Monthly Archives: luty 2025


  1. Soundrebels.com
  2. >

Gryphon Audio Diablo 333
artykuł opublikowany / article published in Polish

Zapowiada się iście szatański weekend – Gryphon Audio Diablo 333.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dyrholm Audio Vision NCF Series

Link do zapowiedzi: Dyrholm Audio Vision NCF Series

Opinia 1

Jeśli ktoś patrząc na tytuł, jak i przyglądając się poniższej galerii ma nieodparte uczucie déjà vu, to … bardzo słusznie, gdyż niemalże dokładnie rok temu „duńskie wizje”, czyli Dyrholm Audio Vision u nas gościły. Czas jednak w miejscu nie stoi, co swojego czasu nader zgrabnie ujął Heraklit z Efezu w formule „Panta rhei”, John Dyrholm spokojnie w miejscu usiedzieć nie może, więc koniec końców uznał, że warto wziąć pod lupę flagowe modele sygnowanego przez siebie okablowania i nieco je podrasować. Tym oto sposobem skandynawskie portfolio wzbogaciło się o linię Vision NCF a my, dzięki uprzejmości Prestige Audio – dystrybutora marki, zyskaliśmy możliwość nausznej weryfikacji sensowności owych udoskonaleń.

Wracając do wspomnianego we wstępniaku wrażenia swoistej powtórki z rozrywki wypada wspomnieć, iż co do ewentualnej identyczności starej i nowej odsłony Vision, to wcale nie jest ona taka oczywista, lecz co najwyżej pozorna i w dodatku czysto umowna – wynikająca z zachowanej firmowej nomenklatury. O ile bowiem dość zgrzebne pasiaste koszulki zewnętrzne pozostały bez zmian, to już aluminiowe mufy zmieniły umaszczenie z połyskliwej czerni na satynową szarość znaną z serii Draco. Do tego dochodzi oczywista zmiana konfekcji, więc w łączówkach XLR zamiast ETI Kryo mamy Furutechy CF-601M NCF/CF-602F NCF, w głośnikowcach ETI Kryo zastąpiły CF-201 NCF(R) a w zasilających 48-ki ustąpiły miejsca topowym 50-kom (FI-50 NCF(R) / FI-50M NCF(R)). Jak się jednak okazuje oprócz tego, co gołym okiem widać zmiany sięgnęły znacznie głębiej, gdyż zmodyfikowano wewnętrzną strukturę flagowych przewodów. Jak to jednak w Dyrholmie bywa bardziej szczegółowe informacje są mocno reglamentowane, więc miłośnicy domorosłych „kopii bezpieczeństwa” muszą zadowolić się jedynie kontrolowanymi przeciekami, iż w roli przewodników wykorzystano miedź UPOCC (Ultra Pure Ohno Continuous Cast) a izolację wykonano z niebielonej bawełny. W zależności od typu i przeznaczenia danego przewodu wiązki przewodzące wykonywane są z 1-44 miedzianych żył. Przykładowo w każdym głośnikowym przebiegu (przewody głośnikowe są osobnymi bytami, więc w skład pojedynczego kompletu wchodzą 4 szt.) mamy trzy wiązki po 8 żył każda, przy czym dochodzi jeszcze ekran z cynowanej miedzi, który można, z pomocą widocznych na zdjęciach cienkich drucików dodatkowo uziemić, do czego nieco uprzedzając fakty szczerze namawiam. Z kolei w łączówkach XLR w każdym z przewodów znajdziemy trzy pojedyncze żyły i znany z głośnikowców ekran z cynowanej miedzi. Najwięcej dzieje się jednak w przewodach zasilających, gdzie żyły robocze są wiązkami złożonymi z 44 przewodników z miedzi UPOCC a PE (uziemiający) z 34 żył z posrebrzanej miedzi OFC.
Pod względem ergonomii duńskie przewody można uznać za wysoce akceptowalne, choć końcówki głośnikowców mogły by być nieco bardziej wiotkie a i podpinanie D-klasowej „wydmuszki”, bądź innego, chodzącego w wadze muszej urządzenia, zasilającym Visionem może wprawić je w nieoczekiwany stan lewitacji.

Może bardziej biżuteryjna konfekcja i ingerencja w wewnętrzna strukturę przewodów tłumaczą zauważalny wzrost cen, jednak nas przede wszystkim interesuje fakt, czy Vision NCF wnoszą cokolwiek do tego, co pokazały ich poprzednie wersje. I po kilkutygodniowej zabawie duńskim okablowaniem śmiem twierdzić, iż nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Ba, nie mi wyrokować jak intensywnie swe piętno odcisnęły zmiany natury anatomicznej, ale przesiadkę na topową konfekcję Furutecha słychać bardzo wyraźnie. Do miło wspominanej elegancji i dystyngowania prezentacji doszła bowiem ożywcza świeżość i silniej zaakcentowana rozdzielczość. Całe szczęście używany w pierwszej rundzie „ID” Anny Marii Jopek, choć zabrzmiał bardziej rześko, to nadal operował po bezpieczniejszej stronie mocy skupiając się raczej na swobodzie oraz napowietrzeniu prezentacji aniżeli utwardzaniu i podkreślaniu sybilantów. Dlatego też chociaż słychać więcej i z większym oddechem, to nadal nie ma mowy o nawet najsłabszych oznakach szklistości. Jednak w ramach utwierdzenia się w powyższych obserwacjach sięgnąłem jeszcze bo dalece bardziej brutalny, suto podlany orientalną estetyką (chłopaki pochodzą z Jerozolimy) black-metalowy „Enki” Melechesh. Najdelikatniej rzecz ujmując nie jest to „wystawowo-prezentacyjny” materiał dla ceniących spokój i mało absorbujące dźwięki słuchaczy. Mówiąc wprost mamy wielce wybuchową mieszankę arabskiej jazgotliwości z metalową bezpardonowością, przy których radosna twórczość np. Megadeth brzmi jakby Dave i jego ferajna pisali kawałki do hotelowych foyer i wind. Jest ciężko, piekielnie szybko i chropawo jakby sam Szatan gwoździe żuł. I tak właśnie z Dyrholmami w torze ów materiał brzmi, jednak duńskie przewody trzymają się faktów i nawet przez moment nie próbują wyjść przed szereg, czy to jeszcze podkręcając tempo, czy też dorzucając od siebie garść, albo dwie szorstkiego granulatu, więc choć Ashmedi nadal brzmi jak „skrzeczący Critters”, to zarazem nie ma się wrażenia jakby jego wokal został nie dość, że podwyższony, to i przyspieszony. Ot, po prostu taką estetykę na ten krążek wybrał, po takie a nie inne efekty sięgnął i tyle.
O ile jednak zarówno łączówki, jak i głosnikowce stawiają na możliwie pomijalną ingerencję w transmitowany sygnał dyplomatycznie schodząc na drugi plan i starając się „zniknąć” z toru, o tyle wpięcia zasilającego Vision NCF Series Power nie da się nie zauważyć. Nie dość bowiem, że jego pojawienie się w systemie przynosi wielce miły uszom zastrzyk energii i drajwu, to dodatkowo tytułowy Duńczyk z zaskakującą werwą bierze się za dyscyplinowanie basu. Najniższe składowe zyskują na zróżnicowaniu i sprężystości a pewne ich utwardzenie sprawia, że ewentualne poddudnienia i sklejanie się poszczególnych dźwięków podczas najbardziej karkołomnych blastów i pracy podwójnej stopy śmiało możemy uznać za niebyłe. Jak się okazuje, niejako mimowolnym beneficjentem takiej sygnatury staje się wszelakiej maści klasyka (vide „Vivaldi: Arsilda” Andrea Marcon / La Cetra Basel), gdzie dodatkowa precyzja definiowania źródeł pozornych sprawia, że aparat wykonawczy choć nadal stanowi koherentny organizm cieszy tak oko, jak i ucho bardziej oczywistą złożonością.

Choć pesymiści i malkontenci twierdzą, że lepsze jest wrogiem dobrego i jak coś się polepszy, to się po …, no mniejsza z tym co, to najnowszą inkarnację Dyrholm Audio Vision z dopiskiem NCF inaczej aniżeli w kategoriach ewolucji, a więc zmiany na wskroś pozytywnej odebrać nie sposób. Dźwięk aktualnych „wypustów” zachowuje bowiem wszelkie walory soniczne swoich protoplastów, lecz okrasza je dodatkową porcją rozdzielczości i blasku, które na dobrą sprawę jedynie w nazbyt analitycznych, czy wręcz jazgotliwych systemach mogą być problematyczne. Reszta audiofilskiej populacji spać może jednak spokojnie i decydując się na zakup flagowych Dyrholmów niejako z automatu sięgać po ich wersje NCF.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Myślę, że nikt nie będzie specjalnie oponował, gdy z mojej strony padnie stwierdzenie, iż Dania produktami audio stoi. I bez znaczenia jest, co każdy z Was zgadzając się ze mną ma na myśli, gdyż przywołany land jest specjalistą w każdym segmencie naszej zabawy. Czy to elektronika, kolumny, akcesoria, czy okablowanie, wszędzie ma swoich znakomitych przedstawicieli. Konkrety? Wybaczcie, mniemam, że to wręcz elementarz nawet początkującego adepta obcowania z muzyką w najlepszej jakości odtwarzania, dlatego z szacunku do Was wspomnę tylko o dzisiejszym, naturalnie zgodnie ze wstępniankowym wywodem duńskim wytwórcy. A będzie to znany z testów na naszych łamach producent okablowania Dyrholm Audio. Niestety dla nas i prawdopodobnie dla zadowolonych użytkowników konstrukcji tego podmiotu to ostatnie podejście do jego portfolio, gdyż tym razem dzięki olsztyńskiemu dystrybutorowi Prestige Audio na testowy tapet trafił zestaw okablowania – dwie sieciówki, sygnałówka XLR i głośnikowy – z flagowej serii Vision NCF. Jak zaznaczyłem, to na chwilę obecną finał spotkań z tą marką, dlatego bez względu na fakt poszukiwania lub nie okablowania do swojego systemu warto jest poświęcić kilka minut na zapoznanie się garścią poniższych, skądinąd ciekawych spostrzeżeń.

Jak i z czego skonstruowane są tytułowe kable? Idąc za informacjami producenta przewodnik w głośnikowym oparto o wysokiej czystości miedź UPOCC. Na każdy przebieg sygnału składają się 24 cienkie druciki skręcone według firmowego splotu. Jak to zwykle u Dyrholma bywa, wszystkie magistrale sygnałowe zostały zabezpieczone przed korozją i otulone włóknem bawełnianym. Przeciwdziałając szkodliwym zakłóceniom każdy przewodnik jest ekranowany, a jako ciekawostkę i sam się o tym nausznie przekonałem, dzięki stosownym kabelkom ekran można uziemić. Jeśli chodzi o terminację, do tej roli wykorzystano najnowsze złącza NCF japońskiego Furutecha.
Kreśląc kilka zdań o kablu sieciowym wiemy, iż podobnie do głośnikowego jako przewodnik wykorzystuje miedź UPOCC, a liczba pojedynczych drucików jest nie mniejsza niż 44 szt w jednej linii sygnałowej. W służbie optymalizacji jakości brzmienia jako ochrona przed zakłóceniami uziemienie oparto o 34 druciki tym razem z posrebrzanej miedzi OCC. Standardowo jak u poprzednika materiał przewodzący zabezpieczono przed korozją i otulono włóknami z bawełniany. Na koniec całość zaekranowano i uzbrojono w topowe wtyki Furutecha serii NCF.
Jeśli chodzi o sygnałówkę XLR, niestety w temacie konstrukcji producent na stronie nie był już tak wylewny, ale spokojnie możemy zakładać użycie identycznego przewodnika, czyli miedzi UPOCC, zabezpieczenie go przed korozją, otulenie włóknami bawełnianymi, oraz wykorzystanie wtyków spod znaku flagowych modeli Furutecha NCF. Naturalnie jedną zmianą będzie ilość drucików w każdej z żył, jednak nie jest to aż tak istotne dla końcowego klienta, aby bić na przysłowiowy alarm z powodu unikania podawania konkretnych rozwiązań, dlatego unikając szukania problemu tam gdzie go nie ma, przejdźmy do opisu brzmienia opisanego zestawu okablowania.

Co wydarzyło się po zastąpieniu mojej zbieraniny kabli testowanymi Duńczykami? Jedno jest pewne, rzeczona seria zasłużenie zajmuje szczytowe miejsce w cenniku. A to dlatego, że tak naprawdę stanowi zbiór wszystkich zalet tańszych modeli. A powodem do takiej opinii jest fakt znakomitej prezentacji zakresu niskich tonów, namacalnej średnicy i dźwięcznej góry pasma akustycznego. Dokładniej? Proszę bardzo. Seria Vision NCF bardzo czytelnie, czyli z dobrym, bo zebranym w sobie kopnięciem bez najmniejszego problemu radzi sobie z najbardziej karkołomnymi przebiegami interwałami w sekcji basu. W centrum, czyli bardzo wrażliwym dla nas zakresie efektywnie dozuje wagę, barwę i pakiet informacji tak w szaleńczych, jak i romantycznych projektach muzycznych. Zaś wysokie tony tak jak lubię są zjawiskowo żywe i dźwięczne, dzięki czemu muzyka przez cały czas tryska radością. I gdy wydawałoby się, że podczas głośnego słuchania z panowaniem nad dobrym podaniem dźwięku może być różnie, zapewniam, wymieniony zbiór aspektów sonicznych jest tak fajnie skorelowany, że nawet mocno przekraczające średnie dawki decybeli sesje odsłuchowe nie to, że dawały radę, ale wręcz nie nosiły choćby śladowych tendencji do nadpobudliwości. Oferowały za to spektakl przez duże „S” i to bez względu na lądujące w odtwarzaczu płyty. Z jednej strony dostawałem pełny wgląd w nagranie, a z drugiej cały czas przekaz oferował niezbędną dla konkretnej płyty muzykalność. Oczywiście tę ostatnią inną dla mocnego rocka, a inną dla wokalistyki, czy jazzu.
Aby pokazać wagę ostatniej zalety, jako pierwszy przykład weźmy kultowy krążek formacji Metallica „Master Of Puppets”. To znane wszystkim fanom tego typu muzyki szaleństwo w najczystszej postaci, które za sprawą dobrego dozowania nasycenia dźwięku, ale też dzięki dobrej kontroli basu bez utraty szybkości narastania sygnału, nie straciło niezbędnego pazura. Był drive, nieprzewidywalne zmiany tempa, a także odpowiednio podana waga instrumentów, co pozwalało mi zatopić się w tym materiale praktycznie z marszu. Bez zwyczajowej akomodacji słuchu, co często ma miejsce po zmianie okablowania z nieznaną mi, będącą firmowym znakiem szczególnym, ale jednak stawiającą na dziwne aspekty manierą grania, tylko natychmiast po wciśnięciu przycisku Play. Było wszystko, uderzenie pełnego składu, mocne riffy wioseł i agresywna wokaliza frontmena, co udowodniło, że nawet w nie do końca idealnie zmasterowanym materiale muzycznym da się fajnie podkręcić esencjonalność spektaklu muzycznego, ale przy tym nie utracić najważniejszych dla niego akcentów.
Nieco inaczej, a nawet wprost odwrotnie od strony agresji, ale z podobnym feedbackiem odbioru wypadła płyta Diany Krall „The Girl in The Other Room”. Celowo w kontrze do rocka wziąłem tę jazzującą panią, gdyż swoim głosem pozwalała zweryfikować plastykę i homogeniczność przekazu, a obsługiwanym przez siebie fortepianem dać możliwość przyjrzenia się budowaniu realiów jego brzmienia od dosadności w dolnym pasmie, po ogólną dźwięczność przez środek do samej góry. W efekcie aplikacji tego krążka tym razem zamiast na tryskający artefaktami spod znaku ADHD popis rockowy, wybrałem się na sesję nagraniową kojących moje skołatane serce skrajów jazzu. Dzięki odpowiedniemu nasyceniu średnicy, dźwięczności dających efekt swobody budowania realiów wirtualnej sceny najwyższych rejestrów oraz pełnych energii, ale z dobrą krawędzią niskich tonów, fortepian brzmiał z jednej strony dostojnie, a z drugiej filigranowo w rozumieniu fajnego rozwibrowania i długiego zawieszenia w eterze poszczególnych impulsów sonicznych. Muzyka płynęła, a ja zdawałem się być oderwanym od rzeczywistości. Na tyle, że z tego stanu wyrwał mnie dopiero powrót lasera do stanu zero. Czy czułem zaskoczenia takim obrotem sprawy? Nic z tych rzeczy. Jak wspominałem na samym początku, seria Vision NCF Dyrholm-a to zbiór zalet znanej mi od podszewki reszty konstrukcji, dlatego tak naprawdę taki odbiór muzyki wcale mnie nie dziwił. Powiem więcej, byłem go prawie pewien i gdy przedtestowe przypuszczenia się potwierdziły, zwyczajnie odpuściłem analizowanie dźwięku i z przyjemnością skupiłem się na jego chłonięciu bez ograniczeń.

