Monthly Archives: czerwiec 2020


  1. Soundrebels.com
  2. >

Aurorasound Vida prima

Link do zapowiedzi: Aurorasound Vida-prima

Opinia 1

Dawno, dawno temu, czyli w 2016 r. podczas corocznej „pielgrzymki” do źródła audiofilskich nowości, newsów i ploteczek, czyli monachijskiego High Endu wpadły mi w oko niezwykłej urody urządzenia japońskiej mikro-manufaktury Aurorasound współpracujące z … naszymi rodzimymi gramofonami Fonici. Na tle konkurencji uroczo oldschoolowe „bibeloty”, wśród których moją uwagę zwrócił przedwzmacniacz gramofonowy Vida, prezentowały się na tyle intrygująco, że po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości wśród wystawowego gwaru z właścicielem firmy – Panem Shinobu Karaki, postanowiłem drążyć temat ewentualnego pozyskania owej Vidy na testy drogą mailową. Niestety okazało się, iż Aurorasound nie posiadała wtedy nie tylko polskiego, co nawet jakiegoś pobliskiego europejskiego dystrybutora, więc najogólniej rzec biorąc kwestie natury logistycznej przesunęły nasze spotkanie z ww. elektroniką na bliżej nieokreśloną przyszłość. Skoro jednak czytacie Państwo te słowa, to ani chybi „the future is now”, czyli właśnie wspomniana przyszłość nadeszła i to nadeszła dzięki wrocławskiemu dystrybutorowi Audio Atelier, który przyjął pod swoje skrzydła Aurorasound a nam uprzejmy był dostarczyć przedwzmacniacz gramofonowy … Vida prima, czyli aktualną wersję „monachijskiego” modelu, na której recenzję serdecznie zapraszamy.

Chyba żadna inna nacja nie ma tak perfekcyjnie wpojonej świadomości, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, jak właśnie Japończycy. I wcale nie chodzi o to, by każdorazowo oszałamiać potencjalnego nabywcę bogactwem ornamentyki jak to miało miejsce w przypadku 聖HIJIRI ‘TAKUMI’ MAESTRO, czy też onieśmielać śnieżną bielą futrzanej wyściółki – vide Final Sonorus X, bowiem można to robić praktycznie minimalnymi nakładami a i tak uzyskać stosowny efekt. Proszę tylko spojrzeć na unboxing tytułowego malucha – najzwyklejszy pod słońcem karton, piankowe ochraniacze i foliowy worek wywołują emocje porównywalne z grzybobraniem. Jednak już owinięcie samego urządzenia w tłoczony, wielowarstwowy papier sprawia, ze gdzieś tam, podświadomie odzywa się w nas nadpobudliwy pięciolatek niemogący doczekać się tego, by tylko zerknąć cóż to za skarby kryją się pod ową otuliną. Rozumiecie Państwo o co chodzi? O niejako podprogowo wyzwalane skojarzenia, te pozytywne, głęboko zakorzenione w naszej pamięci, jak zapach i smak babcinego sernika. A dalej? Dalej jest już tylko lepiej, gdyż Aurorasound Vida prima za sprawą swej vintage’owej aparycji przenosi nas niczym prawdziwy wehikuł czasu w złotą erę Hi-Fi. Podobne zabiegi z powodzeniem stosuje z resztą m.in. Luxman, czerpiąc pełnymi garściami ze swoich archiwaliów np. pod postacią SQ38u, bądź najnowszego LX-380 ekshumując SQ38D z … 1964 r. i LX38 z 1978. Ponieważ jednak sam tytułowy producent nie może pochwalić się aż tak długim jak ww. konkurencja rodowodem, gdyż na rynku istnieje raptem dziesięć lat, to po prostu niejako od razu postawił na taką a nie inną estetykę i idąc m.in. śladami Lebena zadomowił się w stosownej retro-niszy.
Zewnętrzny korpus barwiony na mahoniowy brąz zamówiono w specjalistycznym zakładzie stolarskim mieszczącym się w Prefekturze Shizuoka, natomiast wsad to stalowa „szuflada” o solidnych ściankach i dnie o grubości 1,2 mm, której zarówno front, jak i rewers wykonano ze szczotkowanego aluminium w naturalnym kolorze. Patrząc na naszego dzisiejszego gościa en face napotkamy jedynie centralnie umieszczoną nazwę modelu, zlokalizowany na lewej flance masywny pomarańczowy przycisk … wyciszenia a na prawej firmowy logotyp umieszczony na granatowo-fioletowej wypukłej naklejce pod którą przycupnęła fioletowo-różowa mini dioda informująca o stanie pracy urządzenia. Krótko mówiąc istna kwintesencja minimalizmu i dobrego smaku. Nie do przecenienia jest kwestia komfortu obsługi, gdyż bez zbędnych kombinacji możemy do minimum ograniczyć wszelakiej maści reperkusje związane ze zbyt spontanicznym opuszczeniem wkładki na płytę, co pewnością ucieszy posiadaczy co bardziej egzotycznych ramion.
Nie inaczej phonostage prezentuje się od zakrystii oferując prę wejść RCA wraz z dedykowanym zaciskiem uziemienia, hebelkowy wybierak impedancji (47kΩ dla MM, MC-high dla wymagających powyżej 15Ω i MC-low dla tych zadowalających się co najwyżej 14 Ω), oraz bliźniaczy, acz dwupozycyjny, określający typ samego drapaka (MM/MC). Dalej mamy parę wyjść liniowych w standardzie RCA i zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. Zero przełączników, mikroswitchy, czy konieczności dokonywania rozbebeszania przedwzmacniacza w celu przestawienia kilku zworek. Pełna automatyka i bezobsługowość, którą to de facto znam z autopsji grając z Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp, czy też wielokrotnie u nas goszczących pre Phasemation.
Zaglądając do trzewi okazuje się, iż mamy do czynienia z półprzewodnikową konstrukcją tyleż minimalistyczną, co dogłębnie przemyślaną i w dodatku wykorzystującą zalety obu podstawowych systemów korekcji krzywej RIAA, czyli NF (negative feedback) odpowiedzialny za jak najwierniejsze oddanie wysokotonowych niuansów i muzykalność, oraz CR (pojemnościowo-rezystancyjna) odpowiedzialny za delikatny a zarazem potężny (oksymoron w stylu czułego brutala) dół pasma. Stopień wyjściowy oparto o niskoszumowe wzmacniacze operacyjne Linear Technology i op-ampy Burr-Browna a na zajmującym nieco ponad połowę powierzchni korpusu Vidy zielonym laminacie nie zabrakło foliowych kondensatorów WIMA wspomaganych japońskimi elektrolitami i niewielkiego toroidalnego trafa.

Nie znając przebiegu dostarczonego na testy egzemplarza przez pierwszych kilka dni, zbytnio się nie przysłuchując pozwalałem mu na spokojną akomodację katując do znudzenia materiałem zapisanym na fioletowym winylu „Nie wierz chłopcom” Filipinek. Po tej jakże „morderczej” rozgrzewce przyszła pora na zdecydowanie bardziej korespondujący z moimi preferencjami materiał a na talerzu dyżurnej Kuzmy wylądował wysmażony przez Ricka Rubina i Mike’a Shinodę dwupłytowy, wydany na transparentnym acetacie i przyprawiający o głębokie stany lękowe „RECHARGED” Linkin Park będący wielce udaną interpretacją nu-metalowego materiału na breakbeatową, trapową i progresywno- house’ową modłę. Uczciwie trzeba przyznać, iż nie jest to krążek, który zbyt często, o ile w ogóle, można usłyszeć na jakichkolwiek audiofilskich pokazach. Powód jest tyleż oczywisty, co trywialny – otóż większość misternie dopieszczonych ołtarzyków przy takiej kumulacji gitarowych riffów i gęstych, brutalnych syntetycznych dźwięków po prostu ostentacyjnie rzuca na ring ręcznik. Całe szczęście phono Aurorasound nie miał gdzie uciec i chciał nie chciał, musiał zagrać zaserwowane mu niezaprzeczalnie ciężkostrawne menu. I tutaj od razu drobna uwaga natury użytkowej. Otóż warto nausznie sprawdzić, czy wysokopoziomowe wkładki przypadkiem nie zagrają lepiej z ustawieniami dedykowanymi dla MM-ek. Z niskopoziomowymi kombinować nie trzeba – Japończyk dogaduje się z nimi od pierwszego strzału i mówiąc otwartym tekstem właśnie z nimi, przynajmniej w moim mniemaniu, wypadał najlepiej. Nie dość bowiem, że był niezwykle cichy (nie dodawał nic a nic od siebie pod względem szumu), co czarował idealną wręcz równowagą pomiędzy wysyceniem a rozdzielczością, zaskakująco precyzyjnie kreśląc kontury źródeł pozornych i pieczołowicie wypełniając je soczystą tkanką, co na tym pułapie cenowym wydaje się co najwyżej pobożnym życzeniem. A tu proszę – wszystko jest na swoim miejscu i to na niezwykle wysokim poziomie. Jedynie dół pasma nie był tak konturowy i zwarty jak w równolegle testowanym i niemalże dwukrotnie droższym RCM-owskim Sensorze 2 Mk II, ale taka jest odwieczne prawo rynku. Tym bardziej, iż nasz dzisiejszy gość dopiero otwiera portfolio producenta jeśli chodzi o przedwzmacniacze gramofonowe, gdyż ma jeszcze nad sobą wzbogaconą o zewnętrzne zasilanie Vidę i topową Vidę Supreme.
Przesiadka na nieco mniej przetworzony materiał, za jaki niewątpliwie można uznać również dwupłytowy, znowu ledwo człowiek usiądzie a już się trzeba zwlekać z kanapy, by zmienić stronę/płytę, album „Wasteland” Riverside pokazała zdecydowanie bardziej liryczne oblicze dzisiejszego gościa. Zachowując wspomnianą równowagę pomiędzy body a rozdzielczością Vida-prima kreślił spektakl muzyczny na wzór Kakemono – japońskiej kaligrafii / malarstwa na jedwabiu, gdzie pozornie delikatne i prowadzone niejako od niechcenia pociągnięcia pędzla układają się w pełne harmonii wzory. Nie sposób było doszukać się w takim graniu nerwowości, czy taniego szukania poklasku, w zamian których pierwsze skrzypce grało wyrafinowanie i elegancja. Nie oznacza to bynajmniej, że złagodzeniu uległa dynamika a jedynie, że akcent położony został na skalę mikro, za to wydarzenia o większym wolumenie w sposób całkowity z nich wynikały, jednocześnie nie przytłaczając słuchaczy swoją intensywnością.
A jak z odwzorowaniem wokali i niezelektryfikowanego instrumentarium? Śmiem twierdzić, iż jest to naturalne środowisko Vidy, gdyż zarówno koncertowy świetnie wydany przez Gold Note’a koncertowy album „Belafonte: At Carnegie Hall” Harry’ego Belafonte , jak i japońskie tłoczenie „We Get Requests” Oscar Peterson Trio nader skutecznie przykuwały do kanapy nie tyle neutralnością, co naturalnością i organicznością brzmienia. Kontrabas Raya Browna był czytelny, choć daleki od wyrywania się przed szereg, gdyż to fortepian Petersona robił za gwiazdę wieczoru, choć trudno odmówić kunsztu, czy wyczucia Edowi Thigpenowi za perkusją. Generalnie od pierwszych taktów trudno było o rzetelną analizę poszczególnych składowych, gdyż nadrzędnym stawało się pragnienie ogarnięcia całości, bez wdawania się w zbędne dywagacje. Efekt ten można z powodzeniem porównać do kontemplacji nad misterną mozaiką, której każdy, nawet najdrobniejszy fragment potrafi zachwycić barwą i precyzją osadzenia, lecz absolutu doświadczamy dopiero mogąc objąć wzrokiem pełen wymiar dzieła. I to właśnie robi Aurorasound Vida prima – pozwala spojrzeć na pozornie doskonale znane nam nagrania z własnej, jakże wciągającej perspektywy.

