To już nasza trzecia wyprawa w egzotyczny świat balijskiego High-Endu i kolejna – po interkonektach i przewodzie zasilającym, odsłona referencyjnego oblicza marki Vermöuth Audio. Panie i Panowie, oto jeszcze ciepłe (trudno, żeby było inaczej przy panujących za oknem upałach) Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable.
cdn. …
Opinia 1
W czasach iście morderczej konkurencji i nie da się ukryć również coraz mniejszych sentymentów, utrata zaufania swojej wiernej klienteli najdelikatniej rzecz mówiąc nie wróży najlepiej na przyszłość. Dlatego też do kwestii zmian przyzwyczajeń docelowej grupy odbiorców należy podchodzić z daleko idącą ostrożnością. Wystarczy wspomnieć jak „ciepło” przyjęty został np. Jaguar w wersji kombi, Bentley Bentayga w dieslu, czy już z naszego podwórka pojawienie się na rynku serii Principia Sonus faber i skierowanie jej m.in. do popularnej sieci wielkopowierzchniowych electro marketów. Dlatego też specjaliści od marketingu i czysto wizerunkowych zagadnień od lat łamią sobie głowy jakby tu utrzymać swój żelazny elektorat a jednocześnie nie wypaść z gry z łatką niedostosowanego do współczesnych oczekiwań rynku dinozaura. Weźmy na ten przykład swoisty, „kamienny” krąg (metafora inspirowana Stonehenge a nie brazylijską telenowelą) producentów mogących poszczycić się nie tylko pi razy drzwi półwiecznym dziedzictwem, ale i współpracą z legendarnymi studiami BBC. Z jednej strony to zaszczyt i piękna karta w historii Hi-Fi a z drugiej na tyle sztywne ramy postrzegania marki, że odświeżanie oferty może przypominać swoisty przełaj po polu minowym. Okazuje się jednak, że dla chcącego nic trudnego, gdyż wystarczy wykorzystując zdobycze współczesnych technologii zaproponować to co znane i lubiane w nowych, spełniających aktualne kryteria szatach. Z takim właśnie zabiegiem mamy do czynienia w przypadku dzisiejszego gościa – prawdziwej legendy brytyjskiego Hi-Fi, czyli Spendora i jego dość dalekiej od klasycznych kształtów konstrukcji, czyli kolumn głośnikowych o symbolu A7.
Jak już z pewnością zdążyliście Państwo naocznie zweryfikować A7-ki niespecjalnie przypominają to, z czym tak naprawdę Spendor się kojarzy. Trudno bowiem zarówno na pierwszy, jak i każdy kolejny rzut oka zauważyć podobieństwo serii A do Classic, jednak jak to w życiu bywa pozory nie tylko mylą, co mogą wprowadzić w lekką konsternację. Zanim jednak rozwinę powyższą, nieco zawoalowaną tezę głównie dotyczącą brzmienia, pozwolę sobie jeszcze na kilka zdań dotyczących aparycji dzisiejszych bohaterek. Otóż A7 to zaskakująco niewielkie, wręcz uroczo filigranowe, dwudrożne podłogówki, które wydawać by się mogły idealną propozycją dla poszukujących takowych mikrusów posiadaczy niewielkich – kilkunastometrowych pokoików. W końcu mających niecały metr wysokości i 18 kg wagi kolumn raczej nikt do kilkudziesięciometrowego salony raczej nie będzie rozważał.
Naturalna okleina jest estetyczna, elegancka, lecz na swój sposób zachowawcza i daleka od jakichkolwiek ekstrawagancji. Na froncie znajdziemy 22 mm poliamidową pierścieniową kopułkę Seasa wykonaną według specyfikacji Spendora, chronioną metalowym grillem i już wyłącznie ich pomysłu 180 mm przetwornik nisko-średniotonowy o polimerowej membranie Spendor EP77. Na ścianie tylnej natomiast oprócz dość standardowych, umieszczonych w plastikowym profilu pojedynczych terminali głośnikowych, tuż nad podłogą ulokowano charakterystyczne, prostokątne ujście układu linear-flow, czwartej generacji wspomagającego reprodukcję najniższych składowych, czyli tak po prawdzie nieco ucywilizowanej odmiany popularnego bas refleksu. Dwustronnie okleinowane ścianki z MDF-u mają grubość 18 mm, konstrukcję wytłumiono elementami z miękkiego polimeru oraz gąbki, wzmocniono wieńcem usytuowanym na wysokości przetwornika średnio-niskotonowego a całość posadowiono na czarnym cokole z MDF, w który można wkręcić cztery kolce. Warto w tym momencie podkreślić, iż kolumny wykonywane są na terenie Zjednoczonego Królestwa – Hailsham, East Sussex i to włącznie z obudowami wytwarzanymi przez Spendora we własnej stolarni, która żeby było ciekawiej świadczy również usługi bezpośredniej konkurencji.
No to o co chodzi z tymi mogącymi prowadzić na manowce pozorami? O to, że mając okazję uczestniczyć w jakże uwielbianych przez audio-sceptyków ślepych testach, tytułowe mikrusy, na podstawie wolumenu generowanego przez nie dźwięku z powodzeniem można byłoby uznać za zdecydowanie większe, aniżeli w rzeczywistości konstrukcje. A7-ki grają bowiem dźwiękiem niezwykle pełnym, mocno posadowionym na basowym fundamencie i charakteryzującym się dynamiką mogącą wywołać wątpliwości co do sensu poszukiwań czegokolwiek większego. W dodatku ich gęste a zarazem rozdzielcze brzmienie wydaje się wręcz bliższe ideałom stereotypowo wyspiarskiego brzmienia, aniżeli bądź co bądź klasycznych SP100R2, które jednogłośnie z Jackiem uznaliśmy za zaskakująco liniowe i studyjnie prawdomówne. Natomiast 7-ki reprezentują zdecydowanie bardziej „cywilne”, i bez pejoratywnych podtekstów „komercyjne” oblicze brytyjskiego weterana. Dzięki temu nawet rockowe i przy tym wiekowe realizacje jak szalenie dalekie od audiofilskich kanonów referencji „Fugazi” Marillion mają szansę na drugą młodość. Już otwierający ww. wydawnictwo „Assassing” serwowany przez angielskie podłogówki zaskakuje dynamiką, rozmachem i sprężystością a przy tym rozciągnięciem najniższych składowych i efektami przestrzennymi. To nie jest suche, płaskie i na dłuższą metę męczące cykanie, lecz soczysta, oparta na zaraźliwym rytmie uczta dla wszystkich miłośników gatunku. Mamy zatem niejako do czynienia z ucieleśnieniem, spełnieniem obietnic, jakimi zachęca do zakupu 7-ek sam producent jasno dając do zrozumienia, że w porównaniu do poprzedników tytułowych kolumn, czyli modelu A6R, wprowadzone modyfikacje miały na celu przede wszystkim „poprawę dynamiki, uzyskanie solidniejszej podstawy basowej i lepszej rozdzielczości”. I tak też jest w rzeczywistości, gdyż pozostając w rockowych klimatach, lecz przechodząc w obszar nieco bardziej zagmatwanych linii melodycznych obecnych na „Under The Fragmented Sky” Lunatic Soul okazuje się, że odsłuch misternie utkanych przez Mariusza Dudę kompozycji nawet na tak przystępnych cenowo zespołach głośnikowych wcale nie musi oznaczać daleko idących kompromisów. Warto jednak mieć na uwadze, że Spendory aby w pełni rozwinąć skrzydła należy potraktować z odpowiednią uwagą i zamiast sugerować się ich ceną, zapewnić im możliwie najlepszą amplifikację na jaką możemy sobie pozwolić. Powyższe stwierdzenie nie jest bynajmniej próbą naciągnięcia Państwa na jakieś irracjonalne wydatki a jedynie wnioskami płynącymi z naszych, wybitnie empirycznych, redakcyjnych doświadczeniach. Otóż pomimo sugestii ze strony ekipy z Hailsham, że 7-ki z powodzeniem wysterujemy nawet niezbyt mocnymi wzmacniaczami, w tematyce amplifikacji postanowiłem zbytnio nie oszczędzać i podczas procedury testowej pozostałem wierny mojemu dyżurnemu Brystonowi 4B³ i korzystając z nadarzającej się okazji, czyli równoległych odsłuchów, sięgnąłem po Ayona Spirit V (test wkrótce). I … w obu przypadkach było co najmniej dobrze, bądź bardzo dobrze, choć oczywistość różnic dotycząca wynikających z zagadnień natury technologicznej (mocny – 300W tranzystor vs. 40/65W lampa) nie pozostawiała złudzeń, że to właśnie w ten sposób jesteśmy w stanie określić finalny charakter brzmienia naszego systemu. Z kanadyjską końcówką akcent został postawiony na zwartość, kontur i szybkość a z austriacką integrą na wysycenie średnicy i urzekającą eufoniczność przy zachowaniu wielce satysfakcjonującej rozdzielczości i motoryki. W obu jednak przypadkach łatwość z jaką można było śledzić poszczególne plany na zjawiskowym, nagranym w Ris Church w Oslo, polifonicznym albumie „Veneliti” (w jakości MQA 352.8kHz/24bit) Oslo Kammerkor wystawiała Spendorom jak najlepsze świadectwo z czerwonym paskiem. Zamiast jednak standardowej, samplerowej antyseptyczności w tym przypadku mamy do czynienia z natywną swobodą, zadumą i iście organiczną homogenicznością. To nie jest „sklejka” mniej, bądź bardziej udanych, czy też wręcz przypadkowych ścieżek, lecz świadoma rejestracja swoistego misterium płynącego z głębi serca a nie opartego na chłodnej kalkulacji. Równie zjawiskowo wypadł jeszcze bardziej skupiony i intymny „Bloom” Areni Agbabian. Ormiańska pianistka wraz z perkusjonalistą Nicolasem Stockerem przeplatała oniryczne akordy z przysłowiową „grą ciszą” a Spendorom bez najmniejszego problemu udawało się uchwycić ten niezwykły klimat stając się pomostem pomiędzy szarą rzeczywistością a chwilą muzycznego uniesienia. W kategoriach bezwzględnych wokal Agbabian może i został dosaturowany i nieco wypchnięty przed szereg, jednak biorąc pod uwagę ich iście monitorową zdolność znikania ze sceny z łatwością powinniśmy się z taką „sygnaturą” pogodzić.
