Sieć Top Hi-Fi & Video Design kontynuując proces nieustannego rozwoju otworzyła kolejny, 12. już salon ze sprzętem audio-video. Najnowszy sklep znajduje się w centrum Szczecina w alei fontann i przekonuje bogatą ofertą, profesjonalną obsługą oraz komfortową salą odsłuchową. To pierwsze miejsce w województwie Zachodniopomorskim, w którym wymagający melomani mogą poznać i przetestować najnowocześniejszy sprzęt opracowany przez legendy ze świata hi-fi i high-end
Sieć Top Hi-Fi & Video Design otworzyła kolejny, 12. już salon specjalistyczny przeznaczony dla miłośników systemów hi-fi, high-end i kina domowego. Po otwarciu salonu w Lublinie i zrewitalizowaniu sklepów we Wrocławiu, Sopocie, Poznaniu i Katowicach teraz sieć rozpoczęła swoją działalność w Szczecinie. Najnowszy sklep, położony w ścisłym centrum miasta w alei Papieża Jana Pawła II 47/U1, zainaugurował swoją działalność 30 marca br. i z pewnością ułatwi wszystkim melomanom z województwa zachodniopomorskiego dostęp do najnowszych technologii i najwyższej jakości dźwięku. Z okazji otwarcia salonu w Szczecinie Top Hi-Fi & Video Design przygotowało 12 superofert oraz wiele innych cenowych niespodzianek, które dostępne są we wszystkich sklepach sieci. Z promocyjną ofertą można zapoznać się na stronie internetowej http://www.tophifi.pl/Nowy-Salon-Szczecin/
Klasyka i nowoczesność – od zaawansowanego hi-fi do nowych mediów
Szczeciński salon Top Hi-Fi & Video Design przekonuje funkcjonalnymi udogodnieniami i wyznacza nowy poziom jakości obsługi w sklepach z urządzeniami audio-video. W sali wystawienniczej o powierzchni ok. 140 mkw. klienci mogą zapoznać się z bardzo szeroką ofertą sprzętu hi-fi, high-end oraz oczywiście kina domowego i nowych mediów. Wnętrze łączące nowoczesność i klasykę przykuwa uwagę swoją biało-czarną stylistyką, którą ożywiają jasnobrązowe meble. Na klientów czekają liczne urządzenia z niemal każdej kategorii cenowej i produktowej – od podstawkowych i wolnostojących kolumn głośnikowych, przez wzmacniacze i źródła dźwięku, aż do akcesoriów pozwalających stworzyć w pełni kompletny zestaw muzyczny.
W centralnej części salonu znalazły się wydzielone stoiska, na których prezentowane są m.in. gramofony oraz urządzenia z kategorii nowych mediów. Wyróżnikiem salonu w Szczecinie jest także indywidualny stand przeznaczony dla urządzeń z rodziny Bluesound – rewolucyjnego systemu strefowego. Ponadto szczeciński salon jest pierwszym punktem sieci Top Hi-Fi & Video Design ze specjalnym miejscem przeznaczonym do prezentacji i testowania słuchawek. Dzięki temu wymagający klienci będą mogli z łatwością porównać między sobą oferowane w sieci THF & VD konstrukcje.
Profesjonalnie przygotowana sala odsłuchowa
Salon Top Hi-Fi & Video Design to również miejsce, w którym znajduje się profesjonalnie przygotowana i akustycznie dopracowana sala odsłuchowa. To właśnie tutaj wszyscy zainteresowani mogą poznać walory brzmieniowe i funkcjonalne wybranych przez siebie systemów audio oraz AV i porównywać pomiędzy sobą urządzenia zestawione w różnych konfiguracjach. Dodatkowo w specjalnym pomieszczeniu prezentowane są uchwyty do telewizorów, co ułatwia dokonanie optymalnego wyboru.
Nowy salon Top Hi-Fi & Video Design czynny jest od poniedziałku do piątku w godzinach od 10 do 18 oraz w sobotę od 10 do 14. Zainteresowani mogą skontaktować się z pracownikami sklepu pod adresem szczecin@tophifi.pl oraz telefonicznie: 91 422 70 03.
Warszawa, Polska – 30 marca, 2015 – TIDAL, serwis streamingowy oferujący ponad 25 milionów utworów, 75 tysięcy klipów HD oraz profesjonalną redakcję muzyczną, jest już dostępny w Polsce. Jest to idealna usługa dla wszystkich, którzy poszukują dostępu do muzyki w najwyższej, bezstratnej jakości a także informacji na temat ulubionych artystów przygotowanych przez profesjonalnych dziennikarzy muzycznych.
Dzięki umowom podpisanym ze wszystkimi najważniejszymi wytwórniami oraz wieloma niezależnymi, TIDAL, oferuje bardzo rozbudowany katalog utworów w jakości bezstratnej oraz 75 tysięcy plików video w jakości HD.
Serwis dostępny jest na urządzeniach przenośnych działających w systemach: iOS oraz Android; komputerach PC/Mac oraz ponad 30 systemach audio. Pełna lista platform, na których jest dostępny TIDAL znajduje się poniżej.
Cena miesięcznego abonamentu TIDAL HiFi wynosi 39,99 PLN.
Najważniejsze informacje:
– ponad 25 milionów utworów
– bezstratna jakość dźwięku (FLAC/ALAC 44.1kHz / 16 bit – 1411 kbps)
– ponad 75 tys. klipów w jakości HD
– własny zespół redakcyjny
– dedykowana aplikacja dostępna na urządzeniach działających w środowiskach iOS/Android
– web player dla komputerów PC/Mac
– dostępność na ponad 30 systemach audio: Anthem, Airable by Tune In Media, Astell &Kern, Audeze, Audiovector, AudioQuest, Auralic, Aurender, Bel Canto, Bluesound & NAD, Dan D’Agostino, Definitive Technology, Denon HEOS, DTS Play-Fi, Dynaudio, Electrocompaniet, Harman Omni, HiFiAkademie, ickStream, JH Audio, Linn, Lode, McIntosh, Meridian, MartinLogan, Paradigm, Polk, Pro-ject, PS Audio, Raumfeld, Simple Audio, Sonos, Steinway Lyngdorf, Wadia, Wren Sound Systems
– z serwisu TIDAL mogą korzystać mieszkańcy: Polski, USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec, Holandii, Belgii, Luksemburga, Włoch, Republiki Południowej Afryki, Czech, Słowacji, Singapuru, Danii Hiszpanii, Portugalii, Estonii, Litwy, Norwegii, Francji, Austrii, Szwajcarii, Turcji, Szwecji, Słowenii, Grecji, Rumunii, Cypru, Australii i Hong Kongu
We already wrote about the hobby-like and recreational approach of Nic Poulson to Trilogy Audio, when we were reviewing the phenomenal 907 phonostage. Without being stressed, and without the need for the product to create sales numbers – because if not, then the accountants will be pissed off and the corporate leadership will send a diplomatic note, which will create an excitation comparable with leaving for a long journey – devices are created, which on one hand touch the mainstream, while being incredibly worked-out and complete. This is a result of one thing – no time pressure. A new model is introduced when everything is finished, all strings tied, and the market premiere finishes some stage in the life of the company. And for sure it does not mean starting to work on improvements. This way it is somehow better, more normal, more human – fair to the client and to himself. This is one of the main reasons, that when I had the chance, I grabbed the integrated amplifier Trilogy 925, to give it a listen in my system.
The 925 may be liked from the very beginning. Its seemingly simple shape is very condensed and at the same time minimalistic and elegant. No fancy elements, no baroque glamour, everything needed just where it should be. Massive aluminum plating and big, cast heatsinks show clearly, that there were no savings made on materials. The front is occupied by a big, red, LED display, similar to those found in Moon electronics, a big knob, responsible, among other things, for controlling volume, two buttons to navigate through the very extensive menu of the amplifier and finally the power switch. About 1/5 height of the fascia is milled, where we can also find a mini-jack socket, used as an easy accessible input for mobile devices, and not a headphone output, as one might think.
The top cover features small ventilation holes in the back, which make the tubes inside gain natural airflow, and they do not heat-up the insides too much.
The topology of the back panel is a derivative of the symmetrical setup of the integrated, so in the most honorable place we find a row of three pairs of XLR terminals, half a level lower those are supplemented with three pairs of RCA inputs and single outputs. The loudspeaker terminals are also singular, but placed wide apart and solid enough to be able to use bi-wire cables if needed.
As befits a super-integrated, the 925 is fully symmetrical. I the preamplifier section we find two triodes 6N6P, and in the power stage we have two types of transistors – MOSFET and bipolar. Interestingly the MOSFETs work only during the 1W in class A, passing amplification to the bipolar transistors, when this power is surpassed. The bipolars deliver a few first watts also in class A, changing to AB afterwards, what should make the ecologists happy.
Yet before I continue to describe the sonic aspects of the tested unit, I think, that it is worth, to at least signal some important ergonomic aspects of the tested amplifier. First of all, without an unique, for each amplifier, 8-digit pin, there is absolutely no chance to get any sound out of it, not even a trial version. Only after you enter the pin, the Trilogy will switch into standby mode, from which it can be awaken easily. Volume control and source selection work, everybody is happy, we can move on. Usually this is the moment, when such descriptions end. The 925 is different, because… its functionality only begins here. So we move to the advance section, which is accessible after inputting a second code. Now we need to spend a few quarters of our time setting things up to our liking. Maniacs of customization can select a different name for each input, precisely set its sensitivity, to be able to level out the volume of each of the inputs, adjust its balance and even communicate the integrated with other Trilogy devices using the TAS link. You can even select what is displayed after power-up of the unit. A classic timer can also take care of powering down the amplifier, if we feel we will not get to the last note of the played music awake. And this is not all. The implemented real-time clock allows for much more – you can program the system to wake-up at a different time each weekday separately, so that you can enjoy your ears with music from a 100% warmed-up system just when returning from the office. Great! And if this is still not enough – please read the 54 page manual, written with quite little font size. Good luck.