Czy puentując powyższy tak naprawdę skrót moich wielogodzinnych mitingów muzycznych z konstrukcjami spod znaku Vision NCF w tle poleciłbym je każdemu osobnikowi poszukującemu okablowania do swojego zestawu? W pełni świadom swoich słów jak najbardziej tak. To jest seria, która oprócz odpowiedniego dozowania wagi dźwięku, trzyma w ryzach czytelność dolnego zakresu, dba o rozdzielczość średnicy i dźwięczność najwyższych rejestrów. To zaś sprawia, że ma duże szanse wpisać się w układanki nie tylko neutralne, ale także z lekką nadwagą i niedowagą. Muzyka dostanie zastrzyk energii, jednak nie starci przy tym transparentności i szybkości, a to cechy nie do przecenienia. I choćby dla nich warto jest się nad nimi pochylić.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Prestige Audio
Producent: Dyrholm Audio
Ceny
Dyrholm Audio Vision NCF XLR: 7 419 € / 2 x 1m; 8 094 € / 2 x 1,5m
Dyrholm Audio Vision NCF Speaker: 16 462 € / 2 x 2 m; 18 625 € / 2 x 2,5 m; 20 787 € / 2 x 3 m
Dyrholm Audio Vision NCF Series Power: 7 406 € / 1,2 m; 7 881 € / 1,5 m; 8 356 € / 1,8 m

  1. Soundrebels.com
  2. >

XACT Immotus CL & CRX

Link do zapowiedzi: XACT Immotus CL & CRX

Opinia 1

Jak pokazuje praktyka w przypadku prowadzonego przez Marcina Ostapowicza projektu XACT nie ma miejsca na przypadkowość i to zarówno jeśli chodzi o rozbudowę firmowego portfolio, jak i przekazywanie na testy kolejnych wyrobów. Jest za to żelazna logika i konsekwentne dążenie do obranego celu. Dlatego też podobnie jak przy kompletowaniu systemu najpierw na nasz redakcyjny tapet trafił serwer/transport S1, następnie stanowiące jego uzupełnienie okablowanie Phantom USB & LAN, a teraz przyszła pora na finalne dostrajanie za pomocą audiofilskich „bibelotów”, czyli stopek antywibracyjnych Immotus CL & CRX , na test których serdecznie zapraszamy.

Jak już zdążyliśmy w ramach unboxingowej sesji unaocznić Immotus-y do odbiorcy końcowego docierają w eleganckich, acz skromnych, minimalistycznych, czarnych kartonowych pudełkach z piankowym wypełnieniem zabezpieczającym stopki przed trudami podróży. Fabryczny set obejmuje trzy stopki, choć znając życie i rynkowe realia nie powinno być problemu z zamówieniem 4szt. zestawu. I tu od razu uwaga natury użytkowej, bowiem choć oba modele zauważalnie różnią się od siebie tak aparycją, gabarytami, jak i ceną, to pod względem wynoszącej 60 mm średnicy i obciążalności wykazują pełną zgodność, czyli są w stanie przyjąć na swe barki obciążenie do 50kg na stopkę. I choć ładowność dowolnego tercetu w większości przypadków jest w zupełności wystarczająca, to chcąc mieć temat nie tylko, przynajmniej teoretycznie, definitywnie zamknięty i zarazem zapewniając jakże kluczową przy częstym przestawianiu posiadanych urządzeń (witamy w recenzenckim piekle) wysoce satysfakcjonującą ergonomię, zasadnym wydaje się „stałe”/permanentne zastąpienie firmowych stóp właśnie XACT-ami, w czym pomogą nagwintowane otwory M6 w ich górnych platformach nośnych. I właśnie stąd moja sugestia odnośnie oczekiwanej/wymaganej liczebności stopek, gdyż o ile w trakcie testów z 3 Immotus-ami, znaczy się sześcioma – po trzy z każdego typu, spokojnie mogłem egzystować, to przynajmniej na chwilę obecną wszystkie moje urządzenia, w tym kolumny posiadają po cztery punkty podparcia, więc jak to mawiał klasyk „wiecie, rozumiecie …”. Tym bardziej, że firmowe opakowania do przyjęcia kwadry takowych przewidziano zapewniając odpowiednią ilość wyprofilowań.
Wracając do meritum, „podstawowe”, co akurat w tym przypadku (rozmawiamy o kwocie 1 000 €) nie jest synonimem budżetowości, XACT Immotus CL wykonano z aluminium lotniczego i anodowano na satynową czerń. Za jedyny element dekoracyjny można uznać górną platformę nośną z firmowym logotypem i oznaczeniem modelu w postaci białych nadruków. Z kolei charakteryzujące się niemalże 50% większą wysokością (31 vs 21,5 mm) CRX-y mogą pochwalić się również anodowanym na czarno, lecz tym razem wykonanym ze stopu miedzi korpusem i utrzymaną właśnie w miedziano-złotej kolorystyce platformie górnej ze znaną z niższego modelu, tym razem wygrawerowaną ikonografiką. Obie wersje podklejono materiałem przypominającym w dotyku eko-skórę. Jak łatwo się domyślić wspomniana różnica wysokości wynika z nieco innego zaawansowania technologicznego każdego z modeli. W trzewiach CL-ek znajdziemy bowiem jednopoziomowe łożysko bazujące na trzech kulkach ceramicznych (czyli poniekąd rozwiązanie podobne do znanego z Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH, czy też całej rodziny Cera- Finite Elemente), natomiast w CRX-ach zaimplementowano łożysko podwójne na sześciu, wyższej klasy porcelanowych kulkach.

Przechodząc do części poświęconej może nie tyle brzmieniu tytułowych stopek, co ich wpływowi na brzmienie urządzeń na nich ustawianych warto wspomnieć o nieco odmiennej od najbardziej popularnej idei za nimi stojącej. O ile bowiem lwia część wytwórców tego typu akcesoriów deklaruje mniej bądź bardziej skuteczną izolację przenoszenia na odsprzęgane urządzenia pasożytniczych wibracji zewnętrznych, o tyle XACT-y umowny zwrot wektora swych działań mają skierowany w … przeciwnym kierunku. Krótko mówiąc odprowadzają/wytracają wibracje mechaniczne generowane przez wewnętrzne komponenty owych urządzeń. No i tu się pojawia pewien czysto pozorny (wyimaginowany?) problem, bowiem, przynajmniej teoretycznie źródła takowych drgań bez problemu można czy to zaobserwować, czy kierując się chociażby logiką/doświadczeniem, zidentyfikować we wszelakiej maści „mechanicznych” źródłach w stylu odtwarzaczy nośników fizycznych, gramofonach, czy bazujących na klasycznych – talerzowych dyskach serwerach/streamerach. OK., od biedy do tego grona możemy dorzucić wzmacniacze z wymuszoną cyrkulacją powierza (wyposażone w „komputerowe wiatraczki”). O kolumnach w tym momencie nawet nie wspominam, bo tu nie ma co wyjaśniać, gdyż de facto podstawą ich działania są drgania, wiec sprawa jest jasna i niepodlegająca dyskusji. A co z resztą wykorzystywanej w naszych systemach aparatury? Sztuka dla sztuki i perfidna próba wyciągnięcia kasy od naiwnych? Bynajmniej, bowiem warto byłoby uświadomić sobie, iż sporo za uszami w domenie generowania ww. drgań ma m.in. zasilanie, a przecież zgłębiając temat mamy jeszcze zagadnienia związane z drganiami (ze)styków, drganiami samowzbudnymi, czy też warto mieć świadomość, że np. zasada działania oscylatorów kwarcowych opiera się przecież na …rezonansie, a więc drganiach, kryształu kwarcu. Oczywiście to wszystko zjawiska zachodzące na poziomie niewidocznym gołym okiem, niemniej jednak fakt, że ich nie widzimy nie oznacza, że nie istnieją. Bo nie dość, że istnieją, to są zdefiniowane i … mierzalne. Dlatego też niejako dmuchając na zimne i z godnym High-Endu pietyzmem warto się o ich eliminację zatroszczyć.

I w tym momencie na scenę wkraczają one – XACT-y, (prawie) całe na czarno obiecując, zgodnie z solennymi zapewnieniami producenta poprawę rozdzielczości, głębi sceny, kontroli basu oraz stereofonii przekazu. Sporo. Jak się jednak miało okazać, nieco psując niespodziankę, jak obiecują, tak robią. I to zarówno pod „chodzącym” w wadze piórkowej transportem Lumin U2 Mini (z usuniętym firmowym zasilaniem i zastępującym go zewnętrznym – liniowym Faradem Super3), jak i zdecydowanie poważniejszym 26 kg odtwarzaczem CD/DAC-iem Vitus Audio SCD-025 Mk.II. Całe szczęście poczynione w trakcie odsłuchów obserwacje były na tyle powtarzalne, zbieżne i spójne, że na potrzeby niniejszej publikacji pozwolę je sobie traktować jako tożsame. Niemniej jednak różnice pomiędzy sygnaturą CL i CRX-ów były zauważalne i nieco uprzedzając finalne wioski, jak i rozwiewając wątpliwości potencjalnych odbiorców, adekwatne do oczekiwanych za nie przy kasie kwot.
I tak, choć niepozorne, XACT Immotus CL powodują wyraźne może nie tyle dociążenie, lecz solidniejsze zakotwiczenie się w basowym fundamencie dźwięku. Jest to o tyle ciekawe zjawisko, że choć cały czas operujemy tym samym zakresie częstotliwościowym – ani nie ubywa góry, ani nie bas nie schodzi niżej, a jedynie alokacji ulega rozłożenie akcentów. Jakby podkreśleniu, zabiegom upiększającym poddano niższą średnicę i wyższy bas a z kolei górne rejestry zyskały na eteryczności i wyrafinowaniu. Świetnie było to słychać na bazującym na naturalnym instrumentarium „Souvenir de Posen” Meccore String Quartet, gdzie użycie CL-ek można było porównać do przesiadki z hybrydowego krążka SACD na jego wypaloną na złotym CDR-ze wersję. Równie pozytywnie oceniłem obecność w moim systemie XACT-ów na prog-rockowym „Spooky Action at a Distance” Pattern-Seeking Animals (dostępny również w formie FLAC 24-bit/48kHz m.in. na bandcamp), gdzie obniżenie środka ciężkości pozwoliło zabrzmieć zakręconym jak baranie rogi kompozycjom głębiej, intensywniej i potężniej. Ponadto z warstwy wokalnej zniknął irytujący „telefoniczny” nalot, więc Ted Leonard wreszcie jakby założył mniej opięte jeansy i mógł zabrzmieć „niżej” z wyraźniejszą saturacją.

Z kolei CRX-y idą o krok, bądź nawet dwa, dalej tak pod względem rozdzielczości, jak i intensyfikacji wrażeń dynamicznych. Pojawia się lepsza motoryka i natychmiastowość transjentów, przez co dźwięk zyskuje na witalności, bezpośredniości i namacalności. Żeby jednak była jasność – nadal operujemy na tym samych „nastawach” jeśli chodzi o usytuowanie środka ciężkości prezentacji i sposobie kreowanie sceny – bez sztucznego przybliżania pierwszego planu, lecz niejako z szerszym spectrum skrajnych częstotliwości. I tu nie sposób nie wspomnieć o basie, gdyż szlachetniej urodzonym XACT-om udało się podnieść rozdzielczość bez wyostrzania krawędzi i bez siłowego podbijania kontrastu. Czyli zyskujemy lepszy wgląd w strukturę i fakturę przy jednoczesnym zachowaniu miłej naszym zmysłom, iście analogowej, plastyki. Jak to możliwe? Niestety nie mam pojęcia, ale z CRX-ami w torze „Parasomnia” Dream Theater brzmi jakby Mike Portnoy nie tylko rozbudował swój, i tak już monstrualny, zestaw perkusyjny, lecz podczas sesji nagraniowej serwowane mniej więcej co kwadrans espresso doppio popijał Red Bullami, bądź innymi energetykami. I wcale nie jest to efekt podkręcenia motoryki i zróżnicowania uzyskany na drodze osuszenia i utwardzenia, lecz trafienia w punkt idealnego zrównoważenia mięsistości i chrupkości. Dlatego też nie sposób CRX-ów określić mianem konturowych, czy też twardo brzmiących, lecz już traktując je jako punkt odniesienia bez chwili wątpliwości wspomnianym wcześniej Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH można z powodzeniem owej miękkości w portfolio dopisać.

Może i XACT-y Immotus nie należą do najbardziej przystępnych akcesoriów antywibracyjnych na rynku, nie są jednak też najdroższe, więc nie sposób pozycjonować ich li tylko poprzez pryzmat oczekiwanych za nie przy kasie kwot. Dlatego też ich przydatność i skuteczność sugeruję weryfikować przede wszystkim empirycznie – wypożyczyć na testy, popodkładać gdzie tylko się da, a jeśli gdzieś się sprawdzą czym prędzej zastąpić nimi firmowe stopki i zapomnieć o temacie. Jeśli zaś chodzi o to które z nich są lepsze, to decyzję pozostawię już samym zainteresowanym. Od siebie jedynie dodam, że w moim systemie, z moimi „zabawkami” bliższe (po raz kolejny) moim prywatnym, wynikającym po części z najczęściej goszczącego na playlistach repertuaru, preferencjom były CRX-y.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jeśli nie wszyscy, to przynajmniej większość z nas dobrze wie, że produkty linii XACT są naturalnym etapem rozwoju portfolio znanego od lat projektu biznesowego w formie programu do streamowania muzyki JPlay i komputerowych komponentów JCAT. O tym, że ów rozwój jest stosunkowo owocny, świadczą niedawno przeprowadzone przez nas sesje testowe z nowościami tego segmentu działalności Marcina Ostapowicza. Naturalnie mam na myśli znakomicie wypadający brzmieniowo serwer muzyczny XACT S1 oraz podobnie odbierane nie tylko przez nas, ale również zadowolonych użytkowników okablowanie cyfrowe XACT Phantom USB i LAN. A, że wspomniany mocodawca nie lubi pozostawiać niczego przypadkowi, dotychczasowe konstrukcje pracujące w domenie elektrycznej w dotarciu do sedna muzyki postanowił wesprzeć akcesoriami z działu fizyki w formie walki ze szkodliwymi dla pracy urządzeń audio wibracjami. Co mam na myśli? Otóż być może kogoś to zaskoczy, ale w ofercie marki XACT oprócz wspomnianego urządzenia streamującego i okablowania cyfrowego znajdują się także dwa modele stóp antywibracyjnych. Z pozoru proste konstrukcyjnie, jednak w swym działaniu bardzo skuteczne. A są nimi dostarczone przez dolnośląskiego producenta podstawki XACT Immotus CL oraz CRX, o wpływie których będziemy rozprawiać w poniższej opowieści.

