Monthly Archives: sierpień 2013


  1. Soundrebels.com
  2. >

Restek Editor + Extract

Opinia 1

Choć na łamach SoundRebels staramy się testować głównie nowości, bądź chociaż marki wracające / debiutujące w Polsce, to podczas tegorocznych krakowskich odsłuchów, których tematem przewodnim było najświeższe wcielenie Ayona Crossfire’a III i Avantgardy Duo Grosso wpadł nam w oko (i ucho) pewien system. Niejako mimochodem załapaliśmy się bowiem na prezentację lekko zapomnianej nad Wisłą elektroniki Restka. Potężne monobloki Extent współpracowały z przedwzmacniaczem Editor i odtwarzaczem CD Epos a cały, okablowany przewodami Siltecha z serii Royal Signature, zestaw zasilał jubileuszowe monitory Dynaudio Special 25. Prawdę powiedziawszy przez chwilę poczuliśmy się jak przysłowiowy książę z bajki o kopciuszku, gdy po żmudnych poszukiwaniach odkrywa zaszytą w kuchni wybrankę serca. Co prawda powyższa metafora wydaje się zbyt daleko posuniętym przejaskrawieniem i semantycznym nadużyciem, jednak proszę mi wierzyć, że tak grające Dynaudio słyszy się bardzo, bardzo rzadko. Dlatego też od razu po powrocie do Warszawy i krótkiej naradzie postanowiliśmy nakłonić dystrybutora do dostarczenia na testy „budżetowej” wersji Extentów – monobloków Extract wraz z Editorem. I tym oto sposobem wylądowały u nas, prowadzone przez równie co one lśniący przedwzmacniacz, ociekające chromem germańskie bestie w „wersji XS”. Proszę jednak nie szukać na niemieckojęzycznej (wyboru innego języka brak) stronie Restka wspomnianej XS-ki. To kolejny skrót myślowy, jakim pozwoliłem się posłużyć. Po prostu para Extractów waży tyle, co jeden Extent i stąd użycie oznaczenia małej „rozmiarówki”.

Niemalże ¾ płyty czołowej Editora zajmuje ukryty za czarnym akrylem nad wyraz czytelny wyświetlacz dot-matrix, który w wersji dostarczonej do testów był czerwony, lecz podczas składania zamówienia klient otrzymuje możliwość wyboru opcji zielonej, bądź niebieskiej. Zlokalizowaną nieopodal wielofunkcyjną gałką możemy ustawić praktycznie wszystko … poza praniem i klimatyzacją. Poczynając od aktywacji i czułości wejść / wyjść, intensywności wyświetlacza, poprzez balans między kanałami a na wyborze, czy regulacja sygnału na wyjściach ma być globalna, czy też dla każdego z wyjść niezależna skończywszy. Jako opcję można też dokupić płytkę z przedwzmacniaczem gramofonowym.
Rzut oka na cofniętą względem korpusu ścianę tylną może wprawić nieobeznanych audiofilów w lekką konsternację, gdyż oprócz standardowej baterii gniazd RCA w tytułowym przedwzmacniaczu producent ze względu na dość niewielką wysokość urządzenia zdecydował się na zastosowanie dość mało popularnych w sektorze Hi-Fi terminali mini XLR. Oczywiście w kartonie znajdziemy stosowne przejściówki na pełnowymiarowe XLRy, lecz wyprzedzając nieco fakty uczciwie zaznaczę, że ich klasa, jakość a przede wszystkim wpływ na dźwięk pozostawiają wiele do życzenia i jeśli tylko ktoś planuje wykorzystanie potencjału XLRów, to sugeruję zaopatrzyć się w zdecydowanie wyższej klasy zamienniki (np. Cardasa). Gdyby jednak ktoś nie miał ochoty na takie kombinacje alpejskie to oprócz oznaczonych numerami 1-4 nietypowych gniazd zbalansowanych ma jeszcze do wyboru kolejnych pięć wejść w standardzie RCA. Wyjścia liniowe również występują w obu postaciach. Oprócz nich udało się jeszcze wygospodarować miejsce na gniazda umożliwiające spięcie firmowego systemu przewodami „remote” służącymi m.in. do wybudzania i usypiania końcówek.
Nie zagłębiając się zbytnio w zagadnienia natury technicznej wspomnę tylko, że preamp ma budowę w pełni zbalansowaną, każdy kanał posiada swoje własne płytki a regulację głośności oparto nie na konwencjonalnym potencjometrze, lecz na czterech (po dwa na kanał) układach Burr Brown PGA2310. Sekcja zasilacza również pamięta czasy złotej ery Hi-Fi w związku z powyższym, nie dość, że jest nad wyraz rozbudowana, to oparto ją na solidnym toroidzie a nie jak to ostatnio staje się normą, radośnie siejącą wokół impulsówką.

Postawione obok siebie monobloki Extract zajmują na szerokość praktycznie tyle samo miejsca co przedwzmacniacz, jednak biorąc pod uwagę ich pozostałe wymiary należy pamiętać o przygotowaniu dla nich odpowiednio głębokiej półki, bądź platformy. Uwagę przykuwają otoczone chromowanymi ramkami imponujące okna, za którymi ukryto podświetlane na niebiesko potężne wskaźniki mocy wyjściowej uzupełnione nawiązującymi do czerwonego displaya pre również purpurowymi symbolami aktywnych funkcji. Włączniki główne ulokowano po środku dolnego paska chromowanych ramek.
Ściana tylna, oprócz nad wyraz pomocnych podczas noszenia rączek, oferuje wejścia RCA/XLR, pojedyncze terminale głośnikowe, trójbolcowe gniazdo zasilania IEC i interfejs do spięcia końcówki z pre. Warto również zwrócić uwagę na rządek niepozornych przycisków umożliwiających wyłączenie podświetlenia VU-Meterów, wybór wejść, tryb pracy (możliwość „zdalnego” wybudzania/usypiania) i załączenie głośników.
O ile samej elektronice Restka nie sposób zarzucić braku elegancji, to już systemowy pilot ma w sobie tyle delikatności i finezji, co NRD-owska kulomiotka po „kuracji witaminowej” i choć doskonale spełnia powierzoną mu rolę, to zarówno jego „socrealistyczna siermiężność”, jak i zagadkowo kanciasty design predestynują go bardziej do bycia argumentem podczas gwałtownej wymiany poglądów w ciemnym zaułku, aniżeli obsługi systemu Hi-Fi. Choć z drugiej strony, jeśli miałbym wybierać pomiędzy plastikowym, badziewnym OEM-em a tym germańskim Quasimodo, to bez chwili wahania wybrałbym Dirigenta, bo właśnie taką nazwę nadał mu producent.

Pytanie jak ta, jakże daleka od skromności, szata wzornicza przekłada się na całościowe postrzeganie Restków, które (mam taką cichą nadzieję) stworzono po to, by przede wszystkim dobrze grały. Odpowiedź jest nie tylko wielowarstwowa (jak cebula), ale i niejednoznaczna. Jednak po kolei.
Jeśli używając telegraficznego skrótu i starając się pozostać w około muzycznej metaforyce, powiedziałbym, że testowany system grał z potęgą i gładkością tożsamym największym dziełom Bacha, oraz motoryką i drivem godnym Rammsteina to tak, jakbym nic nie powiedział. Jedynie osoby, którym dane było Restków posłuchać z pewnością by się ze mną zgodziły. I właśnie w tym momencie doszliśmy do wspomnianej wielowarstwowości. Niemiecki system wymyka się wszelakim próbom zaszufladkowania. Gra dokładnie tak, jak pozwala mu na to system, w którym się znalazł, bądź … No i właśnie. Miałem opisywać kompletny set, jednak po kilkudniowej żonglerce i ciągłych rekonfiguracjach okazało się, że są też inne alternatywy.

Od pierwszych taktów niemiecki zestaw roztaczał przed słuchaczami hektary przepięknie zagospodarowanej przestrzeni pozwalając nad wyraz swobodnie czuć się na scenie zarówno niewielkim składom, co nie wydaje się zbyt trudne, jak i wielkim orkiestrom wspieranym przez wieloosobowe chóry. Po prostu wszystko zależało od ustawienia świateł, które z otaczającego muzyków mroku „wyciągały” tylko poszczególnych solistów (Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia “…tales”), bądź dzięki równomiernemu, łagodnemu światłu ukazywały cały aparat wykonawczy (Perpetuum Jazzile „Africa”). Całość podawana była z pewnym dystansem, jednak z niesamowitą spójnością i homogenicznością wynikającymi nie tylko z gładkości, ale i braku słyszalnych zniekształceń, co było jedynie pochodną ponadprzeciętnej kontroli, jaką nad kolumnami roztoczyły końcówki. Żeby jednak nie było tak różowo, to im dłużej słuchałem, tym częściej w moich notatkach pojawiały się wzmianki o zauważalnym zmatowieniu, zjechaniu o kilka procent suwakiem odpowiedzialnym za saturację/nasycenie barw. Podobne wrażenie towarzyszyło mi kilkukrotnie podczas odsłuchu źródeł i przedwzmacniaczy ze stajni Soulution, jednak bardzo możliwe, że to jedynie moje subiektywne postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat własnych przyzwyczajeń i upodobań. Po prostu w dźwięku poszukuję drobin słodyczy, blasku i gładkości idących w parze, z co najmniej dobrą, bądź bardzo dobrą rozdzielczością, a w pre/power Restka niby wszystko było na miejscu, jednak całości brakowało przysłowiowej kropki nad „i”.
Rozpocząłem poszukiwania panaceum na powyższe dolegliwości dokonując przy okazji małego remanentu posiadanego okablowania i kilku mniej, lub bardziej gruntownych rekonfiguracji. Na pierwszy ogień poszło okablowanie. Zastąpienie interkonektów Neytona Nuernberg NF Acrolinkami delikatnie „dopaliło” i nasyciło średnicę zachowując wzorową kontrolę najniższych składowych. Wymiana głośnikowych Neytonów Hamburg LS na Organic’i zauważalnie pogrubiło kontury źródeł pozornych, lecz wprowadzone zmiany dotyczące odtechnicyzowania dźwięku były nad wyraz obiecujące i szły w dobrym kierunku. Skoro skandynawskie głośnikowce tyle zdziałały przyszedł czas na małą rewolucję w interkonektach, przełamanie oporów natury estetyczno – użytkowej … i sięgnięcie po przejściówki mini XLR/XLR. Zmiana łączówek i sposobu transmisji z RCA na XLR okazała się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Poprawie uległo praktycznie wszystko. Poczynając od zwiększonej motoryki i namacalności na niemalże lampowej gładkości kończąc. Elektryzujące szepty Carli Bruni na „Quelqu’un m’a Dit” wreszcie zaczęły wywoływać przyjemne mrowienie a wspomniana woalka oddzielająca słuchacza od prezentowanego spektaklu zaczęła rzednąć. Wymianę firmowego kabla zasilającego w Editorze na kolejnego Organic’a odebrałem, jako kolejny krok w obranym kierunku a zarazem dojście do niewidzialnej ściany. Aby pójść dalej potrzebowałem topowych Harmonixów, bądź okablowania Argento, czyli drogo i jeszcze drożej. Pytanie czy można temu jakoś zaradzić i choćby w niewielkim stopniu ograniczyć wydatki. Okazuje się, że tak.
Wyeliminowanie z toru firmowego pre i zastąpienie go posiadającym regulowane wyjścia najpierw DACiem Eximusa a potem Ayonem 1sc pozwoliło Extract’om w pełni rozwinąć skrzydła i wreszcie zagrać na miarę swoich możliwości. Spięte po XLRach z ww. źródłami monobloki pokazały niezwykle synergiczne połączenie mocy i liryczności. Płynnie przechodząc od rozleniwiających rytmów bossa novy (Jacintha „The Girl From Bossa Nova”) po niemalże potępieńczy salsa-metalowy jazgot (Puya „Fundamental”) aż kipiały energią, którą z łatwością udzielała się słuchaczom. Wreszcie można było całkowicie skupić się na muzyce zamiast dzielić włos na czworo i kombinować, co by tu jeszcze poprawić. Dopiero teraz przestrzeń otaczająca muzyków przybrała iście holograficzną formę, co szczególnego uroku nadało nagraniom koncertowym (Enrico Rava „Rava On the Dance Floor”, Keith Jarrett „The Koln Concert”) posiadającym naturalny pogłos i długi czas wygaszania. Bardzo szeroka uniwersalność takiego zestawienia pozwalała z prawdziwą przyjemnością i co najważniejsze, całkowitą swobodą żonglować najprzeróżniejszym repertuarem. Zresztą pod koniec testów, kiedy przygotowywałem się do przekazania Restków Jackowi i przeglądałem spontanicznie zapisywane spostrzeżenia okazało się, że po ustabilizowaniu się finalnej konfiguracji (z Ayonem w roli CD, DACa i pre), kiedy tylko sięgałem po pliki niemalże odruchowo włączałem w JRiverze opcję „Shuffle”, dzięki której czasem Placido Domingo sąsiadował ze Slayerem a Hayley Westenra z Within Temptation.

Najwyższy czas na jakieś resume. Dostarczony przez Eter Audio zestaw Editor/2 x Extract od strony wizualno – designerskiej prezentuje się nadzwyczaj atrakcyjnie. Oferując ponadprzeciętną ergonomię i możliwość bardzo zaawansowanej personalizacji z pewnością zachwyci miłośników dobrego brzmienia i europejskiej, niemieckiej solidności. Jednak osoby dążące do maksymalnego wykorzystania potencjału drzemiącego w konkretnych komponentach, przy jak najrozsądniejszej optymalizacji wydatków i jednocześnie gotowe poświęcić walory natury estetycznej mogą na początek zainteresować się samymi monoblokami, na własną rękę poszukując innego pre. Opierając się na własnych obserwacjach mogę jedynie zasugerować, że taki research spokojnie może odbyć się w siedzibie dystrybutora a próby np. z elektroniką Ayona (Eris) mają spore szanse powodzenia.

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

Dystrybutor: Nautilus

Ceny:
Editor: 4700€ za wersję black; 4950€; za wersję chrom/ high-gloss acryl
Extract (szt.): 2000€ za wersję black; 2350€ za wersję chrom / high-gloss acryl

Dane techniczne:

Editor:
– W pełni symetryczna konstrukcja dual mono
– Regulowana czułość poszczególnych wejść
– Pasmo przenoszenia: 0 Hz … 230 kHz (-3dB)
– Zniekształcenia: <0.0005%
– Stosunek sygnał/szum: > 106 dBA
– Przesłuch między kanałami: > 106 dB
– Impedancja wejściowa: 47 Ω na wejściach niezbalansowanych, 10 Ω na zbalansowanych
– Poziom sygnału wehćiowego i wyjściowego: 10 V rms max
– Prąd wyjściowy: 200 mA rms max.
– Impedancja wyjściowa: 50 Ω
– Wymiary (SxWxG): 483 x 90 x 365 mm
– Waga: 10 kg

Extract:
– Moc wyjściowa: 180 W/8 Ω, 300 W/4
– Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 150 kHz
– THD: <0.02%
– Stosunek sygnał/szum: > 110 dBA
– Czas narastania: <2 usec
– Współczynnik tłumienia: 250 (8 Ω 1kHz)
– Czułość wejść: 2 V rms
– Impedancja wejściowa: 47 Ω na wejściach niezbalansowanych, 10 Ω na zbalansowanych
– Wymiary (SxWxG): 245 x 155 x 395 mm
– Waga: 16 kg

System wykorzystany w teście:
– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: Eximus DP1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center; YBA Heritage Media Streamer MP100
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5; Accuphase E-260
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Acrolink 7N-A2050 III; Acrolink 7N-A2200 III; Neyton Nuernberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Solid Tech Disc of Silence, Iso Clear, Feet of Silence

Opinia 2

 Do niedawna o firmie RESTEK miałem dość szczątkowe pojęcie a nasze drogi  zupełnie przypadkowo się mijały. Ale jak mówi przysłowie:  „Co się odwlecze, to….” Z obecnej perspektywy żałuję, że tak długo nie było nam dane trafić na siebie. Na szczęście „świat jest mały” i spotkaliśmy się „na ubitym polu” – na moich warunkach i co najważniejsze w moim systemie, co można zinterpretować, z jednej strony jako swoistą rekompensatę a z drugiej odrobienie zaległej „pracy domowej”.

Z oferty niemieckiej firmy, trafił do mnie dzielony zestaw, składający się z przedwzmacniacza EDITOR i monobloków EXTRACT. Pierwsze wrażenia wizualne, nabyte podczas wcześniejszej, krótkiej wizyty u dystrybutora były mieszane. Srebrne, błyszczące fronty i czarno (antracytowo) – matowe korpusy obudów szokowały kontrastem. Jednak to, co wtedy wydawało się zbytnią ekstrawagancją, po bliższym i dłuższym kontakcie okazało się klasyką gatunku, a na miano prawdziwej wisienki na torcie przypadło wychyłowym wskaźnikom, które na szczęście nie zostały tak ewidentnie wyeksponowane jak u konkurencji (Accuphase, McIntosh). Dla mnie biało-niebieskie zakresy wysterowania na czarnym tle to strzał w dziesiątkę.

