zasługuje fakt sporego zainteresowania odwiedzających zjawiskowo wyglądającymi panelami akustycznymi. Jednak hasło: ‚Polak potrafi” nie jest li tylko pustym sloganem.
14. AUDIONET, DYNAUDIO
Znam popularne Dynki od podszewki. Miałem również doświadczenia z może nieco niżej stojącymi, ale jednak ciekawie wypadającymi komponentami Audioneta. Dlatego też biorąc wszelkie zapisane gdzieś w pamięci dane na temat każdej z tych marek efekt mocno krawędziowego, jednak bez szkodliwego przerysowania przekazu grania bez specjalnego zastanawiania się przypisuję marce z Niemiec. Jeśli kochacie pełną kontrole na kolumnami, powinniście spróbować takiej konfiguracji. Jest moc, atak, ale również odpowiednie wysycenie.
15. SOULUTION, MAGICO
Kolejna próba z przysłowiowym amerykańskim snem, czyli kolumnami Magico M6. Tym razem specjalistą od formowania dla nich sygnału audio był szwajcarski team Soulution. Dlatego też nie daję głowy, że mi uwierzycie, ale na tle wszystkich prezentacji z udziałem wspomnianych zespołów głośnikowych to był najlepszy pokaz oddania energii i co może wydać się niemożliwym gładkości.. Cuda panie, cuda.
16. FINK TEAM
Te w stosunku do wielkości pomieszczenia swoiste dwudrożne maluchy zdawały się kpić z zafundowanej im kubatury. Podobnie do występów w Warszawie pokazały się z dobrej strony, nie żałując słuchaczom zaskakującego timingu przy równie zjawiskowym pakiecie energii. A przypominam, to są konstrukcje dwudrożne, a mimo to wyszły z boju z tarczą.
17. GAUDER AKUSTIK
Jak znakomicie widać na załączonych fotografiach, Dr. Roland Gauder podczas tegorocznej prezentacji kolumn z nowej serii Darc również skorzystał z pomocy wspomnianego kilka akapitów wcześniej polskiego brandu Acoustic Manufacture. To zaś w połączeniu z lampową amplifikacją Westend dało pokaz dobrego oddania realiów w domenie lokalizacji kreślących wydarzenia muzyczne poszczególnych źródeł pozornych. Niestety bez dobrej adaptacji akustycznej pomieszczenia możemy o tym jedynie pomarzyć. Natomiast po okiełznaniu warunków lokalowych nawet uważane za dość ofensywnie grające kolumny potrafią pokazać, że są w stanie spełnić oczekiwania nawet tak mocno przykładających wagę do soczystego dźwięku melomanów jak ja. Co prawda najnowsza linia kolumn Gauder Akustik sama w sobie ma bardziej przyjazną sygnaturę brzmienia od starszych konstrukcji, ale porównując rok do roku z poprzednim występem, tegoroczny jest znacznie lepszy.
18. MBL
Opisując tytułową konfigurację zawsze zmagam się z problemem powtarzalności wniosków. Z jednej strony w całej sytuacji ważnym jest aspekt przywoływania pozytywnych odczuć, ale fakt jest faktem, że panowie z tej stajni od lat nie spuszczają z tonu i bez problemu biorąc pod uwagę najbardziej subiektywne oceny pozycjonują się w pierwszej dziesiątce dźwięku wystawy.
19. KAVERO, KONDO
Powiem tak. Od zawsze mniejsze rozmiarowo kolumny Kavero z elektroniką Kondo przyprawiały mnie o pozytywne ciarki na plecach. Niestety ostatnio wykorzystane złoto-czarne flagowce dla mnie nieco podcięły skrzydła dotychczas wybitnej konfiguracji. Jaka jest tego przyczyna, nie mnie rozstrzygać. Ale po tym co usłyszałem podczas tej wizyty, delikatnie sugeruje, aby brać delikatną poprawkę na znaną chyba wszystkim tezę, iż większy rozmiar zawsze ma pozytywnie wybrzmiewające znaczenie. Brzmienie starało się wywrzeć większe wrażanie, aniżeli zachodziła potrzeba słuchanego materiału muzycznego. Wszystko było duże i lekko przerysowane z generowanymi dwoma wstęgami górnymi częstotliwościami włącznie. Dla mnie jak na japońska szkołę brzmienia zbyt ofensywny przekaz.