Aurorasound Vida prima to produkt z racji swojego pochodzenia – powstający w kilkuosobowej japońskiej manufakturze, w oczywisty sposób niszowy, w dodatku skierowany do wymagających, czy wręcz zmanierowanych melomanów i audiofilów, lecz dostępny w na tyle przystępnej cenie, że z powodzeniem mogący nawiązać walkę z wielkoseryjną konkurencją. Jeśli zatem jesteście Państwo nieobojętni na vintage’ową estetykę i kompletnie niewymuszoną muzykalność, czym prędzej powinniście poznać walory brzmieniowe naszego dzisiejszego gościa.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5; Kuzma Stabi S New + Stogi S 12 VTA + Kuzma CAR – 20
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl; Musical Fidelity M6 Vinyl, RCM Audio Sensor 2 Mk II
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Acrolink MEXCEL 7N-PC 9900
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM

Opinia 2

Jaki kraj bezsprzecznie uważany jest nie tylko za kolebkę, ale od zarania dziejów konsekwentnego orędownika będącego w centrum naszych zainteresowań audiofilizmu? Kto pośród światowych producentów komponentów audio jako jeden z pierwszych wymieniany jest we wszelkich sprzętowych rankingach? I wreszcie kto idąc w sukurs świetnie wypadającej w recenzjach elektronice znakomicie realizuje na płytach tworzoną przez artystów muzykę? Na te pytania odpowiedź zna nawet początkujący meloman. Oczywiście chodzi o region potomków samurajów, czyli braną za wzór w wymienionych obszarach około-muzycznych przez światową branżę, Japonię. Jaki jest cel powyższego wywodu? Bardzo konkretny, gdyż po sporej posusze w temacie analogowym na naszych łamach, dzięki wrocławskiemu dystrybutorowi Audio Atelier mam przyjemność zaprosić Was na kilka spostrzeżeń z testu japońskiego phonostage’a. Jakiego? Spokojnie. Nie będzie to kolejna zabawka dla wybranych – czytaj wyłącznie zamożnych miłośników muzyki, tylko bardzo rozsądnie wyceniona, hołdująca zrównoważeniu aspektów cena/jakość konstrukcja nowo wprowadzanego na nasz rynek producenta Aurorasound, z portfolio którego do naszej redakcji trafił model Vida-Prima. Zaciekawieni? Z uwagi na spowodowaną osobistym zderzeniem z nowością na rynku, a przez to moją niepohamowaną ciekawość, nawet nie czekam na odpowiedź, tylko bezzwłocznie zapraszam na kilka spostrzeżeń o ofercie brzmieniowej tytułowego przedstawiciela kraju kwitnącej wiśni.

Rzeczony phonostage jest stosunkowo nieduży, gdyż przy skromnej wysokości, w kwestii szerokości i głębokości osiąga rozmiary niegdysiejszych, tak zwanych zestawów „midi”. To źle? Naturalnie nie. Powiem więcej, zważywszy na zwyczajowe problemy melomana z miejscem na swoje zabawki na dedykowanym stoliku, to wręcz bardzo dobrze. Jeśli chodzi o temat obudowy, ta podąża niegdysiejszym pomysłem Japończyków na skrywanie trzewi konstrukcji w skrzynkach wykonanych z nadającego wizualnego szyku urządzeniu, drewna. Zalatuje myszką? Bynajmniej, gdyż z jednej strony obecnie jest to bardzo dobrze wpisujący się w praktycznie każde pomieszczenie ponadczasowy design, a z drugiej rozprawiamy o sprawdzonym pomyśle na poprawę jakości dźwięku tak ubranych urządzeń audio. Jak obrazują fotografie, główna część obudowy jest położonym na boku drewnianym prostopadłościanem, w obrys którego wsuwamy w poziomie przytwierdzoną do spodniej płyty nośnej, uzbrojoną we front i plecy elektronikę. Próbując ów patent określić nieco bliżej, wystarczy wyobrazić sobie poczciwe pudełko zapałek, czyli wsuwaną pewnego rodzaju szufladę z w tym przypadku układami elektrycznymi, w jednoczęściową, scalającą w jeden moduł górną i dolną płaszczyzną wraz z bokami, drewnianą ramkę. Skupiając swą uwagę na awersie, na lewej stronie widzimy podświetlany na pomarańczowo (tylko podczas wykorzystania funkcji) sporej wielkości prostokątny przycisk MUTE, na prawej mieniącą się czerwienią małą diodę sygnalizującą pracę urządzenia i rozlokowane na całej powierzchni nadruki od nazwy produktu, przez opis modelu, po logo marki. Przerzucając wzrok na rewers, naszym oczom ukazuje się z pozoru ubogi, jednak zapewniam, podczas pracy całkowicie spełniający wszelkie zadania zestaw akcesoriów w postaci: zacisku uziemienia, wejść i wyjść sygnału w standardzie RCA, dwóch hebelków wyboru wzmocnienia i obciążenia dla wykorzystywanej wkładki, oraz zintegrowanego z bezpiecznikiem i włącznikiem głównym gniazda zasilania IEC. Tak prezentujący się wstępny wzmacniacz delikatnego sygnału z wkładki gramofonowej, posadowiono na czterech okrągłych stopach wyściełanych od spodu miękkimi, a przez to dobrze stabilizującymi produkt na podłożu krążkami.

Wiecie jaka jest największa zaleta omawianego dzisiaj phonostage’a? Być może się, zdziwicie, ale w moim odczuciu jest to unikanie wybijania się jakiegokolwiek sonicznego aspektu z naprawdę bardzo dobrej oferty brzmieniowej. Co mam na myśli? Z pozoru nic nadzwyczajnego, gdyż wspomnianym konikiem jest równe granie Vida-Primy. Nie szuka poklasku na dole, nadmiernie pompując zakres basu dodatkowym wypełnieniem, co w konsekwencji położenia na talerz gramofonu nieco podkręconej w tej manierze czarnej płyty będzie skutkować utratą kontroli. Nie nasyca również nadmiernie tak ważnej dla naszego ucha średnicy, skazując ją w pewnych przypadkach na niestrawne uśrednianie. Co więcej, mówiąc kolokwialnie nie dopala najwyższych rejestrów oderwanymi od rzeczywistości, wyskakującymi jak Filip z konopi artefaktami. To co, Japończycy zaoferowali nam od początku do końca przewidywalną nudę? Nic z tych rzeczy. Jak napisałem, cała para inżynierów Aurorasound nie poszła w niespójny brzmieniowo, potocznie zwany „łał”, gwizdek, tylko w stronę stworzenia użytkownikowi zorientowanego dla danej półki cenowej, a w wielu wypadkach prawdopodobnie nawet kilka oczek wyżej, pełnego emocji, bo równego przekazu muzycznego. Jakiego? W tym przypadku mówię o dobrze osadzonym na dole, nieszczędzącym magii w zakresie soczystej średnicy, a także oferującym skorelowane na współpracę z resztą podzakresów wysokie tony, graniu. Tak tak, naprawdę dobre oddanie zapisanych na czarnych płytach informacji zazwyczaj odbywa się bez zbędnych fajerwerków, co wręcz książkowo tytułowy przedwzmacniacz gramofonowy wdraża w życie. Jak? Do sprawdzenia w boju omawianego samuraja użyłem trzech ciekawych pozycji. Starcie rozpocząłem od co prawda zrealizowanej bez masteringowego szaleństwa, ale za to kipiącej magią wokalizy Adele i jej płyty zatytułowanej „25”. Następnie swoje kroki skierowałem w stronę znanego wszystkim rockowego majstersztyku Pink Floyd „The Wall”. By na koniec zostawić sobie tak zwaną wisienkę na torcie, w postaci wydanego przez twórcę wielu cyfrowych masterów przy użyciu stołu mikserskiego JVC spod znaku XRCD24 i tym podobnych – pana Kazuo Kiuchi, czarnego krążka Duke Jordana w formacji Trio „So Nice Duke” ze stajni Harmonixa. Dlaczego wszystkie pozycje wymieniłem jednym tchem? To proste. Otóż przyczynę wyartykułowałem już na początku tego akapitu, a jest nią spójność fajnego, bo osadzonego w estetyce nasycenia, a przez to lekko ciemnawego przekazu, grania testowo skonfigurowanego zestawu. Nie było znaczenia, czy swoje umiejętności prezentowała wspomniana diva, zazwyczaj wściekli na cały świat rockmeni, czy grający na przywołanej płycie live jazzmani. Vida-Prima za każdym razem świetnie dozowała emocje, raz pokazując majstersztyk mocnego głosu piosenkarki, innym razem w pełni oddając rockowe, czyli agresywne ambicje Floyd-ów, by na koniec nie zgubić tak ważnych dla płyty Duke’a, będących nieodzownymi dla nagrywania na żywo, artefaktów – odgłosy publiczności. Przez cały czas obcowałem z pełnym spektrum informacji, ale bez ich siłowego uwypuklania. Myślicie, że bez poszukiwań wybitności w każdym paśmie przez zestaw audio nie da się tego osiągnąć? Jeśli tak, zatem jesteście w błędzie, gdyż będący naszym punktem zainteresowań samuraj wręcz książkowo wdraża to w życie. Owszem, zawsze można lepiej, niestety przy znacznym wzroście ceny. Tymczasem jestem dziwnie spokojny, że wynik wpięcia Aurory w mój tor z powodzeniem mógł konkurować z mariażem nie tylko z jej poziomu, ale również z wieloma znacznie droższymi konstrukcjami. Ale jest jeden szkopuł, musicie wiedzieć, iż epatowanie populistycznymi zjawiskami w poszczególnych podzakresach bez ich spójności, co bardzo często uprawiają drogie zabawki, w wartościach bezwzględnych nie jest dobrym, bo zbliżającym nas do prawdy dźwiękiem. To jest swoiste polowanie na klienta, czego dzisiejszy Japończyk nie ma zamiaru uprawiać. On jedynie pokazuje, jak na danym pułapie jakościowym konkretna płyta powinna zabrzmieć i tylko od Was zależeć będzie, czy chcecie prawdziwej zabawy w obcowanie z czarną płytą, czy oczekujecie mamienia swoich zmysłów nadprzyrodzonymi zjawiskami. I to i to w tej zabawie jest dopuszczalne, jednak nie wszystko jest prawdą. A co jest? To jest już pytanie do Waszego doświadczenia.

