Monthly Archives: wrzesień 2018


  1. Soundrebels.com
  2. >

Audiofil z Art & Voice

Opinia 1

O ile mnie pamięć nie myli z wrocławskim Audiofilem jesteśmy zaprzyjaźnieni niemalże od jej zarania, czyli od czerwca 2011 r. Co prawda na inauguracyjny – kwietniowy, organizowany przez Piotra Guzka event, z niewiadomych mi przyczyn dziwnym trafem nie dotarliśmy, lecz już na kolejnych staraliśmy się z Jackiem pojawiać się dość regularnie. Warto przy tym pamiętać, że w tamtych czasach na podróż samochodem z Warszawy do stolicy Dolnego Śląska należało zarezerwować około 6-7 godzin … w jedną stronę. Szaleństwo? Oczywiście. Czy warto było zatem spędzać niemalże dobę w rozjazdach by zaledwie przez kilka godzin posłuchać autorskich systemów krajowych dystrybutorów w hotelowych warunkach? Bezwzględnie tak. To było, jest i mam nadzieję jeszcze długo będzie zupełnie inne, aniżeli wystawowe – Audio Show-owe, podejście do tematu, gdzie wszyscy chętni mają praktycznie równie szanse, gdyż do dyspozycji otrzymują tę samą salę i jedynie od ich wiedzy, umiejętności i oczywiście posiadanej oferty, muszą zmierzyć się z zastanymi warunkami. Była to też niebywała okazja do nieformalnych spotkań i rozmów zarówno z samymi przedstawicielami konkretnych marek, co przede wszystkim z melomanami i audiofilami podzielającymi nasze wspólne zamiłowanie tak do muzyki, jak i możliwie najwyższej jakości dźwięku.
Nie da się jednak ukryć, że teraz jest już zdecydowanie łatwiej i przede wszystkim szybciej. Podróż zajmuje połowę czasu i w 3-3,5h z przerwą na rozprostowanie nóg i śniadanie, spokojnie da się dojechać. Jednak nie o sieci dróg krajowych będziemy w niniejszej relacji rozprawiali a o oficjalnym otwarciu sezonu anno domini 2018 i zarazem umownym debiucie nowego gracza na wrocławskim rynku audio, czyli salonu Art & Voice. Oczywiście reprezentację ww. przybytku znamy od lat i nie są to ludzie znikąd, lecz skoro postanowili wdrożyć w życie kolejny projekt poświęcony Hi-Fi i High-End to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko trzymać za ich sukces kciuki.
Co ciekawe dopiero przy okazji tworzenia niniejszej relacji zorientowałem się, iż to właśnie z Krzysztofem Owczarkiem będącym siłą napędową Art and Voice, z którym to spotykaliśmy się w ciągu minionych lat wielokrotnie, i z proponowanymi przez Niego systemami, mieliśmy okazję spędzać we Wrocławiu czas zarówno podczas naszej pierwszej wizyty, jak i pierwszej opisywanej na łamach Soundrebels w 2013 r. , oraz właśnie otwierającej tegoroczną edycję. Przypadek? Nie sądzę.

Przypadkiem nie jest również tematyka sobotnio-niedzielnego mitingu, która tym razem oscylowała wokół reprodukcji muzyki ze wyłącznie źródeł cyfrowych, czyli oprócz będącej w zauważalnym odwrocie poczciwej płyty CD, również zgromadzonych w pamięciach masowych i dostępnych na platformach streamingowych plików. W roli źródeł wystąpiły odtwarzacz CD Norma Audio REVO CDP-1, oraz streamer LUMIN S1 zaopatrywany w kontent zarówno z serwera Fidata HFAS1-XS20U, jak i Tidala w wersji Hi-Fi. Rola amplifikacji przypadła wspomaganej końcówką mocy Norma Audio Revo PA150 integrze Norma Audio Revo IPA-140 a na końcu toru znalazły się Xaviany Calliope. Całość spoczęła na włoskim stoliku Music Tools z serii Alica a okablowanie pochodziło z oferty Harmonixa, Hijiri, Isol-8 i Fidata. Próbując okiełznać hotelową akustykę wystawcy wykorzystali rodzime ustroje Acoustic Manufacture. Patrząc na absurdalne wręcz szaleństwo cenowe, którego stajemy się mimowolnymi świadkami, śmiało a zarazem pół żartem, pół serio można powiedzieć – „skromnie, ale z klasą”.

Jak to zwykle na Audiofilu repertuar był na tyle eklektyczny, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a jeśli takowy nie spełniał oczekiwań przybyłych melomanów nie było najmniejszego problemu z wybraniem czegoś nieprzewidzianego z nieprzebranych zasobów Tidala. Oczywiście nie zabrakło też opowieści i dykteryjek serwowanych przez Piotra Guzka. To właśnie one, jak i osoba samego Organizator sprawiają, że atmosfera wrocławskiego Audiofila jest właśnie taka a nie inna.
Jeśli natomiast chodzi o brzmienie, to organizatorzy na samym początku zagrali w otwarte karty i szczerze przyznali, że tym razem wcale nie chodziło o zaprezentowanie wszystkiego co najdroższe z ich portfolio, a jedynie próbkę możliwości, jak dość rozsądnie wyceniony (jak na audiofilskie realia) set nie tylko może, lecz po prostu powinien zagrać. Uczciwie bowiem trzeba przyznać, iż elektronika Normy z cenami nie przesadza i nawet niemalże topowe (na chwilę obecną niepodzielnie króluje model Prometeo) Xaviany Calliope i flagowy Lumin spokojnie egzystują z dala od granicy, za którą kończy się zdrowy rozsądek. Przy okazji proszę pamiętać, iż wystawcom zależało na możliwie najlepszym nagłośnieniu hotelowej sali konferencyjnej, której metraż po wielokroć przekraczał rozmiary standardowych pokoi odsłuchowych.
Niemniej jednak uzyskany we Wrocławiu efekt spokojnie można określić mianem wysoce zadowalającego. Nie dość bowiem, że amplifikacji Normy udało się okiełznać potężny bas Xavianów, to jeszcze nie utracono nic a nic z rozdzielczości i selektywności pozwalających na wychwytywanie nad wyraz oczywistych różnic w jakości tak materiału źródłowego, jak i samych realizacji. Ponadto całość mocną klamrą spinała bezdyskusyjna muzykalność i niezaprzeczalną przyjemność odbioru. A proszę mi wierzyć wcale nie było to takie łatwe. Mogliśmy z resztą przekonać się o tym na własne uszy, przyjeżdżając na tyle wcześnie, by niejako uczestniczyć w ostatnich działaniach dopieszczających prezentowany system. Chodziło oczywiście o dobór odpowiedniego okablowania, które wg. kablosceptyków wpływu nie ma żadnego, a tymczasem w Qubusie dziwnym zbiegiem okoliczności nad wyraz wyraźny był efekt roszad nie tylko drutami mającymi bezpośredni kontakt z sygnałem audio, lecz również zasilającymi i to m.in. zasilającymi serwer Fidata HFAS1-XS20U. Czyżbyśmy zatem padli ofiarą zbiorowej autosugestii? Szczerze śmiem wątpić, za to mając świadomość, iż tak naprawdę na finalne brzmienie naszych systemów wpływa niemalże wszystko co nas otacza, tego typu zjawiska akceptuję, ze stoickim spokojem wychodząc z założenia, że usłyszeć znaczy uwierzyć.

Czy sobotnio – niedzielne spotkanie przekonało nieprzekonanych i zarazem utwierdziło wiernych plikom akolitów tego nie wiem, jednak sądząc po reakcjach zgromadzonej publiczności i ciekawości , z jaką chłonęli nieraz czysto techniczne informacje dotyczące niuansów zapisu danych na dyskach SSD, czy też różnic pomiędzy poszczególnymi streamerami uważam, że tego typu prezentacje są szalenie przydatne. I wcale nie chodzi o to, by udowadniać wyższość jednych świąt nad innymi, lecz by oswajać odbiorców z technologią, która wcześniej, czy później stanie się nie tylko powszechna, co niemalże jedyna a zarówno winyl, jak i CD zyskają status formatów ewidentnie niszowych.

Serdecznie dziękuję Organizatorom i Gospodarzom za zaproszenie.

Marcin Olszewski

Opinia 2

Tak tak, pierwsza z trzech przewidywanych odsłon odbywającego się w stolicy Dolnego Śląska – Wrocławiu, organizowanego przez Piotra Guzka tegorocznego mitingu dla miłośników muzyki spod znaku „Audiofila” jest już za nami. Co prawda w kilku kuluarowych rozmowach na portalach internetowych zanotowałem delikatne narzekanie, że odbyła się trochę jakby znienacka, ale umówmy się, według mnie tydzień trąbienia na naszym facebooku i newsach. plus informacje w stosownych tematycznych wątkach wielu przybyłym gościom wystarczyły, aby w dobiegający końca weekend wygospodarować dla niej choćby przysłowiową godzinkę. Wniosek? Na tle przytoczonego procesu informacyjnego wszelkie utyskiwania są zwyczajnym szukaniem wymówki i nic więcej. Koniec kropka. A co takiego tym razem zaproponował gospodarz opisywanego wydarzenia? Zanim zdradzę tę tajemnicę, dodam, że wszystkie trzy spotkania zmieniając nieco formułę tego święta będą miały wspólny mianownik, jakim jest prezentujący swoje różne pomysły na dobry dźwięk w naszych domach wrocławski salon audio „Art & Voice”. Zatem co wystąpiło w pierwszej odsłonie? Powiem tak, choć na chwilę obecną mentalnie nie jestem przygotowany do takiego sposobu obcowania ze światem zapisanych na pięciolinii dźwięków, ale z autopsji wiem, że dla wielu zaawansowanych audiofilów jest to nieuchronna, a nawet jedyna przyszłość, dlatego z przyjemnością informuję, iż głównym daniem był zestaw skonfigurowany pod kątem grania z plików. I to nie tylko tych zgromadzonych na twardych dyskach, ale również dostępnych na internetowych platformach muzycznych (vide Tidal). Ciekawe? Jeśli tak, miło jest mi w tym monecie zdradzić głównych bohaterów w postaci kilku specjalizujących się w swoich działach marek typu: elektronika – Lumin Musik, Fidata Global, Norma Audio Electronics, kolumny – Xavian, okablowanie – Harmonix i Hijiri, akcesoria meblowe – Music Tools. Jeśli jesteście zainteresowani dokładną wyliczanką sprzętową, zachęcam do lektury tekstu Marcina, gdyż wiem, że w swojej solidności oprócz podania modeli wystawionego na pokazie sprzętu zdradzi nawet długość zastosowanego okablowania. On tak ma i szlus, a ja nie będę po raz kolejny tego powtarzał.

Jak możecie zorientować się na podstawie fotografii, w opisywanej konfiguracji znalazł się również uważany już przez wielu za przeżytek odtwarzacz płyt kompaktowych. Niestety w przedpołudniowej serii odsłuchów nie udało mi się załapać na prezentację jego możliwości, ale od razu zaznaczam, było tylko pewnego rodzaju uzupełnienie toru audio, dlatego też na temat jego występów nie jestem w stanie nic ciekawego napisać. Jak zatem wypadł secik z tak zwanym „plikograjem” w roli głównej? Naturalnie idąc za artykułowanymi w takich przypadkach oświadczeniami typu: zbyt mało czasu na dogłębne poznanie tematu, czy obce warunki lokalowe, nie będzie to wiążąca opinia. Jednak bez względu na wszystkie przeciwności losu na podstawie tych kilku spędzonych we Wrocławiu godzin dla mnie jedno jest pewne. Pliki dają się oswoić nawet przez takiego ortodoksyjnego audiofila jak ja. Ale jak to w życiu bywa, często mają kilka twarzy. O co chodzi? Nie nie, nie będę prowadził jakiejkolwiek krucjaty, tylko na podstawie repertuaru jaki zaproponował obsługujący pokaz pracownik salonu Art & Voice i tego, co zażyczyli sobie przybyli goście oświadczam, że jakość dźwięku tego dnia zależała od materiału muzycznego. Gdy tylko z kolumn wydobywała się muzyka co najmniej dobrze nagrana i generowana przez naturalne instrumenty, na mojej twarzy natychmiast pojawiał się potwierdzający delektowanie się projekcją dźwięku uśmiech. Natomiast, gdy na prośbę gościa w eterze pojawiał się mówiąc kolokwialnie „popowo elektroniczny plastik” moje przez lata uczulane na zniekształcenia i kompresję narządy słuchu natychmiast zgłaszały głośne veto. Po co ten prowokujący wywód? Otóż tylko po to, aby uświadomić niektórym, że gdybym wszedł do pokoju w momencie wywołującym sprzeciw moich uszu, oceniłbym ten zestaw całkowicie inaczej, aniżeli w swoim repertuarze. To zaś w pewien sposób daje do zrozumienia, że delikatnie przymykając oczy na obce warunki będący gwiazdą spotkania set w mojej opinii zaliczył co najmniej kilka punktów na plus. Nie wiem, na ile jest to dla Was wiążące, ale jeśli bez względu na wszystko miałbym wyrazić swoje bardzo ogólne wnioski, bez naciągania faktów podpisałbym się pod opinią złożoną ze sporej liczby pozytywów.