Due to the hard life of the tested unit, which went through rough times during last year’s Audio Show and subsequent listening tests, the time needed for accommodation in my system could be shortened to a necessary minimum. In addition, I knew, that in case of this test I did not need to hurry, as it will remain in my system for a few weeks, I allowed myself to have the listening sessions done in a different way than usual, treating it as a part of my listening system. Due to that I was able to minimize the elements influencing objectivism, like the excitement of having a new “toy”, and I could assess its true sonic capabilities according to the rule, that it is most easy to find things you do not search for. But let us get back to the main topic.
Already from the first few notes, you can hear, that the Trilogy makes things nicer, in a sense, adding weight and saturation to the midrange, especially to voices. Sting’s vocals, on “Ballad of the Great Eastern” from the disc “The Last Ship” remained hard, edgy and rough, but it did not rustle as much as it could with more analytical amplifiers. It was more natural, more organic. It was closer to what you could hear every day – live, than to what is just a reproduction, a playback of a digitally processed recording. You could compare this effect to a symbolic movement from the CD or file to vinyl or reel tape. The amount of information does not change, but due to more vividness, due to the timbres and nuances becoming more real, the material perceived by our senses becomes more digestible, more natural. What do we gain with that? Actually quite a lot, we can listen longer, sometimes louder, and at the same time with more satisfaction and without getting tired. Yes, yes. It is quite often, that you have devices, which would play very analytical, transparent and be seemingly only micrometers away from realism, that you cannot listen to for more than two, three hours. We feel tired, a bit nervous and, this is the worst thing, we do not really know, what is the reason for that. We will not get any of that with the Trilogy. We plug it into our system, we put on our music and … we forget about the whole world. The music surrounds us, envelops us, caresses us, and at the same time there is absolutely no averaging or softening. You can hear even the smallest nuances recorded in the source material, but besides the information about its existence, there is also the way it is presented, and it counts too. And in this case, it meets the highest standards of elegance and sophistication.
In the way the 925 sounds, we can see a similar attachment to widely understood musicality, that characterized also the recently tested power amplifier Wells Audio Innamorata. You can feel the subcutaneous analog, the need to make the sound coherent, and not to vivisect it. What is important, neither the micro nor the macro dynamics suffer from that. Starting with the complicated and multilayered prog-metal arrangements “A Dramatic Turn Of Events” Dream Theater, through the dynamic and almost pushing you into your listening seat with pathos “Planets” Holst and “Also Sprach Zarathustra” Strauss, I did not complain about any lack or deficiency of transients, or the bass, reaching the deepest levels of hell, even once. I also need to praise the splendid gradation of planes of the sound stage, which did not lose any clarity or stability, even with symphonics, remaining readable even in the climactic parts of the spectacle. In addition, the freedom and completely natural momentum could let us believe, that we deal here with a powerful power amplifier, and not a modestly sized integrated. Of course a comparison with a classy separated amplification from the same price level (Abyssound ASP-1000 + ASX-1000) showed some simplifications and shortcuts, but those were made with such ability, that I could easily live with them.
The differentiation of the source material was also suggestive, as besides the evident emphasis on the essential contents and the ability to capture the listeners attention to the musical and emotional layers, evidently bad recordings were immediately pointed out and got a technical KO. The Trilogy showed in such case, that there is no chance those will sound better, and that you should not waste your life listening to nightmares like “The End of Life” UnSun.
If anyone of you does not believe, that music can soothe the savage, then he should immediately sign-in for a listening session with the tested amplifier, as Nic Poulson created an incredible device. An integrated amplifier, that plays Music, Music with a capital M, and that has incredible configuration options, and yet can be operated with your eyes closed. The Trilogy Audio 925 is built by people with incredible talent and passion for people searching for beauty and emotion. Do you need a better recommendation?
PS. When considering a purchase, please think about a system remote for the amplifier (available as an option) Trilogy PRC Personal Remote Control. The 925 deserves it fully.
Marcin Olszewski
Distributor: Moje Audio
Price: 51 900 PLN
Technical details:
Inputs : 3 pairs RCA, 3 pairs XLR, 3.5mm stereo jack
Outputs: 1 pair RCA
Rated Power (8 Ω): 2 x 135 W
Input Impedance (single ended): > 42 kΩ
Input Impedance (balanced): > 84 kΩ
Distortion: Less than 1% A weighted at rated output
Frequency Response: 10 Hz – 50 kHz (+/- 0,5 dB)
Input sensitivity: 600 mV RMS (for rated output)
Max. power consumption: 900W
Size including connectors etc: 445 x 430 x 127 (WxDxH)
Weight: 25,5 kg
Finishes: Sunburst Yellow, 8C Red, Mediterraneo Blue, Nero Carbonio, Iron
Grey.
System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-1sx; CEC CD5
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Network Music Player: Olive O2M; laptop Dell Inspiron 1764 + JRiver Media Center
– Turntable: Pro-Ject Xtension 9 EVO + PJ 9ccEVO + Ortofon Quintet Black
– Phonostage: RCM Sensor Prelude; Pro-Ject PHONO BOX RS + Power Box RS Phono
– Preamplifier: Abyssound ASP-1000
– Power amplifier: Abyssound ASX-1000 ; Wells Audio Innamorata
– Speakers: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo; Siltech Classic Anniversary 770i
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB Cable: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Speaker Cables: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Power Cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Power distribution board: GigaWatt PF-2 + Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R
– Wall Socket: Furutech FT-SWS(R)
– Antivibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+
– Accessories: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; HighEndNovum PMR Premium; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Stillpoints Ultra Mini
Wystawa w Galerii Kordegarda w Warszawie,
ul. Krakowskie Przedmieście 15/17
2 – 27 kwietnia 2015
Od 2011 roku w budynku przy Płockiej 13 swoją siedzibę ma Narodowe Centrum Kultury. Organizując wystawę „Płocka 13 – u źródeł polskiej fonografii” chcemy pokazać lata świetności oryginalnego „Odeonu”, a tym samym przybliżyć historię początków polskiej fonografii oraz losy jednego z niewielu zachowanych obiektów przedwojennej Woli. Na wystawie będzie można zobaczyć m.in. oryginalną maszynę do nagrywania płyt firmy Neumann z lat ’30, matrycę do tłoczenia płyt i same płyty „Odeonu” oraz pamiątki związane z historią Płockiej 13 i jego dawnych właścicieli – fotografie artystów, katalogi płytowe, reprodukcje unikatowych akt Biura Odbudowy Stolicy wpisanych na listę „Pamięć Świata” UNESCO, ortofotomapy pokazujące budynek i jego otoczenie w roku 1935, 1945 i współcześnie, kopie dokumentów symbolicznie zamykające przedwojenną historię prywatnej firmy – ustawy, dekrety, zarządzenia nowych władz państwowych.
Na wystawie, której tematem jest fonografia, nie mogło zabraknąć muzyki. Oryginalne odeonowskie płyty, odtwarzane na zabytkowym gramofonie zabrzmią 2 kwietnia na wernisażu, a także w trakcie trzech specjalnych pokazów – 12.04, 19.04, 27.04 o godzinie 17.00. Przez cały czas trwania wystawy, zwiedzający będą mogli posłuchać cyfrowych kopii przedwojennych nagrań.
Większość eksponatów pochodzi z kolekcji znawcy przedwojennej fonografii, dr. Tomasza M. Lerskiego, który razem z muzykologiem i dziennikarzem, Maciejem Łukaszem Gołębiowskim jest kuratorem wystawy. Scenografię przygotował Artur Gosk, a za oprawę plastyczną i graficzną odpowiedzialna jest Edyta Ołdak.
Partnerami wystawy są: Dantex S.k., Muzeum Techniki i Przemysłu NOT, Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, Archiwum Główne Akt Dawnych, Archiwum Państwowe w Warszawie, Narodowe Archiwum Cyfrowe oraz Warner Music Poland.
Patronat medialny: TVP Kultura.
Płocka 13 to szczególny adres dla polskiej kultury. Dzisiejsza siedziba Narodowego Centrum Kultury, przed wojną była własnością Polskich Zakładów Fonograficznych „Odeon”, filii międzynarodowego koncernu fonograficznego Electric and Musical Industries (EMI) . Tu działały również firmy „Parlophon”, „Homocord” i „Columbia”.