Krótkie streszczenie powyższego monologu prowadzi do jednego. W przypadku aplikacji tytułowego phonostage’a Aurorasystem dostajemy bardzo równe, pokazujące muzykę raczej w estetyce zrównoważonego nasycenia, granie. Niestety to nie jest oferta dla poszukiwaczy zjawisk nadprzyrodzonych. Jednak w momencie określania grupy docelowej, nie widzę najmniejszych przeszkód dla prób na własnym podwórku nawet przez wspomnianych potomków Harrisona Forda – czytaj filmowego Indiany Jonesa, gdyż w momencie otwartego umysłu, nawet jeśli nie skuszą się na dłuższe obcowanie z tytułową zabawką z działu analogu, to z pewnością bez najmniejszych problemów docenią jej kunszt w przybliżaniu nam zapisanego na czarnej płycie świata muzyki.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E800
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio Contour 60
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Audio Atelier
Cena: 5790 PLN

Dane techniczne
Wejścia: 1 para RCA
Impedancja wejściowa: 47kΩ/MM, MC-high (>15Ω), MC-low (<14 Ω)
Wzmocnienie: High/MC64dB, Low/MM40dB
Wyjście: 1 para RCA
Impedancja wyjściowa: 47Ω
Liniowość korekcji RIAA: +/-0.5dB, 20Hz -20kHz
Szum wejściowy: MC -134dBV, MM -134dBV
Zniekształcenia THD+N: MC 0.01%, MM 0.009%
Wymiary (S x G x W): 250 x 246 x 69 mm
Waga: 2.2 kg

  1. Soundrebels.com
  2. >

RCM Audio SENSOR 2 MkII
artykuł opublikowany / article published in Polish

Kiedy w październiku 2015 r. testowaliśmy rodzimy przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio SENSOR 2 doskonale zdawaliśmy sobie, że jest i będzie to hit sprzedaży. I tak też było, jednak latka lecą, oczekiwania rynku rosną i najwyższy czas nieco odświeżyć klasyka. Dlatego też z radością przyjęliśmy pod swój  dach najnowszą wersję katowickiego phonostage’a – RCM Audio SENSOR 2 MkII.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Astell&Kern SE200 A&futura

Astell&kern SE200 to drugi model z serii przenośnych Hi-end’owych odtwarzaczy audio Astell&Kern A&futura. Jest on pierwszym na świecie projektem Multi-DAC, czyli wyposażonym w przetworniki cyfrowo-analogowe dwóch różnych producentów, ESS i AKM, co przekłada się na niespotykane dotąd doznania brzmieniowe.

W modelu SE200 zostały zaimplementowane dwa różne obwody wzmacniaczy, w celu zoptymalizowania różnych charakterystyk przetworników (2 x ESS9068 + 1 x AK4499EQ) używanych w odtwarzaczu. Użytkownik może wybrać jeden z dwóch DAC-ów, aby zapewnić inną charakterystykę dźwięku, w zależności od rodzaju odtwarzanej muzyki. Dźwięk można dostosować dodatkowo do własnych preferencji, wybierając spośród dostępnych filtrów.

Model SE200 obsługuje natywne odtwarzanie 32-bit / 384 kHz i DSD256, kontynuując tym samym tradycję Astell&Kern zapewnienia użytkownikom najwyższej jakości dźwięk, przy możliwie najniższym poziomie szumów. Ten ostatni parametr uzyskiwany jest dzięki zastrzeżonej przez Astell&Kern technologii.

A&futura SE200 charakteryzuje się zastosowaniem materiałów ceramicznych, swobodnie łączącym piękne, artystyczne krzywe i linie proste. Przód i tył urządzenia również wykonany jest z ceramiki, dzięki czemu światło kierowane jest wokół odtwarzacza i tworzy wyjątkowe wrażenia wizualne.

Dioda LED wokół pokrętła głośności wyświetla różne kolory, aby odzwierciedlić informacje o odtwarzaniu muzyki – m.in. głośność, rozdzielczość bitową oraz aktualnie używany przetwornik cyfrowo-analogowy.

Światowa premiera odtwarzacza Astell&Kern A&futura SE200 ma miejsce właśnie dzisiaj. Cena sugerowana urządzenia w Polsce wynosi 8999 zł brutto. Astell&Kern A&futura SE200 jest dostępny do zakupu w wybranych sklepach oraz do odsłuchu i przetestowania w sklepach MP3Store.

Specyfikacja:
Wymiary i waga: 76.9 mm x 132,2 mm x 15,8 mm, 274 g
Wyświetlacz: 5.0” HD 720 x 1280, dotykowy
Wspierane formaty: WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE, AAC, ALAC, AIFF, DFF, DSF, MQA
Częstotliwość próbkowania: PCM: 8 kHz – 384 kHz, natywne DSD: DSD64, DSD128, Stereo / DSD 256
Poziom wyjściowy: Niezbalansowany: AKM 3.0 Vrms / ESS 2.0 Vrms,
Zbalansowany: AKM 6.0 Vrms / ESS 4.0 Vrms,
Procesor i DAC: Octa-Core / Multi-DAC: AKM AK4499EQ x1 (Single DAC) / ESS ES9068AS x2 (Dual DAC)
Dekodowanie: Do 32-bit / 384 kHz
Wejścia i wyjścia: We: USB typu C, Wy: Niezbalansowane (3,5 mm) x2 / zbalansowane (2,5 mm) x2
Wi-Fi: 802,11 b/g/n (2,4 GHz)
Bluetooth: V4.2 (A2DP, AVRCP, aptX HD)
Pojemność baterii: 3,700 mAh 3,8 V, Litowo-polimerowa
Czas odtwarzania: Około 14 godzin
Pamięć: Wewnętrzna: 256GB / Dodatkowa: microSD (maks. 1 TB) x1

  1. Soundrebels.com
  2. >

Bowers & Wilkins 705 i 702 zyskują status Signature

Premiery modeli Signature są rzadkimi i wyjątkowymi wydarzeniami w 54-letniej historii firmy Bowers & Wilkins. Ale kiedy wiodący na świecie specjalista w branży audio nadaje swoim kolumnom głośnikowym status Signature, można być pewnym, że rezultaty są naprawdę wyjątkowe. Bowers & Wilkins przedstawia dwie nowe wersje Signature kolumn głośnikowych z serii 700: podstawkowy 705 Signature i wolnostojący 702 Signature.

Nowe 705 Signature i 702 Signature dzielą ze swoimi poprzednikami wspólną filozofię: podobnie jak poprzednie wersje Signature, nowe konstrukcje są starannie udoskonalonymi i perfekcyjnie wykończonymi kolumnami głośnikowymi, które urzeczywistniają to co najlepsze w procesie projektowania, inżynierii i produkcji Bowers & Wilkins. Szczególną uwagę i dbałość przywiązano do dalszego ulepszenia ich akustycznych możliwości poprzez udoskonalenie konstrukcji zwrotnicy, a także do starannego wykonania nowego luksusowego wykończenia obudów.

Wprowadzona w 2017 r., seria eleganckich kolumn głośnikowych Bowers & Wilkins 700 już teraz zapewnia niesamowitą jakość dźwięku dzięki starannie zaimplementowanym technologiom po raz pierwszy zastosowanym w high-endowej serii 800 Diamond, takim jak moduł wysokotonowy Tweeter-on-Top, unikatowym przetwornikom z membraną Continuum oraz głośnikom niskotonowym z profilem Aerofoil. W połączeniu z technologiami opracowanymi specjalnie na potrzeby serii 700, takimi jak przetwornik wysokotonowy Carbon Dome, oraz starannie zoptymalizowanymi i sztywnymi obudowami, efektem jest seria kolumn głośnikowych, które brzmią równie doskonale, jak wyglądają.
Jako wersje Signature, nowe 705 i 702 Signature zyskały dalsze, szczegółowe ulepszenia dzięki udoskonalonej konstrukcji i komponentom zwrotnicy.

Obydwa modele teraz wykorzystują specjalnie zastosowane i udoskonalone kondensatory obejściowe (bypass) dostarczane przez firmę Mundorf, większy radiator, a także, w przypadku modelu 702, ulepszony kondensator LF w niskotonowej sekcji zwrotnicy. W połączeniu z ogromnymi zaletami, jakie oba modele zyskują dzięki konfiguracji Tweeter-on-Top, wprowadzone udoskonalenia poprawiają już i tak niesamowitą rozdzielczość, otwartość i przestrzenność brzmienia, zapewniając im jeszcze bardziej dopracowany, wyrafinowany i angażujący dźwięk.

Udoskonalone wykończenie
Kontynuując tradycję serii Signature, modele 705 i 702 Signature urzekają nowym, błyszczącym fornirem hebanowym Datuk z charakterystycznym, pięknym usłojeniem. To specjalnie opracowane wykończenie łączy piękno prawdziwego, egzotycznego drewna z korzyściami dla środowiska wynikającymi ze zrównoważonych dostaw, w tym przypadku od specjalistycznego włoskiego dostawcy drewna – firmy Alpi.

Każda para głośników jest unikatowa, ponieważ nie ma dwóch egzemplarzy o takim samym usłojeniu lub wzorze. Bowers & Wilkins uwypukla staranne rzemiosło Alpi poprzez nałożenie dziewięciu warstw wykończenia – wliczając podkład, warstwę bazową i lakier – nadając całości głęboki, lustrzany wygląd. Aby jeszcze bardziej zaakcentować i podkreślić jakość wykończenia każdego modelu, obydwa głośniki Signature mają jasne metalowe pierścienie wokół przetworników średnio/niskotonowych i średniotonowych oraz jasne, srebrne maskownice głośników wysokotonowych. Ponadto oba modele oznaczane są tabliczką identyfikacyjną na tylnym panelu, dzięki czemu każdy egzemplarz staje się prawdziwym, niepowtarzalnym dziełem sztuki.

Wyjątkowa inżynieria

Przetwornik wysokotonowy Carbon Dome
Obydwa modele z serii 700 Signature wykorzystują technologię wysokotonową Bowers & Wilkins Carbon Dome. Zaprojektowana jako pomost pomiędzy aluminiową podwójną kopułką stosowaną w serii 600 i diamentową kopułką wykorzystywaną w serii 800 Diamond, kopułka Carbon Dome składa się z dwóch sekcji. Przednia część to aluminiowa kopułka o grubości 30 mikronów, która została usztywniona karbonową powłoką PVD (Physical Vapour Deposition). Drugą sekcję stanowi karbonowy pierścień o grubości 300 mikronów, który został wyprofilowany tak, aby pasował do kształtu głównej kopułki. Cała konstrukcja charakteryzuje się niesamowitą sztywnością i odpornością na zniekształcenia, przy zachowaniu najniższej możliwej masy i z częstotliwością pierwszego break-upu sięgającą 47 kHz.

Lita obudowa głośników wysokotonowych
Podobnie jak w przypadku wszystkich dotychczasowych modeli Signature, 705 Signature i 702 Signature wykorzystują konstrukcję Tweeter-on-Top, w tym przypadku technologię Solid Body Tweeter. Konstrukcja ta w pełni nawiązuje do podejścia zastosowanego w serii 800 Diamond i zapewnia te same korzyści brzmieniowe. Tak jak w pozostałych głośnikach serii 700, zamiast wydrążonej obudowy z cynku, nowe modele Signature wykorzystują ten sam kształt frezowany z litego aluminium, aby zapewnić sztywniejszą i odporniejszą na rezonans strukturą. Ważąc ponad 1 kg, jest niesamowicie bezwładny i korzysta z takiego samego sposobu odizolowania od obudowy oraz akustycznie transparentnej maskownicy, co seria 800 Diamond. Konstrukcja ta pozwala także na wykorzystanie masy obudowy głośnika wysokotonowego jako radiatora dla kopułki tweetera.

Membrana Continuum
Membrana Continuum przetworników średniotonowych zadebiutowała w serii 800 Diamond. Konstrukcja tej membrany opiera się na koncepcji zoptymalizowanej i kontrolowanej elastyczności. Pomaga to chronić membranę przed nagłym przejściem z pracy tłokowej do trybu break-upu, który znacząco zakłóca otwartość i neutralność konwencjonalnego głośnika. Continuum jest tkanym kompozytem, który skutecznie kontroluje break-up, pozwalając uzyskać bardziej przejrzyste i szczegółowe brzmienie średnich tonów.