 Pierwsza płyta i natychmiast słychać było ponadprzeciętną głębię artykułującą obszerność sceny a wrażenie zniwelowania ograniczeń spowodowanych ścianami i sufitem, nie opuszczało mnie do końca testu. Miałem u siebie wiele świetnie grających zestawów, ale ten aspekt był najczęściej jedynie poprawny.  Podobny efekt słyszałem z kolumnami Harbeth 40.1. Odtworzenie albumu CD nagranego na „setkę” (bez cięć), z uwzględnieniem interakcji otoczenia, pozwoliło przenieść się do pierwszego rzędu ław klasztornych, bądź innego przybytku urbanistycznego, gdzie odbyła się sesja.  Wierne oddanie kubatury w taki sposób, jest naprawdę niełatwe, a często traktowane po macoszemu przez sprzęt odtwarzający. Inżynierowie z firmy RESTEK nie odpuścili tego walkowerem.
Nie chcąc kreować wrażenia, że głębia sceny jest jedynym, co może dobrego spotkać nas po zakupie tego bądź co bądź fantastycznie wglądającego kompletu, przesłuchałem kilka albumów reprezentujących różne gatunki muzyczne. Od muzyki dawnej, przez jazz w różnych odmianach po elektronikę. Muzyka zawsze przyjemnie sączyła się z głośników oferując znajdujące się po cieplejszej stronie neutralności granie. Ani razu, nawet przy ostrej elektronice w wykonaniu Depeche Mode, moje aluminiowe kopułki nie zakrzyczały, nie wydały tego drażniącego syczenia w jazzowych, bądź niemieckojęzyczno – barokowych partiach wokalnych. Świetnie radziły sobie z tym wyzwaniem nie tracąc otwartości przekazu, choć gdybym na siłę szukał dziury w całym to mógłbym zwrócić uwagę na delikatny efekt „woalki” ogradzający słuchacza od muzyków. Reszta pasma, to punktualny lekko zaokrąglony bas i wpisująca się w całość spokojna, niewychodząca przed szereg średnica. Takie homogeniczne, pozwalające na długie delektowanie się muzyką granie. Nikt tutaj nikogo nadmiernie nie pobudza, poprzez podkreślenie skrajów pasma. Każda realizacja traktowana jest jako całość a muzycy znają swoje miejsce w szyku na realistycznie odwzorowanej, obszernej scenie. Również zarejestrowane podczas nagrań efekty dobiegające z otoczenia dodatkowo wzmacniają realizm. RESTEK wydaje się mówić: jesteś melomanem, to wpisz mnie na listę do odsłuchu, a możesz mieć problemy z rozstaniem.

 Zakończenie opisu w tym momencie, byłoby jednak krzywdzące. Świadczyłby, że rasowy audiofil powinien omijać go z daleka, gdyż to zbyt zdystansowane podejście do muzyki. Ale to błędne wnioski, gdyż konfiguracja z innymi kolumnami może przynieść oczekiwane przez klienta efekty. Wspomniana temperatura barw bywa często balsamem na męczącą krzykliwość niejednego systemu. Własny zestaw uważam za skończony – lepiej w ramach marki Reimyo chwilowo się nie da. To mozolnie wybrany, zbliżający się absolutu (według mnie) dźwięk dotknięty ręką mistrza Kazuo – nasycony i konturowy, z iskierkami w górze pasma spektakl. A rzeczony przedstawiciel niemieckiej myśli technicznej, został wypuszczony na głębokie wody i trzeba przyznać, że w starciu z japońska legendą bronił się znakomicie.
Znam ludzi (byłych realizatorów dźwięku), którzy kręciliby nosem, na zbyt dużą transparentność tandemu EDITOR-EXTRACT, gdyż każdy posiada swój własny wzorzec absolutu  i dotyczy to również tych stojących przy mikserach.

W ramach eksperymentu zgrabne EXTRACT-y zasiliłem sygnałem z mojego lampowego przedwzmacniacza. W tej konfiguracji wszystkie aspekty brzmienia zyskały, co wskazuje na ich duży i niestety niewykorzystany przez firmowe pre potencjał. Ciemniejsze tło i nasycenie barw, zwiększyło namacalność źródeł pozornych i zniknięcie wspomnianej „woalki”. Czyli mamy winowajcę i to w dodatku firmowego. Przypomnę jednak, że to zmiany na lepsze według mnie, a wyrocznią nie jestem.
Chcąc być rzetelnym odsłuch przeprowadziłem na dołączonych przez producenta komputerowych sieciówkach i tanich przejściówkach. Mając jednak na stanie coś z najwyższej półki akcesoriów prądowych – set Harmonixa za kwotę zbliżoną do wartości testowanego zestawu (nie mówię, że tak należy, ale….), uznałem, że warto spróbować. Zbliżając się do kablowego absurdu, posiadając topowe interkonekty wspomnianej marki, nie zastanawiając się długo również wpiąłem je do systemu. Może to wydawać się głupie, ale audiofile często kupują najwyższe modele kabli ze starszych serii, starając się dogonić króliczka, więc biorąc to pod uwagę, mój pomysł nie był taki bezsensowny. Sprawdziłem tym posunięciem, jakie pokłady zmian drzemią jeszcze w tej elektronice.

Puentując ostatni ruch, nie wiem, czy mam dobre, czy złe wieści, ale zastosowanie porządnego okablowania pomogło przeskoczyć dźwiękowi co najmniej oczko wyżej. Z moimi drutami odeszła w niebyt naleciałość firmowego przedwzmacniacza, a muzyka nabrała masy i swobody (efekt trochę podobny jak mariaż z moim pre). Restek przeszedł metamorfozę niczym w programie „Łabędziem być”. Sądzę, że klient kupujący zestaw na tym pułapie cenowym, ma jakieś akcesoria w zanadrzu i po ich zastosowaniu, na starcie będzie bardzo dobrze. A jak będzie miał ochotę wystrzelić go w audiofilski kosmos, jest rezerwa.
Jednym zdaniem: bardzo udany powrót na polski rynek.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „SENSOR” PRELUDE IC

  1. Soundrebels.com
  2. >

Signal Projects Hydra

Opinia 1

Od kilku lat pojęcie „globalnej wioski” przestało być jedynie czczym frazesem, lecz stało się faktem. Podczas rozmów w sieci nie ma znaczenia, czy interlokutor znajduje się w sąsiednim pokoju, czy też dzielą nas od niego tysiące kilometrów. Podobnie jest z zakupami – klikamy i kupujemy nie zwracając zbytniej uwagi na to skąd zamówiony przedmiot przyjedzie, przypłynie, czy przyleci o ile tylko koszt wysyłki mieści się w granicach rozsądku. Taka logistyczna niefrasobliwość przeniosła się i w dodatku całkiem nieźle zadomowiła również na gruncie audiofilskim i jeśli tylko coś pojawi się nawet w najodleglejszym zakątku świata, to bardzo możliwe, że informacja o tym obiegnie większość portali tematycznych na całym globie w ciągu maksymalnie doby.

Podobnie było w przypadku „niewielkiej”, prowadzonej przez Nicka Korakakisa, manufaktury kablarskiej Signal Projects. Prawdę powiedziawszy na chwilę obecną nie jestem w stanie sobie przypomnieć, gdzie pierwszy raz natknąłem się na wzmiankę o Jego wyrobach. Ot po prostu, ponad rok temu, przeglądając któreś z anglojęzycznych for wpadł mi w oko jeden z jego kabelków, poszperałem w googlu i potem już poszło z górki. Kilka jednoznacznie pochlebnych opinii na tyle mnie zaintrygowało, że napisałem do Nicka i od słowa do słowa okazało się, że nie ma przeciwskazań do wysłania na testy głośnikowych przewodów z serii Hydra. Nick poprosił tylko o chwilę cierpliwości potrzebnej do przygotowania 3m setu i … tak sobie czekaliśmy i korespondowaliśmy aż przyszedł maj i podczas monachijskiego High Endu wreszcie mogliśmy na spokojnie się spotkać, porozmawiać a co najważniejsze posłuchać. Niestety ze względu na spore zawirowania natury formalno – spedycyjnej dopiero niemalże po miesiącu od zakończenia wystawy, u mych drzwi stanął kurier z dość pokaźnym pudłem.

Z premedytacją w poprzednim akapicie skalę przedsiębiorstwa wziąłem w cudzysłów, gdyż, choć z potentatami branży kablarskiej Signal Projects nie może się mierzyć, to jednak daleko im od jednoosobowej manufaktury. Prawdę powiedziawszy w jej skład wchodzą dwa podmioty gospodarcze – zlokalizowana w Grecji (Atenach) Signal Projects Professional Cables Manufacturing zajmująca się produkcją i dostarczaniem profesjonalnego okablowania do studiów nagraniowych, teatrów, obiektów użyteczności publicznej i generalnie zastosowań instalacyjnych, oraz Signal Projects Audio Ltd zlokalizowana w U.K (w Manchesterze). W Atenach znajduje się również ich główne laboratorium i to właśnie stamtąd przyszły testowe przewody.

Abstrahując od niezwykle atrakcyjnego wyglądu (do brzmienia przejdziemy za chwilę), przywodzącego na myśl zdecydowanie bardziej utytułowaną i co za tym idzie sporo droższą konkurencję, seria Hydra jest drugą od dołu i poniżej jest tylko „budżetowy” Lynx. W tym momencie pozwolę sobie jednak na małą autokorektę. Otóż dosłownie na dzień przed publikacją dostałem od Nicka maila z informacją o jeszcze jednej, nowej a zarazem najniższej serii – Monitor, która wkrótce powinna oficjalnie ujrzeć światło dzienne. Wróćmy jednak do tematu. Tuż nad nią (znaczy się Hydrą) są jeszcze cztery poziomy wtajemniczenia: Apollon, Atlantis, Andromeda i Golden Sequence. W porównaniu ze szlachetniej urodzonym rodzeństwem przewodniki Hydry wykonano z miedzi o wysokiej czystości a wszystkie wyższe modele posiadają w przewodnikach domieszki srebra i złota. Z rodzinnych cech wspólnych warto nadmienić, że podobnie jak wszystkie pozostałe przewody głośnikowe będące obiektem niniejszego testu kable oferowane są w formie dość luźno zaplecionych i łatwych do ułożenia warkoczy z masywnymi splitterami i wyraźnie zaznaczoną kierunkowością. Zewnętrzny peszel ochronny wykonano z gęstej plecionki z miłego w dotyku srebrnego tworzywa o jedwabistym połysku a na spliterach oprócz kierunkowości umieszczono nazwę modelu i numery seryjne. Do testów otrzymaliśmy przewody zaterminowane solidnymi widłami, jednak bez problemu można zamówić wersje z innymi końcówkami. O takich drobiazgach jak drewniana skrzyneczka, w jakiej dostarczane są Hydry i dołączany certyfikat wspominam jedynie z dziennikarskiego obowiązku, choć znam osoby, które do takich drobiazgów przywiązują duże znaczenie i potrafią ze względu na zbyt, w ich mniemaniu, lekki stosunek producenta do całej otoczki podkreślającej ekskluzywność wyrobu zrezygnować z zakupu.

Przejdźmy jednak do najważniejszego – brzmienia. Mając na uwadze, że z testem nigdzie nie musiałem się spieszyć i, nie licząc wystawowego odsłuchu, zupełnie nie mając żadnych wcześniejszych kontaktów z innymi wyrobami tegoż producenta postanowiłem, dłużej niż mam to w zwyczaju, pomęczyć Hydry, by jak najlepiej poznać ich naturę. W końcu patrząc na mitologiczną genealogię wielogłowy potwór mający za rodzeństwo tak sympatyczne istoty jak Cerber, Chimera i Ortros zasługiwał na specjalne względy. A tak już całkiem serio – po kilkutygodniowych odsłuchach u mnie kable powędrowały do Jacka, by po powrocie pograć z jeszcze kilkoma wzmacniaczami. Stąd też dość długa litania amplifikacji, z jakimi przyszło Hydrom współpracować.
Pomimo dość spapranego rodowodu grecko-angielskie przewody od pierwszych taktów wykazały się ponadprzeciętną muzykalnością i soczystością oddawanych barw. Nie maskując mikrodetali, oraz nie wykazując tendencji do uśredniania jakości reprodukowanego materiału wprowadzały do przekazu sporą dozę organicznej naturalności i człowieczeństwa. Z potężną końcówką Hegla czuć było dostojeństwo i moc drzemiącą wewnątrz norweskiego kolosa. Poczynając od jubileuszowego wydania albumu „Rage Against The Machine” R.A.T.M po „Bolero! – Orchestral Fireworks” Eiji Oue/Minnesota Orchestra każde szarpnięcie strumy, uderzenie stopy, czy tutti orkiestry oddawane było z pełną dynamiką i oczekiwaną natychmiastowością. Bas bezlitośnie wyprowadzał ciosy w trzewia słuchacza i powodował, że z większą ostrożnością zacząłem dobierać zarówno repertuar, jak i głośność prowadzonego odsłuchu. Ze słabszymi wzmacniaczami, choć od razu zaznaczę, że „słabość” w przypadku Moona 600i, NADa M3 i Electrocompanieta ECI5 jest czysto umowna i odnosi się do tego, co była w stanie zaprezentować 50 kg końcówka, zauważalne stało się lekkie poluzowanie najniższego basu, które początkowo przypisałem samym kablom, jednak koniec końców (i po testach u Jacka) wyszło na to, że po prostu Hydry obnażyły mankamenty integr a nie same były winowajcami zaobserwowanej anomalii.
Wróćmy jednak do ewidentnych, przynajmniej wg. mojej oceny, zalet angielskich przewodów. To, co przykuwa uwagę i czego nie sposób pominąć to sposób kreowania przestrzeni. Niezależnie od tego, czy słuchamy w danym momencie nagrania z zadymionego jazzowego klubu jak np. „Jazz at the Pawnshop”, czy też zasiadamy w teatralnej loży delektując się przepychem, z jakim wystawiono „Carmen” (RCAHerbert von Karajan) za każdym razem czuć większy oddech, swobodę i przestrzeń otaczającą muzyków, dającą im niezauważalną do tej pory możliwość bardziej spontanicznej, żywiołowej artykulacji. Nie musząc, umownie oczywiście, trzymać cały czas łokci przy ciele i nie bojąc się o nadepnięcie sąsiada artyści łapią niejako drugi oddech i z większą niż zazwyczaj werwą prezentują swoje partie. Taki zdynamizowany przekaz niewątpliwie uatrakcyjniał odbiór poprawiając aspekty motoryczne zarówno w skali mikro, jak i makro.
Obserwując zachodzące w układzie amplifikacja – przewody relacje natury charakterologicznej dość szybko doszedłem do wniosku, że Hydry należą do nad wyraz zgodnych i uniwersalnych przewodów. Z liniowo grającym NADem usuwały się w cień i ich obecność stawała się niemalże niezauważalna, natomiast z Moonem dodatkowo podkręcały atmosferę działając na zasadzie suwaka podbijającego dynamikę i saturację prezentacji podnosząc tym samym jej wizualną atrakcyjność i dość uroczo upiększając prezentowaną rzeczywistość. Co ważne, pomimo zauważalnego, acz nad wyraz eleganckiego powiększenia źródeł pozornych nie odnotowałem tendencji do skrajnej gigantomanii, czy próby usadowienia nie zawsze urodziwej wokalistki na kolanach słuchacza. Hydry cały czas zachowywały umiar i zdrowy rozsądek dokonując niemalże naturalnego, kosmetycznego przeskalowania instrumentów, muzyków i wokalistów do generowanej przez siebie szerokiej i wieloplanowej sceny. Bez powyższego zabiegu pozostawienie bohaterów spektaklu w „standardowych” gabarytach przyniosłoby dość komiczny rezultat podobny do fotograficznego zabiegu „tilt-shift”, gdzie przesunięcie osi optycznej pozwala modyfikować perspektywę w celu osiągnięcia elektu makiety.
Powyższy sposób, maniera prezentacji do tej pory była często utożsamiana z amerykańskimi przewodami MITa, czy Transparenta i sporo tego typu estetyki w Hydrach można odnaleźć, gdyż są to kable lubiące grać dużym i efektownym dźwiękiem, lecz bez gubienia niuansów i detali tak adorowanych przez szeroki krąg złotouchych. Całe szczęście zdolność do oddania nastroju liryki i skupienia nie została zepchnięta na boczne tory i takie nagrania jak pamiętny „The Koln Concert” Keitha Jarretta, czy jeden z moich ulubionych jazzowych albumów – „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena potrafiły zauroczyć zarówno skupieniem na mikrodetalach, jak i tak uwielbianą przez Jacka tzw. „grą ciszą”. Każda nuta potrafiła być z iście zegarmistrzowskim pietyzmem adorowana i doświetlana, by lśnić w pełnej krasie i budować mistyczny klimat. Na ww. albumach wysokie tony były lśniące, zwiewne i eteryczne a przy tym jedwabiście gładkie i krystalicznie czyste, przez co ich wzorowa rozdzielczość nie szła w parze z hiperdetalicznością i klinicznym chłodem.