Jak sugeruje seria zdjęć, w obydwu przypadkach w kwestii brył tytułowych stopek mamy do czynienia z motywem walca. Naturalnie finalny rozmiar każdego z nich oraz działanie na posadowioną na nich elektronikę są wynikiem skomplikowania technicznego. I tak, rozpoczynając opis od prostszej konstrukcji CL i odnosząc się do materiału wykorzystanego na obudowę rozmawiamy o gwarantującym odpowiednią trwałość i efektywną kontrolę wibracji lotniczym aluminium. Jeśli zaś chodzi o sposób wygaszania wibracji, w tym przypadku mamy do czynienia z jednowarstwowym systemem skutecznie rozpraszającego szkodliwe fale łożyskowania na bazie kulek ceramicznych. Jak widać i co zdążyłem zaanonsować, konstrukcja stosunkowo prosta, tym bardziej na tle za moment wyartykułowanych obserwacji dotyczących działania w moim odczuciu bardzo ciekawa.
Doszedłszy do bardziej skomplikowanej konstrukcji CRX, bardzo istotnymi informacjami są inny materiał obudowy i powielony sposób wygaszania mikro-trzęsień elementów nośnych dla zabawek audio. Pierwszy temat opiewa na wykorzystanie zapewniającego optymalną kontrolę procesu wygaszania wibracji wysokiej jakości stop miedzi. Natomiast w drugim jest mowa o bardziej rozbudowanym od poprzednich stopek, bo dwuwarstwowym, gwarantującym lepszą precyzję działania na elektronikę, dodatkowo udoskonalonych technologicznie kulek ceramicznych systemie łożyskującym. Takie działanie naturalnie ma swoje reperkusje rozmiarowe, które przy zachowaniu tej samej średnicy skutkują może nie podwojeniem, ale znacznym zwiększeniem wysokości stopek CRX w stosunku do CL. Tak prezentujące się produkty w obydwu przypadkach w drodze do końcowego klienta producent postanowił pakować po trzy sztuki w wyściełanych dopasowaną do ich kształtu piance, estetycznych kartonowych pudełkach.

Jaki był efekt zastosowania rzeczonych XACT-ów? Jak można się spodziewać, inna twardość materiału obudowy plus podwojenie separującego powierzchnie nośne łożyskowania konstrukcji dało całkowicie różne wyniki soniczne. Zanim jednak przejdę do konkretów zaznaczę, że trochę przypadkowo, ale miałem bardzo wdzięczne do testowych prób źródło – dCS Rossini. Wielu zadowolonych użytkowników wie, co potrafi, ale nie od dziś wiadomo również, że niektórzy uważają je za nazbyt dosadne w pokazywaniu ostrości rysunku źródeł pozornych, oraz zbyt oszczędne w domenie nasycenia przekazu. Co zatem wynikło z testowego mariażu z tym kompaktem? Na pierwszy ogień wziąłem bardziej skomplikowany model CRX. W efekcie muzyka nabrała fajnej masy, dzięki temu instrumenty zyskały na krągłości. Co bardzo ciekawe i dla mnie było pozytywnym zaskoczeniem, takie zachowanie testowo skonfigurowanego systemu wpłynęło na przekaz zaskakująco pozytywnie, bowiem pozwoliło poszczególnym bytom stać się bardziej soczystymi i przez to dźwięczniejszymi. Naturalnie to efekt zwiększenia dobrze kontrolowanej energii, która unikając efektu rozlania krawędzi pozwalała każdej nucie nabrać pewnego rodzaju krągłości, co wzmacniało jej namacalność i wyraźniejsze pozycjonowanie na wirtualnej scenie. Co więcej, ta ostatnia zdawała się być wyraźnie oczyszczona w sensie projekcji muzyki na zdecydowanie czarniejszym tle. Gdybym miał określić uzyskany efekt w jednym zdaniu, powiedziałbym, że każdy słuchany materiał jakby tętnił większym życiem. A dlatego, bo potrafił dobrze oddać dolny zakres, pokazać większe body w tak newralgicznym dla naszego słuchu środku pasma i dzięki oczyszczeniu tła nie gasił błysku wysokich rejestrów. Oczywiście to nie oznacza, że wcześniej źródło grało anorektycznie – sam z pewnych powodów do niedawna wyższego modelu z tej stajni używałem, tylko chciałem pokazać, jak ciekawym w sensie podania muzyki efektem zakończyła się aplikacja testowanych stopek pod urządzeniem bardzo wymagającym od strony konfiguracyjnej. Było więcej mięsa, jednakże dzięki zastosowaniu odpowiedniego materiału i sposobu łożyskowania nadal ze skutkiem pozytywnym w odniesieniu do czytelności przekazu dla lądującej w napędzie muzyki.
W drugim testowym kroku na tapecie wylądowały pozornie mniej zaawansowane, ale równie dobrze wypadające CL-ki. W jakim kierunku podążały zmiany? Oczywiście z racji zastosowania nieco innych półproduktów i uproszczenia konstrukcji nie było szans na działanie bliźniacze, ale zapewniam, efekt soniczny ich aplikacji szedł tym samym tropem co droższych sióstr. Jakim konkretnie? Oczekiwanie – przypominam o zastosowaniu na obudowę miękkiego aluminium zamiast sztywniejszego stopu miedzi i zmniejszeniu ilości warstw łożysk separujących górną i dolną powierzchnię nośną – muzyka jakby zmiękła. Ale o dziwo, nie było to bolesne uśrednienie jej drapieżności, tylko jakby za pomocą zmniejszenia ostrości rysunku poszczególnych dźwięków nadanie jej estetyki większej krągłości i plastyki. I gdy wydawałoby się, że odbiór tych samych płyt wypadnie gorzej od poprzedniego starcia, po dogłębnym osłuchaniu się mam mieszane odczucia. Owszem, wizualizacja świata muzyki nie oferowała już tak wyraźniej kreski, ale za to podniesienie poziomu nasycenia i krągłości pokazała ją z jeszcze przyjemniej odbieranej przeze mnie strony. To było na tyle udanie działanie, że gdybym miał któryś z modeli stopek zostawić dla siebie, miałbym niezły orzech do zgryzienia. Dostałem jakby mniejszej ostrości, ale nadal dźwięczny, za to jeszcze płynniejszy obraz, co pokazało, że testowana oferta stopek antywibracyjnych XACT jest nie tylko bardzo przemyślana od strony technicznej, ale także dającej wybór potencjalnemu zainteresowanemu strony.

Komu poleciłbym nasze bohaterki? Jak wynika z opisu, z pewnością w zależności od potrzeb systemu w celu uzyskania większego lub mniejszego konturu źródeł pozornych dobierając odpowiedni model każdemu, kto stawia swoje zabawki na niestabilnym podłożu. Ale nie tylko, gdyż wiedząc, że czasem najbardziej solidne stoliki audio mają swoje problemy, do prób zachęcam dosłownie wszystkich. Zapewniam, nawet będąc w stu procentach pewnymi swojej wiedzy na temat odporności na drgania posiadanych mebli po zastosowaniu jednego z dwóch modeli XACT możecie się pozytywnie zaskoczyć uzyskanymi wynikami brzmieniowymi. Jak okazało się w powyższym opisie, dla mnie obydwie opcje miały swoje pozytywy. Dlatego jeśli już podejmiecie stosowne kroki testowe, spróbujcie każdej z dwóch opcji, bowiem ostateczny wybór po dłuższym mitingu muzycznym nie jest taki oczywisty. Każdy model XACT-ów daje ewidentną korektę wcześniejszego wzorca dźwięku, ale z innymi kocowymi akcentami kreowania wirtualnego świata muzyki i ewentualny wybór zależeć będzie od tego, co Wam w duszy gra.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: JCAT
Producent: XACT
Ceny
XACT Immotus CL: 1 000 € / 3 szt.
XACT Immotus CRX: 1 800 € / 3 szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >

WK Audio TheRay Power English ver.

Link do zapowiedzi (en): WK Audio TheRay Power

Opinion 1

As the faithful and attentive readers surely remember, WK Audio from Plichtów inaugurated its joyful work with a power cord – the model TheAir, but also practically opened every subsequent series with the power cable belonging to it. It is enough to mention the flagship TheRed, or the budget TheOne – as part of a controlled leak, I can reveal that at any moment interconnects will see the light of day / hit store shelves, and actually, we already had the opportunity to have a casual listen. The exception confirming the above rule turned out to be the TheRay line, whose forerunner were the … loudspeaker cables, which I sent back to the manufacturer after testing, but after about two weeks of an annoyingly painful separation, I decided that without them it is not so much possible to live as to listen, and I politely asked for their return to be permanently plugged into the editorial system. However, coming back to the merits, i.e. the TheRay family, we had to wait until the last edition of the Audio Video Show, during which Witold Kamiński – the founder, constructor and owner of the brand – decided to show off power model. So since you are now reading these words, it is a sign that this cable has finally reached us, and thus we can share the observations we have made during its listening sessions.

In accordance with the family unification, TheRay Power was also dressed in a blue sheath and armed with aluminum sleeves acting as diameter reducers with an engraving informing about their origin – the manufacturer’s logo and lineage. Due to the fact that we are dealing with a series lower than the top TheRed, we somehow have to swallow the lack of jewelry confection, i.e. the 50s NCF from Furutech, and accept that this time WK Audio decided to use a slightly more budget shelf from the portfolio of the above-mentioned Japanese manufacturer, i.e. the FI-E38R landed on the side of the „wall” and the NCF R on the side of the receiver. And here I would like to make a small digression, because while the 15 may not impress with its appearance, nor catch the eye with the truly jewelry-like finish of the massive body, but its low profile is a kind of salvation for all owners of all kinds of slimline stingrays in the style of the Devialets (e.g. the Astra Opéra de Paris presented at AVS 2024), or Linns (Klimax), older incarnations of the Lumins, etc., where a normal plug – with a round, full-sized body – cannot be applied and when their owners do not necessarily feel the need for additional drainage of the pockets with the CF-C15 NCF(R). Speaking of savings, it is pleasing that the „optimization of cost” bypassed the packaging and the tested cable reaches the end user in an elegant plywood box richly lined with a sponge (vide unboxing).
As for the anatomy hidden from prying eyes, TheRay Power, like its siblings, is entirely handmade from very high purity copper with an original braid. The working wires have a cross-section of 6 mm² and each of them has a different construction. The aluminum sleeves visible in the photos above do not only play a decorative and informative role, but are also „tuned” anti-vibration components.

When I started listening to our guest, I was well aware that even a subconscious expectation of what TheRed presented to be found here, would only be to its detriment and indirectly also work to my disadvantage. But so what, if, contrary to common sense and at the same time according to the logic of the Minions („if you can’t do something, but you really want it, you can”), such wishful thinking appeared in the back of my head. And… please believe me, by handing it over to Jacek for further reviewing torment, I was far from feeling either disappointment or dissatisfaction. And all this is due to the surprising energy and vitality of the Plichtów cable, which, unable to compete with the nobler brethren, on one hand gave up trying to catch up with it, and on the other, compensated for a certain limitation (compared to TheRed) of the scale and volume of the generated sound with very attractive openness and freedom.
The bass was characterized by great differentiation, and although on Eminem’s „The Death of Slim Shady (Coup De Grâce)” it did not venture as low as the AudioSolutions Figaro L2 residing in my house can go, but it kept the insane tempos without stuttering or grimacing and maintained full differentiation on „The Reclamation of I” by Imminence, an album, which cannot be counted among the easiest to play. Fortunately, the ability to render frantic gallops is not its only advantage, because on the much more civilized „Brushed” by the markusphilippe plus bischi trio showed that operating with timbre, length of decay and differentiating the sound of strings from the body, or skilfully combining the crunchiness of the snare drum with the fleshiness of the double bass is not a problem for it. Some listeners will certainly also like the slight favoritism of the threshold of the upper bass and lower midrange, thanks to which the presentation proposed by TheRay Power appears to be more energetic and palpable, direct and at the same time devoid of subcutaneous nervousness or hyperactivity.
This way we reach the midrange, which very successfully combines pleasant saturation with resolution and communicativeness, so both the saxophone shining on the above-mentioned album, as well as the warm, silky vocals on „Shadow” by Lizz Wright were at your fingertips – truly made from flesh and blood. TheRay does not sharpen or contour anything, and at the same time it draws the virtual sources clearly and precisely, so we do not have the impression of excessive viscosity or even overheating of the sound, despite the fact that the treble is both surprisingly smooth and rich in all, even usually simplified or omitted, micro-information. We get a full pool of the so-called plankton and aura surrounding the musicians, the smallest murmurs and reverbs building a holographic space and a surprisingly large amount of „air” – both „on top” as well as at the back of the stage. Just reach for „In My Solitude: Live at Grace Cathedral” by Branford Marsalis and you will hear, or even feel it on your own skin the enormity of the cubature in which the project was recorded.

As you have surely guessed, WK Audio TheRay Power is not the best power cable in general, or even within the portfolio of the Plichtów manufacture. This is an indisputable and non-refutable fact. And that is very good, because this is not its role and its designer did not have such ambitions. The idea was to create a model that would require less resources to make, residing a notch lower than the flagship TheRed, while reducing the price and maintaining as many features of the older sibling as possible. Mission impossible? Well, I dare say that Witek succeeded in this art and TheRay Power does not bring shame to the family. In fact, it seems to be a great addition to the successively growing catalog and at the same time quite an obvious, if not a partner, then a very tasty appetizer before tasting the advantages of the top model. And in all seriousness and without too poetic metaphors – I consider the duo TheRay applied in the source and TheRed in the amplification to be worth recommending, both in terms of sound and economy, and thus I strongly encourage you to verify such a configuration by ear. Of course, nothing stands in the way of starting your adventure with WK Audio with TheRay Power’s solo performances, or purchasing the whole blue set (well almost whole – there is still no interconnect) and instead of unsuccessfully chasing the longed-for bunny, finally focus on the music.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD/DAC: Vitus SCD-025mkII + 2 x Quantum Science Audio (QSA) Blue Fuse
– Network player: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Turntable: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Integrated amplifier: Vitus Audio RI-101 MkII + Quantum Science Audio (QSA) Violet fuse
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30 + Brass Spike Receptacle Acoustic Revive SPU-8 + Base Audio Quartz platforms; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Speaker cables: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Esprit Audio Alpha
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Switch: Quantum Science Audio (QSA) Red + Silent Angel S28 + Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Ethernet cables: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Table: Solid Tech Radius Duo 3
– Acoustic panels: Vicoustic Flat Panels VMT

Opinion 2

About 4 months ago, we had the pleasure to meet the TheRay line from the Plichtów brand WK Audio. At that time, it was an interesting speaker cable, which turn out to defend itself without problems, despite being much more modestly priced than the great-sounding flagship TheRed. From what I remember from that test, it sounded without chasing performance, but also not losing the necessary spark and the right dose of energy, thanks to which the music was always full of life. At a relatively customer-friendly price, the effect was so good that after the test we did not fail to ask the manufacturer if he had any plans for other cables from this line. To our satisfaction, the answer was quick and affirmative. And when it seemed that, as it happens in life, it will take a long time to get all the things polished, right after the new year we got a call that the construction activities have come to an end. In this way, thanks to the dynamic operation of WK Audio stationed in Plichtów, today we will take a look at the TheRay Power power cable.