Reasumując będące już historią pierwsze tegoroczne spotkanie pozytywnie zakręconych na punkcie muzyki osobników homo sapiens „Audiofil 2018” pragnę podziękować organizatorowi Piotrowi Guzkowi za zaproszenie, a salonowi A&V za przygotowanie ciekawego zestawu plikowego. Tak, na chwilę obecną nie jestem przedstawicielem targetu takiego podejścia do słuchania muzyki, ale jeśli podczas mojej wizyty system ani razu mówiąc wprost nie padł lub się nie zawiesił, oznacza to, że mój udział w tej pogoni za wygodą jest coraz bliższy. Nie wiem jak tę prezentację odebrali licznie przybyli goście, ale ze swojej strony mogę wypowiedzieć się w bardzo pozytywnym tonie. Dlatego też jestem bardzo ciekawy, czym będący punktem zapalnym cyklu imprez podmioty w osobie Piotra Guzka i salonu audio A&V zaskoczą nas w kolejnej odsłonie, na której jeśli tylko pozwoli mi na to czas, z przyjemnością postaram się dotrzeć.

Jacek Pazio

  1. Soundrebels.com
  2. >

Denon AH-D9200

Flagowe słuchawki Denon AH-D9200 łączą w sobie innowacje technologiczne, naturalne materiały z japońskim kunsztem wykonania

Denon® – jeden z wiodących światowych producentów wysokiej jakości komponentów do rozrywki domowej, z przyjemnością prezentuje długo wyczekiwany model AH-D9200, nowego flagowca w gamie słuchawek marki. Łącząc innowacyjną technologię z tradycyjnymi materiałami oraz ręcznym wykonaniem w Japonii, nowy model został zaprojektowany by stać się klejnotem klasy referencyjnej wśród słuchawek nausznych.

Wykonane ze starannie wyselekcjonowanego, prawdziwego drewna – w tym przypadku eleganckiego japońskiego bambusa – a także odlewanego aluminium i skóry, słuchawki AH-D9200 znajdują się na szczycie elitarnej serii Denon „Wood Series”,dołączając do wysoko cenionego i nagradzanego modelu AH-D7200 „walnut” zaprezentowanego w 2016 roku, oraz modelu AH-D5200 „zebrawood”, wprowadzonego na początku tego roku. Nowa flagowa konstrukcja bazuje na doświadczeniach z
ostatnich 50 lat Denon w projektowaniu i tworzeniu słuchawek oraz łączy w sobie wyjątkową technologię z najlepszymi w swojej klasie rozwiązaniami inżynieryjnymi, aby zapewnić wyjątkowy dźwięk – niezależnie od tego, czy słuchasz muzyki w domu, czy będąc w ruchu.

W naturalnych bambusowych muszlach – materiale wybranym ze względu na jego ciepłe, antyrezonansowe właściwości akustyczne – model AH-D9200 wykorzystuje, opatentowane przez firmę Denon, 50 mm przetworniki FreeEdge, wykonane i zaprojektowane z nanowłókien tak, aby niwelować niepożądane rezonanse membrany. Zamontowano je w przegrodach z żywicy redukującej wibracje i są one napędzane magnesami wysokoenergetycznymi wykonanymi ze stopu neodymowego, żelaza i boru. Konstrukcja przetworników ułatwia im odtwarzanie muzyki bez zakłóceń i zniekształceń, w celu uzyskania możliwie najczystszego brzmienia.

Unikalny wzór bambusa, z którego wykonane są słuchawki oznacza, że nie ma dwóch identycznych par modelu AH-D9200. Słuchawki są tworzone ręcznie w fabryce Denon Shirakawa Audio Works, na północy Tokio.Połączenie japońskiej skóry oraz pianki z pamięcią kształtu wykorzystane w konstrukcji nauszników zapewnia precyzyjne, wygodne dopasowanie. Lekkość odlewanego z aluminium pałąka o minimalnym nacisku bocznym w połączeniu z nausznikami z naturalnej skóry gwarantuje, że słuchawki pozostaną na swoim miejscu oraz zapewnią komfort nawet podczas długich sesji odsłuchowych.

Słuchawki AH-D9200 są dostarczane z dwoma odłączanymi kablami: 3 metrowym kablem z posrebrzanym złączem 6,3 mm z miedzi beztlenowej – do słuchania muzyki w domu oraz krótszym kablem o długości 1,3 metra – do użytku z przenośnymi odtwarzaczami muzycznymi wyposażonymi w gniazdo 3,5 mm. Luksusowy twardy futerał oraz ściereczka do czyszczenia ułatwiają utrzymanie słuchawek w idealnym stanie.

Denon AH-D9200 – najważniejsze cechy
• Flagowe słuchawki z drewnianymi muszlami z Japońskiego bambusa, wykonane ręcznie w
Japonii
• Opatentowane 50 milimetrowe przetworniki z nanowłókien – FreeEdge – zbudowane z myślą o
sztywności i małej masie oraz zamontowane w odpornych na wibracje przegrodach z żywicy,
zapewniających najdokładniejszą reprodukcję dźwięku
• Mocne magnesy ze stopu neodym / żelazo / bor dla zapewnienia mniejszych zniekształceń
• Antyrezonansowy naturalny bambus, dający ciepły, precyzyjny dźwięk
• Japońskie skórzane nauszniki z pianką o pamięci kształtu, zapewniające dokładne dopasowanie
• Lekki pałąk z odlewanego aluminium o minimalnym nacisku bocznym oraz skórą naturalną
zapewnia komfort nawet podczas długich sesji odsłuchowych
• Dwa odłączalne kable: 3,0 metrowy z wtyczką 6,3 mm do słuchania w domu oraz 1,3 metrowy z
wtyczką 3,5 mm do użytku z urządzeniami przenośnymi
• Dołączony twardy futerał oraz ściereczka do czyszczenia, aby utrzymać słuchawki w
nieskazitelnym stanie

Słuchawki AH-D9200 (6 999 zł) będą dostępne w sprzedaży od października 2018 r. u autoryzowanych dealerów Denon.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Astell&Kern SP1000M & Billie Jean in Lapis Blue

Astell&Kern jako lider rynku przenośnego audio przyzwyczaił już Nas do luksusowych produktów, które zachwycają nie tylko wzornictwem, ale przede wszystkim brzmieniem i dużymi możliwościami. Nowe modele błyszczą odcieniami niebieskiego koloru nawiązującego do jednego z najstarszych kamieni szlachetnych Lapis Lazuli, które już 5000 lat p.n.e. jako jedne z pierwszych używane były jako element biżuterii.

A&Ultima to najwyższej klasy linia modeli A&K, w której producent oferuje najnowszą i najbardziej zaawansowana technologie audio. SP1000M to kontynuacja flagowego modelu A&Ultima SP1000 wprowadzonego w 2017 roku.
SP1000M przy zachowaniu tego samego mistrzowskiego brzmienia jest mniejszy przez co bardziej mobilny oraz ma bardziej przystępną cenę. “M” w nazwie nie oznacza konkretnego słowa, a raczej sugeruje, jak odczytywać. MINI – mniejszy, MOBILITY – bardziej mobilny/przenośny, MAKSIMUM – maksimum jakości dźwięku, MATE – kumpel, który zawsze mi towarzyszy.

Model posiada podwójne układy DAC AK4497EQ firmy Asahi Kasei, z których każdy dedykowany jest jednemu kanałowi stereo. Dzięki temu dźwięk SP1000M jest najwyższej klasy, rozdzielczości i wręcz trójwymiarowy. Produkt wyposażony jest również w ośmiordzeniowy procesor, który zapewnia szybszą i lepszą wydajność niezależnie od rozmiaru pliku.
SP1000M obsługuje maksymalną rozdzielczość 32 bitów/384 kHz dla plików PCM i zapewnia natywne odtwarzanie plików DSD256. Port USB 3.0 typu C umożliwia szybki transfer danych. W środku do dyspozycji mamy 128GB pamięci flash, która możemy rozbudować za pomocą kart pamięci microSD do 528GB.
Uzupełnieniem całości jest wyjątkowy kolor – Lapis Blue – głęboki jak górskie jeziora, wyjątkowy. Szczególną uwagę należy zwrócić na oprogramowanie, które zadebiutuje na SP1000M i pozwoli na obsługę Android APK. Umożliwi to użytkownikowi instalowanie dodatkowych usług muzycznych na odtwarzaczu.

Dane techniczne
– Materiał obudowy: Aluminium
– Wyświetlacz: 4.1inch (720 x 1,280) Touchscreen
– Formaty Audio: WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE, AAC, ALAC, AIFF, DFF, DSF
– Sample rate PCM : 8kHz ~ 384kHz (8/16/24/32bits per Sample) / DSD Native: DSD64(1bit 2.8MHz), Stereo / DSD128(1bit 5.6MHz), Stereo / DSD256(1bit 11.2MHz), Stereo
– Output Level Unbalance: 2.1Vrms / Balance 4.2Vrms (Condition No Load)
– CPU: Octa-Core
– DAC: AKM AK4497EQ x2 (Dual DAC)
– Decoding Support: up to 32bit / 384kHz Bit to Bit Decoding
– Input USB Type-C (3.0) input (data transfer (PC & MAC)) / Connection Mode : MTP (Media Device)
– Wyjścia: PHONES (3.5mm) / Balanced Out (2.5mm, only 4-pole supported)
– Wi-Fi 802.11 b/g/n (2.4GHz)
– Bluetooth: V4.1 (A2DP, AVRCP, aptXTM HD)
– Wymiary: 2.67 ”(67.9 mm) [W] x 4.60 ”(117 mm) [H] x 0.66 ”(16.9 mm) [D]
– Waga: 203g (7.16 oz)
– Aktualizacja firmware: OTA
Specyfikacja audio
– Frequency Response:
±0.062dB (Condition: 20Hz~20kHz) Unbalance / ±0.061dB (Condition: 20Hz~20kHz) Balance ±0.68dB (Condition: 10Hz~70kHz) Unbalance / ±0.67dB (Condition: 10Hz~70kHz) Balance
– Signal to Noise Ratio: 120dB @ 1kHz, Unbalance / 123dB @ 1kHz, Balance
– Crosstalk: 138dB @ 1kHz, Unbalance / 144dB @ 1kHz, Balance
– THD+N: 0.0007% @ 1kHz, Unbalance / 0.0006% @ 1kHz, Balance
– IMD SMPTE: 0.0004% 800Hz 10kHz(4:1) Unbalance & Balance
– Output Impedance Balanced: out 2.5mm (1 ohm) / PHONES 3.5mm (2 ohm)
Zegar
– Clock Jitter: 25ps(Typ)
– Reference Clock Jitter: 200 Femto Seconds
Bateria
– Pojemność: 3,300mAh 3.7V Li-ion Battery
– Czas pracy: do 10 godzin (Standard – MUSIC: FLAC, 16-bit/44kHz, Volume 75, LCD Off)
– Czas ładowania: około 3 godziny (Standard – 9V/1.67A Fast charging)
Pamięć
– Wbudowana pamięć: 128GB [NAND]
– Pamięć zewnętrzna: microSD (Max 528GB) x1

Odtwarzacz Astell&Kern SP1000M to produkt skierowany jest do wymagającego melomana, który doceni wyrobionym uchem niuanse brzmienia.
Astell&Kern SP1000M trafi do sprzedaży w październiku 2018 roku a jego cenę ustalono na 11 699PLN brutto. Astell&Kern SP1000M będzie można kupić w wybranych sklepach oraz odsłuchać w sklepach MP3store grupy Audiokracja.

Uzupełnieniem SP1000M są słuchawki Astell&Kern Billy Jean w wersji Lapis Blue. To najnowsze uzupełnienie serii Siren, które powstały dzięki współpracy pomiędzy Astell&Kern oraz firmą Jerry Harvey Audio. Słuchawki te łączą opatentowane i uznane technologie, jakimi dysponuje JH Audio ze znakomitym wykonaniem, z jakiego słynie Astell&Kern. A to wszystko oznacza, że mamy do czynienia ze słuchawkami dousznymi, które łączą świetne brzmienie z wysokiej klasy konstrukcją.

Billie Jean posiada opatentowany i opracowany przez Jerry Harvey Audio system falowodu akustycznego freqphase®, dwudrożny, dwu-armaturowy przetwornik a także nową konstrukcję wewnętrzną. Wszystko to zapewnia czyste i doskonale zrównoważone brzmienie od najniższego basu aż do wysokich tonów. Nowa konstrukcja komory akustycznej opracowana zapewnia wierne odwzorowanie szerokiej sceny dźwiękowej poprzez oddanie niesamowitej dynamiki, bez jednoczesnego wprowadzania uciążliwych zniekształceń do reprodukcji. Słuchawki są idealnym Partnerem dla modelu SP1000M, ale również dla innych odtwarzaczy tej marki.
Słuchawki Astell&Kern Billie Jean są już w sprzedaży ich cenę ustalono na bardzo atrakcyjnym poziomie 1499 PLN brutto. Astell&Kern Billie Jean można kupić w wybranych sklepach oraz odsłuchać w sklepach MP3store grupy Audiokracja.