Nie da się ukryć, że Spendor wprowadzając na rynek A7 połączył przysłowiową wodę z ogniem, gdyż z jednej strony udało mu się zachować klasyczną „radiową” średnicę rodem z klasycznych monitorów BBC a jednoczenie zapewnił jej właściwe wsparcie ze strony skrajów pasma, którym daleko do wycofania, czy zawoalowania. Mamy zatem do czynienia z konstrukcjami nie tylko stereotypowo „muzykalnymi”, lecz również dynamicznymi i rozdzielczymi, co przynajmniej do tej pory nie było takie dla Spendora oczywiste.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Sądzę, że wielu z Was śledząc moje opinie na temat testowanych komponentów audio jeśli nie wprost – choć i takie stwierdzenia miały miejsce, to przynajmniej pomiędzy wierszami wyczytało, iż jestem zdeklarowanym miłośnikiem szkoły grania utożsamianej z kultowym radiem BBC. Tak tak, to w założeniu jest mocno naznaczony swoim sznytem, w pierwszej kolejności stawiającym na środek pasma przekaz. Jednak z doświadczenia wiem, że jeśli dobrze przyłożymy się do konfiguracji reszty toru dla będących spadkobiercami wspomnianej rozgłośni zespołów głośnikowych, bez najmniejszego problemu jesteśmy w stanie uzyskać dźwięk nadążający za najnowszymi trendami równouprawnienia całego pasma akustycznego. Nie wierzycie? Proszę bardzo. Otóż w tym recenzenckim odcinku właśnie z takim przypadkiem, czyli z dobrze dobranym duetem, będziemy mieli okazję się zapoznać. Naturalnie jestem zobligowany poinformować potencjalnych zainteresowanych, iż głównym punktem programu są angielskie kolumny Spendor A7, jednak pieczętując wygłoszoną przed momentem tezę o możliwości tchnięcia w następców słynnych monitorów BBC szczypty nowoczesności sonicznej zapadła decyzja, aby smukłe Angielki wspomagał w teście austriacki wzmacniacz zintegrowany Ayon Spirit V, których dystrybutorem jest krakowski Nautilus.
Rzeczone zespoły głośnikowe dając nam trochę odetchnąć od codziennego szaleństwa cenowego, a przez to również bardzo często rozmiarowego, są stosunkowo tanie i niezbyt wielkie. To źle? Oczywiście, że nie, bowiem po pierwsze – są osiągalne dla znacznie szerszej rzeszy klientów, a po drugie – swoim rozmiarem łatwiej jest im się odnaleźć w zwyczajowo niezbyt wielkich pokojach zdecydowanej większości miłośników dobrej jakości dźwięku. Idąc tropem fotografii mamy do czynienia z dwudrożnymi podłogówkami, w których górną połać frontu uzbrojono w dwa przetworniki – po jednym wysokotonowym i średnio-niskotonowym. Jak zdradzają fotki, A7-ki są wąskie i niezbyt wysokie (ok. 90 cm), a to w połączeniu z ciekawym fornirem zdobiących skrzynki przekłada się na ich odbiór w domenie łatwo akceptowalnych praktycznie w każdych warunkach lokalowych. Przybliżając pakiet technikaliów nie sposób nie wspomnieć, iż realizujący proces wspomagania najniższych składowych port bas-refleks w kształcie prostokąta zaimplementowano przy podstawie pleców kolumn. Tuż nad nim zagłębiono również w prostokątnej kształtce pojedynczy zestaw zacisków do kabli kolumnowych. Zaś temat stabilizacji konstrukcji na podłożu realizuje delikatnie odcięty dylatacją, licujący ze ściankami bocznymi czarny cokół z wkręcanymi weń kolcami. Przyznacie, że omawiane ciemnobrązowe divy przy pozornej skromności prezentują się świetnie. Nie wiem, jak Wy, ale chadzając drogą konstrukcji z rodowodem BBC, bez najmniejszego problemu to kupuję.
Jak poradziła sobie przedstawiona we wstępniaku konfiguracja ze Spendorami A7 w roli głównej w moim, przynajmniej teoretycznie, zbyt dużym pomieszczeniu? Otóż uspokajam. Nie było żadnego problemu. Owszem, nie udało się osiągnąć ściany dźwięku na równi ze stojącymi z tyłu austriackimi szafami, ale daj Panie Boże tak grać wielu innym konstrukcjom konkurencji. Z jednej strony na ile pozwolił zestaw dwóch głośników, tryskała z nich swoboda oddania zamierzeń artystów, a z drugiej dzięki smukłości obudów i monitorowemu pochodzeniu owe muzyczne cele lokalizowane były niemal z zegarmistrzowską precyzją. Ale to nie wszystko, gdyż w sukurs bardzo czytelnemu i pełnego powietrza graniu przychodził główny atrybut radiowych konotacji, czyli świetne rysowanie w domenie barwy wszelkich obracających się w zakresie środka pasma dźwięków. Tak tak, siódemki ze stajni Spendora pokazały, że potrafią wyczarować bardzo wciągający miłośników pełnej ducha muzyki spektakl. Ale nie w dawnym, mocno obciętym ze skrajów pasma stylu, tylko z dobrym napowietrzeniem górnych i stosownym do wielkości kolumn, o dziwo dość mocnym dolnym rejestrem. Dlatego też muzyka albo brzmiała wyśmienicie, albo zaskakująco dobrze. Jaka była The best? Wszelka stawiająca na wokalistykę, instrumentarium drewniane i najlepiej nagrywana na żywo w wielkich kubaturach. Powód? Banalny. Umiejętne podgrzanie brzmienia ludzkiego głosu i zazwyczaj wtórujących mu wszelkiego rodzaju gitar, skrzypiec i fortepianów powodowało, że po wciśnięciu guzika PLAY, nie było szans na oderwanie się od muzyki aż do momentu powrotu lasera CD-ka do stanu spoczynku. Przesadzam? Być może dla orędownika szybkości i analityczności dźwięku ponad wszystko tak, jednak w sytuacji stosunkowo niedawnego obcowania z podobną szkołą grania w swoim środowisku lokalowym, taki powrót do świetnej przeszłości nie pozwalał mi na skrótowe zaliczanie świetnie brzmiących, zapełnionych twórczością z okresu Baroku srebrnych krążków. Po prostu nadarzyła się okazja do miłych wspominek i z premedytacją ją wykorzystywałem.
Gdzie było może nie tyle gorzej, co mniej zjawiskowo? Zaznaczam, to nie była porażka, tylko delikatnie odstępstwo od wzorowego odtworzenia. To znaczy? Chodzi o materiał z wszelkiego rodzaju ciężkim brzmieniem. Jednak muszę nadmienić, iż do momentu średniego odkręcenia gałki głośności wszystko było w najlepszym porządku. Dopiero po przekroczeniu punktu możliwości oddania przez kolumny zbyt dużego na ich możliwości w jak wspominałem z obszernym gabarytowo pomieszczeniu wolumenu dźwięku, przekaz zaczynał ulegać lekkim uśrednieniom. Jednakże przypominam, ten aspekt należy przefiltrować przez wynikające z założeń konstrukcyjnych ograniczenia kolumn w zakresie obsługiwania wysokich poziomów głośności podczas słuchania energetycznej muzy. Podobny wydźwięk miała muzyka elektroniczna. Ale w innym wymiarze. Nie ze względu na brak możliwości głośnego grania – tu było lepiej, tylko niedoborów najniższych, jakże często sejsmicznych pomruków i przenikliwie piskliwej podczas modulacji różnorakich przesterów góry pasma akustycznego. Jaki jest powód zaskoczenia? Banalny. One są stworzone do czego innego, a i tak w ramach stworzonych przez konstruktorów możliwości sonicznych było ok. Przecież mamy do czynienia z należącymi do niekwestionowanej elity kolumnami z rodowodem radiowym. A te nie są stworzone do słuchania łomotu i zniekształceń i to jeszcze głośno, tylko do zatopienia się w pięknie uduchowionej muzyki, bez względu czy jest to instrumentalny jazz, czy też wokalistyka w stylu Joun Sun Nah, Patricia Barber, Katie Melua itp. Przynajmniej ja tak widzę ich pozycjonowanie pośród rzeszy na pierwszy rzut ucha ciekawych, jednak po nawet niedługim czasie jeśli nie nudnych, to banalnych, zespołów głośnikowych konkurencji. Błądzę? To wolny kraj, więc wolno mi.
Nie wiem, czy udało mi się Was przekonać, że nawet niezobowiązująca próba ze Spendorami A7 może okazać się bardzo przyjemnie spędzonym czasem. Mam nadzieję, że choćby w minimalnym stopniu tak. Czy to będzie strzał w Wasze serce, zależeć będzie od posiadanego poziomu romantyzmu. Jednak jeśli nie jesteście specjalnie melancholijni, a do tego dysponujecie średniej wielkości pomieszczeniem, w moim odczuciu opiniowane kolumny mają bardzo dużo do zaoferowania. Naciągam fakty? Bynajmniej. Spójrzcie na ciężkie dla nich, rzucające im gabarytowe kłody pod nogi warunki lokalowe, a mimo to nie wyartykułowałem w tekście żadnych dyskryminujących je problemów. Mało tego. Nawet ciężki rock w iście dla nich stadionowych warunkach, do momentu zdrowego rozsądku w kwestii wolumenu, pokazał się z dobrej strony. Zatem wieńcząc niniejsze dzieło, czyli puentując powyższy test nie mogę zrobić nic innego, aniżeli zarekomendować nasze bohaterki wszystkim kochającym muzykę przez duże „M”. Co to oznacza? Wypożyczcie A7-ki do domu, posłuchajcie w spokoju a sami się przekonacie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy DCS VIVALDI DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo
– wzmacniacz zintegrowany: Ayon Spirit V
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up Thrax Trajan
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 14 490 PLN
Dane techniczne:
• Konstrukcja: 2-drożna, bass-reflex z przepływem linearnym
• Głośnik wysokotonowy: 22 mm, kopułkowo-pierścieniowy, chłodzony cieczą
• Głośnik nisko-średniotonowy:180 mm, membrana Spendor EP77
• Efektywność: 88 dB (1 W, 1 m)
• Częstotliwość podziału: 3.7 kHz
• Pasmo przenoszenia: 32 Hz – 25 kHz
• Impedancja nominalna: 8 Ω
• Impedancja minimalna: 6 Ω
• Obciążalność: 200 W
• Wymiary (WxSxG): 934 x 180 x 305 mm
• Waga: 18 kg/szt
• Dostępne wykończenie: black ash, dark walnut, oak, spendor white (dostępne na specjalne zamówienie w cenie 15 900 PLN)
Opinia 1
Mając świadomość istnienia wybitnie audiofilskiego bytu, za jaki uznać można dzielone źródło sygnału, prawdopodobnie u większości zainteresowanych tematem z tyłu głowy zapalą się lampki przy kilku, wyspecjalizowanych w takich rozwiązaniach markach. Mam oczywiście na myśli (w porządku alfabetycznym) Accuphase’a, C.E.C-a , dCS-a i Reimyo z których katalogów mieliśmy szaloną przyjemność posiadać na wyposażeniu, bądź gościć u siebie flagowe sety, czyli DP-950 + DC-950, TL 0 3.0 + DA 0 3.0 i CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU. Niewykluczone też, że po ostatnim monachijskim High Endzie części z Was w pamięci utkwił wielce intrygujący duet Atlantis Wadaxa. Niemniej jednak mogło by się wydawać, że grono producentów decydujących się w obecnych, skupionych głównie na plikach, czasach to dość hermetyczny klub, a tymczasem wystarczy nieco poszperać, poszerzyć pole widzenia i okaże się, że wybór jest znacznie bogatszy. Aby powyższą tezę udowodnić sięgnęliśmy po pochodzący ze słonecznej, wymarzonej wręcz na wakacyjną destynację Italii zestaw reprezentowanej na naszym rynku przez bydgoski Audio-Connect manufaktury Aqua Acoustic Quality w skład którego weszły transport CD La Diva i topowy przetwornik Formula xHD.