20. CESSARO
Nie. Znajdujące się pomiędzy wielkimi lejkami kolumn tubowych Cessaro, połyskujące czernią skrzynie nie są przygotowanymi do pianistycznego duetu fortepianami. To flagowe moduły basowe, bez których te monstrualne kolumny nie są w stanie wygenerować odpowiednio masywnego, a przy tym szybkiego zakresu basowego. Owszem, zawsze można użyć jakiś mniejszych „burczybasów”, ale będąc konsekwentnym, kupując flagowe tuby z oczekiwaniem na zjawiskowego grania nie sposób zadowolić się czymś innym niż bass horny. A gdy spełnimy tak wysoko postawione założenia, mamy do dyspozycji kilka stanów propagacji dźwięku. Od cichego, w żadnym aspekcie nienachalnego, jednak z pełnym pakietem informacji plumkania, przez zbliżone do realiów kameralnych koncertów zaproszenie do jazzowego klubu, po życzeniowe niszczenie słuchu przeniesionym jeden do jeden ze stadionu piłkarskiego rockowym koncertem. Czegóż chcieć więcej?
21. WILSON AUDIO
To minimalistyczne zestawienie wizualnie nie oddaje energii z jaką było w stanie wygenerować nawet najbardziej zbuntowaną muzykę. Szybkość elektroniki Spectrala w połączeniu z amerykańskim, czyli mocno rozbuchanym w kwestii rozmachu basu sposobem budowania realiów muzycznych wręcz idealnie się uzupełniały. A to okazało się być wodą na młyn konsekwentnego unikania przerysowania poszczególnych podzakresów. Owszem, było żywo, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
22. DAN D’AGOSTINO
Tego przedstawiciela tortu zwanego rynkiem zaawansowanego audio miałem przyjemność posłuchać jedynie podczas niezobowiązującego plumkania w tle. Jednak postanowiłem o tym wspomnieć z dwóch powodów. Jednym jest szacunek dla szanowanego przez całą audiofilską gawiedź konstruktora Dana D’Agostino. Zaś drugim prawie stuprocentowa pewność, że z jednym z jego wyrobów zmierzę się u siebie w teście porównawczym z moimi Japończykami.
23. TAD
Widniejących na fotkach kolumn słuchaliśmy już w specjalnie zarezerwowanym dla naszych potrzeb salonie audio w Katowicach. Dlatego też przekraczając próg tej sali trochę wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Tymczasem biorąc pod uwagę monachijskie i katowickie warunki lokalowe w kwestii rozmiarów i zasilającej je elektroniki (pierwszy odsłuch w zdecydowanej części opierał się o starszej generacji elektronikę tego brandu), tego wieczora mocno nie doszacowałem wyniku. Ku mojemu może nie zdziwieniu, ale lekkiemu zaskoczeniu było lepiej. Swobodniej i bardziej namacalnie. A przecież warunki w porównaniu do polskiej prezentacji teoretycznie gorsze. Cuda? Nie. Po prostu często, choć nie zawsze, ale jednak rozmiar, w tym przypadku pomieszczenia, ma znaczenie.
24. OCTAVE
To jest bardzo dobry przykład na potwierdzenie tezy, że ogień należy zwalczać ogniem. Dlaczego? Przecież to proste. Uważane przez wielu melomanów za bliskie tranzystorowemu graniu uradzenia lampowe Octave teoretycznie nie powinny mieć szans na jakikolwiek konsensus soniczny. Tak brzmi głoszona przez wielu przeciwników wspomnianych marek teoria. Jednaj jak wspomniałem, w tym przypadku ogólnie panujące mądrości nie miały najmniejszego zastosowania. Posiedziałem z tym zestawem kilkanaście minut i mogę powiedzieć, że może średnica nie kapała, ale również nie była anorektyczna, a za to otrzymałem dobry drive w dole pasma i dotknięte specyfiką lampy berylowe wysokie tony. Powiem szczerze, mimo cykającej bomby, było całkiem ok.