Dystrybutor: MIP

  1. Soundrebels.com
  2. >

Pathos Classic One MkIII

Opinia 1

Dziwnym zbiegiem okoliczności ostatnim, recenzowanym przez nas przedstawicielem zintegrowanych amplifikacji był dość nietypowy, jak na stereotypy związane z Półwyspem Iberyjskim, nieco industrialny wzmacniacz Norma Revo IPA-140. Nie minął jednak miesiąc a w naszej redakcji pojawiła się kolejna włoska produkcja, lecz tym razem będąca właśnie ucieleśnieniem wszelkich powszechnych skojarzeń dotyczących urządzeń mających w swoim rodowodzie wpisaną słoneczną Italię. W dodatku konstrukcja na swój sposób legendarna i wręcz ikoniczna, gdyż obecna na rynku w niemalże niezmienionej formie … i tutaj powinny zagrzmieć fanfary … od 22 (słownie dwudziestu dwóch) !!! lat. Tak, tak mili Państwo, to nie pomyłka a ewenement na skalę światową, bowiem pierwsza inkarnacja naszego gościa ujrzała światło dzienne w 1996, druga w 2002 a trzecia, nad którą już dosłownie za chwilę się pochylimy, cieszy oczy i uszy nabywców, i tutaj kolejna niespodzianka, od … 2006 r., czyli jakby nie patrzeć od bagatela dwunastu lat. W dodatku przez ów kilkunastoletni okres wersja MkIII doczekała się w naszych rodzimych periodykach audio zaledwie jednej recenzji, dlatego też czym prędzej przechodzimy do clue.

Pomimo pozornej niezmienności formy, po nieco bardziej wnikliwej analizie okazuje się, iż MkIII jednak różni się od swojego poprzednika. Zmiany obejmują nie tylko detale widoczne gołym okiem, lecz i te, ukryte nieco głębiej i choć korci mnie, by już na wstępie je wymienić, opis walorów wizualnych rozpocznę standardowo – od wrażeń natury ogólnej. A jest co kontemplować, gdyż design jedynki, pomimo niemalże ćwierć wieku na karku nic a nic się nie zestarzał, czyli spokojnie można zaliczyć go, obok Salmy Hayek i Halle Berry do zjawisk, których czas się nie ima. Niezwykle wąską, lecz zaskakująco głęboką (blisko półmetrową) bryłę zagospodarowano z niezwykłym smakiem i wyrafinowaniem. Na froncie przyozdobionym niewielką czarną, bądź drewnianą wyspą z firmowym logotypem ulokowano jedynie dwa toczone pokrętła – jedno pełniące rolę selektora wejść a drugie odpowiedzialne za regulację głośności, dwuznakowy czerwony wyświetlacz i hebelkowy włącznik główny. Przenosząc się na płaszczyznę górną napotkamy parę chronionych eleganckimi koszyczkami lamp przedwzmacniacza, za nimi parę wyzywająco czerwonych potężnych kondensatorów o pojemności 22 000 µF każdy, następnie prostopadłościenną klatkę z transformatorami wyjściowymi za którą skromnie przycupnęło trafo zasilające. Zrozumiałą ciekawość może budzić widok umieszczonych właśnie na płycie górnej terminali głośnikowych, lecz rzut oka na zatłoczoną ścianę tylną powinien w zupełności wystarczyć zamiast tysiąca słów. Panuje tam bowiem wzorowy porządek, a z racji dość ograniczonej powierzchni dołożenie jeszcze dwóch par terminali głośnikowych mogłoby okazać się nad wyraz kłopotliwe ze względów czysto ergonomicznych. Tzn. niby dla chcącego nic trudnego i znane są w historii ludzkości takie przypadki, lecz wiązałoby to się z automatyczną koniecznością rezygnacji z obsługi przewodów zakonfekcjonowanych widłami na rzecz uzależnienia się od wtyków bananowych, bądź co gorsza BFA. A tak zakończone widłami przewody nie sprawiają najmniejszego kłopotu a na plecach Pathosa znajdziemy parę wejść XLR, cztery pary RCA i wyjście na zewnętrzy rejestrator. Oprócz nich warto wspomnieć o obecności trójbolcowego gniazda zasilającego i nakrętce bezpiecznika ulokowanych tak, że bez problemu można podpiąć pod One’a nawet monstrualnej średnicy zasilające kabliszcza. A co do wspominanych zmian w porównaniu do wcześniejszych odsłon naszego dzisiejszego gościa, to całe szczęście nie trzeba godzinami ślęczeć nad zdjęciami bawiąc się w znajdź pięć szczegółów, gdyż Włosi byli na tyle uprzejmi, żeby z własnej woli wyspowiadać się z dokonanych modyfikacji. I tak – pojawiły się nowe wzmacniacze operacyjne sterujące pracującymi w stopniu wyjściowym MOSFET-ami, za regulację głośności odpowiada wzmacniacz Burr-Brown (wcześniej CS3310 Crystala), dodano stopień zabezpieczający układy wyjściowe, zainwestowano w nowe zaciski głośnikowe chroniące przed przypadkowym zwarciem, transformator zasilający otrzymał nowy, elegancki dekielek ze stali nierdzewnej i na koniec novum dedykowane użytkownikom zza wielkiej wody, czyli nowe transformatory przeznaczone do pracy z napięciem 130V. Wśród powyższych nowinek nie sposób jednak odnaleźć żadnych stosownych informacji dotyczących zaimplementowanych na pokładzie jedynki lamp, więc jedynie na podstawie przeprowadzonego na własną rękę niewielkiego śledztwa mogę poinformować, iż dostarczony na testy egzemplarz został wyposażony w parę 6922 Electro-Harmonix-ów a na rynku bez trudu można natrafić na wersje uzbrojone w Sovteki 6922 lub nawet JJ-e ECC88.
Regulacja głośności odbywa się w krokach co 0,5dB , lampowa sekcja preampu pracuje w klasie A, a stopień końcowy pierwsze 12W oddaje w klasie A, by potem przejść do AB.
Dołączony w komplecie pilot też jest ciekawy – ortodoksyjnie minimalistyczny, czteroprzyciskowy i pozbawiony wszelakich oznaczeń. Jak jednak podpowiada logika jedna para miniaturowych guziczków odpowiada za regulację głośności a druga za sekwencyjny wybór źródła. Warto przy okazji wspomnieć, iż dołączane do pierwszych wersji One „leniuchy” umożliwiały jedynie sterowanie natężeniem dźwięku.
A na koniec mała niespodzianka dla cierpliwych a zarazem uważnych czytelników. Otóż na spodzie wzmacniacza znajduje się niewielki przełącznik, dzięki któremu Classic One MKIII może stać się monofoniczną końcówką mocy dysponującą imponującymi 270W.

Ponieważ dostarczony na testy egzemplarz okazał się być fabrycznie nowym urządzeniem, z którego jeszcze nikt nawet nie ściągnął folii pierwszy tydzień jego bytności upłynął mi głównie na kontemplacji jego walorów wizualnych, a do odsłuchów zabrałem się dopiero w momencie, gdy miał na liczniku ponad 200 godzin pracy. I w tym momencie, czyli już na wstępie, należy pewne rzeczy sobie wyjaśnić. Otóż Classic One jest, jak sama jego nazwa wskazuje klasycznym przykładem i ucieleśnieniem wszystkiego tego, co w swoim DNA Włosi od blisko ćwierćwiecza starają się przekazać nabywcom sygnowanych przez Pathosa produktów. To zawodnik starej daty i ani myśli tego ukrywać, więc warto pomiędzy nim, a niedawno przez nas testowanym Inpolem Heritage, będącym przedstawicielem zupełnie nowej odsłony postawić wyraźną kreskę. Nie oznacza to bynajmniej, że ekipa z Vicenzy zerwała ze swoim dziedzictwem a jedynie cały czas, utrzymując przy życiu klasyczne evergreeny, stara się dotrzeć do nowych, mających nieco odmienne preferencje odbiorców. Za to trzecia odsłona Classica to taki crème de la crème wszystkich skojarzeń z tytułową marką związanych. W dodatku w najlepszym wydaniu, w którym połączono maksimum zalet wykorzystanych technologii. Mamy zatem lampową słodycz i rozdzielczość, oraz moc i dynamikę tranzystorów, słowem wszystko to, co do szczęścia audiofilom i melomanom potrzeba. Wystarczy tylko postarać się o „szybkie” i potrafiące nisko zejść kolumny, by sprawę repertuaru uzależniać li tylko od własnych preferencji a nie ograniczeń systemu. Weźmy na ten przykład piekielnie szybki album „Inhuman Rampage” DragonForce, gdzie nie ma nawet chwili na oddech a power-metalowa jazda bez trzymanki trwa nieprzerwanie od pierwszej do ostatniej sekundy i prawdę powiedziawszy nikt przy zdrowych zmysłach z podobnie do Pathosa wycenionym lampowcu nie powinien po niego sięgać. Tymczasem włoska hybryda bez najmniejszych problemów była w stanie oddać zarówno impet perkusyjnych blastów idących ramię w ramię z szarpnięciami basu, jak i wirtuozerskie przebiegi po gitarowych gryfach okraszone równie imponującymi wokalizami. Efekt finalny przypominał słodko-pikantną mieszankę papryczek odmiany Carolina Reaper z musem mango, którym to, iście diabelskim specyfikiem, było mi dane raczyć się podczas ostatniej wizyty w meksykańskiej restauracji. Słodycz lamp idealnie równoważyła bezpardonowość Mosfetów sprawiając, że nawet przy takim, niezaprzeczalnie ekstremalnym repertuarze przyjemność z odsłuchu była bezsprzeczna i nawet niezbyt audiofilska realizacja nie była w stanie jej zepsuć.
Podobnie sprawy się miały na zdecydowanie bardziej cywilizowanym J-POP-ie, czyli „Perfect Crime” Mai Kuraki. Dziewczęcy, szczebiocący głos Mai został świetnie „wycięty” z syntetycznego tła, dzięki czemu prezentacja zyskała na trójwymiarowości i nabrała tzw. oddechu. Równie pozytywne wrażenie wywoływała kontrola prowadzenia basu, który ani myślał niezdefiniowanymi plamami snuć się przy podłodze, lecz odzywał się dokładnie wtedy, kiedy powinien, karnie pilnując swojego miejsca w szeregu. Nie da się jednak ukryć, że obecności lamp Pathos bynajmniej się nie wstydzi i jeśli tylko ma ku temu sposobność, to stara się w wielce wysublimowany sposób o tym fakcie słuchaczowi przypomnieć. Na powyższej manierze korzystają wszelakiej maści byty sceniczne, których wrodzona anemiczność emisji zazwyczaj prowadzi do zbytniej eteryczności rejestrowanych występów a tym samym pewnego niedosytu u słuchaczy. Tymczasem Classic One dodając od siebie małe co nieco był w stanie tchnąć wystarczająco dużo energii, by nawet Ane Brun dane było zaistnieć na tle towarzyszącej jej na „Live At Berwaldhallen” Swedish Radio Symphony Orchestra pod batutą Hansa Eka, co uczciwie trzeba przyznać jest nie lada wyzwaniem. Jednak owo „dopalenie” nie miało w sobie nic a nic z brzydko mówiąc prostackiego wypchnięcia pierwszego planu i wpakowaniu Bogu ducha winnej wokalistki na kolana uchachanej publiki, lecz jedynie dosaturowanie i delikatne wzmocnienie podzakresu przełomu średnicy i wysokich tonów, gdzie ludzkie ucho jest najbardziej wrażliwe. Może i jest to odstępstwo od laboratoryjnej transparentności, ale przecież konfigurując nasze systemy w przeważającej większości przypadków dążymy do jak największej przyjemności a nie kurczowo trzymamy się możliwie surowego i odartego z jakichkolwiek oznak piękna purystycznego dogmatu.

Patrząc na tempo i kierunek zmian zachodzących w branży audio tytułowy Pathos Classic One MkIII jawi się niczym ostatni z gatunku prehistorycznych dinozaurów, czy też mitycznych smoków, który ze stoickim spokojem trwa i obserwuje, ten cały otaczający go galimatias. Obserwuje i co ciekawe niewiele sobie z tego robi, wiedząc, że mody i trendy się zmieniają a klasyczne, rasowe, oparte na sprawdzonych rozwiązaniach i przede wszystkim uczciwie wycenione Hi-Fi zawsze znajdzie świadomych własnych oczekiwań odbiorców. Jeśli zatem nie gonicie Państwo za sezonowymi nowinkami i zamiast wyczynowości szukacie liczonej w dekadach stabilizacji, to „najnowsza” – egzystująca na rynku zaledwie dwanaście lat, inkarnacja Classica One będzie spełnieniem Waszych marzeń.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10; Auralic ARIES G1
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Wierni czytelnicy naszych opiniotwórczych przygód z dużą dozą pewności już po samym tytule tego odcinka bez większych problemów zorientują się, iż spotkanie z tytułową marką nie jest naszym pierwszym recenzenckim starciem. To zaś pozwala mi sądzić, że większość z Was pamięta również wyniki wcześniejszych testowych sparingów. Jednak jak to w życiu bywa, z biegiem czasu jako owoc naturalnego procesu zapełniania naszego ośrodka zarządzania ciałem nowymi danymi pewne informacje mimo woli uciekają nam z pamięci, dlatego też ewentualnym zapominalskim przypomnę, iż poprzednie występy owego brandu zazwyczaj konkludowały pełną ciekawych spostrzeżeń puentą. To zaś biorąc pod uwagę status zajmowania pozycji w cenniku poprzednio opisywanych i będącego punktem zapalnym dzisiejszego spotkania produktów dla wielu malkontentów może być zaczynem do zadania nadającego sens naszej dzisiejszej pogadanki pytania typu: „Po co, po serii dobrze wypadających recenzji drogich komponentów kopać się z niższej klasy aniżeli poprzednicy początkiem oferty? Żeby zaszkodzić”. I tutaj wbrew pozorom mam bardzo dobrą ripostę. I nie chodzi nawet o dbałość o portfel poruszającego się w tym przedziale cenowym zwykłego Kowalskiego. Tak, na testy dotarła najprostsza konstrukcja działu wzmacniania sygnału audio, ale jeśli pomysłodawca utrzymuje w ofercie dany model bez zmian od ponad dekady, sprawa przyjrzenia się tak mocno ugruntowanej pozycji nabiera całkowicie innego wymiaru. Wymiaru nasuwającego pytanie: „Co zapewniło tej konstrukcji tak długi staż na rynku?”. O jakim producencie mowa? Panie i panowie mam przyjemność przedstawić Wam bardzo dobrze znaną chyba wszystkim miłośnikom muzyki włoską markę Pathos, która od lat z biznesowym powodzeniem szczyci się wykorzystującym zarówno lampy elektronowe jak i tranzystory hybrydowym wzmacniaczem zintegrowanym PATHOS CLASSIC ONE MK III, którego wizytę zawdzięczamy Sieci Salonów Top HiFi & Video Design.