Na szybko rozwijającą się przemysłową część Woli, nieopodal fabryki Ursus i zakładów Franaszka, w latach 30. przybywały największe gwiazdy ówczesnej sceny i estrady. Na Płockiej 13 powstały nagrania wielkich polskich artystów – Bronisława Hubermana, Jana Kiepury, Stanisławy Korwin-Szymanowskiej, Stanisława Gruszczyńskiego, Eugeniusza Mossakowskiego, Adama Dobosza czy Ignacego Dygasa. Dla „Columbii” nagrywała tu Wielka Orkiestra Filharmonii Warszawskiej pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga. Osobnym rozdziałem były wspaniałe nagrania muzyki rozrywkowej i lekkiej, w wykonaniu np. Małej Orkiestry Polskiego Radia, dyrygowanej przez Zdzisława Górzyńskiego. Ponadto niezliczone płyty piosenkarzy, na czele z takimi gwiazdami, jak Hanka Ordonówna, Wiera Gran, Eugeniusz Bodo, Andrzej Bogucki, Tadeusz Olsza, Adolf Dymsza, Albert Harris, Janusz Popławski, Stanisława Nowicka, czy Mieczysław Fogg (solo lub z Chórem Dana). Na płytach z Płockiej nabyć można było nagrania muzyki wojskowej, pieśni narodowych i patriotycznych, fragmenty wielkich dzieł literackich w wykonaniu wielkich aktorów, wreszcie folklor, nagrania kabaretowe. Ale też całe opery, płyty nagrane na Festiwalu w Bayreuth, kolędy, chorał gregoriański, czy ofertę dla mniejszości narodowych – liczne nagrania kantorów synagogalnych, chórów cerkiewnych itd.
Zakład był w pełni samodzielny. Na miejscu powstawały nie tylko nagrania, ale również wykonywano matryce i tłoczono gotowe płyty na prasach półautomatycznych. „Odeon”, jako firma niemiecka, działał także w czasie okupacji. Zarządzany przez urzędnika specjalnie powołanego przez władze okupacyjne. Najpewniej dlatego budynek przetrwał do wiosny 1945 roku niemal niedraśnięty. W aktach Biura Odbudowy Stolicy zachowały się protokoły komisji oceniającej stan nieruchomości. Wkrótce po drobnym remoncie, na Płockiej znów ruszyły prasy. Na początku pod przedwojenną nazwą, potem pod kilkoma innymi, ale już zawsze jako firma państwowa. Zgodnie z kolejnymi dekretami nowych władz, najpierw przejęto majątek jako opuszczony i poniemiecki, a następnie usankcjonowano działalność firmy fonograficznej, na mocy ustawy o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej.
Na gruzach przedwojennego przedsiębiorstwa nowa władza rozpoczęła produkcję korzystając z czynnych pras i zachowanych matryc. Firma, którą ostatecznie nazwano „Polskie Nagrania”, działała przy Płockiej aż do roku 1990. Wtedy całość produkcji i biura przeniesiono do nowego, okazałego gmachu przy Goleszowskiej 6.
Dziś z tej historii niewiele można zobaczyć. Budynek w latach 90. był niemal ruiną. Kapitalny remont nadał mu funkcję biurową, zaadaptowano poddasze, stworzono parterową przybudówkę, zlikwidowano ogrodzenie oraz oddano teren od strony podwórza, gdzie kiedyś znajdowały się parterowe budynki produkcyjne i magazynowe. Wciąż jednak, przychodząc do Narodowego Centrum Kultury, można wejść na piętro po oryginalnej, przedwojennej klatce schodowej z zachowaną dębową balustradą. Tymi schodami do studia nagraniowego chodziły największe gwiazdy międzywojnia.
Opinia 1
W życiu każdego z szacunkiem podchodzącego do zagadnień audio melomana, zdarzają się czasem sprzętowe spotkania na szczycie, o których sama myśl przyprawia o ciarki na plecach. Jest to dyktowane kilkoma czynnikami jak: cena danego komponentu, ciężko wypracowana przez lata kultowość, czy spełnienie swoich najskrytszych, teoretycznie nieosiągalnych marzeń rozdygotanego emocjonalnie audiofila. Patrząc z mojego punktu widzenia, po analizie portfolio przetestowanych urządzeń spokojnie można wykluczyć pierwszy i ostatni przykład i symptomy delikatnego podniecenia bez namysłu scedować na życiowy dorobek konstruktora. Wiem, wiem, to są często nadmuchane marketingową papką nazwiska, ale akurat z tytułowym Robertem Kodą jest zgoła inaczej. Jako były uczeń właściciela kultowej marki Audio Note Japan – Pana Hiroyasu Kondo zdobył na tyle duże zaufanie wśród audiofilów, że gdy wystąpił pod własną banderą, niejako z przydziału powinien dostać owacje na stojąco. Dodatkowym podgrzewającym atmosferę podniosłości aspektem, jest kraj pochodzenia – wspomniana Japonia, która nawet dla początkującego adepta sztuki odtwarzania dźwięku jest synonimem znakomitego dźwięku. Nie wdając się zbytnio w zagadnienia historyczne i nieco poganiany zniecierpliwieniem podzielenia się swoimi spostrzeżeniami, zapraszam na spotkanie z zestawem pre – power Roberta Kody, czyli Takumi K-15 i Takumi K-70, dystrybuowanym przez warszawski SoundClub.
Powiem szczerze, folderowe, czy broszurowe obrazki bez względu na jakość i artyzm ich zrobienia, nie oddają surowego piękna dostarczonej do testu elektroniki. Proste obudowy dzielonego wzmocnienia, przełamane prostokątnymi otworami przednich i tylnych ścianek, mogą wydawać się nieco toporne, gdy tymczasem po kilku, dosłownie kilku dniach stają się nieodłącznym dodatkiem tego projektu, spełniając dodatkowo ważną rolę otworów wentylacyjnych, jak również umożliwiających podłączenie stosownego okablowania. Co ciekawe, dla uspokojenia zmysłu unikania zbyt krzykliwych projektów obudów przez nasze drugie połówki, elementy wzmacniacza (trzy sztuki) powinny stać płaską powierzchnią do góry (tak jak zasilacz na fotografiach), czyniąc tym sposobem coś na kształt trzech mini stolików na kwiatki szanownej małżonki (żartowałem!). Ja dla uchylenia rąbka tajemnicy tych konstrukcji, monobloki postawiłem na odwrót, ale dbając o pełne chłodzenie tych hybrydowych konstrukcji, wykorzystałem w tym procesie firmowe, nakładane na przednie i tylne ścianki drewniane rynienki, stawiając je dodatkowo na granitowych płytach. Radiatory mocno się grzeją i bezpośredni kontakt z wykładziną nie byłby najszczęśliwszym rozwiązaniem. Spoglądając na zamieszczone zdjęcia, widać to jak na dłoni. Próbując zgrubnie opisać wygląd wzmocnienia, zdradzę, że zasilacz na brzuchu i plecach nie posiada żadnych dodatków, tworząc gładkie powierzchnie. Przód z uwagi na konstrukcję zbalansowaną cieszy oko usytuowanymi na zewnętrznych flankach dwiema pomarańczowymi lampkami i centralnie umieszczoną gałką, inicjującą pracę urządzenia. Tylny panel podobnie jak przód bez szaleństw uzbrojono tylko w dwa sporej wielkości wielopinowe przykręcane gniazda dystrybuujące prąd do końcówek i centralnie umieszczone gniazdo IEC. Monobloki w odróżnieniu od zasilacza wszelkie przyłącza i osprzęt lampowo – kondensatorowy eksponująna swoim brzuchu, czyli dolnej a więc niewidocznej podczas zalecanego użytkowania płaszczyźnie. W ramach kompatybilności z docelowym systemem, do dyspozycji mamy jedynie pojedyncze zaciski kolumnowe i wejścia sygnałowe RCA i XLR inicjowane stosownym hebelkiem. Z uwagi na spore ilości wydzielanego ciepła, boki na całej długości są radiatorami, a w celu ujednolicenia kolorystyki z dawcą życiodajnego prądu, przybrały kolor czarny, który na tle wpadających nieco w szampański odcień obudów, tworzy ładny kontrast wizualny. Przybyły na testy przedwzmacniacz liniowy jest najnowszym dzieckiem R. Kody i nieco różni się od kompletu wzmacniającego. W swym wyglądzie jest równie prostą konstrukcją, jak przed momentem opisywane komponenty, ale dla podkreślenia swoj pozycji jakościowej i cenowej, otrzymał kilka dodatkowych smaczków. W przedni panel jak wizytówkę wkomponowano naturalny podświetlany podczas pracy rubin, pozłacane pierścionki wokół pokręteł wzmocnienia i wyboru wejść i małe, również złote logo nad gałką włączania. Powiem tak, przepych aż kapie. Dalsze oględziny obudowy nie przynoszą nic szczególnego, aż dochodzimy do pleców pre, które w prawie w dwóch-trzecich powierzchni wykorzystano na zestaw wejść i wyjść RCA i XLR, by resztę zagospodarować olbrzymią złotą tabliczką ze stosowną ornamentyką nazwy urządzenia, nazwiska konstruktora z jego odręcznym podpisem. Aż dziw, że znalazło się jeszcze miejsce na tak prozaiczny dodatek, jakim jest gniazdo sieciowe. Kolokwialnie mówiąc, flagowy przedwzmacniacz Pana Roberta Kody zrobiony jest na bogato. A co, nie wolno? Toż to rodzynek na torcie naszego zestawu i musi się godnie prezentować. Tak w skrócie wygląda przedstawiciel japońskiej szkoły konstruowania produktów audio, a jeśli kogoś ciekawi, jak taki przepych ma się do możliwości sonicznych, zapraszam do dalszej lektury.