What of is the tested cable made of and how? Due to the frequent attempts to steal know-how by masters of counterfeiting everything, there is not much information available on the Internet. Therefore, based on the information contained on the manufacturer’s website, we only know that the conductors are made of high-quality oxygen-free copper. These were formed into the company’s proprietary weave, tested for many months, and in order to minimize external interference, they were finally dressed in high-quality insulating and vibration-dampening materials. When it comes to the termination of our hero, bearing in mind that those are meant for a wide range of users/customers, relatively inexpensive, but with an excellent price/performance ratio, Japanese Furutech plugs – FI-C15 NCF R and FI-E38 R were used. Finally dressed in a blue sheath, the nicely looking cable is packed in a plywood box padded with a profiled sponge and is provided with a certificate of originality.

So how did the tested TheRay fare? Well, actually it performed very good, because by complementing the portfolio of this product line, it followed the path of the loudspeaker cable. This, in turn, means a good use of brilliance, energy and the edge of sound necessary to build an interesting musical performance, by which I mean an unobtrusive one, but clearly outlining entities on the virtual stage. Without dangerous competitiveness, to avoid the razor blade effect, but without any problems reproducing even the most outrageous performances on the double bass, which is everything for me. Yes, yes, this instrument, despite its apparent simplicity, playing with a juicy sound in fast passages is very difficult to reproduce. On one hand, it might be too contoured and will be poor in artifacts created by the body, and on the other hand, with too softly defined edges, it will start to play only with the body. One thing is bad, and the other is bad too. That is why it is so important to have the right consensus between the sharpness of drawing and filling a given sound with a juicy impulse. This balance was properly determined during this test. The first material proving this thesis is the concert of Keith Jarrett (piano), drummer Jack DeJohnette and crazy bassist Gary Peacock „Inside Out”. The vast majority of the tracks are ballads, but as is usually the case in improvised jazz, it is a standard that from time to time each musician has his own five minutes. I will say this – the whole album is great. In fact, each of the musicians is a master of their instrument. But probably contrary to most of you, for me the most spectacular is the work of the “oversized violin”. And in fact, the reception of this album always determines the level of my acceptance of Gary’s playing. And since TheRay, which was the focal point of this meeting, dealt with this topic very well, from the very beginning I have been writing about it as a worthy complement to the offer of a loudspeaker cable that also sounds great, in exactly the same aesthetics. But of course, man does not live by the clear drawing of virtual sources alone, and apart from the previously described dealing with the double bass obstacle course, I have been paying attention to the general specificity of the presentation of this album all the time. Naturally, it is about the way this live event is presented. In this case, I mean a good visualization of the size of the environment, with the audience rewarding the artists with thunderous applause, as well as appropriate suspension and vibrating of individual sounds in this vastness. In the first case, it was about the gradation of the planes of the ubiquitous applause, while in the second case, it was about avoiding the disappearance of delicate-sounding notes too quickly, which is often the aftermath of the frantic pursuit of the contour of the sound and the inadequately fast attack of the next phrase. In this aspect, the Plichtów cable also came out victorious. It sounded freely, with good timing and breath, which throughout the test, thanks to the skillfully implemented nuances of the sound, articulated from the very beginning, was a guarantee of a nice communion with all kinds of music. Not only jazz, but also the more aggressive ones. Can it be done better? Yes, and you do not even have to look far, because a better product can be found in the WK Audio portfolio in the form of the TheRed series. But first of all – it comes at a higher purchase cost. And secondly – before you start listening from the top, I recommend trying out our tested hero. It is cheaper, and at the same time full of vitality and energy, which will surely fully satisfy many of you.

How will I finally encourage you to try out the tested cable? Do not worry, I will not be too repentant, because the cable will defend itself perfectly. I will just tell you not to pay too much attention to the plugs used. I know from many friends that the evaluation of the components used in the production is one of the first criteria for determining a potential list for many audio enthusiasts. In the test model, they are not from the highest Furutech series and I was surprised by such a choice at first. However, I can assure you, they do not degrade the sound in the slightest, and in return allow to offer you a reasonable price, which is rare nowadays for many manufacturers. And a small correction of the phrase „they do not degrade”. It is about the fact that the potential of the conductors used and their internal design is used to the maximum with a reasonable valuation of the offer. For the manufacturer and, as the test shows, for me these are easily sufficient. This in turn shows that WK Audio The Ray, offers interesting sound even with inexpensive plugs. What sound? You have to check it yourself. For me, it is worth every penny asked.

Jacek Pazio

System used in this test:
– Digital transport: Lumin U2 Mini + switch Quantum Science Audio (QSA) Red
– CD player/DAC: Gryphon Ethos
– Preamplifier: Gryphon Audio Pandora
– Power amplifier: Gryphon Audio Apex Stereo
– Loudspeakers: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– Speaker cables: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
IC XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1
Digital IC: Furutech Project V1 D XLR
Ethernet cable: NxLT LAN FLAME
USB cable: ZenSati Silenzio
Power cables: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
– Table: BASE AUDIO 2
Accessories: Quantum Science Audio Red fuse; Synergistic Research Orange fuse; Harmonix TU 505EX MK II; Stillpoints ULTRA MINI; antivibration platform by SOLID TECH; Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END, Furutech NCF Power Vault-E
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
– Drive: Clearaudio Concept
– Cartridge: Dynavector DV20X2H
– Phonostage: Sensor 2 mk II
– Eccentricity Detection Stabilizer: DS Audio ES-001
– Tape recorder: Studer A80

Polish distributor: Audiopunkt
Manufacturer: WK Audio
Price (Europe & USA only): 3 000 € / 1,5m

  1. Soundrebels.com
  2. >

Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR

Opinia 1

Choć dla osób postronnych High End może jawić się jako odmienny stan świadomości, byt równoległy a w ekstremalnych przypadkach istny dom wariatów / ucieleśnienie chorych wizji szaleńca, to jednostki, do których grona z racji pielęgnowanego hobby od pewnego czasu się zaliczamy, ww. zjawisko zgłębiające doskonale wiedzą, że to tylko pozory. I choć są to pozory tożsame z pozostałymi obszarami tzw. dóbr luksusowych, to podobnie jak w segmencie motoryzacyjnym, pod ociekającą złotem, carbonem, naturalną skórą i tropikalnymi gatunkami drewna pokrytymi niewyobrażalną ilością warstw lakieru skorupą zaskakująco często kryją się szalenie zaawansowane technologie godne laboratoriów NASA, opracowywane i doskonalone przez lata rozwiązania i patenty o których nawet nie śniło się filozofom. Jak jednak wspomniałem poruszamy się wśród dóbr luksusowych, gdzie widniejące na „metkach” ceny, choć coraz bardziej odklejone od otaczającej nas szarej rzeczywistości nadal szokują, to pomijając ich czysto pozycjonującą rolę tak naprawdę dla potencjalnych nabywców mają znaczenie jeśli nie pomijalne, to co najwyżej drugo / trzecio rzędne. Jeśli bowiem po aplikacji danego urządzenia / akcesorium w systemie jego wpływ oceniany jest pozytywnie, to każdy zainteresowany decyzję o zakupie, bądź zwrocie podejmuje indywidualnie i rozpatruje ją jedynie w kategorii swoistej zachcianki. I właśnie w ramach podążania owym, czysto hedonistycznym nurtem tym razem, dzięki uprzejmości łódzkiego Audiofastu mieliśmy okazję wziąć na redakcyjny tapet kolejny przewód sygnowany przez markę właśnie z najbardziej ekstremalną odmianą utożsamianą. Panie i panowie, oto Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR.

Choć zwykło się uważać, że High End nie lubi pośpiechu, to obserwując dynamikę fluktuacji amerykańskiego portfolio można dojść do wniosku, że choć daleko jej do niedawnej (przedcovidowej) sezonowości segmentu wielokanałowych amplitunerów, ale śmiało można mówić o zamiłowaniu Sergueia Timacheva – założyciela, właściciela i głównego konstruktora Stealth Audio do krótkich, limitowanych serii. Jak jednak łatwo się domyślić i co zarazem jest zdecydowanie bliższe prawdzie, na skutek wielce pożądanej w „naszej branży” swoistej nerwicy natręctw Serguei Timachev po prostu nie potrafi spokojnie usiedzieć w miejscu i jeśli tylko uzna, że coś w danej materii jest jeszcze do poprawienia, to po prostu to robi i na drodze takich udoskonaleń wypuszcza spod swych rąk kolejne inkarnacje okablowania. Jak jednak widać na powyższej galerii zamiast li tylko zmieniać naklejki/oznaczenia Stealth stara się możliwie wyraźnie różnicować poszczególne wypusty, więc o ile 16-ki łapały za oko śnieżną bielą zewnętrznego oplotu kontrastującą z czernią karbonowych pierścieni, to nasze tytułowe gościnie nader udanie łączą opalizującą czerń ochronnego peszla z dystyngowaną burgundową czerwienią, oraz błękitem owych splitterów. Za wspólny mianownik można za to uznać świetne neoprenowo-podobne zapinane na suwak pokrowce (vide unboxing), w jakich przewody docierają co odbiorców końcowych.
Jak już w ramach recenzji v.16 wspominaliśmy również i 17-kę charakteryzuje kierunkowość wyznaczona, przynajmniej w wersji XLR, nie tylko przez konfekcję opatentowanymi wtykami, lecz również / przede wszystkim przez autorską zmienną geometrię (vari-cross) dbającą m.in. o dopasowanie/optymalizację impedancji pomiędzy źródłem i odbiornikiem sygnału, co jest widoczne pod postacią zauważalnie różnych średnic przewodów na ich końcach – te od strony źródła mają większą a od strony odbiornika mniejszą średnicę. Wiązki przewodzące wykonano z ultracienkich drucików z idealnie amorficznego stopu o grubości 0,001″ (0.0254 mm) poddanych obróbce C-37. Każda ze zdublowanych w porównaniu z v.16 żył jest izolowana lakierem i ułożona jest zgodnie z geometrią „STEALTH Distributed LITZ” będącą z racji wielowarstwowości przewodów zaawansowaną wariacja nt. uzwojenia bifilarnego. Wzorem swoich poprzedników również i w 17-kach w roli dielektryka sięgnięto po elastyczne hermetycznie zamknięte para-próżniowe (występuje w nich tzw. szorstka próżnia) rurki wypełnione helem oraz porowaty teflon. Przewody wykonywane są ręcznie, przy czym istnieje możliwość zamówienia wersji uzbrojonej w czarno/czerwone, bądź całkowicie czarne dodatki.

Niby dotychczasowe spotkania ze Stealthami powinny przyzwyczaić nas do tego, że amerykańskie przewody stanowią niejako zaprzeczenie stereotypowych wyobrażeń o High-Endzie a zarazem potwierdzenie głoszonych przez kablosceptyków dogmatów o „niesłyszalności” okablowania, jednak każdy kolejny test sygnowanych przez Sergueia Timacheva „drutów” wydaje się nosić znamiona swoistego detoxu. Zamiast bowiem u osób usilnie poszukujących taniej sensacji i krótkotrwałej podniety wywoływać tzw. „efekt Wow!” może skończyć się co najwyżej wzruszeniem ramion, czy wręcz sporym rozczarowaniem. Nie działa bowiem na nasze zmysły niczym, pomijając znane ludzkości środki psychoaktywne, zakroplona u wrót lunaparku atropina, lecz raczej pełni rolę udrażniająco – oczyszczającą. Ze skutecznością Nevada Daiquiri usuwa zalegające w arteriach złogi i z laserową precyzją zdejmuje kataraktę z naszych oczu. Co ciekawe widzimy, znaczy się słyszymy więcej a zarazem całość prezentacji przybiera nie tyle ciemniejsze barwy, co staje się zauważalnie mniej krzykliwa i pstrokata. I to jest właśnie znak firmowy Stealthów – unaocznianie / unausznianie fenomenalnej rozdzielczości nie poprzez przejaskrawianie detaliczności i wyostrzanie konturów a osiągnięcie takiej czystości prezentacji, by wszelakiej maści jej składowe osadzić w absolutnej, niezmąconej i bezkresnej czerni. To właśnie z niej wyłaniają się poszczególne źródła pozorne a z owych źródeł komponowane są kolejne plany. I tu kolejna uwaga. Otóż wzorem swojego rodzeństwa Śakra v.17 kreuje scenę nie przed a za linią kolumn, więc próżno szukać tu podawania dźwięków „na twarz”, czy też pakowania się zmysłowo szepczących do ucha szansonistek na kolana słuchaczy. Czy takie dystansowanie się aparatu wykonawczego od odbiorców jest właściwe, czy też pożądane? Cóż, o gustach się nie dyskutuje, jednak trzymając się faktów, poza przybytkami, gdzie z menu można wybrać tzw. „lap dance” właśnie taki układ ról jest obowiązujący. I tyle w temacie. Dlatego też nawet sięgając po bardzo „blisko” nagrany „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni choć doświadczymy niezwykle intymnego, iście buduarowego, entourage’u, to sama wokalistka będzie od nas co najwyżej na umowne wyciągnięcie ręki – ona na scenie maleńkiego klubu a my w wygodnym fotelu przy jednym z pierwszych stolików. Jednak, żeby była jasność – operujemy na niesłychanie wysokim, stricte stratosferycznym pułapie intensywności i realizmu, więc poczucie obecności wokalistki, czy też zdolność śledzenia jej gry nie podlegają najmniejszej dyskusji a jedynie chodzi o to, że amerykańskie łączówki nie mają w swojej sygnaturze za grosz, pardon my French, pornograficznej maniery atakowania odbiorcy wyolbrzymionymi detalami. Można je zatem porównać do domowej, opartej na naturalnych składnikach, w tym przyprawach, kuchni, która na tle tej „śmieciowej” – aż trzeszczącej od wszelakiej maści polepszaczy i intensyfikatorów w smaku może początkowo wydawać się właśnie w domenie intensywności doznań podniebienia dość zachowawcza, lecz tak naprawdę to właśnie ona dopiero daje możliwość budowania własnej wrażliwości i delektowania się każdym kęsem.
A skoro o konsumpcji mowa, to na mojej playliście nie mogło zabraknąć „For The Demented” Annihilatora z zakładam, że wręcz idealnie wpasowującym się w gusta samego Hannibala Lectera jakże epickim utworem „Pieces Of You”. Tu już nie ma mowy o jakimkolwiek zawoalowaniu i delikatności. Są za to obłąkańcze perkusyjne galopady, ogniste, acz niepozbawione matematycznej precyzji, riffy i wściekle wyrykiwane wokale, którym nie sposób odmówić ekspresji, więc wszyscy który po lekturze moich wcześniejszych obserwacji poczynionych na zdecydowanie bardziej stonowanym tak dynamicznie, jak i emocjonalnie materiale zachodzili w głowę, czy przypadkiem 17-ka nie działa na system jak metaforyczny Pavulon mogą już przestać niepotrzebnie martwić się na zapas, gdyż nijakiego spowolnienia i złagodzenia nie muszą się obawiać. Jedyne, czego może początkowo brakować słuchaczom przyzwyczajonym do nieco bardziej siermiężnej prezentacji, to zazwyczaj reprezentowanej przez niższych lotów okablowanie granulacji nadającej całości garażowej chropowatości niezależnie od tego, czy takowa fizycznie na materiale źródłowym się znalazła, czy też nie. A Stealthy ani nic od siebie nie dodają, ale też i niczego dla siebie nie zachowują, więc jeśli ktoś owej garażowości nie zawarł, to same z siebie jej nie wyczarują. Mamy zatem nader oczywiste wykluczenie jakichkolwiek przejawów uśredniania a tym samym pewność, że różnicowanie jakości materiału źródłowego będzie na najwyższym poziomie, lecz i bez, przynajmniej z mojego, czysto subiektywnego, punktu widzenia, bezsensownego piętnowania każdego potknięcia i niedoskonałości, które choć doskonale słyszalne nie są powodem bezpardonowego „roasta”.