Założona w 2010 r w Mediolanie przez Stefano Jelo i Cristiana Anelli manufaktura Aqua Acoustic Quality zamiast iść wydeptanymi przez swoich poprzedników i konkurentów ścieżkami, woli chadzać własnymi drogami. Nie chodzi jednak w tym momencie o jakiś unikalny i oryginalny design własnych wyrobów w stylu dość regularnie pojawiających się w naszych monachijskich relacjach również włoskiej manufaktury Omega Audio Concepts, choć po prawdzie nie da się tytułowej elektronice odmówić urody, lecz o autorskie rozwiązania natury inżynieryjnej – dotyczące sensu stricte trzewi i m.in. ich modułowości. Zacznijmy jednak od wyglądu i zgodnie z kierunkiem przepływu sygnału przyjrzyjmy się transportowi La Diva. Minimalistyczny i wręcz surowy jak na włoskie standardy, wykonany z solidnego płata szczotkowanego aluminium front zdobi jedynie centralnie umieszczony zielonkawy wyświetlacz zwieńczony firmowym logotypem i dwoma hebelkowymi przełącznikami odpowiedzialnymi za włączenie i aktywację owego okna na świat z lewej i pięcioma dedykowanymi samej obsłudze płyty „lotniczymi” po prawej. Jak to w klasycznych top loaderach bywa dostęp do transportu odbywa się przez przesuwną masywną pokrywę umieszczoną na płycie górnej a samą płytę po ułożeniu na wrzecionie napędu dociskamy niewielkim krążkiem. Plecy urządzenia prezentują się równie zacnie. Do dyspozycji mamy bowiem nie tylko pełne spektrum standardowych wyjść w postaci złącz BNC, koaksjalnego i AES/EBU, lecz również optyczne w standardzie ST AT&T i AQlink – I2S (RJ45). Wyliczankę zamyka wyjście na zewnętrzny zegar i gniazdo zasilające IEC. Całość posadowiono na miękkich, antywibracyjnych nóżkach.
Za to tak naprawdę dopiero we wnętrzu konstruktorzy dali upust swojej fantazji i umiejętnościom, bowiem układ oparto nie tylko na legendarnym napędzie CD-Pro2 Philipsa, lecz zaimplementowano również m.in. autorski, izolowany dyskretny obwód synchronizujący cyfrowe dekodowanie i zarządzanie zegarem ISDC, oraz wykorzystano szybkie transoptory magnetycznie i galwanicznie izolujące wspomniany napęd od wyjść cyfrowych. Zadbano również o troskliwą izolację Philipsa od wszelakiej maści wibracji (klamra MOPLEN-u) i anomalii natury prądowej (welostopniowe regulatory napięcia). Jakby tego było mało również w sekcji zasilania próżno doszukiwać się oszczędności – osobne toroidalne trafa dla obsługi servo i sekcji cyfrowej plus 105° kondensatory o przedłużonej żywotności mówią w końcu same za siebie.
Przetwornik Formula xHD powiela obrys frontu transportu, lecz zamiast okna wyświetlacza w jego centrum umieszczono osiem mikro diod informujących o parametrach aktualnie konwertowanego sygnału. Po ich lewej stronie umieszczono trzy przełączniki hebelkowe odpowiedzialne za uruchomienie, wyciszenie i odwrócenie fazy a po prawej sześć „lotniczych” wybieraków konkretnego wejścia. Ściana tylna jest wręcz zatłoczona. Sekcję wyjść analogowych reprezentuje para gniazd RCA i XLR a cyfrową (patrząc od prawej – zgodnie z firmowa numeracją) – AES/EBU, BNC i koaksjalne (oba SPDIF), modularne, USB i AQLink I2S. Nie zabrakło również terminalu do zewnętrznego sterowania i gniazda zasilającego IEC.
Podobnie jak w La Diva również Formula xHD nie powiela popularnych rozwiązań stawiając na własne rozwiązania. W jej trzewiach znajdziemy m.in. własny, obsługujący sygnały PCM do 24 bitów/768 kHz, system konwersji Optologic DAC z czterema konwerterami DAC R2R zmieniającymi napięcie poprzez dzielniki napięcia z rezystorów. Całkowicie odizolowano galwanicznie obwody cyfrowe od analogowych a sam przetwornik nie wykorzystuje filtrów cyfrowych.
Zabierając się jednak za recenzję tytułowej parki nie przypuszczaliśmy nawet, że z tak akcentowaną i zachwalaną przez samych producentów modułowością przyjdzie nam zmierzyć się oko w oko. Bowiem na skutek zbiegu okoliczności w momencie, gdy mieliśmy praktycznie wszystko gotowe do publikacji otrzymaliśmy od rodzimego dystrybutora Aqua Acoustic – bydgoskiego Audio-Connectu prośbę, by odłożyć wszystko na chwilę na bok i poczekać na najnowszy, analogowy stopień wyjściowy DAC-a oznaczony jako rev.2. W dodatku ów moduł miał przyjść do nas bezpośrednio z fabryki a ekipy zarówno z Bydzi, jak i Mediolanu jednogłośnie uznały, że z jego wymianą powinniśmy sobie spokojnie sami poradzić. I z dumą możemy ogłosić, iż nie zawiedliśmy pokładanych w nas nadziei, gdyż w ciągu dwóch tygodni stosowna paczka do nas koniec końców dotarła a po zdjęciu pokrywy górnej Formuli xHD okazało się, że cała operacja ograniczyła się do odkręcenia dwóch śrub mocujących moduł analogowy, dokonania podmiany starego na nowy i voilà – pacjent nie tylko przeżył, co jeszcze zyskał tu i ówdzie na uroku, ale o tym dosłownie za chwilę. Jeśli chodzi o zmiany natury konstrukcyjnej, to … zainteresowanym polecam zabawę w znajdź różnice (od razu podpowiem, że można zacząć od koloru laminatów) a pozostałej części populacji spieszę donieść, że m.in. wymieniono transformatory wyjściowe, część aktywnych komponentów, oraz poprawiono polaryzację obwodów.
Pół żartem, pół serio mógłbym śmiało stwierdzić, że przebieg odsłuchów duetu Aqua Acoustic Quality przebiegał zgodnie z wyznawaną przez Alfreda Hitchcocka maksymą, iż „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.” Proszę mi jednak wierzyć, że owe początkowe, umowne „trzęsienie ziemi” wcale nie było akcentem pozytywnym. Okazało się bowiem, że pomimo zarówno solidnego wygrzania, jak i możliwie atrakcyjnego pod względem sonicznym repertuaru całość wypadała zaskakująco mało przekonująco a momentami wręcz krzykliwie. Skoro bowiem Diana Krall zaczęła zahaczać o rejestry i tembr głosu wydawać by się mogło zarezerwowane dla Susan Wong a estetyka przekazu miała się nijak do tego, co miałem okazję wielokrotnie słyszeć tak podczas kolejnych edycji AVS, jak i moich dwóch (pierwszej i drugiej) wizyt w siedzibie dystrybutora i to z niższym modelem przetwornika, uznałem, że warto wziąć sprawy we własne ręce dokonując na początek drobnych zmian w zastosowanym okablowaniu. Co ciekawe poniekąd zalecane połączenie po I2S z użyciem standardowej, dołączanej w komplecie, komputerowej skrętki (widoczny na zdjęciach granatowy kabelek) przegrało sromotnie z konwencjonalnym transferem Coax/BNC za pośrednictwem rodzimej łączówki Albedo. Równowaga tonalna zaczęła wracać do normy i wreszcie pojawiły się znamiona wysycenia i słodyczy. W ramach weryfikacji powyższych obserwacji z niekłamaną przyjemnością wsłuchałem się w odgłosy (uwaga, teraz będzie metafora) dwóch wielkopowierzchniowych budynków wysokiego składowania, czyli „Acoustic, But Plugged In!” formacji Hangar i poprawiłem utworem „Hangar 18” z albumu „Rust In Peace” Megadeth, na których dość powszechnie stosowane gitary miały właściwą sobie masę, dynamikę i skalę a co najważniejsze przestały wreszcie przypominać daleko nie szukając … elektryczne mandoliny.
Idąc tym tropem postanowiłem powrócić do magistrali I2S, lecz tym razem z odpowiednim orężem i zamiast owej nieszczęsnej niebieskiej skrętki całość spiąłem topowym przewodem Ethernet Audiomica Laboratory Anort Consequence. I to było to. Otrzymany bowiem efekt nie tylko dorównał temu, co jeszcze egzystowało w zakamarkach mej pamięci, co zdecydowanie go o co najmniej klasę przewyższył. Otrzymałem bowiem dźwięk rasowy i można byłoby wręcz powiedzieć, że wręcz skończony. Firmowe połączenie gładkości, wysycenia i rozdzielczości sprawiło, że nawet nie do końca referencyjne pod względem realizacyjnym (vide Megadeth) nagrania zyskiwały na eufonii, nie tracąc przy tym nic a nic z wrodzonej agresji i szybkości, za to te już właściwie potraktowane w studiu, jak „Open Heart Story” Luke’a Howarda urzekały swym wyrafinowaniem od pierwszych taktów. Może nie było takiej rozdzielczości, do jakiej zdążył nas już przyzwyczaić redakcyjny duet C.E.C-a z dCS-em , jednak przynajmniej pod względem kultury przekazu i wewnętrznego spokoju włoskie combo szło o krok, bądź nawet dwa dalej od mojego Ayona CD-35. Wywołana na samym początku do tablicy Diana Krall na „Turn Up The Quiet” roztaczała wokół siebie taki urok i magnetyzm, że niemożliwym wydawało się przerwać jej przed wybrzmieniem ostatniej nuty.