Zawieszenie głośnika średniotonowego
Model 702 Signature wyposażony jest w przetwornik średniotonowy FST wykorzystujący niezwykle sztywny, zoptymalizowany przy użyciu analizy elementów skończonych aluminiowy kosz, dodatkowo wzmocniony dodaniem dostrojonym tłumikiem masy na przedniej ścianie zawieszenia. Rozwiązanie to tłumi pozostały rezonans, co przekłada się na czystsze brzmienie zakresu średniotonowego.

Odizolowanie głośnika średniotonowego
System odizolowujący głośnik średniotonowy od obudowy upraszcza konstrukcję stosowaną w serii 800 Diamond, aby uzyskać znaczącą poprawę przestrzenności średnich tonów w całym zakresie.

Membrana niskotonowa o profilu Aerofoil
W 702 Signature projektanci zastosowali nową implementację membrany Aerofoil, wykorzystującą kompozytową strukturę wewnętrznych i zewnętrznych powłok wypełnionych tworzywem EPS. Efektem jest znaczące udoskonalenie brzmienia basu.

Specyfikacja

702 Signature
Dostępność: czerwiec 2020 w cenie 11 499 zł/sztuka
Wolnostojąca, trójdrożna konstrukcja wentylowana Tweeter-on-Top
3 × 165 mm niskotonowy o profilu Aerofoil
1 × 150 mm średniotonowy Continuum FST, odsprzęgany
1 × 25 mm głośnik wysokotonowy Carbon Dome w litej obudowie Tweeter-on-Top

705 Signature
Dostępność: czerwiec 2020 w cenie 6699 zł/sztuka
Podstawkowa, dwudrożna konstrukcja wentylowana Tweeter-on-Top
1 × 165 mm średnio/niskotonowy Continuum
1 × 25 mm głośnik wysokotonowy Carbon Dome w litej obudowie Tweeter-on-Top

  1. Soundrebels.com
  2. >

Contributor Mix w TIDAL!

Użytkownicy TIDAL zyskali dostęp do nowej funkcji pozwalającej w pełni odkryć twórczość ich ulubionych artystów.

Contributor Mix w TIDAL to playlisty oparte na wzorcach słuchania użytkowników, zawierające utwory wspólnego producenta lub autora piosenek. Dzięki nowej funkcji użytkownicy TIDAL mogą odkryć twórczość autorów, którzy brali udział w powstaniu ich ulubionych piosenek.

Nowa funkcja to kolejny krok na drodze do tego, aby wyróżnić każdego autora, który brał udział w powstaniu danego utworu. Każde zestawienie może obejmować zarówno wielu artystów, takich jak Swizz Beatz, Max Martin, Tainy i Missy Elliott, jak i różne gatunki np. hip-hop, pop, jazz, rock, soul i R&B. Wszystkie miksy będą zawierać od 25 do 50 najpopularniejszych utworów napisanych lub wyprodukowanych przez danego twórcę. Aby zobaczyć dostępne plylisty Contributor Mix wystarczy wejść w sekcję Producenci & autorzy na stronie głównej aplikacji TIDAL. Są one także dostępne na profilach konkretnych artystów.

Contributor Mix nie jest pierwszą funkcją TIDAL, której celem jest wyróżnienie każdej osoby będącej częścią procesu twórczego. W ubiegłym roku serwis wprowadził zakładkę Twórcy, dzięki której subskrybenci serwisu mogą dowiedzieć się kto kryje się za ich ulubioną muzyką.

„TIDAL kontynuuje pracę w kierunku coraz większej personalizacji, oferując użytkownikom kolejne spersonalizowane playlisty, filmy i utwory zgodnie z ich obecnymi nawykami i gustami. Celem wprowadzenia Contributor Mix jest umożliwienie subskrybentom w łatwy sposób odkrywania nowej muzyki, jak również pogłębienia więzi z ulubionymi artystami.” – powiedział COO TIDAL, Lior Tibon.

Oprócz Mix Contributor, TIDAL oferuje również zestawienia My Mix, My Video Mix czy Moja historia odtwarzania. Dowiedz się więcej na TIDAL.com.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dynaudio Confidence 60

Link do zapowiedzi: Dynaudio Confidence 60

Opinia 1

Choć sam od ponad roku doskonale wiem, to jednak nie jestem do końca pewny Waszej wiedzy na stosunkowo istotny temat dla będącego bohaterem dzisiejszego spotkania producenta kolumn głośnikowych. Co mam na myśli? Otóż mniej więcej przed rokiem w ofercie Dynaudio nastąpiło swoiste trzęsienie ziemi skutkujące całkowitym przebudowaniem szczytu portfolio marki. Mianowicie z pierwszego miejsca na pudle po latach spektakularnych sukcesów, zeszła seria Evidence, a jej miejsce zajęła rodzina spod znaku Confidence. Co więcej, nie była to zwyczajowa – czytaj naturalna – zmiana warty, tylko przeprowadzone w błysku fleszy definitywne zastąpienie jak wspomniałem, świetnie radzącej sobie na rynku, niestety już wiekowej serii, całkowicie nowym pomysłem inżynierskim czerpiącym swą nomenklaturę z de facto zajmującej niższy szczebel w rodzimej hierarchii Confidence C. Szkoda? Nie sądzę, gdyż założeniem każdej zmiany jest progres jakościowy kolejnego wcielenia danego produktu. Jednak na bazie tych wydarzeń nasuwa się bardzo ważna myśl: „Czy biorąc pod uwagę miniony okres od tej decyzji, to był dobry ruch?” Na to pytanie, na ile to możliwe, po ponad miesiącu, przez cały czas zaskakujących mnie bardzo pozytywnym wydźwiękiem, zmagań testowych, spróbuję odpowiedzieć w poniższym wywodzie. Co tym razem będzie clou spotkania? Przecież wiecie, że razem z Marcinem nie mamy zwyczaju się rozdrabniać, dlatego też dzięki warszawsko-krakowskiemu Nautilusowi na recenzencki tapet z niemałym wysiłkiem logistycznym trafiły zajmujące obecnie wspomniany szczyt oferty duńskiego specjalisty od zespołów głośnikowych, dostojne Dynaudio Confidence 60.

Duńskie panny jak przystało na model flagowy, w każdym aspekcie są bezkompromisowe. To znaczy? Po pierwsze popisują się niebagatelną, bo osiągającą 170 centymetrów wysokością. Po drugie oferują najnowsze osiągnięcia marki od głośnika wysokotonowego Esotar 3 począwszy, na specjalnie uformowanym w kwestii propagacji fal dźwiękowych panelu dzierżącego komplet przetworników w układzie d’Appolito – dwa basowce, dwa średniotonowce i pojedynczy, centralnie osadzony wysokotonowy – skończywszy. A po trzecie są bajecznie, czyli w najdrobniejszych szczegółach wykonane – polakierowany na wysoki połysk piękny fornir. Jeśli chodzi o budowę skrzynki, ta od strony frontu uzbrojonego w przywołany panel z konglomeratu tworzyw sztucznych, jest płaska, a jej boczne ścianki płynnym łukiem zbiegają się ku również zaokrąglonemu, jednak o dość ostrym przebiegu owalu, wyposażonemu tuż przy podłodze w pojedyncze terminale, awersowi. To oczywiście z jednej strony nadaje konstrukcjom wizualnej elegancji, jednak tak naprawdę unikaniem kątów prostych obudów inżynierowie walczyli o minimalizację ich szkodliwych rezonansów i wewnętrznych fal stojących. Ale to nie koniec ciekawostek technicznych, bowiem omawiany model jest konstrukcją wentylowaną. Tak tak, gołym okiem na bazie fotografii nie jest łatwo to zdiagnozować, ale zapewniam, Confidence 60 wykorzystują port bass-reflex, który skierowany jest w podłogę. Jednak nie bezpośrednio, tylko poprzez poprzeczną płaszczyznę dość skomplikowanej konstrukcyjnie, uzbrojonej w regulowane kolce podstawy kolumny. Co ciekawe, ujście powietrza nie jest swobodne w każdym kierunku, tylko podzielone podłużnym, zorientowanym w osi wertykalnej do przedniej ścianki, a przez to kierującym wytworzone podczas pracy głośników ciśnienie na boki, stożkiem. Tak prezentujące się skandynawskie damy na czas testu posadowiłem na dostarczonych przez dystrybutora, dedykowanych do tego modelu, bazujących na wsadzie z kryształków kwarcu jako separator od wibracji podłoża platformach antywibracyjnych.