Rzeczony model wzmacniacza zintegrowanego jest typową dla zaprzęgających szklane bańki w swych trzewiach platformą nośną dla usytuowanych z przodu przywołanych przed momentem lamp, tuż za nimi ubranych w schludne kubki kondensatorów, osłoniętych ozdobnymi obudowami transformatorów i obok nich pojedynczych terminali kolumnowych. Jak to u Włochów zazwyczaj bywa, wydawałoby się prozaiczna w swoim istnieniu obudowa i reszta wkomponowanych w nią komponentów zawsze są ważnymi elementami dobrego postrzegania produktu, dlatego też w domenie kolorystyki Classic MK III wykorzystuje szczotkowane srebro dolnej części korpusu, czerń jej górnego pokładu, bursztynową poświatę żarzących się lamp, czerwień pojemników dwóch kondensatorów, a także połyskującego srebra i czerni opakowań traf. Nie wiem, co na taki zestaw barw powiecie Wy, ale ja przyznam się, że nawet w dobie osobistego hołdowania dość monotonnemu połączeniu srebra z jasnym zlotem moich Japończyków dałem się z łatwością przekonać. Ale zaznaczam. To nie jest bezładny designerski jarmark, tylko umiejętne połączenie mocno odcinających się od siebie, a w bezpośrednim zestawieniu bardzo dobrze współbrzmiących wizualnie kolorystycznych akcentów. Jak to możliwe? Słowem kluczem jest pochodzenie pomysłodawców produktu, czyli w tym przypadku Włochy. To jest mekka artystycznych trendów, która nawet w tak odległym od potocznie uznawanej za godną zwracania na siebie uwagi ogólnie pojętej sztuki dziale audio udowadnia, że niczego nie pozostawia przypadkowi, tylko na ile to możliwe, stara się pokazać swą spuściznę z jak najlepszej strony. Kreśląc kilka zdań na temat frontu nie zaskoczę Was długimi wyposażeniowymi wyliczankami. Głównym akcentem wizualnym jest wkomponowana w centrum, patrząc z lotu ptaka, w poprzecznym przekroju przypominająca kształt oka bryła, w którą od przodu zaimplementowano połyskujące chromem sterujące funkcjami typu głośność i wybór wejść pokrętła, a na jej dachu usytuowano logo producenta. Ale to nie koniec danych o tej części urządzenia, gdyż uzupełnieniem oferty manualnej awersu Classica są zlokalizowany na lewej flance niezbyt skomplikowany funkcyjnie wyświetlacz i na prawej stronie hebelkowy włącznik. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy opisywanego malucha, mimo ogólnej prostoty wyposażony jest bardzo sensownie, bowiem w zestawie wejść liniowych oprócz kilku w standardzie RCA zaproponowano również często pożądane przez użytkowników jedną parę XLR. Aplikacyjnym zwieńczeniem rewersu jest niezbędne do przyswajania odpowiedniej dawki energii elektrycznej gniazdo zasilania IEC i wieczko bezpiecznika. Na koniec dodam, że miłym akcentem dbałości konstruktora o potencjalnego klienta jest dostarczany w startowym komplecie prosty w budowie, ale obsługujący wszelkie funkcje wzmacniacza pilot zdalnego sterowania.

Podczas przybliżania świata malowanego przez nasz obiekt zainteresowań w moich wywodach będzie pojawiał się jeden pewnik. Jaki? Przecież to oczywiste. Miałem do czynienia z pełnym najlepszych cech lamp elektronowych dźwiękiem. Oczywiście jego wyrafinowanie było stosowne do zajmowanej pozycji w portfolio marki, ale zapewniam, że przywołane we wstępniaku długie lata produkcji tego modelu bez istotnych zmian są gwarantem porównywalnej z konkurencją jakości w kontekście cena/jakość. Co do oznacza dokładnie? Aplikując Pathosa Classic One MK III w mój tor audio, przeniosłem się w wysmakowany w estetyce szklanej bańki przekaz muzyczny. Słuchając ulubionej muzyki zanurzałem się w przepięknie wysyconej średnicy, która będąc nadrzędnym aspektem brzmienia delikatnie podporządkowała sobie obydwa skraje pasma akustycznego. Naturalnie nie oznaczało to mówiąc kolokwialnie przyduchy wysokich tonów i buły na basie, tylko przy dobrym oddaniu każdego z rejestrów nie pozwalało na ich wyskakiwanie przed szereg. Czy to źle? Dla mnie wręcz idealnie, gdyż lepiej jest zderzyć się z pewnego rodzaju spójnym pomysłem sonicznym, niż po pierwszym efekcie „łał” chadzających swoimi drogami granicznych podzakresów w konsekwencji dłuższego obcowania z nimi być zmęczonym lub najnormalniej w świecie do nich zniechęconym. Pathos na szczęście konsekwentnie dozował udział każdego z pasm w swojej prezentacji, co może nie niestety, ale jednak w naturalnej konsekwencji powodowało różny odbiór poszczególnych nurtów muzycznych. Ale nie w estetyce nie nadawania się do słuchania, tylko nieco innego zapatrywania muzyków na końcowy wynik ich twórczości. O co chodzi? Weźmy na przykład twórczość stawiającą na duchowość i emocje typu muzyka dawna lub wokalistyka. Jako przykład idealnie pasuje znana sporej grupie miłośników emocjonalnej muzyki Joun Sun Nah w produkcji „Lento”. Artystka podczas prezentacji swoich umiejętności wokalnych przy użyciu tytułowej konstrukcji emanowała zarezerwowaną jedynie dla układów lampowych eufonią wybrzmiewania poszczególnych gardłowych fraz, za co wielu z nas kocha jej płyty, a czego nie jest w stanie oddać wzmacniacz tranzystorowy. Mało tego. Piękna Koreanka nie stała sama na wirtualnej scenie, tylko w fantastyczny sposób w wykreowaniu zamierzonego pomysłu na wciągnięcie nas w wir śpiewanych tekstów pomagał jej dobrze wkomponowany w całość zespół instrumentalistów. Owszem, kontrabas nie był wycięty żyletką, a wysokie tony nie przecinały wirtualnej sceny z ekspresją brzytwy, ale jak wspominałem kilka zdań wcześniej, dostałem bardzo zrównoważony, a przez to fantastycznie wpisujący się w zamierzenia koreańskiej divy materiał. Co ciekawe, budowany przede mną wirtualny świat, mimo współpracy wzmacniacza z monitorami w stosunku do innych podobnych konfiguracji nie budował bezkresnej przestrzeni, tylko stawiał raczej na bardziej intymne, owocujące lepszym wglądem w mimikę twarzy piosenkarki, bliższe niż zazwyczaj usadowienie mnie na widowni. Czy to dobrze? Jak to zwykle bywa, wszystko zależy od preferencji. Ja bez dwóch zdań oznajmiam, iż było bardzo ciekawie. W podobnym tonie wypadała również muza stricte jazzowa spod znaku ECM. Wszystko było idealnie spójne i zrównoważone. I co w tym momencie wydaje się być bardzo ważne, w dobrym odbiorze przecież tej wymagającej czasem ostrych krawędzi dźwięków muzyki nie przeszkadzał mocny sznyt tonizującej skraje pasma lampy. Naturalnie słychać było pewne uśrednienia, ale biorąc pod uwagę estetykę grania wspomagających wzmacniacz Pathosa w recenzenckiej walce duńskich kolumn Dynaudio, gdy tylko w procesie doboru zespołów głośnikowych weźmiemy poprawkę na ich ogólny sposób prezentacji, już na starcie bez problemu jesteśmy w stanie skorygować wszelkie ewentualne końcowe niedociągnięcia. Rozsądne myślenie? Myślę, że tak. U mnie każdy test obciążony jest przypadkowością połączenia, co mam nadzieję Wy odpowiednio interpretujecie. Nieco inaczej sprawy idealnego oddania muzyki wyglądały w momencie słuchania rocka lub naszpikowanej świstami, przesterami i sejsmicznymi pomrukami elektroniki. Oczywiście nie była to porażka, tylko nieco łagodniejsze podanie tego typu twórczości. Ale powiedzmy sobie szczerze, ortodoksyjni wielbiciele maltretowania swojego narządu słuchu do wyrazistości skrajów pasma akustycznego mieliby kilka uwag. Jednak patrząc na ten temat z drugiej strony jeśli ktoś swój organ przyswajania dźwięków zamierzenie planuje niszczyć głośnymi piskami lub ze szkodą dla rytmiki serca wywoływać sztuczne trzęsienia Ziemi, z pewnością swe poszukiwania skieruje w inną, daleką od lampy, bądź też hybrydy ofertę elektroniki. Dzisiaj rozprawiamy o wzmacniaczu stawiającym na artyzm, a nie agresję zapisów nutowych i krzywdzącym byłoby czepiać się, że coś z założenia skonstruowane do czegoś innego, delikatnie przesuwa aspekt ostatniego szlifu będących poza jego zakresem zainteresowań nurtów muzycznych. Jakim materiałem w tym momencie się posłużyłem. Nic specjalnego. Wystarczyły krążki zespołu ACID „Liminal” i koncertowy zapis występów Metallici „S&M”. Ale po raz kolejny powtarzam, to nie był strzał w plecy opiniowanej konstrukcji, tylko przełożenie jej zalet na niewpisujący się w możliwości materiał. Wszelkie zabawy ze sztucznymi dźwiękami grupy ACID i energia gitarowych riffów, czy stopy perkusji Metallici albo były zbyt gładkie, albo nie oddawały idealnego ataku. Ale, ale, żeby pokazać mój pozytywny odbiór nawet takiej, nieco różniącej się od wzorca prezentacji z czystym sumieniem choćby w momencie Waszego pławienia się w muzycznym hałasie jestem w stanie zarekomendować wszystkim zmierzenie się z tym modelem włoskiego wzmacniacza. Owszem, nie zanotujecie krzyku, czy biblijnego Armagedonu, ale nie zdziwiłbym się, gdybyście wynieśli z tego starcia jak najlepsze doświadczenia. Niemożliwe? Bynajmniej. Jednak pod warunkiem, że nie jesteście złośliwi.

Jak wynika z powyższego tekstu, zajmujący najniższe miejsce w hierarchii oferty marki Pathos Classic MK III ma swój wyraźny sznyt grania. Na szczęście lista za i przeciw sugeruje również zależność końcowego odbioru od naszego punktu odniesienia i oczekiwań sprzętowych. Jednak co w tym wszystkim jest najważniejsze, o umiejętności przekazania zamierzeń artystów przez Włocha nigdy nie powiemy w kontekście problemów. Owszem, czasem końcowy efekt soniczny nieco odejdzie od wzorca, ale przypominam, iż zbiór naszego postrzegania muzyki jest tak rozległy, że naprawdę trzeba być zatwardziałym miłośnikiem ciężkiej muzy, aby skreślić Włocha z potencjalnej listy odsłuchowej. I wiecie co? Chyba tylko tacy ekstremiści w kontakcie z nim skazani są na ewentualną porażkę, zaś wszyscy inni z pełną tego wyrażenia odpowiedzialnością według mnie z łatwością powinni znaleźć z nim nić porozumienia.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio 40 ANNIVERSARY
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 10 999 PLN

Dane techniczne
Moc wyjściowa:: 2 x 70W / 8 Ω, 2 x 130W / 4 Ω, w trybie mono (zbridgowany) 270W
Pasmo przenoszenia: 2Hz – 100KHz
Stosunek sygnał/szum: 90dB
Zniekształcenia THD: <0.05%
Wejścia analogowe: 1 para XLR, 4 pary RCA
Wyjścia: 1 para RCA
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Wymiary (S x W x G): 225 x 155 x 490 mm
Waga: 11 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Audiofil 2018

Piotr Guzek Impresariat oraz nowo otwarty wrocławski salon audio – Art & Voice – zapraszają na cykl trzech prezentacji AUDIOFIL. Najbliższa odbędzie się w dniach 29 – 30 września, pozostałe w dwa ostatnie weekendy października w dniach: 20 – 21 i 27 -28 .10. wszystkie w Sali Konferencyjnej Hotelu Qubus przy ulicy św. Marii Magdaleny 2 we Wrocławiu. Prezentacja będzie otwarta dla gości w godzinach od 12:00 – 15:00 oraz 16:00 – 19:00. Wstęp na imprezę jest wolny.
Mamy nadzieję, że wielu melomanów i audiofili skorzysta z możliwości posłuchania muzyki na naszej najbliższej prezentacji. Zostaną tam zaprezentowane włoskie urządzenia Norma Audio, znane i bardzo lubiane czeskie kolumny Xavian, znakomite streamery pochodzącego z Hong Kongu Lumina, a także japońskie serwery Fidata. Dystrybucją tych marek w Polsce zajmują się firmy Audio Atelier oraz Moje Audio.