Signal Projects Hydra jak na polskie warunki nie są przewodami tanimi, nie pochodzą też od żadnego z producentów należących do ścisłej czołówki światowego kablarstwa, co wyklucza możliwość (jak na razie) szybkiej i bezbolesnej odsprzedaży. Wypadałoby więc w tym momencie postawić pytanie, czy warto pakować się w coś takiego. Odpowiedź na nie niestety nie jest jednoznaczna, lecz pozwala na samookreślenie potencjalnego nabywcy i podjęcie decyzji. Jeśli jesteśmy nosicielami „audiophilia nervosa” i dzień, tydzień, czy miesiąc bez zmiany czegokolwiek w torze jest dla nas czasem straconym, czyli spędzamy więcej czasu na słuchaniu i wygrzewaniu nowego sprzętu a nie muzyki, ze spokojnym sumieniem możemy sobie kable Signal Projects odpuścić. Jeśli natomiast więcej w nas jest melomana niż znerwicowanego i nadpobudliwego audiofila warto byłoby Hydr na spokojnie przez tydzień – dwa we własnym systemie posłuchać. Choć mają własny pomysł na granie, na chwilę obecną trudno mi wyobrazić sobie wysokiej klasy system, w którym zagrałyby ewidentnie źle, bądź ich wpięcie mogłyby zostać uznane za mezalians. Wręcz przeciwnie – w im wyższej klasy systemie się znajdą, tym jaśniej będą lśnić a tym samym zachęcać do bliższego poznania ich szlachetniej urodzonego rodzeństwa. Dla mnie osobiście Hydra jest połączeniem większości zalet wysokich modeli wspomnianych w recenzji amerykańskich marek i finezji, oraz wysublimowania duńskich przewodów Argento. Czy uznają Państwo to za rekomendację leży już wyłącznie od Państwa, jednak jeśli gdzieś natraficie na te urocze angielsko-greckie warkocze usiądźcie i przez chwilę, w spokoju posłuchajcie swojej ulubionej muzyki a potem napiszcie list do Świętego Mikołaja.

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

Producent: Signal Projects

Dystrybutor w PL: brak

Cena: 2m stereo – €3250; €490 za każde dodatkowe 0.5m

Dane techniczne:

– typ: multi-core
– przekrój przewodników 3,20 mm²
– materiał: miedź
– czystość 99,99997%
– pojemność: 13,78 pF/ft @1 kHz
– oporność: 1,53 mΩ/ft @1 kHz
– indukcyjność: 0,42 µH/ft @1 kHz
– izolator przewodników: Polytetrafluoroethylene
– zewnętrzna izolacja: Polyurethane i Polyolefin

System wykorzystany w teście:

– CD/DAC: Ayon 1sc
– DAC: exaSound e28;ifi iDAC + iUSB Power +Gemini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5; Moon 600i; NAD M3
– Przedwzmacniacz: Hegel P30
– Końcówka mocy: Hegel H30
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Harmonix HS101-Improved-S; Neyton Neurnberg NF
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Neyton Hamburg LS
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

W dobie mnogości firm zajmujących się produkcją wszelakiej maści okablowania audio, standardem stały się testy wysyłkowe, dające pewien wgląd przyszłemu producentowi na odzew planowanego do zdobycia rynku. Pozwala to uniknąć strat związanych z uruchomieniem maszyny w przypadku braku akceptacji przez docelowego klienta. Taki test, nawet zakończony pozytywnie, też nie jest gwarantem powodzenia, ale wstępnie weryfikuje wzajemne oczekiwania w relacji producent-klient. Różne rynki mają czasem specyficzne dla siebie potrzeby, które powinien spełnić proponowany produkt. Dla przyszłego konstruktora jest to dość ciężki orzech do zgryzienia, bowiem mając paletę propozycji, musi zdecydować, w jaki segment rynku uderzyć i jaką strategię obrać. Dlatego badając region „inwazji”, zmuszony jest do działań przypominających grę w ruletkę. Jednak nawet jeśli taki ruch zakończy się porażką, nie jest ona bardzo bolesna, gdyż przynosi tylko koszty przesyłki do i od recenzenta. Dzięki takiej właśnie procedurze dotarły do mnie kable głośnikowe angielskiej marki SIGNAL PROJECTS.

Dla wielu klientów oprócz walorów brzmieniowych ważnym elementem jest wygląd. Dawniej obowiązywała pewna moda – im grubsze węże „ogrodowe”, tym większy splendor ich posiadacza. Jeśli konstrukcja wewnętrzna była nawet taka sama jak obecnego tytułowego bohatera (gustowne warkoczyki), to włożenie go w grubaśny peszel i stosowną kolorową otulinę, było Hi End-owym podejściem do tematu. Niby nikomu to nie przeszkadzało, ale często rodziło spore problemy natury użytkowej posiadaczom małych monitorów – mogąc ściągnąć je z podstawek, jak również w systemach stojących blisko ściany, gdyż sztywność uniemożliwiała ułożenie w zaplanowany sposób. Teraz od tego trochę się odchodzi – przynajmniej ja tak to postrzegam na przestrzeni kilku ostatnich lat. Ciężko jest obecnie trafić na głośnikową „anakondę”, co nie znaczy, że się nie zdarza. Tytułowe przewody mają postać pięknego warkocza o czterech żyłach w opalizującej plecionce zakończonej widłami i oznaczoną kierunkowością montażu, dając się z łatwością układać według potrzeb właściciela. I tak ogólnie niczym się niewyróżniające, ale też nieodstraszające wizerunkowo kable z serii Hydra wspomnianej manufaktury SIGNAL PROJECTS, wylądowały w moim systemie.

Jeden zestaw okablowania kolumn przysparza mi trochę problemów, ale swego czasu spełniając „obowiązek w stosunku do Ojczyzny” nie z takimi dylematami dawałem sobie radę, więc posłuchałem kilku płyt w dwóch kombinacjach, co pozwoliło na dokładną obserwację zmian w poszczególnych pasmach przenoszenia dźwięku. Proponowany set to druga od dołu pozycja z „port folio” angielskiego, z greckimi korzeniami producenta. Widać, że sonduje rynek, najmocniejsze karty trzymając przy „orderach”, (kto w nie grał wie o co biega), a jak zaiskrzy po takim teście, pokarze na co Go stać. Trochę zachowawczo, ale Hi End-owa brać, to bardzo wybredne i marudne środowisko i lepiej ugruntować sobie pozycję na niższych poziomach cenowych, a mając zaplecze zacząć wspinaczkę na szczyt. Przytaczając cytat z kultowego filmu „Miś” można rzec: „To jest słuszna koncepcja”.

Obserwację wpływu dostarczonych „drutów” zacząłem od pasma średnio-wysokotonowego, gdyż tutaj najłatwiej wyłapać zachodzące zmiany. Z uwagi na to, że mój set szyty jest na miarę, jeśli takowe występują, słyszę je od pierwszych dźwięków snujących się niezobowiązująco, nawet podczas rozgrzewki. To czasem złudne i często ulegające metamorfozom obserwacje, jednak na dłuższą metę mogące podążać w innym kierunku niż by się tego spodziewało po pierwszych taktach. W omawianym przypadku zmiany były ewidentne, ale potrzebowałem trochę czasu na sprecyzowanie, jaki mają wpływ na spektakl muzyczny. Godzina rozgrzewki w tle i jednak pierwsze spostrzeżenia całkowicie się potwierdzają – lekkie rozjaśnienie wyższej średnicy dodając jej blasku, przy jednoczesnym dociążeniu górnego zakresu, czyli – ożywiamy przekaz fundując więcej informacji, a obniżamy temperaturę wysokich tonów, lekko je pogrubiając celem uniknięcia nadmiernej natarczywości zakresu średnica-wysokie. Obserwowany zabieg otwarcia średnicy pozawala na większy wgląd w nagranie (wychwytujemy więcej smaczków), niestety odbywa się kosztem dociążenia, co bez ingerencji w górny zakres pasma mogłoby mocno zaboleć. Chcę przez to powiedzieć, że za zwiewną średnicą, przy równie frywolnych wysokich tonach może zamienić nagranie w jeden męczący „krzyk”. Trzeba wszystko zbalansować, inaczej porażka murowana, a im wyższa pozycja cennika, tym w bardziej wysublimowany sposób z owym balansem tonalnym producenci sobie radzą. Tutaj mamy akurat taki zabieg i na pewno znajdzie się wiele systemów, którym wyjdzie to na dobre. Do wychwycenia tych działań bardzo dobrze sprawdził się materiał jazzowy. Biorąc pierwszą z brzegu dobrze zrealizowaną płytę np. Stefano Battaglia Trio zatytułowaną „The River of Anyder” z wytwórni ECM, już w pierwszym utworze słychać (widać) wszystko jak na dłoni. Gra fortepianu obfituje w wiele cichych, prawie na granicy percepcji dźwięków – jak np. praca pedałów, które w tej konfiguracji stają się pełnoprawnymi elementami nagrania – taki audiofilski smaczek dla sporej grupy docelowej. Oczywiście owe gratisy nie wychodzą na pierwszy plan, jedynie śmiało zaznaczają swoją obecność w zarejestrowanym utworze muzycznym. Dodatkowo lekkie podniesienie rozdzielczości na środku pasma, pozwala dźwięczniej brzmieć całemu monumentalnemu instrumentowi. Wrażenie jest bardzo przyjemne, ale oczywiście może znaleźć się ktoś, kto nazwie to oszustwem i odstąpieniem od neutralności, dlatego należy spróbować samemu, bowiem systemy różnie reagują na takie zabiegi. Chcąc odnieść się do górnych rejestrów, musimy przyjrzeć się dźwięczności perkusjonaliów. W celu uniknięcia ich natarczywości w połączeniu z lżejszą średnicą, konstruktor temperuje je dociążeniem i pogrubieniem, co wiąże się z krótszym ich wybrzmiewaniem – coś za coś. Dzięki temu jednak nie wyskakują przed szereg, pozostając nadal czytelnymi i pozbawionymi jakichkolwiek przykrych dla ucha szorstkości, a to jest bardzo istotny element. Takie są realia kompromisów, jak się powie „a”, to trzeba powiedzieć „b” i poprzez znalezienie akceptowalnego konsensusu, bilansujemy całość, inaczej możemy zwijać interes. Ale proszę się nie martwić, bo ogólny obraz muzyczny na tym zyskuje.

Na koniec kilka słów o najniższych tonach, które nie odstając od reszty, również stają się czytelniejsze i zwinniejsze, poddając się przy tym większej kontroli. Podczas testu wzmocnieniem zajmowała się już nieprodukowana a ciągle kultowa stereofoniczna końcówka mocy na lampach 300B firmy Reimyo, która ze swoimi 7-mioma Wattami miała sporo pracy w tym zakresie, a wiadomo, że to piętra achillesowa takich konstrukcji. Nie twierdzę, że miała problemy, ale dlaczego jej trochę nie pomóc, mając możliwość w postaci dystyngowanego angielskiego okablowania. Flirt z Aliantami wyszedł całości na dobre, gdyż lekkie odciążenie zakresu basu, poprawiło jego czytelność i konturowość. Odczuwalnie było go troszkę mniej, ale zysk z takiej operacji wszystko rekompensował – po co komu mocny, ale monotonny bas, jak można trochę lżej, a przy tym wyraziściej i szybciej, w konsekwencji pokazując więcej informacji. Sztuka wspomnianego wcześniej kompromisu to ważna dziedzina w tworzeniu synergii w zestawie audio.

Poznawszy zalety testowanych kabli głośnikowych, wpadłem na pomysł sprawdzenia ich ze źródłem analogowym. Zgrabnym ruchem na panelu przedwzmacniacza wcisnąłem stosowny guziczek i dzięki wpiętemu w tor jeszcze gorącemu po teście, stacjonującemu u mnie phono RCM Theriaa, przeszedłem w inny stan percepcji muzyki. Sam phonostage mocno przekonwertował moje postrzeganie tego formatu zapisu i postanowiłem sprawdzić go w dość przypadkowych konfiguracjach. Ale nie o tym jest ten tekst. Wracając do tematu, nie muszę chyba przypominać, że to jest inny świat – świat barwy, gładkości i celebry z nim związanej. Wszystko to sprawia, że albo się go kocha, albo szuka dziury w całym, próbując zniechęcić się do niego. Ja wolę ten pierwszy stan i posiadając sporo płyt, którym proponowany przez SIGNAL PROJECTS zabieg mógłby pomóc, zacząłem drenaż płytoteki. Czy to nowe, czy stare tłoczenia, zawsze znajdzie się płyta, gdzie otwarcie środka pasma, tchnie w nią ożywczą energię. Nie szukając zbyt długo, skierowałem się ku dwupłytowej wydanej na 180 gramowym winylu płycie Kari Bremnes zatytułowanej „OVER EN BY”. Ta szczodrze obdarzona w bas realizacja, pokazała inne oblicze. Nie była już mrocznym w odbiorze przekazem, tylko pełnym niuansów wytworem wyobraźni artystki i realizatora. Zniknął odczuwalny przez cały czas brak oddechu w muzyce, pozwalając na swobodne wybrzmiewanie instrumentarium i zwiewniejsze frazowanie tekstu przez piosenkarkę. Audiofilia to jednak fajna zabawa, ponieważ nie była to jedyna pozycja z posiadanego zbioru, która zyskała na mariażu z angielskim okablowaniem. Znudziwszy się wyszukiwaniem takich kwiatków, kładłem na talerz gramofonu dobrze zrealizowane i lubiane prze ze mnie winyle, które wydając mi się znanymi na wskroś, mimo wszystko zaskakiwały dodatkowymi, dotąd nieuchwytnymi detalami. To fajna sprawa, móc na nowo odkrywać piękno zawarte w teoretycznie ogranym materiale płytowym, bo okazuje się, że mamy na półce bezkresne zasoby krążków do poznania i nie odnosi się to tylko do przykładowego zapisu analogowego, ale całej płytoteki bez względu na nośnik.

Przygoda z kolejną firmą kablarską, sondującą nasz rynek audio okazała się nader ciekawa, gdyż ich propozycja rozświetlenia przekazu, początkowo obarczona obawami, w konsekwencji dała wiele frajdy ze słuchania. Ja odnoszę to do postrzegania przez pryzmat słuchania posiadanych płyt w znanym sobie dobrze zestrojonym systemie, ale może okazać się, że „Hydra ” to panaceum na zbyt gęste zestawy audio, które dopiero z przewodami głośnikowymi firmy SIGNAL PROJECTS pozwolą słuchaczowi poznać, co gość przy stole mikserskim maił na myśli. To brzmi jak banał, ale spotkałem kilka systemów i na pytanie właściciela co sądzę o prezentowanym secie, odpowiadałem: jest potencjał, a obecnie po spotkaniu z bohaterami testu zaproponowałbym je jako zbawienie jego uciemiężonej duszy. Jeśli ktoś ma poczucie zbyt gęstego grania swoich mozolnie dobieranych komponentów, powinien zakosztować oddechu, jaki mogą zapewnić mu tytułowe zaplecione w warkoczyki kable.

Jacek Pazio.

System wykorzystywany w teście, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
– lampowa końcówka mocy: PAT – 777
Kolumny: Bravo Consequence+
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM „THERIAA”

  1. Soundrebels.com
  2. >

Premium Sound dystrybutorem AudioSolutions w Polsce

Firma Premium Sound została wyłącznym przedstawicielem  producenta AudioSolutions.
AudioSolutions została założona na Litwie i swoją działalność projektową rozpoczęła w 2003 roku.
Jak mówi właściciel firmy, Gediminas Gaidelis:
„Bardzo ciekawiła nas tematyka reprodukcji dźwięku, a właściwie konstrukcja kolumn. Zbudowaliśmy nasz pierwszy zestaw głośnikowy i szybko stało się jasne, że produkcja kolumn stanowi połączenie nauki i sztuki. Nasze prace projektowe nad dobrą kolumną trwały prawie 8 lat. W tym czasie próbowaliśmy kombinacji wielu różnych typów obudów, przetworników, filtrów i innych. Te 8 lat prób było tego warte. Dziś wiemy jak stworzyć naturalnie brzmiące kolumny o niebanalnej prezencji. Pierwsze założenie przy konstruowaniu naszych kolumn stało się naszym mottem: „Nauka i sztuka w budowaniu kolumn”.

Obecnie AudioSolutions oferuje dwie linie swoich produktów:

Rhapsody – to  pierwszy efekt prac AudioSolutions. Kolumny z tej linii są idealnym obrazem naszego motto: „Nauka i sztuka w budowaniu kolumn”. W czasie tworzenia linii Rhapsody wykorzystaliśmy wszystko, co mieliśmy najlepsze: elektronika, design, technika budowy obudów oraz doświadczenie. Co najważniejsze, włożyliśmy w nie całe swoje serce, dzięki czemu można usłyszeć nie tylko dobre brzmienie, ale można też poczuć rękę rzemieślnika.

Euphony – Założeniem całej linii Euphony było stworzenie kolumn o świetnym stosunku, jakości do ceny, zamkniętych w obudowach o tradycyjnych kształtach. Wiele uwagi poświecono temu, aby Euphony miały podobny charakter brzmienia jak topowe produkty AudioSolutions. Linia Euphony jest najprostszym sposobem na to, aby zacząć przygodę z Hi-Endem w wykonaniu AudioSolutions.

Premium Sound

  1. Soundrebels.com
  2. >

exaSound e28 DAC English ver.

Until recently I didn’t know anything about the exaSound brand. A chat with a friend who recently went on a business trip to Canada brought the 8 channel DAC to my attention. What is the true meaning of buying an 8-channel device? For orthodox audiophiles it may seem comparable to riding an 18 wheeler through the center of Warsaw. It appears not everyone is satisfied with having just a Left and Right channel. The e28 is aimed at a group of music lovers who want to improve the sound of their systems both for listening to stereo and multichannel. However, given the deep-seated beliefs and focus of the audience of our website soundrebels.com, I allowed myself to treat the exaSound’s new product as a typical two-channel DAC. The fact is that we have this rather exotic device in our hands and we can enjoy it for long time.