25. NORDOST
U Nordosta gościłem tylko raz. Na szczęście podczas pokazu nowego akcesorium z pogranicza audio voodoo. Chodzi mianowicie podstawione pod kilka urządzeń zbudowane w płaskich krążkach generatory fal, które słyszalnie wpływały na wydobywany przez prezentowany system dźwięk. W kwestii samego dźwięku, nie będę się wypowiadał, gdyż skupiałem się jedynie na działaniu magicznych pudełek. Ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ani razu nie zanotowałem często niesłusznie zarzucanych marce Nordost wyostrzeń brzmienia wykorzystującego jego komponenty systemu.
26. FOCAL, NAIM
Ten europejski tandem audio od zawsze zaprasza nas na zamknięte pokazy. W tym roku nie było wdrożeń jakiś przełomowych pomysłów technologicznych, a jedynie prezentacja oferty i założeń obydwu podmiotów na najbliższą przyszłość. Niemniej jednak nie obyło się od szumnej zapowiedzi z naoczną prezentacją wyników powiększenia oferty wykończenia kolumn Focal w rozmaitych okleinach, a także prezentacji jubileuszowej wersji słuchawek serii Utopia w stosownych dla tego rodzaju biżuterii kuferkach.
27. CLASSE, FINK TEAM
Podczas tej wystawy kanadyjska marka Classe świętowała powrót z chwilowego niebytu zwanego nieoczekiwanym zaprzestaniem działalności. Naturalnie ów fakt został nagłośniony na specjalnej konferencji. Jednak osobiście nie udało mi się na niej pojawić. Ale żeby wiedzieć, co w trawie piszczy wybrałem się do tego wystawcy jako niezrzeszony głoś ludu. Efekt? Owszem, elektronika wypadła ciekawie tak wizualnie, jak i brzmieniowo. Jednak w mojej opinii lekkim problemem okazały się być zbyt duże, bo mocno pobudzające rezonanse pomieszczenia kolumny. Jednak bez względu na to, brawa dla kontynuatorów tradycji marki Classe za ponowne powołanie jej do życia.
28. CHORD ELECTRONICS
To, że Chord oprócz rynku konsumenckiego znakomicie radzi sobie na kanwie pro audio wyposażając w swoje zabawki wiele studiów nagraniowych wiadomym jest od dawna. Jednak myliłby się ten, kto podejrzewa, iż ów brand pozwala sobie na zwyczajowe odcinanie kuponów. Nic z tych rzeczy, bowiem podobnie do zeszłego roku, również w tym, nie spoczywając na laurach na zamkniętej prezentacji pokazał swoje najnowsze dziecko. Co to takiego? Otóż mam miłą wiadomość dla miłośników gramofonu, gdyż tytułowy brand wprowadza do oferty jak na ceny innych komponentów stosunkowo niedrogi phonostage. Niestety zasłyszanych na konferencji informacji na temat jakości brzmienia tego maleństwa podczas wystawy nie udało mi się skonfrontować z rzeczywistością, ale liczę, że w niedługim czasie nasz dystrybutor o to zadba, o czym nie omieszkamy wspomnieć w stosownym teście na naszych łamach.
29. AVM
Lubię gdy system audio opiera się o produkty jednego producenta. To przynajmniej w teorii daje duże szanse na spójność kreowanego w naszych samotniach dźwięku. Jednak widząc co się obecnie dzieje, czasem mam obawy. O co chodzi? Spójrzcie na zdjęcia. AVM oferuje również gramofony. Co w tym dziwnego? Otóż nie twierdzę, ze to gra źle i co ważne nie zauważyłem problemów na wystawie. Jednakże jestem w stanie podnieść tezę, iż prezentowane zestawienie z gramofonem spod znaku bardziej znanego producenta choćby z racji wyspecjalizowania w danym dziale mogłoby okazać się lepszym. To naturalnie są moje osobiste przypuszczenia. Ale często potwierdzane w codziennym życiu. Jeśli ktoś ma takie życzenie, to czemu nie i bierze wszystko spod jednej ręki. Jeśli jednak szuka maksimum jakości, w przypadku zamawianych u podwykonawców „nowalijek” powinien co najmniej spróbować różnych kombinacji.