Zwykle wszelkie teksty piszę podczas słuchania danego urządzenia bądź zestawu, gdy tymczasem sprawa RK miała czas na zdystansowanie się do zaprezentowanego brzmienia. Nie żebym miał problemy z brakiem weny, ale zawsze coś owiane legendą, już na starcie ma po swojej stronie kilka punktów akonto, czego chciałem uniknąć, co biorąc pod uwagę moje kilkukrotne zabieganie o ten zestaw, byłoby całkowicie usprawiedliwione. Ale jak wspomniałem, znalazłem kilka wolnych dni, by zastanowić się, czy czasem w trakcie słuchania nie uległem naciskom cennika, dlatego z pełną odpowiedzialnością mogę podpisać się pod tą relacją procesu testowego. A ten dla zespołu wzmacniającego oznaczonego K-15 i K-70 nie był wcale łatwy i przyjemny. Na pierwszy ogień poszedł przedwzmacniacz, który jako spełnienie obietnic klubowych zawiozłem do warszawskiego KAIM-u. Panowie są wiecznie dłubiącymi osobnikami, co często daje się odczuć po szukających dziury w całym ocenach przywożonych przez mnie urządzeń. Tym razem jednak było diametralnie inaczej. Gdy wszyscy nieco pośmiali się na temat żądanej kwoty, uzbrojony w rodowitego Japończyka klubowy set, dość szybko pokazał bywalcom, gdzie jest ich miejsce. Ale proszę nie odbierać tego jako złośliwe patrzenie na nich z góry, tylko lekki przytyk do przekonania o wiecznej nieomylności, która notabene często ma rację bytu. A, że czytają moje wypociny, to z miłą chęcią chciałem im w tym akapicie po przyjacielsku przyłożyć. Ale wracajmy na plan akcji z Kodą. Jego głównymi, dotąd nieosiągalnymi przez wizytujące naszą mekkę urządzenia zaletami były barwa, oddech i gradacja planów, przy ponadprzeciętnej rozdzielczości. Biorąc pod uwagę zastosowanie aluminiowych przetworników (od góry, przez środek, po dół) w stacjonujących tam kolumnach, było to nad wyraz dużym osiągnięciem. Jak dotąd, jakakolwiek nad-rozdzielczość powodowała niemiłe artefakty dla ucha, a w tym przypadku fantastycznie brzmiąca muzyka, prawie zmuszała nas do kręcenia gałką wzmocnienia w stronę nieskończoności bez uczucia natarczywości. To był dla wszystkich bardzo pouczający wieczór. Na tyle poruszający ich wyobraźnię, że główny trzon leniwych piątkowych bywalców postanowił zaznać całego przedsięwzięcia pod tytułem Robert Koda w moim zaciszu domowym. Czekaliśmy jedynie na powrót z tourne po Polsce moich referencyjnych ISIS-ów. Cdn.
Mój osobisty epizod ze wzmocnieniem z kraju samurajów miał trzy odsłony. Pierwsza opierała się o mniejsze konstrukcje marki Trenner & Fariedl Pharoach, by w drugiej przeskoczyć na odgrody polskiej manufaktury Ardento. Trzecia, finalizująca cały test, była spotkaniem austriacko-japońskim w dostępnej na naszym rynku szczytowej obsadzie, czyli Koda z ISIS-ami. Już początek, z nieco odstającymi jakościowo od produktu Made In Japan, kolumnami był bardzo owocny w zaskakująco pozytywne doznania, gdyż to, co po wpięciu w tor tandemu K-15 i K-70 stało się z modelem Pharoach, nie było osiągalne ze stacjonującym u mnie na co dzień Reimyo. Nie żeby była tragedia, ale takiej głębi z tych konstrukcji nie byłem w stanie w żaden sposób uzyskać, mimo wielu prób z pozycjonowaniem kolumn względem słuchacza, a to w muzyce jakiej słucham, jest bardzo istotnym elementem. Jedyną zmianą grania całego zestawu u mnie w stosunku do występów klubowych samego przedwzmacniacza, był sznyt grania lampą, z jej utemperowaniem górnych rejestrów. Ale to jak dla mnie było tylko informacją o specyfice , a nie jakości grania. Tak się złożyło, że na drugi dzień dotarły do mnie rzeczone kolumny Ardento Alter II i po przesiadce na nie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ów nalot prysł w nieznane. Oczywiście zanim podpiąłem nowoprzybyłe kolumny do testowanej układanki, spędziłem z nimi i wzorcowym setem Reimyo ładnych kilkanaście zapoznawczych krążków. To są odgrody, co powoduje diametralnie inną percepcję dobiegających do słuchacza fal dźwiękowych. Do tego uzbrojone w dość oszczędny w barwę (jak na moje standardy) papierowy driver Sonido i sporej wielkości mocno informującą o wszystkim wstęgę Aurum Cantus. Jednak konstruktor znając te przypadłości, zaaplikował kolumnom stosowne potencjometry dopasowujące do konkretnych potrzeb użytkownika i po kilkunastu płytach wiedziałem z czym to się je. Nasycony możliwościami polskiego zestawu, wpuściłem go w tor testowy, by po kilku ruchach dostrajających, przystąpić do weryfikacji takiego połączenia. Już na wstępie takiej aplikacji mam dobrą wiadomość, gdyż również i w tym przypadku potwierdziły się umiejętności Kody w zakresie budowania sceny muzycznej, z tą tylko różnicą, że za sprawą konstrukcji grających do przodu i tyłu na raz, ta ograniczona była jedynie tylną ścianą z zakusami na dalsze rejony. Przyglądając się poszczególnym pasmom, zacznę od najniższych składowych, które w Trennerach straciły nieco szybkość i ostrość krawędzi, by w tej konfiguracji wrócić do fantastycznej konturowości. Średnica dzięki wspomnianemu wcześniej nalotowi szklanej bańki zrobiła się bardziej balsamiczna niż z moim setem, a góra nosząc oczywiście wspomniane znamiona ugładzenia, dzięki wstędze iskrzyła pełną paletą informacyjną. Patrząc całościowo, dostałem niski i ostro rysowany bas, gładki środek i dźwięczną górę, plasując tym sposobem dźwięk bardzo blisko moich preferencji. Dlaczego blisko? Już zdradzam. Ja szukając w muzyce przede wszystkim przyjemności, stawiam na dociążone środkowe pasmo, a zastosowane w Alterach przetworniki mimo, że są papierowe, nie brzmią dokładnie w oczekiwanej przeze mnie barwie. Z taką prezentacją spokojnie mógłbym żyć, ale z uwagi na testowanie szczytów możliwości konstruktorskich, miałem pełne prawo do szukania absolutu, który w tym zestawieniu nie był moim punktem „G”. Niemniej jednak, zanim nastąpiła zmiana na stacjonujące na stałe u mnie kolumny, zaznałem wielu fantastycznie zagranych płyt z muzyką dawną, która zdawała się mi odwdzięczać, za sparowanie dzielonego Japończyka z Polkami. Owa przywołana głębia i iskra, były rzadko spotykanym doznaniem nawet w moim systemie, dlatego określiłem to połączenie jako bardzo bliskie moim oczekiwaniom. Podczas procesu testowego nie omieszkałem spróbować czegoś cięższego i kilka razy w napędzie lądował krążek z muzyką rockową. Czy to Coldplay, czy Led Zeppelin, efekty dźwiękowe były co najmniej dobre, ale z racji sporadycznego obcowania z taką muzyką, nie będę się specjalnie uzewnętrzniał, choćby z szacunku dla słuchanych konstrukcji. Czy to wzmocnienie uniesie taki gatunek muzyczny w ocenie wymagającego słuchacza, sprawdzi sobie potencjalny klient, ja stwierdzam, że było dobrze. I gdy prawie przyzwyczaiłem się do tak zestawionego seta, dotarły moje kolumny. Niecierpliwe przepięcie i już po pierwszych nutach wiedziałem, za co je uwielbiam – oczywiście średnica. Też papierowa, ale diametralnie inna, aż gęsta od barwy. Niestety na pełen bezinwazyjny powrót do ISIS-ów znowu potrzebowałem kilku płyt i gdy ten proces miałem za sobą, zaprosiłem wspomnianych wcześniej klubowiczów.
Gdy loża szyderców zasiadła na swoich miejscach, od razu zaczęli węszyć spisek i muszę przyznać, że mieli całkowitą rację. Klubowe spotkanie z samym preampem było nieco bardziej swobodne w budowaniu spektaklu muzycznego, niż to u mnie. Powrócił wyraźny nalot lampy, który panowie odebrali jako ograniczenie oddechu. Nie zwracali uwagi na daleki rys sceny muzycznej. Dla nich liczyła się energia, szybkość i dźwięczność, kosztem rozciągłości bytu międzykolumnowego. Chcąc zaspokoić ich preferencje, rozpocząłem żmudną żonglerkę kablami, przynosząc według nich, idące w dobrym kierunku zmiany. Niestety, gdy oni widzieli w tym postęp, ja odczuwałem to jako degradację, gdyż każdorazowe zwiększenie udziału przednich formacji, powodowało utratę tak ważnej dla mnie eteryczności dźwięku. Inną sprawą był fakt sporej, bo sześcioosobowej grupy słuchaczy, która niejako przez swą ilość stawiała wymóg słyszalności dla wszystkich, zmuszając do częstego pogłaśniania, w konsekwencji stając się nieosiągalnym do rzetelnej oceny brzmienia zbiorem dobrze słyszalnych dźwięków. Tak wiem, dobry sprzęt gra wszystko i na pełnej palecie głośności, ale do recenzji trafił zestaw wyrafinowany i ja szukałem raczej wyczynu, niż ogólnych wartości sonicznych. Po takim obrocie spawy postanowiliśmy ponownie zweryfikować możliwości samego pre i do pracy zaprzęgliśmy końcówkę Reimyo. Ten ruch potwierdzał bezkompromisowość przedwzmacniacza. Wszystko wróciło do wcześniej usłyszanej normy, czyli pojawił się blask, oddech i szybkość, utwierdzając nas w przekonaniu o pewnym sznycie gania samych końcówek, który należy korygować podłączanym zestawem głośnikowym. I w takiej konfiguracji zakończyliśmy ten wieczór. Gdy późnym wieczorem goście udali się do domów, ja postanowiłem jeszcze raz przekonać się, czy wypowiedziane przeze mnie w początkowej fazie testów słowa, o chęci zamiany posiadanego wzmocnienia na testowane, miały jakakolwiek podstawę. Zapuściłem niezobowiązująco kilka płyt i stwierdzam, że niestety mam chyba nieco inne preferencje niż większość populacji, gdyż z dużą dozą chęci po drobnych korektach okablowania chętnie dokonałbym roszady. Tak, set Kody ma pewną manierę, ale to tylko kwestia odpowiedniego zestawienia komponentów, co kilka linijek wcześniej udowodniłem. A mając spore doświadczenie z wieloma wyszukanymi zestawieniami, wiem, że takie możliwości oferują tylko nieliczni.