Jeśli zaś chodzi o zmiany brzmieniowe jakie wprowadził dokonany przez nas upgrade sekcji wyjściowej przetwornika, to w pierwszej kolejności wypada zwrócić uwagę na bezapelacyjną poprawę rozdzielczości oferowanego przez tytułowy zestaw dźwięku, oraz definicję poszczególnych składowych. Nie oznacza to bynajmniej, bym wcześniej miał do nich jakieś zastrzeżenia, jednak nowe płytki dość jednoznacznie pokazały, że ze stworzonej przez Włochów „platformy” da się wycisnąć jeszcze więcej. Scena zyskała na głębokości a źródła pozorne na klarowności, jednak bez utraty masy. Bas schodził jeszcze niżej a jego kontury zostały zauważalnie poprowadzone mocniejszą, lecz i zarazem cieńszą kreską. To właśnie dzięki owej, wspomnianej dosłownie przed chwilą, lepszej definicji przekaz stał się bardziej „konkretny”, zebrany w sobie, na czym skorzystała oczywiście motoryka. Proszę tylko posłuchać „The Funeral Album” Sentenced, jednak zamiast od początku sugeruję w pierwszej kolejności włączyć zaledwie minutowy „Karu”, by własnousznie przekonać z jakich strun korzystał podczas sesji Miika Tenkula. A reszta pójdzie już z górki i śmiem twierdzić, że w przy takim źródle to i fiński metal jest niestraszny. To noszące znamiona sportów ekstremalnych, przynajmniej dla jednostek nieobytych z takimi klimatami, doświadczenie powinno dać Państwu wyobrażenie na jakim poziomie realizmu się obracamy i świadomość, że aby to ocenić wcale nie trzeba sięgać po wyżyłowane poza granice przyzwoitości i zdrowego rozsądku audiofilskie samplery. Niby przyjęło się uważać, że im wyższej klasy urządzenia gościny w torze, tym mniej nagrań daje się słuchać, jak jednak widać / słychać na załączonym przykładzie duet Aqua Acoustic zadaje powyższej tezie kłam, co przynajmniej z mojego punktu widzenia wypada zaliczyć na jego korzyść.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie tylko dla osób nieskażonych audiophilią nervosą , lecz również dla swobodnie poruszających się w przysłowiowym mainsteamie Hi-Fi i High-Endu melomanów marka Aqua Acoustic Quality może być bytem równie zagadkowym jak np. japońskie Audio Tekne, czy przewijający się we wstępniaku Wadax. Proszę się jednak niepotrzebnie nie usztywnić i nie wzmagać ostrożności, bo akurat w tym przypadku brak powszechnej świadomości i wszechobecnych reklam oznacza jedynie brak przysłowiowego parcia na szkło i spokój, oraz iście ojcowską troskliwość o jakość i brzmienie swoich produktów. Bowiem transport La Diva wraz z przetwornikiem Formula xHD stanowią propozycję na tyle nietuzinkową pod względem konstrukcyjnym i wyrafinowaną brzmieniowo, że jeśli tylko nie szukacie Państwo w dźwięku wyczynowości i wręcz nadrealistycznych doznań to z radością powinniście ów duet w swoich progach powitać. Ponadto na przykładzie niniejszej recenzji i naszych perypetii wyraźnie widać, że w przypadku chęci dalszego rozwoju i mozolnej wspinaczki na upragniony Olimp, zamiast odsprzedawać posiadany już zestaw będzie można go własnym sumptem sukcesywnie upgrade’ować, czy to pod względem brzmieniowym (vide stopień wyjściowy), czy funkcjonalnym. Krótko mówiąc, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja posłuchajcie tytułowego źródła, bo może się okazać, że właśnie tego szukaliście, lecz nie mieliście świadomości jego istnienia.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Raczej nie zdradzę tajemnicy poliszynela, gdy powiem, że dobre wieści rozchodzą się błyskawicznie. Niestety to jedna strona medalu, bowiem nieobliczalność codziennego życia sprawia, iż czasem od pierwszego kontaktu, do osobistej weryfikacji, w zależności od przydzielonego danemu osobnikowi pecha, mija dużo, lub bardzo dużo czasu. Taki też los spotkał nasz duet, gdyż dopiero po kilku latach od debiutu, udało nam się zorganizować test urządzeń dystrybuowanej przez bydgoski Audio-Connect włoskiej marki Aqua Acoustic Quality, z oferty której pozyskaliśmy od dawien dawna zachwalane dzielone źródło La Diva (transport) i Formula XHD (przetwornik cyfrowo-analogowy). Zainteresowani? Jeśli tak, mam dla Was jeszcze jedną dobrą informację. Otóż tenże złośliwy los sprawił, że podczas naszej zabawy z rzeczonym komponentami DAC przeszedł mający na celu poprawę już i tak bardzo dobrego, przynajmniej według kuluarowych doniesień, brzmienia upgrade. Tak więc trochę przypadkowo, ale jesteśmy pierwszymi, którzy mieli okazję przyjrzeć się potencjalnym zmianom sonicznym po udokumentowanej serią fotografii sesji wyposażania trzewi Formuly XHD w nową płytkę analogowego stopnia wyjściowego. Co i w którą stronę ewaluowało? O nie, za wcześnie na clou programu. Po odpowiedź na to pytanie zapraszam do dalszej lektury.
Obcując organoleptycznie ze wspomnianymi produktami wyraźnie widać, że idąc za unifikacją tak transport, jak i DAC bazują na identycznych obudowach. Naturalnie każda z nich spełniając powierzone danemu komponentowi zadania nieco różni się detalami. I tak oferujący kultowy napęd Philipsa CD-Pro2 napęd La Diva zmusił konstruktorów do aplikacji w centrum frontu wielofunkcyjnego wyświetlacza, z jego lewej strony fantastycznie prezentujące się od strony wizualnej i użytkowej dwóch hebelkowych przełączników – Power i Display (regulacja jasności wyświetlania), a z prawej zagłębionych w odcinającej się od srebrnego płata aluminium awersu kuwecie, pięciu nieco innych konstrukcyjnie, ale również hebelkowych manipulatorów sterujących jego głównymi funkcjami. Jednak wspomniany gruby arkusz z lekkiego stopu nie jest nudnym wizualnie prostokątem, tylko dla łatwiejszego wpisania się w gusta szerszej publiczności jego górną krawędź zdobi łagodny łuk, a dolną w środkowej części lekko podcięto, co na zewnętrznych rubieżach utworzyło coś na kształt szerokich łap oczywiście jedynie wizualnie dzierżących całość konstrukcji. Z uwagi na fakt bycia naszej Divy tak zwanym top loaderem, nieco z prawej strony górnej płaszczyzny obudowy, pod przesuwaną klapą, ukryto wspomniany czytnik Philipsa. Zaś tylny panel przyłączeniowy w zgodzie z obecnymi trendami oferuje wejście dla zewnętrznego zegara, dwa wyjścia sygnału SPDIF (BNC i COAX), jedno I2S (gniazdo RJ45), AT&T, AES/EBU i zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające. Jeśli chodzi o przetwornik, ten wykorzystując identyczny kształt przedniego panelu jak transport, wyeliminował zbędny dla niego wyświetlacz, a w zamian wkomponował w tym miejscu osiem przypisanych odczytywanym w danym momencie częstotliwościom próbkowania sygnału diod. Ale to nie jedyna zmiana, bowiem funkcjonalność urządzenia wymusiła zwiększenie z lewej flanki do liczby trzech, a z prawej do sześciu bliźniaczych do napędu manipulatorów hebelkowych. Wieńcząc dzieło implementacji Formuly w potencjalny tor, na tylnej połaci obudowy dostajemy do dyspozycji pełen przekrój niezbędnych w tych czasach dla wymagającego miłośnika muzyki wejść i wyjść. A przyznam, że jest w czy wybierać, gdyż oprócz analogowego wyprowadzenia sygnału poprzez gniazda RCA/XLR, znajdziemy tam jeszcze oparte na wtykach LAN protokoły I2S, MODULAR, USB dla PC AUDIO, dwa SPDIF (BNC, COAX), AES/EBU dla wejść cyfrowych, komputerowe złącze RS232 do zewnętrzych systemów sterowania, oraz gniazdo zasilania IEC.
Przyznam szczerze, że artykulacja wyrobionych podczas testu opinii na temat przybyszów z Italii miała przebiegać nieco inaczej. Powód? Bardzo banalny. Otóż do momentu pierwszego terminu publikacji test był zwyczajnym powielaniem każdorazowego opiniotwórczego przedsięwzięcia. Tymczasem nawiązując do wstępniaka i wspomnianych weń dodatkowych dobrych wieści okazało się, iż włoski przetwornik cyfrowo/analogowy dostąpił delikatnej przemiany. To zaś skazywało słuchany model na produkcyjny niebyt i utratę sensu opisywania czegoś, co oficjalnie nie będzie już dostępne. Dlatego też producent poprosił o chwilową zwłokę na podesłanie najnowszego (rev. 2) analogowego stopnia wyjściowego i tym samym pełnoprawne wypowiedzenie się na temat aktualnie produkowanej inkarnacji DAC Formula XHD.
Wprowadzając Was w świat nowego wcielenia tytułowego zestawu odczytującego informacje ze srebrnego krążka powiem tak. Wszyscy malkontenci powinni zapomnieć o zbyt lekkim postawieniu sprawy przez Aquę w kwestii masy dźwięku. Dlaczego? Otóż prawdopodobnie idąc za oczekiwaniami klientów Włosi postanowili delikatnie dociążyć dotychczas świetnie napowietrzony, znakomicie rozdzielczy, namalowany wyraźną krawędzią, ale nieco zwiewny przekaz. Powód? Owszem, szybkość narastania sygnału, wręcz wzorowe pozycjonowanie idealnie wyciętych z czarnego tła muzyków na z rozmachem kreowanej scenie, ale bez cieszącego uzy „body”, na dłuższą metę może zmęczyć nawet najbardziej zatwardziałego miłośnika wyrazistej prezentacji. Tymczasem nawet on w momencie z sukcesem sonicznym wprowadzonej ingerencji w nasycenie wybrzmiewających w naszych domach wydarzeń muzycznych, racjonalnie, czyli w zgodzie z naturalnym brzmieniem myśląc, raczej odbierze to in plus, aniżeli in minus. Nie ma szans? Jeśli tak, mówi się trudno. Ja jednak po kilkunastu dniach spędzonych z nową wersją DAC-a bez najmniejszego naciągania faktów jestem pod wrażeniem umiejętnego podniesienia poziomu nasycenia muzyki, bez utraty jej witalności i szybkości. Gdy wymagał tego materiał zapisany na koncertowej płycie Johna Zorna z projektu MASADA „First Live 1993”, muzycy bez najmniejszych problemów nadawali wydarzeniom niezbędnego dla nurtu free jazz-u drive’u w przenikaniu się poszczególnych solowych partii instrumentalnych, przy zachowaniu masy i energii każdego z generatorów dźwięku z bardzo istotnymi w tym materiale perkusją i saxem włącznie. To były często krótkie, ale za to mające nadać odpowiednią rytmikę tego przecież granego live wydarzenia dźwiękowe eksplozje. Jakakolwiek obsuwa w domenie szybkości ataku, czy wadze dźwięku nie tylko największego bębna, ale również brzmienia wspomnianego dęciaka spowodowałaby utratę ważnego dla tego rodzaju muzy aspektu energetycznej nieobliczalności wybrzmiewających po sobie fraz. Na szczęście Włosi znakomicie zdając sobie z tego sprawę i podczas planowania zmian w trzewiach DAC-a zadbali, aby wszystko było w jak najlepszym porządku. Po tym krążku wiedziałem, że dalej powinno być tylko lepiej. Wyprzedzam fakty? Bynajmniej, ponieważ jeśli coś radzi sobie z szaleństwem muzycznym, idąc przy tym od dołu do góry równym pasmem, to w spokojniejszych kawałkach powinno być już z górki. I faktycznie tak było. Muzyka wokalna z Youn Sun Nah w roli głównej aż kipiała nie tylko od smaczków typu zaglądanie diwie mówiąc kolokwialnie w gardło, ale również potrafiła czarować ciekawą barwą głosu artystki. Naturalnie nie należy zapominać o stosownie dobranym do nastroju tej płyty instrumentarium, które nie musząc już ścigać się pomiędzy sobą na wzór MASADY, teraz pokazywało piękno długich wybrzmień i mnogość odcieni niby znanych od dawna, ale teraz nieco inaczej artykułowanych dźwiękowych bytów. Co ciekawe, wniesiony przez upgrade sznyt grania nie zaszkodził nawet rytmom elektronicznym. Jak to możliwe? Zwyczajnie. Przecież pisałem, iż nowa odsłona DAC-a nie utraciła swobody i świeżości przekazu, a to przełożyło się na minimalizację korekt ważnych dla tego rodzaju muzy najwyższych rejestrów. Owszem, było mniej agresywnie, aniżeli przed wymianą płytki, jednak wówczas odbierałem to jako atak, a nie zamierzony cel. Tymczasem po dodaniu masy na środku, wysokie tony w najmniejszym stopniu nie zgasły, tylko wpisały się w pożądany efekt spójności pasma. Tak, w pierwszym kontakcie wydawało się to być lekką tonizacją informacji, jednakże po dosłownie kilku minutach okazywało się, iż dla dobra jakości przekazu jest to bardzo dobry krok.