Kilka słów o markach, które zobaczycie i usłyszycie.

Norma Audio ma swoją siedzibę w północnych Włoszech w miejscowości Cremona, znanej z bogatych tradycji muzycznych. Żyli tam zarówno znani kompozytorzy (Monteverdi, Ponchielli) jak światowej sławy genialni lutnicy (Stradivari, Amati, Guarneri).
Produkty Norma wykorzystują dość skomplikowane układy, mają szerokie pasmo przenoszenia, a ich zasilacze stanowią skuteczną izolację przed zanieczyszczeniami z sieci, a całości dopełniają bardzo niskie szumy i impedancja wyjściowa, także w zakresie częstotliwości ultrasonicznych.
Co ciekawe, firma zwraca uwagę na to, że obecnie produkowane urządzenia oparte są na rozwiązaniach technicznych zgromadzonych w ciągu 31 lat jej istnienia. Wisienkę na torcie stanowi wysmakowany, ciekawy projekt plastyczny.
Firmowa literatura dokładniej wyjaśnia też podejście głównego konstruktora Norma Audio – Enrico Rossiego – do sprawy wrażeń odsłuchowych. Podkreślony jest wyraźny podział pomiędzy charakterem brzmienia, a jego prawdziwą jakością. Poruszone są też kwestie związane z równowagą tonalną, podkolorowaniami, przejrzystością, dynamiką, stereofonią, ziarnistością czy pracą z małymi mocami. Zasadne jest zatem stwierdzenie, że centralne znaczenie w firmowym podejściu zajmuje eliminacja wszelkich sztucznych naleciałości degradujących brzmienie.
Na naszym spotkaniu zaprezentujemy stereofoniczną końcówkę mocy Revo PA150 o mocy 150W/8Ω (300W/4Ω) oraz stereofoniczny przedwzmacniacz Revo SC-2 LN, który może pracować w trybie aktywnym lub pasywnym, są też przewidziane dla niego dodatkowe moduły. Dostępne są opcje umożliwiające obsługę wielu kanałów oraz dodające przedwzmacniacz gramofonowy i wyposażony w wejścia cyfrowe konwerter C/A.
Norma produkuje dwa wzmacniacze zintegrowane: tańszy Revo IPA-70B oraz droższy Revo IPA-140, natomiast na wystawie zaprezentowana zostanie także najnowsza konstrukcja Enrico Rossiego – model HS-IPA1. Odtwarzanie płyty kompaktowej powierzymy modelowi Revo DS-1.

Na wrocławskim pokazie zostaną także zaprezentowane praktycznie wszystkie modele firmy Xavian z serii Natura, Epica, Joy oraz Dolce Musica.
Projektowane przez Roberto Barlettę kolumny cieszą się w naszym kraju dużą sympatią wśród entuzjastów szukających muzykalnego, wciągającego brzmienia, stąd ozdobą naszego spotkania będzie prezentacja należących do serii Eroica trójdrożnych podłogowych kolumn Xavian Calliope. Prace projektowe nad tym modelem rozpoczęto bezpośrednio po uruchomieniu produkcji podstawkowego modelu Orfeo. Trwały one półtora roku i wiązały się między innymi z opracowaniem autorskich głośników AudioBarletta. W podłogówkach Calliope są podłączone do zwrotnicy równoległo-szeregowej, którą firmowe materiały określają jako jeden z najbardziej wyrafinowanych układów w historii firmy. Zastosowano firmową technologię Fase Zero, posłużono się komponentami Mundorfa, cewkami o bardzo małej tolerancji, rezystorami spełniającymi normy militarne i olejowymi kondensatorami, a pozłacane terminale Xaviana pozwalają na bi-wiring.
Ręcznie wykonywana obudowa Calliope wykorzystuje drewno orzechowe lub klonowe ze wstawkami z orzecha. Kolumny są też wyposażone w piękną, kamienną platformę opartą na włoskim travertino.

Dla fanów odtwarzaczy strumieniowych postanowiliśmy zaprezentować unikalne w swojej budowie urządzenia marki Lumin. Będąca jej właścicielem firma Pixel Magic Systems Ltd. specjalizuje się w odtwarzaniu i obróbce sygnału wizyjnego HD (High Definition). Jej inżynierowie mieli więc teoretyczną i praktyczną wiedzę z zakresu sygnałów wysokiej rozdzielczości, są też audiofilami. Prace nad nowymi urządzeniami ruszyły po tym, jak udało się zhakować konsolę Sony PS3 zgrać sygnał cyfrowy z płyty SACD do pliku. Są bowiem wielkimi fanami formatu DSD (Direct Stream Digital) i dążyli do możliwości odtwarzania go z plików zamiast srebrnych płyt. W tym celu opracowali samodzielnie oprogramowanie dla swojego odtwarzacza, a także dedykowaną mu aplikację na urządzenia przenośne.
Na dzień dzisiejszy istniejąca od 2013 roku firma jest jednym ze światowych liderów wśród odtwarzaczy plikowych na świecie. Na pokazie zaprezentujemy modele D2 oraz S1.

Pokażemy też nowego gracza na rynku hi-endowych serwerów, urządzenie japońsiej marki Fidata, która należy do I-O Data, japońskiego producenta peryferiów komputerowych. Ta założona w 1976 roku w Kanzawie i prowadzona przez doświadczonych inżynierów IT firma znana jest m.in. z niemal niezniszczalnych zewnętrznych dysków twardych. Od 2016 roku pod marką Fidata oferowane są serwery sieciowe audio przeznaczone dla high-endowych systemów opartych na odtwarzaczach plików.

Okablowanie systemu będzie pochodzić w Japonii. Wykorzystamy kable prądowe, sygnałowe oraz głośnikowe z firm Hijiri oraz Harmonix. Zasileniem będą opiekować się kondycjonery oraz filtry brytyjskiej firmy Isol-8, za którą stoi Nic Poulson.
Nasi przyjaciele z Włoch z firmy Music Tools dostarczą najnowszy i fantastycznie zaprojektowany stolik na którym ustawimy nasze urządzenia. Grać będziemy z płyt CD oraz plików.

Zapraszamy serdecznie na nasz mały pokaz.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Behemoth ‘I Loved You At Your Darkest’

Oficjalna inauguracja sezonu spotkań z cyklu „Piątki z Nową Muzyką” 2018/19 w Studiu U22, czyli przedpremierowy odsłuch i mini koncert Riverside związany z nadchodzącą wielkimi krokami (to już 28 września) premierą albumu „Wasteland” na tyle wysoko ustawiła poprzeczkę, iż na ponad tydzień wstrzymałem się od szukania okazji do ewentualnych porównań, a jeśli mnie pamięć nie myli były przynajmniej dwie. Jednak na miniony piątek zaplanowane zostało wydarzenie, które bardziej wrażliwą część regularnie pojawiającego się w Alejach Ujazdowskich grona napawało lekką trwogą, a u reszty wywoływało przyspieszone tętno i niebezpieczny błysk w oku. Jeśli zastanawiacie się Państwo któż taki mógłby aż tak diametralnie różne emocje wzbudzić, spieszę z wyjaśnieniem, iż chodzi o byt sceniczny niepozostawiający chyba nikogo, kto o nim słyszał, obojętnym a zarazem jeden z najlepiej rozpoznawalnych na całym świecie polskich zespołów muzycznych. Co prawda obszar natury estetycznej, jaki łaskawa była owa formacja zagospodarować jest na tyle ekstremalny, że większość popularnych rozgłośni woli o nim nawet nie wspominać, lecz patrząc na szczelnie wypełnione kluby, sale koncertowe a nawet plenerowe połacie pól, jak na dłoniwidać, iż na brak fanów narzekać nie powinna. Mowa oczywiście o naszym rodzimym „metalowym” produkcie eksportowym, czyli Behemocie, który w Studiu U22 zjawił się w pełnym składzie, by w ramach działań promocyjnych przedpremierowo przedstawić licznie zebranej publiczności swój najnowszy album „I Loved You At Your Darkest”.

O ile Mariusz Duda przy anonsowaniu „Wasteland” co i rusz starał się zaakcentować, że Riverside nie są de facto formacją prog-metalową i generalnie kojarzenie ich z estetyką ciężkiego brzmienia jest nieco naciągane, o tyle w przypadku Behemotha nikt ani ze strony zespołu, ani publiczności nawet nie próbował dyskutować o nurcie, którym Behemoth od lat podąża. Trudno bowiem oczekiwać, by nagle ikona black, brutal, technical, i o tam jeszcze sobie Państwo z ekstremów zażyczą, death metalu postawiła na szokującą metamorfozę celując w target dajmy na to „Lata z radiem”. Z resztą od dłuższego czasu Adam Nergal Darski zapowiadał, iż najnowsze wydawnictwo będzie ekstremalne, radykalne, jak zwykle bluźniercze, lecz i bardziej zróżnicowane niż dotychczasowe produkcje. Jest zatem nadal piekielnie ciężko, szaleńczo szybko i perfekcyjnie pod względem warsztatowo – technicznym. Wbrew pozorom nie jest to jednak bezrefleksyjna młócka dla samej młócki, lecz głęboko przemyślany zbiór kompozycji, wzbogacony o nadające całości odpowiedniej podniosłości orkiestracje (siedemnastoosobowa orkiestra pod dyrekcją Jana Stokłosy). W dodatku oprócz standardowego składu do mikrofonu zostały dopuszczone również jednostki zaskakująco małoletnie, których niewinne głosiki w konfrontacji ze złowróżbnym growlem wywołują iście piorunujące wrażenie. Powyższy fakt wywołał pytania dotyczące stanu umysłu rodziców zdolnych wystawić swe ukochane latorośle na zgubny wpływ Nergala, lecz jak widać takowe się znalazły, co biorąc pod uwagę jak przesympatyczną osobą frontman Behemota jest poza sceną raczej nie powinno nikogo dziwić.

Jak sami Państwo widzicie nie tylko sięgający, lecz i forsujący (i to wraz z ościeżnicą) bramy piekieł repertuar bynajmniej nie przeszkadzał składowi Behemotha świetnie się podczas piątkowego wywiadu bawić, tryskać humorem (hasłem przewodnim i hasztagiem wieczoru stało się „xxxxxskie prosecco”) i na zupełnym luzie opowiadać o cieniach i blaskach związanych z realizacją najnowszego albumu. Widać było, że powoli zaczyna schodzić z nich ciśnienie a z osiągniętego efektu są autentycznie dumni. Każdy miał coś ciekawego o swojej działce do powiedzenia a tematyka rozmowy obejmowała zarówno inspiracje warstwy tekstowej, jak i perypetie związane z poszukiwaniem masteringowca zdolnego sprostać oczekiwaniom, wyobrażeniom zespołu o docelowym brzmieniu.

Po odsłuchu płyty i zakończeniu części oficjalnej zespół, zamiast zaszyć się w zakamarkach „strefy vip”, nad wyraz spontanicznie udzielał się towarzysko nie tylko zachęcając do korzystania ze specyfików dostępnych w barze, lecz również pozując do pamiątkowych zdjęć z fanami.

Marcin Olszewski

  1. Soundrebels.com
  2. >

Mai Kuraki „Perfect Crime”

Dzisiejsze spotkanie rozpocznę dość przewrotnie, gdyż od deklaracji, iż w ramach niniejszej recenzji zmierzę się z dość popularnym stereotypem o kultowej wręcz jakości japońskich wydań. Chodzi oczywiście o wydania natury fonograficznej, które w porównaniu do rodzimych, europejskich, czy nawet amerykańskich tłoczeń są zdecydowanie bardziej poważane nie tylko przez brać audiofilską, ale i mniej zmanierowanych melomanów. Znajduje to oczywiście odzwierciedlenie w znacząco wyższych cenach, ale jak wiadomo za jakość się płaci. Od razu zaznaczę również, że ani myślę deprecjonować wyrafinowanie referencyjnych pozycji naznaczonych użyciem technologii XRCD, XRCD2, XRCD24, K2HD, czy też limitowanych wydań na złocie, gdyż sam mam do nich niewątpliwą słabość. To raczej podyktowany wrodzoną ciekawością eksperyment dotyczący tzw. rynku masowego, czyli repertuaru dalece różnego od tego, dedykowanego złotouchemu, niezwykle wymagającemu odbiorcy.