Reasumując, połączenie z ISIS-ami przy fenomenalnym budowaniu sceny muzycznej, wprowadzało pewne ograniczenia w fakturze wysokich tonów, powodując tym efekt delikatnego braku oddechu. Ale taki odbiór towarzyszył mi tylko w początkowej fazie przesiadki, dość szybko stając się niezauważalnym. Goście pewnie się zdziwią, ale każdy powrót do tego według nich ograniczonego oddechu, wprowadzał w przekaz muzyczny dawkę eteryczności, która w pełni rekompensowała brak bezpośredniości. Gdy słuchamy muzyki kontemplacyjnej, nie liczy się głównie jej rozmach (to oczywiście też), ale emocje jakie w nas wywołuje i bez znaczenia jest fakt, co w zamian poświęcamy. Przynajmniej ja tak to postrzegam. Idąc dalej tropem częstotliwości, bas również nieco stracił, zwiększając nieco swój udział kosztem precyzji. Jednak obcując z zestawem z kraju kwitnącej wiśni kilka tygodni, oświadczam, że za taką prezentację wirtualnej sceny jestem w stanie oddać nieco blasku i konturu, a mając pewne doświadczenie i osłuchanie, wiem, że bez problemu drobną roszadą komponentów dość szybko wróciłbym do oczekiwanego wzorca. To naprawdę nie jest trudne. Wystarczy wiedzieć, czego oczekujemy i małymi kroczkami podążać w obranym kierunku.
Czy testowany set wzmocnienia z Japonii jest dla wszystkich? Z pewnością nie. Jak znakomicie zdajemy sobie sprawę, nie ma takiego producenta, który dogodziłby każdemu. Jednak, jeśli ktoś jako priorytet stawia odtworzenie sceny muzycznej, powinien zainteresować się bohaterami dzisiejszego spotkania. To jest mój konik i jakakolwiek droga na skróty w tej materii byłaby natychmiast wypunktowana. Tymczasem podczas tych kilku roszad kolumnowych, nawet przez moment nie odczułem osłabienia tej zalety. Oczywiście sztuczne poprawianie brzmienia chaotycznymi ruchami na potrzeby gości, według mnie zgłaszało pewną degradację rysowania głębi, ale były to tylko chwilowe natychmiast wytykane przeze mnie epizody. Przytoczone uwagi są również pokłosiem dostępu do niezbyt dużej ilości kolumn. Wiadomo, że w procesie synergicznego zestawiania układanki audio, możliwości są zdecydowanie większe, dlatego nie obawiałbym się zbytnio wytykanych przez moich gości drobnych naleciałości. To jest pewna wartość dodana, która jednemu przypadnie do gustu, a innemu będzie spędzać sen z powiek. Nikt przecież nie powiedział, że audio jest lekkim kawałkiem chleba i jeden kęs zaspokoi gusta wszystkich. Jeśli szukacie epizodu pod tytułem „Oderwanie się od realnego Świata przy muzycznych frazach swojego systemu”, to set Roberta Kody jest do tego idealnym partnerem, a że jest drogi i według mnie znakomicie się broni, tylko podnosi poziom jego wyrafinowania.
Jacek Pazio
Opinia 2
Zanim przejdziemy do meritum niniejszej recenzji warto, choć przez chwilę, zastanowić się w jakich czasach przyszło nam żyć. Przykładowo, dawniej, gdy wybrankę swojego serca chciało się przedstawić starszyźnie rodu w jak najbardziej korzystnym świetle wspominało się, iż jest panną z dobrego domu z fortepianem. Znaczy się, że dziewczę nie tylko pisate i czytate, ale i wyedukowane muzycznie, więc rozumne, inteligentne, a i obu rąk lewych nie ma, bo zagrać coś potrafi. Pytanie jak taka „promocja” powinna przebiegać w kręgach współczesnych złotouchych. Fortepian powinien zostać zastąpiony jakimś zacnym gramofonem w stylu S.M.E, Kronosa, Transrotora a może odpowiednio wysublimowaną amplifikacją Air Tighta, Vitusa, bądź Kondo? Trudno powiedzieć, lecz prawdę powiedziawszy, jeśli ktoś w tych pełnych pośpiechu czasach znajduje choć chwilę na relaks przy muzyce to już jest dobrze. Z podobnego założenia wyszli również rodzice pewnego, pochodzącego z Pietermaritzburga (RPA) młodzieńca i od małego wpajali mu, że jakość dźwięku ma znaczenie a jeśli oferta urządzeń dostępnych na rynku jest nieosiągalna, bądź niesatysfakcjonująca to czasem warto złapać za lutownicę i zrobić coś samemu. Dodatkowo, Robert Koch, bo to o nim mowa, nie potrafił zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu, więc podróżował to tu, to tam i właśnie podczas wojaży po Australii otrzymał w jednym z tamtejszych salonów Hi-Fi nędzną fotokopię katalogu … Kondo. Wyznając zasadę, że do odważnych świat należy do Kondo Sana wysłanych zostało kilka listów i faxów z prośbą o pracę, które oczywiście pozostały bez odpowiedzi.
Los był jednak dla Roberta nader łaskawy, gdyż udało mu się nie tylko znaleźć zatrudnienie w branży – Audio Note UK, lecz również nawiązać kontakty z kwaterą główną Audio Note Japan a przy pierwszej nadarzającej się okazji, jaką niewątpliwie była wizyta Hiroyasu Kondo, dostać się pod jego skrzydła. Jednak dla pełnego energii i niespokojnego duchem młodego człowieka relacje z mistrzem nie zawsze układały się idealnie, czego dowodem było trzykrotne rozstawanie się i powrót do Kondo Audio. Nie dość, że takie praktyki są raczej niespotykane w Japonii, gdzie po prostu nie wraca się do firmy, z której się raz odeszło, lecz jak sam zainteresowany przyznaje relacje panujące pomiędzy obiema stronami oparte były zarówno na miłości, jak i nienawiści. Kursując tak pomiędzy RPA i Japonią i nie bardzo mogąc zdecydować się na zapuszczenie korzeni w którymkolwiek z tych miejsc Robert Koch ożenił się z Japonką a w momencie pojawienia się na świecie ich syna zdecydował się na stałe osiąść w Kraju Kwitnącej Wiśni. Przez pierwsze dwa lata ponownie związał się z Kondo, lecz już w tedy, niejako w ramach weekendowego majsterkowania tworzył podwaliny pod swoją oficjalną działalność, która wystartowała pod szyldem „Robert Koda”.
Cały ten przydługi wstęp ma jedno zadanie – pokazać twórcę – człowieka odpowiedzialnego za powstanie recenzowanych urządzeń i umożliwić Czytelnikom spojrzenie, przez pryzmat jego postaci, na będący obiektem niniejszego testu ekstremalnie high-endowy zestaw, w skład którego weszły przedwzmacniacz liniowy Takumi K-15, oraz końcówki mocy Takumi K-70.
Biorąc pod uwagę, że roczna produkcja Takumi K-70 wynosi 20 par na rok i to przy założeniu, że ich konstruktor pracuje sześć dni w tygodniu, możemy czuć się wielkimi szczęściarzami. Dodając do tego dedykowany – topowy przedwzmacniacz Takumi K-15 byliśmy w tzw. audiofilskim siódmym niebie. W końcu, dzięki uprzejmości warszawskiego SoundClubu mogliśmy przez kilka tygodni delektować się dźwiękiem prawdziwie legendarnej amplifikacji. Nawet nasze Małżonki wykazały dalece niepokojące zainteresowanie rozstawioną aparaturą, które jak się miało później okazać wynikało wyłącznie z prób ocenienia „przydatności” umieszczonego na froncie preampu rubinu.
Patrząc na design urządzeń Roberta Kody trudno odmówić im zarówno elegancji, jak i ponadczasowej prostoty, którą charakteryzuje jedna, acz niezwykle istotna cecha – nigdy się nie nudzi. Dodatkowo to projekt do bólu praktyczny i dostosowany do zasad ergonomii. W końcówkach mocy zarówno kondensatory, jak i lampy, choć znajdują się na zewnątrz obudów, to jednocześnie nie są narażone ani na kurz, ani na ewentualne uszkodzenia mechaniczne, gdyż zgodnie z teoretycznymi założeniami powinny być od spodu urządzeń. Z premedytacją przemyciłem w poprzednim zdaniu pewną dozę teoretycznych dywagacji, gdyż mając możliwość cieszenia oczu bursztynowo żarzącymi się bańkami nawet przez myśl nam nie przeszło ukrywania ich przed naszym wzrokiem. Całość utrzymana w szampańsko złotej tonacji obejmuje dwa monofoniczne moduły sygnałowe, oraz wspólny dla nich zasilacz. Grube płyty ścian przednich i tylnych zdobią prostokątne „otwory strzelnicze”, które nie tylko ułatwiają cyrkulację powietrza, lecz również (przy założeniu, że monobloki ustawimy lampami do dołu), jako taki podgląd lamp oraz … zastępują standardowe nóżki. Dla tego też wraz z nimi otrzymujemy dedykowane listewki, które nakłada się na ich krawędzie. O stanie pracy wzmacniaczy informują również bursztynowe diody sekcji zasilającej, pomiędzy którymi umieszczono obrotowy włącznik główny.