Przyznam się bez bicia, iż po teście, jeszcze do niedawna zajmujących szczyt oferty Dynaudio Evidence Master, dwumetrowe Dunki długo chodziły mi po głowie. Tym bardziej byłem ciekawy, na ile i czy w ogóle nowa seria kolumn tej stajni jest różna sonicznie od poprzedniczek. Coś musiało się zmienić choćby z uwagi na gabaryty i nowe wcielenie przetworników. Tylko co i jak? I wiecie co? Patrząc na obydwie konstrukcje z po-testowej perspektywy flagowych 60-ek, jestem pełen podziwu nad umiejętnościami konstruktów, gdyż w moim odczuciu, biorąc pod uwagę nie tylko aspekt cena/jakość, a również w odniesieniu do sonicznej wartości bezwzględnej, nowa odsłona popularnych „Dynek” jest znacznie lepszą ofertą od poprzedniczek. Bredzę? Bynajmniej, gdyż wspominałem o nieprzespanych nocach po testowym zderzeniu z Evidence-ami, co w moim odczuciu dość swobodnie pozwala mi dzisiaj ferować tak jednoznaczne wnioski.
Co takiego w kwestii jakości dźwięku oferuje zatem obecny top portfolio Skandynawów? Nie boję się tego powiedzieć, nawet w oparciu o wiedzę na temat wielu znacznie droższych konstrukcji konkurencji, że wiele dobrego. Od pierwszych dźwięków słychać było, że 60-ki są niezwykle równe. Nie było najmniejszego poczucia preferowania jakiegokolwiek podzakresu, tylko zjawiskowo płynne przejście jednego pasma w drugie. Co ciekawe, a zarazem dla mnie bardzo istotne, Confidence 60 grały ciemnawym dźwiękiem. Jednak nie ciemnawym w stylu przygaszenia światła na wirtualnej scenie, tylko przy fenomenalnej prezentacji wszystkich jej wektorów nie szukały poklasku nadmiernym doświetlaniem wrażliwych dla ludzkiego ucha podzakresów. Patrząc od dołu przez cały czas muzyka była dostojna, pełna barwy, a przy tym nieprzegrzana i przy wspomnianym sznycie ciemnawego grania zaskakująco witalna. Jak to możliwe? Słowo klucz to rozdzielczość. Jednak nie jako mylnie odbierane rozjaśnienie, tylko bezproblemowe podanie najdrobniejszych informacji od zjawiskowego, bo pełnego energii, wielobarwności i cały czas będącego pod kontrolą basu, przez soczystą, jednak bez oznak najmniejszego uśredniania przekazu średnicę, po unikające sztucznego doświetlania świata muzyki, a mimo to pozwalające na zjawiskową projekcję zawartych w tym paśmie wydarzeń górne rejestry. Mało tego. Smukła sylwetka kolumn w połączeniu z firmowym pomysłem wyprofilowania okalających głośnik wysokotonowy połaci wspomagających propagację generowanych przezeń fal, powodowały, że opiniowane dzisiaj konstrukcje oferowały w dobrym tego słowa znaczeniu trójwymiarową ścianę dźwięku. Co to oznaczało? Samo najlepsze. Po pierwsze – zderzyłem się ze świetnym pozycjonowaniem źródeł pozornych w szerz i głąb. A po drugie – tak zaprezentowana scena z łatwością rozpościerała się poza obrys kolumn i do tego zajmowała całą wysokość pokoju od podłogi do sufitu oferując w pakiecie wierne oddanie skali prezentowanych zapisów nutowych.
Jak to przełożyło się na materiał muzyczny? Po krótkiej rozgrzewce i wstępnym zapoznaniu się z możliwościami kolumn swoje pierwsze kroki skierowałem w stronę ostatniej płyty Adama Bałdycha w kwartecie „Sacrum Profanum” ze stajni ACT. Nie, nie dlatego, że ta oficyna świetnie realizuje wszelkiego rodzaju przedsięwzięcia muzyczne, tylko w startowym utworze zarejestrowano coś na kształt wielkiego bębna, który podczas wielu odtworzeni, nawet jeśli nie wybrzmiewa jako jedna niekreślona masa rozwibrowanego powietrza – co i tak można uznać za sukces, bo często okazuje się być jednym „buuuum”, to co najwyżej bywa dźwiękiem o pojedynczym twardym impulsie. Tymczasem aplikacja nie boję się tego powiedzieć, świetnie zestrojonych z moim systemem kolumn poskutkowała zawarciem w owym z pozoru pojedynczym uderzeniu wielu dodatkowych informacji o wibracji membrany poruszonej przez pałkę bębniarza. Nic specjalnego? Spróbujcie posłuchać tego utworu, a przekonacie się, że w znakomitej większości usłyszycie zjawiskowo płynący po podłodze, powodujący zazdrość u znajomych, bo masujący ich trzewia niski impuls. Jednak zapewniam, to nie jest prawda o tym zjawisku, gdyż we wzorowym odtworzeniu tego utworu jak na dłoni słychać pracę membrany w postaci kilku drobniejszych tętnień. Ale nie po siłowym skupieniu się na tym aspekcie, tylko jako łatwo wychwytywalny, bo będący naturalną konsekwencją pracy bębna artefakt. Tak wyglądała kwestia propagacji basu. Mocny, nisko schodzący i do tego rozdzielczy.
A co ze środkiem? Przecież system odznaczał się pewnego rodzaju przyjemnym, bo w odbiorze pozbawionym nadmiaru blasku dźwiękiem. Tutaj również było zjawiskowo, gdyż z uwagi na szybkość oddawania czytelnych sygnałów i projekcja w specyfikacji 3D pozwalała systemowi nie tylko fenomenalnie zaprezentować popisy kontrabasisty z idealnym konsensusem pomiędzy wyraźnie słyszanym palcem na strunie i następnie jej korelacji z pudłem rezonansowym, ale również uwodząco zawiesić, jak to zwykle bywa, rozedrgane w eterze skrzypce Adama. Nie było znaczenia, czy słuchałem ballady, czy mocniejszego grania całego składu, gdyż skonfigurowany do testu zestaw praktycznie nie miał wad typu: brak szybkości w narastaniu sygnału, uszczerbek w rozdzielczości, czy ułomność w oddaniu tak zwanego zjawiska PRAT. To od początku do końca każdego utworu był spektakl przez duże „S”. Po takim obrocie sprawy w kwestii stosunkowo małego składu jazzowego postanowiłem sprawdzić, jak wypadnie damski głos, którego użyczyła mi bałkańska diva Amira Medunjanin na krążku „Damar”. Jak można było się spodziewać, to również było starcie na poziomie zarezerwowanym dla najlepszych. Pełnia głosu artystki plus świetne oddanie masy, dźwięczności i wirtuozerii typowej dla rejonów Bałkanów gitary nie pozostawiały najmniejszych niedomówień, iż tytułowe Dunki również w tym repertuarze czuły się jak ryba w wodzie. Gdy wymagał tego materiał, do mych uszu dobiegała świetnie oddana atmosfera ballad. Zaś po wpisanej w dany utwór zmianie tempa, moje zmysły smagały radosne, bo znacznie bardziej energetyczne pasaże wspomnianych przed momentem dźwięcznych gitar i wtórująca im wokaliza pani Amiry. A wszystko z zachowaniem odpowiedniej energii, masy i rozwibrowania poszczególnych generatorów dźwięku.
Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak zmierzyć skandynawskie panny z twórczością sztucznej inteligencji w postaci materiału znanej chyba wszystkim bywalcom wystaw sprzętu audio grupy Yello „Toy”. Wynik? Przewidywalny. Począwszy od zjawiskowo czytelnych sejsmicznych pomruków, przez preparowane damsko-męskie popisy wokalne, po wszelkiego rodzaju przestery, świsty i modulacje, przebrnąłem przez wszystko tak zwaną suchą stopą. To znaczy średnio, bo nie fenomenalnie jak reszta? Nic z tych rzeczy, tylko po pierwsze – nie przepadam za tego typu materiałem, dlatego nie dokonywałem zbyt długiego procesu samo-wyniszczania ważnego dla mnie organu słuchu. A po drugie – oczami wyobraźni już widzę śmiertelnie oburzonych miłośników tego typu nurtów muzycznych, że głośnik tekstylny nie ma szans wiernie oddać specjalnie wymyślanych przez muzyków zniekształceń. Owszem, jestem w stanie przyznać rację, iż twarda membrana zrobi to dobitniej, ale naprawdę czy lepiej? To już jest kwestią sporną. I tylko dlatego oceniając test z perspektywy muzyki elektronicznej użyłem nieco delikatniejszego określenia dobrego występu testowej kompilacji. Nie będę kruszył kopii o coś, co z założenia nie jest możliwe do wygenerowania przez naturalny instrument, a w odniesieniu do nich zawsze staram się dzielić wszystkimi uwagami za i przeciw. Niestety komputerowy krzyk nie jest możliwy do realnej oceny, dlatego nie negując interpretacji potencjalnego czytelnika, na bazie kilkuletnich recenzenckich doświadczeń o takich występach wspominam jedynie w formie ciekawostki. Ważnej dla wielu z Was, jednak z uwagi na brak szans zbliżenia się do nieistniejącego wzorca – bez względu na mastering – dla mnie obarczonej zbyt dużym marginesem interpretacji, a przez to niewartej międzypokoleniowej wojny melomanów. Reasumując to podejście testowe, również z odtworzeniem muzyki elektronicznej nie miało najmniejszych problemów.

Prawdopodobnie zauważyliście, iż w opis tytułowych kolumn Dynaudio Confidence 60 włożyłem sporo emocji. To zaś powala sądzić, że podobnie do dawnych flagowców, również obecne w pozytywnym tego słowa znaczeniu, mentalnie bardzo mną potrząsnęły. To było bezapelacyjne przeżywanie każdego włożonego do napędu krążka, a nie testowanie kolejnych drogich kolumn. Co okazało się być tego przyczyną? Nie będę powtarzał całości, tylko wspomnę pokrótce ich najważniejsze zalety, do których bezspornie należy zaliczyć: równy przebieg pasma akustycznego, wzorową prezentację szybkości narastania impulsu, swobodę w oddaniu w pełni kontrolowanych najniższych rejestrów, idealnie zbilansowaną barwowo średnicę i nienachalne, a mimo to oferujące świetny wgląd w wydarzenia muzyczne wysokie tony. Czy to jest oferta dla każdego? W teorii tak. W praktyce jednak decyzja zakupu zależeć będzie od naszych przyzwyczajeń. Niestety opisywane Dunki grają tak jak wyglądają, czyli dostojnie, bez siłowego przykuwania naszej uwagi. W ich przypadku zostajemy zaproszeni na spektakl muzyczny, a nie zagonieni do jego bezwarunkowego odbębnienia od deski do deski, co wielu stawiającym na zjawiskowość przekazu ponad wszytko, ze zmęczeniem po godzinie słuchania włącznie, może nie przypaść do gustu. Jednak zaznaczam, to są tylko pewnego rodzaju dywagacje, bowiem bez najmniejszych problemów wyobrażam sobie sytuację pełnej akceptacji dzisiejszych panien nawet przez najbardziej zatwardziałego poszukiwacza wrażeń graniczących z wycieńczeniem. Przecież nikt nie powiedział, że obiektem pożądania może być tylko ostra jazda bez trzymanki. To, czego oczekujemy, zależy od naszego wyedukowania w temacie przyswajania muzyki. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć tylko jedno, tytułowe paczki idealnie wpisują się w moje spojrzenie na świat zapisanego na pięciolinii, pełnego pozytywnych emocji dźwięku.

Jacek Pazio

Opinia 2

Wydawać by się mogło, że tak jak w życiu, tak i w audio wszystko ma swoją chronologię i dość jasno określoną drogę rozwoju. W końcu to co nowe musi być w sposób bezapelacyjnie lepsze od tego co stare, a jeśli przy okazji będzie również większe, to tym lepiej dla owego czegoś. Tymczasem w Danii, przynajmniej od niedawna mają najwidoczniej nieco odmienne w powyższym temacie zdanie. Wystarczy tylko spojrzeć na ostatnie roszady jakie miały miejsce wśród flagowych modeli Dynaudio. Palmę pierwszeństwa przez lata dzierżyły majestatyczne 114 kg Consequence Ultimate Edition, potem ich miejsce zajęły smukłe, strzeliste (ponad dwumetrowe), 135 kg Evidence Master. Widać progres? Widać, czyli wszystko odbywało się zgodnie ze wspomnianą przed chwilą logiką. Kiedy jednak ekipa z Skanderborga ogłosiła zaprzestanie produkcji Evidence’ów, po których duński tron miały objąć Confidence’y 60, tak w środowisku audiofilów i melomanów, jak i w szeroko rozumianej branży zapanowała lekka konsternacja. No bo jak to? Nie dość, że najnowsza dynastia flagowców jest wyraźnie mniejsza i lżejsza od swoich poprzedników, to również i … tańsza, co po wieloletniej indoktrynacji mającej wpoić konsumentom, że nowe musi być droższe, bo jest przecież lepsze a jakość po prostu musi kosztować, zakrawa jeśli nie na marketingowe seppuku i koniec świata, to na pewno na strzał nie tylko w stopę, lecz co najmniej w kolano. Jak taki ruch wygląda na tle np. Magico, które właśnie pokazało swoje 454 kg (mowa o wadze pojedynczej sztuki) i wycenione na drobne 750 000$ (całe szczęście już za parę) topowe M9? No jak? Dyplomatycznie odpowiem, że zastanawiająco, gdyż zakładam, że przecież nikt przy zdrowych zmysłach w kierownictwie Dynaudio nie przyłożyłby ręki do świadomego i celowego obniżenia lotów zarządzanego przez siebie przedsiębiorstwa, czy też dobrowolnego oddawania pola konkurencji. Oczywiście o ile nie dotarła tam nasza rodzima „dobra zmiana”, jak daleko nie szukając do stadniny w Janowie. Mniejsza jednak z tym. Trzymając się jednak faktów i portfolio Dynaudio jasnym jest, iż Confidence’om 60, nad którymi się dzisiaj z Jackiem pochylimy, zdecydowanie bliżej do Confidence C4 aniżeli do któregokolwiek z powyższych topowych modeli. Całe szczęście mając w pamięci brzmienie Evidence Master a na podorędziu, czyli mówiąc wprost na równoległych testach, bodajże ostatnią parę Consequence Ultimate Edition, zamiast gdybać i snuć inspirowane „ostrym cieniem mgły” teorie spiskowe po prostu ocenimy, czy Confidence 60 są krokiem wstecz, w górę a może w bok.