Tytułowe łączówki Stealth Audio Śakra v.17 Limited Edition XLR to propozycja dla wytrawnych, high-endowych smakoszy, którzy wzbiwszy się na wyżyny możliwej do osiągnięcia w domowych warunkach jakości dźwięku nie czują potrzeby czegokolwiek w sygnaturze własnych systemów zmieniać a jedynie nadać im ostatecznego sznytu. Dlatego też jeśli przynajmniej teoretycznie niczego w obecnie uzyskanym dźwięku Państwu nie brakuje, lecz gdzieś tam podskórnie czujecie, że jeszcze powinno dać się z posiadanych komponentów wycisnąć kropelkę drzemiącego w nich potencjału, to sięgnięcie po 17-kę może okazać się porównywalne do trawienia na strzelnicy w 10-kę, bądź kumulacji w popularnej grze liczbowej. Niby jej pojawienie się w systemie niczego zmienić nie powinno, lecz jak dowodzi praktyka zmienia praktycznie wszystko – z samym postrzeganiem High-Endu, oraz zrozumieniem o co w nim tak naprawdę chodzi, włącznie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Myślę, że nazwa marki jasno sugeruje kolejne starcie ze znanym z naszych łamów amerykańskim specjalistą od okablowania audio. Od strony sonicznej bardzo efektywnie rozwijającym swoje portfolio, czego dowodem jest spora liczba zamieszczonych na SoundRebels testów. Jak bazując na portalowej wyszukiwarce można się zorientować, dotychczas mieliśmy u siebie kable sieciowe, sygnałowe i kolumnowe z różnych serii i różnych okresów produkcyjnych ze standardowych linii produktowych. Przynajmniej tak było do dziś. Co mam na myśli? Otóż tym razem dostaliśmy do zaopiniowania coś ekstra – w limitowanej wersji. A konkretnie? O tym głosi tytuł tego spotkania. Chodzi oczywiście o całkowitą nowość w postaci dostarczonego przez łódzki Audiofast analogowego kabla sygnałowego Stealth Audio Śakra V17 Limited Edition w wersji XLR. Zaintrygowani? Spokojnie, to pytanie retoryczne, gdyż mniemam, iż podobnie do mnie Was także interesuje, co nasz bohater potrafi. A co potrafi postaram się wyłożyć w dalszej części tekstu.

Jak i z czego wykonany jest tytułowy, przypominam, że limitowany kabel sygnałowy? Jak informuje strona producenta, nie jest to zwykły drut otulony ekranem i izolacją, tylko konstrukcja będąca finałem wielu mających się uzupełniać, skomplikowanych technologicznie działań. Mianowicie chodzi o to, że na podobnym poziomie ważności jest wybór materiału na przewodnik, jego splot, ekranowanie, izolacja antywstrząsowa oraz spełniająca bardzo reżimowe założenia producenta finalna terminacja. To naturalnie za każdym razem jest wybór bazujący na latach doświadczeń marki. Doświadczeń, które po pierwsze – skierowały mocodawców do wyboru na przewodnik amorficzny materiał przewodzący Vari-Cross – chodzi o minimalizację ziarnistości, dzięki temu maksymalną jednorodność, ale przy okazji uniknięcie efektu struktury monokrystaliczności. Po drugie – zastosowanie w przewodniku pakietu ekstremalnie cienkich drucików (0.001 mm) w autorskiej, nierezonansowej, rozproszonej krzyżowo geometrii Litz Stealth. Po trzecie – wykonania osobnej izolacji każdej z żył. Po czwarte – zastosowania bezindukcyjnego uzwojenia bifilarnego. Po piąte – uzyskania odpowiedniej kontroli rezonansowej obudowy kabla poprzez odpowiednią optymalizację jego gęstości i dzięki temu efektywaności tłumienia. Po szóste – wykorzystania wysoko zaawansowanych technicznie, niestandardowych wtyków Stealth. I po siódme – zastosowania nietypowej technologii zakańczania na bazie czegoś w rodzaju spawania na zimno. Jak widać, to szaleństwo technologiczne w najczystszej postaci, co zazwyczaj jest cechą czegoś limitowanego. Jak przekłada się na brzmienie? Zanim przejdę do konkretów dodam, iż zwyczajowym finałem przed dostarczeniem produktu do klienta jest pakowanie kabla w ciekawe wzorniczo, bo koliste czarne etui z certyfikatem oryginalności w środku.

Dotarłszy do akapitu o brzmieniu rzeczonej sygnałówki w pierwszym odruchu nie mogę nie wspomnieć, że wymieniony przed momentem szereg konstrukcyjnych działań producenta na rzecz czystości prezentowanej muzyki przez limitowaną Śakrę znalazł swoje odzwierciedlenie w jej odbiorze. Wpięcie V17-ki w tor spowodowało natychmiastowe, bardzo pozytywne oczyszczenie dźwięku. Była to minimalizacja nalotu zbędnych sybilantów i czasem nadpobudliwości środka pasma na rzecz zaproponowania wszechobecnego, jednak w każdym wymiarze pełnego informacji spokoju wirtualnego świata. Od pełnego energii, ale przy okazji dobrze kontrolowanego dolnego pasma, przez gęstą i plastyczną, jednakże niegubiącą najdelikatniejszych informacji średnicę, po w pierwszym odbiorze jakby spokojniejsze, niż mam na co dzień, ale konsekwentnie dźwięczne i długo wiszące w eterze wysokie tony projekcja muzyki odbywała się w duchu pokazania z jej najlepszej, czyli pełnej emocji strony. Strony nastawionej na na tyle umiejętne dozowanie esencjonalności przekazu, aby uzyskać nieprzeciętną namacalność, a przy tym nie zabić w nim pierwiastka radości. Zapewniam, wbrew pozorom nie jest to łatwe, z czym nie raz jako co prawda w pierwszym odruchu fajnie plastycznym, ale jednak na dłuższą metę nudnym mitingiem muzycznym się spotkałem. W przypadku amerykańskiego kabla temat został świetnie wyważony. Z jednej strony pławiłem się w pięknych i żywych barwach, zaś z drugiej otrzymywałem pełną paletę najdrobniejszych niuansów brzmieniowych słuchanego materiału. To oczywiście miało również inne pozytywne konsekwencje w postaci znakomitej czytelności z rozmachem budowanej wirtualnej sceny. Dzięki wymienionym, z rozwagą aplikowanym w grę zestawu aspektom, mimo nieco większego poziomu wagi i nasycenia dźwięku w odniesieniu do redakcyjnego okablowania, nadal bez problemu czarowały mnie wszelkie bez wyjątku gatunki muzyczne od najnowszej odsłony rockowej formacji Metallica w produkcji zatytułowanej „72 Seasons” , po intymne popisy sprzed lat tak zwanego dream teamu Leszek Możdżer, Lars Danielsson, Zohar Fresco na płycie „The Time”. W podobnych do testowanego kabla przypadkach zazwyczaj jest wyraźne coś za coś, jednak tym razem jeśli nawet tak było, było marginalne, co postaram się udowodnić przywołanymi propozycjami płytowymi.
W teorii w pierwszym przypadku opisywany spokój prezentacji wespół z podkręceniem jej esencjonalności powinien lekko utemperować zapisaną w kodzie DNA tych mużyków drapieżność, tymczasem nic takiego nie miało miejsca. Z sobie tylko znanych powodów tak instrumentarium, jak i wokaliza co prawda brzmiały soczyściej i z większym pakietem body, ale ów status nie wpłynął na agresję i nieobliczalność ich działań. Aby to dokładnie zrozumieć, trzeba zaznaczyć, że ta płyta według wielu wielbicieli tej formacji nie jest stricte rockowa, tylko dzięki szybkości grania scenicznej zbieraniny ze szczególnym udziałem bębniarza nosi znamiona szaleńczego Thrash metalu. To też niby rock, ale z innym potencjałem szaleństwa w domenie szybkości, którego opiniowany kabel mimo promowania pełnego brzmienia nie tylko nie zabił, ale w wielu aspektach typu waga i plastyka poszczególnych bytów scenicznych wręcz podkręcił. Opisana sesja odsłuchowa dała mi takiego kopa, że z rozpędu z podobnym feedbackiem zaliczyłem często słuchaną przeze mnie „13”-kę Black Sabbath. Dlatego wieńcząc opis tej stylistyki muzycznej nie byłbym szczery, gdybym nie przyznał się, że taki występ był dla mnie pełnym, naturalnie pozytywnym zaskoczeniem, które pokazało, iż da się oczyścić sygnał ze szkodliwych zniekształceń bez utraty przez muzykę niezbędnej do pokazania jej prawdziwego „ja” iskry.
Biorąc na tapet drugi kraniec artystycznej twórczości spod znaku jazzowych spotkań przy muzyce z Leszkiem Możdżerem i jego kolegami powiem tylko tyle? Tutaj nie tylko, że niczego nie straciłem, ale myślę, że jeszcze więcej zyskałem. Chodzi oczywiście o intensywniejszą dźwięczność i rozwibrowanie fenomenalnie rozmieszczonych w międzykolumnowym eterze instrumentów. Ich magia dzięki soczystości i odpowiednio dozowanej w parametrze ilości energii środka pasma wręcz czarowała. Były dostojniejsze w dole i bardziej rozwibrowane w górze – mowa o fortepianie, dobrze wyważone w kwestii proporcji pomiędzy strunami i pudłem rezonansowym – mam na myśli popisy kontrabasu oraz dosadne w uderzeniu i perliste w jakże długim wybrzmiewaniu – piję do perkusisty z jego przeszkadzajkami. Mistyczna opowieść trzech kolegów niby bezwiednie się snuła, a mimo to jej pełen nienachalnie zaskakującej muzykalności sposób wizualizacji powodował stan oczekiwania, czym za moment mnie zaskoczą. Niby nie było czym, bo i grają na bazie ciszy i dość wolno, a mimo to wzbudzali niepohamowaną rządzę chłonięcia każdej pojedynczej nuty. Taki stan zaliczam dość rzadko, dlatego jestem rad, że tytułowy set okablowania spod znaku Stealth Audio zawitał w moje progi.

Gdzie ulokowałbym naszego bohatera? Sprawa jest prosta i moim zdaniem łatwo przewidywalna. Oczywiście wszędzie tam, gdzie ważna jest nieograniczająca witalności esencjonalność przekazu. Stealth Audio Śakra V17 Limited Edition tchnie w niego szczyptę dociążenia, nieco go pokoloruje, ale pozwoli brzmieć z pełnym oddechem. A, że robi to z umiarem, powinien sprawdzić się w znakomitej większości potencjalnych zestawów. A co z tymi nieco „przegrzanymi”? Cóż, jeśli ów efekt był wynikiem zastosowania mniej zaawansowanego technicznie, czyli kolokwialnie mówiąc lekko mulącego okablowania, zmiana na Amerykanina powinna być jeśli nie strzałem w dziesiątkę – zawsze może trafić się coś nie do uratowania, to przynajmniej pokazać, gdzie popełniło się błąd. Jeśli jednak wiecie, gdzie leży dobry smak w odpowiednim nasyceniu pełnej wigoru prezentacji, powinniście podjąć pałeczkę i zmierzyć się z naszym bohaterem. To co oferuje, jest bardzo ciekawe, a przez wielu z Was prawdopodobnie wręcz oczekiwane.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiofast
Producent: Stealth Audio Cables
Cena: 139 190 PLN / 2 x 1m + 37 440 PLN (dodatkowe 0,5m)

  1. Soundrebels.com
  2. >

McIntosh MC3500
artykuł opublikowany / article published in Polish

Aura mocno zniechęca do outdoorowej aktywności, więc nie zaszkodzi ogrzać stare kości w towarzystwie bursztynowo żarzących się lamp i posiedzieć przy błękitnej poświacie magicznych okien z „wycieraczkami”. Panie i Panowie, oto McIntosh MC3500.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

„Souvenir de Posen” Meccore String Quartet

Opinia 1

Pół żartem, pół serio i zarazem zgodnie z tradycją mógłbym z lekkim przymrużeniem oka stwierdzić, że kiedy otrzymaliśmy kolejną propozycję pochylenia się nad najnowszym wydawnictwem pochodzącym z prowadzonej przez pana Michała Bryłę oficyny Prelude Classics chyba po raz pierwszy widząc może nie tyle tytuł, co autorów kompozycji poczułem już nie tremę, co wręcz ulgę. Mówiąc wprost widniejące na okładce nazwiska jasno wskazywały, iż tym razem, przynajmniej w teorii, powinniśmy poruszać się w obszarach zdecydowanie mniej niszowych aniżeli poprzednio. Jak się jednak miało okazać były to tylko pozory, gdyż Meccore String Quartet zamiast po twórczość sławniejszego z Wieniawskich – Henryka, na co z resztą wskazywałby tytuł, sięgnął po dorobek zdecydowanie mniej „ogranego” Józefa. Jakby tego było mało na „Souvenir de Posen” trafiły zaskakująco rzadko wykonywany Kwartet smyczkowy a-moll op. 32 Józefa Wieniawskiego oraz będące światową premierą fonograficzną Wariacje i Fuga F-dur na kwartet smyczkowy Ignacego Jana Paderewskiego. Dwie ostatnie kompozycje nie dość, że światło dzienne ujrzały dopiero w latach 80-ych ubiegłego wieku, to opracowane zostały samodzielnie przez artystów z Meccore String Quartet właśnie na potrzeby niniejszego nagrania. I tu od razu smaczek dla freaków wszelakich tego typu niuansów, gdyż w nagraniu wykorzystano wyjątkowy instrument – skrzypce Charlesa François Ganda z 1846 roku – jeden z instrumentów Henryka Wieniawskiego, na których zagrał pierwszy skrzypek – Wojciech Koprowski. Z kolei reszta zespołu pozostała przy swoich „zwykłych” współczesnych reprodukcjach wykonanych przez Krzysztofa Krupę (co z resztą można podejrzeć na YouTube).

Nie będę ukrywał, że wkraczam na dość niepewny grunt, gdyż w kameralistyce z przełomu XIX i XX wieku czuję się zdecydowanie mniej pewnie aniżeli np. w historii skandynawskiego black metalu, niemniej jednak uczciwie muszę przyznać, iż właśnie daleki od klasycznego mainstreamu i powszechności repertuar jest największym atutem tytułowego albumu. Otrzymujemy bowiem zaskakująco świeże i pasjonujące nieco ponad trzy kwadranse prawdziwej muzycznej uczty podczas której dość niepozorny liczebnie ansambl nader udanie wypełnia scenę bogactwem misternie tkanych dźwięków. Co ciekawe nie sposób nie odnieść wrażenia, że wolumen dobiegających naszych uszu fraz z powodzeniem mógłby pochodzić ze zdecydowanie poważniejszego aparatu wykonawczego. Oczywiście nie usłyszymy tu potężnego tutti i fali uderzeniowej godnej wielkiej symfoniki, ale już dynamika w skali mikro jest wielce satysfakcjonująca a i brak najniższych składowych nie doskwiera. Uwagę słuchaczy kradnie bowiem atrakcyjna melodyka i logika narracji, panujący pomiędzy muzykami flow i ewidentne stawianie na aspekt opartej na wirtuozerii muzykalności a nie karkołomnych popisach sprawiających, że zamiast spójne całości otrzymujemy pełne nerwowości pojedynki. O nie, tu Meccore String Quartet stanowi jeden, choć szalenie złożony to grający do jednej bramki organizm, więc całość prezentacji tak dla ucha, jak i oka jest koherentną całością.