30. TECH DAS, VIVID AUDIO, CH PRECISION
Szczerze? Gdyby nie długo oczekiwana nowość w postaci flagowego gramofonu japońskiej marki TechDAS ów pokój wyleciałby z ramówki. Jednak za bardzo lubię muzykę z winylu, żeby o nim nie wspomnieć. Co najśmieszniejsze, tego analogowego monstrum nie udało mi się posłuchać, dlatego podam jedynie kilka suchych danych. Waga 400 kilogramów. Sam talerz 120 kg. Talerz jest kanapką z bodajże pięciu wykonanych każdy z innego materiału plastrów. Ale co istotne. Wszystkie wspomniane krążki wraz z płytą winylową spaja wytworzone za pomocą zewnętrznej pompy podciśnienie, tworząc tym sposobem jeden sześciowarstwowy monolit. Do tego proponowany jest dedykowany przez producenta stolik. Naturalnie rozmawiamy o samym werku, do którego należy jeszcze dokupić odpowiednio zaawansowane technologicznie ramię i wkładkę. A to mając na uwadze znajomość cen w tym wycinku rynku audio pozwala mi sugerować, że aby przedstawiany gramofon został pełnoprawnym źródłem dźwięku, musimy wygenerować w naszych domowych budżetach okrągłą sumkę dwa i pół miliona złotych polskich. Ktoś jest chętny? Jeśli tak, zalecam szybką reakcję, gdyż z powodu ograniczonej liczby silników do tej maszyny Air Force Zero ma powstać w ilości jedynie czterdziestu sztuk.
31. NAGRA, YG ACOUSTICS
To jeśli komuś udało się trafić, był bardzo dobry przykład, co oznacza słuchanie muzyki z magnetofonu szpulowego. Gładkość, spójność, wielobarwność, namacalność i plastyka przekazu. A wszystko przy wykorzystaniu elektroniki Nagra i maksymalnie rozbudowanej konfiguracji kolumn YG Acoustic. Co oznacza fraza „maksymalnie”? Uwidaczniają to zdjęcia. Wyższe pasma z wyższym basem włącznie generuje zestaw wewnętrzny. Tuż obok na zewnętrznej flance posadowiono moduły średniego basu, a całkiem na skraju lekko z tyłu szafy z przetwornikami subsonicznymi. A wszystko w specyfice marki, czyli w obudowach w wykonanych w całości z aluminium. Szaleństwo? Naturalnie, ze tak. Ale jakże brzemienne w pozytywne odczucia, za co jestem w stanie uzasadnić każdą żądaną za ten set kolumn cenę.
32. AVANGARDE
W tym przypadku unaocznianie stanu ducha słuchacza zależy jedynie od jego widzimisię. Gdy zapragniemy, delektujemy się ledwo słyszalnymi, jednak bez najmniejszych zakłóceń dobiegającymi do naszych uszu detalami. Zaś w momencie chęci pokazania wewnętrznego buntu obracając gałkę głośności mocno w prawo jesteśmy w stanie wywołać małe trzęsienie ziemi. Zapewniam, że nawet jeśli aż tak przeciwstawnych stanów ducha nie będziecie chcieli nikomu komunikować, w momencie zakupu topowego zestawu Avangarde będziecie jednymi z nielicznych na tej planecie, którzy bez problemu jednym ruchem ręki mogliby te dwie sytuacje wdrożyć w życie. Jazda bez trzymanki.