Nie chcąc jednak poruszać się całkowicie po omacku, bądź zdawać się na podsuwane nieświadomym turystom „specjały” w stylu naszej pseudo Cepelii i wygrywających na bazarach rzewne melodie „Indian” po pomoc udałem się do źródła, w rolę którego wcielił się Nobumasa Mori z Fonnexu – dystrybutor takich marek jak Final, Egretta i Olasonic. Po krótkim sprecyzowaniu czysto mainstreamowych potrzeb do wyboru otrzymałem kilka tytułów, z których … kierując się względami czysto estetycznymi wybrałem album „Perfect Crime” Mai Kuraki. Od razu uprzedzę, że niestety ww. pozycja nie dostąpiła zaszczytu obecności na popularnych platformach streamingowych w stylu Spotify, czy też Tidal, więc tym razem nie uraczę Was stosownym linkiem. Proszę się jednak nie martwić, że perfidnie wybrałem jakąś niszową perełkę. Co, to to nie. Wręcz przeciwnie, gdyż zgodnie z informacjami zamieszczonymi na Wikipedii „Kuraki jest jedną z nielicznych artystek w Japonii, których pierwsze cztery albumy studyjne, wydane od jej debiutu, zdobyły szczyty list Oricon”. W dodatku tytułowy „Perfect Crime”, wydany w 4 lipca 2001 był drugim w Jej dorobku i wraz z promującymi je singlami sprzedał się w wielu milionach egzemplarzy, czyli w ilościach niewyobrażalnych na naszym rynku.

Skoro miało być popularnie i do bólu komercyjnie, no to jest. Klasyczna mieszanka J-pop-u i R&B, w jak można by sądzić po wynikach sprzedaży, w najlepszym wydaniu. Coś w stylu współczesnej Beyoncé, czy Rihanny z tą tylko różnicą, że nieco melodyjniej, spokojniej i z przedziwną japońsko-angielskią warstwą tekstową, którą już po chwili wykluczyłem z dalszej analizy. Ot, równie dobrze Mai Kuraki mogłaby recytować instrukcję glebogryzarki wzbogacając ją o przerywniki w stylu „bejbe, bejbe”. Grunt, że ów językowy wytwór bynajmniej nie raził a przy tym sprawiał, że uwagę można było przesunąć na inne aspekty prezentacji. Warto bowiem docenić fakt, iż całości słucha się z dużą przyjemnością i wydawać by się mogło , że słyszane melodie z łatwością zapadną nam w pamięć. Jednak nic z tego mili Państwo. Nawet po kilkukrotnym przesłuchaniu tytułowego krążka w przestrzeni międzyusznej nie zostaje absolutnie nic a próby zanucenia czegokolwiek spokojnie możemy zaliczyć do free-jazzowego jamowania, gdyż nie ocierają się one o nawet daleko posunięte wariacje nt. powyższych. Mniejsza jednak z tym. Większości lansowanych przez wielkie rozgłośnie radiowe „hitów” też zupełnie nie kojarzę, więc możliwe, że problem leży po mojej stronie. Skoro jednak już jesteśmy przy warstwie słowno – wokalnej, od razu spieszę donieść, iż język japoński w przeciwieństwie do koreańskiego, czy też odmian chińskiego, jest bez porównania mniej wypełniony wszelakiej maści sybilantami. Dzięki czemu nawet nieprzyzwyczajeni do diametralnie różnej od naszej melodyki, nie odnosimy wrażenia, jakby zamiast wokalistki przed mikrofonem posadzono bogu ducha winną kurę okładaną po łepetynie tamburynem. Jest za to zaskakująco gładko, niemalże kojąco i niezwykle spójnie. Nie słychać też zbytniej egzaltacji, jak i nadmiernej ingerencji ekipy obsługującej konsoletę. Trudno więc wyłapać np. oznaki kompresji tak powszechnej w obecnych, zachodnich realizacjach.
Na słowa pochwały zasługuje również dół pasma, który daleki jest od monotonnego dudnienia, gdyż ma w sobie zarówno odpowiednią definicję, jak i kontur. W dodatku zamiast najczęściej stosowanej w popularnej muzyce elektronicznej estetyki obłej, bezkształtnej plamy tutaj jest konkret i to konkret utrzymany w klimatach czysto audiofilskich. Posługując się bowiem analogiami z naszego podwórka z powodzeniem możemy bas zarejestrowany na „Perfect Crime” określić mianem typowo „accutonowego”. Czy uznacie to za jego zaletę, czy też wadę nie mi osądzać, ale chociażby z czystej ciekawości proponuję na spokojnie go posłuchać.

Jak sami Państwo widzicie nawet komercyjny J-pop potrafi nie tylko bardzo pozytywnie zaskoczyć, ale i stać się nad wyraz atrakcyjną alternatywą dla zalewających rynek jednorazowych gwiazdek. Całkowicie nieabsorbująca warstwa tekstowa, świetna realizacja i niemalże audiofilskie smaczki sprawiają, że poszukując nowych pozycji do domowej płytoteki bez większych obaw można wybierać spośród pozycji okupujących popularne w Kraju Kwitnącej Wiśni listy przebojów.

Marcin Olszewski

Lista utworów:
1. PERFECT CRIME
2. Start in my life
3. Reach for the sky
4. Brand New Day
5. Stand Up
6. Come on! Come on!
7. Always
8. What are you waiting for
9. think about
10. 冷たい海
11. Reach for the sky GOMI REMIX(Radio Edit)
12. いつかは あの空に
13. The ROSE~melody in the sky~

  1. Soundrebels.com
  2. >

ClearAudio Concept
artykuł opublikowany / article published in Polish

Do tej pory uważaliśmy,  iż parafrazując klasyka „wszystko co dzieje się w Erlangen, zostaje w Erlangen” a tymczasem okazało się, że … niekoniecznie.  O co chodzi? O to, co zmajstrował Jacek podczas obchodów 40-lecia ClearAudio.  Krótko mówiąc, skoro  na prowadzonych wtenczas warsztatach własnoręcznie złożył gramofon ClearAudio Concept, to lada moment przyjdzie Mu zmierzyć się z jego recenzją. Tak, tak – dokładnie ten sam egzemplarz właśnie dotarł do naszej redakcji.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Auralic ARIES G1

Dziwnym zbiegiem okoliczności, ilekroć sięgaliśmy po urządzenia Auralica można było zauważyć bardzo wyraźny podział na przyobleczoną w nader zgrabne, aluminiowe obudowy, odpowiedzialną za amplifikację i dekodowanie sygnałów cyfrowych tzw. klasyczną elektronikę, oraz … plastikowe plikograje. Wystarczy wspomnieć zestaw pre+power Taurus + Merak, czy przetwornik cyfrowo – analogowy Vega, które mogły pochwalić się nie tylko przyjaznymi niewielkim powierzchniom mieszkalnym gabarytami, lecz przede wszystkim estetycznymi, szczotkowanymi płatami aluminium w roli ścianek przednich. Z kolei transport Aries i streamer Aries Mini to przedstawiciele trendu slim&fit, gdzie niemalże całkowicie pomijalna waga jest pochodną wykonanych z tworzyw sztucznych korpusów, oraz wyeksmitowanych na zewnątrz modułów zasilających. Czasy się jednak zmieniają, oczekiwania odbiorców rosną a i konkurencja nie śpi, więc utrzymanie się na rynku wymaga zdecydowanych działań. Dlatego też i Auralic postanowił gruntownie zrewidować nie tylko swoje podejście do części własnego portfolio za granie z plików odpowiedzialnej, lecz generalnie powołać do życia nową generację urządzeń, jednocześnie ujednolicając ich szatę wzorniczą. Tym oto sposobem światło dzienne ujrzały modele wzbogacone o symbole G1, G2 i GX a do naszej redakcji trafił odświeżony transport plików ARIES G1.

Jak sami Państwo widzicie nowy Aries G1 prezentuje się po prostu wybornie. Z nieco niepoważnej formy plastikowego sandwicha wyewoluował do jakże charakterystycznej dla najnowszych wyrobów Auralica prostopadłościennej i nad wyraz eleganckiej bryły Unity Chassis. Bryły nie tylko w całości wykonanej z masywnych płatów anodowanego na czarno aluminium, ale i pozbawionej nieprzystających do klasy urządzenia wtyczkowych, bądź nieco lepszych, ale dalej problematycznych do umieszczenia wśród plątaniny przewodów zewnętrznych zasilaczy.
Centralne miejsce na froncie zajmuje osadzony w dedykowanym wgłębieniu blisko 4” (dokładnie 3,97″) ekran True Color wysokiej rozdzielczości (300 ppi) a po jego obu stronach – na przeciwległych flankach umieszczono włącznik (po lewej) i cztery przyciski nawigacyjno – funkcyjne (po prawej). Oazą spokoju jest też płyta górna, którą zdobi jedynie firmowe logo. Zdecydowanie więcej dzieje się za to na ścianie tylnej, gdzie na dość ograniczonej powierzchni producentowi z zachowaniem zasad logiki i ergonomii udało się zmieścić całkiem pokaźną baterię interfejsów. Pomijając zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika trójbolcowe gniazdo zasilające IEC do dyspozycji otrzymujemy dwa nagwintowane trzpienie anten Wi-Fi, gigabitowy port Ethernet, dwa gniazda USB – jedno przeznaczone do podłączenia pamięci masowych i drugie, stanowiące wyjście do zewnętrznego DAC-a a następnie trzy, już konwencjonalne wyjścia cyfrowe – Toslink, Coax i AES/EBU.
Jednak prawdziwą rewolucję przeszły tak naprawdę trzewia. Całość oparto bowiem na autorskiej platformie Tesla G2, której sercem jest 50% szybszy od stosowanego w poprzedniej generacji Ariesów procesor Quad Core Coretex-A9 (1.2G) o mocy obliczeniowej 37,500 MIPS. Do 2 GB powiększono również pamięć systemową, oraz do 8 GB pamięć na dane, a całość wspomaga 1GB pamięć podręczna (cache). Z odpowiednim pietyzmem potraktowano również sekcję zasilania Dual Purer-Power, gdzie jeden, z dwóch niezależnych, galwanicznie odseparowanych od siebie, ultra-cichych transformatorów odpowiada za zasilanie układów logicznych, ekranu LCD i pamięci zewnętrznych a drugi, pary Femto Clock-ów i wyjścia USB. Przy okazji warto zwrócić uwagę na podejście tytułowego producenta do tematu jakże popularnego MQA, który według Auralica zaliczyć należy do grupy formatów … stratnych.
Od strony ergonomiczno – funkcjonalnej zmieniło się za to niewiele. Do obsługi polecana jest dedykowana platformie iOs aplikacja AURALiC Lightning DS., choć na upartego i z poziomu Androida da się z Ariesem porozumieć. Co prawda trzeba wtedy najpierw poprzez wersję przewidzianą na przeglądarki internetowe Lightning DS odpowiednio całe urządzenie skonfigurować a potem podczas codziennej obsługi posiłkować się np. BubbleUPnP, lub Kazoo. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że jak na taką software’ową partyzantkę efekty są całkiem zadowalające a jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż powyższe „kombinacje alpejskie” pozwalają zaoszczędzić ok. 2 kPLN na pilocie (tyle mniej więcej kosztuje iPad), to gra może okazać się warta świeczki.
Zanim jednak przystąpimy do odsłuchów warto chwilę poświęcić na konfigurację urządzenia. Jedną z kluczowych, dostępnych w „Streamer Menu” funkcjonalności jest bowiem możliwość ustawienia opóźnienia z jakim zacznie być transmitowany do DAC-a sygnał po podaniu jego parametrów, tak aby ów DAC miał czas na ogarnięcie się i zablokowanie wejścia. Unikniemy dzięki temu „gubienia” pierwszych dźwięków na początku odtwarzanych utworów, na co skarżyła się część użytkowników poprzednich inkarnacji Ariesów. Jeśli zaś chodzi o obsługę MQA, to taki sygnał można w formie nienaruszonej przesłać do kompatybilnego DAC-a (MQA Pass-through), lub też nieco go „podrasować” stosownym 2 (do 88.2 kHz lub 96 kHz), 4 (do 176.4 kHz lub 192 kHz) lub 8 (do 352.8 kHz lub 384 kHz) krotnym upsamplingiem. Za to w „Processor Menu” do dyspozycji dostajemy opcje indywidualnego upsamplingu dla każdej z obsługiwanych przez Ariesa częstotliwości, oraz ewentualną konwersję DSD do PCM w przypadku, gdy nasz przetwornik sygnału DSD nie obsługuje a także wybór jednego z czterech zaimplementowanych w trzewiach transportu filtrów Precise, Dynamic, Balance i Smooth.