Przedwzmacniacz otrzymał zdecydowanie mniejsze chassis, lecz proszę nie dać się zwieść jego zgrabnej posturze, gdyż to urocze maleństwo waży niemalże 30 kg. Front to połączenie minimalizmu z wręcz jubilerskim wysmakowaniem. Za aspekt użytkowy odpowiada ulokowany w okolicach lewego dolnego rogu włącznik główny (brak trybu stand-by) oraz dwie gałki pełniące rolę selektora źródeł i regulacji głośności. Jednak równie ważny jest aspekt estetyczny. Wokół obu wspomnianych gałek umieszczono ozdobne, złocone pierścienie, nad włącznikiem znalazła się również złocona tabliczka z firmowym logotypem a informacje o włączeniu urządzenia przekazuje pokaźnych rozmiarów podświetlany … rubin. Jakby tego było mało obudowę skręcono pozłacanymi śrubami. Istne szaleństwo. Szlachetnym kruszcem pyszni się również tabliczka znamionowa na ścianie tylnej preampu, oprócz której udało się jeszcze zmieścić pięć par wejść oraz dwie pary wyjść analogowych i to zarówno w standardzie RCA, jak i XLR. Wyboru, z których chcemy korzystać dokonujemy stosownym hebelkiem.
K-70 są hybrydowymi konstrukcjami single-ended opartymi na 32 tranzystorach i dwóch triodach Raytheon JAN 5842 WA (w sieci natrafiłem też na wersje z NOSami RCA) na monoblok, oraz po jednym prostowniku 6X5 na kanał w sekcji zasilającej. Odseparowanie zasilania od części sygnałowej i umieszczenie jej w odrębnym module nie jest może zbyt unikalne, ale tutaj nie chodzi o wyważanie otwartych już drzwi, lecz doprowadzenie istniejących rozwiązań do perfekcji. Służą temu m.in. długie (możliwość dopasowania długości do potrzeb nabywcy) przewody zasilające moduły wzmacniające, dzięki czemu można je ustawić jak najbliżej kolumn i przez to zminimalizować wpływ kabli głośnikowych. Oczywiście w tym momencie pojawia się problem interkonektów, lecz i na to znalazło się rozwiązanie – przy takiej konfiguracji zalecane są połączenia zbalansowane (po XLRach).
Choć tytułowy zestaw gra praktycznie od momentu uruchomienia warto uzbroić się w cierpliwość i do krytycznych odsłuchów zasiadać po około godzinie od włączenia elektroniki. Przez ten czas urządzenia zdążą osiągnąć właściwą temperaturę pracy i w pełni ustabilizować się zarówno termicznie, jak i elektrycznie. Ponadto my również zdążymy chwilę ochłonąć i już ze spokojną głową zasiąść w wygodnym fotelu.
Niezależnie od poziomu głośności jakość generowanego przez japońskie wzmocnienie dźwięku była obezwładniająco – porażająca. Natychmiastowość i szybkość szły w parze ze zjawiskową finezją, wysublimowaniem i … zupełnie naturalną potęgą. Słodycz i muzykalność utożsamiana z najlepszymi triodowymi konstrukcjami single-ended miały odpowiednie zaplecze w typowo tranzystorowej mocy i motoryczności.
Zacząłem od mocno klimatycznego repertuaru – „Seven Days” Dadawy wydanego na XRCD. Krystalicznie czyste wokale, hektary przestrzeni, poszarpane frazy i zupełnie niezrozumiała warstwa tekstowa pozwalały w pełni docenić finezję i transparentność testowanej amplifikacji. Potem zrobiło się jeszcze ciekawiej, gdyż do głosu doszedł Timbaland z „Shock Value”. Potężne kopnięcie na basie, lekko nosowy wokal Nelly Furtado, pulsujący rytm i niezwykła, wręcz zadziwiająca jak na tak komercyjne nagranie namacalność. Dodatkowo wyraźnie słychać było wieloplanowość a w utworze „Bounce” zastanawiająca, przy Alterach czerpiących życiodajną energię z czysto tranzystorowej amplifikacji, lekkość najniższego basu opartego na konturze, lecz z ewidentnym niedoborem masy i wolumenu odeszła w całkowitą niepamięć, choć i tak zdecydowanie pełniejszym, bardziej spójnym przekazem czarowało „Apologize”. A to wszystko z kolumnami Ardento – wystarczyła zmiana wzmacniaczy i proszę.
Na „Misplaced Childhood” Marillion, pomimo oczywistej, tożsamej dla rocka końca lat 90-ych surowości dźwięk nie nosił nawet najmniejszych znamion ofensywności a tak krytyczne zagadnienia, jak np. sybilanty wypadły całkiem kulturalnie. Nawet blachy, którym może i brakowało audiofilskiego wypełnienia i blasku nie irytowały zbytnią suchością a jedynie pokazywały prawdę o czasach, w jakich dokonano rejestracji.
Co innego „Beit” Masady (John Zorn, Dave Douglas, Greg Cohen, Joey Baron), który od pierwszych taktów po prostu miażdżył. Blask na górze, punktowy, zbierający się, zwinny bas i linia kontrabasu, której inaczej aniżeli mianem referencyjnej, o świetnej czytelności określić nie sposób.
To jednak było jedynie preludium do prawdziwej uczty, jaka miała się rozpocząć tuż po opuszczeniu wkładki na pierwszy z winyli. Dopiero przesiadka na ten przeżywający drugą młodość format odkryła prawdziwy potencjał japońskiej amplifikacji. Włączony niemalże na rozgrzewkę album „The Tube Only Night Music” Taceta sprawił, że przecieraliśmy oczy ze zdziwienia, gdyż takiego realizmu z zestawu audio nie dane nam było jeszcze zaznać, przynajmniej na tych pułapach cenowych (Kagury Kondo w dedykowanym systemie i firmowy set Silbatone sprzed bodajże dwóch lat prezentowany w Monachium, są na razie w moim prywatnym rankingu nie do pobicia). Pomijając fakt, iż repertuar jest jak na muzykę poważną iście niepoważny to słuchało się tych znanych na pamięć fraz z wypiekami na twarzy.
Zmiana repertuaru na bardziej współczesne, jazzowe klimaty w stylu „Time Out” The Dave Brubeck Quartet, czy trudną do jednoznacznej kategoryzacji ścieżkę dźwiękową „The Cloud Atlas Sextet” tylko potwierdziły uniwersalność i wszechstronność testowanego zestawu. Jednak najbardziej namacalne, realne i rzeczywiste dźwięki będące dowodem na to, jak blisko High-End potrafi zbliżyć się do muzyki granej na żywo zapewniły dwa albumy z serii „The Berliner Direct To Disc Recordings” – Die Tommys „Volume 1” i …. tylko proszę się nie śmiać „March 28” Elaizy. Otwartość dźwięku, głębia budowanej sceny i prawdziwy oddech były wprost hipnotyzujące. Dla takich chwil warto być audiofilem.
Zgodnie z założeniami twórcy, ta amplifikacja jest po prostu kompletna i skończona. Dostarcza wszystkie kolory, emocje i niuanse zawarte w muzyce praktycznie nic od siebie nie dodając, nie zabierając, ani nie „podrasowując” czegokolwiek. Jest też zarazem kategorycznym zaprzeczeniem bezduszności i bezpłciowej neutralności. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, gdy testowane/odsłuchiwane urządzenie – w tym wypadku dzielone wzmocnienie, nie za bardzo dało się z czymkolwiek innym porównać. Im bardziej starałem się znaleźć jakiś punkt odniesienia, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że Takumi K-15 w parze z K-70 są klasą samą dla siebie a konkurencji trzeba wypatrywać w okolicach … miliona (wspominane Kagury Kondo, Silbatone, etc.). Jeśli kiedykolwiek nurtowało Państwa pytanie, jak powinien brzmieć szczyt, kres High-Endu proponuję odsłuch topowej amplifikacji Roberta Kody. Oczywiście są też inne szczyty, lecz przynajmniej dla mnie zdobycie tego tytułowego czterystutysięcznika byłoby końcem audiofilskiej wspinaczki.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: SoundClub
Ceny:
Takumi K-15: 55 000 $
Takumi K-70 Gen II: 60 000 $
Dane techniczne
Takumi K-15
Wejścia: 5 par XLR [gorący pin 2]; 5 par RCA.
Wyjścia: 2 pary RCA, 2 pary XLR [gorący pin 2].