33. THORESS
Gdy odwiedzam prezentacje tego miłego w stosunkach międzyludzkich przedstawiciela obozu producentów, zawsze towarzyszy mi uczucie przyjemności z obcowania z muzyką. Ale nie ze względu na jej wyczynowość, tylko pewnego rodzaju magię zaaplikowanych w nietuzinkowych rozwiązaniach technicznych lamp elektronowych. Niebagatelne znaczenie w takim postrzeganiu wyrobów marki Thoress ma również trącający tradycją rodem z czasów szklanych baniek design komponentów. Niestety jak dotąd nie udało mi się zmierzyć z ta magią na własnym podwórku, jednakże mam nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze.
34. AYON AUDIO
Gerhard Hirt jak co roku postarał się, aby jego dzieło nie przeszło bez zasłużonego efektami wieloletniej pracy echa. Dlatego tez miło mi jest zakomunikować wszystkim, że oprócz dobrze zestrojonego systemu wzmacniając wrażenie nietuzinkowości prezentacji zaprosił na wystawę gwiazdę Lyn Stanley, aby przybliżyła gościom kulisy nagrywania kilku swoich ostatnich płyt. Dla mnie był to bardzo przyjemny smaczek tej wizyty.
35. GRYPHON
Jaki jest Gryphon, śmiem twierdzić, że nie każdy polski meloman wie. Dlaczego? Spójrzcie na te wielogłośnikowe monstra. A w tym roku nie było znacznie większych niż widniejące na fotografiach kolumny modułów basowych. Nie wiem, kiedy podobny set zagra na naszej jesiennej wystawie AVS. Ale jeśli miałby się kiedyś pojawić, nawet w momencie płatnego odsłuchu zalecam wszystkim zawalczenie o pojawienie się na nim. Naprawdę warto. Może okazać się, że nadajecie na innych falach, ale to z pewnością jest dźwięk najwyższej próby.
I wspomnieniem o tym niezbyt dobrze znanym na naszym rynku producencie pozwolę sobie zakończyć tegoroczną relację z wystawy w Monachium. Jestem pewien, że spora ilość wytypowanych przeze mnie prezentacji u kogoś innego wywołałaby diametralnie różne reakcje. Ale to przecież jest naturalna konsekwencja innego pojmowania piękna muzyki. Ze swej strony mogę dodać, iż w żadnym przypadku opinia nie była podyktowana niechęcią do danego podmiotu, tylko jawiła się jako kwintesencja momentu wizyty w pokoju. A to jak wiadomo, bardzo mocno uzależnione jest od zatłoczenia lokalu, materiału muzycznego, jego wolumenu i niestety bardzo często zmęczenia materiału, jakim w tym przypadku jest organizm opiniodawcy. Co by jednak nie mówić, mimo tej usprawiedliwiającej moje wnioski wyliczanki mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem. Dlatego też już dzisiaj zapewniam, że jeśli los pozwoli, spotkamy się ponownie za rok.
Jacek Pazio
Za nami druga odsłona Międzynarodowych Targów Elektroniki Użytkowej „Electronics Show”. Wydarzenie miało miejsce w Warszawie w Międzynarodowym Centrum Targowo- Kongresowym – Ptak Warsaw Expo. Najważniejsze wydarzenie fanów elektroniki użytkowej w Polsce oferowało multum ekspozycji największych światowych marek elektroniki, jak również świetne prezentacje, przeplatane branżowymi konferencjami oraz warsztatami zapewniającymi mnóstwo atrakcji. W tak świetnie zorganizowanym wydarzeniu, które w sposób kompleksowy prezentowało najnowsze technologie, innowacje czy też usługi ze świata szeroko pojętej elektroniki użytkowej znalazła się prawdziwa audiofilska wisienka na torcie dla sympatyków brzmienia hig-end na najwyższym poziomie. Mowa tu o wspólnej polsko-włoskiej kooperacji firm, które stworzyły i zaprezentowały swój wyjątkowy, unikalny projekt: Kompletny system audio, którego wspólny mianownik został zdefiniowany przez 3 kluczowe elementy jednoczące i spalające wizję 3 niezależnych konstruktorów. W skład systemu wchodzi: wzmacniacz Andrea Pivetta Oltre, kolumny Zeta Zero ORBITAL360 „Nano” oraz kompletny, dedykowany zestaw okablowania Audiomica Laboratory Excellence Oltre Special Edition. Element dodatkowej elektroniki stanowi 6 kanałowy przedwzmacniacz Zeta Zero 1176.