Przyznaję się bez bicia. Aplikując najnowsze wcielenie stopnia wyjściowego w DAC-a nie spodziewałem się tak pozytywnych w stosunku do poprzedniej wersji zmian. Owszem, coś musiało ulec parafrazując bardzo popularne obecne hasło „dobrej zmianie”, ale nie w tak szerokim zakresie. Czy to dla wszystkich będzie krok milowy w rozwoju oferowanego przez markę Aqua Acoustic Quality dźwięku? Tego nie jestem w stanie stwierdzić. Jednak jedno mogę powiedzieć na pewno. Zdecydowanie wolę najnowsze, nie tylko obecnie pełne barwy, ale konsekwentnie idące wzorem wcześniejszego modelu drogą swobody wypełniania mojego pokoju czystym dźwiękiem, wcielenie DAC-a Formula XHD. Dlaczego? To banał. Wraz z firmowym transportem La Diva w moim odczuciu jest w stanie zadowolić nawet największego malkontenta, bez względu na słuchane przez niego na co dzień formacje muzyczne od AC/DC, po interpretującego Claudio Monteverdiego Jordi Savalla. To bez dwóch zdań jest bardzo mocny przeciwnik dla chadzającej w podobnej lidze cenowej konkurencji. Ktoś raczy oponować? Cóż, pałeczka jest po Waszej stronie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up Thrax Trajan
Dystrybucja: Audio-Connect
Ceny:
Acoustic Quality La Diva: 7 890,00 €
Acoustic Quality Formula xHD: 13 890,00 €
Dane techniczne
La Diva CD transport
Wyjścia cyfrowe: 2 S/PDIF 75 Ω: 1 coaxial BNC, 1 coaxial RCA; 1 AES/EBU (XLR) 110 Ω; 1 AQlink – I2S serial bus (etherCON RJ45), 1 AT&T (optyczne typu ST)
Wyjście na zewnętrzny zegar: 1 coaxial BNC 75 Ω
AQlink (I2S bus): Poziom CMOS
Częstotliwość próbkowania: 16 bit / 44.1 KHz
Zużycie energii: 100-115V / 220-240V; 50 lub 60Hz – 38VA
Wymiary (SxGxW): 450 x 370 x 100 mm
Waga: 10 kg
Formula DAC
Wejścia cyfrowe:
· RJ45 AQlink (I2S serial bus) – 24 bit / 768 kHz PCM, DSD (DSD512)
· BNC coax (S/PDIF) 75 Ω – 24 bit / 192 KHz
· USB – 24 bit / 768 kHz PCM, DSD (DSD512)
· AES/EBU balanced 110 Ω – 24 bit / 192 KHz
· RCA coax (S/PDIF) 75 Ω – 24 bit / 192 KHz
· AT&T (ST Fiber) – 24 bit / 192 KHz
· Optical TOSLINK – 24 bit / 96 KHz
Wyjścia analogowe:
· 2 x RCA
· 2 x XLR
Impedancja wyjściowa (RCA/XLR): 10/600 Ω
Pasmo przenoszenia: 20Hz do 22 kHz
THD + N: <0,016% @ 1 kHz, -10 dB
Pobór mocy: 100-115/220-240 V; 50 Hz lub 60 Hz – 82 VA
Wymiary (SxGxW): 450 x 380 x 100 mm
Waga: 9 kg
Jak widać na załączonych zdjęciach Włosi z Synthesisa mają w swojej ofercie nie tylko niewielkie integry, jak swojego czasu przez nas testowana ROMA 96DC+, lecz również potężne monstra, jak m.in. właśnie do nas dostarczony Metropolis NYC200i.
cdn. …
Niedawno wyszło na jaw, że pewien emeryt z Żoliborza chciał w centrum Warszawy postawić dwie wieże … Pomysł spalił jednak na panewce. My za to nijakich planów nie snuliśmy aż tu nagle, dzięki niezwykłemu zaangażowaniu ekipy CORE trends zostaliśmy poproszeni o zaopiekowanie się nie dwiema a … trzema (!!!) wieżami. Panie i Panowie oto trio marzeń – Audionet STERN & HEISENBERG.
cdn. …
Opinia 1
Bez względu na wszelkie ewentualne próby dewaluowania mojej oceny sytuacji, oraz bez najmniejszej obawy o podstolikowe powiązania z tytułową marką jestem w stanie wygłosić bardzo pozytywną dla niej tezę. Jaką? Otóż stacjonujący zarówno w Mistelbach (Austria), jak i czeskim Litovelu producent gramofonów – Pro-Ject w ostatnich, odznaczających się znacznym wzrostem zainteresowania muzyką zapisaną na czarnych krążkach czasach, jest jednym z największych, jeśli nie największym propagatorem tego wydawać by się mogło mającego swoje lata świetności za sobą analogowego nurtu. To jest na tyle znaczący gracz, że gdy zapytamy przypadkowego użytkownika poczciwego drapaka o listę znanych mu wytwórców gramofonów, wspomniany Pro-Ject jeśli nie na pierwszym miejscu, z pewnością znajdzie się na pudle. Powód? Swoje podboje rozpoczynał od prostych konstrukcji dla zwykłego Kowalskiego (ok. 1 tys. zł), by z biegiem czasu wzbogacać swoją ofertę o potrafiące konkurować z największymi tuzami tego świata, kosztujące kilkanaście tysięcy flagowce. Tak tak, nasz bohater zadbał o pełne spektrum zadowolonych klientów, a to po latach przełożyło się na sukces rozpoznawalności. Dlatego też bez względu na fakt obcowania na co dzień ze zdecydowanie droższą, aniżeli Heinz Lichtenegger jest w stanie zaoferować, konstrukcją SME 30.2, z racji mojej ponownej, bo po upływie kilkunastu lat od moich pierwszych kroków w analogu z modelem Debut III z niekłamaną przyjemnością postanowiłem sięgnąć po współczesny produkt. I taki też pozytywny, przynajmniej w domenie emocji, wydźwięk będzie miał poniższy test powracającego swoim wyglądem do korzeni analogu modelu The Classic, którego dystrybucją na naszym rynku zajmuje się cieszyński Voice.
Jak łatwo wywnioskować z załączonej serii fotografii, Pro-Ject jubileuszowym, bo uświetniającym 25-lecie działalności modelem The Classic, bardzo mocno nawiązuje do obowiązujących w czasach świetności analogu konstrukcji z odsprzęgniętym od głównej części obudowy sub-chassis. Tak tak, to wielu z was może odebrać jako powtórkę z rozrywki. Jednak cóż poradzić, gdy coś nawet dawno wymyślonego nadal znakomicie się sprawdza, a do tego na tle najnowszych designersko-inżynieryjnych, często bardzo powszechnych pośród konkurencji, a przez to nudnych pomysłów na wygląd znakomicie wpisuje się w poszukiwanie czegoś wyjątkowego dla konstrukcji rocznicowej. Nie wiem, jaki będzie wydźwięk rynku, jednak ja bez najmniejszych problemów to kupuję. Idźmy dalej. Tutaj nawet dla wiecznych malkontentów mam same dobre wieści, bowiem na owej miękko odseparowanej od zewnętrznej skrzynki platformie, posiłkując się najnowszymi osiągnięciami marki z prawej strony zamontowano uzbrojone w znakomitą w swojej klasie cenowej wkładkę Ortofon Quintet Red, firmowe 9” calowe carbonowe ramię, z lewej ukryty pod omawianą platformą, napędzający poprzez gumowy pasek sub-talerz silnik, a w jej centrum zespół na stałe wkomponowanego w tę część obudowy łożyska dla sub-talerza i tworzącego miejsce implementacji czarnej płyty talerza głównego z matą. Jeśli chodzi o temat obsługi niezbędnych dla danego tłoczenia płyty prędkości obrotowej, sprawę ogarnia znajdujący się w lewym przednim narożniku pojedynczy wielofunkcyjny przycisk i dwie diody informacyjne o zrealizowanym wyborze. Tak prezentujący się konglomerat komponentów posadowiono na trzech pływających stopach i przykryto pomagającą w walce z wszechobecnym kurzem przezroczystą pokrywą akrylową. Przyznacie, że mimo założenia spełniania bardzo wyśrubowanych dla konstrukcji jubileuszowej oczekiwań sonicznych, przy okazji wygląda to naprawdę rasowo. Czy obroni się w starciu ze oczekiwaniami nowej generacji analogowych maniaków? Po odpowiedź na to pytanie zapraszam do kolejnej części tekstu.
Jak wiadomo, gramofon jest pewnego rodzaju wypadkową połączenia kilku współpracujących ze sobą podzespołów. I gdy biorąc pod uwagę komponenty pochodzące ze stajni danego producenta temat oferowanej fonii można by uważać za mniej więcej stabilny, czyli zazwyczaj oddający ogólny sznyt grania danego brandu, to już będąca głównym dawcą odczytywanego z płyty winylowej sygnału do phonostage’a wkładka gramofonowa innego producenta, wprowadzając w daną konfigurację swoje trzy grosze, w pewien sposób ustala nieco inny końcowy wynik danej układanki. To oczywiście w teorii rodzi pewien problem powtarzalności naszych i Waszych odczuć w momencie prób z danym modelem gramofonu u siebie. Jednak tylko w teorii. Dlaczego? Ano dlatego, że w dzisiejszym przypadku mamy do czynienia z ofertą skończoną, czyli od początku do końca dobranym przez producenta, w celu spełnienia pewnego założenia odnośnie fonii, zestawem z rylcem włącznie. Dlatego też to, co przeleję na klawiaturę, powinno być mniej więcej możliwe do osiągnięcia również u Was. A zapewniam, że w moim odczuciu tytułowy, jubileuszowy model Pro-Ject The Classic wart jest poświęcenia mu czasu na potencjalny ożenek.