Jeśli zaś chodzi o jakość nagrania, to śmiem twierdzić, iż Prelude Classics, czyli de facto jednoosobowy projekt Michała Bryły, w pełni zasługuje na miano oficyny o stricte audiofilskim zacięciu i zarazem profilu zgodnym z tym, do czego zdążył przyzwyczaić melomanów m.in. nasz rodzimy DUX (przynajmniej na początku swojej działalności), czy też prowadzony przez Andreasa Spreera TACET. Czyli po pierwsze wydawnictw skupionych wyłącznie na klasyce, a po drugie nagrań wyjątkowych pod względem repertuarowym oraz oferowanych w referencyjnej jakości i co ciekawe nie tylko w postaci klasycznych płyt CD, lecz również hybrydowych nośników SACD i oczywiście plików wysokiej rozdzielczości. Krótko mówiąc realizacja „Souvenir de Posen” Meccore String Quartet zachwyca głębią dźwięku i dojrzałością barw użytego instrumentarium. Kwartet prezentowany jest z wyraźnego dystansu, lecz nie z asekuracyjnego oddalenia powodującego dodatkowo wielce niepożądany efekt przeskalowania źródeł pozornych przypominający znaną z fotografii dioramę, lecz jedynie zdolność zaprezentowania całego składu we właściwym mu entourage’u i z pełnym spectrum pogłosowym. Uniknięto tym samym zbytniej antyseptyczności i „studyjności” przez co każdego z muzyków otacza podkreślająca realizm aura pogłosowa. Na wielkie brawa zasługuje również precyzja z jaką definiowane są źródła pozorne i generalnie rozdzielczość, bezpośredniość, bynajmniej niewykluczające urzekającej naturalności całej prezentacji. Śmiało można założyć, że spora w tym zasługa zarówno realizacji dokonanej w DXD 352,8 kHz / 24 bit bezpośrednio na stacji DAW oraz omikrofonowania w technice Decca Tree. Na potrzeby nagrania użyto pary kardioidalnych, stereofonicznych mikrofonów CM4 oraz omnipolarnego Omni1 szwedzkiej manufaktury Line Audio Design.
Jak unaocznia powyższa sesja zdjęciowa poza hybrydą SACD otrzymaliśmy również wypalony w studiu „złoty CDR” i śmiem twierdzić, iż o ile dysponując wcześniej eksploatowanym przez lata odtwarzaczem „gęste” krążki akceptującym, czyli Ayonem CD-35 (Preamp + Signature) pewnie poza własną strefę komfortu, czyli warstwę SACD bym nie wychodził, to mając na stanie klasyczny, oparty na CDM2 Pro odtwarzacz Vitus Audio SCD-025 Mk.II już takowych „odsprzętowych” preferencji nie miałem a sparring obu nośników nabrał zaskakujących rumieńców. Okazało się bowiem, że choć warstwa CD z hybrydowego nośnika oferowała lepsza rozdzielczość, precyzję i wyraźniejsze „napowietrzenie”, o tyle ociekający 24-karatowym złotem CDR brzmiał bardziej … analogowo i koherentnie. Jakby niższą rozdzielczość rekompensował większym stężeniem „muzyki w muzyce”.

W ramach podsumowania pozwolę sobie jedynie stwierdzić, iż „Souvenir de Posen” Meccore String Quartet jest albumem, który przez ostatnie tygodnie gościł w moim odtwarzaczu nie tylko z racji czysto recenzenckich obowiązków, lecz również, choć po prawdzie powinienem użyć stwierdzenia „przede wszystkim” z czysto hedonistycznych pobudek – dla mojej osobistej przyjemności. Oferuje bowiem ponadprzeciętną jakość dźwięku i odkrywa przed słuchaczem nieznany szerszemu odbiorcy szalenie angażujący repertuar. Dlatego też niezależnie od tego, czy gustujecie Państwo w takich klimatach, czy też klasyka znajduje się poza Waszą strefą komfortu, chociażby z ciekawości rzućcie na tytułowy album uchem. A jeśli w nie wpadnie, to śmiem twierdzić, że sięgać będziecie po niego z zaskakującą regularnością. No i jest jeszcze mały bonus – z jego pomocą z łatwością zweryfikujecie, czy dany system / urządzenie jest w stanie oddać prawdziwe brzmienie smyczków, bo te na „Souvenir de Posen” nader udanie łączą natywną chropawość z ciemną, karmelową słodyczą i głębią będącą sygnaturą najlepszych lutników i … realizatorów nagrań.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Co bardziej spostrzegawczy czytelnicy okazjonalnie uzupełnianego działu muzycznego sprawcę dzisiejszego zamieszania dobrze znają. To rodzima, jednoosobowa oficyna wydawnicza skupiona na muzyce kameralnej, której znakiem rozpoznawczym oprócz przykładania najwyższej wagi do wirtuozerii wykonania każdego zarejestrowanego materiału, jest referencyjna jakość dźwięku. I nie mam na myśli li tylko dobrej realizacji w najbardziej popularnym formacie 16/44, ale również wersji SACD oraz gęstych plików. Mało tego, jeszcze większą ciekawostką jest dostarczanie tytułowego materiału w wypalonej na złocie wersji CDR. Jak widać, mocodawca projektu nie pozostawia niczego przypadkowi. Co tym razem trafiło do naszej redakcji? Otóż formacja Meccore String Quartet pod egidą oficyny Prelude Classics w ramach projektu „Souvenir de Posen” podjęła próbę przybliżenia twórczości naszych rodaków – Józefa Wieniawskiego i Ignacego Paderewskiego. Jak im to wyszło, naturalnie dowiecie się w kolejnym akapicie.

Jak wspomniałem, tym razem pomysłodawca projektu postawił na Polaków. I poszedł w tym działaniu bez jakiegokolwiek oglądania się na półśrodki, bowiem do nagrania tego materiału użyto kopii instrumentów dawnych i na ile pozwoliły możliwości pozyskania takowych, również oryginałów. Co z tego wynikło sonicznie? Po pierwsze przemówiła do mnie sam repertuar. Jego dobór sprawiał, że nawet okazjonalny odsłuch wręcz zachęcał do zapoznania się z całym materiałem za jednym podejściem. Dzięki ciekawemu przetasowaniu szybszych i wolniejszych utworów, znakomitemu wykonaniu oraz wyśmienitej realizacji ani przez moment nie odczuwałem efektu znudzenia danym motywem muzycznym. Za sprawą znakomitej pracy wykonawców wespół z nietuzinkowym brzmieniem użytych instrumentów przekaz epatuje emocjonalnością, zaś dzięki pracy realizatora i jego umiejętnym rozrzuceniu artystycznych bytów po wirtualnej scenie jest zjawiskowo namacalny. Pełen oddechu, dobrze wyważony w domenie esencjonalności i barwy, dzięki temu na tyle ciekawy, że omawiany krążek przesłuchałem kilkukrotnie. I to z wypiekami na twarzy. To naprawdę bardzo udana muzycznie i realizacyjnie płyta, dlatego z wielką przyjemnością na koniec, czyli po serii kilku odtworzeń z rzędu podjąłem próbę weryfikacji jej brzmienia nie na wytłoczonym krążku SACD, tylko jako wypalony CDR. Efekt? Nie wiem, jak odbiorą to melomani bez zacięcia audiofilskiego, ale CDR pokazał więcej body, niestety kosztem swobody prezentacji i blasku na górze. Niby osadzenie w masie, a przez to energia instrumentów wpłynęła nawet przyjemnie na wynik odsłuchu, jednak w wartościach bezwzględnych przekaz stracił na mikrodynamice. Nie dramatycznie, jednak ewidentnie słyszalnie, jednak na tyle wyraźnie, że osobiście wolałem wersję tłoczoną. Ale zalecam spokój, gdyż po pierwsze wielu z Was choćby z powodu bagatelizowania tematu maksymalizacji jakości brzmienia słuchanej muzyki może tego nie wyłapać, a po drugie w najmniejszym stopniu nie wpływa to na fenomenalny odbiór całości materiału. A przecież najważniejsza jest muzyka. A ta zapewniam, broni się doborem utworów, wykonaniem i realizacją. To zaś bez najmniejszego naciągania faktów skłania mnie do polecenia tego tytułu dosłownie wszystkim. I z racji uwiecznienia ciekawej interpretacji twórczości rodzimych muzyków i gwarancji przeżycia chwil pełnych duchowych emocji podczas kontaktu z fajną muzyką.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Perlisten S5T

Link do zapowiedzi: Perlisten S5T

Opinia 1

Jestem w stu procentach pewny, że pochodzące zza wielkiej wody kolumny marki Perlisten choćby dzięki testom na naszym portalu są Wam znakomicie znane. To jak sugerowały poprzednie artykuły bez dwóch zdań bardzo intrygujące konstrukcje. I nie tylko od strony brzmienia, ale również zaawansowania technicznego. Chodzi oczywiście o to, że swój zjawiskowy spektakl budowały dzięki niezwykle rzadko stosowanemu zabiegowi powielania przetworników wysokotonowych. Za każdym razem było to lubiane przeze mnie otwarte i swobodne granie. Ale czy ta spektakularność jest standardem? Cóż, teoretycznie dzisiejsze spotkanie jest podyktowane pokazaniem mniej wymagającej cenowo oferty marki, jednak tak naprawdę między innymi będzie odpowiedzią na zadane pytanie. A kto wystąpi w roli bohatera? Otóż tym razem dostarczonym przez białostockie Rafko do oceny jest stojący nieco niżej na drabince cenowej od poprzedniczek zestaw amerykańskich kolumn Perlisten S5T. Podobny wygląd, bliźniacze rozwiązania techniczne, a jak z brzmieniem? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w kolejnych akapitach.

Tytułowe kolumny to jak widać średniej wielkości prostopadłościenne, wykończone w estetycznej, bo fortepianowej czerni podłogówki. Co od strony technicznej jest w nich bardzo ciekawe i zdążyłem o tym wspomnieć, to fakt zastosowania współpracujących ze sobą w zaplanowany, czyli unikający nadpobudliwości prezentacji sposób uzupełniania się trzech przetworników wysokotonowych. Jeden z nich jako typowy „gwizdek” usadowiono w poziomo zorientowanym falowodzie, a dwa pozostałe nazwane przez producenta średnio-wysokotonówkami nad i pod nim. Efektem jest rozciągnięcie sceny w domenie szerokości, ale przy okazji uniknięcie efektu nalotu tuby. Gdy jesteśmy przy zastosowanych głośnikach, nie mogę nie wspomnieć, iż oprócz przywołanej trójcy dla górnych rejestrów na awersie znalazły się jeszcze okalające przed momentem opisany zestaw dwa przetworniki dla środka i basu, co pozwala uzyskać efekt trójdrożności pracy kolumny. Ciekawostką konstrukcyjną i mocnym akcentem wizualnym naszych bohaterek jest aplikacja głośników na antydyfrakcyjnie uformowanej nakładce na przedniej płaszczyźnie obudowy. Jeśli chodzi o resztę wyposażenia S5T, w dolnej części rewersu znajdziemy podwojone zaciski kolumnowe, tuż przy podstawie na bocznych ściankach za estetycznymi siatkami swobodne wyloty skierowanych w dół portów bass-refleks oraz przytwierdzaną śrubami do podstawy stalową stopę z regulowanymi kolcami. Na koniec ważna informacja, według producenta tak prezentujące się Amerykanki oferują przyjazną dla wzmacniaczy skuteczność pracy na poziomie 89.5 dB przy obciążeniu 4 Ohm.

Co ciekawego mogę powiedzieć o tytułowych zespołach głośnikowych? Otóż nie mam zamiaru przemilczeć faktu umiejętnego zastosowania aż trzech przetworników wysokotonowych. Ich ilość sugeruje co najmniej spory, jak nie nadmierny udział tego zakresu w prezentacji, gdy tymczasem było całkowicie odwrotnie. Owszem, znakomicie słychać było dobre pokrycie tym pasmem wizualizowanego świata muzyki, ale ku mojemu zaskoczeniu nie odniosłem wrażenia jego nadinterpretacji. Ba, czasem w odniesieniu do codziennego wzorca oczekiwałbym go więcej, ale gdy podczas słuchania wymagającej muzyki podkręcałem poziom wzmocnienia, natychmiast rozumiałem zasadność takiego strojenia konstrukcji. Po prostu efekt pozornie lekkiego spokoju zanikał, a w zamian pojawiała się odpowiednia dla danej sytuacji scenicznej propagacja wysokich tonów. Bez efektu „łał”, za to w pełni w służbie nadania muzyce odpowiednio dźwięcznie podanej gładkości. A gdy do tego doszła mocna podstawa basowa oraz energetyczna średnica, okazało się, że wynik brzmieniowy zaoceanicznych konstrukcji stawiał na dobrze rozumianą muzykalność. Celowo bez poszukiwania wyczynowości w żadnym zakresie, co mogłoby skończyć się problemami z adaptacją soniczną z potencjalnymi systemami, tylko z założenia spójnie w estetyce uniwersalnej, czyli dobrze skorelowanej koherencji. To była na tyle przekonująco wypadająca opowieść o muzyce, że w moim odczuciu nie faworyzowała i nie rzucała kłód pod nogi żadnemu materiałowi. Nie było znaczenia, czy puszczałem elektronikę, w miarę grzeczny rock, czy twórczość z okresu Baroku, zawsze dostawałem najważniejsze aspekty każdej produkcji płytowej.
Weźmy na tapet choćby najnowszy krążek Depeche Mode „Memento Mori”  Na tej płycie mamy i mocne basowe, generowane elektronicznie partie i soczysty wokal i sporo popisów wszelakich artefaktów z górnego zakresu. Gdyby jakaś częstotliwość Perlistenów chadzała tak zwanymi swoimi ścieżkami, czasem mogłoby coś zadudnić, a czasem ukłuć w ucho. Tymczasem wspomniane równe granie kolumn nie tylko nie pozwoliło wyskoczyć niczemu przed szereg, ale także dało szansę na bezwiedne – lubię tę formację od czasów młodości i jak cos do mnie trafia, nie żałuję Watt-ów podczas jej słuchania – zwiększenie poziomu głośności do granic przyzwoitości bez efektu najmniejszego dyskomfortu. Panowie – niestety już bez jednego z dawnych kolegów i tak naprawdę w jemu w hołdzie – dawali z siebie wszystko, a system im w tym nie przeszkadzał. Co to oznacza? Po pierwsze muzyka była agresywna i pełna energii, ale przy tym cały czas w ramach dobrego odbioru prezentacji jakości basu, środka i górnego zakresu.
Innym przykładem niech będzie niełatwy do zagrania krążek Kapsberger „Labirinto d’Amore” . W tym przypadku mamy do czynienia z realizacją nastawioną na swobodę wizualizacji danego wydarzenia. To zaś oznacza, że gdy coś gra zbyt zachowawczo, muzyka może do słuchacza nie przemówić. Ma być lotna, pełna rozwibrowania i nostalgiczna, bowiem bez tego będzie zwyczajnie nudna. I dlatego też ta płyta wylądowała na liście testowej, bowiem chciałem zweryfikować, na ile wspominany wcześniej brzmieniowy spokój kolumn wpłynie na jej istotne cechy. Efekt? Powiem, że dobry. Nie wybitny, bo oceniam je na tle moich kilkunastokrotnie droższych konstrukcji R. Gaudra, ale przy całej specyfice grania nasze bohaterki bez problemu pokazały przede wszystkim ciekawą barwę nie tylko wokalizy, ale również instrumentarium z epoki, a do tego nie miały problemu z oddaniem wielkości kubatury kościelnej goszczącej muzyków, o co najbardziej się obawiałem. Wyszły ze starcia z tarczą, co bardzo mnie ucieszyło. A przypominam, na pierwszy rzut ucha nie oferują fajerwerków. Na szczęście na pierwszy rzut, co jak finalnie się okazało, po bliższym poznaniu sprawy wyglądają inaczej.