Muzyczne prezentacje właścicieli/głównych konstruktorów [Tomasza Rogula (Zeta Zero), Łukasza Mika (Audiomia Laboratory)] przyciągnęły tłumy odwiedzających, a cała wizualna koncepcja wystawiennicza posiadała jeszcze jeden dodatkowy atut doskonale uzupełniający nietuzinkowy design sprzętu. Audiofilske elementy zostały zaprezentowane wraz z unikalnym projektem mebli Aldebaran Furniture z autorskiej kolekcji zaprezentowanej przez Marcina Woldańskiego, którego towarzystwo rekompensowało nieobecność włoskiego konstruktora wzmacniacza „Oltre”.
Więcej informacji na temat kooperacji tercetu można znaleźć w przedpremierowym raporcie opiniującym powyższy system, który został opublikowany w artykule: ANDREA PIVETTA / AUDIOMICA LABORATORY / ZETA ZERO „Przedsmak Electronics Show 2019” na łamach portalu SoundRebels do, którego serdecznie odsyłamy.
„WHEN THREE VISIONS BECOME ONE”
O zaplanowanej, zorganizowanej, poukładanej i ścisłej współpracy świadczy fakt wspólnego katalogu (zatytułowanego „UNITED WITH PASSION”), który nakreśla idee konstruktorów i cel wspomnianego projektu. Współpraca firm narodziła się od pierwszego połączenia sprzętowego i stworzenia pokazowego systemu podczas Audio Video Show 2017, kiedy najdroższy wzmacniacz świata Opera Only został podłączony Kablami Audiomica Laboratory z serii Conseuquence do innowacyjnych, pierwszych na świecie wszechkierunkowych kolumn wstęgowych Zeta Zero Orbital 360.
Tegoroczne targi „Electronics Show 2019” są zaledwie drugą edycją imprezy, która już teraz prezentuje ogromny potencjał na skalę międzynarodową w imprezach tego typu. Już od pierwszej edycji imprezy pośród największych światowych marek możemy podziwiać produkty naszych rodzimych producentów branży High End, które śmiało prezentują swoje produkty. W tym roku Audiomica Laboratory oraz Zeta Zero nie zaskoczyły nas już tylko swoją obecnością, ale faktem międzynarodowej współpracy i prezentacji na najwyższym poziomie. Czym Audiomica i Zeta Zero zaskoczą nas w kolejnej edycji? Z niecierpliwością czekamy.
Serdeczne podziękowania dla ekipy Audiomica Laboratory, która przesłała nam fotorelację z premierowych targów w Warszawie.
Więcej informacji:
www.audiomica.com
www.onlycreative.it
www.zetazero.eu
www.electronics-show.com
Rocznicowy model lampowej stereofonicznej końcówki mocy MC2152 powstał, aby uczcić siedem dekad tworzenia jednych z najlepszych urządzeń audio, jakie kiedykolwiek słyszał świat.
Pomimo tego, iż jego projekt konstrukcyjny jest nowością to MC2152 zawiera firmową wiedzę, doświadczenie i technologię, powstałą w ciągu całych 70 lat istnienia McIntosha. Wykorzystując opatentowaną technologię transformatorów wyjściowych Unity Coupled Circuit™ – tą samą, na bazie której firma powstała w 1949 roku – moc pełnych 150 watów może zostać przekazana do niemal dowolnej pary głośników, niezależnie od tego czy mają one impedancję 2, 4, czy 8 omów.
Oszałamiająca nowa stylistyka MC2152, została podkreślona przez wyjątkową czarną obudowę z anodyzowanego aluminium, z panelami bocznymi wykończonymi matowym włóknem węglowym.