The ExaSound e28 DAC is, despite the small and almost inconspicuous case, not only a DAC but also a pre-amplifier, and a high quality headphone amplifier. The elongated chassis with slightly rounded edges is made of extruded anodised aluminum. Slightly bevelled sides of the front panel can be regarded as a skillful blend of elegance and ergonomics. Despite the small surface area every detail has been carefully and pleasantly laid out. The Allen screw bolt heads, chrome buttons and headphone jack form a clean design around the two-line display. Both the manufacturer’s logo and all button names have been engraved. On the left side of the display there is a power switch and 6.3 mm headphone jack. On the right – a group of four buttons. Two of these control the selection of sources and access to the menu and the other two are used for volume control. The Rear panel, despite its small size and a number of outputs is not overcrowded. On the left are the digital inputs coaxial and optical sockets, a USB input, and a small, external power supply interface.
Upon request the e28 DAC can be customized with balanced Mini-XLR outputs rather than the standard RCAs. We tested the custom Mini-XLR version. To my admiration the stereo version of this DAC, the e20 is equipped with both RCA and full size XLR line outputs. A sleek aluminum-body Apple remote control is a nice addition. The exaSound e28 and other elegant solutions, such as the Vitus, give a glimmer of hope that, at least in the realm of high-end devices, ugly plastic OEM remotes are a thing of the past.
The e28 can be configured for use with almost any third party IR remote control. The procedure is easy even for a person with no technical background. Simply press the setup button and follow the prompts that appear on the front panel. The e28 assigns the appropriate commands to the appropriate buttons. The whole process takes just few seconds.

The main board occupies the entire interior of the e28 DAC. To accommodate the multi-channel requirements, there are eight output stages. All digital inputs go to Xilinx Spartan ® XC3S50AN programmable FPGA. The galvanically isolated Asynchronous USB input uses FTDI FT2232HL controller. The heart of the system is an ESS ES9018 Sabre32 DAC chip capable of handling PCM signals with sampling rate up to 384 kHz/32 bit and DSD up to 12.28 MHz (256 FS). DSD is processed without conversion to PCM. To ensure the lowest distortion and jitter exaSound used three precision crystal oscillators. Two of the oscillators are responsible for accurate reclocking of the input data. One supports the multiples of 44.1 kHz (44.1, 88.2, 176.4, 352.8 kHz). and the other handles the 48 kHz family of sampling rates (48, 96, 192 and 384kHz). The third oscillator acts as a master D/A conversion reference clock with 0.13 ps. accuracy. To achieve the highest possible sonic transparency, the e28 DAC uses fifteen power filtering stages and galvanic isolation between the digital and the analog section. The headphone amplifier module is based on two Texas Instruments LME49600 IC’s.

I received the small package with the e28 DAC inside. I was asked to audition the device, to check how it works and to see what this company was all about. When I began testing, I wasn’t aware that before I could hear the unit, I would have to talk to the manufacturer. Apparently a DAC is a DAC, and the number of channels doesn’t matter, if you have more than what you need. In my case I was completely happy with two channels. The remaining 6 were waiting politely to be used in the home-theater cinema of my neighbour. But….the two page insert in the box only contained connections description and a brief overview. It referred me to the manufacturer’s website. Once I downloaded the extended user manual I was able to set up the unit without any problems, but to get the drivers I had to use a login that wasn’t provided anywhere. For further information, I had to contact the manufacturer. I wasn’t aware that I was missing the welcome email from exaSound with username, password and download instructions.
My request was answered by the exaSound president, George Klissarov. He was really surprised to find out how far his e28 DAC had wandered. Mr. Klissarov was more than happy to help me out. Installing the drivers went smoothly. Keep in mind that if you are using the Kaspersky Internet Security software, you need to turn it off. It blocks the exaSound drivers and they may not work properly. After installation, the user gets access to the DAC control panel and the choice of two and eight-channel ASIO drivers. Having finished all this I could finally connect the e28 DAC to a PC. I was planning to have a few days of breaking in while waiting for the shipment of Mini XLR adapters. The Mini-XLR to RCA and Mini-XLR to XLR adapters made by Cardas were required to connect the e28 DAC to a full-scale system. I was naturally not patient enough to wait for the adapters, and I intensively tested the e28 DAC with headphones.

From the very first moment the Canadian DAC offered outstanding sound purity and smoothness expressed on a vast dynamic range. The e28 sound can be described as a combination of the best DAC features I’ve experienced with Antelope Audio and April Music Eximus. The transparency, speed, and holographic space of Antelope Zodiac were blended with incredible musicality and brilliance of color of Eximus DP1. Listening to the e28 doesn’t cause any fatigue at all. These impressions were intensified after the transfer of DAC to my main system.
Let’s start with the great symphonic album „Diabolus in Musica – Accardo Interpreta Paganini”, where the first violin has a lively dialogue with a triangle, echoed in the background by the orchestra. As this recording is incredibly dynamic a high degree of sensitivity and resolution is required in order to enjoy the complete listening experience. The e28 handled well the extreme dynamic range. It reproduced precisely the size and place of the solo instruments on stage and did not let up in the dynamic passages where a multitude of other sounds were interwoven as accompaniment. Moreover the e28 performed perfectly at the high notes, providing crystal clear and simultaneously silky smooth sound despite handling a vast amount of information. The listening process was never boring. I was only drawn in more and more by the movements in the pieces.
Occasionally I was glancing at the volume potentiometer. The purity and absence of annoying distortion encouraged me to raise the volume so that I could not only hear, but feel the power of the orchestra. I didn’t want to change the repertoire too drastically so I reached for the audiophile edition (24k gold, 24 bit) of the „Gladiator” soundtrack by Hans Zimmer. Hollywood didn’t affect the quality of the DAC in the slightest. The whole piece sounded coherent, smooth ,full and most importantly, complete. There was no sound compression, like in the other versions of this recording. The audiophile version of the recording sounds great from the very beginning, however the more you listen the more you realize that virtually the entire album has one volume level. The Japanese release is different, it is just as it should be – as the original recording. Quiet passages are quiet and orchestral tutti can breaks the walls down. The exaSound e28 was able to show all those dynamic jumps immediately and directly, without the unnecessary attempts to save the listener from intensive emotions. Every detail was reproduced as it was recorded to the disk, down to the very last bit.
Continuing with soundtracks, I enjoyed (again and again) listening to the soundtrack of the „Sons of Anarchy”, where romantic ballads like „Bird on a Wire” (Katey Sagal & The Forest Rangers) are interspersed with sharp rock band playing in the style of „Slip Kid „(Anvil feat Frankie Perez). This varied repertoire couldn’t cause the e28 to stumble. It handled lyrical passages, ethereal spell-casting strokes of guitar strings and sensual women’s voices with ease, authenticity and authority. Where it was necessary to play harder, one almost could feel on the skin the „juiciness” of screamed phrases by the singer.
For dessert, I left the two special discs. The first is the „Cantora 1”, where the unforgettable Mercedes Sosa sings along with representatives of the younger generation. The second, where this amazing singer also leads, but now in a much more serious repertoire is „Misa Criolla” of Ariel Ramirez. „Cantora” and especially „La Maza” with Shakira is a great test of the expression of subtle differences in color, power of emissions and manner of articulation. „Misa Criolla” sets very high standards when it comes to creating the space – the correct representation of the acoustics of the room where the recording was made. The E28 sounded perfectly and „passed” the test on both albums. Sosa and Shakira singing with one voice sounded very legible and, although so different in age and repertoire they were still so close. The performance of the Ramirez’s Holy Mass, Sosa singing against a choir with minimal background instrumentation, aroused respect and reverence for the extremely strong emotions palpable in her voice. That ability to render dormant emotions in music is the reason why the modest exaSound e28 DAC gained my sympathy and sincere appreciation.

Some of you may be wandering why am not addressing the usually exaggerated differences between conventional, archaic CD recordings and the high-resolution PCM/DSD sources supported by the e28 DAC. To be honest, I asked myself this question after a cursory reading of this text. The answer turned out to be prosaic, and I hope you take it as sincere. In the case of the E28, the quality does not depend on the quantities of multi-bits or kHz / MHz. The value comes from the class of the music. The ability to play any digital format available on the market is just a nod to the client and shows exemplary ergonomics. We cease to care about the technicalities of the recording format and we focus on what’s important – how a track or album sounds and most importantly whether the music will meet our expectations and tastes, our purely esthetic concerns.
There are exceptions that prove the rule. In an exchange of correspondence Mr. George Klissarov kindly provided 3.5 minute of a Paganini violin solo made by the 1-bit Audio Consortium and recorded with the highest available DSD sampling rate – 11.28 MHz. The realism of this recording is simply shocking. I was able to hear effects only available from sources like a turntables and even reel to reel decks. But let me stress the differences in price between these systems, and E28 DAC!
Of course if there is a high-resolution re-mastered version of a recording, it will sound better, cleaner and more realistic than the original 16bit/44.1 kHz CD. I will emphasize again: the e28 DAC, utilized to its full potential with computer via Asynchronous USB, frees music lovers from the dilemma of format selection and leaves them free to enjoy their music. We can then choose the source material with the highest quality available and we can be confident that the e28 will give us the best possible reproduction. The higher the quality of the source, the more perfect the reproduction.

Music without emotion is like a delightful food without spices – it is seemingly admirable, but when you try it, it is simply insipid and non-virulent. For audiophiles, the Canadian exaSound E28 DAC is like master chef in the award-winning restaurant. It prepares dishes from the received bits not only in a stunning array of colors that are looking great on porcelain tableware, but also captivating with the complexity of flavors and aromas. Therefore it remains for me nothing more than to invite you to a feast. Bon appétit!

 

Text and photos: Marcin Olszewski

Manufacturer: exaSound Audio Design

Price: $ 3,299.00

Specifications:
– D/A Converter IC: ESS Technology ES9018S Sabre32 Reference DAC
– PCM Sampling Rates – Asynchronous USB ASIO: 44.1kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz, 352.8 kHz, 384 kHz
– DSD Sampling Rates – Asynchronous USB ASIO: 2.8224 MHz (64Fs), 3.072 MHz (64Fs), 5.6448 MHz (128 Fs), 6.144 MHz (128 Fs), 11.2896 MHz (256Fs), 12.288 MHz (256Fs) – (OS X tylko do 128 Fs)
– Sampling Rates-SPDIF Coaxial IN 1: 44.1kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz
– Sampling Rates-SDIF Optical IN 2: 44.1kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz
– Total Harmonic Distortion + Noise,1 KHz, 0dBFS: 0.000359%
– Signal-to-Noise Ratio: 125db
– DAC Master Clock Jitter:  0.13 ps rms  (0,082ps rms – na zamówienie)
– Digital Inputs: USB 2.0 (typ B), SP/DIF Coaxial, SP/DIF TOSLINK (optical)
– Line Output: 8 RCA/ 8 Mini XLR (na zamówienie)
– Line Output Level: 2 Vrms (unbalanced), 4 Vrms (balanced)
– Headphone Amp Current Output: 250 mA peak
– Power Consumption: <15 W
– Dimensions (W x H x D): 165 x 55 x 235 mm
– Weight: 1.1kg

System used in this test:

– CD / DAC Ayon 1SC
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Stream player: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center;
– Integrated Amplifiers: Electrocompaniet ECI 5; Moon 600i
– Speakers: Gauder Akustik Arcona 80
– Headphones: Brainwavz HM5; Nu Force HP-800
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Harmonix HS101-Improved
– IC XLR LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– Digital IC: Fadel Art DigiLitz, Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye, Monster Cable Interlink LightSpeed ​​200
– USB Cables Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Project Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Power distribution board: GigaWatt PF-2 + cable LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Table: Rogoz Audio 4SM3
– Ethernet cables: Neyton CAT7 +
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Wilson Audio Sasha W/P i Alexia

Opinia 1

Niejako genetycznie przedstawicieli homo sapiens „zaprogramowano” tak, że nie są w stanie przezwyciężyć chęci posiadania wszystkiego co największe. Im większy dom, samochód, bądź nawet zegarek tym lepiej. Ww. pęd ku (umownej) gigantomanii nie ominął również tak zdawałoby się odizolowanej od reszty „zdrowego” społeczeństwa grupy jak audiofile. Wielodrożne, osiągające wzrost dorosłego mężczyzny (i nie mówimy tu o 150 cm przypadkach) kolumny i wzmacniacze o wadze co najmniej worka cementu budzą respekt w towarzystwie i zdecydowanie poprawiają samopoczucie właścicieli. Po prostu duży może więcej, a cała reszta tłumi pierwotną zazdrość sloganami w stylu „małe jest piękne”. A gdzie wszystko jest największe? Oczywiście w USA, i właśnie stamtąd trafiły do kraju nad Wisłą dwa „niewielkie”, jak na ichniejsze standardy, modele kolumn podłogowych Wilson Audio – Sasha W/P i Alexia. Wspomniana niewielkość w wydaniu amerykańskim oznacza w przypadku Sashy wzrost ok. 112cm i wagę 90 kg a w przypadku Alexii 135cm i 116 kg. Nieśmiało tylko nadmienię, że topowe Alexandrie to blisko 180 cm kolosy o wadze ocierającej się o 300 kg. Powyższe dane dotyczą oczywiście pojedynczych sztuk, co przy sporej popularności pozbawionych wind budynków wielokondygnacyjnych zapewnia wzorową kondycję pracowników dystrybutora tej zacnej marki.

Jednak żarty na bok. Chodzi przecież o to, by móc takich kolumn na spokojnie posłuchać i choć biorąc pod uwagę ich wymagania kubaturowe większość pokoi odsłuchowych znajomych audiofilów odpada, zawsze jest coś w stylu rozsądnej alternatywy – znane „pomieszczenie komercyjne”. Właśnie do takiej kategorii możemy zaliczyć dużą, profesjonalnie zaadaptowaną salę demonstracyjną warszawskiego Sound Clubu, w której wielokrotnie już gościliśmy. Ww. pomieszczenie o powierzchni ok. 45 m kwadratowych pozwala w nader komfortowych warunkach prowadzić „krytyczne” odsłuchy, konstrukcji, których ze względów czysto logistycznych, bądź lokalowych we własnych czterech kątach posłuchać nie sposób. Z pełną odpowiedzialnością ująłem w cudzysłów ową „krytyczność”, gdyż nawet znając konkretne pomieszczenie i biorąc pod uwagę całkowicie bezstresową atmosferę panującą podczas tego typu spotkań niezwykle trudno byłoby dokonać wiarygodnej analizy opartej na solidnych podstawach i uwzględniających, jeśli nie wszystkie, to przynajmniej większość zmiennych składających się na efekt finalny prezentowanego systemu. Biorąc zatem poprawkę na nasze jakże subiektywne punkty widzenia zapraszam Państwa do lektury.

Jako pierwsze pod krzyżowy ostrzał trafiły Alexie, które, przynajmniej teoretycznie powinny czuć się w tak obszernej sali jak przysłowiowa ryba w wodzie i … tak też było, lecz zamiast rybki mieliśmy do czynienia z dorodną orką, którą ktoś niezbyt fortunnie umieścił w zbyt małym basenie. Proszę wybaczyć powyższe porównanie, lecz po prostu 1/3 pasma, a dokładnie bas nie mieściła się w zastanej kubaturze. Najniższe składowe swawoliły z wdziękiem małych nosorożców umiejętnie odciągając uwagę słuchaczy od reszty pasma, która z kompletnym setem Soulution była co najmniej dobra i bardzo dobra w momencie wzbogacenia firmowego źródła – odtwarzacza SACD 540 o przetwornik – dCS Vivaldi DAC. Po zaobserwowanych zmianach dotyczących poprawy namacalności i czystości dźwięku padły jeszcze propozycje usunięcia z toru przedwzmacniacza Soulution 720 i zasilania potężnych monobloków 700 bezpośrednio z regulowanego wyjścia przetwornika. Niestety ze względu na brak wystarczająco długich interkonektów powyższą „kombinację alpejską” zmuszeni byliśmy przełożyć do „następnego razu”. Skoro już poruszyłem tematykę przewodów to tylko wspomnę, że cały system okablowany został produktami Jorma Design w postaci zasilających i łączówek z serii Prime i głośnikowców z serii Origo.

Jako materiał testowy posłużyły mi albumy:
– Mercedes Sosa „Misa Criolla”
– Mercedes Sosa „Cantora 1”
– Noora Noor „Soul Deep”
– Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia “…tales”
– Arild Andersen „Kristin Lavransdatter”
– Hans Zimmer „Gladiator” (24kGold 24 Bit No.0548)

Na całym ww. repertuarze Alexie zaprezentowały się od jak najlepszej strony, przynajmniej jeśli chodzi o oddanie akustyki tworząc niezwykle głęboką i szeroką scenę dźwiękową zlokalizowaną daleko za linią kolumn. Na duże uznanie zasłużyła precyzja, z jaką oddane zostały warunki akustyczne podczas realizacji „Misa Criolla”, gdzie bez trudu można było określić zarówno ustawienie chórzystów jak i stojącej przed nimi nobliwej solistki. Najwyższe składowe były gładkie, niemalże kremowe i precyzyjnie zespolone ze zrównoważoną średnicą. Pomimo sporych rozmiarów zestawów nie odnotowałem jakichkolwiek „szwów” wskazujących na punkt podziału i gdyby nie zapędy basu do dominacji nad resztą pasma można byłoby uznać, że to jest to. Jednak zbyt rozdmuchane najniższe rejestry spowodowały, że spodziewana tzw. hollywoodzka spektakularność gdzieś straciła większą część swojego impetu. Jakby ktoś niepostrzeżenie zaaplikował tym amerykańskim kolosom dawkę pavulonu. Z pewnością sytuacji nie pomagały firmowe kółka, które po docelowym ustawieniu powinny zostać zastąpione kolcami, jednak w warunkach sklepowych po prostu zapewniały mobilność i ułatwiały szybkie spełnienie próśb klientów dotyczących podpięcia konkretnych zespołów głośnikowych nawet przez jedną osobę z obsługi, co w przypadku zamontowania kolców nie byłoby możliwe.