Stosunek sygnał/szum: 114dB/1V RMS na wyjściu; 147dBA przy maksymalnym wzmocnieniu [dokładna ocena niemożliwa z powodu ograniczeń pomiarowych]
Dynamika: >148 dB (A)
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20KHz +/- 0.03dB
Wzmocnienie: +8 dB
Napięcie wyjściowe: 30V RMS [single-ended], 2x30V RMS [zbalansowane]
Impedancja wejściowa (RCA/XLR): 50 kΩ/50 kΩ na fazę
Impedancja wyjściowa (RCA/XLR): 60 Ω/ 30Ω na fazę
Zniekształcenia THD (w środku pasma): <0,0003%/ @ 1Khz / 2.5V
Zużycie energii: 30W [włączony], 0W [wyłączony]
Waga: 29 kg netto; 35 kg z opakowaniem (skrzynia lotnicza)
Wymiary (S x G x W): 389 x 385 x 158 mm (bez nóżek)
Takumi K-70
Typ: hybryda Singe Ended Class A
Moc wyjściowa: >70 W/ 3-7Ω
Wzmocnienie: 25,5 dB tryb napięciowy, 10V/mA tryb prądowy
Impedancja wejściowa: 30 kΩ w trybie napięciowym, 50 Ω w trybie prądowym
Stosunek sygnał/szum: >115 dB średnio ważony, 97 dB 1W/8 Ω
Zużycie energii: 1000W niezależnie od głośności i obciążenia
Waga: Zasilacz – 40 kg, Monobloki – 20 kg/szt.
Wymiary (S x G x W): 380 x 550 x 256 mm / szt.
System wykorzystywany w teście:
Elektronika Reimyo:
– dzielony odtwarzacz Cd: CDT – 777 + DAP – 999 EX
– przedwzmacniacz lampowy: CAT – 777 MK II
– tranzystorowa końcówka mocy: KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl PHAROAH, Trenner & Friedl ISIS, Ardento Alter II
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version
Kable głośnikowe: Harmonix HS 101-EXQ (sekcja średnio-wysokotonowa), Harmonix HS 101-SLC (sekcja niskotonowa), Ardento
IC RCA: Harmonix HS 101-GP
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: stopy pod końcówkę mocy Harmonix TU 505EX MK II
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa zasilająca POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: Dr. Feickert Analogue „Twin”
ramię: SME V
wkładka: Dynavector XX-2 MKII
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Pod koniec marca w sprzedaży na polskim rynku pojawił się niezwykle ciekawy system audio – iFi Retro.
System złożony jest z kolumn (LS3.5) i części elektronicznej (Stereo 50). Cena całego zestawu to 9.390 złotych.
System iFi Retro to nowoczesny sprzęt wykorzystujący najnowsze rozwiązania techniczne, w dużej mierze zaczerpnięte z innych urządzeń iFi Audio jak iPhono czy micro iDSD. Natomiast wzornictwo nawiązuje do klasycznych wzmacniaczy i kolumn. Inspiracją dla Stereo 50 były wzmacniacze Marantz 7, Leak Stereo 20, a inspiracją dla kolumn iFi były słynne monitory BBC LS3/5a.
Część elektroniczna (pod nazwą Stereo 50) zawiera wzmacniacz i przetwornik cyfrowo-analogowy. Wzmacniacz to układ lampowy w konfiguracji push-pull, wykorzystujący 4 lampy EL84 oraz dwie ECF82. Moc muzyczna wynosi 25W/kanał. Zalecane są kolumny o impedancji od 4Ω do 8Ω. Do regulacji głośności służy zdalnie sterowany potencjometr Alps. Na wyposażeniu są też wyjścia słuchawkowe (3,5mm, 6,3mm). Wyjście 6,3mm jest przeznaczone dla słuchawek wymagających większej mocy, takich jak Audeze, HiFiMan, HD800.
Sygnał analogowy o poziomie liniowym można podać zarówno na wejście RCA jak i wejście mini-jack 3,5mm. Obsługiwane są też gramofony z wkładkami MM i MC. Specjalnie dla wkładek MC jest osobne wejście z niskoszumnym wzmacniaczem na tranzystorach bipolarnych.
Stereo 50 może odbierać muzykę przez Bluetooth (AptX/NFX). Wejście USB 3.0 obsługuje sprzęt Apple (iPhone, iPod, iPad) i urządzenia z Androidem USB-OTG. Wejścia SPDIF (RCA, optyczne) obsługują sygnały do 192kHz.
Część cyfrowa Stereo 50 ma bardzo rozbudowane możliwości. Obsługiwane są sygnały DSD512 (8-krotnie wyższa częstotliwość niż na SACD) oraz sygnały PCM do 768kHz. Zarówno dla sygnałów DSD jak i PCM wykorzystywany jest ten sam konwerter Burr-Brown. Zależnie od rodzaju sygnału stosowane są różne filtry analogowe lub cyfrowe.
Kolumny Retro LS3.5 mają oryginalną konstrukcję. Są to zestawy dwudrożne, ale zdecydowaną większość pasma odtwarza szerokopasmowy, 115-milimetrowy głośnik z papierową membraną. Głośnik ten pracuje bez zwrotnicy i obsługuje pasmo aż do 10kHz. Głośnik wysokotonowy o rozmiarze 28mm ma jedwabną kopułkę i pracuje z minimalistycznym filtrem w postaci pojedynczego kondensatora. Obudowa jest wykonana z bambusa. Konstrukcja opiera się na teorii wielokomorowej, strojonej obudowy P.G.A.H. Voigt’a. Zastosowano też rozwiązanie nazwane przez producenta Active Acoustic Tuning (AAT), co polega na doklejeniu do obudowy elementów, które służe jej dostrojeniu. Zastosowano niedużą ilość zaawansowanej pianki akustycznej. Efektywność wynosi.
Cena zestawu – 9390 zł
Dane techniczne :
Dane Stereo
Wejście bezprzewodowe
Bluetooth (aptX) 1
Wejście cyfrowe
USB (DSD512/768kHz/2xDXD) 1
Koaxialne (192kHz) 1
Optyczne (192kHz) 1
Wejście analogowe
Phono(MM/MC Low/MC High/Line 3) 1
Line 1 1
Line 2 1
3.5mm (współdzielone z Line 2) 1
Wyjście
Terminale głośnikowe 1
3.5mm słuchawkowe 1
6.3mm słuchawkowe 1
Sekcja audio
Moc (muzyczna) > 25W* (w większości w klasie A)
Total Harmonic Distortion(THD) < 0.2% (@ 2.83V/1W)
Pasmo wyjściowe 10Hz ~ 60kHz
Pasmo przenoszenia 10Hz ~ 80kHz
Signal-to-Noise Ratio (sygnał/szum)
Wzmacniacz 101dB (@ mocy maksymalnej)
Phono MM: 90dB(A)
Phono MC: 80dB(A)
DAC Dynamika > 113dB(A)
Kontrola brzmienia
Bas(100Hz) +/-8dB
Wysokie(10KHz) +/-8dB
Analogue Signal Processing (ASP) XBass, 3D Holographic
Phono Gain (wzmocnienie)38, 50, 62dB
Dokładność RIAA <0.5dB
Lampy 2 x ECF82; 4 x EL84X
Sekcja cyfrowa
PCM 768/705.6/384/352.8/192/176.4/96/88.2/48/44.1kHz
DSD 512/256/128/64 24.6/22.6/12.4/11.2/6.2/5.6/3.1/2.8MHz
DXD 768/705.6/384/352.8kHz
Filtry Minimum Phase (PCM 192/176.4/96/88.2/48/44.1kHz)
Bit Perfect (DXD/PCM 768/705.6/384/352.8)
Analogowy (DSD)
Ogólne
Napięcie zasilania
AC 100V-240V
Pobór mocy
100W
~0.1W (Standard)
Wymiary (S x W x G) 300 x 153 x 226mm
Waga 5.8kg
Dane techniczne LS
RETRO LS3.5 (para)
Czułość: 90dB/2.83V/1m
Pasmo przenoszenia: 60Hz – 20KHz
Głośniki:
4.5″ (115mm) głośnik szerokopasmowy z membraną papierową
1.1″ (28mm) głośnik wysokotonowy z jedwabną kopułką
Zwrotnica: 10KHz zwrotnica akustyczna
Głośnik szerokopasmowy podłączony bez zwrotnicy elektrycznej
Filtr górnoprzepustowy pierwszego rzędu dla głośnika wysokotonowego
Rodzaj obudowy: Linia transmisyjna
Obudowa z litego bambusa
Akustyczne, aktywne strojenie z minimalnym wytłumieniem
Wymiary: 146 x 268 x 226mm (S x W x G)
Dystrybucja: Moje Audio
Celem konstruktorów było stworzenie odtwarzacza jak najbliższego jakościowo droższym krewniakom, ale w przystępniejszej cenie. D1 zachowuje firmową stylistykę, ale ma mniejsze wymiary niż pozostałe modele Lumina (T1, A1, S1) i jest też pozbawiony wyjścia HDMI. Oszczędności dotyczą też zewnętrznego zasilacza, który automatycznie dopasowuje się do napięć od 110V do 240V. Układy elektroniczne D1 są umieszczone na pojedynczej płytce drukowanej. Zastosowano konwertery cyfrowo-analogowe Wolfson WM8741 (po jednym na kanał). Wyjścia analogowe są zarówno w postaci symetrycznej XLR jak i niesymetrycznej RCA. Wyjście cyfrowe BNC SPDIF może pracować z sygnałem PCM (44.1kHz-192kHz, 16-24bit) lub DSD (DoP, DSD over PCM, 2.8MHz).
Jako wejścia można wykorzystać gniazdo Ethernet (100Base-T) do połączenia z siecią lokalną. Z kolei do wejścia USB można podłączać zewnętrzne dyski i pamięci z plikami do odtworzenia. D1 obsługuje protokół UPnP AV.