Czy Perlisteny S5T są ofertą dla każdego? Dla pełnej populacji melomanów oczywiście nie. Ale dla większości, która zazwyczaj stawia na spójność grania w estetyce ciekawej muzykalności już tak. Co ważne, kolumny w swym brzmieniu są na tyle bezpieczne, że w pewnym zakresie dodatkowo dadzą się dostroić do swoich wizji stosownym okablowaniem. Dlatego też jeśli poszukujecie czegoś spod znaku unikania niebezpiecznej wyczynowości prezentacji, tytułowe amerykańskie panny choćby testowo powinny zagościć w Waszych domostwach. Nawet jak nic z tego nie wyjdzie, czas prób będzie okraszony fajnie podaną muzyką. A na to chyba nie ma co go żałować.

Jacek Pazio

Opinia 2

Choć od małego wpaja się nam, że rozmiar ma znaczenie a duży może więcej, to z biegiem lat człowiek biorąc kolejne lekcje od życia nabiera rozsądku i pomijając niereformowalne, zaimpregnowane na wiedzę jednostki, nieco modyfikuje powyższe dogmaty i dostosowuje je do zastanych warunków. No bo tak na chłopski rozum, po co singlowi, bądź podstawowej komórce społecznej (z jednym „bombelkiem” i/lub anemiczną – 1,5 kg Chihuahuą) kilkusetmetrowy dom/apartament i Cadillac Escalade / Chevrolet Suburban do codziennych dojazdów z Miasteczka Wilanów do „Mordoru”? Bo można? Bo tak? Czyli klasyczna sztuka dla sztuki? Oczywiście, równie dobrze można do „mikro-apartamentu” wstawić Wilson Audio Chronosonic XVX lub Vivid Audio Moya M1 – w końcu kto bogatemu zabroni. Pojawia się jednak pytanie o sens i logikę takowych działań. Dlatego też po wymagających odpowiednio obszernych metraży modelach S7T i S7T LE przyszła pora na nieco bardziej kompaktowe, a tym samym bliższe lokalowym realiom większości z potencjalnych nabywców 5-ki. Krótko mówiąc, dzięki uprzejmości białostockiego Rafko w nasze skromne progi trafiły sygnowane przez zdobywającą coraz większą i zarazem w pełni zasłużoną popularność markę Perlisten eleganckie kolumny podłogowe S5T, na których test serdecznie zapraszamy.

Już na pierwszy rzut oka widać, że 5-ki pokrewieństwa ze swoim starszym rodzeństwem wypierać się nie mają zamiaru i tak po prawdzie są jego (rodzeństwa, nie zamiaru) nie tyle wierną kopią, co zredukowaną o parę basowców wersją. Powyższe obserwacje potwierdza nieco bardziej wnikliwa analiza rozmiarówki naszych bohaterek, gdyż w porównaniu z ww. „zwykłymi” 7-kami 5-ki są jedynie o 17,6cm niższe i 12,5kg lżejsze. Zgodność dotyczy również kolorystyki, gdyż po raz kolejnych zostaliśmy uraczeni parką w funeralnym malowaniu Black piano (dostępne są jeszcze White piano i przynajmniej na moje oko najbardziej atrakcyjna Piano Ebony). Poza standardowymi wykończeniami, na zamówienie (czas realizacji 4-6 miesięcy) możliwe jest również wykończenie fornirem Cherry Natural, Black Cherry Natural, Ebony Natural, Ebony High Gloss, lub polakierowanie w wybranym kolorze z palety Pantone. Zgodnie z tradycją mamy do czynienia z firmową wariacją nt. układu d’Appolito, czyli umieszczonym w centrum charakterystycznym falowodzie DPC-Array (Directivity Pattern Control) z 28mm berylową kopułką wysokotonową i usytuowanymi powyżej i poniżej niej 28 mm ultralekkimi kopułkami średnio-wysokotonowymi TPCD z membranami złożonymi z dwóch warstw cienkiej plecionki karbonowej TeXtreme, oraz parą kraciastych 18cm nisko-średniotonowców TexTreme TPCD. Z kolei na plecach, w bezpośrednim sąsiedztwie dokręcanego cokołu znajdziemy podwójny zestaw solidnych terminali przyłączeniowych spiętych masywnymi zworami, które finalnie warto zastąpić chociażby zgodnymi z naszym dyżurnym okablowaniem odcinkami.
Od strony elektrycznej 5-ki są konstrukcjami trójdrożnymi, wentylowanymi (do dołu) o skuteczności 89,5dB i 4Ω impedancji znamionowej, co może na papierze niekoniecznie wyklucza możliwość optymalnej pracy z niezbyt muskularnymi lampowcami, lecz rekomendacja producenta o sięganiu po konstrukcje dysponujące mocą 100 – 300W już takowe pomysły może nie tyle całkowicie eliminuje, co sugeruje wzmożoną czujność. O ile jednak w systemach stereofonicznych można nieco iść pod prąd i wbrew zdrowemu rozsądkowi próbować nieoczywistych mariaży, to już przy konfiguracji systemów wielokanałowych większość ogólnodostępnych, średniopółkowych amplitunerów może z Perlistenami, szczególnie tymi większymi i cięższymi do „uciągnięcia”, mieć nieco pod górkę, więc chcąc wycisnąć z nich „samo gęste” warto pomyśleć o procesorze i solidnych 2/3/5 kanałowych końcówkach. A wracając jeszcze na chwilę do lektury firmowej beletrystyki jesteśmy, to z kronikarskiego obowiązku wypada również wspomnieć iż 5-ki mogą pochwalić się certyfikatami THX Dominus i THX Ultra.

Dane, danymi, certyfikaty certyfikatami, wygląd wyglądem a dźwięk dźwiękiem, więc choć analiza ww. parametrów może, choć wcale nie musi, sugerować, czy danymi konstrukcjami w ogóle warto się interesować, to dopiero odsłuch i to najlepiej prowadzony w docelowym systemie i lokum, da finalną odpowiedź. Dlatego też nie pozostało nam nic innego jak tylko zakasać rękawy, wygodnie umościć się w fotelach i zacząć wsłuchiwać się cóż tam ciekawego nie tyle w trawie piszczy, co z pochodzących z Verony kolumn dochodzi. I tu pozwolę sobie (wreszcie) przejść do meritum, w dodatku meritum dość zaskakującego, gdyż 5-ki nie zapominając o rodowym dziedzictwie i bazującej na rozdzielczo-transparentnej naturze starszego rodzeństwa w naszym dyżurnym systemie zagrały dźwiękiem nie dość, że pozornie … dość ciemnym, to na swój sposób … monitorowym. O co chodzi i co powyższe, szalenie pojemne i zarazem niejednoznaczne, poniekąd wykluczające się stwierdzenia oznaczają? A to, że S5T na tle 7-ek są nie tyle mniej rozdzielcze/analityczne, co bardziej humanitarne dla reprodukowanego materiału a jednocześnie na tyle precyzyjnie i z umiarem operujące najniższymi składowymi, że widziałbym je w nawet 16-18 metrowych pokojach i to bez przesadnych obaw, czy zmieszczą się w nich nie tylko fizycznie, co i pod względem generowanego wolumenu dźwięku. Nie oznacza to jednak, że 5-ki grają dźwiękiem „małym”, bądź z basu wykastrowanym a jedynie adekwatnie do swych gabarytów i posiadanych przetworników a co za tym idzie zdroworozsądkowo zredukowanym w stosunku do sporo większych 7-ek. W dodatku zszycie góry ze średnicą jest bardziej „organiczne”, z delikatnym zaakcentowaniem ich dolnego a nie górnego spectrum – stąd zaanonsowana na wstępie pozorna „ciemność” prezentacji. A co do wspomnianej monitorowości, to „inspiracją” powyższego porównania bynajmniej nie były jakieś mikroskopijne „regałówki” a firmowe S5m, których można było posłuchać m.in. w trakcie minionego Audio Video Show. Tylko tyle i aż tyle. W rezultacie nawet z reguły aktywujący infradźwiękowymi pomrukami rozstawione w sąsiedztwie stołecznego Ogrodu Botanicznego sejsmografy album „Ghosts” 潘PAN takowych ekstremów nie fundował w zamian za to serwując zastrzyk energii i adrenaliny w wyższych rejonach basu i niższej średnicy a tym samym intensyfikując drzemiący w szerokim wachlarzu wszelakiej maści elektronicznych szumów, trzasków i przesterów potencjał okraszony niemożliwymi do powtórzenia mandaryńskimi melodeklamacjami. I tu od razu było słychać, że 5ki potrafią prezentować sybilanty z niezwykłą kulturą i wyrafinowaniem a nie idąc na łatwiznę tylko je zmiękczając i zbyt szybko wygaszając byleby tylko nie ukłuć odbiorcy w ucho.
Zmieniając repertuar na jeszcze bardziej ofensywny i zarazem zagmatwany, czyli dość niewinnie zaczynający się „The End, So Far” Slipknot bądź egzotyczny i ognisty „Rakshak” Bloodywood okazuje się, że Perlisteny i w takich klimatach świetnie się odnajdują nader umiejętnie transformując zwyczajową jazgotliwość w ciężką i soczystą metalowa poezję. Odstępstwo od bezwzględnej transparentności i walącej prosto z mostu prawdomówności 7-ek, szczególnie w ich limitowanej odsłonie? Ewidentne, jednak jeśli komuś wcześniejsza bezwzględność amerykańskich kolumn spędzała sen z powiek, to tym razem ową zmianę optyki z obiektywu macro na zdecydowanie bardziej plastyczną „portretówkę” powinien przyjąć z otwartymi ramionami. Nie mniej ukontentowani będą również miłośnicy naturalnego instrumentarium i kameralnych – niezelektryfikowanych form, gdyż sięgając m.in. po „Terra Mater” Maleny Ernman, L’Arpeggiaty i Christiny Pluhar 5-ki z niezwykłym pietyzmem będą w stanie oddać właściwą, tożsamą z wykorzystanymi surowcami fakturę źródeł pozornych nie zapominając przy tym o precyzyjnym ich rozmieszczeniu na nie mniej akuratnej pod względem wymiarów scenie.

Może i Perlisteny S5T nie są tak holograficznie transparentne i nie trzymają się tak kurczowo faktów jak ich starsze rodzeństwo, jednak dzięki temu nie dość, że da się na nich z większą przyjemnością słuchać zdecydowanie szerszego wachlarza, niekoniecznie referencyjnych, nagrań, to i popełnione w trakcie konfiguracji systemu ewentualne potknięcia nie będą aż tak bardzo uwierać nas w uszy. Dopisując do powyższej listy zauważalnie mniejsze wymagania co do optymalnego metrażu w jakim będą w stanie rozwinąć skrzydła z powodzeniem można uznać je za świetną propozycję dla wszystkich tych, którzy po prostu chcą słuchać ulubionej muzyki / budować system wielokanałowy w oparciu o konstrukcje spełniające najwyższe standardy a jednocześnie dalekie od epatowania swą technicznością.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Rafko
Producent: Perlisten Audio
Cena: 69 990 PLN

Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, bass reflex, podłogowe
Zastosowane przetworniki:
– wysokotonowy: 28mm kopułka berylowa;
– średnio-wysokotonowe: 2 x 28mm kopułka TexTreme TPCD
– średnio-niskotonowe: 2 x 180mm TexTreme TPCD
Skuteczność: 89,5dB / 2.83v / 1.0m
Impedancja: 4Ω nominalna (3Ω min.)
Pasmo przenoszenia: 80 – 20kHz (+/-1.5dB) / Bass reflex: 24 – 32kHz (-10dB) / Obudowa zamknięta: 36 – 32kHz (-10dB)
Rekomendowana moc wzmacniacza: 100 – 300W RMS
Certyfikaty: THX Dominus, THX Ultra
Wymiary (W x S x G): 1119 x 240 x 400mm
Waga: 43,2 kg
Wersje wykończenia: Piano Ebony, Black piano, White piano; wersje na zamówienie (czas realizacji 4-6 miesięcy): forniry Cherry Natural, Black Cherry Natural, Ebony Natural, Ebony High Gloss, lakiery z palety Pantone.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Harmonic Resolution Systems (HRS) Vortex V150
artykuł w przygotowaniu / work in progress

Walki z wibracjami ciąg dalszy, czyli na scenę majestatycznie wkraczają Harmonic Resolution Systems (HRS) Vortex V150, które niejako zapowiadają, co pojawi/powinno pojawić się dosłownie za moment.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

ZenSati Angel Power

Link do zapowiedzi: ZenSati Angel Power

Opinia 1

Jak z pewnością nasi wierni czytelnicy zdążyli zauważyć od ponad roku, dzięki operatywności stołecznego dystrybutora Audiotite dość regularnie na naszych łamach gości duńskie okablowanie ZenSati. Całe szczęście dla ogółu odbiorców, czerpiąc z bogatego portfolio ww. marki nie ograniczamy się w naszych eksploracjach li tylko do zarezerwowanych nielicznych wybrańców losu, zahaczających o stratosferę cenową flagowców z serii #X – i to zarówno w ramach solowych (USB, Power), jak i zespołowych występów, lecz z równym zaangażowaniem wsłuchujemy się co na zdecydowanie łatwiej osiągalnych pułapach słychać – vide gruntownie przez nas prześwietlona seria Zorro ( Ethernet & USB; XLR, Speaker, Power; Digital; Phono) . Jak to jednak w życiu bywa, kiedy jeden obszar podlega możliwie wnikliwej analizie inny, niejako z automatu, na przejawach atencji traci, dlatego też kierując wzrok ku serii Angel mającej u nas swoje przysłowiowe pięć minut jedynie za sprawą … zworek postanowiliśmy czym prędzej nadrobić powstałe w tzw. międzyczasie zaległości i wziąć na redakcyjny tapet zawodnika „chodzącego” w zdecydowanie cięższej od wspomnianych „jumperów” wadze, czyli przewód zasilający ZenSati Angel Power, na test którego serdecznie zapraszamy.