Wróćmy jednak do muzyki. Niedawno wznowiony album “…tales” duetu Jorgos Skolias & Bogdan Hołownia wypadł na Alexiach bardzo przyjemnie i można by rzec, że nawet (wreszcie?) spektakularnie. Zarówno wokal, jak i gabaryty fortepianu uległy zauważalnemu powiększeniu, przez co rozmach i rozpiętość dynamiczna wywoływały uśmiechy zadowolenia na twarzach słuchaczy, choć pojawiły się krytyczne uwagi dotyczące zbyt ekspresyjnej artykulacji skrajnych rejestrów.

Po kilkudziesięciu minutach odsłuchu jednogłośnie zadecydowaliśmy o podmianie zespołów głośnikowych na oczko niższe, co można było w tamtych okolicznościach uznać za proszenie się o kłopoty. Gdybyśmy przepinali się na parę pochodzącą od innego producenta to jeszcze pół biedy, ale schodzić w dół cennika jednej firmy to już oznaka masochizmu. Jednak do odważnych świat należy i Maciek z Adamem przystąpili do wprowadzania w życie zasugerowanej roszady. Już od pierwszych taktów stało się dla nas jasnym, że oczywiście jest gorzej, ale dzięki temu znacznie lepiej. Nielogiczne? Oczywiście, ale czy wszystko musi być podporządkowane logice? W końcu sam sens wydawania kilkuset tysięcy na zestaw odtwarzający muzykę dla większości społeczeństwa z logiką nie ma zbyt wiele wspólnego. Spieszę jednak z wyjaśnieniami, o co w tym audiofilskim paradoksie tak naprawdę chodzi. Mniejszy wolumen dźwięków generowanych przez Sashe W/S i ograniczenie odtwarzanego pasma (szczególnie od dołu) w skali bezwzględnej należałoby uznać za regres, jednak patrząc na to przez pryzmat wcześniejszych doświadczeń z Alexiami i kubaturę pomieszczenia, jakim w danej chwili dysponowaliśmy uzyskany efekt był ze wszech miar pożądany. Muzyka dobiegająca z kolumn zyskała na energetyczności i zwinności, pojawił się drive i konturowość. Ograniczając się jedynie do oceny najniższych składowych nikt nie miał wątpliwości, że ilość przeszła w jakość a całość przekazu nabrała przez to zdecydowanie większej żywiołowości. Patrząc jednak na tą podmianę w szerszym kontekście należałoby przyznać, iż zmiany jakie jej towarzyszyły w sposób nad wyraz bezpardonowy pokazywały jakimi metodami posłużył się producent by dokonać gradacji możliwości swoich wyrobów pod względem finezji, gładkości i soczystości pozostałych podzakresów słyszalnego pasma. Najdelikatniej rzecz ujmując różnice w klasie dźwięku były wprost proporcjonalne i w pełni adekwatne do różnicy w cenach obu modeli. Spłyceniu i obniżeniu uległa scena dźwiękowa a delikatnej inwersji w porównaniu z Alexiami uległ balans tonalny. O ile w Alexiach uwagę słuchaczy starał się pozyskać na własność bas o tyle w Sashach przed szereg wyrywały się wysokie tony. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby były one równie finezyjne i pastelowe, co w wyższym modelu. Niestety nic z tego. W Sashach zamiast tekstylnej kopułki Convergent Synergy™ zaimplementowano „odwrócony” tytanowy tweeter nieodparcie kojarzący się z produktami Focala, który dość znacznie odstawał spontanicznością od papierowo – celulozowego przetwornika średniotonowego i pary 8 calowych polipropylenowych wooferów. W rezultacie czego bardzo szybko zaczęliśmy schodzić z osi głośnika dążąc do choćby niewielkiego ograniczenia jego ofensywnego charakteru, jednak panaceum łagodzącym wspomniane anomalie okazał się transport Drive II Accustic Arts’a, który wprowadził odrobinę finezji i gładkości w górnych podzakresach linearyzując dzięki temu całe pasmo. Pomimo takiej dość intensywnie odbieranej przez słuchaczy hiperdetaliczności gdzieś niepostrzeżenie ulotniła się iście holograficzna prezentacja reprodukowanych spektakli muzycznych.

Już w trakcie odsłuchu zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem wrodzona cecha Sashy do tak intensywnego „naświetlania” wysokich tonów nie zgrałaby się z gładkością i nasyceniem amplifikacji Tenora, bądź nawet zdecydowanie tańszego Mod Wrighta, choć akurat takie konfiguracje należałoby przeprowadzić w jakimś mniejszym, 30-40m pomieszczeniu, by wspomniane wzmacniacze nie musiały pracować na granicy własnych możliwości, bądź nawet poza nimi.

Warto jednak pamiętać, iż cały czas obracaliśmy się na iście high-endowych pułapach i opisywane różnice miały charakter właściwy tymże kręgom. Pomijam już fakt, że używane przez nas metafory mają na celu uzmysłowienie czytelnikowi jedynie kierunek zachodzących zmian a nie ich skalę, która będzie całkowicie uzależniona od wielu czynników zewnętrznych poczynając od charakterystyki samego pomieszczenia odsłuchowego a na bieżącej kondycji psychofizycznej słuchacza skończywszy. Dlatego też zdecydowaliśmy się umieścić naszą relację nie w dziale recenzji a wśród reportaży, gdyż odsłuchy tego typu mają za zadanie dostarczyć wstępnych informacji o danych konstrukcjach i ich zachowaniu w konkretnych warunkach lokalowych a nie być podstawą do ferowania autorytatywnych wniosków.

Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować gospodarzom – Maćkowi i Adamowi za gościnę i cierpliwe znoszenie naszego, z pewnością nieraz irytującego towarzystwa. Mam też cichą nadzieję, że dane nam będzie jeszcze trochę powalczyć z materią i już na podstawie zdobytych doświadczeń sprawić, by legendarne Wilsony zagrały na 100% swoich możliwości.

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

 

——

Opinia 2

Pewnego sierpniowego wieczora, razem z Marcinem wybraliśmy się do warszawskiego salonu audio „SoundClub”, który od niedawna nawiązał współpracę z polskim dealerem amerykańskiej legendy głośnikowej Wilson Audio – łódzkim Audio Fastem. Powód wizyty, był nie byle jaki, gdyż dzięki powyższej kooperacji możliwym stało się zorganizowanie prezentacji dwóch „budżetowych” modeli – Sasha W/P i Alexia, współpracujących z elektroniką szwajcarskiej marki Soulution.

Jak na porządny przybytek audiofilskich rozkoszy przystało, do dyspozycji otrzymaliśmy również inne elementy układanki toru audio, aby w pełni wykorzystać potencjał wyglądających jak roboty z „Gwiezdnych wojen” kolumn. I choć urodę bohaterek można delikatnie określić jako kontrowersyjną, nie sposób zaprzeczyć otaczającej je sławie będącej pochodną platonicznej miłości części złotouchych. Postanowiliśmy zatem podjąć próbę weryfikacji zasłyszanych i wyczytanych opinii odsłuchując je na swoim, dobrze znanym repertuarze płytowym.

Na wstępie zaznaczę, iż nie będzie to typowy test, gdyż wyjazdowe odsłuchy obarczone są wieloma niewiadomymi – zmiennymi, choć akurat w tym przypadku, dzięki częstym wizytom w SoundClubie, zdążyliśmy już wyrobić sobie opinię zarówno o samej akustyce profesjonalnie zaadaptowanego pomieszczenia, jak i optymalnie wykorzystującym zastane warunki konfiguracjom. Po prostu odwiedzając kilkanaście razy salon na Skrzetuskiego, osłuchaliśmy się z głównym pomieszczeniem i wieloma zestawieniami tam proponowanymi, które kilkukrotnie zbliżyły mnie do wymarzonego absolutu audio. Niektóre znane mi utwory nigdzie indziej i na żadnym innym sprzęcie nie pokazały tego co udało się tam uzyskać, a bywałem w wielu miejscach i słuchałem naprawdę drogiej elektroniki. Oczywiście było to konsekwencją wyszukanej i nietuzinkowej oferty, połączonej z natychmiastową reakcją właścicieli na często z założenia mało synergiczne i karkołomne prośby słuchaczy. Po prostu spełniając nawet najbardziej absurdalne prośby klientów, pozwalając nieraz wszechwiedzącemu delikwentowi nausznie przekonać się o błędnie obranym azymucie poszukiwań, stało się przyczynkiem moich częstych i pozostawiających miłe wspomnienia wizyt w tej świątyni Hi End-u.

Podczas całego odsłuchu dwiema parami Wilson’ów „zajmował się” set oparty o przedwzmacniacz i monobloki Soulution z serii „7”, a jako napęd służył cd tej samej marki z serii „5”. Czasem w tor wpinaliśmy przetwornik DCS Vivaldi i topowy napęd Accustic Arts, poszukując synergii z gośćmi zza Atlantyku. Niezmienne było tylko okablowanie Jorma Design, jakim spięty był ten, nader rozbudowany system.

Próba dogłębnych ocen obu produktów byłaby w moim mniemaniu nie w porządku, dlatego opiszę sposób grania obu zestawów głośnikowych w zastanych i lekko modyfikowanych konfiguracjach, pokazując diametralne różnice pomiędzy nimi.

Na pierwszy ogień poszły Alexie, co ze wspomnianą elektroniką Soulution trochę zaburzyło spodziewany prze ze mnie efekt końcowy. Znając jedynie „szwajcarski” sposób grania (niestety nie we własnych warunkach lokalowych) i tylko zasłyszane opinie o spektakularnym, otwartym graniu amerykańskich Wilson’ów, spodziewałem się energetycznego zapierającego dech w piersiach spektaklu muzycznego. Tymczasem to, co dotarło do moich uszu było zaprzeczeniem oczekiwań w postaci zgaszonego i przebasowionego przekazu. Niestety dźwięk nie mieścił się w pomieszczeniu mimo naprawdę dużego metrażu i przy mocniejszym przekręceniu gałki „volume” wzbudzał męczące dudnienie. Górny zakres był natomiast lekko zduszony, nie w rodzaju „koca” na głośnikach, ale brak było w nim swobody, otwartości i iskier, jakich oczekuję na tym pułapie cenowym. Kilka utworów potwierdziło pierwsze obserwacje pozwalając poznać sposób na muzykę, jej barwę i prezentację sceny. Wiedząc, że właściciele salonu: Maciek i Adam są elastyczni w spełnianiu zachcianek gości (czyt. nas i kilku innych związanych z branżą osób), za pomocą prostego z wyglądu, lecz zdolnego obsłużyć nawet wahadłowiec (po wklepaniu w niego odpowiedniej konfiguracji) pilota, przepuściliśmy sygnał cyfrowy przez uważanego na świecie za topowy DAC-a DCS Vivaldi. Zmiana odczuwalna od pierwszych taktów potwierdziła słuszność decyzji, uwalniając zestaw przynajmniej częściowo od naleciałości w górze pasma, niestety dół pozostawiając bez zmian. Braku kontroli niskiego zakresu nie można było zrzucić na wzmocnienie, bo co jak co, ale monobloki Soulution uważane są za elektrownię potrafiącą wycisnąć dźwięk nawet z kamienia. Po prostu gabaryty pomieszczenia nie sprostały potrzebom kolumn. Mimo tych drobnych problemów Alexie pokazały się z nader dobrej strony. Rozmiar sceny, namacalność, rozstawienie źródeł pozornych w połączeniu z ich holografią, mimo niedopasowania lokalu do możliwości wygenerowania swobodnego dźwięku była na bardzo wysokim poziomie. Słuchając na co dzień kolumn opartych na głośnikach z kevlaru, natychmiast wychwyciłem, że materiał na membrany amerykańskich paczek to wcielenie papieru. Sygnatura jest na tyle wyraźna, że zaznacza to w prawie całym paśmie – od basu po średnicę. Nie przeszkadzało to w odbiorze, ale potrzebowałem kilku utworów na asymilację. Szkoda, że nie miałem przy sobie płyt z utworami skrzypcowymi, ponieważ instrument ten fenomenalnie brzmi dobiegając z takich przetworników. Niemniej przesłuchany repertuar wypadał bardzo dobrze, zwracając jedynie uwagę na braki wspomnianych wcześniej iskierek blach w składach jazz-owych. Można za taki stan rzeczy winić napęd – przypisując mu za małą rozdzielczość, ale możliwym był też fakt zastosowania tekstylnych głośników wysokotonowych, który był m.in. przyczyną mojej rezygnacji z kupna kultowych monitorów Harbeth 40.1. Prawdopodobnie dobranie bardziej rozdzielczego napędu lub okablowanie całości innymi przewodami, przyniosłoby oczekiwaną poprawę, gdyż naprawdę niewiele brakowało do pełni szczęścia w tym zakresie. To pokazuje jak ważne jest synergiczne dopasowanie całości – od źródła do kolumn. Co prawda da się tak zaaplikować jedwabne kopułki, żeby raniły uszy ilością alikwot i zniekształceń, tylko po co kaleczyć założenia konstruktorów głośników, jak można dla konkretnych założeń (czytaj większej ilości wysokich tonów) zastosować inny materiał odtwarzający górny zakres. I właśnie inny rodzaj tweetera jest najważniejszą różnica pomiędzy opisywanymi do tej pory Alexiami, a podłączonymi po nich Sachami W/P.

Sasche to druga od dołu propozycja amerykańskiego producenta, co w stosunku do Alexii widać po gabarytach i zastosowanych przetwornikach – wszystko jest trochę mniejsze. Teoretycznie nieplanowana wymiana kolumn okazała się strzałem w dziesiątkę, gdyż te spokojnie nagłaśniały kubaturę lokalu, pozwalając swobodnie prezentować najniższe dźwięki. Niestety to jedyna poprawa, jaką zauważyłem po zamianie, ponieważ reszta ucierpiała wprost-proporcjonalnie do różnicy w cenie obu konstrukcji. Nie była to tragedia „Titanic-a”, ale każdy aspekt oprócz basu uległ lekkiej degradacji, co i tak w wartościach bezwzględnych było na bardzo wysokim poziomie. Bas – basem, to wynikało z fizyki, ale głównym aktorem tej odsłony okazał się zakres wysokotonowy. Zastosowana odwrócona kopułka wzorowana na Focal-u dość mocno wychodziła przed szereg i lekką szorstkością zmusiła do ponownych roszad w torze. Jako źródło wykorzystaliśmy niemiecki napęd Acustic Arts, kierując sygnał przez przetwornik Vivaldi na pre i monobloki Soulution, co zaowocowało zdecydowanie większą kulturą tego zakresu, dopuszczając do głosu średnicę, a w konsekwencji wyrównując całość pasma akustycznego. Porównując Sasche do większych konstrukcji, zauważyłem lekki zanik holografii i magii, jaką generowały Alexie. Barwa też była trochę inna, gdyż mimo iż sekcje średnio i niskotonowe oparto na przetwornikach celulozowych, jednak w tym przypadku czymś je powleczono, co zmieniło ogólny charakter brzmienia. To była całkowicie inna szkoła prezentacji muzyki i dopiero tutaj usłyszałem oczekiwany rozmach amerykańskiego grania. W cichych pasażach rozdzielczość pozwalała wyłapać najdrobniejsze szczególiki a jak trzeba było przyłożyć w „tutti”, nie odczuwało się żadnych zniekształceń. Oczywiście można jeszcze staranniej dobrać towarzyszącą elektronikę, wchodząc dzięki temu na wyższy pułap jakości odtwarzania, ale mogliśmy posiłkować się tylko tym co było na stanie salonu – i tak w cenie kilku ładnych apartamentów w centrum stolicy. Na tym właśnie polega piękno tej zabawy, że nawet drogie zestawienia nie gwarantują maksymalnej synergii, która pozwala na usłyszenie ideału wykreowanego w naszej wyobraźni. Takie zestawienie pozostało do końca wizyty, co po osłuchaniu ze zmianami w porównaniu do pierwszej konfiguracji (niestety przesiadka na tańszy produkt boli) umożliwiło z przecież równie znakomitej konstrukcji czerpać przyjemność pełnymi garściami. Ukulturalnienie wysokich tonów, pozwoliło usłyszeć oczekiwane wcześniej iskierki i większą ilość powietrza na scenie, bez początkowej natarczywości, a gałka głośności przekręcana za pomocą pilota w prawo, pokazywała rozmach na jaki możemy sobie pozwolić bez utraty jakości odtwarzania. Prawdopodobnie większe Alexie robią to jeszcze lepiej, ale nie wpasowując się w pomieszczenie, straciły możliwość zaprezentowania na co je stać przy koncertowej głośności, jednak to co pokazały na początku skali wzmocnienia sygnalizowało potencjał tych konstrukcji.