Upgrade platformy, większa moc obliczeniowa, bufor i masywna obudowa z pewnością mogą poprawić samopoczucie nabywców zwracających na takie detale uwagę, lecz czymże byłyby one bez znaczącego progresu brzmienia w stosunku do Ariesa wcześniejszej generacji. Całe szczęście wraz z ewolucją software’owo – mechaniczną, również i walory natury sonicznej osiągnęły znacząco wyższą jakość. O ile jednak w ramach niniejszego testu niestety nie mieliśmy możliwości bezpośredniego porównania obu generacji, to posiłkując się archiwalnymi zapiskami i nieco ułomną pamięcią śmiem twierdzić, iż Aries G1, choć po swoim protoplaście odziedziczył nazwę, tak naprawdę jest całkowicie nowym i bez porównania doskonalszym transportem. Będąc przedstawicielem nowej generacji – G, w dodatku nieodparcie kojarzącej mi się z emitowaną w latach 70 i 80-ych minionego tysiąclecia serią anime „Załoga G” (科学忍者隊ガッチャマン Kagaku ninja tai Gatchaman), pozostawia daleko za sobą tzw. choroby wieku dziecięcego dotychczas trapiące większość potocznie mówiąc plikograjów i pozwala w pełni skupić się na muzyce a nie rozpraszać się problemami natury użytkowej. Biorąc pod uwagę, iż na aspekt techniczny już nie musimy zwracać nawet uwagi, gdyż tytułowe urządzenie nie dość, że bez najmniejszych problemów radzi sobie z plikami DSD512, oraz PCM 32bit/384kHz, to w dodatku odtwarza je bez przerw (tzw. gapless) i spokojnie można je obsłużyć z pomocą dowolnego pilota (Smart-IR Control). Krótko mówiąc włączamy, siadamy i słuchamy. Prościej się nie da. A jak toto gra? Pomijając dość oczywisty fakt, nierozerwalnej zależności efektu finalnego od klasy i synergii zachodzących pomiędzy pozostałymi elementami docelowego systemu śmiem twierdzić, że co najmniej … uzależniająco. Po pierwsze wreszcie nie słychać bolesnej różnicy do nośników fizycznych, na niekorzyść platform streamingowych w stylu Tidal HiFi. Pomijając bowiem niezaprzeczalną wygodę wynikającą z ich wszechobecności, to bardzo często owa wygoda okupiona była niezbyt referencyjnym brzmieniem wynikającym z bezpośredniego przesyłu danych w czasie rzeczywistym, a więc pewnej „płynności” (czytaj równania w dół) strumienia danych. Tymczasem Auralic buforując je we wbudowanej pamięci na tego typu anomalie został w oczywisty sposób uodporniony. Niemniej jednak bezpośrednie porównanie z własnoręcznie zripowanym, bądź też zakupionym, np. na HDtracks materiałem, bezsprzecznie wskazuje na dalsze możliwości rozwoju, ale jest lepiej, i to o wiele, niż do tej pory. Jestem w tym momencie szalenie ciekaw, jaki byłby wynik podobnej konfrontacji, gdyby w Polsce można było oficjalnie korzystać z dobrodziejstw oferującej wysokorozdzielczy kontent platformy Qobuz. Niestety takowej możliwości na razie nad Wisłą nie ma, niemniej jednak „satelickim” użytkownikom tejże usługi polecam mieć na uwadze niniejszego plikograja.
Przechodząc jednak do konkretów trzeba skomplementować Ariesa za niezwykle umiejętne połączenie właściwej najlepszym źródłom cyfrowym rozdzielczości z równie wysokiej jakości dynamiką i wysyceniem reprodukowanego pasma. Wspominam o tym już na wstępie, gdyż bez trudu można napotkań na rynku streamery/transporty grające bądź to nazbyt analitycznie – skupiające się głównie na oddaniu precyzji skrajów pasma, bądź czarujące iście analogową średnicą, lecz nieco po macoszemu traktujące pozostałe podzakresy. Natomiast Auralic do zagadnienia reprodukcji podchodzi globalnie i zajmuje się pełnym spektrum a nie li tylko jego wycinkami. Weźmy na ten przykład dość krytyczny i niezwykle wymagający repertuar operowy „Anime Amanti” w wykonaniu Roberty Mameli, gdzie jakakolwiek ziarnistość, czy też szklistość mści się krwotokiem nie tylko uszu, ale również oczodołów, bądź polifoniczny, wycyzelowany w każdym detalu „Canticum Canticorum” Les Voix Baroques, by na własnej skórze poczuć akustykę Villi San Fermo i kościoła Saint-Augustin de Mirabel w Québecu. Kreowanie przestrzeni, kubatur w jakich dokonano nagrań i właściwym im cechom akustycznym, z wszelakiej maści odbiciami, wędrującymi pod sklepieniem fragmentami dźwięków, pogłosem, czasem, oraz tempem jego wygasania zapewniają pasjonujące zajęcie na długie godziny. To taka radosna eksploracja, gdzie z jednej strony czerpiemy niezaprzeczalną przyjemność z niezwykle homogenicznego i spójnego przekazu a jednocześnie co i rusz odkrywamy urocze drobiazgi, które do tej pory umykały naszej uwadze.
Jakże inaczej brzmią powyższe nagrania w porównaniu z praktycznie pozbawionym pogłosu sterylnym „Unleashed” Two Steps from Hell, gdzie jedynie fortepian, i to też nie zawsze, dostąpił zaszczytu w miarę naturalnej propagacji generowanych przez siebie dźwięków. Nie chodzi jednak o to, że Auralic ostatnią z wymienionych propozycji jakoś piętnuje, czy stara się zdyskredytować, lecz po prostu obiektywnie pokazuje diametralnie różne podejście do realizacji. Zaznaczę jeszcze raz – pokazuje i robi to dokładnie w ten sam sposób, co niedawno przez nas recenzowane Gauder Akustik Darc 100, kiedy jak na dłoni było widać różnice pomiędzy „posklejanym” „The Astonishing” Dream Theater a granym na żywo „S&M” Metallicy. Jednak jedno obie ww. produkcje łączy – to dynamika, która w kulminacyjnych momentach bezpardonowo wgniata w fotel istną ścianą dźwięku i dokonuje przysłowiowej demolki niczym kula stosowana przy rozbiórkach. Tutaj nie ma miejsca na zawoalowanie, czy budzące politowanie efekty specjalne rodem z niskobudżetowych filmów katastroficznych, gdzie zamiast kilkutonowej „gruchy” pojawia się styropianowa wydmuszka a ceglane mury zastępuje się ażurowymi konstrukcjami z popcornu. Możecie być zatem pewni, że jeśli owego impetu nie jesteście w stanie u siebie uzyskać, to wina na pewno nie leży po stronie Auralica.
Mamy zatem pełen i zarazem swobodny wgląd w materiał źródłowy i tylko od nas zależeć będzie jak otrzymaną dawkę informacji zinterpretujemy. W tym momencie warto zwrócić uwagę na możliwość modelowania dźwięku już na etapie doboru okablowania sygnałowego, w tym USB, gdyż Aries, podobnie jak w przypadku trafiających do jego trzewi plików, również i pod tym względem daleki jest od uśredniania. Dlatego też, choć tytułowy plikograj oczywiście zagra nawet na dość podstawowym przewodzie Wireworld Starlight a wiatr w żagle złapie na Goldenote Firenze Silver, to prawdziwe oblicze jest w stanie pokazać na referencyjnych drutach klasy Audiomica Laboratory Pebble Consequence (test wkrótce). I proszę nie kręcić nosem, że to tylko zera i jedynki, które dopiero w DAC-u nabierają jakiejś bardziej namacalnej formy, gdyż sięgając do domeny analogowej połączenie transportu cyfrowego z DAC-iem jest przecież bliźniacze do tego pomiędzy gramofonem i phonostagem a w ich przypadku nikt przy zdrowych zmysłach nie próbuje wprowadzać żadnych kompromisów, czy też oszczędności. Dlatego też sugeruję we własnym systemie, na własne uszy przekonać się, co możliwie najwyższej klasy połączenie daje i w tym celu sięgnąć po jakieś znane z natury, niekoniecznie zelektryfikowane dźwięki. Osobiście mogę polecić „Live ad Alcatraz” Fausto Mesolelliego, czyli repertuar lekki, łatwy i przyjemny a zarazem zagrany z niezaprzeczalną wirtuozerią, którą … słychać i to słychać wybornie. Nie twierdze jednak, że nie można lepiej, bo w 99% przypadków można, jednak oceniając możliwości Ariesa G1 zarówno przez pryzmat jego ceny, możliwości protoplastów i oferty konkurencji śmiem twierdzić, że pominięcie go w trakcie poszukiwań docelowego transportu plików wydaje się najdelikatniej rzecz ujmując nieroztropne.

W ramach zakończenia zdradzę Państwu pewien sekret. Otóż odsłuch Auralica ARIES G1 miał być jedynie rozgrzewką i niezobowiązującym zaspokojeniem mojej ciekawości przed otrzymaniem do recenzji jego starszego rodzeństwa, czyli ARIESA G2. Ot taka niewinna forma utrzymania relacji dystrybutor – redakcja, z której nic specjalnego mogłoby nie wyniknąć. Zwykły podkład, oczyszczenie pola dla spodziewanego lada moment flagowca. Tymczasem okazało się, że cały misterny plan spalił na panewce, gdyż G1-ka pokazała drzemiący w niej potencjał i tym samym zaskarbiła sobie moją sympatię. Tak, tak. Wbrew pozorom ten niewielki transport nie pozwala na chłodną obojętność, gdyż niemalże po chwili od włączenia orientujemy się, że chcemy go słuchać więcej i więcej a moment jego zwrotu postaramy się możliwie odwlec w czasie. Co prawda na chwile obecną jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć, czy tytułowy plikograj do mnie wróci i zagości na dobre w dyżurnym systemie, gdyż w kolejce tuż za progiem, ustawili się prężący muskuły równie intrygujący konkurenci, jednak już teraz wiem, że z takim brzmieniem mógłbym żyć przez lata i każdego dnia czerpać z niego radość. A biorąc pod uwagę, iż bądź co bądź jest to poniekąd moja praca chyba trudno o lepszą rekomendację.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Dystrybucja: MIP / Auralic
Cena: 10 000 PLN

Dane techniczne
Obsługiwane formaty
Bezstratne: AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, OGG, WAV and WV
Stratne: AAC, MP3, MQA and WMA
Obsługiwane częstotliwości
PCM: 44.1KHz – 384 kHz/32Bit
DSD: DSD64(2.8224MHz), DSD128(5.6448MHz), DSD256(11.2896MHz), DSD512(22.57892MHz)
Oprogramowanie do obsługi: AURALiC Lightning DS (iOS), AURALiC Lightning DS przez przeglądarkę (tylko do konfiguracji), kompatybilne oprogramowanie firm trzecich (BubbleUPnP, Kazoo), Roon (wymagany zewnętrzny Roon Core)
Źródła streamingu: Współdzielony folder sieciowy, Napęd USB, Serwer mediów UPnP/DLNA, TIDAL & Qobuz, Radio internetowe, Airplay, Bluetooth, Roon ready
Wejścia: AES/EBU, Coaxial, Toslink, USB Host Audio, RJ45 Gigabit Ethernet, Tri-Band 802.11ac WiFi
Platforma strumieniowa: AURALIC Tesla G2 z procesorem 1.2 GHz quad – core, 2 GB pamięci systemowej, 8 GB pamięci masowej
Zegar wewnętrzny: Podwójny zegar Femto dla wyjść cyfrowych i USB
Zasilanie: Podwójny wewnętrzny linearny zasilacz Purer-Power 10uV niskoszumowy design dla obwodu audio
Wyświetlacz: Retina 3,97″
Pobór mocy: < 10W (w trybie uśpienia), 50W max.
Wymiary (S x G x W): 340 x 320 x 80 mm
Waga: 7,2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

Gauder Akustik Darc 100 English ver.

Link do zapowiedzi (en): Gauder Akustik Darc 100

Opinion 1

Did you read my previous review? If yes, then I could say, with clean conscience, the phrase “I told you so!”. What is this all about? Do not tell me you do not know. Anyway, I will explain now. While I was reviewing the American speakers YG Acoustics Hailey 1.2 I almost proved to you, that if you want to have a strong position in the loudspeaker market today, you need to utilize something, that was viewed only as a kind of curiosity in this part of the market, while it is standard for amplifiers, sources, or other audio gear – aluminum. And it does not matter, if we are dealing with a small company, or a seasoned player on the market. Lately, on certain level of sound quality, this material is seen as a standard, and even such renowned constructors like Roland Gauder do not try to prove otherwise, but show, how much can be gained in terms of the generated sound, when this material is used properly. So what am I hinting at? Well, after some sparse information in the form of a reportage from the headquarters of the Katowice based distributor, RCM, about the model DARC 5, we had the opportunity to have a closer look at the model DARC 100, positioned much higher in the company hierarchy. Probably everybody knows the series based on wood-like materials (Arcona, Berlina) so some fundamental questions arise: “Is the overall sound quality following the path set by previous models? Did it maybe take a destructive step back?” If you are interested in my adventures with the DARC series one hundred, to learn about their strengths and weaknesses, I encourage you to read the paragraphs below.