Cóż takiego oferuje? Otóż podczas testu postanowiłem posłużyć się bardzo eklektycznym repertuarem – od współczesnego tłoczenia audiofilskiej oficyny ACT Manu Katché „Live In Concert”, przez wiekową elektronikę Tangerine Dream „Electronic Meditation”, po niezbyt dobre nagranego za młodu Bruce’a Springsteena „The River”. W jakim celu? Chciałem sprawdzić, czy oceniana układanka bez względu na jakość oferowanego dźwięku potrafi różnicować wydania w zależności od jakości i czasów realizacji nagrania. I wiecie co? Mimo, iż The Classic grał dobrze osadzoną w masie, a przez to ciekawie nasyconą na środku pasma i mocną na dole ofertą soniczną, bez najmniejszych problemów potrafił pokazać, kiedy ktoś się przyłożył, a kiedy poszedł na łatwiznę podczas remasteringu. Jednak co ciekawe, tych słabszych realizacji nie skazywał na półkowy niebyt w rzadko penetrowanych przez melomana zakątkach półki, tylko na ile się dało – oczywiście w granicach dobrego smaku, swoim sznytem soczystego grania ratował krążek przed banicją. Naturalnie nie było szans na dogonienie znakomicie zrealizowanych płyt, ale sprawiał, że te słabe mimo potraktowania po macoszemu wzbudzały sporo emocji nie tylko wsadem merytorycznym, czyli zapisaną muzyką, ale również samym brzmieniem. Zaciekawieni? Jeśli tak, to dodam, iż ta umiejętność próbując rozszerzyć listę słuchanego na co dzień zbioru płyt, nie powodowała nadmiernego uśredniania przekazu tych wzorowych. To było jedynie niewielkie dogrzanie zazwyczaj krzykliwego środka, co o dziwo czasem pomagało nawet lepiej zaistnieć również poprawnym tłoczeniom. Tak np. było z koncertem Manu Katché, gdzie oprócz dobrego budowania w szerz i głąb koncertowego wydarzenia w moim pokoju, Pro-Ject swoją estetyką potrafił wzmocnić dostojność grających w środku i dole pasma instrumentów, jednak nie powodując przy tym utraty blasku tych brylujących w górze. Owszem, na potrzeby spójności przekazu wysokie tony nie szukały nadmiernego poklasku wyskakując z blachami perkusisty przed szereg, ale również były dalekie od ospałości, czy matowości. Po prostu dobierając poziom swojej ingerencji w odtwarzany zapis nutowy, obdarowywał go pięknym złotem, dobrze realizując tym sposobem zadanie pokazywania świata muzyki przez tytułową konstrukcję w pięknym, bo umiejętnie zbalansowanym, kolorze. A to wielka zaleta. I właśnie dla weryfikacji tego aspektu w pakiecie testowych płyt wylądowała elektronika zespołu Tangerine Dream. Elektronika, która mimo wspominanego osadzenia w barwie nie ucierpiała w kwestii wszelkiego rodzaju pisków i zamierzonych modulacji dźwięków. Gdy materiał miał za zadanie kaleczyć moje narządy słuchowe, nawet nie pytał, tylko bezdusznie to wykonywał. Owszem, gładziej i mniej bezpardonowo aniżeli mój dziesięciokrotnie droższy Anglik, ale nie było to szkodliwe gaszenie niezbędnego do pokazania prawdy w pozytywnym tego słowa znaczeniu pożaru, tylko lekkie przesunięcie ostrości dźwięku w rejon większej kultury. Czyli w odniesieniu do ratowania płyt z niebytu w życiu melomana typowe, ale pozytywne w ostatecznym rozliczeniu coś za coś. A gdy na koniec przywołam placek Bruce’a Springsteena, chyba nikt nie podważy mojego zdania, iż wszystko co do tej pory mogło być postrzegane jako nie do końca zgodne ze sztuką wiernego odtworzenia dźwięku, teraz było wodą na młyn czeskiego-austriackiego pomysłu na analog. Co konkretnie? Zyskało dosłownie wszystko. W szczególności wszechobecne partie wokalne. Jednakże nie można zapomnieć również o instrumentarium, bowiem przypominam, że mamy do czynienia ze słabo zrealizowanym materiałem, co nasz bohater umiejętnie „podrasował”. Dlaczego słowo „podrasował” wziąłem w cudzysłów? Mianowicie nie było to siłowe, w konsekwencji bardzo uśredniające końcowy efekt brzmieniowy podkręcanie temperatury dźwięku, tylko dodanie szczypty masy i nasycenia do pozbawionej body ciekawej dla wielu fanów opowieści piosenkarza. A chyba o przyjemność słuchania ulubionej muzy nam chodzi, nie prawdaż? I to w przypadku The Classica dostajemy.
Czy malowany nieco plastyczniej, a przez to nieco grubszą, lekko podkręcającą wysycenie przekazu, kreską świat jest dla wszystkich? Śmiem twierdzić, że dla większości użytkowników starych tłoczeń tak. Skąd takie przekonanie? Otóż wiem to z własnego podwórka. Trzeba być naprawdę bardzo tolerancyjnym, aby czasem wręcz męczyć się prawdą o źle wydanych płytach w naszej kolekcji. A trzeba przyznać, iż nie tylko w obecnych czasach cyfry, ale również w okresie świetności winylu sporo materiału cierpiało na mierność masteringu. Dlatego też taka jak dzisiaj opisywana propozycja dla wielu będzie pogodzeniem dobrej jakości brzmienia solidnie wydanych krążków z ewentualnym pakietem naprawczym dla tych miernych. Ktoś raczy kręcić nosem? Jeśli tak, mogę tylko skierować go w progi jakiegoś znajomego z bardzo drogim setem gramofonowym. Tylko wówczas przekona się, że wszystko co napisałem, nie jest wyssaną z palca baśnią z mchu i paproci, tylko przez lata zdobytym na własnej skórze doświadczeniem. Po latach zabawy w drogi analogowy zestaw umiem już przejść nad złą jakością ulubionych pozycji do porządku dziennego. Jeśli jednak Wy bez znaczenia z jakich powodów jeszcze do tego nie dorośliście, Pro-Ject The Classic jest dla Was wręcz idealną propozycją.
Jacek Pazio
Opinia 2
Patrząc z perspektywy czasu zauważyliśmy z Jackiem pewną prawidłowość. Otóż o ile nasze publikacje o ekstremalnie high-endowych kolumnach, czy nawet okablowaniu, pomijając oczywistą polaryzację środowiska, prowadzą do dość merytorycznych dyskusji, to za każdym razem, gdy braliśmy na redakcyjny warsztat realnie całkiem przystępny cenowo, oczywiście jak na nasze, odbiegające nieco od szarej rzeczywistości standardy, gramofon, czyli m.in. Linn Sondek LP 12 Majik, Transrotor Fat Bob S, Pro-Ject Xtension 9 EVO Super Pack, czy ostatnio przez nas testowany Pear Audio Little John, słyszeliśmy głosy, że wszystko pięknie ładnie, ale … cały czas poruszamy się na pułapach, gdzie większość rodzimych melomanów i audiofilów kończy swoją dźwiękową podróż a nie ją zaczyna. Czyli nieco upraszczając całą sytuację do YG Acoustics Sonja 2.2 można powzdychać i pomarzyć a przy Siltechach Triple Crown zrobić wielkie oczy, pokręcić z niedowierzaniem głową i już. Za to przy modelach gramofonów, od których tak naprawdę wypadałoby rozpocząć rozważania o analogowym źródle klasy Hi-Fi z pułapu mniej więcej 10 kPLN napotykamy swoisty szklany sufit. O dziwo zwiększając kilku-/nasto-/dziesięcio-krotnie (niepotrzebne skreślić) konieczną do wyasygnowania kwotę, ów opór materii w tajemniczy sposób znika. Wróćmy jednak do meritum. Otóż skoro ww. bariera 10 000 PLN budzi takie emocje postanowiliśmy w ramach jednorazowego eksperymentu pochylić się nad konstrukcją niemalże dwukrotnie tańszą. Zamiast jednak sięgać po pierwszą z brzegu „masówkę” nieco przewrotnie zdecydowaliśmy się na jubileuszowego Pro-Jecta The Classic SB SP.
Uważni czytelnicy z pewnością mogą nam w tym momencie wypomnieć, że przecież wcale nie tak dawno, bo jesienią zeszłego roku, testowaliśmy podstawowy Clearaudio Concept, którego cena właśnie oscyluje w okolicach 5-ki, jednak spieszę w tym momencie rzucić nieco światła na tę sytuację i nieśmiało nadmienić, iż wtenczas ową budżetową „szlifierkę” otrzymaliśmy wraz z niemalże podwajającą jej cenę wkładką Essence MC. Tym razem jednake warto zwrócić uwagę, iż The Classic dostępny jest nie tylko w dwóch wersjach – podstawowej – z ramieniem uzbrojonym we wkładkę Ortofon 2M-Silver – wycenionej na 4490 PLN i SB SP – z Ortofonem Quintet Red za 6190 PLN, lecz również jako limitowany zestaw promocyjny z przedwzmacniaczem gramofonowym Pro-Ject Phono Box DS2 za 7449 PLN. Krótko mówiąc nie dość, że jest w czym wybierać, to nadal do magicznej granicy 10 000 jest spory zapas. A właśnie, jeśli chodzi o kolorystykę to Heinz Lichtenegger postawił na elegancką kombinację szczotkowanego aluminium i ramę ze szlachetnego orzecha, bądź eukaliptusa.
Nie da się też ukryć, iż tytułowy Classic prezentuje się nad wyraz elegancko i dość jednoznacznie przywodzi na myśl klasykę lat 60 i 70, oraz … wymienioną we wstępniaku LP 12-kę Linna. Co prawda „pływanie” okolonego drewnianą ramą (po prawdzie to fornirowany MDF, ale wygląda naprawdę zacnie) sub-chassis jest zdecydowanie mniej spektakularne aniżeli u szkockiego konkurenta, ale pewnych, oczywistych inspiracji trudno się będzie jego konstruktorom wyprzeć. Generalnie odsprzęgnięcie górnej płyty, będącej sandwichem aluminium i MDF-u, zrealizowano za pomocą sześciu kulowych absorberów z elastomerów TPE. Spodnią powierzchnię aluminiowego, 30 cm talerza pokryto gęstą siecią podfrezowań wypełnionych materiałem tłumiącym, co ma redukować efekt ewentualnego dzwonienia. Talerz główny osadzamy na sub-talerzu napędowym, którego trzpień wykonano z hartowanej, polerowanej stali nierdzewnej. Ramię, to nowa, powstała z myślą o Classicu, 9” konstrukcja z zewnętrzną – karbonową powłoką i wewnętrzną, już aluminiową rurką. Jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić Pro-Ject dostarczany jest po wstępnej, fabrycznej kalibracji, więc po stronie użytkownika pozostaje jego wypakowanie, usunięcie zabezpieczeń transportowych i ustawienie zalecanej siły nacisku, oraz antyskatingu (klasyczny ciężarek na żyłce). Osoby cierpiące na nerwicę natręctw mogą jeszcze zweryfikować i dopasować do własnych oczekiwań azymut i VTA. Całość jest usytuowana na dokręcanych nóżkach z wytłumieniem antywibracyjnym a w komplecie znajduje się pokrywa przeciwkurzowa. Dostarczony przez dystrybutora marki – cieszyński Voice, gramofon Gramofon wyposażony został we wkładkę Ortofon Quintet Red. W porównaniu z poprzednią odsłoną poprawiono komfort obsługi i manualną zmianę prędkości obrotowej zastąpiono zdecydowanie wygodniejszym przełączaniem za pomocą znajdującego się w lewym dolnym rogu przyciskiem
W telegraficznym skrócie można stwierdzić, że Pro-Ject The Classic gra dokładnie tak jak wygląda i jak się nazywa. To niezwykle eleganckie a zarazem klasyczne oblicze analogu oparte na niesamowitej homogeniczności wzbogacone potężną dawką emocji i drive’u. Co ciekawe zarówno oferowane głębia, jak i kontrola – definicja basu, potrafiły zawstydzić szkockiego krewniaka. O ile bowiem Linn stawiał na krągłość i pluszowość owego zakresu, o tyle Pro-Ject w sposób całkowicie bezpardonowy walił tak konturami, jak i mięchem między oczy, znaczy się uszy. Nawet dość surowo nagrany album „For Those About to Rock (We Salute You)” AC/DC potrafił zaskoczyć rozmachem a armatnia salwa w otwierającym, nomen omen tytułowym utwor miała właściwą dynamikę i spektakularność. Noga sama chodziła i nawet mój, od dłuższego czasu mogący się pochwalić się jedynie jedwabistym połyskiem, czerep co i rusz kiwał się jakby przypomniały mu się czasy, gdy ewidentnie miał czym pomachać. Gitary charakteryzowała niemalże garażowa szorstkość i siermiężność, ale tak właśnie powinno być, bo czego jak czego, ale słodkich łkań, z jakimi swojego czasu kojarzyć mógł się np. Santana, po zbuntowanych Australijczykach raczej nie należało się spodziewać. Z resztą już skrzekliwy wokal Briana Johnsona powinien być wystarczającą wskazówką, że jeśli ktoś szukał przysłowiowej Krainy Łagodności, to ewidentnie musiał pomylić adres. Swoistym potwierdzeniem powyższych obserwacji stał się odsłuch prog-metalowego „Distance Over Time” Dream Theater, na którym radosne i dość proste od strony melodycznej rockowe łojenie zastąpione zostało misternymi i zagmatwanymi instalacjami dźwiękowymi opartymi na perkusyjnej podwalinie mozolnie budowanej przez bas Johna Myunga i nad wyraz rozbudowany zestaw perkusyjny Mike’a Mangini’ego. Jeśli dodamy do tego misternie tkane koronki riffów Johna Petrucciego oplatane baśniowym brzmieniem syntezatorów Jordana Rudessa to jasnym powinno się stać, że jest to nie lada wyzwanie nie tylko dla samego źródła, co całego toru. Całe szczęście goszczący od dłuższego czasu w naszych skromnych progach Gryphon Antileon ani myślał czegokolwiek upraszczać, czy też iść na skróty i z wrodzoną, atawistyczną brutalnością na stalowej smyczy prowadził basówce ISISów.