Próbując podsumować to kilkugodzinne spotkanie z amerykańską legendą, w połączeniu ze swoją play-listą, śmiało potwierdzam pozytywną obiegową opinię o spektakularnym dźwięku z tych konstrukcji. Wpięcie w dość przypadkowy – nie mylić ze złym, bo dostępny w salonie, ale prezentujący „top” w swojej klasie tor audio, pokazało możliwości drzemiące w testowanych kolumnach. Każdy model kierowany jest do innego klienta nie tylko przez pryzmat ceny, ale również przez inny pomysł na końcowy efekt odbioru spektaklu muzycznego. Mam na myśli zakres wysokotonowy, który w obydwu konstrukcjach reprezentowany jest przez różne materiały membran, co jasno określa docelowego nabywcę. Jeśli ktoś lubi iskrzące talerze w solowych partiach perkusisty, prawdopodobnie zdecyduje się na Sasche, zaś potrzeba aksamitnego zanadto nieangażującego, ale na wysokim wysublimowanym poziomie górnego pasma skieruje nabywcę w stronę Alexii. Dla mnie to dwa inne światy, lecz z dobrze zaaplikowaną resztą toru, z pewnością oba spokojnie zniewoliłyby mnie bez reszty, wciągając w wyimaginowaną przez konstruktora przygodę z muzyką. Jak wynika z przebiegu spotkania, trzeba sporo poeksperymentować, gdyż ten sam zestaw elektroniki w połączeniu z przygotowanymi konstrukcjami Wilson Audio, dawał diametralnie różne efekty końcowe, zmuszając do korekt towarzyszących komponentów, potwierdzając, że nie ma jednego sprawdzonego sposobu na dobry „sound” w postaci podłączenia bardzo drogich klocków, tylko ciężka długotrwała selekcja poszczególnych elementów, daje w efekcie szansę na nirwanę. To była bardzo pouczająca przygoda z dwoma amerykańskimi sposobami na granie, za którą dziękuję organizatorom: Maćkowi i Adamowi – właścicielom salonu SoundClub w Warszawie.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

AKG K935

„Europejskie słuchawki bezprzewodowe 2013-2014” – ten niezwykle prestiżowy tytuł Europejskie Stowarzyszenie Obrazu i Dźwięku (European Imaging and Sound Association) przyznało w tym roku wokółusznym słuchawkom do użytku domowego AKG K935.

„Jeżeli chcesz się cieszyć muzyką swojego systemu hi-fi tylko osobiście, ale nie zostać przywiązanym do gniazda słuchawkowego, bezprzewodowe słuchawki AKG K935 będą idealnym rozwiązaniem”, czytamy w uzasadnieniu. Eksperci EISA, co roku od 30 lat nagradzający najlepsze urządzenia w kilkudziesięciu kategoriach (m. in. RTV, foto, wideo, audio, kino domowe, multimedia, elektronika samochodowa, urządzenia mobilne) podkreślają zwłaszcza jakość bezprzewodowego odsłuchu z tych białych, wysmakowanych stylistycznie, słuchawek. Zawdzięczają ją bezstratnemu cyfrowemu sygnałowi 2,4GHz, płynącemu ze stacji bazowej, podłączonej do sprzętu audio, telefonu lub przenośnego odtwarzacza za pośrednictwem łączy RCA stereo lub jacka 3,5mm. Niewątpliwa korzyść takiego rozwiązania to nieograniczona swoboda ruchów użytkownika – w promieniu 30 m od nadajnika można tańczyć. Krystalicznie czysty, dynamiczny dźwięk jest też bez wątpienia zasługą doskonałych przetworników o
średnicy 40mm i impedancji 32 ohm, które operują w paśmie 16Hz – 22kHz.

Na nagrodę zasłużył też jednogłośnie komfort użytkowania słuchawek. Ich wyściełane miękkim welurem, nastawne muszle pozwalają poczuć smak obcowania z luksusem. Znalazły się na nich ergonomiczne przyciski do regulacji głośności i parowania oraz włącznik zasilania. Stacja bazowa, będąca nadajnikiem sygnału, jest równocześnie podstawką, ładującą baterie słuchawek, przytrzymywanych w gniazdach magnesami. Wygodna regulacja czułości wejścia, dopasowująca źródło dźwięku, oraz 8 godzin ciągłej pracy bez ładowania akumulatorów – to kolejne atuty tego świeżo utytułowanego „dziecka” AKG, które weszło na polski rynek z ceną 839 zł.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Gato Audio

Gato Audio to firma, która mimo swojej krótkiej historii przebojem wdarła się do audiofilskiego świata. Ten duński producent oferuje wyłącznie konstrukcje klasy high-end – zarówno elektronikę, jak i zestawy głośnikowe. Teraz Skandynawowie rozszerzają swoją obecność na polskim rynku, a za dystrybucję produktów z logo Gato Audio będzie odpowiadała firma Audio Klan

Zaprojektowane i wyprodukowane w Danii i wyróżniające się perfekcyjnym dźwiękiem, który dopełnia kunsztowne, niezwykle dopracowane i ponadczasowe wzornictwo – tak w skrócie można opisać konstrukcje tworzone przez Gato Audio. Urządzenia elektroniczne tej firmy w udany sposób łączą pozornie przeciwstawne cechy – potężną moc i finezję w przedstawianiu najsubtelniejszych detali, a wszystko w niezwykle precyzyjny sposób. Dzięki perfekcyjnemu zaprojektowaniu i dopasowaniu wewnętrznych układów oraz przemyślanemu interfejsowi użytkownika te urządzenia oferują najwyższej jakości dźwięk, którego oczekują wysmakowani audiofile. Co więcej, współpraca z komponentami Gato Audio nie wymaga inżynierskiej wiedzy – każdy z tych duńskich produktów jest kompletny, w pełni gotowy do działania i łatwy w użyciu. Te same założenia można dostrzec w zestawach głośnikowych, które skonstruowane są w oparciu o najlepsze materiały i wykorzystują najnowsze duńskie przetworniki high-endowe oraz starannie dopracowane zwrotnice. Dzięki temu zapewniają zapierające dech w piersiach doświadczenie sali koncertowej w kompaktowej i jednocześnie pięknej formie. Różnorodna oferta Gato Audio pozwala zbudować kompletny system muzyczny high-end – od cyfrowego źródła, poprzez wzmacniacz, aż do zestawów głośnikowych.

Perfekcyjny projekt

Za tymi duńskimi konstrukcjami stoją utalentowani projektanci i przedsiębiorcy, dlatego podczas opracowywania i w trakcie wdrażania produktu wszelkie ograniczenia schodzą na dalszy plan. Firmowa koncepcja opiera się na nieograniczonych możliwościach wzrostu i rozwoju produktów oraz nowych technologii. Wszystkie płytki drukowane wytwarzane są oraz montowane przy użyciu precyzyjnych maszyn. Wiele ze specjalnie skonstruowanych aluminiowych półwyrobów tworzących zewnętrzny korpus produktów powstaje w najlepszych zakładach obróbki metalu, będących specjalistami w swojej dziedzinie. Co więcej, nawet najdrobniejsze podzespoły elektroniczne pochodzą od starannie wyselekcjonowanych dostawców, którzy spełniają rygorystyczne wymagania pod względem ostrej tolerancji, wysokiej jakości i stabilności dostaw. Wszystkie elementy są wszechstronnie testowane od początku do końca procesu produkcyjnego, aby zapewnić, że finalny produkt będzie spełniał wysokie standardy Gato Audio odnośnie trwałości
i bezproblemowego działania przez wiele przyszłych dziesięcioleci.

W duchu legend  

Historycznie korzenie firmy sięgają połowy XX w., chociaż nazwa Gato Audio pojawiła się dopiero w 2007 r. Od początku działalności kluczowe wartości tego producenta opierają się na najwyższej jakości w każdym detalu – od wyboru podzespołów i ręcznie polerowanych elementów, aż do wsparcia posprzedażowego. To m.in. dlatego grupę projektową tworzą duńscy specjaliści odpowiedzialni za każdą z dziedzin istotnych z punktu widzenia konstrukcji audio: zasilania, technologii obwodu, projektu mechanicznego, akustyki, produkcji
i logistyki. Wśród osób odpowiedzialnych za tworzenie konstrukcji Gato Audio i rozwój firmy znajdują się m.in. Poul Rossing oraz inicjatorzy firmy – Frederik Johansen i Kresten Dinesen. Pierwszy z nich na przełomie lat 60. i 70. zajmował się importem oraz dystrybucją high-endowych marek takich jak Luxman, B&W, Cabasse, a z czasem pełnił rolę projektanta i producenta kolumn głośnikowych Avance. Frederik Johansen był związany z firmą Holfi, duńskim wytwórcą komponentów audio klasy high-end, w której odpowiadał za logistykę
i zarządzanie produkcją. Od 2001 r. piastował stanowisko menadżera produkcji w znanej i cenionej firmie Thule Audio. W obu firmach swoje doświadczenie zdobywał także Kresten Dinesen, odpowiadający m.in. za projekt produktów.

Urządzenia Gato Audio dostępne są w m.in. salonach Top Hi-Fi & Video Design oraz innych specjalistycznych sklepach z urządzeniami audio.

Więcej informacji można znaleźć na stronie internetowej oficjalnego dystrybutora Audio Klan oraz producenta:
www.audioklan.com.pl
www.gato-audio.com

  1. Soundrebels.com
  2. >

exaSound e28 DAC

O marce exaSound do niedawna nie wiedziałem absolutnie nic. Dopiero wizyta znajomego, który z ostatniej podróży służbowej do Kanady zamiast ichniejszej mikstury aspirującej do miana whisky przywiózł … 8 kanałowego DACa poszerzyła moją wiedzę. Co prawda sens zakupu tego typu urządzenia, przynajmniej dla ortodoksyjnego audiofila, wydaje się z pozoru porównywalny do jeżdżenia 18 kołowa ciężarówką po centrum Warszawy, lecz bądźmy szczerzy – nie wszyscy świata poza lewym i prawym kanałem nie widzą. I właśnie e28, bo to o nim mowa celuje w grupę słuchaczy chcących poprawić brzmienie swoich systemów zarówno podczas odsłuchów stereofonicznych, jak i wielokanałowych. Biorąc jednak pod uwagę profil naszego portalu, oraz własne, głęboko zakorzenione przekonania, pozwoliłem sobie potraktować najnowszy produkt exaSound, jak typowego dwukanałowego DACa. Mniejsza jednak o drobiazgi. Grunt, że otrzymaliśmy to dość egzotyczne urządzenie w nasze ręce i mogliśmy się nim przez dłuższy czas nacieszyć.  

ExaSound e28 pomimo niewielkiej, można by rzec niepozornej obudowy jest nie tylko przetwornikiem, lecz z powodzeniem może również pełnić rolę przedwzmacniacza, oraz wysokiej klasy wzmacniacza słuchawkowego. Podłużny korpus o lekko zaokrąglonych krawędziach wykonano z aluminiowego profilu. Lekko ściętą po bokach płytę czołową można uznać za bardzo umiejętne połączenie elegancji i ergonomii. Pomimo niezbyt dużej powierzchni, jaką do dyspozycji mieli projektanci nie można na niej dostrzec żadnego nieprzemyślanego detalu. Widoczne w rogach łby imbusowych śrub, chromowane przyciski oraz kołnierz gniazda słuchawkowego stanowią spójną wzorniczo otoczkę zlokalizowanego w centralnej części frontu dwuwierszowego, niebieskiego wyświetlacza. Zarówno logo producenta, jak i wszystkie opisy przycisków zostały wygrawerowane.
Po lewej stronie wyświetlacza umieszczono jedynie włącznik sieciowy i gniazdo słuchawkowe 6,3 mm. Po prawej natomiast zlokalizowano grupę czterech przycisków, z których dwa odpowiedzialne są za wybór źródła i dostęp do menu a pozostałe dwa za regulację głośności.
Ściana tylna, biorąc pod uwagę ilość wyjść nie sprawia wrażenia zbytnio zatłoczonej. Po jej lewej stronie znajduje się sekcja wejść cyfrowych w postaci gniazd koaksjalnego i optycznego, oraz USB oddzielonego od pozostałych interfejsem dedykowanym przewodowi niewielkiego, zewnętrznego zasilacza. W wersji (dostępnej na zamówienie) będącej przedmiotem niniejszego testu sekcja wyjść liniowych zamiast standardowych gniazd RCA została wyposażona w osiem mini-XLRów. Gwoli wyjaśnienia dodam tylko, że w stereofonicznym modelu e20 gniazda analogowe występują w formie pary RCA i pary pełnowymiarowych XLRów. Nie można nie wspomnieć o miłym dodatku w postaci zgrabnego, Apple’owskiego pilota zdalnego sterowania. Z podobnego rozwiązania korzysta również np. Vitus, co daje cień nadziei, że przynajmniej przy wyższej klasy urządzeniach plastikowe – OEMowe maszkarony powoli odchodzą do lamusa.
Z zagadnieniami natury konfiguracyjnej, czyli jak zgrać pilota z DACiem powinny poradzić sobie nawet osoby niemające absolutnie żadnego przygotowania technicznego. Wystarczy wcisnąć przycisk setup, następnie zgodnie z wyświetlonym komunikatem kliknąć umieszczonym na froncie przyciskiem odpowiedzialnym za zwiększanie głośności a potem już na pilocie przypisać odpowiednie przyciski do wyświetlających się komend. Cała procedura zajmuje kilkanaście sekund.

Ze względu na wielokanałowość płytka szczelnie wypełniająca wnętrze e28 wzbogacona została o sześć dodatkowych stopni wyjściowych. W sekcji wejściowej sygnał cyfrowy trafia do programowalnego układu FPGA Xilinx Spartan® XC3S50AN, jednak z odseparowanego galwanicznie asynchronicznego wejścia USB musi jeszcze po drodze „zahaczyć” o kontroler FTDI FT2232HL. Sercem układu jest układ DACa ESS ES9018 Sabre32 zdolny obsłużyć sygnał PCM o parametrach 384 kHz/32 bit i DSD do 12.28 MHz (256 Fs) – bez konwersji do PCM. W celu jak najmniejszych zniekształceń wykorzystano trzy precyzyjne oscylatory kwarcowe, z których dwa pierwsze odpowiedzialne są taktowanie z jak najniższym poziomem jitter, przy czym jeden obsługuje jedynie krotności 44.1 kHz (44.1, 88.2, 176.4, 352.8 kHz) a drugi 48 kHz (48, 96,192, 384kHz), natomiast trzeci pełni rolę referencyjnego master clocka nadzorując konwersję D/A z dokładnością 0.13 ps. W ramach dbałości o jak największą przeźroczystość soniczną nie zapomniano również o samym zasilaniu stosując siedemnaście sekcji oczyszczających, izolując galwanicznie oraz rozdzielając zasilanie pomiędzy sekcją cyfrowa i analogową. Moduł wzmacniacza słuchawkowego oparto na dwóch kościach Texas Instruments LME49600.

W chwili, gdy dostałem niewielkie kartonowe pudełko z prośbą o sprawdzenie jak jego zawartość gra i generalnie co sobą reprezentuje nie sądziłem, że zanim w ogóle uda mi się urządzenia posłuchać będę zmuszony testy rozpocząć od korespondencji z producentem. Niby DAC to DAC a to ile kanałów może obsłużyć zaczyna mieć znaczenie w chwili, gdy jest ich mniej niżbyśmy chcieli. W moim przypadku było zupełnie na odwrót, gdyż do pełni szczęścia wystarczały mi w zupełności dwa a pozostałych sześć grzecznie czekało na wykorzystanie w systemie KD sąsiada. Jednak … dwustronicowa wkładka poza opisem złącz i krótką charakterystyką e28 po więcej szczegółów, a co najważniejsze sterowniki (bez których e28 nie raczył współpracować z komputerem), odsyłała na stronę producenta. Z wersją rozszerzoną manuala poradziłem sobie bez problemów, jednak aby zdobyć sterowniki należało podać login, którego nigdzie nie było. Całe szczęście na zgłoszony mailem problem odpowiedział sam właściciel exaSound George Klissarov służąc pomocą i wykazując spore zdziwienie, że jego produkt zawędrował tak daleko. Instalacja pobranych driverów przebiegła całkowicie bezproblemowo, choć warto pamiętać, aby przed jej rozpoczęciem wyłączyć program antywirusowy – np. z Kaspersky Internet Security niezbyt się zgadzają. Po instalacji użytkownik zyskuje dostęp do panelu sterowania DACa i wybór dwu i ośmio-kanałowej wersji sterowników ASIO.
Po powyższych zabiegach mogłem wreszcie podłączyć e28 do komputera i rozpocząć kilkudniowy proces wygrzewania spokojnie oczekując na przesyłkę z … adapterami Mini XLR/RCA i Mini XLR/XLR Cardasa umożliwiającymi wpięcie DACa w pełnowymiarowy system. Oczywiście nie byłem na tyle cierpliwy i żeby nie tracić czasu zanim przyszły przejściówki intensywnie eksploatowałem DACa zasilając nim posiadane słuchawki.