As you can clearly see, the tested loudspeakers were made based on the idea of a multilevel sandwich, with a cross-section reminiscent of the shape of a lute; composed of many, not so thick layers. Of course all those layers, besides having the connecting elements sealed, are tightly bolted together and placed on a stable base. The mentioned base is not only a support for the speakers with typical cones, but besides the stabilization of the DARCs it carries the double wire terminals, there are also sockets for jumpers used for adjusting the amount of bass, a spirit level to aid leveling using cones, regulated from above with ornate dials and indicators showing the amount of unscrewing. Looking at the photographs one might have the impression, that we deal hear with a closed cabinet. But I must rectify this assumption, as the tested speakers do have a bass-reflex port, yet firing down, to the floor, so we can slightly regulate the amount of bass by moving the mentioned cones. Having described the base and the sides and back of the German speakers, as both are made from the same elements, let us move to the front. It is a bit recessed compared to the side walls, in contrast to the current trends, and is made in a way eliminating harmful reflections of the sound by exposing the pores and intended imperfections of smoothness on the surface of the MDF and black slate. In terms of drivers, those were supplied by the brand Mr. Roland likes best, Accuton, in case of this model two ceramic bass drivers and one midrange, which are supported by a beautifully looking diamond tweeter. The whole is finished with an ornate plaque with the model name and its origin, placed just above the base.
I am almost certain, that most acolytes of brand will not believe in what I will write now, but without stretching the facts I am claiming, that the newest series of speakers, with the shadowy name DARC, is advocating a way of sounding which is very close to its name, dark. There is no obtrusiveness or brightening, Gauder speakers are often accused of, we just get a sound, which is very strong and directed to release the energy of the recording. You do not believe me? Frankly speaking I was also surprised and could not believe my eyes, or rather ears, that a company constructing loudspeakers, very well known to me, put some extra meat in their products. Well, I will also immediately cut short any suspicions about mudding. There is absolutely nothing like that in the sound. In this idea for reproducing notes we have everything. Beginning with strong bass, loaded with seismic energy, through surprisingly dark, I would even call it juicy, for ceramic drivers, midrange to beady treble, thanks to the diamond tweeter, which soothed my ears. But how does this fare when confronted with music? I assure you, it looks very interesting, but different depending on the repertoire. All music emphasizing rebellion and, so called, kick, was for sure the grist to the mill of those speakers. The creations of groups like Massive Attack or Acid were just phenomenal. When the musicians tried to move my furniture with low, synthetic murmurs, I always had to hold the pile of CDs placed on my table to prevent them from falling. And in situations, when vocals entered, interrupted with whizzes and swishes, I got a solid part of throat action. This was really something, comparable with the best speakers I heard to date. What was most surprising, even after prolonged period of loud listening (you are supposed to listen to such repertoire loud) I did not have ear fatigue due to shouting, analytical sound or similar, it was just a natural reaction to the music, which was tonally balanced. Yes, yes, listening to the newest product of Mr. Gauder there is no mercy. No blah, blah, but a clash with music like on a live event. Of course, if someone wishes to have some background music he will get it too. But in my opinion this will just waste the potential of those speakers. On the other hand, it is always good to have an ace up your sleeve, and when you have the right mood, you can have an energetic, unconstrained concert right in your living room. There is one condition though, your neighbors need to tolerate this. Otherwise you will have a visit from your friendly neighborhood police officer and the concert will be over. A similar situation was when a disc with rock music, like for example Metallica, was put into the drive. The wealth of low guitar riffs and strong drums just massaged my guts, and this is all such music is about. It was a bit different with the German speakers when more etheric and emotional Baroque music was played. Not that it would be dull or too light. Rather this world was shown a bit too literally by the DARC-100. The Gauder showed this repertoire very binary. So when there was a more energetic pull on a string of the baroque guitar, or a stronger hit on the drum, I got a shot in my ear, while it should have been a bit slower in the intentions of the artists. Of course such attention to punctuality and definition of the notes recorded cannot be regarded as an issue, but from experience I know, that when you try too hard, it sometimes goes awry. Yet I do not see this a negative aspect, only as a different point of view on the church music, which is in itself, directed towards soulfulness. So did I find any weaknesses? Yes, one. But not a sonic one, but a hardware one. You will not drive those speakers with a run-of-the-mill amplifier. Those are very demanding constructs, and if you treat them without proper attention, the result might be a complete energetic disaster, with mudding all over, which will not show you even half of what I heard during the test. And from there, there is a very short way to blame the tested speakers for the setback, something they absolutely do not deserve.

As you can see from the text above, the loudspeakers that came for testing, the Gauder Akustik DARC 100 enchanted me in most of the repertoire without any problems. When needed, the listening room walls were moving, and when artificially generated music tried to deafen me in the higher frequencies, my ears suffered as they should. Yes, in delicate musical genres, the beautifully looking German speakers were too literal, but I assure you, this does not mean they cannot handle it. Why? Please take into account my musical preferences and a much more in-depth analysis of this kind of artistry, than the average Smith would do, and you need to look at my remarks with a certain filter. Additionally I will remind you, that the whole set I have, from the source to the loudspeakers was tuned for that kind of music, and when I plugged into that something so energetic like the German boxes, which are real volcanos of energy, the Gauder made the music sound a bit too blunt. And I remind you, that each test is just a coincidental configuration, what makes us immediately think, that even a small change in the electronics or cabling would be able to satisfy even my imagined needs. So to whom I would address the tested speakers? Theoretically to all the representatives of the Homo Sapiens species, who can supply appropriate signal from the amplifier. This is not an offer for those, who use low power amplifiers and high efficiency speakers, but a product, which can move mountains, provided it has enough juice. And this will make those loudspeakers stay in our system for years and years.

Jacek Pazio

Opinion 2

While on the extreme High-End level any kind of compromise, at least officially, should not happen and no constructor, if sane, will not freely confess to make any, yet not all buyers will be happy with the aggrandizement happening in this segment. Reference has many names, and while some people can afford to buy the slender Dynaudio Evidence Master or the large Trenner & Friedl Duke, this does not mean, that he or she needs to have such large boxes at home. This is the reason, that the mentioned manufacturers are making all effort, to fit also such tastes. Hence many kinds of reference stand mount speakers, like the recently debuting Borresen 01, through classic pieces like the Franco Serblin Accordo to the nice, microscopic floor-standers from the same brand Lignea. Of course, if you do not have such need, you can ignore both extremes and choose something with, tersely speaking, “normal” size, what still is accounted to the top level constructs. That was the reasoning of Dr. Roland Gauder, who finished working on his flagship series Berlina and devoted his attention and knowledge to another, absolutely new project, which has all the characteristics of the reference brethren, while having much more compact body. Hence the Darc series was born, from which the middle model, Darc 100, we have now the pleasure to describe.

As we already managed to show you in our photo preview, the 100 arrive in quite modest, standard looking cardboard boxes. No wooden chests, flight-cases or other fancy stuff. Pure cardboard and necessary spacers made from hard foam. That is it. At least theoretically, as when we tried to move them, it turned out, the quite small, 124 cm high, loudspeakers weigh 72 kg (net) each. If that would not be enough, the Gauder must be transported upright, what prevents them to be loaded on a family station wagon or even a big SUV like the Volvo XC-90. But when we decide to spend 40-50 thousand Euro, then we would not need to worry about logistics, this will fall on the distributor, and not us. We will just need to provide appropriate place for the speakers, what we empirically tested in the RCM headquarters and in our listening room, needs to have at least 35-40 square meters and have quite neutral acoustics. And I do not mean we need to make an anechoic chamber out of our listening room, but it is advisable to get rid of the parasitic mods in it.
Like I already mentioned, the Gauder are quite small, even slender, four-driver, three-way loudspeakers ventilated to the bottom. Their overweight, at least compared to the size, comes from the materials used to construct them, as its chassis, narrowing to the back, is made from aluminum ribs, bolted together vertically, with wood-like elements in-between. The front is a sandwich made from MDF with 3mm of slate. The treble is handled by a ceramic, or like in the tested units, a diamond tweeter from Accuton, working in a closed chamber together with a porcelain midrange driver. The pair of woofers have their own, separated, 30 liter space.
The stability of the speakers is provided by an integrated base, which is available in standard version, meaning it extrudes beyond the speaker only to the back, and wide version – present in our tested pair, with a revolutionary system of regulated cones in the front and back. And because the Darc do not have a proper back plate, the double wire terminals WBT-Nextgen were moved to the base, and next to those there are jumpers used to adjust the sound of the speakers to the room characteristics they will be placed in. There is also a very handy spirit level embedded in the base.
Each of the frequency ranges received its own PCB of the cross-over, which, like we are used to in Gauder speakers, has very steep cross-over slopes of more than 60 dB/octave. Another recognition sign of the speakers created under the overlooking eye of Dr. Roland is the company “sufficient” efficiency. Although I found in the Internet some information, that the tested speakers have an acceptable efficiency of 85.2 dB SPL, but I would propose to approach this information with a grain of salt, as values around 80-82 dB are much closer to the truth. It is worth to notice, that with such efficiency and 4 Ohm impedance, you will need solid amplification to power the Darc.

Fortunately it turned out, that our own power amplifier Reimyo KAP-777 was living up to the challenge, and the reserve, powerful class A Abyssound ASX-2000 could just stay a spectator. Leaving aside the fact, that we have taken the Gauder from Katowice straight from the system they were plugged in, we knew, they were very “fresh” so we did leave them for a week to burn-in and format in our system. But even spontaneous, plugged into the system straight after the move, they showed a bit different, yet coherent with what we heard in RCM, characteristic. In short we could say the Darc 100 are impersonation of condensed power just waiting to be released. Like the fairytale genie in Alladins’ lamp they are ready to get released from a small housing and prone with full power. At first you can have the impression, that the scale, volume of the sounds generated by the 100 is not fitting them, as it seems to alleviate the laws of physics. Because we get a big, really big, spectacle from the loudspeakers, which seem to be dedicated to 20-25 square meter rooms, and yet, in our almost 40 square meter big octagon, with the prog-metal “The Astonishing” Dream Theater almost everything shook, with an intensity able to wake up the seismographs in the Polish Academy of Sciences institute located about 20 kilometers away. This is to a large extent attributable to the bass, which went down in regions, usually inhabited only by hellish three-headed Cerberus chasing reprobates’ skulls, thrown to it by the Master of Darkness himself, just for joy. Additionally, in contrast to the common opinion, it could not be accused of being dry or matted, things that are attributed to Accuton drivers by “friendly” opponents, as it evidently operated on the darker side of the force, emphasizing on coexistence first, and only later on contour. All kinds of buildup of guitar riffs supported by drum passages and extended ensemble of the FILMharmonic Orchestra Prague were reproduced with full impetus and dynamics, which could be expected from much larger speakers. But you could feel a slight, very slight, but still, insufficiency resulting from the fact of “gluing” together of studio recorded material with an orchestra, something we did not experience while moving to the disc “S&M” Metallica and “Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalyptica, where the scene was surrounded by a screaming crowd, which uttered a primal scream time after time.
Another intriguing thing was the midrange, which had a more palpable, than in the bass, contour and brilliantly reproduced the realism of string instruments and vocal parts. Additionally the sewing together with the bottom and top of the frequency spectrum gave the whole incredible homogeneity. The mentioned Apocalyptica were in fact violas with an orchestra (MDR Sinfonieorchester) and, against appearances, a significant part of the event is happening in the midrange. And, in contrast to Metallica, we did not have a clear separation into, let us call it, electrified and acoustic instrumentation, but a few players operating in the same kind of esthetics as the supporting orchestra. This is the reason why precision of focusing of the virtual sources and handling a very worked out ensemble of the orchestra turned out to be key and showed the class of the Gauder speakers. The polyphonic “Canticum Cantiorum” Les Voix Baroques, so a less big position and much more focused on concentration and playing with silence, showed slightly more lyrical and laid back face of the tested speakers. Support of the lowest octaves was minimized, as both the brass instruments and vocals operated on higher frequencies, and while the bass background added appropriate nobleness to the whole, without etheric first plane suspended in space and the characteristic second reverb, we would have not a substitute, but a caricature of that, what is in the source material, while here the impression of being there and now was undeniable. Here the reference – diamond treble came to voice, which had a resolution that could be described as remarkable, unreachable for most conventional drivers. All kinds of aliquots, or sounds reaching the threshold of audibility had crystal clear cleanness, they were lacking any kind of granularity and at the same time had an unmistakable combination of the mentioned resolution and velvety smoothness. Just listen to “Round M: Monteverdi Meets Jazz” where Roberta Mameli operates in registers which make crystals shatter, and with the Gauder you listen to this album with pleasure, and the treble, although there is a lot of it, for obvious reasons, cannot be accused of any aggressiveness or blatancy. It is referentially precise, diamond clear and almost drilling into our head it brings an incredible amount of information.

Frankly speaking the Gauder Darc 100 should be only an introduction and clear the field for the Berlina RC9, hiding just behind the horizon, but the tricky faith, or better said Dr. Roland Gauder, decided to cross our plans and change our rankings. It turned out, that those small, even for German reality, speakers, instead of giving us a taste of what to expect in the flagship series, provided with over the top dynamics and outstanding resolution can bring us “audiophile nirvana”. And that from speakers which have an acceptable size. Of course it is worth to remember that you need to have appropriately powerful and current capable amplifier, but let us be frank – the Gauder are chosen by people who know, what this game is about, but also aware of their own expectations. So if you were looking at the Berlina RC8 or the mentioned 9, but due to the owned house, or other constraints, were not able to place such big speakers in your listening room, then please go ahead and appoint a listening session of the 100, because all signs on heaven and earth tell, it can be the bull’s-eye.

Marcin Olszewski

System used in this test:
– CD: CEC TL 0 3.0 + Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
– IC RCA: Hijri „Milon”,
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA

Distributor: RCM
Price: basic version 40 000 €, reviewed version 48 000 €

Technical Details
Construction: 3-way, highpass-filtered bassreflex system
Nominal impedance: 4 Ω
Power Handling: 490 W
Dimensions (HxWxD): 124x 24 x 35 cm
Weight: 72 kg