Podobnie sprawy się miały w obszarze elektroniki, gdzie nieco suche i na dzisiejsze standardy anachroniczne środki artystycznego wyrazu zastosowane na „Some Great Reward” Depeche Mode bynajmniej nie trącały myszką, lecz dzięki obecności Pro-Jecta w torze dostarczały sporo radości i dawały świadectwo tamtych czasów. Tytułowy gramofon nie ukrywając ani jakości, ani tym bardziej obowiązującego na półmetku lat 80-ych minionego wieku „brzmienia”, wcale nie piętnował i nie oceniał owych aspektów, pozostawiając to słuchaczowi a jedynie starał się jak mógł, by zapisane w rowkach czarnej płyty informacje możliwie wiernie odtworzyć.
Równie miłym zaskoczeniem okazał się odsłuch epitafialnego „You Want It Darker” Leonarda Cohena, na którym ciemny, w niższych partiach, wręcz bulgoczący wokal kanadyjskiego barda niósł ze sobą odpowiedni ładunek emocjonalny. Pierwszy plan został przy tym podany, blisko, intymnie a wydarzenia rozgrywające się w głębi sceny, w tym chóralne wstawki stanowiły jedynie delikatne uzupełnienie całości.
Pomijając fakt całkowitej bezsensowności prób porównania tytułowego gramofonu z naszym źródłem odniesienia śmiem twierdzić, ze Pro-Ject celebrując ćwierćwiecze działalności i wprowadzając na rynek model The Classic po raz kolejny udowodnił, że przyświecająca podczas powoływania do życia owego bytu przez Heinza Lichteneggera idea, by oferować możliwie najwyższą jakość w możliwie najniższej cenie wciąż jest aktualna. Bowiem Pro-Ject The Classic jest w stanie nie tylko zagrać raptem kwadrans po wyjęciu z pudełka, to w dodatku zagrać z niezwykłą werwą i zaangażowaniem, których mogą mu pozazdrościć nawet droższe, konkurencyjne konstrukcje.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up Thrax Trajan
Dystrybucja: Voice
Cena: 6 190 PLN
Dane techniczne
Prędkość obrotowa: 33, 45, 78 (elektroniczna zmiana)
Napęd: paskowy
Talerz: aluminiowy o średnicy 300 mm
Wow & flutter:33: ±0,03 % 45: ±0,05 %
Speed drift: 33: ±0,10 % 45: ±0,11 %
Stosunek sygnał/szum: – 71dB/p>
Efektywna długość ramienia: 230 mm
Efektywna masa ramienia: 13,5g
Overhang: 18 mm
Zakres siły nacisku: 10 – 35mN
Akcesoria: zasilacz 15 V DC / 800 mA , pokrywa, mata ze skóry Leather It, przewód sygnałowy Connect It RCA-C
Zasilacz: 15 V DC / 0,8A
Pobór mocy: 15 W maks/ < 0,3 W trybie czuwania
Dostępne kolory: orzech, eukaliptus
Wymiary (SxWxG): 462 x 131 x 351 mm
Masa: 10,5 kg
Po ultra high-endowych, nadwyrężających tak portfel, jak i kręgosłup, wzmacniaczach Bouldera i Gryphona proponujemy chwilę wytchnienia i eksplorację zdecydowanie mniej bolesnych rejonów naszych zainteresowań. Marki Accuphase chyba nikomu nie trzeba przedstawiać, więc jedynie nieśmiało wspomnimy, że pomimo dość konserwatywnego podejścia do tematu, japońscy inżynierowie cały czas udoskonalają swoje dotychczasowe projekty, czego najlepszym przykładem jest najnowszy, otwierający dział pracujących w klasie AB wzmacniaczy mocy, model P-4500.
cdn. …
Opinion 1
For a long, long time, from the very beginning of the existence of SoundRebels, we have many times underlined in our reviews the fact, that we thought, think, and hopefully will think in the future, that a given product is best understood knowing the viewpoint of the person behind it. You approach the discussion about the basic aspects of the sound, or even just its aesthetics, when you know that and you can present your (counter)arguments directly to the constructor, not writing an email, which will never be read, or knowing, that the final effect was not the result of actions of a certain person, but rather a group of anonymous accountants, absolutely unknown to us. This is a completely different level of relationship, where the discussion with the creator relates to our own, personal observations, interpretations of what he tried to express. We can have such comfort with people like Anssi Hyvonen (Amphion), Mads Klifoth (Audiovector), Rumen Artarski (Thrax), Timo Engstrom (Engstrom), Chris Feickert (Dr. Feickert), Dr. Roland Gauder (Gauder Akustik), Oliver Gobel (Gobel), Luis Desjardins (Kronos), Franc Kuzma (Kuzma), Hans Ole Vitus (Vitus) and of course Gerhard Hirt (Ayon).
Now today we will be looking closely at a novelty coming from Gerhard’s capable hands, although not even two months passed from his last visit to the Nautilus salon in Warsaw, we can feast our eyes and ears, with the, received a few weeks ago, fully finished, commercially available, streamer Ayon S-10II. We had already a chance to have a first glance in Munich and on Kolejowa street, but it was an exhibition unit, made in the highest version, and, such kind of exhibitions we like to treat as a possibility to have some interpersonal contacts, while listening is only a second , if not, third objective.
The first, and every subsequent, look at the Ayon S-10 II reveals seemingly no changes from its predecessor. But I would like to underline the word “seemingly”, as the devil lies in the details. One cannot deny however, that the chassis remained unchanged from the outside, what should not be surprising, as achieving the level of recognition and portfolio unification Ayon has, it would be really strange, if Ayon would depart from its design. So we have a massive, almost armored, chassis with brushed aluminum plates, with the front containing only a very readable, and dimmable, 5” QVGA TFT display, with a small field on the left, which contains the IR sensor, USB socket and stand-by button. The company logo is near the left side, while the model number can be found on the far right. According to many years of tradition, the power switch is located on the bottom, near the front left leg, and the only decorative element are the two chrome plated ventilation meshes on top. Much more is happening on the back, which can offer almost everything we could desire, at least when we opt for the top version, which includes all the optional components, coming at a premium, but providing some extra functionality. Otherwise some jewel-like terminals will only have a decoration value, what is maybe not that bad, as this looks much better than any kind of temporary covers or empty spaces. But let us look at them one by one. So from the left we have analog outputs, in both RCA and XLR versions, two pairs of RCA inputs and a worked out digital sections, encompassing a set of digital inputs – a coaxial, optical and two USB-B (dedicated to directly connected discs and acting as an USB interface for a computer) and an USB-A for all the other storage (like pendrives), and Ethernet port and two antenna ports.
According to what Gerhard told us during our last meeting, as well as reading materials available on the company web pages, it is clear, that the second version of the Austrian file player underwent a thorough metamorphosis of the insides, where he go a new DAC section, dual-mono AKM 4490, a PCM-DSD converter and a completely new streaming section from StreamUnlimited. It is worth mentioning, that the Ayon S-10 II is the first product on the market, that uses that new platform. Additionally, using the, tested in the previous version, modular setup, the S-10 II can be tailored to your needs, and what is most important for the owners of the previous version, older versions of the S-10 can be upgraded to the actual one (except the server version). And yes, from the autumn, there will be an option available, to upgrade the 10 with an internal server module, designed in cooperation with JRiver. But before this happens, we can already explore all the available files from HRA (HIGHRESAUDIO), Tidal, or those who registered outside of Poland, Qobuz. The implementation of Spotify, very popular due to very nice price levels, is expected in the winter, similar to the Primephonic, which is esteemed by seasoned music lovers. A very nice touch is a vast manual (31 pages!) accompanying the player, which stipulates the step by step setup instructions, the optimal configuration of the two best software for playing the files (according to Ayon and us too) on the announced BlackBox-Server version as well as using the users computers, so the mentioned JRiver Media Server and Audirvana. Coming back to the technical part, I will just mention, that the output stage utilizes a pair of 6H30 triodes and the power supply is built around a low noise R-Core transformer.
And a few words about the company app – available for iOS and Android – which can easily be regarded as one of the most user friendly and aesthetic on the market. It is also very stable and quick, allowing absolutely hassle-free access to your files even in very worked out local systems and streaming services.
Talking half jokingly, half seriously, either in the server version or with an external hard drive (USB or NAS) the S-10 seems to be a perfect solution for all those who use streaming services, or even internet, sparsely, as the Ayon can even be quite easily managed using the dedicated remote controller, and using a dedicated network at home, you can utilize the mentioned app and listen for hours to all the files stored on the discs. Because you just need to buy the albums you want, rip and tag them and the library you already own, and the use it in digitalized form without the need to get up from your listening chair.