Już od pierwszych taktów kanadyjski przetwornik oferował dźwięk o ponadprzeciętnej czystości i gładkości opartych na niespożytych podkładach dynamiki. Jego brzmienie można było określić, jako połączenie najlepszych cech znanych mi przetworników Antelope Audio i April Music Eximus. Studyjna transparentność, szybkość i holograficzna przestrzeń Zodiaców Antelope w parze z niesamowitą muzykalnością i soczystością barw Eximusa DP1 sprawiały, że od e28 nie sposób się było oderwać. Powyższe wrażenia uległy spotęgowaniu po przeniesieniu DACa do głównego systemu.
Zacznijmy może od wielkiej symfoniki w postaci albumu „Diabolus in Musica – Accardo interpreta Paganini”, gdzie pierwsze skrzypce prowadzą nader ożywiony dialog z trójkątem a w tle wtóruje im orkiestra. Nagranie to jest niesamowicie dynamiczne, lecz aby przyjemność z odsłuchu była pełna musi zostać zachowana wysokich lotów selektywność i ta sztuka e28 się udała. Prawidłowo oddał wielkość instrumentów solowych, precyzyjnie umieścił je na scenie i nie pozwolił, by nawet w dynamicznych fragmentach zginęły w natłoku dźwięków generowanych przez towarzyszący im skład. Ponadto wzorowo zaprezentował ich pracę na najwyższych rejestrach dostarczając krystalicznie czysty a przy tym jedwabiście gładki dźwięk, dzięki czemu pomimo niesamowitego nagromadzenia informacji odsłuch nie nużył a jedynie bardziej angażował w akcję prezentowanych utworów. Warto było jednak od czasu do czasu zerkać na potencjometr wzmacniacza, gdyż czystość i brak jakichkolwiek irytujących zniekształceń, co i rusz zachęcała do zwiększania głośności, by nie tylko słyszeć, ale i czuć potęgę orkiestry.
Nie chcąc zbyt drastycznie zmieniać repertuaru sięgnąłem po audiofilskie wydanie (24k gold, 24 bit) ścieżki dźwiękowej „Gladiatora” autorstwa Hansa Zimmera. Hollywoodzki rozmach nie zrobił na przetworniku najmniejszego wrażenia. Całość zabrzmiała spójnie, gładko i przede wszystkim pełnie – kompletnie. Nie było słychać kompresji, które przy innych wersjach ww. nagrania na dłuższa metę zaczynają irytować. Niby na początku wydaje się, ze brzmią lepiej, lecz im dłużej słuchamy, tym częściej zauważamy, że praktycznie cały krążek ma jedną głośność. Z japońskim wydaniem jest inaczej, jest tak, jak być powinno i jak dawniej nagrywano. Ciche fragmenty są cichymi a orkiestrowe tutti urywa tą część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetna nazwę. I właśnie te naturalne skoki dynamiki exaSound był w stanie oddać w sposób natychmiastowy i bezpośredni, bez podchodów, prób oszczędzenia słuchaczom zbędnych (?) emocji. Było tak, jak zostało zapisane na płycie. Co do najmniejszego bita.
Pozostając w filmowym kręgu nie odmówiłem sobie przyjemności (wielokrotnego) przesłuchania soundtracku z czterech sezonów „Sons of Anarchy”, gdzie nastrojowe ballady jak „Bird On A Wire” (Katey Sagal & The Forest Rangers) przeplatane są ostrym rockowym graniem w stylu „Slip Kid” (Anvil feat. Frankie Perez). I również na tak zróżnicowanym repertuarze nie udało mi się przyuważyć e28 na żadnym potknięciu. Liryczne fragmenty czarowały eterycznymi muśnięciami strun gitary i zmysłowymi kobiecymi głosami a tam, gdzie trzeba było zagrać ostrzej niemalże czuć było na twarzy „soczystość” wyrykiwanych przez wokalistę fraz.
Na deser zostawiłem sobie jednak dwa szczególne krążki. Pierwszy to „Cantora 1”, gdzie nieodżałowana Mercedes Sosa śpiewa razem z przedstawicielami młodszego pokolenia i drugi, gdzie również prym wiedzie ta niesamowita pieśniarka, lecz już w zdecydowanie poważniejszym repertuarze – „Misa Criolla” Ariela Ramireza. O ile „Cantora” a szczególnie „La Maza” z Shakirą jest świetnym sprawdzianem na oddanie subtelnych różnic w barwie, sile emisji i sposobie artykulacji obu pań, o tyle „Msza Kreolska” stawia bardzo wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o kreowanie przestrzeni – poprawne oddanie akustyki pomieszczenia, w jakim dokonano nagrania.  Oba ww. albumy „przepuszczone” przez e28 zabrzmiały wybornie. Shakira z Sosą śpiewając jednym głosem były niezwykle czytelne i choć tak różne wiekiem i repertuarem jednocześnie tak sobie bliskie. Za to na mszy Ramireza Sosa na tle chóru i dość oszczędnego instrumentarium budziła respekt i szacunek opartych na niezwykle silnych emocjach wyczuwalnych w jej głosie. I właśnie umiejętność oddania drzemiących w muzyce emocji jest powodem, dla którego niepozorny przetwornik exaSound e28 zyskał moja sympatie i szczere uznanie.

Część z Państwa zastanawia się pewnie czemuż to nie roztkliwiam się nad porażającymi różnicami pomiędzy konwencjonalnymi, archaicznymi nagraniami CD i wyżyłowanymi do granic możliwości „gęstymi” HD-kami w wersji PCM i DSD, które przecież exaSound obsługuje. Prawdę powiedziawszy po pobieżnej lekturze powyższego tekstu sam sobie to pytanie zadałem. Odpowiedź okazała się prozaiczna i mam nadzieję, że uznają ją Państwo za szczerą. W przypadku e28 kryterium jakości nie zależy od wielobitowości, czy ilości kilo / mega Hz, lecz od wartości, klasy samej muzyki. Możliwość przetwornika do odtworzenia niemalże każdego formatu cyfrowego dostępnego na rynku jest tylko ukłonem w stronę klienta i wręcz wzorowej ergonomiczności. Przestajemy troszczyć się czy dany format odtworzymy a skupiamy się na najważniejszym – jak dany utwór, czy album zabrzmi a co najważniejsze czy zapisana na nich muzyka spełni nasze oczekiwania i upodobania natury czysto estetycznej. Jeśli liczyłyby się tylko parametry do pełni szczęścia powinien wystarczyć nam referencyjnie wygenerowany sygnał o określonej częstotliwości. A czy tak jest? No właśnie. Są jednak wyjątki potwierdzające regułę. Podczas wymiany korespondencji pan George Klissarov był na tyle uprzejmy, że udostępnił mi 3,5 minutowy fragment skrzypcowego solo w całości zrealizowany i zapisany w formacie DSD o parametrach 12.288 MHz (256Fs). Realizm nagrania po prostu porażał, choć z drugiej strony podobny efekt dane mi było słyszeć ze źródeł analogowych jak gramofon a nawet magnetofon szpulowy, tylko … pozwolę sobie przemilczeć różnice w cenach wspomnianych systemów i e28.  
Oczywiście dysponując nagraniami w jakości 16bit/44.1 kHz i ich zremasterowanymi / uszlachetnionymi / zagęszczonymi wersjami wybierałem te drugie, które oczywiście brzmiały lepiej, czyściej i bardziej realistycznie, jednak jeszcze raz podkreślę. E28 przy graniu z komputera, który po USB w pełni wykorzystuje potencjał tego przetwornika, uwalnia miłośnika muzyki od dylematów dotyczących wyboru formatu nie tyle podczas odsłuchu, co podczas zakupów. Wybierajmy najwyższy dostępny – DAC sobie na pewno z nim poradzi a my będziemy spokojni, że lepszego materiału wejściowego dostarczyć już mu nie mogliśmy.

Muzyka pozbawiona emocji jest niczym wykwintna potrawa bez przypraw – z pozoru zachwycająca, lecz przy próbie konsumpcji po prostu mdła i niezjadliwa. Kanadyjski DAC exaSound e28 niczym audiofilski mistrz kuchni w uhonorowanej gwiazdkami Michelina restauracji z otrzymanych bitów przyrządza dania nie dość, że oszałamiające feerią barw i świetnie prezentujące się na porcelanowej zastawie, to zniewalające złożonością smaków i aromatów. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak zaprosić Państwa do uczty. Bon appétit!

Tekst i zdjęcia: Marcin Olszewski

Producent: exaSound Audio Design
Dystrybutor w PL: brak

Cena: $ 3,299.00

Dane techniczne:
– Układ przetwornika: ESS Technology ES9018S Sabre32 Reference DAC
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania (PCM) via asynchroniczne USB: 44.1kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz, 352.8 kHz, 384 kHz
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania (DSD) via asynchroniczne USB: 2.8224 MHz (64Fs), 3.072 MHz (64Fs), 5.6448 MHz (128 Fs), 6.144 MHz (128 Fs), 11.2896 MHz (256Fs), 12.288 MHz (256Fs) – (OS X tylko do 128 Fs)
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania (PCM) via Coax: 44.1kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz, 176.4 kHz, 192 kHz
– Obsługiwane częstotliwości próbkowania (PCM) via Opt(TOSLINK): 44.1kHz, 48 kHz, 88.2 kHz, 96 kHz
– THD + Noise,1 KHz, 0dBFS: 0.000359%
– Stosunek sygnału do szumu: 125db
– Jitter Master Clocka DACa:  0.13 ps rms  (0,082ps rms – na zamówienie)
– Wejścia cyfrowe: USB 2.0 (typ B), SP/DIF Coaxial, SP/DIF TOSLINK (optical)
– Wyjścia analogowe: 8 RCA/ 8 Mini XLR (na zamówienie)
– Sygnał na wyjściach niezbalansowanych: 2 Vrms
– Sygnał na wyjściach zbalansowanych: 4 Vrms
– Wyjście słuchawkowe: 250 mA
– Pobór mocy: <15 W
– Wymiary (S x W x G): 165 x 55 x 235 mm
– Waga: 1.1kg

System wykorzystany w teście:

– CD/DAC: Ayon 1sc
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Odtwarzacz plików: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center;
– Wzmacniacze zintegrowane: Electrocompaniet ECI 5; Moon 600i
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80
– Słuchawki: Brainwavz HM5; Nu Force HP-800
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Harmonix CI-230 Mark-II; Harmonix HS101-Improved
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Project Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; GigaWatt LC-1mk2
– Listwa: GigaWatt PF-2 + kabel LC-2mk2; Amare Musica Silver Passive Power Station
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips

  1. Soundrebels.com
  2. >

Nowy SHARP AQUOS LC-80LE657

Firma Sharp przygotowała alternatywę dla tych, którzy marzyli o ogromnym ekranie w swoim salonie, ale gabaryty 90-calowego telewizora okazały się nieco za duże. W ofercie firmy pojawił się nowy telewizor Aquos LED 3D o przekątnej ekranu 80”.

Telewizor o eleganckiej, czarnej obudowie zadowoli najbardziej wymagających kinomaniaków i miłośników doskonałego obrazu. Dwurdzeniowy procesor i bogata gama tunerów (HDTV MPEG4 – DVB-S/ S2/ C/ T/ T2) pozwalają na odbiór najlepszej jakości naziemnej, satelitarnej i kablowej telewizji cyfrowej. Dodatkowo może się to odbywać w standardzie T2, który na razie obowiązuje tylko w niektórych krajach Europy. Daje to użytkownikom pewność, w razie zmiany formatu nadawanego sygnału nie będą musieli szukać dodatkowych rozwiązań.

Telewizor Aquos LC-80LE657 wykorzystuje zaawansowane technologię przetwarzania obrazu opracowane przez firmę Sharp jak Active Motion 200 czy pełne podświetlenie LED oraz panel X-GEN pochodzący z najnowocześniejszej fabryki paneli LCD w japońskim mieście Sakai. Dzięki temu niezależnie od tego, czy wybierzemy standard 2D czy 3D – jakość obrazu i odwzorowanie kolorów będą robiły wielkie wrażenie.

Nowy 80” Aquos LED oferuje funkcje nagrywania PVR i pauzy na żywo w pamięci USB. Model 80LE657 został wyposażony także w odtwarzacz multimedialny (z USB) i portal Aquos NET+, które pozwalają użytkownikom na korzystanie nie tylko z własnych plików, ale również zasobów internetu. Najnowszy telewizor Sharp pozwala także przeglądać portale społecznościowe jak np. Facebook lub Twitter. Obsługa tego giganta jest prosta i wygodna, również za sprawą możliwości sterowania smartfonem oraz strumieniowego przesyłania np. filmów z urządzeń mobilnych.

Sharp 80LE657 jest czymś więcej niż tylko telewizorem. To wielkich rozmiarów ekran, na którym możemy oglądać filmy i zdjęcia, słuchać muzyki, grać na konsoli czy korzystać z internetu. W momencie, gdy nie używamy go na żaden z tych sposobów, Sharp proponuje funkcję Wallpaper. Dzięki niej po wyłączeniu, nasz telewizor zmienia się w wirtualny obraz Claude’a Moneta czy Jean-François Milleta. Może to być również rodzinne zdjęcie – wybór należy do użytkownika.

Telewizor Aquos LED 3D z serii LE657 należy do grupy ekologicznych produktów o najwyższej klasie energetycznej A++. Nowy ekran Sharp wyposażony jest w panel X-GEN zapewniający wydajne korzystanie z pełnego podświetlania LED oraz funkcję wyłączenia przy bezczynności, dzięki czemu zużycie energii elektrycznej jest niewielkie jak na takiego giganta – około 130 W.

Mnogość funkcji i jakość obrazu w nowym telewizorze Sharp daje tak dużą radość oglądania, że chciałoby się go objąć – może być to jednak trudne, gdyż LE657 przekracza rozpiętość ludzkich ramion. Ten 80-calowy ekran ma 186 cm szerokości i 111 cm wysokości, co pozwala mu zachować wrażenie kinowego obrazu w domowym zaciszu.

Najważniejsze cechy LC-80LE657E
•    PRZEKĄTNA EKRANU 80 CALI (203 CM)
•    PANEL X-GEN O ROZDZIELCZOŚCI FULL HD (1920 X 1080 X 3)
•    TUNER HD (DVB-T/T2 / DVB-C / DVB-S/S2), MPEG2 / MPEG4 H.264
•    TELEWIZOR LCD Z PODŚWIETLENIEM FULL LED
•    FUNKCJA ACTIVE MOTION 200
•    DOSTĘP DO INTERNETU W RAMACH USŁUGI AQUOS NET+
•    ODTWARZACZ MULTIMEDIÓW UDOSTĘPNIANYCH PRZEZ SIEĆ DLNA LUB Z PAMIĘCI USB
•    FUNKCJA USB TIMESHIFT+ i PVR Z ŁATWYM PROGRAMOWANIEM I DOSTĘPEM DO ZAREJESTROWANYCH NAGRAŃ

 

  1. Soundrebels.com
  2. >

Reimyo – jeden system – dwie odsłony

Kiedy wczesnym sobotnim porankiem podjechaliśmy pod bramę Instytutu Chemii i Techniki Jądrowej temperatura niebezpiecznie zbliżała się do 30 stopni. Będzie hardcore pomyśleliśmy. Niewielkie, pozbawione klimatyzacji pomieszczenie KAiMu z oknami od wschodu i perspektywa pojawienia się w nim kilkunastu osób  dawała realne szanse na zredefiniowanie pojęcia zaduchu znanego z Audio Show. Całe szczęście działania prewencyjne polegające na wymuszeniu cyrkulacji powietrza poprzez tzw. przeciąg okazały się całkiem skutecznym panaceum na panujący upał i podczas odsłuchów nie odnotowaliśmy żadnych omdleń. Klubowy, porównywany przez bywalców piątkowych spotkań do … wagonu dwudziestokilkumetrowy pokój o proporcjach dość dalekich od ideału, pomimo dość skromnej adaptacji akustycznej sprawiał przytulne wrażenie. Podobno do późnych godzin wieczornych dnia poprzedniego poddawany był gruntownym porządkom, by zapewnić jak najbardziej komfortowe warunki przybyłym na odsłuch audiofilom, co przeczy stereotypom o genetycznej dysfunkcji samców homo sapiens do obsługi tak skomplikowanej aparatury jak np. odkurzacz. Tak więc drogie Panie (jeśli takowe nas czytają) – chcecie mieć lokum wysprzątane na wysoki połysk? Zasugerujcie swoim partnerom zorganizowanie odsłuchu – efekt może przejść Wasze najśmielsze oczekiwania.

Z tematycznymi / firmowymi prezentacjami zawsze jest tak, że, przynajmniej teoretycznie, wystawca ma łatwiej – eliminuje na starcie co najmniej jedną zmienną wynikającą z niedopasowania poszczególnych komponentów. Oczywiście pod warunkiem, że na pierwszym miejscu stoi rozsądek a nie chęć pokazania tego co akurat zalega mu na półkach, bądź okupuje górne pozycje w cenniku. W przypadku systemu Reimyo sprawa wydaje się jeszcze prostsza, gdyż… po pierwsze za bardzo nie ma z czego wybierać a po drugie Jacek postanowił przytaszczyć do KAiMu (a potem do Inowrocławia) swój prywatny, a więc w 100% znany, system. No, może nie cały, bo zamiast podłogowych Bravo Consequence+ zdecydował się pójść na delikatne skróty i wypożyczył z Moje Audio podstawkową wersję – Bravo. Znając Jacka wiem, że posunięcie to było dalekie od spontaniczności, o lenistwie nawet nie wspominając, i wynikało po pierwsze z pragmatyzmu – podłogówki miały marne szanse wejść do bagażnika a po drugie, i najważniejsze – Bravo lepiej wpasowywały się w hojnie wspomagające basem w okolicach 50Hz klubowe pomieszczenie. Oczywiście warunki akustyczne dynamicznie  zmieniały się w zależności od ilości słuchaczy, jednak nie zaobserwowałem niepokojących objawów przetłumienia nawet przy pełnym „obłożeniu”. Nie wyprzedajmy jednak faktów.


 
Dwudniowy maraton odsłuchowy miał jeszcze ukryte dno. Bardzo często możemy obserwować patologiczne postawy osób, które nie mając pojęcia o Hi-Fi, o styczności z systemami wysokiej klasy nie mówiąc, pozują na starych audiofilskich wyjadaczy, co to wszelakiej maści Krelli, Loganów i innych Wilsonów mają na pęczki i znają jak własną (pustą?) kieszeń. Krótko mówiąc w D**** byli G**** widzieli, ale są mądrzejsi od telewizora i nic co mają, prezentują i opisują inni nie zasługuje choćby na cień uznania w ich oczach. Dla tego też Jacek postanowił nie czekając na pokerowe „sprawdzam” zagrać w otwarte karty. Ot takie audiofilsko – obwoźna wersja „mi casa es su casa”. 