Już procesy natury logistycznej i unboxingu dość boleśnie uświadomiły nam, że dostępne w internecie zdjęcia niespecjalnie oddają rozmiary naszych dzisiejszych bohaterek. Sytuacji nie rozjaśnia również strona firmowa, gdzie każdy z modeli jest w grupowym zestawieniu przeskalowany na tyle, by zmieścił się w dedykowaną mu ramkę, więc różnice pomiędzy 30-kami, 50-kami i 60-kami wydają się niemalże kosmetyczne, a tymczasem 60-ki przy swoich blisko 170 cm wzrostu potrafią już od progu jasno dać do zrozumienia kto od tej pory będzie dominował (na razie przynajmniej tylko pod względem optycznym) w salonie. Jednak bądźmy szczerzy – deklaracje działu marketingu jakoby były one „bezwstydnie wielkie” spokojnie możemy włożyć pomiędzy bajki z mchu i paproci, gdyż ich protoplaści operowali w zupełnie innej wadze i gabarycie a i przez OPOS-a przewinął się ogrom kolumn o zdecydowanie bardziej absorbującej posturze. Ot spore podłogówki, jednak z racji nad wyraz przemyślanej linii nieprzytłaczające swoją obecnością.
Wzorem wycofanej serii Confidence C nad wyraz wyraźnie odseparowano panel z baterią symetrycznie rozmieszczonych przetworników od zbiegającemu się ku tyłowi korpusu głównemu. I już na tym etapie widać fundamentalne różnice na tle protoplastów. Po pierwsze same skrzynie mają przekrój zbliżony do liry a nie prostokątny, a po drugie ów pyszniący się drajwerami, pokryty tytanowym lakierem szyld zamiast z MDF-u wykonano z kompozytu Compex, dzięki czemu z większą precyzją można było wykonać zdecydowanie bardziej skomplikowane jego wyprofilowanie. Centrum układu stanowi pojedyncza (poprzednio były dwie) 28 mm miękka, pozbawiona chłodzenia ferrofluidem, kopułka Esotar3, którą od góry i od dołu otacza para 15 cm średniotnowcow MSP z 38 mm cewkami i 23 cm basowców NeoTec MSP o 68 mm cewkach nawiniętych drutem miedzianym na trójwarstwowym karkasie z włókna szklanego. Napęd góry i dołu pasma zapewniają magnesy neodymowe, natomiast na średnicy znajdziemy konwencjonalne ferryty. Powyższa bateria zaprojektowanych specjalnie z myślą o Cnfidence’ach drajwerów stanowi nową generację innowacyjnej platformy technologii kształtowania dźwięku o nazwie DDC (Dynaudio Directivity Control), co przekładając na język zrozumiały dla ogółu oznacza zdolność szerokiego rozpraszania w płaszczyźnie poziomej, przy jednoczesny ograniczeniu propagacji w pionie a w tym samym minimalizację odbić od podłogi i sufitu. Ww. kopułkę wkomponowano w aluminiowy falowód współpracujący również z głośnikami średniotonowymi. Od strony elektrycznej mamy do czynienia z układem trójdrożnym, zwrotnicami o nachyleniu 2 i 3 rzędu przy częstotliwościach podziału 200 Hz i 2580 Hz. Deklarowana skuteczność ma całkiem rozsądny poziom 87 dB a znamionowa impedancja to 4 Ω, z minimum schodzącym do 3,7 Ω przy 71 Hz.
Zanik właściwej ściany tylnej wymógł na konstruktorach konieczność przeniesienia pojedynczych gniazd WBT Nextgen w bezpośrednie sąsiedztwo rozczapierzonego, poprawiającego stabilność pająkopodobnego, uzbrojonego w masywne kolce cokołu. I tutaj miła niespodzianka – wraz z kolumnami krakowsko-warszawski dystrybutor dostarczył dedykowane 60-kom kwarcowe cokoły Base Audio będące rozwinięciem tych, które z powodzeniem na co dzień wykorzystuję ze swoimi Contourami 30. Wysokie, regulowane kolce pełnią rolę nie tylko odsprzęgająca od podłoża, co również zapewniają konieczny do prawidłowej pracy mającego swoje ujście u dołu kolumn układowi bass-reflex.

Skoro wypakowanie, naoczną ocenę i okres akomodacji (60-ki zawitały do nas w pierwszej połowie maja i proszę mi wierzyć na słowo nie było dnia, żebyśmy je oszczędzali) mamy już za sobą śmiało możemy przejść do kwestii ich brzmienia. Na początek pozwolę sobie wskazać na ich oczywiste, wynikające z rozmiaru skrzyń, oraz średnicy wykorzystanych przetworników … ograniczenia. Jednak ograniczenia nie jako takie a jedynie zauważalne na tle ich starszego rodzeństwa, czyli Evidence Master i Consequence Ultimate Edition. Mowa oczywiście o wolumenie generowanego dźwięku i jego limitacji w dole pasma, również pod względem energetycznym, czyli aspektach, gdzie fizyki oszukać się nie da, o ile tylko nie zaprzęgniemy do roboty psychoakustyki i nie oszukamy … odbiorcy. Całe szczęście w Dynaudio grają fair i w otwarte karty mówiąc wprost – tak, to prawda dołu jest mniej, ale uważamy, że jest dzięki temu lepszy. I w tym momencie nie wypada mi się z nimi nie zgodzić, gdyż dawno, nie, nie dawno, lecz … nigdy nie dane mi było słyszeć tak piekielnie szybko i „punktualnie” grających Dynek. W Consequence’ach basu jest po prostu dużo – jest potężny, momentami wręcz apokaliptyczny, jednak nawet po podpięciu „spawarek” ze stajni Gryphona, Soulution, czy Accuphase’a potrzebuje nieco czasu na wykonanie zwrotu, czy osiągnięcie pełni skali. Z kolei w Evidence’ach niby wszystko było OK i przynajmniej do tej pory wydawało mi się, że jest dokładnie tak, jak być powinno. Skoro jednak przed końcem testu zacząłem się po cichu zastanawiać, czy zastąpienie firmowych, wykonanych na bazie Van den Hula The WIND Mk II HYBRID zworek czymś nieco bardziej energetycznym ze stajni Siltecha, Tellurium Q, bądź Vermouth Audio nie podniosłoby poprzeczki jeszcze wyżej, śmiało można uznać, że o ile na początku mając je na stanie pialibyśmy z zachwytu, to już po jakimś czasie (raczej prędzej, aniżeli później) odezwałaby się uśpiona audiophiia nervosa i zaczęlibyśmy kombinować.
Z Confidence 60 kombinacji nie ma, gdyż po pierwsze zworek nijakich nie uświadczymy, a po drugie po ponad miesięcznych odsłuchach nijakich uwag co do motoryki, konturowości i zróżnicowania, czyli wszystkiego oprócz wspomnianego wolumenu nie mam. Abstrahując jednak od powyższych porównań zarówno kontrabas solo na „The Art of the Balkan Bass” Nenada Vasilica jak i pulsująca infradźwiękowymi uderzeniami, suchymi jak mazowieckie lasy przed ostatnimi ulewami trzaskami elektronika w stylu ścieżki dźwiękowej do „Swordfish” Paula Oakenfolda, a nawet autorska mieszanka soulu i synth-popu, czyli „Rennen” Sohn wciągały bardziej aniżeli chodzenie po bagnach. Warto jednak mieć na uwadze, iż pierwsze skrzypce w tym podzakresie grają rozdzielczość i motoryka w miarę potrzeb uzupełniane soczystością przyoblekającej taki egzo-szkielet tkanki, czy też szeroko rozumiana muzykalność. Próżno szukać tu jakichkolwiek oznak spowolnienia, czy też przyjemnego zaokrąglenia, jakże często przypisywanego starszym modelom Dynek.
Idąc oczko wyżej, czyli wkraczając na średnicę otrzymujemy coś, co już z niezwykłą intensywnością pojawiło się wraz z serią Contour, a w nowych Confidence’ach zostało dopracowane do istnej perfekcji. Chodzi mianowicie o niezwykle udaną synergię rozdzielczości i komunikatywności z soczystością, lecz bez ich dosaturowania, czy też pogrubienia, bądź wypchnięcia. W ramach przykładu posłużę się niezwykle misternie utkanym albumem „Sounds of Mirrors” Dhaferaa Youssefa, gdzie orientalna lutnia oud lidera prowadzi niespieszny dialog z ledwo muskaną tablą Zakira Hussaina, krągłym klarnetem Husnu Senlendirici i gitarą Eivinda Aarseta. Podobnie wypada utkany ze smutku i prawdy jeszcze pachnące tłocznią wydawnictwo „For him and her” Amiry Medunjanin nagrane w bostońskim studiu Big BlueSound z dodanymi kilkoma partiami instrumentalnymi nagranymi Belgradzie i Mostarze (Studio Coda i Mostar Rock School). Ciepły, głęboki głos wokalistki idealnie uzupełniają nie tylko jakże charakterystyczne dla niej partie gitar, lecz również cudownie kremowe brzmienie klarnetu Ismaila Lumanovskiego. Słyszymy zatem każdy szmer, dostajemy pełen pakiet informacji co do lokalizacji każdego z muzyków otoczonych istnymi hektarami przestrzeni a jednocześnie nawet nie zbliżamy się do chłodnej i wyjałowionej analityczności. Dzięki temu bez obaw możemy zapuszczać się w dalekie od audiofilskiego wyrafinowania niemalże garażowo surowe, prog-rockowe klimaty rodem z „Coal” Leprous, czy symfoniczno-metalowy, suto zakrapiany growlem „Lost in Forever” Beyond The Black. Będzie mniej urokliwie za to piekielnie szybko i z niezwykle zaraźliwą motoryką i referencyjną mikrodynamiką. Z kolei makrodynamikę określę mianem bardzo dobrej – poprzez odzywające się w tle echa możliwości starszego rodzeństwa.
Niejako na deser zostawiłem górę pasma, gdyż mając na uwadze multiplikację odpowiedzialnych za ten zakres ww. poprzedników obecność li tylko pojedynczej 28 kopułki mogłoby wskazywać na jakieś podyktowane względami ekonomicznymi kompromisy. Tymczasem jest to sztandarowy przykład, kiedy mniej ewidentnie znaczy lepiej. Bowiem wyeliminowanie w trzeciej odsłonie Esotara ferrofluidu i zwiększenie układu napędowego zaowocowało nieosiągalną dla protoplastów rozdzielczością, tak – wiem, nadużywam tego słowa, jednak uwiercie mi Państwo, że w przypadku tytułowych kolumn jest ono kluczowe. Niby od czasu do czasu spotykam się z opiniami, że miękki tweeter nie jest w stanie nawiązać równorzędnej walki z ceramiczną, berylową, bądź diamentową konkurencją, jednak mając możliwość niemalże codziennych odsłuchów szczerze życzyłbym takiej holografii i gładkości jakimi zachwyca duński przetwornik. Skoro świdrujący sopran Roberty Mameli na „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” potrafi zabrzmieć nie tylko krystalicznie czysto, lecz również słodko a zjawiskowo otwarte a jednocześnie ciemne (świetny przykład tzw. logiki parakonsystentnej) brzmienie skrzypiec Rachel Podger na „Biber: Rosary Sonatas (Mystery Sonatas)”, to znak, że cytując klasyka „coś się dzieje”. A dzieje się na tyle dużo i dobrze, że przesiadka na cokolwiek innego w 99,9% przypadków obnaży kanciastość i siermiężność maskowane zwykłą ofensywnością ewentualnych kontrkandydatów.