And what is the influence of the mentioned upgrades on the sound of the Austrian file player, when compared to its predecessor? Being maximally conservative and distrustful, I could say that it was refreshed, what would be the truth, in a way, but it would be also very unfair for the tested device as well as for the previous version of it. Because absolutely everything was improved! Additionally, please have in mind, that we received the basic version for testing, which can be later upgraded to Signature version, what will make another bettering. Yet concentrating on the specifics, I need to confess, that to the density and saturation, known from the previous iteration, we got now much better resolution and precision in pinpointing and defining the virtual sources. The edges are notably thinner and drawn with a steadier hand, although the accent is still put on its proximity and palpability. This is this characteristic saturation and intimate creation of the spectacle for one listener. This does not mean, that the sound lacks swing or dynamics, I did not observe anything like that, but I just turn your attention to it concentrating on the listener. Because usually it is assumed, that this mechanism works only one way, meaning that the listener/viewer needs to engage into the reproduced spectacle, and thus must take the first step and concentrate on it. Yet in this case, it is the Ayon, which initiates the interactions, but not with an ordinary hooking, or desperate attempts of getting attention (a scene between Shrek and the Donkey comes to mind as a kind of visualization of this, when the Donkey shouts “Take me, take me”) but only through its tubey euphony. It canot be denied, that you can hear the tubes hidden inside the S-10, and you can hear them well. And it is very good, that you can, as we get a very mature, saturated, smooth and at the same time resolved sound, what allows for many hours sessions with, not always reference grade, sound material. But please do not misunderstand me, the 10 does not average out anything, what can be confirmed by comparing “Distance Over Time” Dream Theater, or the equally virtuoso “Psychotic Symphony” Sons of Apollo with “Keeper of the Seven Keys” Helloween, where the first two albums enchant with their might, as well as three dimensionality, while the Helloween seems two dimensional and flat like a mural in comparison, so you better not pass this thin border, as even the Ayon will not help such mastering abominations. Yet the swing and truly Hollywood-like pageantry clearly indicate, that the new 10 does not have any constraints to hit when it should and crush walls when needed. The attack can be truly apocalyptical, and despite the slight rounding off the extremes nothing flows together into a formless pulp.
However it is much better to listen to sounds, which are not crippled from the start, than to search through your library to find broken recordings like the one I mentioned above, so with pure pleasure I reached for ancient music in the likes of “Sacrum Mysterium” Apollo’s Fire, where you can even hear the dust floating above the floor, where the soloists stamp from time to time. Additionally, this is exactly the repertoire, where the Ayon has the chance to shine, to spread its wings and enchant with its company branded sound with the boosted midrange and shiny, golden treble. Things get noble, but without any trace of artificial stiffening, or losing the emotional load. Absolutely not. I would even say, that in most cases the Ayon tries to intensify and underline this emotional aspect, to extract feelings even from songs like the mentioned above, coming from XIII and XIV century, where those were not really applauded by the church patriarchs.
Equally intriguing was “Khmer” Nils Petter Molvær, one of our discs on duty, were the natural instruments are supported by truly infrasound computer samples, which gained an analog, almost organic signature, while played through the tubes in the tested streamer. It is worth mentioning, that the newest version of the 10 is not trying to disappear from the sound path, and pretend it is not there. But instead announcing to everyone it is there, the tested file player just takes on the role of a certain kind of anti-depressant, making recordings we know by heart become more attractive and engaging.
The Ayon S-10 II, the second version of the Austrian streamer, present on the market since about three years, is surely more mature, so it is better than its predecessor. Using the newest contemporary technologies it has everything, what could have been liked in its predecessor by its buyers, but it not only boosts those characteristics, meaning musicality and juiciness spiced with some tube warmth, to a much higher level of refinement, but it adds visibly enhanced resolution on top of that. This does not mean, that the older version is obsolete now, but I warmly recommend to its owners to do a 1:1 comparison in their own system, and if the changes are more than just cosmetic, then the path for upgrading the owned devices to the newest specs is open.
Marcin Olszewski
System used in this test:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Network player: Lumin U1 Mini
– Digital source selector: Audio Authority 1177
– Turntable: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Phonostage: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Power amplifier: Bryston 4B³
– Loudspeakers: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– Digital IC: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– USB cables: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Speaker cables: Signal Projects Hydra
– Power cables: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Power distribution board: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Wall power socket: Furutech FT-SWS(R)
– Anti-vibration platform: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Ethernet cables: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Table: Rogoz Audio 4SM3
Opinion 2
You will probably not believe me, but the birds hiding in the copse around my home is cawing, croaking and chirping loudly, that the audio files maybe did not yet reach the wall called highest sound quality, but are good enough to become the inevitable companion of enjoying music by almost each and every contemporary music lover. And this does not allow me to behave as if I would not be noticing this trend, even if I am not fully convinced to this kind of listening to music in my own listening room. Therefore, trying to be on top of what is happening in the market, when the chance arises, to meet some file playing contraption, I am taking it home to review without deliberating much about that. So are you interested what reach my hermitage lately? I can assure you, that you know that item, as this time, the Krakow and Warsaw based distributor Nautilus supplied the second version of the Austrian streamer Ayon S-10 II, the player that was the supplement for the dream system some time ago. Are you surprised with that? I am not, as every device evolves, trying to improve its sound, and after a discussion with the manufacturer I have the idea, that the included changes raise the bar for the sound a lot. So how did this encounter end? To know the answer I invite you to read on. And in addition, I can tell you, that remembering the sound signature of the predecessor, I could quite easily see in which direction the sound changes went – if there would be any.
Ayon electronics is known for using a uniform external chassis design for all its lineage. Despite usage of vacuum tubes in the electronic circuitry, the chassis is always a rounded off cuboid, sometimes higher, sometimes lower, but always black and made from brushed aluminum. Interestingly this kind of enclosure is not reserved for electronics with the tubes sticking on the outside, because depending on the device, we can find tubes also in its interiors. This, on the other hand, requires the usage of proper ventilation by the manufacturer, but after years of reviewing of audio gear, I can assure any potential sceptics, that Gerhard Hirt is doing it aesthetically enough, that those rectangular meshes could be regarded as a very nice, visual touch to his products. Writing a few words about the tested unit, there is not much to tell about its fascia, as it only carries a centrally placed, very large, and much better in terms of displayed data, thus also very nicely readable, color display, next to it on the left an USB port, allowing to play from a thumbdrive, and a button activating the operation or stand-by mode of the device. Looking from above, in the back of the unit we will only find the silvery meshes used for cooling of the interior. However a look at the back of the streamer will be very satisfactory for the potential user, as it carries a wealth of inputs and outputs, including analog RCA and XLR ones, a digital output and a whole series of digital inputs including LAN, USB, Optical, SPDIF and finally we have an IEC power socket there. The final information I must give you in this chapter is that the power switch is located on the bottom, near the front left foot.
Comparing to the previous iteration of the S-10, I mentioned above, the new version is much better. Why? For once because the preamplifier section was reworked, also the streamer section is improved as well as the output section and, something very important for many people, also the power supply was bettered. How does this translate into the sound? Defining the change with one word I would say, that the sound is more resolved, and for people who know what I am talking about, this is probably the most important aspect of a new device, often a required one. And what does this mean in terms of the new 10 playing defined kind of music? Only good things, as after the changes in circuitry, the sound, which still offers a kind of tube aftertaste, now gained on vitality. This is still a sound touching the emotions of the listener, concentrated on the midrange, with nicely colored instruments and vocals being there, but the added freedom increases the joy of listening, with the music being much clearer positioned in the ether between the loudspeakers. Importantly, the Ayon, like before, also consistently places the first plane close to the listener, inviting the artists performing into our room. I am aware that this kind of presentation is trying to please the expectations of the music lovers, but I assure you, that in this case, this is not a forceful placing of our idols on our knees, but signaling, that the front man has his rights, and players invited for the recording sessions, seated somewhere in the back of the virtual stage, is to be the background, and not the first violin of the event happening. And when we add good saturation and energy of the midrange and bass to this sound aesthetics of being close to the artists, paired with sweet, but providing full range of information treble, then we get a classy representative of a device, which is a heart breaker for all homo sapiens loving musicality. And there is a large group of them, believe me. Who is part of it? For example, it is me, I love the widely understood Baroque music. I will say this, during listening to this kind of recordings, I never noticed any overheating of the sound. Yes, it was dense, but always readable, what suggests, that the Ayon handled the way my system sounds without any issues. All arias, recitatives and most importantly historic instruments seemed to be thankful for the saturation and smoothness being set as it is by the tested player. Therefore I should not be surprising anyone, when I confess, that each disc played for the sake of the test – which I usually listen to only partially – this time was played from the beginning to the end.
After a series of discs, which were also a series of superlatives, I decided to test, how the described dense sound will influence slightly harsher rhythms from Pink Floyd and the cult “The Wall”. This is a rather calm disc and this is why I count this performance as a positive one. There is a lot of vocal and guitar show-offs on it, what the Ayon showed very nicely, with its package of musicality. It was interesting enough to try out something more edgy. In this role I used the disc “Touch” from the group Yello. And? Easy, easy. I would not describe it as a failure, I have no right to write it like that (about that in a moment), but a reevaluation of the artificially generated sounds in its, tube like, way. Things were more golden and sweet, but I cannot say it was bad. It was probably different to what the lovers of that kind of music would like, but not bad at all. As a curiosity I may add, that with the mentioned squeaks and all kinds of purposely created distortion, you could maybe complain a bit, if you were malicious, then with the vocals, especially the female one, was fantastic. So it will depend on your expectations, how you will perceive the performance of the Ayon in that kind of music. But I tell you, being fair, you cannot complain about a tube based device to avoid destroying your ears with squeaking music. This would really not be fair. For me, taking into account this aspect, it was good. With a company approach, but good.
Placing the tested player in my system, on one hand I knew what I should expect, based on the opinion of the constructor – Gerhard Hirt, on the other, with my experience, that many of such conversations are just wishful thinking, I was waiting for what would happen, with a tad of tension. It turned out to be a happy end. And what is important, the successor was better than the predecessor. Yes, it still had this manner of sounding with a tube accent, but in a very good style. So to whom I would recommend the S-10 to try out in their own systems? Everybody, who likes this kind of musical presentation. What does this mean? Nothing special. You just need to like vivid and well saturated kind of reproduced music, and then the products like the one tested today become partners for life. Will this happen in case of your encounter with the Ayon S-10 II? In this case, this is up to you.
Jacek Pazio
System used in this test:
– CD transport” CEC TL 0 3.0
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Reference clock: Mutec REF 10
– Reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– Preamplifier: Robert Koda Takumi K-15, Boulder 1110
– Power amplifier: Reimyo KAP – 777, Boulder 1160
– Loudspeakers: Trenner & Friedl “ISIS”
– Speaker Cables: Tellurium Q Silver Diamond
– IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
– IC XLR: Tellurium Q Silver Diamond
– Digital IC: Harmonix HS 102
– Power cables: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
– Table: SOLID BASE VI
– Accessories: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI, antivibration platform by SOLID TECH, Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V, Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– Power distribution board: POWER BASE HIGH END
– Acoustic treatments by Artnovion
Analog stage:
Drive: SME 30/2
Arm: SME V
Cartridge: MIYAJIMA MADAKE
Phonostage: RCM THERIAA
Step-up: Thrax Trajan
Distributor: Nautilus / Ayon
Price: 26 900 PLN; + 7 490 PLN S-10 II Signature; + 3 290 PLN S-10 II Preamp
Technical specifications:
• Conversion rate: 764kHz / 32 bit & DSD256
• DAC configuration: Fully symmetrical / Dual mono
• Tube complement: 6H30
• Dynamic range: > 120 dB
• Output impedance RCA/XLR: ~ 700 Ω
• Digital output : 75 Ω S/PDIF (RCA)
• Digital inputs: 75 Ω S/PDIF (RCA), USB-PC, TOSLINK, 2 x USB type A
• Network inputs: Ethernet, Wi-Fi
• S/N ratio: > 115 dB
• Frequency response: 20 Hz-20 kHz (+/- 0,3 dB)
• Total harmonic distortion @ 1kHz: < 0,002 %
• Analog line inputs: 2 x RCA
• Analog outputs: RCA, XLR
• Dimension (WxDxH): 480 x 360 x 120 mm
• Weight: 12 kg
Najnowsze komentarze