Niby jaki przysłowiowy koń jest każdy widzi a i z kablem zasilającym nie wiadomo jakich volt zrobić się nie da, gdyż nie dość, że jego kierunkowość wyznacza konfekcja, to same wtyki w zależności od rynku zbytu są znormalizowane, więc poza jakimiś ponadnormatywnymi średnicami (ot chociażby rodzima Bauta), magicznymi puszkami (Verictum Demiurg) i iście bizantyjską ornamentyką (Fono Acustica Virtuoso) ewentualna kreatywność ich twórców jest trzymana w ryzach. Dlatego też gdyby nie łapiące za oko miedziano-złote umaszczenie i dopasowane kolorystycznie korpusy wtyków okalające „wsad” Furutecha (FI-28R / FI-E38R) naszego gościa śmiało można byłoby uznać za przedstawiciela kablarskiego mainstreamu. Jak jednak wspomniałem w jego przypadku robotę robi właśnie metalizowana zewnętrzna koszulka i idealnie dopasowane satynowe tuleje korpusów wtyków, co w połączeniu z całkiem pokaźną średnicą i satysfakcjonującą podatnością na układanie / zginanie dają bardzo pozytywne wrażenie. Jeśli zaś chodzi o jakieś dodatkowe technikalia i bardziej wnikliwa anatomię, to bardzo mi przykro, lecz poza informacją, iż w roli przewodnika wykorzystano czysta miedź, izolatorem w lwiej części jest powietrze a podczas produkcji z niezwykła atencja potraktowano tak ekranowanie, jak i walkę z wibracjami, tak naprawdę nic więcej mi nie wiadomo.

Skoro nici z tego, by bazując na rozbuchanych do granic przyzwoitości technikaliów zacząć budować przez ich pryzmat stosowną, dotyczącą brzmienia narrację nie pozostaje mi nic innego jak tylko skupić się na tym, jak a nie dlaczego Angel gra tak a nie inaczej. A nie da się ukryć, iż jego wpływ na brzmienie podpiętej nim elektroniki jest nie dość, ze od razu zauważalny, co przynajmniej na moje ucho i z perspektywy moich osobistych, a więc czysto subiektywnych preferencji nad wyraz pożądany. Nie dość bowiem , że znacznej poprawie ulega dynamika przekazu, to jeszcze zaskakująco wiele dobrego zaczyna dziać się w dole pasma, gdzie wraz ze wzrostem dynamiki i energetyczności idą w parze kontrola oraz rozdzielczość. Dzięki temu basu de facto nie tylko robi się więcej, co jego definicja ulega wielce pożądanej ewolucji a tym samym nawet zazwyczaj nieco jazgotliwy „Amidst the Ruins” Saor wypadł może nie tyle muzykalnie, bo to zupełnie nie te klimaty, co solidniej osadzony w basie a jednocześnie stawiając nie tyle na bezpardonowy atak, co komunikatywność. Jednak od razu uprzedzę – jeśli ktoś na podstawie poprzedniego zdania wywnioskuje, że Andy Marshall jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zacznie sączyć słodkie frazy niczym Michael Bublé i szyć na wiośle jak zapomniany brat-bliźniak Carlosa Santany, to bardzo mi przykro, ale to nie ten adres. Chodzi raczej o to, że z pomocą Angel-a zazwyczaj szorstki, techniczny i opętańczo galopujący black-metal zyskuje może nie tyle ludzkie, co bardziej przyjazne oblicze. Co ciekawe nie oznacza to oblepienia zionącej siarką bestii jakimś pastelowym lukrem na wzór i podobieństwo tęczowego jednorożca i stępienie tnących uszy krawędzi, lecz pokazanie, że uwalniając ukryte w niej pokłady energii i rozdzielczości da się zapanować nad tym pozornym chaosem a tym samym dać słuchaczom wgląd w głąb muzycznej tkanki a nie tylko smagać ich najeżoną jadowitymi kolcami wierzchnią warstwą. Mamy zatem do czynienia z przyrostem dynamiki i wolumenu przy jednoczesnym wzroście atrakcyjności i lepszym zrozumieniu złożoności muzycznego projektu.
Z kolei na dość minimalistycznym, acz na wskroś klasycznym – jazzowym „Mesmerism” Tyshawn Sorey Trio do głosu doszła kolejna cecha duńskiego przewodu. Otóż Angel pomimo oczywistego, lekkiego faworyzowania motoryki i dynamiki bez najmniejszych problemów potrafi rozświetlić górne partie reprodukowanego pasma, tchnąć w nie sporą dawkę witalności i oddechu a przy okazji, gdy tego wymaga zapis nutowy, bez grymaszenia i kręcenia nosem zagrać … ciszą. Jeśli dodamy do tego absolutną czerń tła i precyzję ogniskowania źródeł pozornych na scenie jasnym jest, że pełni satysfakcji będziemy w stanie zaznać nie tylko przy iście stadionowych poziomach głośności, lecz i słuchając ze zdecydowanie bardziej cywilizowanymi, czy wręcz wieczorno-nocnymi dawkami decybeli. Oczywiście wszystko zależy w tym momencie od konfiguracji całego toru, lecz w tym przypadku chodzi po prostu o to, że ZenSati sam z siebie nie narzuca preferowanej przez siebie głośności, jej wybór pozostawiając użytkownikowi.
W pełni zasłużone komplementy wypada również skierować w kierunku średnicy, która choć sugestywnie wysunięta na pierwszy plan dba o iście zjawiskową namacalność przekazu, to nie idzie na przysłowiowy żywioł zostawiając resztę instrumentarium hen za swymi plecami, lecz pamięta o wzajemnych korelacjach oraz koniecznym do osiągnięcia pełnej koherencji flow. W dodatku pomimo wspomnianego upodobania do energetyzowania prezentacji bez najmniejszych „ale” Angel leniwie serwuje niespieszne tempa i z należytym pietyzmem cyzeluje każdy z układających się w misterną mozaikę dźwięków. Oszczędza nam tym samym pewnej podskórnej nerwowości i słyszalnego w bardziej rozdzielczych systemach swoistego spięcia i permanentnego oczekiwania na bardziej dynamiczne fragmenty i spiętrzenia dźwięków pozwalające nieco połomotać. Jeśli ma być dystyngowanie i niespiesznie, to ZenSati będzie swoistą oazą spokoju, lecz jeśli tylko najdzie nas ochota na istny dźwiękowy Armagedon, to również możemy mieć pewność, że z głośników takowy dochodzić będzie, o ile tylko reszta toru owemu wyzwaniu podoła, bo czego jak czego, ale prądu tytułowy przewód podpiętej nim elektronice skąpić nie będzie.

Biorąc pod uwagę co i w jakich ilościach oraz asortymencie z przepastnego portfolio Duńczyków przewinęło się przez nasze systemy nieskromnie pozwolę sobie stwierdzić, że co nieco o reprezentowanej przez ww. okablowanie szkole dźwięku zdążyliśmy się dowiedzieć. Dlatego też patrząc z perspektywy nabytego doświadczenia na ZenSati Angel Power nie pozostaje mi nic innego, jak tylko uznać go za jeden z najbardziej udanych przejawów radosnej twórczości Marka Johansena. Łączy bowiem w sobie spontaniczność i żywiołowość niższych modeli z wyrafinowaniem i dojrzałością flagowców przy zaskakująco akceptowalnej, jak na High-End cenie, co jak na współczesne realia nie jest wcale takie oczywiste. Krótko mówiąc otrzymuje on moją szczerą rekomendację a tym samym ląduje na szczycie prywatnej listy oczekiwanych prezentów gwiazdkowych, które znając życie pewnie będę musiał zorganizować i zrealizować we własnym zakresie …

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdy przejrzycie historię testów produktów tej duńskiej marki, zapewne zaskoczy Was fakt dotychczas bardzo symbolicznego występu tej linii produktowej na naszym portalu. Co ciekawe, nie było to okablowanie sygnałowe, ani cyfrowe, a także kolumnowe, tylko skromne w swoim wyglądzie, jednak na tyle przekonujące swym brzmieniem, że zostały jako wyposażenie mojego systemu zworki kolumnowe. Tak tak, będąca zaczynem do dzisiejszej epistoły seria Angel marki ZenSati jak dotąd uraczyła nas jedynie niepozornymi, dziesięciocentymetrowymi zworami. A że jak wspomniałem zniewalająco pozytywnie, nie było innej rady, jak natrętnie monitować dystrybutora o coś poważniejszego z tego modelu. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i tym razem, dzięki warszawskiemu opiekunowi marki Audiotite na recenzencki tapet trafił mieniący się miedzianym odcieniem złota kabel sieciowy ZenSati Angel Power. Zaintrygowani? Jeśli tak, a zapewniam, że temat warty jest poświęcenia chwili, zainteresowanych zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Co wiemy na temat budowy tytułowej sieciówki? Jak często bywa, w czasach podrabiana wszystkiego co się da mamy niewiele danych. Tak naprawdę dowiedzieliśmy się jedynie, że materiał na przewodnik to w głównej mierze wysokiej czystości miedź spleciona w firmowy przebieg każdej żył. Nic konkretnego o ekranowaniu oraz izolacji. A jedynymi pewnikami jest miedziano-złoty kolor oplotu zewnętrznego w kształcie wężowej łuski i w takim samym odcieniu wykończone wtyki. Oczywiście bliźniaczo dla całej populacji ZenSati Angel Power pakowany jest w kuferek wyściełany gąbka i opatrzony certyfikatem oryginalności. Jak widać, producent niespecjalnie dzieli się swoimi pomysłami technicznymi, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak przelać na klawiaturę dla mnie osobiście bardzo ciekawe wnioski.

Jak zaprezentował się nasz bohater? Pewnie dla nikogo nie będzie to zaskoczeniem, gdy powiem, że bliźniaczo do jakiś czas temu opiniowanych zwór kolumnowych. Czyli? Otóż mimo aplikacji stosunkowo niskiej serii produktowej testowanego brandu, oferował znakomite rozciągnięcie basu pozytywnie podbudowując tym działaniem dolne częstotliwości i jakby zdmuchnięcie z wirtualnej sceny dotychczas niewidzialnej, ale jak się okazało choć minimalnej, to jednak mgiełki. Co bardzo intrygujące, prezentacja nabrała wyczuwalnie większej miękkości, a mimo to w najmniejszym stopniu nie notowałem szkodliwego uśrednienia krawędzi rysujących źródła pozorne. Jak to możliwe? Moim zdaniem to efekt pokazania świata muzyki w zjawiskowej rozdzielczości. To było coś iście przeciwnego do obecnie promowanej estetyki poszukiwania wrażeń tam, gdzie ich nie ma, czyli siłowej prezentacji. Dzięki temu mimo wspomnianej „puszystości” i tym sposobem naturalnego zwiększenia ilości pulchnej energii, udało się osiągnąć niższe zejście basu oraz większy, bo oczyszczony z resztek nalotu oddech słuchanej muzyki. Na początku nie mogłem zrozumieć, gdzie tkwi haczyk, ale po kilku płytach wszystko było jasne. Otóż w całym działaniu testowanego kabla przy podkręcaniu emocji w dosłownie każdym aspekcie pomysłodawcy konstrukcji Angela nie dotknęli poziomu plastyki dźwięku. Był soczystszy i mocniejszy w uderzeniu, ale cały czas malowany wyrazistymi kolorami. Naturalnie płynnie przechodzącymi jeden w drugi, jednak z ewidentnym unikaniem efektu pasteli. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie twierdzę, że technika pasteli to zło, jednakże gdy podobnie do mnie ktoś ma esencjonalnie skonfigurowany system, wyraźna kreska kreująca wirtualną scenę wypadnie po prostu lepiej. Czytelniej, bardziej rześko i swobodniej, czyli z większym życiem. I w takim duchu odebrałem brzmienie tytułowego kabla sieciowego. A, jeśli głównym aspektem jego jestestwa było pełne ekspresji życie, żadna muzyka, nawet najbardziej ekstremalna w swojej wymowie nie sprawiała najmniejszego problemu. Efekt był na tyle piorunujący, że w celach weryfikacji usłyszanych zalet z automatu sięgnąłem po dwie dość trudne sonicznie pozycje płytowe.
Pierwsza – „And Then Comes The Night”, choć jazzowa,naprawdę jest bardzo wymagająca. Chodzi o mający swój istotny udział w nadawaniu muzyce majestatyczności wielki bęben. Czasem jedynie delikatnie muskany, innym razem mocno akcentujący daną frazę, ale zawsze głęboko schodzący, rozwibrowany i pełen energii. To jest na tyle mistyczny instrument tego rozdania, że jakiekolwiek uśrednienie prezentowanych przezeń informacji typu inicjacja uderzenia, rozwibrowanie membrany i powolne, jednak systematycznie malejące w domenie głośności i energii jej wygaszanie, sprowadzi jego byt do nudnego „bum”. Tymczasem w moim odczuciu to podstawowy, wręcz nadający sens powstania tej formacji generator fal dźwiękowych i jeśli podczas procesu testowego zostanie zepchnięty do roli dudniącego wypełniacza wirtualnej sceny, wiem, że dany produkt ma spore braki. Oczywiście w starciu z tą produkcją ZenSati Angel dzięki wcześniej wspomnianym aspektom prezentacji wyszedł nawet nie z tarczą, bo to po trosze oznacza, że jedynie nie przegrał, tylko jako rozdający karty. I co najdziwniejsze, ów kocioł mimo będącej składową dźwięku miękkości bez problemu prezentował swoje najlepsze cechy. Dla mnie pełne pozytywne zaskoczenie.
Jako przedstawiciela drugiej strony barykady wybrałem kultowy zespół i album rockowej formacji Black Sabbath „13”. Efekt? Cóż, jeśli skonfigurowany testowo system poradził sobie z pokazaniem prawdziwego „ja” wielkiego bębna, mocne uderzenie dźwiękiem, pełne energii granie gitar i wyrazista wokaliza Ozzy’ego były dla niego przysłowiową bułką z masłem. A to dlatego, że ważną dla tego rodzaju muzy esencjonalność oraz równie istotną, bo bez zniekształceń artykułującą każdą pojedynczą nutę rozdzielczość – nie rozjaśnienie, tylko rozdzielczość – rzeczony kabel wypił z przysłowiowym mlekiem matki – znaczy się ojca konstruktora. I gdy do tego dodamy przywołaną również na samym początku tego akapitu drapieżność prezentacji, nie ma dla niego rzeczy nie do zagrania. Tak, tak, „13” – ka wypadła równie znakomicie jak jazzowy popis z kotłem w roli muzycznego przewodnika. Tym razem to nie było zaskoczenie, tylko potwierdzenie zdobytych doświadczeń. Na nieszczęście mojego portfela brzemienne w skutkach, o czym wspomnę na koniec tej opowieści.

Komu desygnowałbym naszego bohatera? Jak (mam nadzieję) pokazuje mój opis, znaczącej większości populacji melomanów. Gra bardzo muzykalnie, ale z rzadko spotykanymi w takiej prezentacji cechami typu: ostrość rysunku i pełne informacji zejście dolnego zakresu – zazwyczaj mamy plastykę i podkreślenie wyższego basu kosztem jego rozciągnięcia w dół. Dlaczego tylko znaczącej, a nie całej? Po pierwsze dlatego, że wielu oczekuje właśnie zmiękczania i uplastyczniania przekazu, a to nie jest do końca droga, którą podążą Angel. Zaś po drugie w przypadku systemu zbyt ociężałego jego cechy witalności przy dobrej wadze mogą się zwyczajnie nie przebić i nie poprawią konfiguracyjnego dramatu, czego czasem oczekuje jego właściciel. Reszta melomanów natomiast ma zielone światło. Na tyle hipnotyzujące, że sam podczas zwrotu kabla ZenSati Angel Power po teście – niestety dostarczony egzemplarz był już zaklepany – tuż przed dotarciem nowej dostawy do dystrybutora sfinalizowałem pozostawienie u siebie „złotego anioła” na stałe. Skubany ma w sobie coś, bez czego muzyka brzmi jakoś mniej prawdziwie. A że jej projekcję przez swój system zawsze dopinam na ostatni guzik, dywagacje typu „za lub przeciw” zwyczajnie nie miały racji bytu.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Audiotite
Producent: ZenSati
Ceny: 36 900 PLN / 1m; 40 900 PLN / 1,5m; 44 900 PLN / 2m