Oprócz hardware’u nie mogło zabraknąć odpowiedniego materiału muzycznego i chcąc pokazać co potrafi Reimyo Jacek zabrał ze sobą ulubione płyty. Dla niezorientowanych wspomnę tylko, że jest on miłośnikiem wszelakiej maści smaczków, niuansów i nade wszystko brzmienia saksofonu pod niemalże każdą postacią a w swoją płytotekę opiera głównie na szeroko rozumianym Jazzie od czasu do czasu zapuszczając się w klasykę. I właśnie pod taki repertuar kompletował swój system, wychodząc z założenia, że ma się podobać przede wszystkim jemu. Oczywiście każdy z przybyłych mógł sprawdzić jak na tak  ortodoksyjnie monoteistycznym zestawie sygnowanym przez pana Kiuchi zabrzmią przyniesione płyty.

Muzyka reprodukowana przez elektronikę Reimyo z filigranowych Bravo ustawionych na dedykowanych podstawkach Dinozaur DNS-0610 nie dość, że z łatwością wypełniła klubowy pokój, to niejako mimochodem stawiała pod znakiem zapytania prawa fizyki. Przecież z takich, niemalże nabiurkowych monitorków nie ma prawa być takiego basu! A był i nic sobie nie robiąc ze zdziwienia malującego się na twarzach słuchaczy całkiem nieźle sobie poczynał nie tylko nisko schodząc, ale cały czas zachowując kontrolę i motorykę. To jednak był jedynie niewielki wycinek umiejętności japońskiego zestawu. Czystość i niemalże holograficzna przestrzeń przykuwały do kanapy na długie minuty a próby prowadzenia nawet przyciszonych rozmów kończyły się eksmisją gadatliwców do „przedsionka”. Muzyka angażowała, wciągała bardziej niż chodzenie po bagnach i nie było mowy o tym, żeby wykorzystać ją jedynie w roli tła. Otwartość i detaliczność góry połączona z czystością pozwalały na nowo czerpać radość z pozoru znanych niemalże na pamięć płyt. Każde muśnięcie struny, każda alikwota miały możliwość w pełni wybrzmieć pozostając rozdzielczymi, lecz nie ofensywnymi. Perfekcyjna integracja aluminiowej kopułki z fiberglassowym mid-wooferem zespolonych we współosiowy driver Seasa to z jednej strony spora zasługa skandynawskich konstruktorów a z drugiej umiejętna aplikacja doświadczonego mistrza japońskiego Audio. Swoje trzy grosze dorzuciła również zamknięta obudowa, która w przeciwieństwie do najpopularniejszych na rynku rozwiązań (bass refleks) nie podbarwiała dźwięku szumem opuszczającego skrzynię powietrza.

Ideał? Niekoniecznie. Próby z większymi składami i symfoniką bardzo szybko obnażyły ograniczenia… pomieszczenia odsłuchowego. Tak pomieszczenia a nie, jak można byłoby się spodziewać niepozornych kolumienek, gdyż to nie one się nie wyrabiały, lecz scena dźwiękowa nie mieściła się w klubowym metrażu. Żeby głośniki skapitulowały potrzeba byłoby czegoś bardziej agresywnego, brutalnego, pędzonego na niekondycjonowanym prądzie. Czegoś w stylu Megadeth, Stone Sour, 4ARM, RATM, czy innych drących paszcze szarpidrutów. Tylko akurat tego nie musiałem weryfikować nausznie w sobotę, gdyż wielokrotnie podejmowałem u Jacka próby z tego typu materiałem i nawet wersja Consequence+ wydobywała z siebie dźwięki przyprawiające gospodarza o stany lękowe a mnie o niesmak i rozczarowanie. Bravo zostały stworzone do zupełnie innej, zdecydowanie bardziej humanitarnej i cywilizowanej muzyki i już. To tak jakby mieć pretensję do Caterhama, że nie zapakujemy się do niego 5 osobową rodziną na dwutygodniowy wypad na narty w Dolomity. Tzn. czepiać się można, tylko po co. Zamiast tego zdecydowanie rozsądniej jest rozsiąść się wygodnie na kanapie włączyć Marsalisa, bądź Vivaldiego i dać się ponieść muzyce. A jeśli ktoś uzależnił się od brzmienia japońskiej elektroniki a jednocześnie lubi od czasu do czasu „przyłoić” sugeruję mariaż Reimyo z zestawami głośnikowymi JBLa (Everesty będą pasowały jak ulał).


Nie zabrakło też warsztatów dla trudnej, ale za to niezwykle uzdolnionej młodzieży i w ramach aktywności określanej w dawnych czasach na planach zajęć lekcyjnych skrótem ZPT chętni mogli spróbować swoich sił w poprawnym oklejaniu przyniesionych płyt magicznymi naklejkami Harmonixa. Śmiechu i drobnych złośliwości było przy tym co nie miara, za to już podczas odtwarzania tak stuningowanych krążków rozgorzała burzliwa dyskusja. Co ciekawe nie dotyczyła ona obecności zmian jako takich, bo nad tym faktem wszyscy jednogłośnie przeszli do porządku dziennego, lecz ich charakteru. Część dyskutantów chwaliła większy spokój i podkreślenie intymności nagrań, jednak równie liczną frakcję stanowili ci, dla których jednoznacznemu pogorszeniu uległy atak i aura pogłosowa. Koniec końców stanęło na tym, że naklejki są ratunkiem dla posiadaczy zbyt ofensywnych systemów i … źle, czyli zimno, prosektoryjnie i hiper-detalicznie nagranych krążków (większości samplerów?).

Dokładny opis prezentowanego systemu znajda Państwo pod relacją Jacka a ja ze swojej strony jedynie dodam, że chciałbym, aby tego typu prezentacje odbywały się częściej. Dzięki temu mniej byłoby niedopowiedzeń a napotykając na wypowiedzi danych osób można byłoby patrzeć na nie przez pryzmat konkretnych systemów.

Marcin Olszewski

 

—-

   

Pewnego czerwcowego wieczoru zadzwonił mój znajomy z portalu internetowego z propozycją prezentacji posiadanego przeze mnie systemu audio. A, że często organizuje takie spotkania i sporo ludzi u Niego bywa, chciał pokazać gościom coś z najwyższej półki. Jestem dziwnym człowiekiem (przynajmniej w dzisiejszych czasach) i mimo wielu przeciw – od spraw logistycznych zaczynając, przez dewastację pokoju odsłuchowego, na wyczerpaniu po takiej wycieczce kończąc, zgodziłem się przyjechać. Problemem był jedynie zestaw głośnikowy. To najbardziej uwierający mnie aspekt, gdyż chcąc zabrać swoje podłogówki muszę demontować niemalże połowę samochodu, a tego chciałem uniknąć. Co prawda mogłem pojechać tylko z elektroniką, gdyż Robert (rzeczony gospodarz) posiada nader ekstrawagancko wyglądający zestaw głośnikowy, lecz z całym szacunkiem dla jego umiejętności … dałem delikatnie do zrozumienia, że byłby to mezalians, na jaki nie mogę sobie pozwolić, choćby z racji zapowiedzi obecności wielu bywalców forum.

W życiu kieruję się zasadą, że jak coś robić to raz a porządnie, a nie na chybił trafił. Robert zawsze może przyjechać do mnie ze swoim dziełem („kulki” są jego konstrukcjami ) i przy szklaneczce whisky takiego zestawienia niezobowiązująco posłuchać. Na szczęście z pomocą przybył dystrybutor mojego zestawu – Moje Audio i przysłał mi mniejsze wcielenie kolumn Bravo! – wzbudzającą wiele szumu ich wersję monitorową. Znacząco mniejsze gabaryty pozwalały na odstąpienie od dewastacji samochodu, więc pozostał do ustalenia tylko termin spotkania. Jednakże wiedząc, że na taką prezentację mieliby również chęć współ-klubowicze warszawskiego KAIM-u, zarezerwowałem (jak to ładnie brzmi nie oddając trudu wykonania) sobie cały weekend na organizację dwóch pokazów – w sobotę w Warszawie, o którym napisał Marcin i niedzielę na Kujawach – w Inowrocławiu. Skoro jednak jestem właścicielem prezentowanego seta, ograniczę się (zachowując pozory obiektywności) tylko do spostrzeżeń z punktu widzenia „wystawcy”.

Czytając wątek prowadzony przez Roberta, zawsze dziwił mnie fakt, że tak niewiele przywożonego tam sprzętu pokazywało się z dobrej strony. Zawsze było sporo krytycznych uwag bez względu na pułap cenowy słuchanych urządzeń, a że pisuje do pism branżowych miałem nieodparte wrażenie, że gdzieś ukryty jest „zonk”. Jednak obyty w bojach, znając możliwości posiadanych zabawek, wybrałem się z innym kolegą z forum – Piotrkiem (Starym Audiofilem) na niezobowiązującą koleżeńską biesiadę przy muzyce z systemu Reimyo. Zabrałem wszystkie dostępne gadżety „audio-voodoo” celem prezentacji szerszemu ogółowi, nie zapominając, że mogą okazać się przydatne w podstawowej konfiguracji. Sytuacja, jaką zastaliśmy w domu gospodarza zmusiła mnie do weryfikacji wszystkich swoich dotychczasowych domysłów. Przekroczenie progu pokoju „przygotowanego” do rozstawienia elektroniki, natychmiast wyjaśniało źródło problemów testowanej w wątku elektroniki. Nie można mieć pretensji do Roberta, że ma taki, a nie inny pokój, ale tak trudnych warunków akustycznych nie miałem do pokonania jeszcze nigdy. Brak możliwości wystawienia stojących po bokach monitorów kanap pochłaniających dźwięk skutkowało gaszeniem przekazu, co zmuszało z kolei do głośniejszego grania, a bez dużej podstawy basowej (wynikającej z konstrukcji) znacząco odchudzanej pomieszczeniem z tak małych monitorów, mogło skutkować lekkim drażnieniem w górnym zakresie pasma. Dodatkowo zlokalizowany tuż nad lewą kolumna skos i wnęka z prawej strony, wprowadzały degradujący chaos spowodowany falami odbitymi. Niewiele pomagały ustroje, choć bez nich w ogóle byłaby porażka. Tuż przed kolumnami (ok. 1.5 m) część narożnika stanowiącego pierwszy rząd miejscówek dla gości dodatkowo tłumił przekaz. Za nieszczęsną kanapą stał rząd krzeseł, gdzie siedzący słuchacze mieli uszy dobre 15-20 cm ponad głośnikiem wysoktonowym. Jak lubię Roberta, tak nie spodziewałem się, że zafunduje mi taki poligon. Może to jest standardowa sytuacja u wielu audiofilów i współczuję im, że muszą iść na takie kompromisy, ale ja chciałem pokazać na co stać mozolnie przez lata składany zestaw, a nie walczyć o przetrwanie które mi zafundował. Nie pozostało nic innego jak sprostać zadaniu i po godzinie walki z kartonami, podłączaniu okablowania i rozlokowaniu ustrojów akustycznych w pokoju „zabrzmiała” muzyka. Słowo „zabrzmiała” jest tutaj mocno naciągane, gdyż system oparty o przedwzmacniacz lampowy i końcówkę z wielkim trafem w normalnych – domowych warunkach bez wypinania z prądu po włączeniu potrzebuje ok. godzinki na złapanie „filingu”, a po czterogodzinnej tułaczce po kraju drogami naszpikowanym dziurami wydał odgłos muzyko-podobny. Dodając do tego zmęczenie po dwudniowych przygotowaniach i porannym pokazie nazwałbym to porażką. Ustawianie kolumn trwało kolejną godzinę. Szerzej – węziej, bliżej – dalej, odgiąć – dogiąć trwało dla niemalże w nieskończoność. Dodając do tego różnice zdań dotyczące ich ustawiania, łatwo można sobie wyobrazić jak stawała się atmosfera. Robert forsował ucieczkę wysokotonówek z osi uszu, a nawet jej wysokości, co nie zgadzało się z moimi kilkuletnimi doświadczeniami z tymi głośnikami. Nie wiem czy to jest u Niego spowodowane (może miał doświadczenia ze źle zaaplikowanymi kopułkami), jednak dla mnie znikała szansa na holografię przekazu muzycznego, jeśli już takowa miała zaistnieć – patrz warunki lokalowe. W międzyczasie dotarł „szwagier” gospodarza sugerując ustawienie kolumn w kierunku napełnienia dźwiękiem całego pomieszczenia kosztem możliwego „ideału” w sweet spocie, czego tez nie mogłem zrozumieć. Wolę czterech zadowolonych siedzących w miarę optymalnym miejscu niż całą salę zniesmaczonych przeciętnością grania. Ale każdy ma swoje „Westerplatte” i robi co chce, co wykorzystałem i postawiłem na swoim, lekko ulegając wskazówkom właściciela posesji. Oczywiście zmęczenie konsekwentnie ograniczało ocenę końcową tych regulacji i zgodnie stwierdziwszy ten fakt, pozostawiliśmy resztę korekcji wykonać nazajutrz rano. Dodatkowym argumentem była „stabilizacja energetyczna” elektroniki.

Rankiem naładowani optymizmem włączyliśmy znowu muzykę (całą noc system stał tylko pod prądem) i czuć było lekki powiew optymizmu i szansę na w miarę przyzwoity pokaz. Kilka korekt ustawienia kolumn i zaczynamy. Cały czas męczył mnie kompromis ich ustawienia, ale przybyli pierwsi goście lejąc miód na moje uszy pytali: „Dlaczego te kolumny są tak mało dogięte”. Odzyskany spokój ducha pozawalał na optymistyczne przetrwanie reszty dnia. Co prawda kolega przesadził w drugą stronę, ale postanowiłem w miarę możliwości usatysfakcjonować każdego spełniając ich prośby, wiedząc, że szans na nirwanę w tym pomieszczeniu nie ma. I tak na każde życzenia ogółu korygowałem kąt dogięcia udowadniając nawet początkowo nieprzekonanym, że to kolumny mogące zaspokoić każde zachcianki. Gdy czas korekt ustawienia dobiegł końca, zaczęliśmy pokaz możliwości modelowania jakości dźwięku za pomocą „sztuczek” firmy Harmonix. Żonglerka kablami głośnikowymi (miałem dwa rodzaje – patrz opis systemu) pomiędzy terminalami wysoko i nisko-średniotonowymi sprawiała oczekiwanie cuda dociążając przekaz. Zastosowanie topowych zwór w postaci „Max-Jumper” temperowało lekko drażniącą niektórych słuchaczy górę. Wiadomo, że otwartość dla jednego, dla innego jest „żyletkami”. Ja i tak chciałem pokazać działanie tych dodatków, tylko szukałem pretekstu, który sam się pojawił. Na koniec znając jaki wpływ mają wyśmiewane przez wielu nalepki na płyty RF-1100, zaproponowałem pokaz „tuningu” na płytach słuchaczy. Ich zaskoczenie – pierwsze, że coś takiego istnieje, a drugie, że działa i do tego idąc w oczekiwanym kierunku było potwierdzeniem słuszności wyprawy przez pól kraju. To było drugie założenie tej wyprawy, które znakomicie mi się udało. Przez cały dzień przewinęło się kilkanaście osób, które konfrontując warunki z usłyszanym dźwiękiem stwierdzali klasę tego zestawienia. Czy do końca to była ich „bajka” to już inna para kaloszy, ale sporo z nich było mocno ukontentowanych. To i tak było więcej niż się spodziewałem startując z rozkładaniem sprzętu w tych wrogich akustycznie warunkach.

Kończąc ten rzut okiem na spotkanie ze strony wystawcy, chciałem podziękować wszystkim gościom przybyłym do Roberta. Niektórzy zawalili niedzielę jadąc kilkaset kilometrów, co szczególnie doceniam. Zrobiłem co mogłem i myślę że mimo trudnych warunków było co najmniej dobrze. Dodam, że to tylko namiastka tego, co w optymalnych pomieszczeniach potrafi set Reimyo. Najważniejsze, że się obronił, a na „nirwanę” zapraszam do siebie.

Ps. Już podczas drogi powrotnej obserwowałem echa spotkań weekendowych na forum internetowym i to zacietrzewienie osób niebiorących udziału, a wiedzących lepiej budziła uśmiech na mojej twarzy. Domysły na temat genezy tego pokazu tj. konszachtach dystrybutora, moich i Roberta wprowadzały w stan niedowierzania. Jak tylko coś ma większą popularność, ludzie szukają drugiego dna, aby tylko zdyskredytować przedsięwzięcie. Ale do tego już przywykłem. A sprawa jest bardzo prosta- cała ta inicjatywa była na prośbę Roberta i z pomocą dystrybutora doszła do skutku. Spotkanie w Warszawie było tylko pochodną, gdyż rujnując dom chciałem pokazać kolegom z piątkowych spotkań, dlaczego często wybrzydzam w nawet wydawałoby się dobrych zestawieniach i myślę, że teraz wiedzą, o co mi chodzi. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wsparcie w przygotowaniach (klub KAIM dawno tak nie lśnił) i miłe słowa na temat zestawu, a jeśli zdarzała się krytyka, to konstruktywna.    

Jacek Pazio

System wykorzystywany w pokazie, to kompletny zestaw firmy Combak Corporation
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Bravo
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa)
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: Rogoz Audio
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– tuningujące: naklejki na płyty Harmonix RF-1100- zwory głośnikowe: Harmonix MAX-Jumper
– listwy zasilające: Gigawatt PF-2; Amare Musica Silver Passive Power Station