D1 obsługuje pliki z sygnałem DSD (DSF, DIFF, DoP), bezstratne pliki PCM (FLAC, Apple Lossless/ALAC, WAV, AIFF) oraz pliki skompresowane stratnie (MP3, AAC w kontenere M4A). W przypadku sygnałów PCM obsługiwane są stereofoniczne pliki z próbkowaniem 44.1kHz-384kHz oraz rozdzielczością 16-32bity. W przypadku DSD obsługiwany jest sygnał stereo o częstotliwości 2.8MHz. Dla plików PCM o częstoliwości do 96kHz możliwy jest upsampling do DSD.
Nowy Lumin odtwarza pliki bez przerw (Gapless), ma też skuteczne buforowanie.
Jako urządzenie sterujące służy Apple iPad (wersja 2 lub późniejsza, wymagany iOS 5.0 lub późniejszy) dla którego opracowano odpowiednią aplikację. Wspierane są ekrany Retina Display. D1 jest wykończony w szczotkowanym aluminium i ma czytelny wyświetlacz. Oprogramowanie wewnętrzne odtwarzacza (firmware) może być w przyszłości aktualizowane.
Dane techniczne D1:
Wymiary SWG …. 240 * 60 * 244 mm
Masa …. 2kg
wyjście XLR …. 4Vrms, styk 2 gorący
wyjście RCA …. 2Vrms
Cena detaliczna – 9900 zł
Dystrybucja: Moje Audio
Na początku marca na polskim rynku pojawił się wzmacniacz słuchawkowy Trilogy 931.
Założeniem projektowym przyświecającym powstaniu modelu 931 było zachowanie najważniejszych składników droższego wzmacniacza 933, ale w niższej cenie. 931 to konstrukcja w pełni dyskretna, bez jakichkolwiek układów scalonych czy wzmacniaczy operacyjnych. W ten sposób projektant Nic Poulson mógł w pełni kontrolować parametry układu i dopasować je do potrzeb konkretnej aplikacji. Podobnie jak w 933, układ pracuje w czystej klasie A (single ended) z aktywnym źródłami prądowymi.
Każdy kanał ma więc pojedynczy, ciągle spolaryzowany element wyjściowy. Ta topologia zapewnia, że nie ma zniekształceń powstających tam gdzie jeden element kończy przewodzenie, a drugi przewodzenie zaczyna (ang. crossover distortion). Poza tym element ma stałą temperaturę pracy. Przewymiarowany zasilacz ma toroidalny transformator o niskiej gęstości strumienia magnetycznego oraz kondensatory o niskim ESR. Zasilacz zapewnia niski poziom zakłóceń. Wszystko to razem daje rozdzielczość przy odtwarzaniu małych sygnałaów i zdolność wysterowania dowolnych słuchawek.
Wzmacniacz ma dwa złocone wejścia RCA oraz wyjście typu jack 1/4 cala (6,3mm). Panel frontowy jest wykonany z aluminium na obrabiarce CNC. Oprócz gniazda wyjściowego na przedniej ściance jest włącznik sieciowy i selektor źródeł.
Dobrej jakości komponenty pochodzą wyłącznie od markowych dostawców. Do regulacji głośności zastosowano potencjometr Alps. Do chłodzenia nie zastosowano standardowego radiatora lecz element wykonany na obrabiarce CNC. Montaż tranzystorów wyjściowych na radiatorze o dużej masie, z niskim rezonansem mechanicznym i znaczną pojemnością cieplną ma służyć polepszeniu warunków ich pracy, co prowadzi do lepszej rozdzielczości. Trilogy 931 jest produkowany w Wielkiej Brytanii.
Standardowym wykończeniem jest wersja srebrna. Opcjonalnie dostępne są wersje lakierowane w różnych kolorach.
Dane techniczne Trilog 931:
Moc wyjściowa na 60Ω …. 800mW
Moc wyjściowa na 300Ω …. 200mW
Impedancja wyjściowa …. 10Ω
Impedancja wejściowa …. 50kΩ
Wzmocnienie (max) …. 18dB
Pasmo prznoszenia …. 20-20k Hz +/- 0.5dB
Zniekształcenia THD …. 0.05% 10mW na 300Ω
Odstęp sygnał/szum ….. 85dB waga A
Faza …. prawidłowa (non inverting)
Pobór mocy …. 16W
Wymiary bez konektorów SWG ….. 140*50*237
Wymiary z konektorami SWG ….. 140*50*244
Masa …. 1,65kg
Cena wersji standard – 5190 zł . Inne wykończenia dostępne są za dopłatą.
Dystrybucja: Moje Audio
Jeśli dany model pozostaje na rynku przez długie lata, zazwyczaj mamy do czynienia z produktem wyjątkowym, ponadczasowym, bardzo popularnym, albo wręcz kultowym. Tak właśnie było w przypadku podstawkowych Richmond firmy Castle. Zaprojektowane w latach 80. XX wieku, nagrodzone laurem „Best Buy” w roku 1981 oraz w 2004 (wersja 3i), przetrwały one przez długie lata w różnych wersjach, jednak z identycznym pomysłem na zarys konstrukcji. Dziś firma oferuje ostateczną wersję specjalną: Richmond Anniversary Limited Edition.
Inżynierowie Castle wzięli tu pod lupę następujące zagadnienia:
– właściwości obudowy: przy zastosowaniu najnowszych metod pomiarów wibracji i analizy spektralnej zredukowano przede wszystkim wibracje bocznych paneli, stosując wzmocnienia wewnętrzne i strukturę wielowarstwową
– maksymalizacja wydajności 110 mm mid-woofera: oprócz plecionki z włókna węglowego o najkorzystniejszym stosunku masy do sztywności membrany, zastosowano cewkę z pokrytego miedzą aluminium, nawiniętą na nowoczesnym karkasie z kaptonu i solidny kosz odlewany z aluminium
– jakość wysokich tonów: zastosowano tu poliamidową kopułkę 19 mm z szerokim pasmem przenoszenia
– strojenie układu głośników: dopracowanie firmowego wyrównania fazowego z tweeterem w konfiguracji odwrotnej
– filtry zwrotnic: zaprojektowane na nowo, z użyciem transparentnych komponentów wysokiej klasy
– nowy kształt obudowy, poprawiający charakterystyki kierunkowe dźwięku
Castle Richmond Anniversary dostępne są w rudo-ceglastym kolorze Lacewood, cena specjalna wynosi 2 990 PLN za parę i są one dostępne w ściśle limitowanej serii. Niestety, przed nami pożegnanie z tym udanym modelem.
Dystrybucja: Nautilus
Beyerdynamic od 1924 roku tworzy najlepsze komponenty audio, w tym słuchawki. Astell&Kern produkuje najlepsze przenośne urządzenia audio. Najlepsze niech łączy się z najlepszym – AK T5p to wynik tej współpracy. Słuchawki te oferują niesamowite doświadczenia wszystkim tym, którzy poszukują najwyższej jakości dźwięku w urządzeniu przenośnym.
Doskonały dźwięk i z optymalizowany tuning dla Astell&Kern
AK T5p bazuje na modelu T5p, który jest najwyższym topowym modelem słuchawek Beyerdynamic. Słuchawki T5p są bardzo wysoko oceniane wśród entuzjastów sprzętu audio na całym świecie. Niemieccy inżynierowie zrobili szczegółowe badania aby w najlepszy sposób dostroić swój produkt z flagowymi modelami odtwarzaczy A&K.
Słuchawki po głębokich analizach zostały dostrojone do częstotliwości i impedancji wzmacniaczy A&K tak aby dostarczyć wyjątkowe unikalne brzmienie. Bogactwo niskich tonów, szczegółowe i neutralne tony średnie oraz czyste i delikatne wysokie dźwięki tworzą wyjątkowe wrażenia słuchowe.
Kabel słuchawkowy zbalansowany wyłącznie dla AK T5p
Słuchawki zostały wyposażone w zbalansowany port 2,5mm współpracujący ze zbalansowanym wyjściem słuchawkowym w odtwarzaczach A&K. Dzięki współpracy z portem zbalansowanym emitowany dźwięk jest jeszcze lepszy!
AK T5p specjalne EQ – ustawienia korektora
EQ custom czyli niestandardowe ustawienia korektora dźwięku zostały specjalnie dodane do odtwarzaczy AK100 II, AK120 II i AK240 tak aby dzięki zdefiniowanym ustawieniom dla AK T5p wycisnąć jeszcze więcej z takiego połączenia.
Niemiecka ręczna robota
Każda sztuka słuchawek AK T5p z zastosowaną technologią Tesla wykonywana jest ręcznie w niemieckiej fabryce Beyerdynamic. Wysokiej jakości komponenty, takie jak welurowe i skórzane nauszniki oraz wyjątkowo wykończony pałąk gwarantują komfort podczas noszenia i przy długim słuchaniu.
Cena modelu w Polsce to 5999zł.
Dane techniczne:
• Typ przetwornika: Dynamiczny
• Budowa: Zamknięta
• Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50,000 Hz
• Impedancja: 32 Ω
• Nominalny poziom ciśnienia akustycznego: 102 dB
• Moc wyjściowa: 300mW
• Maksymalny poziom ciśnienia akustycznego: 126 dB
• Waga: 350g
– 1.2m kabel prosty dwustronny
– zbalansowany terminal A&K
– przejściówka 3,5 mm na 6,3 mm
– przedłużacz 3 m
Dystrybutor: MIP
Najnowsze komentarze