Czyli co, rewolucja? Poniekąd tak, choć może nie do końca, gdyż nadal mamy do czynienia z niezaprzeczalną elegancją i wyrafinowaniem, które śmiało można określić mianem gabinetowo-prezesowskich. Wypada jednak mieć na uwadze, iż pod szytym na miarę garniturem Bottega Veneta, kuloodpornym Garrison Bespoke, czy Brioni z wełny wigonia (dla zainteresowanych to przeuroczy a zarazem najmniejszy przedstawiciel rodziny wielbłądowatych), drzemie nie tłusty kocur, lecz wytrwały triathlonista, bądź twardy gość mający za sobą lata służby w jednostkach specjalnych. Zasadnym wydaje się zatem pytanie, czy Confidence 60 w pełni zasłużyły na tytuł flagowego modelu w portfolio Dynaudio. Dyplomatycznie odpowiem, że na chwilę obecną w 100% tak, jednak pozwolę sobie na pewną, zupełnie niezobowiązująca i niepopartą żadnymi faktami aluzję, że to nie jest ostatnie słowo ekipy ze Skanderborga i coś czuję w kościach … nadchodzące na duńskim tronie zmiany. Jednak kiedy by miały one nastąpić nie mam nawet najbledszego pojęcia, dlatego też mając możliwości tak lokalowe, jak i finansowe zbudowania systemu opartego na tytułowych 60-kach nie zastanawiałbym się ani chwili. Tym bardziej, że Dynki podczas testów świetnie dogadywały się (i nadal dogadują) z niezwykle szerokim spektrum wzmocnień poczynając od naszego dyżurnego Gryphona Mephisto, poprzez Luxmany C-900u & M-900u, na monoblokach Accuphase A-250 i parze Soulution 511 skończywszy. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za kolumnową referencją a jednocześnie nie jesteście do końca pewni z czym przyjdzie jej w finale zagrać, to śmiem twierdzić, że i tak i tak warto 60-ek posłuchać, gdyż są po prostu świetne.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15, Luxman C-900u
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, Luxman M-900u, 2 x Soulution 511, 2 x Accuphase A-250
– wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E800
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio Contour 60
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Nautilus
Cena: 169 000 PLN

Dane techniczne
Konstrukcja: podłogowa, 3-drożna, bass-reflex, wentylowana do dołu
Częstotliwości podziału zwrotnicy: 200, 2580 Hz
Wykorzystane przetworniki
Głośnik wysokotonowy: 28 mm Esotar3
Głośniki średniotonowe: 2 x 15 cm MSP
Głośniki niskotonowe: 2 x 23 cm NeoTec MSP
Efektywność: 87 dB
Moc: 600 W
Impedancja: 4 Ω
Pasmo przenoszenia (± 3 dB): 29 Hz – 22 kHz
Wymiary (S × W x G): 432 × 1679 × 517 mm
Waga: 66.2 kg/szt.

  1. Soundrebels.com
  2. >

Dynaudio Consequence Ultimate Edition
artykuł opublikowany / article published in Polish

Mieliśmy na testach dwie wieże Evidence Master , cały czas mamy Confidence 60 (recenzja wkrótce) a właśnie dotarła do nas bodajże ostatnia para majestatycznych Dynaudio … Consequence Ultimate Edition. Krótko mówiąc spotkanie na szczycie czas zacząć.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Furutech NCF Booster Brace-Single

Opinia 1

Choć na przestrzeni ostatnich dwóch lat z okładem mieliśmy okazję nie tylko sami rzucić uchem, lecz również podzielić się z Państwem wrażeniami związanymi z wpływem dedykowanych przewodom akcesoriów antywibracyjnych figurującym w portfolio Furutecha pod postacią członków rodziny Boosterów, to tak naprawdę nad eliminacją pasożytniczych drgań i innych szkodliwych interferencji Japończycy pracowali już zdecydowanie wcześniej. Nie wiem, czy Państwo pamiętają, ale już latem 2012 r., czyli niemalże osiem lat temu światło dzienne ujrzał, wywołując niemałe zamieszanie, niepozorny „pierścionek” CF-080 Damping Ring. Prawdę powiedziawszy biorąc go na redakcyjny tapet nie spodziewałem się dwóch rzeczy – skali poprawy jaką jego obecność w moim ówczesnym systemie przyniosła i zdecydowanie bardziej imponującej fali hejtu jaką przypuścili audiosceptyczni troglodyci odsądzając nie tylko mnie, lecz również samego producenta, od czci i wiary. Pech chciał, że co bardziej zajadli i zatwardziali w swej niewierze oponenci z czystej złośliwości pocięli znalezione na podorędziu „gazrurki” założyli takowe, lapidarne polepszacze, które zgodnie ze stanem ich (nie)wiedzy działać prawa nie miały, na wtyki przewodów zasilających w swoich systemach i … o zgrozo coś tam usłyszeli. Jednak nie miejsce to i nie czas na roztrząsanie iście homeryckich starć od wieków spierających się frakcji egzystujących w interesującym nas obszarze percepcji dźwięków wszelakich. Bowiem powyższa retrospekcja miała na celu jedynie uświadomienie niezorientowanej w temacie części naszych Czytelników, iż temat walki z wibracjami w Kraju Kwitnącej Wiśni nie jest niczym nowym a dział R&D Furutecha przez ostatnią niemalże dekadę zdążył nie tylko zgłębić tajniki, jak sobie z owymi anomaliami radzić, lecz również wrócić do podstaw i zaproponować rozwinięcie owego CF-080, czyli będący obiektem niniejszej recenzji NCF Booster Brace-Single.

Furutech NCF Booster Brace-Single prezentuje się nadspodziewanie normalnie i mało absorbująco tak pod względem swoich gabarytów, wagi, jak i aparycji. Ot zamknięty z obu stron plastikowymi kształtkami aluminiowy profil. Prawdę powiedziawszy już CF-080 wydawał się bardziej „biżuteryjnym” bibelotem. Jak to jednak w życiu bywa pozory mylą i nasz dzisiejszy gość, podobnie z resztą, jak jego boosterowe rodzeństwo, czyli wtyczkowa podpórka NCF Booster i przewodowy NCF Booster Signal pod pozornie cywilną skorupą kryje całkiem sporą litanię autorskich rozwiązań. Przykładowo „zwykły” plastikowy korpus to nic innego jak autorska żywica NCF (Nano Crystal² Formula) złożona z ceramicznych nanocząsteczek i proszku węglowego, posiadająca zdolność generowania eliminujących ładunki elektrostatyczne jonów ujemnych, oraz zamieniająca energię cieplną w daleką podczerwień. Właściwości antywibracyjne pełnią również stosowne nacięcia na powierzchniach frontowych owej wywiniętej wytłoczki. Ściany boczne to z kolei specjalnie piaskowany i anodowany aluminiowy profil, pod którym ukryto komorę powietrzną, za której sztywność odpowiadają filary z NCF-u i poprzeczne, wykonane z tego samego materiału przegrody. O ponadnaturalnych właściwościach umieszczonych na powierzchni styku BBS-a (Booster Brace-Single’a) z gniazdem/urządzeniem przylepców nic mi nie wiadomo, więc jedynie wspomnę o ich obecności

Z większością akcesoriów operujących w obszarze zasilania jest ten problem, że jakikolwiek wypięcie/przepięcie przewodu powoduje oczywiste zmiany w niezwykle delikatnej równowadze (bądź jej braku) potencjałów, czyli przekładając to na język zrozumiały dla ogółu, całość musi się od nowa „układać”, a tym samym porównania pomiędzy stanem „z czymś” i bez owego „czegoś” szalenie trudno wykonać „w locie”. Krótko mówiąc słuchamy najpierw z lub bez danego akcesorium, potem burzymy istniejącą równowagę i słuchamy bez/z licząc w cichości ducha, że euforia wynikająca z ze zmiany per se nie przesłoni ewentualnych – rzeczywistych zmian prowadzanych przez dane ustrojstwo. Całe szczęście z BBS-em jest łatwiej, gdyż o ile go nie przykleimy do gniazda ściennego/listwy/urządzenia to do woli możemy nim przesuwać po przewodzie a tym samym, poprzez odsuwanie go od wtyków minimalizować jego wpływ. Oczywiście w warunkach idealnych każdorazowo wypadałoby go usuwać, jednakowoż ze względu na powyżej przedstawione argumenty mniejsze przekłamania uzyskujemy zostawiając go na kablu „luzem” aniżeli wypinając ów kabel w celu zdjęcia BBS-a.
Jednak ad rem. Swoją obecność Furutech NCF Booster Brace-Single manifestuje nie tylko całkiem przyjemną prezentacją natury wizualnej, co przede wszystkim niezaprzeczalnym i niezwykle czytelnym wpływem na system/urządzenie z jakim przyjdzie mu współpracować. W dodatku intensywność jego wpływu jest … odwrotnie proporcjonalna do klasy konfekcji. Odwrotnie? Tak, tak, to nie pomyłka, gdyż im niższej klasy wtyk przyjdzie BBS-owi dopieszczać, tym efekt będzie bardziej oczywisty i jednoznacznie pozytywny. Czy w takim razie można stwierdzić, iż posiadacze topowych wtyków w stylu 50-ek Furutecha mogą sobie dalszą lekturę darować i zapomnieć o temacie? Otóż w żadnym wypadku, gdyż jak to w High-Endzie bywa, choć przyrosty jakościowe są nieporównywalnie mniejsze niżeli w niższych kategoriach, to właśnie o te tysięczne części, niczym w F1, toczy się najbardziej zażarta walka. I nie piszę tego, dla samego pisania – lania wody, lecz opierając się na osobistych doświadczeniach natury empirycznej, gdyż podczas testów oprócz uzbrojonego w podstawowe 11-ki (FI-11G / FI-E11G) Organica tytułowe akcesorium aplikowałem na Furutechy FP-3TS762 z konfekcją FI-28R / FI-E38R, jak i Fi-50 NCF(R), flagowego Nanofluxa, czy też Acrolinki MEXCEL 7N-PC 9900 bazujące na autorsko modyfikowanych Oyaide P-004e/ C-004. Za każdym razem dźwięk podlegał powtarzalnym zmianom, więc dalszą część pozwolę sobie niejako uśrednić jednocześnie licząc na to, iż nasi Szanowni Czytelnicy – znając potencjał własnych systemów z łatwością dopasują stopień intensywności ewentualnego progresu do „stanu posiadania”, czyli po prostu spojrzą na moje trzy po trzy przez pryzmat dźwięku, z którym na co dzień obcują.
I tak, główną domeną, w której BBS króluje jest homogenizacja i niejako kondensacja przekazu. Nie oznacza to bynajmniej, że wolumen i skala kreowanego spektaklu ulega przeskalowaniu w dół, czyli mówiąc wprost pomniejszeniu, lecz osiągamy efekt lepszej zwartości, zdefiniowania tkanki i namacalności. Źródła pozorne stają się bardziej „konkretne”, realne i rzeczywiste a jednocześnie „kubatura” sceny pozostaje niezmienna. Co to oznacza? Przede wszystkim lepszą komunikatywność i co równie istotne wzorową rozdzielczość. Świetnie słychać to na koncertowym albumie „More Never Is Enough – Live in Manchester 2010” supergrupy Transatlantic, w skład której wchodzą Neal Morse (Spock’s Beard), Mike Portnoy (Dream Theater), Roine Stolt (Flower Kings) i Pete Trewavas (Marillion), gdzie materiał jest urzekająco wciągający i misternie wieloplanowy, lecz jednocześnie, przynajmniej jak na progresywnego rocka, przynajmniej w moim mniemaniu, zbyt zwiewny i eteryczny. A aplikacja BBS-a ową lekkość równoważy dociążając i konkretyzując – dając body instrumentom, uwalniając dynamikę i nic a nic nie zabierając z napowietrzenia sceny i rozmachu. W końcu wiedząc, że za perkusją zasiada sam Mike Portnoy a „grube struny” (basowe) szarpie Pete Trewavas podświadomie oczekujemy odpowiedniej dawki uderzeń na trzewia a nie delikatnego łaskotania pawim piórkiem. I to najnowszy „pierścionek” Furutecha zapewnia. Dynamika tak w skali mikro, jak i makro jest wyborna, więc nie ma co marudzić, tylko oddać się muzycznej uczcie. A właśnie, zapomniałem wspomnieć, iż poprawia się również czysto subiektywna przyjemność odsłuchu. Zupełnie mimochodem przestawiamy się bowiem z trybu analizy w tryb asymilacji i chłoniemy otaczającą nas muzykę całym sobą.
Równie pozytywnie odbieram wpływ tytułowego akcesorium na nieco lżejszy gatunkowo repertuar. „Vägen” Tingvall Trio to kwintesencja chłodniejszej odmiany jazzu. Zamiast mrocznego, zadymionego klubu czuć tam orzeźwiającą świeżość, krystaliczną czystość i przestrzeń, co z jednej strony pozwala się delektować nawet najmniejszym szmerem i podziwiać konsystencję audiofilskiego planktonu, jeśli jednak nasz system pójdzie chociaż o krok, pół kroku za daleko w stronę zbytniej analityczności, odsłuch może nosić znamiona nieco przesadzonej sterylności. Tymczasem BBS do owej krystaliczności wprowadza może nie tyle element „baśniowy” (niczym spożywanie procentów u Jana Himilsbacha), co nutkę analogowej koherencji.