Na przednim panelu znajduje się laserowo wycięte i podświetlane na zielono logo McIntosha, otoczone z obu stron klasycznymi firmowymi pokrętłami. Lampy próżniowe w MC2152 zabezpieczone są klatką ochronną wykonaną z solidnego drutu ze stali nierdzewnej o grubości 1,2 mm, wykończonego metodą malowania proszkowego w kolorze czarnym.
Z tyłu MC2152 znajdują się dwa transformatory wyjściowe Unity Coupled Circuit™ pomiędzy którymi umieszczono transformator sieciowy. Wszystkie trzy transformatory są w obudowach ze szklanymi pokrywami przedstawiającymi schemat połączeń każdego transformatora. Napis podkreślający rocznicowy charakter urządzenia został laserowo wygrawerowany w górnej części obudowy.
McIntosh MC2152 wykorzystuje osiem lamp mocy KT88 oraz zestaw ośmiu lamp sterujących, składający się z czterech 12AX7A i czterech 12AT7. Połowa z każdego typu lamp obsługuje jeden kanał. Lampy 12AX7A są dla stopni wejściowych, lampy 12AT7 dla stopni napięciowych i sterujących. Diody LED umieszczone pod ośmioma lampami sterującymi można ustawić w trzech możliwych wariantach. Tryb OFF to wyłączone podświetlenie (co pozwala podziwiać naturalny bursztynowy kolor lamp), tryb klasycznego zielonego podświetlenia oraz nowy tryb – podświetlenie na niebiesko – opcja dostępna tylko dla modelu MC2152. Zastosowana firmowa technologia Sentry Monitor™ kontroluje parametry przepływającego prądu, chroni urządzenie przed wystąpieniem zwarcia a w razie potrzeby wyłącza wzmacniacz.
Na tylnej ściance MC2152 zamontowano zarówno wejścia symetryczne XLR jak i niesymetryczne RCA, a także opatentowane gniazda głośnikowe Solid Cinch™ umożliwiające bezpieczne podłączenia kabli głośnikowych. Znajdują się tu tradycyjnie także gniazda firmowej technologii Power Control, umożliwiającej włączanie lub wyłączanie innych urządzeń McIntosha połączonych w jeden system. To rozwiązanie jest szczególnie przydatne, gdy mamy do czynienia z rozbudowanymi systemami audio.
Specyfikacja MC2152:
•Lampowy wzmacniacz o mocy wyjściowej 2 x 150W przy impedancji 8/4/2 Ω,
•Opatentowane firmowe transformatory wyjściowe Unity Coupled Circuit™, gwarantujące identyczną moc wyjściową niezależnie od impedancji podłączonych głośników 8/4/2 Ω,
•Nowo opracowane, najwyższej klasy gniazda wyjść głośnikowych dla impedancji 8/4/2 Ω,
•Zaawansowane układy zabezpieczeń Power Assurance System™, Power Guard™ i Sentry Monitor™
•Nowy projekt wzorniczy panelu frontowego z laserowo wyciętym podświetlanym logo oraz z bocznymi panelami z włókna węglowego,
•Wejścia zbalansowane XLR i niezbalansowane RCA do podłączenia przedwzmacniacza,
•Idealnie pasuje do przedwzmacniacza lampowego C70 70th Anniversary
Dane techniczne MC2152:
•Moc na kanał: 150W @ 2, 4 lub 8Ω
•Zniekształcenia THD: 0,5%
•Pasmo przenoszenia: +0, -0.25dB 20Hz – 20.000Hz | +0, -3dB 10Hz – 70.000Hz
•Pasmo mocy: 20Hz – 20.000Hz
•Stosunek sygnał-szum w stosunku do mocy znamionowej: 112dB
•Dynamic Headroom: 1.2dB
•Współczynnik tłumienia: >18
•Wymiary SxWxG: 44,45x26x71,1 cm (razem z kablami)
•Masa: 57,6 kg
Cena: 67.500 PLN
Najnowsze komentarze