Furutech NCF Booster Brace-Single nie sprawi, że znane na pamięć albumy zaczniecie poznawać Państwo na nowo, bądź poznacie swój system od zupełnie nieznanej do tej pory strony. Jeśli jednak oczekujecie Państwo od dobiegającej Waszych uszu muzyki wyrafinowania i zgodnej ze znaną z rzeczywistości koherencji, czy też pełnego spektrum dynamiki z czystej ciekawości sięgnijcie po tytułowe akcesorium i sprawdźcie je u siebie. O ile tylko zbyt daleko nie zabrnęliście w gęstość i lepką „muzykalność” NCF Booster Brace-Single może okazać się przysłowiową kropką nad „i”.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp; Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF; Acrolink MEXCEL 7N-PC 9900
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+, Audiomica Anort Consequence + Artoc Ultra Reference + Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM

Opinia 2

To co zaraz wygłoszę, dla wielu akcesoryjnych sceptyków zwanych pogromcami mitów audio-voodoo może okazać się pewnego rodzaju szokiem. Powiem więcej, lekkiego zmieszania może doznać również osobnik całkowicie dopuszczający działanie wszelkiego rodzaju dodatków z działu audio. Co mam na myśli? Otóż aby zauważalnie a przy tym pozytywnie wpłynąć na brzmienie swojego zestawu, nie musimy już stosować wymyślnych podstawek, różnego rodzaju okablowania, a nawet elektroniki, wystarczy założyć na sieciówkę wyprodukowany przez japońskiego Furutecha pierścionek stabilizujący wtyk w gnieździe ściennym. Niemożliwe? Przyznam, że gdy przedstawiciel ww. producenta podesłał nam to ustrojstwo do zaopiniowania, po otrząśnięciu się ze wstępnego, lekkiego niedowierzania, w duchu obmyślałem plan, jak zgrabnie wybrnąć z tej sytuacji przed Wami podczas pisania relacji z odsłuchów. Tymczasem sprawy potoczyły się diametralnie inaczej, bowiem gdy kreślę te słowa, nie mam problemu z napisaniem „czy to działa”, tylko jak w miarę strawnie, a przy tym jasno to wyłożyć. Zaskoczeni? Nie musicie odpowiadać, gdyż tym razem jestem pewny, że tak. Dlatego też po wiedzę co wydarzyło się po zastosowaniu dystrybuowanego przez katowicki RCM, tytułowego stabilizatora wtyku prądowego w gnieździe ściennym, bądź jakimkolwiek innym, Furutech NCF Booster Brace-Single, bez sztucznego tworzenia atmosfery tajemniczości zapraszam do lektury poniższego tekstu.

Obserwując załączone fotografie pierwszym nasuwającym się pytaniem jest: „Co w tak małej i niezbyt rozbudowanej technicznie konstrukcji jest w stanie wpłynąć na dźwięk?” Przecież gołym okiem widać jedynie trochę tworzywa sztucznego i estetyczny pierścionek z aluminium. I tutaj Was zaskoczę, gdyż w rzeczonym Boosterze nie znajdziemy technologii rodem z Doliny Krzemowej, a jedynie umiejętnie dobraną konfigurację wspomnianych półproduktów. To znaczy? Idąc za informacjami producenta korpus wykonano z żywicy nylonowej NCF. Niby prosta sprawa, jednak jak to zazwyczaj bywa, diabeł tkwi w szczegółach, gdyż wspomniana konstrukcja nie jest monolitem, tylko została bardzo sprytnie zaprojektowana. Niestety tego nie widać, jednakże pod aluminiową, specjalnie wyprofilowaną obrączką, japońscy inżynierowie zastosowali kilka sprawdzonych w walce z wibracjami tweaków. Co ma do tego temat wibracji? Otóż bardzo wiele, gdyż cała praca tytułowego Boostera skierowana jest na walkę z nimi już na poziomie wtyku ściennego zamierzenie zamieniając je w ciepło. Jak to zadanie projektanci wprowadzili w życie? Spokojnie, nie wymyślili po raz kolejny koła. Wystarczyło zaplanować kilka komór powietrznych, w odpowiednich miejscach wzmocnić ścianki korpusu pionowymi filarami, w innych poprzecznie go ponacinać, na wszystko nałożyć przywołany, również odpowiednio wyprofilowany antywibracyjnie aluminiowy pierścień i po aplikacji takiego produktu w swój tor audio – przyklejamy stosownymi dwustronnymi taśmami do gniazda – otrzymujemy bardzo dobrze słyszalny, co najważniejsze, pozytywny wpływ na dźwięk naszego zestawu. Jaki? O tym w kolejnym akapicie.

Rozpoczynając akapit o wyniku sonicznym aplikacji Boostera w tor audio zaznaczę jedynie, iż to, co wynotowałem podczas testu, nie jest będącym konsekwencją zmęczenia mojego mózgu omamem, tylko potwierdzonym przez kilku znajomych wyraźnym wpływem na dźwięk. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale po wciśnięciu guzika PLAY, muzyka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nie tylko otworzyła się w wyższej średnicy, ale dodatkowo nabrała fajnej plastyki. Nie w stylu zamulenia dźwięku, tylko wyraźnie słychać było bardziej przyjazne dla ludzkiego ucha wszelkiego rodzaju zawarte w tym pasmie informacje. To było zaskakująco zjawiskowe, gdyż dzięki temu po pierwsze – znacznie lepiej w domenie czytelności wypadała wokaliza, a po drugie – zestaw podczas odtwarzania nawet w najsłabszych realizacji płytowych konsekwentnie trzymał się zasad kindersztuby, czyli po przełożeniu z polskiego na nasze, unikał bolesnych szorstkości i nadmiernego epatowania sybilantami. Ale zaznaczam, całość odbierałem w estetyce tchnięcia w zestaw szczypty gładkości, a nie stanu po zażyciu Pavulonu. Rzecz jasna, przekaz delikatnie przesuwał środek ciężkości w górę dodając tym sposobem nieco oddechu odtwarzanej muzyce i delikatnie zaokrąglając krawędzie dźwięków, jednak były to działania symboliczne, a nie brutalnie zmieniające dotychczasową prezentację. Co na to konkretna muza? Z małym ale, bez większych szkód. Co to oznacza? Zazwyczaj nie było znaczenia, czy w napędzie CD-ka lądowały produkcje stawiające na brutalność w stylu Black Sabbath, które nadal odznaczały się ważnym dla tego typu twórczości drivem, czy w eterze sączyły się jazzowe ballady spod znaku Agi Zaryan, jako lekko doświetlone i przyjemniejsze dla ucha songi, gdyż za każdym razem było to doprawienie dźwięku, a nie jego brutalne przewartościowanie. A co z tym „ale”? Spokojnie, również bez jakiś drastycznych strat. Jednakże w muzyce elektronicznej niesiony stabilizacją wtyczki w gniazdku ściennym, a przez to uspokajający przekaz muzyczny, bo pozbawiony zniekształceń sznyt grania zestawu, w pakiecie sonicznym powodował minimalne ukulturalnienie przecież zamierzonych w tego typu zapisach nutowych, zniekształceń i pisków. Nie było oczywiście przysłowiowego kocyka, jednak wyraźnie wyczuwałem lekkie ugładzenie wspomnianych artefaktów, na co wielbiciele wyniszczającej ich słuch muzyki mogliby ponarzekać. Jednak zaznaczam, temat dotyczy jedynie zatwardziałych ortodoksów, gdyż już stąpający po ziemi rozsądni piewcy komputerowej muzyki bez problemów zrozumieją, że Furutech nie zabija ich ulubionych kawałków, tylko zamierzenie oczyszcza je z brudu.

Jak wynika z powyższego wywodu, po aplikacji tytułowego pierścionka Furutecha system zmienia się w dżentelmena. To źle? Naturalnie nie, gdyż wynik dźwiękowy nie jest wypadkową ingerencji w sygnał audio, tylko stabilizacji wtyczki w gniazdku. To zaś pozwala sugerować, że w momencie zbytniego ukulturalnienia przekazu – przykładowo muzyka zbytnio straciła wigor – system ma problemy z rozdzielczością, a to co uważaliśmy za zjawiskowo odtwarzane artefakty, było zwyczajnymi, teraz wyeliminowanymi przez NCF Booster Brace-Single zniekształceniami. Naciągam fakty? Zapewniam, że nie. A im bardziej będziecie się przed tym bronić, tym większy z owym tematem macie problem. Po czym tak wnioskuję? Posiłkuję się zaczerpniętym z życia tłumaczeniem typowego nałogowca, który oficjalnie nigdy nie ma z daną używką – w Waszym przypadku źle skonfigurowanym systemem – żadnych problemów.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– wzmacniacz zintegrowany: Accuphase E800
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”, Dynaudio Contour 60
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: RCM
Cena: 635 PLN

Dane techniczne
Wymiary (S x D x W): 54.3 x 64.8 x 38.5mm
Waga: 67.5g

  1. Soundrebels.com
  2. >

Kuzma Stabi S
artykuł opublikowany / article published in Polish

Od zeszłego roku popularna „zemsta hydraulika”, czyli otwierająca słoweńskie portfolio Kuzma Stabi S oferowana jest z nowym – cięższym (4.9 kg zamiast 4kg) talerzem. Mając od lat starszą wersję postanowiliśmy sprawdzić co potrafi jej młodsze, nieco cięższe rodzeństwo.

cdn. …

  1. Soundrebels.com
  2. >

Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl
artykuł opublikowany / article published in Polish

Kocówka roku szkolnego robi nam się mocno analogowa, gdyż dopiero co rozpakowaliśmy filigranowy phonostage Aurorasound Vida-prima a już równolegle wygrzewamy zawodnika zdecydowanie wyższej wagi – Musical Fidelity Nu-Vista Vinyl.

cdn. …